[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

46
Nekromanta wykrzywił kącik ust lekko do góry. Z jego na wpół otwartych powiek strzelało bystre spojrzenie. Prychnąwszy z cicha parokroć, zaciągnął sporą dawkę powietrza, a następnie z sykiem wypuścił. Zdawać by się mogło, że im dłużej wpatrywał się w zmieszanego świeżaka, tym lepiej zaczynał pojmować, z kim lub raczej czym ma do czynienia.

- My, magowie, jesteśmy bardziej wyczuleni na zmiany otaczającej nas energii niż zwykli śmiertelnicy. Zwłaszcza tej ciemnej, ciężkiej i duszącej jak twoja - tłumaczył spokojnie i bez większego zaangażowania.

Na pewien czas nastała cisza. Ciemny blondyn skupił całą uwagę na zgliszczach gryzonia. Lead natomiast kotłował się wewnątrz z niedowierzania, że ktoś mógł wyczuć energię i to w dodatku jej typ. Na przyszłość będzie musiał uważać. Jeśli jeden czarownik bez większego problemu go wywęszył, to z pewnością i inni nie będą mieli z tym problemu. Na całe szczęście nikt z wcześniej spotkanych osób nie zaalarmował o nagłej zmianie aury, stawiało to ogoniastego w miarę bezpiecznej pozycji. Należało natomiast strzec się wyznawców złego bożka. Kto wie, ilu z nich jest pełnoprawnymi magami. Jeśli kiedyś przyjdzie im się zmierzyć z Lead, jego nadzwyczajna woń będzie stanowiła swoistego rodzaju wabik.

- Jeśli cię to interesuje... co ja mówię, pewnie, że tak - mówił nadzwyczajnie pewny siebie. - Jutro, być może, będziesz miał sposobność zobaczenia co za dziadostwo w tobie siedzi - Jak to zobaczenia co za dziadostwo w nim siedzi? Dezorientacja sięgała zenitu. Młody nekromanta nie wdawał się w szczegóły i też najwyraźniej nie miał ochoty się nimi dzielić. Wiedział o czymś, co dla zwykłych, niewładających czarami bytów przechodziło wszelkie pojęcie. Pytaniem pozostawało, jaką jeszcze wiedzą dysponował? W każdym razie dobrze byłoby mieć go po swojej stronie. Jeśli piraci pozostaliby bezsilni wobec zastępu upiorów, to nekromanta z pewnością znałby sposób na wybrnięcie z sytuacji.

- W każdym razie. Zostaliśmy przydzieleni do tej samej kompanii. Co prawda nowych pilnują, jak nie wiem, ale poradzimy sobie z tym - zapewniał. - A poza tym. Mam dosyć tych wysp. Znudziły mi się. Pora wybyć na dobre. I z tego co widzę, tobie też nie leży przebywanie tutaj, ale o tym porozmawiamy na osobności w ruinach. A teraz leć do tawerny. Będziesz czarną owcą, jeśli nawet tam nie zajrzysz. Aha, i jeszcze jedno. Derek jestem - Z każdym następnym słowem Lead otwierał szerzej oczy. Nekromanta zwany Derkiem siedział na wyspie, bo taki miał kaprys!? I w każdej chwili mógł ją opuścić!? Przecież sam mówił, że nie ma stąd ucieczki jak tylko w towarzystwie jednego z kultystów lub przez własną śmierć, przy czym w drugim przypadku nie jest to zagwarantowane. Blondas posiadał cenne informacje. Nie chciał jednak dzielić się nimi teraz. Ogoniastemu zatem nie pozostało nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i przeczekać do jutra, najlepiej na jakiejś pijatyce.
*** Nie trzeba było nawet przebywać w samej pijalni, żeby wiedzieć co się aktualnie w niej dzieje. Cała masa krzyków, zawołań, kociej muzyki wskazywała na to, że zabawa trwała w najlepsze. Na ciasnych uliczkach pałętali się z rzadka nieszczęśnicy, którym kolej warty wypadła akurat w upojną noc. Tymczasem Lead sterczał przed domkiem. Rześka bryza biła o jego twarz, chłodząc nagrzane emocje. I pomyśleć, że akurat jemu mag zechciał dopomóc w opuszczeniu wyspy. Tym razem mógł powiedzieć, że fortuna była po jego stronie. Nie każdy dostępuje takiej łaski jak on. Ale czy na pewno Derek zrobił to z czystej przyzwoitości? Przyszłość pokaże, a tymczasem z centrum rozrywkowego zaczęły dolatywać dzikie wrzaski. Pewnie podchmieleni sporą dawką alkoholu korsarze zaczęli jedną ze swych ulubionych zabaw.
Obrazek

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

47
Wbrew całej brawurze, którą zwykł wykazywać w walkach na spojrzenia, tym razem instynktownie odwrócił wzrok, zupełnie jakby mogło to utrudnić magowi zadanie. Na nic się to rzecz jasna ostatecznie zdało. Przez moment przeszło mu nawet przez myśl, coby zupełnie popuścić sobie cugli i pozwolić nekromancie poczuć w pełni, jak paskudna potrafić być jego aura, gdy nie próbuje trzymać jej na wodzy, ale ostatecznie o mało sam nie wyśmiał się za podobnie szczeniacki pomysł na popis. Prowokowanie kogoś, kto nawet bez zamienienia pełnych, dwóch zdań okazuje się wiedzieć o tobie więcej, niż ty sam o sobie wiesz, nie może być dobrym rozwiązaniem. Lead miał zresztą całkiem sporo szczęścia w swoim pechowym życiu, zważywszy na to, że na swej drodze spotykał jedynie drobnych szarlatanów i wróżki, a każde z nich dużo więcej czasu poświęcało szulerstwu i kantowaniu, niźli zgłębianiu faktycznych sztuk tajemnych.
Ostatecznie podniósł oczy na drugiego mężczyznę, nie przestając od dłuższego czasu zaciekle marszczyć brwi. To naprawdę nie tak, że był jakiś wielce zainteresowany! Przez bite 27 lat całkiem znośnie mu się bez tej wiedzy żyło i gdyby nie iście kłopotliwa sytuacja, w jakiej się obecnie znajdował, nadal mógłby trwać w tej słodkiej nieświadomości. Wcale by się nie obraził! Kłody. Kłody rzucane przez los! Wszystkiemu winne były te diabelne kłody!
Chwila. Co on właśnie powiedział? Dlaczego niby nie mógł go po prostu oświecić tu i teraz, oszczędzając tym samym kolejnej, nieprzespanej najprawdopodobniej nocy oraz zbędnych nerwów dnia kolejnego?
Swobodne zachowanie oraz sposób w jaki mag się wypowiadał, drażniły Leada na wiele sposobów. Mimo iż nie znał się na magach i nie był pewien, czy ogromny przejaw nonszalancji to rzecz charakterystyczna jemu podobnym, z całą pewnością nie pomagał w zdobywaniu zaufania. Wrażenie wodzenia za nos było dla niego w tym wszystkim aż nazbyt odczuwalne. Zbyt wiele razy miał z tym styczność, żeby teraz łykać wszystko co mu rzucano, niczym ten pelikan rybki. Derek istotnie był w stanie posiadać pożądaną wiedzę, a jednocześnie mógł wiedzieć tyle co nic, odgrywając jedynie rolę wszechwiedzącego, w którego to ręce zdesperowani nowicjusze składali swój los. Serce może i zabiło mu mocniej na myśl, że jednak znalazłby się ktoś, kto zdołałby mu udzielić pomocy, ale to nie znaczyło, że zamierzał bezpodstawnie komukolwiek zaufać. ZWŁASZCZA magowi.
- Hmpf. - prychnął ostentacyjnie, rzucając mu jeszcze jedno, czujne spojrzenie przymrużonych oczu. - Jak rozumiem, wy, magowie, jesteście również miłośnikami popisywania się tajemniczymi gadkami? Bez urazy. Jestem jedynie prostym przybłędom, obdarzonym co najwyżej odrobiną "ciężkiej i duszącej" energii, będącej wabikiem na trupy. - odparł ironicznie, odwracając się ponownie w stronę drzwi. - Nie zrozum mnie źle. Jeśli wiesz, jak się stąd wynieść, jestem ostatnim do odrzucenia oferty. Trzymam cię więc wciąż za słowo. - dodał, po czym niedbale machnął na pożegnanie ręką, by wreszcie, WRESZCIE wydostać się z chaty, gdzie też mógł na spokojnie odetchnąć.

****

Ręce wciąż jeszcze mu się trzęsły, gdy powoli ruszył w stronę pirackiego przybytku. Ujawnienie jego prawdziwej tożsamości wciąż było dla niego przytłaczająco szokującym doświadczeniem. Podobnie zresztą, jak wizja udania się w ruiny. Ba! Wizja całego, kolejnego dnia. Musiał się napić. Przynajmniej jeden, porządny kufel.
Maksymalnie unikając kontaktu z wlewającymi i wylewającymi się z karczmy ludźmi, Lead postarał się przebić w stronę lady oraz urzędującego za nią gospodarza.
- Polejcie. - odezwał się głośno, chcąc na początek przepłukać wciąż zachrypnięte gardło.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

48
Tawerna pękała w szwach od gości. Hulanka trwała w najlepsze. Rozpite towarzystwo zajęte było grą w kości, bajdurzeniem o latach minionych i rzecz jasna piciem na umór. Na schodkach prowadzących na piętro wysłużone ladacznice uśmiechały się krzywo, zachęcając do skorzystania z nadarzającej się okazji. I gdzieś pośród tego zgiełku, przy kuflu piwa siedział skołowany brunet. Jego nowi znajomi już dawno przechylili o jeden kufel za dużo i teraz tułali się od ściany do ściany, zagadując i bełkocząc z równymi sobie pod względem stanu upojenia. Im również historia Derka zawróciła w głowie. Jednak tylko Lead musiał zmierzyć się z dalszą częścią snutej opowieści, która tyczyła się go bardziej, niż nikogo innego na tej wyspie. Ale to, co ma się stać, nastąpi dopiero jutro. Teraz był czas balangi, chwila gdzie można było się rozerwać, nim w dżungli mityczne niebezpieczeństwa rozerwą aroganckich piratów, zupełnie niebaczących na świętokradcze rozkradanie starożytnych świątyń.

- H-he-j, druhh-u – mający ewidentne trudności z samodzielnym chodem oraz mową Ruryk jakoś zdołał przypałętać się do lady. – N…nie-e-złe pierdoły nam poopowiadał ten świr – Przysunął się bliżej. Przesiąknięty zgnilizną i marnej jakości alkoholem oddech drażnił nozdrza. – Świ-a-t pełny jest tak…ich. Uw-wierz mi. W Erollla robi-em dla ta-kiego. Bałś siem przy n…n…im mrugnoć okiem – Ech, no świetnie. Mikrus rozgadał się na dobre. Truł długo, dopóki zmęczony nie oparł głowy o blat.

Tymczasem czarny łeb Kojaby majaczył w morzu kolorowych bandan i kapeluszy. Obijający się przypadkowo o niego ludzie lądowali na deskach. Parł niestrudzenie w kierunku schodków, wzrokiem obierając odpowiednią sztukę. Nieco później zniknął z pola widzenia gdzieś w mroku klatki schodowej.

- Ej! Czy to nie ty sprałeś mordę temu kurduplowi z doków? – wtem czyiś głos skierował uwagę pobliskich klientów na pijącego w samotności świeżaka. Bacznie mu się przyglądali, próbując przypomnieć sobie zajście z popołudnia.

- W sumie podobny – mówili jedni.

- Nie. Tamten nosił inne łachy. Zresztą, to świeżynka, jak miał to zrobić przed wylezieniem z barki – mówił inny.

I tak powstał spór, którego na nieszczęście stał się pewien wysoki brunet, co przeciwników swych rozgniata jak robaki niekonwencjonalnymi metodami.

- Wydda-e mi siem, że tam-ci maą jaki pro…blem . Ne ma rad-y. Trza ich ustawić
– Ruryk podciągnął wyżej portki, poprawił rękawki pasiastej koszulki i z wielce niezadowoloną mimiką zaczął odpyskowywać oskarżycielom.

- Tyy! Pa-acu jeden z drugim. Jak ś-esz obrażać mi kumpla – Odbiorcy wybałuszyli przekrwione gały. Popatrzywszy ze zdziwieniem na nowego, posłali ku niemu nieokreślone gesty i miny.

- Do kogo ta gemba gremlinku. Małe manto dostałeś na powitanie. Nie martw się, zaraz poprawimy
– I ruszyli. Para przewyższających o głowę zawadiaków wyciągnęła łapska po nazbyt wyszczekanego kota.

Wokół nich zrobiło się pusto. Reszta gości utworzyła coś w rodzaju niewielkiej areny. Ktoś krzyknął bitka, ktoś inny postawił pierwszy zakład. Okrzyki gapiów zachęcały do walki. Ruryk ośmielony pokaźną dawką alkoholu nawet myślał o ucieczce. Stał dumnie niczym lew. Postawił wysoko gardę. Krótkie nóżki przebierały zręcznie po podłodze.

W tym samym czasie kryjący się za nim ogoniasty wyrażał swoje niezadowolenie. Gdzie nie spojrzeć i się udać, wszędzie tylko pojawia się okazja do prania po mordach. Wioska piratów stanowiła jedną wielką arenę. Jak dobrze, że jutro nadarzy się okazja do opuszczenia tego miejsca i choć na chwilę zszargane nerwy zaznają spokoju przy zwykłej harówce i ciszy zielonej głuszy.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

49
Otrzymane popłuczyny, potocznie nazywane przez piracką wiarę także "piwem", choć nie poprawiły nastroju, pomogły przynajmniej pozbyć się posmaku kurzu po męczącym dniu. Lead nie miał w planie upijać się, jak to widocznie usiłowała osiągnąć zdecydowana większość zarówno nowicjuszy, jak i starych wygów. Zamroczony umysł i spowolnione reakcje nie były czymś, z czym chciał się użerać w następstwa przehulanej nocy, zwłaszcza jeśli miejsce, do którego mieli się udać, faktycznie będzie tak nawiedzone i niebezpieczne, jak sugerowały zapowiedzi nekromanty. Innymi słowy - jeśli będzie trzeba rzucać się do ucieczki, zamierzał być pierwszym gotowym do startu.
Był mniej więcej w 1/3 kufla, gdy jakimś cudem wyhaczył go w tym całym tłumie pijany Ruryk. Wszechobecna duchota i smród wielu ciał upchanych pod jednym dachem, pomagały tylko połowicznie ignorować oddech kompana, między którym starał się stworzyć bezpieczny dystans przy pomocy łokcia.
- Mmhm. - przytaknął mu dla świętego spokoju, trochę zazdroszcząc pozytywnego stanu upojenia. - Szkoda tylko, że jak jeden mąż nie mogą po prostu siedzieć w tych swoich magicznych wieżach i cukrowych chatkach na bagnach.
O ile prościej i przyjemnej by się żyło ze świadomością odseparowania od tych dziwaków! ...Jakkolwiek wielką hipokryzją by to nie zalatywało z jego strony.
Paplanina, w dużej mierze bez ładu i składu, trwała w najlepsze w jednoosobowym monologu mikrego wzrostu kolegi. Lead nie miał nic przeciwko. W jakimś stopniu była to całkiem niezła forma rozrywki, w której trakcie musiał jedynie od czasu do czasu wydać z siebie pomruk, wywrócić oczami lub wzruszyć ramionami. Prawie pomagało zapomnieć o parszywym smaku piwa.
Ledwie Ruryk ucichł wreszcie zmożony, gdy napatoczyli się nowi zainteresowani, choć zgoła z innego powodu. Kto by pomyślał, że jeden, zdesperowany wyskok zrobi z niego równie sławnego! A choć od początku wolał pozostać w cieniu, tak jak pozostawał w nim całe życie, tak kłótnia wywołana pomiędzy piratami o nowym zabijace wprawiła go w niemalże dobry nastrój. Nie zamierzał się do tego zresztą nijako ustosunkowywać ze swojej strony. I wszystko prawdopodobnie rozeszłoby się po kościach bez odpowiadania na pierwszą zaczepkę choćby słowem, gdyby cholerny Ruryk zechciał łaskawie pozostać ze swoim wyszczekanym ryłem na blacie, tak jak go tam przed momentem zostawił!
- Hej. - syknął ostrzegawczo w jego stronę, jakkolwiek nadaremnie z uwagi na nagle niezwykle bojowe nastawienie knypka. Psia jego mać. Też kompania mu się trafiła.
- Co za burdel...
Wydając z siebie ciężki do zidentyfikowania dźwięk, gdzieś pomiędzy jękiem, westchnieniem i stęknięciem, Ospray duszkiem dopił pozostałości zalegające w kuflu, a następnie leniwie podniósł się ze swojego miejsca. Chwytając i chwile ważąc w ręku wysokonogi zydel, świeżo przezeń zresztą ogrzany zadkiem, stanął zaraz za plecami swojego dużo mniejszego koleżki i poprawił nowo nabyte narzędzie zbrodni, przekręcając poddupnikiem do dołu, by móc lepiej chwycić oburącz dwie z czterech nóg. Zachciało im się gadania o niekonwencjonalnych metodach.
Pierwszy, który podszedł dostatecznie blisko Ruryka, a tym samym Leada, mógł liczyć na oberwanie przez łeb krzesłem w towarzystwie bardzo krzywego, potępieńczego spojrzenia wysokiego złodzieja.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

50
Sięgnięcie po taborecik było jak oficjalne zaproszenie do walki. Dwójka podburzonych przez Ruryka osobników zakasała rękawy. Strzelili knykciami, poruszali we wsze strony karkiem i postawili pierwsze kroki, za cel obierając kudłaty łeb podskakującego w miejscu gieroja.

- Tak chcesz, się bawić? Dobra. Niech będzie po twojemu
- odezwał się jeden z nich widząc, że przeciwnik się zbroi.

Odskoczywszy w kierunku żywej ściany, zamaszystym ruchem ręki capnął za czyiś kufel. Wylał zawartość, rozbił naczynie o kolano, tworząc w ten sposób swoistego rodzaju kastet i już przymierzał się do dania następnego susła wprost na konusa, gdy właściciel zmarnowanego trunku wyraził swoje niezadowolenie.

- Ej, psia twoja mać, zamierzałem dopić te szczyny!
- zbulwersował się.

Przysadzisty, ale znów nie za niski oprych, którego pojedynczy kosmyk włosów przylepił się do przepoconego czoła, poczerwieniał na twarzy. Utratę napitku odebrał jako najgorszą obelgę. Nim ktoś zdążył go powstrzymać, wyprowadził szybki cios w szczękę złodzieja. Tamten odrzucony w tył wpadł na towarzysza, a ten z kolei na stojącego obok gapia. I tak kolejka leciała dalej. W tym samym czasie zebrana na piętce kapela zaprosiła gości w tany, wygrywając skoczną melodię na podniszczonych instrumentach.

Pirackie hulance wyglądały zgoła inaczej , niż tradycyjna ich forma. Zamiast nóg na parkiecie, tańcowały pięści w powietrzu. Zamiast stukania butów, stukały poluzowane zęby w obitych szczękach.

- Niech cię - warknął ogłuszony na początku typek.

Ponownie zbierał się do próby wymierzenia słusznej kary, kiedy krocząc na czworaka, znów ktoś się o niego potknął, wywijając przy tym orła. Zabawa trwała w najlepsze. Nikt nie jest w stanie określić, ile kufli poszło w drobny mak, ile kielców opuściło swoje pierwotne wakaty w dziąsłach i w końcu ile twarzy przejechało wzdłuż blatu baru. A w epicentrum tego wszystkiego stał uzbrojony w niski stołek Lead. Okręcający się wokół niego konus zręcznie posyłał na ziemie każdego, kto zdołał zbliżyć się na długość ramienia. Mały, ale wariat, prał po mordach z istmie godnym podziwu zapałem i wprawą.

- Hej, chłopoki, tutej! - z antresoli rozległ się donośny ryk Kojaby. Murzyn machał do nich oparty o drewnianą balustradę i wskazywał na schodki znajdujące się po drugiej stronie salki. Za nim skrywały się ladacznice. Spłoszone zadymą usiłowały dostać się do pokoiku za czarnoskórym, by zabarykadować się w nim i przeczekać najgorsze.
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

51
Trzeba przyznać, że rozróba przybrała... Dużo bardziej nieoczekiwany obrót, niż się tego spodziewał. Zarówno w dobrym, jak i złym znaczeniu tego słowa. W dobrym, ponieważ tak jak z Rurykiem stali się przed momentem centrum zainteresowania, tak równie szybko to zainteresowanie stracili. W złym, z uwagi na niekontrolowanie rozkręcającą się i wciągającą w nią całą karczmę burdę.
W porównaniu do niskiego koleżki, Lead niemalże z leniwą manierą człowieka niezainteresowanego odtrącał stołkiem każdego, kto przypadkiem zbliżył się zanadto, a kogo nie dosięgnął wcześniej tamten. Nie widział potrzeby nadmiernego wysilania się, gdy ktoś inny dużo chętnie robił to za niego. Co nie zmieniało faktu, że otoczenie obserwował czujnie, ale również z rosnącą udręką. Pokazał się, wypił lokalne szczyny i obecnie najchętniej udałby się na zasłużony spoczynek.
Przez chwilę rozważał nawet, czy nie przysiąść po prostu pod ścianą, gdzieś w cieniu, i nie poczekać, aż większość zabijaków zaścieli podłogę, gdy doszedł go tubalny głos Kojaby. Huh. A pomyślałby kto, że ta góra żywego mięsa prędzej przebrnęłaby przez walczących taranem, niźli ukrywała się na antresoli. I to w towarzystwie bab! ... Lead oddał mu w duchu pokłon.
Nie był co prawda pewien, czy rzeczywiście chce przedzierać się do schodów przez grono rozochoconych bitką piratów. Przeczekanie rozróby wydawało się bądź co bądź mądrzejsze. Z drugiej jednak strony, cholera jedna wie, kiedy ci głupcy łaskaw będą skończyć, a Lead nie planował koczować tu aż do rana.
- Ruryk! - zwrócił się podniesionym głosem do wciąż rozgorączkowanego konusa, kładąc mu rękę na ramieniu i pochylając do jednego ucha. - Zwijamy się. Kolega się nam niecierpliwi. - poinformował krótko, wskazując mu jeszcze na Kojabę, zanim zaczął go popychać w stronę ściany, wzdłuż której planował w miarę bezpiecznie doprowadzić ich pod same stopy schodów. W jednej ręce wciąż trzymał zydel, którym w razie potrzeby będzie można komuś przyłożyć.
Spoiler:
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

52
Atmosfera wewnątrz tawerny robiła się nie do zniesienia. Bijatyka ewoluowała w czystą burdę. Każdy na każdego, cios za cios, pierwsi pechowcy już opuścili lokal, wyrzucani przez klapy w ścianach, służące jako prowizoryczne okna. Lead i Ruryk, dwójka nowo poznanych kamratów odpierała ataki wściekłego tłumu. Jeden gołymi piąstkami, już od dawna poczerwieniałymi od zdartej skóry i krwi, drugi wymachujący jak opętany taborecikiem. Jeśli jutro chcieli jako tako wyglądać, musieli czym prędzej się ewakuować.

- Lecimy! – konus dał sygnał, iż jest gotów. Porwał się w głąb tłumu, a tuż za nim jego większy kolega.

Spoiler:
- Dalyj! Do izby! - poganiał murzyn.

To więc nie tracąc więcej czasu, jeden wsparł się o drugiego i razem poczłapali po schodkach, by w końcu skryć się razem w jednym z niewielkich pokoików. Zaraz też osiłek przestawił komódkę do drzwi, tym samym uniemożliwiając wdarcie się nieproszonych gości.

- Chrzanie te biesiady. Nigdy więcej – marudził Ruryk.

Otarłszy rękawem zakrwawioną twarz, rozejrzał się wokół, wywołując panikę wśród przesiadujących z nimi dewotek. Salwa pisków uderzyła Lead po uszach. Zebrane w kącie jak kury na grzędach z obrzydzeniem wgapiały się w sponiewieranych mężczyzn. Bądź co bądź przesiadywanie na wyspie piratów nie do końca odebrało im kobiecość i całe szczęście.

- Co tero? – dopytywał Kojaba.

- Daj ty mnie odsapnąć. Na dole rozpętało się istne piekło, a myśmy dopiero co z niego wyleźliśmy – zgonił go mniejszy koleżka.

- Skoczemy przez okno, nie jest wysoko, bo mnie te ich zabawy nie bawią – zaproponował murzyn.

- Rób, co chcesz. Ja muszę odpocząć
– Ruryk uparcie trwał przy swoim. – Lead, skaczesz za tym osłem czy zostajesz ze mną i chcesz się zapoznać z paniami – kiwnął głową w stronę kwok, posyłając im uśmiech czerwonymi od krwi zębami.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

53
Skoro wyglądało na to, że mordobicie skutecznie otrzeźwiło Ruryka, Lead był więcej niż rad, by podjąć próbę ucieczki na pięterko. Ucieczki, która zresztą okazała się tak samo wielkim błędem, jak pojawienie w karczmie. Tak. Pomysł z przesiedzeniem zadymy, choćby i do rana pod jedną ze wciąż stojących ław, byłby prawdopodobnie roztropniejszym posunięciem. Sprawy przybrały bowiem bardziej niekontrolowany i chaotyczny obrót, niż był w stanie w pierwszej chwili ocenić, patrząc jedynie z boku.
Ścisk panujący w kotłującej się zadymie był zbyt duży, aby którykolwiek z nich miał szanse na swobodniejsze manewrowania między przepychającymi się i miotającymi wzajemnie między sobą ciałami, a tym bardziej osłanianie własnych. Tym też sposobem, klnąc głośno i soczyście, a od czasu do czasu nawet pomagając Rurykowi podnieść się z czworaków, aby przypadkiem samemu się o niego nie potknąć, jakimś sposobem dotarli do schodów.
Lead wciąż jeszcze nie pozbył się szumu w uszach po ciosie w potylice, że o reszcie przyjętych na siebie po drodze ciosów nie wspominając, gdy ostatni pajac na ich drodze zmusił go do dzikich pląsów na schodach. Cud, że nie zleciał z ich szczytu, gdy jeden z ciskanych przezeń przedmiotów dotarł celu. Chcąc jednak złapać się w porę balustrady, musiał wypuścić wiernie służący mu do tej pory zydel. A szkoda, bo miał nadzieję jeszcze rzucić nim w towarzystwo na dole!
Moment, w którym nabuzowany bandzior dźwignął przeciw nim ławę, zaalarmował złodzieja. Szczerze wątpił, aby zdążył sięgnąć po któryś ze sztyletów i cisnąc nim w oponenta, zanim ten dokona szaleńczego czynu, jakim byłoby posłanie w nich mebla. Kojeb jednak nieoczekiwanie przyszedł im na pomoc i, niech go szlag, jeśli naprawdę się nie ucieszył gdzieś tam w duchu na widok olbrzyma!
- Dzięki... - wydyszał w stronę murzyna, rzucając jeszcze ostatnim spojrzeniem w dół schodów, na przygniecionego własną "bronią" trupa. Ławą wojuj, a od ławy zginiesz! Lepiej było pozostać przy zydlach i taczkach.
Jakkolwiek bezpieczna zdawać by się mogła izba, w której udało im się zabunkrować, piszczące na ich widok baby nie poprawiły nadmiernie Leadowego nastroju. Zamiast tego, zjeżył się niczym zdziczały pies i zmarszczył, posyłając przestraszonym panią potępieńcze spojrzenia. Łeb bolał go dostatecznie i bez tego!
- Chcę się zapoznać z balią wody. - odparł, z nieukrywanym obrzydzeniem odgarniając potargane kłaki z oczu i czoła. Momentalne odkrycie, że ten jeden ruch w zupełności wystarczył, aby przykleiły się niczym zaczesane na żelu do reszty włosów, tylko spotęgował potrzebę umycia się. Może i wychował się w rynsztoku, ale rynsztokowe życie porzucił dawno temu i nie, za nic nie zamierzał do niego wracać!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

54
Dwójka rosłych mężczyzn nie czekała, aż prowizoryczna barykada zostanie sforsowana przez przypadkowego brutala, a ich znajomy zapozna się z nielicznymi na tej wyspie pannami. Uchylili okiennice i kolejno wyskoczyli, najpierw ciężko i niezgrabnie murzyn, zaraz za nim z gracją i lekkością Lead.

Wreszcie mogli poczuć się w miarę bezpiecznie. Chłodna bryza zawiała od strony morza, niosąc ulgę spieczonej od słońca wysepce. Większość towarzystwa nadal rozrabiała wewnątrz, gdy nieliczni, pokonani w zadymie, spoczywali na twardej i zimnej ziemi.

- Głupie te ich zabawy – stwierdził Kojaba podciągając wysoko portki. – Jo idem spoć – jak postanowił, tak zrobił. Stawiając długie kroki, obrał ścieżkę prowadzącą do chatek.

Lead pozostawiono samemu sobie. Z odgłosów dochodzących z wnętrza szło się domyślić, że zabawa potrwa jeszcze niemałą chwilę, a noc królowała w pełni. Uliczki świeciły pustkami, podczas gdy przy brzegu leniwie snuły się małe łódeczki z cieniami postaci, natomiast w oddali coś jakby mały, czarny punkcik. Czyżby jakaś spóźniona barka z nowymi? Ciężko było stwierdzić. W każdym razie do świtu jeszcze daleko wieczór zaś zachęcał do nocnej eskapady w porównaniu ze zmęczeniem ciała.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

55
Już na zewnątrz, Lead z ulgą odetchnął powietrzem czystym od ludzkiego odoru oraz całej reszty przykrych zapachów toczących karczmę. Co prawda wcale nie poprawiło to jakoś szczególnie ogólnie pogorszonego nastroju, ale tutaj przynajmniej wolny był od bandy psychopatycznych popaprańców demolujących wszystko i wszystkich dookoła siebie.
Pożegnawszy Kojeba potakującym pomrukiem, któremu z tyłu głowy obiecał się po swojemu odwdzięczyć w odpowiednim czasie, postanowił przed snem oczyścić umysł i w miarę możliwości także ciało. Tylko dlatego, że wychował się w rynsztoku, nie znaczyło, że zamierzał wracać do minionych warunków życia! Tylko dlatego, że sytuacja zmusiła go do chwilowego przystawania z bandą pirackich świń, nie znaczyło, że musiał pachnieć tak, jak oni!
Idź, mówił kretyński nekromanta. Będziesz czarną owcą, jeśli nie zajrzysz, upominał kretyński nekromanta. Też gównianych mądrości zachciało mu się wysłuchiwać! Okej. W porządku. Może wcale nie chodziło o słuchanie żadnych mądrości, a zwyczajną niechęć do pozostawania z nim sam na sam, ale to nie znaczyło, że nie mógł zwalić na niego części winy za dalsze nieszczęścia.
Oddalając się czym prędzej od odgłosów trwającego w najlepsze mordobicia, Ospray skierował swoje kroki z powrotem wzdłuż pustej wreszcie o tej porze drogi na przystań. Być może zmywając z siebie brud, zmyje również mordercze intencje wobec Dereka? Rzecz jasna nie chciał głupio ryzykować wchodzenia do wody zbyt głęboko po zmroku, więc będzie mu musiało wystarczyć wyszorowanie się piaskiem przy płyciźnie. Najlepiej w cieniu pomostów. Niegłupio też byłoby lepiej przyjrzeć się przy okazji "flocie", jaką dysponowali piraci. O ile pozwoli na to blask pochodni bądź gwiazd i księżyca.
Dopóki nikt go nie zaczepiał, nie przejmował się nadmiernie tym, co działo się dookoła niego. Głowa nadal zbytnio go zresztą bolała i był pewien, że po kuflu, którym oberwał, jeszcze mu zostanie niezły guz!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

56
W miarę jak zbliżał się do brzegu, jego oczy wychwytywały coraz więcej szczegółów. W blasku księżycowego światła na pozór bezkształtne masy przybrały figury bardziej znanych skrzynek i beczek. Gdzieś leżała sterta pozwijanych sieci, dalej wyniesione w głąb placyku łódki rzucały na bruk podłużne i łukowate cienie, wśród których skrywały się popiskujące szczurki, chroniące się przed wzrokiem drapieżnego ptactwa i z rzadka widzianych kotów.

Osprey zręcznie przemykał między małymi wieżyczkami ze skrzynek, nawet dosyć szybko zbliżając się do piaszczystego odcinka wybrzeża, dostatecznie daleko oddalonego od niedbałych pomostów, na których snuło się kilka osób, najwyraźniej wyczekujących na coś lub kogoś. W porównaniu do rozhulanego towarzystwa z tawerny panowała wśród nich zupełna cisza. Tylko raz na jakiś czas szeptali do siebie i wskazywali w stronę ujścia z zatoki.

Chlust chłodnej wody przywrócił Lead trzeźwość, ostudził rozgrzane emocje i orzeźwił dostatecznie, by odzyskał umiejętność zdrowego myślenia. Pot, resztki piwa i okruchów kufla oraz krew zabrudziły najbliższe otoczenie i spłynęły dalej do morza, wabiąc zapachem małe rybki.

W tym czasie sterczący jak kołki piraci wreszcie zechcieli się ruszyć. Zarzuciwszy na siebie płaszcze, wyczekiwali, aż ukryta pod osłoną nocy barka, która jakby w cudowny sposób zmaterializowana o furlong od brzegu, zacumuje.

Ktoś zadął w wielką muszlę. Wysoki i nieprzyjemny dźwięk rozniósł się po najbliższej okolicy. Jak na wezwanie wrota magazynu rozwarły się i z wnętrza wyjechała zaprzęgnięta w czterech "ochotników" więźniarka, od góry i boków osłonięta brunatnym materiałem. Wóz podtoczono pod samą linię brzegu, a gdy wciągnięto barkę na płyciznę, nastąpiła dobrze skoordynowana i szybka akcja.

Dwóch zakapiorów wyciągało z luku bagażowego łódki jakieś podłużne i miotające się przedmioty, owinięte w materiał i ciasno powiązane. Dwóch kolejnych przejmowało je i wrzucało bez wyczucia do wozu, na co zawiniątka odpowiadały ledwie słyszalnym jękiem. W sumie przeładowano pięć takich towarów. Zaraz potem zamknięto żelazne kraty pojazdu i skierowano go w stronę zachodniej granicy obozu, a następnie podążono dalej w gąszcz drzew.

- Rozejść się! - rozkazał znany Lead głos Cerbera. - Jeśli ktoś się napatoczy w obrębie placu, zabić. Nikt nie ma prawa wiedzieć - mówił cicho, ale i tak rozbijany echem rozkaz gromko rozniósł się niemal po całym wybrzeżu.

Sługusi posłusznie opuścili dotąd zajmowane stanowiska i różnymi drogami skierowali się do wioski, nieświadomi, że jedna para oczu miała okazję przyjrzeć się temu niecodziennemu przemytowi.
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

57
W ciszy opłukując się z całego obrzydlistwa, jakim został poczęstowany podczas swojej krótkiej w karczmie, w tym także z krwi zarówno swojej, jak i cudzej, Lead prawie był gotów uwierzyć, że gorzej już przecież nie będzie. Ile razy w ciągu jednej doby zgnębić można wszakże pojedynczą jednostkę? Niech zostanie coś też dla innych! Rzecz jasna mowa tu o Leadzie Ospray'u, a to, jak udowodniły zdarzenia minionych dni, potwierdziło, że w jego wyjątkowym przypadku nie istnieją tego typu limity. Dlatego właśnie "prawie" robiło tutaj naprawdę wielką różnicę.
Trafianie z deszczu pod rynnę, w całej swej nienormalności stało się w którymś momencie standardem, do którego chyba powoli się przyzwyczajał. Nie można się więc zbytnio dziwić, że jego pierwszą reakcją na przebieg dalszych wydarzeń na przystani, było ostentacyjne wywrócenie oczami.
Zanurzając się w wodzie po sam nos, Lead szybko przebiegał oczami po całej okolicy, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje i jednocześnie będąc za to bardzo wdzięcznym. W innym wypadku zapewne skończyłby podobnie, jak to, co znajdowało się w przerzucanych przez piratów workach, z tą subtelną różnicą, że najpewniej w dużo mniej ruchawej, za to bardziej sztywnej formie.
Ostrożnie, na czworaka przemieszczając się po piaszczysto-mulistym dnie, dopóki dosłownie nie zaczął szorować po nim brzuchem, Lead zbliżył się maksymalnie do brzegu. Serce podeszło mu do gardła na słowa rozkazu Cerbera, ale nie zmusiło do bardziej panicznej reakcji. Bądźmy szczerzy, ile razy tylko w ciągu tego jednego dnia groziła mu już śmierć? Ile razy groziła podczas bardziej i mniej udanych skoków? Podczas pościgów straży bądź przybocznej ochrony? Wątpił, żeby jego liche zdolności matematyczne podołały równie zawiłej matematyce.
Szybko skanując otoczenie i starając się wymazać z pamięci to, czego właśnie był świadkiem, złodziej skupił się na dotarciu do obiecująco wyglądającej łodzi. Ciało starał się wciąż utrzymywać maksymalnie nisko, gdy na tyle cicho na ile pozwalały warunki, wyczołgiwał się z wody, a następnie na czworaka skierował w raz obranym celu. Uniesienie łódki na tyle, aby się pod nią wsunąć, nie powinno być nadmiernie trudne ani głośne. Byle tylko nie musiał pod nią spędzić całej nocy.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

58
Wtajemniczony w niejasne konszachty osobnik powoli wkraczał w pole odstawcze wszelkich zbędnych i niepotrzebnych nikomu rzeczy. Obszedł dookoła poustawiane w rzędzie skrzyneczki. Wszedł następnie na pomościk, powodując swym ciężarem, że co któraś deska zaskrzypiała potwornie. Zatrzymawszy się tuż na jego krawędzi, poluzował pas u spodni i ulżył sobie, powodując, że woda wokół zabarwiła się na żółtawy odcień i dopiero później przeszedł do przeszukiwania kolejnych części placu.

Jego zainteresowanie wzbudziła samotnie stojąca beczułka. Postukał on ją bułatem parokroć i zajrzał do środka. Wzruszenie ramionami zasugerowało, że nic w niej ciekawego nie znalazł. Wtem przyuważył coś, co nie pasowało mu do otoczenia. Oto bowiem mokry ślad biegł pomiędzy brzegiem a odwróconą do góry dnem łódką. Zrobiwszy parę kroczków, stanął tuż przy burcie. Czubki znoszonych sandałów wiązanych sporo ponad połowę łydki znalazły się tuż przy twarzy Lead'a. Pirat już miał podnieść ją nogą do góry, kiedy stadko spłoszonych nieopodal ptaków raptownie odwróciło jego uwagę. Mamrocząc coś pod nosem, splunął gęstą flegmą i zakreślając ostrzem okręgi, czym prędzej poszedł sprawdzić, co mogło wywołać panikę wśród ptactwa.

Tym razem dotąd pechowy Ospray mógł przyznać, że miał szczęście. Wyściubiając ostrożnie nos spod kryjówki, upewnił się, że nikt więcej nie zechce przeczesywać najbliższej okolicy. Wreszcie mógł ewakuować się w bezpieczniejsze miejsce.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

59
Odgarniając wolnymi ruchami ręki piach spod części sztormrelingu łodzi na wysokości twarzy oraz części klatki piersiowej, Lead miał ochotę zaśmiać się gorzko do gryzących go pod ubraniem ziarenek. Tyle by było z liczenia na uczucie odrobiny odświeżenia. Cóż. Przynajmniej lepił się od wody, nie zaś cudzych splutów, a śmierdział co najwyżej mułem i jeśli ktoś go za chwilę zaszlachtuje, nie będzie musiał nadmiernie krzywić się przy przenoszeniu zwłok. ... Zdecydowanie coraz bardziej żałował dołączenia w poczet piratów.
Dźwięk zbliżających się kroków kazał mu zastygnąć w bezruchu, wyczekując czegoś w rodzaju postukiwania palców o dno łodzi lub bezpośredniego przebicia go ostrzem. Czy osoba stojąca po drugiej stronie drewnianej zapory mogła być na tyle bezmyślna, żeby w równie głupi sposób uszkodzić dobrą łódź? Bez wątpienia! Nie takich już dzisiaj widział. Jeśli jednak nie, mógł również spróbować odwrócić ją stopą, która przez swoją bliskość od Leadowej twarzy aż kusiła, aby zaryzykować przebicie jej czymś ostrym. Zanim jednak pomysł został ostatecznie zaaprobowany, uwaga pirata została skutecznie odwrócona. Chwała niech będzie dzikiej naturze!
Wypuszczając nieświadomie wstrzymywany oddech, Ospray nie zamierzał mitrężyć dłużej czasu i gdy tylko kroki dostatecznie się oddaliły, sam zaczął czym prędzej wygrzebywać się spod łódeczki. Czas wracać! Żadnych więcej wypadów samopas w obrębie tej piekielnej wyspy, która ewidentnie wzmagała tylko jego, i tak dostatecznie parszywe szczęście!
Starając się nie myśleć o workach, które przed paroma chwilę rozładowywano w jego obecności i w których ewidentnie znajdował się wciąż żywy towar, Lead w pośpiechu zaczął oddalać się od plaży oraz placu, trzymając w cieniu aż do momentu, w którym nie znalazł się w bardziej bezpiecznych, mieszkalnych okolicach.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

60
Wymęczony wydarzeniami dnia dzisiejszego Lead powłóczył nogami po krzywo wybrukowanym deptaku w kierunku przypisanej odgórnie chałupy. Wszelkie bójki, pijatyki, wrzeszczące z przerażenia kurtyzany i tajemnicze rytuały wybranych piratów, zaczęły wychodzić mu bokiem, chociaż wśród całej tej zgrai spędził zaledwie kilkanaście godzin.

Nie niepokojony do czasu dotarcia do kwatery, wszedł i mętnym wzrokiem próbował określić położenie własnej pryczy. Spojrzał w jedną stronę i przy nikłym świetle świecy dostrzegł bezkształtną masę, która wydawała z siebie odgłosy ni to pomruków, ni jęków. Biednemu Kojabie najwyraźniej również zbrzydło całe to towarzystwo, toteż nie bacząc na nic i nikogo, ułożył się do zasłużonego snu. Derek natomiast nie zmienił swego położenia od momentu pozostawienia go samemu sobie. Wciąż leniwie zagrzewał miejsce, wyciągnięty na posłaniu, jednak na pojawienie się współlokatora, uniósł kędzierzawy łeb i wgapiał się tak w ponure oblicze Ospray'a, z cicha prześmiewczo prychając.

- Zabawa udana? - zapytał bardziej dla hecy niż rzeczywistego zainteresowania.

Wyczekując na odpowiedź, odwrócił się na brzuch i podarłszy na wpół zgiętymi ramionami, błądził wzrokiem po izbie, ewidentnie czegoś szukając lub próbując pociągnąć dalszą rozmowę. W końcu upewniwszy się, że czarnoskóry smacznie śpi, Derek wreszcie raczył ruszyć tyłek z miejsca i wyszedłszy na zewnątrz, bacznie obserwował niebo, jakby próbując wyczytać coś z licznie rozsianych gwiazd.

- Czy podczas hulanki, nie wydarzyło się coś niezwykłego? - posłał kolejne pytanie. Tym razem niespodziewane. - Układ gwiazd i obecność, którą wyczułem, mówi mi, że ten tydzień będzie właśnie tym - mówił coś niezrozumiałego w stronę nieba, na moment zapominając o świecie. - To nasza szansa - dodał na końcu i powrócił na swoje miejsce.

Wróć do „Taj`cah”