[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

91
POST POSTACI
Lead
Iiiii to właśnie dlatego nigdy nie próbował się z nikim targować o nic innego niż pieniądze. Ta umiejętność była zbyt daleko od jego mocnych stron.
Wzruszając do Dereka ramionami bez specjalnego żalu czy zawodu, z marszu dał ze swojej strony za wygraną. Zamiast marnować czas na nieuleczalnych głupców, podszedł do najbliższego drzewa. Sprawdziwszy dokładnie, czy nic jadowitego bądź boleśnie kąsającego nie gnieździ się w poszyciu i zaroślach dookoła, przysiadł pod konarem z zamysłem ucięcia sobie drzemki.
Nie była to najlepsza drzemka w jego życiu, zważywszy na to, że ni cholery nie udało mu się zmrużyć oka.

***

Wieczór był cichy i spokojny, podobnie zresztą, jak i ich całą przeprawa łodzią - z trupem za sternika i przewodnika. Gdyby nie wiedzieć, nie przyszłoby raczej do głowy, że w przeciągu najbliższych godzin odbędzie się w pobliżu jeden z bardziej plugawych rytuałów, na jaki człowiek (lub nieczłowiek) mógłby wpaść. Na litość, w jakich czasach żyli, aby takie rzeczy wciąż miały miejsce??? I to na dodatek na ternach tak dobrze prosperującego i rozwijającego się królestwa, jak Archipelag?
Lead z markotnym wyrazem twarzy uniósł wzrok na wskazywany przez nieumarłego punkt wzniesienia.
- Miło byłoby chociaż wiedzieć, jak liczne są te ich krwawe biesiady - zauważył z niesmakiem, pamiętając, że pośród coraz bardziej prawdopodobnego tłumu, będzie musiał odnaleźć jedną, konkretną osobistość. Ba! Nie tylko odnaleźć! Będzie musiał ją schwytać i przetransportować wciąż żywą z powrotem do ducha młodej kobiety! Zadanie zaczynało się na tym etapie dość nieładnie komplikować.

Schodząc wreszcie z powrotem na brzeg, podobnie jak i Derek, Lead nie poczuł się nadmiernie zainspirowany insynuacją ewentualnej porażki, dlatego posłał jedynie trupowi ciężkie spojrzenie, zanim bez słowa ruszył przed siebie.
Mroki panujące na terenach niewielkiej wysepki nie były mu aż tak przyjazne, jak zazwyczaj. Tak, jak czuł się już nieswojo w pobliżu miejsca spoczynku szczątków Histerii, tak czuł się i tutaj od samego momentu postawieni stopy na piasku. Włosy jeżyły się na głowie, mięśnie naprężały w oczekiwaniu, zaś wzrok błądził niespokojnie, nie mogąc się zdecydować, czy rozważniej będzie obserwować okolicę, czy raczej towarzyszącego mu nekromantę. Zwłaszcza że im częściej wzrok padał na mężczyznę, tym więcej rosło w nim wątpliwości oraz nie-do-końca-irracjonalnej obawy.

Mając wreszcie dość niepotrzebnie nadszarpywanych nerwów, otworzył usta do zadania pytania, gdy mag niespodziewanie zmusił go do działania i skrycia się z nim w krzakach. Lead z reguły był bardzo wyczulony na swoje otoczenie, dlatego kompletnie nie rozumiał, skąd wziął się powód tak nagłego działania. Co nie znaczyło, że zamierzał się teraz wykłócać. Jeśli nekromanta widział lub czuł coś, czego on sam nie potrafił, na pewno warto było posłuchać, niż później żałować. Gdy powodem okazali się prawdopodobni kultyści, złodziej mógł tylko przez kilka pierwszych sekund zastanawiać się, dlaczego sam nie usłyszał ich przed Derekiem.
- Od kiedy tu niby dowodzisz? - szepnął do niego niemalże agresywnie, co nie znaczyło, że szybkie zdjęcie dwóch z nie wiadomo jak sporej rzeszy wyznawców nie było dobrym pomysłem. Na pewno dużo łatwiej było poradzić sobie z osamotnionymi przypadkami niż zgrają. Wierzył też we własne umiejętności i nawet jeśli Derek miał w zanadrzu jakiś brudny manewr... Będzie pamiętał, aby wypatroszyć go, jako pierwszego.
Klikając cicho językiem, wymacał szybko przypadkowy patyk, a jeśli go nie znalazł, odczepił od pasa pojedynczy sztylet i zaczął nim gwałtownie i głośno okładać listowie dookoła, szurając przy tym butami o grunt pod sobą. Przez cały czas pozostawał przy tym nisko przy ziemi, woląc nie ryzykować strzału w łeb, jeśli któryś z zakapturzonych miał przy sobie łuk, kuszę bądź procę.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

92
POST BARDA
Serce Lead biło jak oszalałe. Przyodziani w czarne płaszcze kultyści byli już naprawdę blisko niego i wystarczyło, aby jeden z nich wyciągnął rękę i przetrząsnął krzaki, a kudłaty łeb ogoniastego byłby zagrożony. Na szczęście Derek wciąż czuwał. Wyskoczył ze swej kryjówki niczym modliszka na niczego niespodziewającą się ofiarę. Jego dłonie nakryły twarze zakapturzonych postaci, a sekundę po tym padli rażeni niby piorunem. Rozwarte oczy ukazywały tylko białka, natomiast usta szeroko się rozwarły. Wokół miejsc, gdzie palce skóry ich została nakryta palcami Dereka, widniały mnogie pajączki koloru fioletowego. Nie oddychali lub robili to bardzo płytko, wręcz niezauważalnie.

- Mamy ich z głowy, ukryjmy ciała i załóżmy te szmaty. Wtopimy się w tłum - zadecydował w następnym kroku nekromanta.

Ogoniastemu wcale ten pomysł nie przypadł do gustu. Derek zbyt ochoczo wydawał kolejne polecenia. Wydawać by się mogło, że w jego chorej głowie istnieje zarys kolejnego, szalonego planu, który przy szczęściu miał ich doprowadzić do celu. Dla przyzwyczajonego do działania w pojedynkę danie sobą tak pomiatać sprawiało, iż zęby mu trzeszczały od ich nadmiernego piłowania, a knykcie dłoni pobielały permanentnie. Co prawda poprzednie pomysły czarownika zdały egzamin, jednakże niemal za każdym razem mogły skończyć się tragicznie. Temu szurniętemu chłopaczkowi przyświecało więcej szczęścia, niż komu innemu, oby tylko i podczas tej, najważniejszej części mu go przypadkiem nie brakło.

W czasie, gdy dwójka szpiegów starannie ukrywała martwe(?) ciała, z góry dobiegł ich wrzask przerażenia. Wspólnicy popatrzyli po sobie z głupim wyrazem na twarzach, co Derek skomentował krótko, lecz wulgarnie.

- Zaczynają - rzekł zaniepokojony. - Musimy zagęścić ruchy - i to powiedziawszy, nakrył stertą zaschłych liści i torfu zwłoki(?), po czym prędko przyodział się w jedną z zagrabionych szat, drugą podając Lead. - Załóż to raz-dwa - nakazał. - Lada chwila do czegoś dojdzie. Czuję to w kościach - prawił jak, jakiś wróżbita, ale równie dobrze mogli mu o tym powiedzieć niewidzialni przyjaciele.

Gdy już zdołali jako tako uporać się z szybkim pochówkiem, nie zwracając na siebie niczyjej uwag i pokonali ostatnie dzielące ich metry, by wkrótce znaleźć się pośród licznej gromady podobnie przyodzianych person, ustawionych w szerokim półkolu, pośrodku, którego znajdował się kamienny stół. Stół ten nachylony był pod dość sporawym kątem i poprzecinany wzdłuż licznymi rowkami, łączącymi się u jego dolnej krawędzi. Z kolei na jego narożnikach przymocowano solidne kajdany, do których już ktoś został przykuty.

Jak się okazało, tą osobą była młoda kobieta. Przerażona wiła się i kręciła, jak tylko mogła. Usta jej zostały zakneblowane, a odzież zakrywała jedynie intymne części ciała. Długo nie minęło, a z namiotu położonego nieco na skraju płaskowyżu, wyłoniła się inna postać. Odziana w długą suknię koloru morza i ciasno wiązaną sznurkami na torsie, przepasana szerokim pasem i jeszcze jednym kawałkiem brunatnego materiału, do którego przypięto kilka flaszeczek nieznanego specyfiku oraz podłużny, aczkolwiek niezwykle cienki sztylet. Na to z kolei przychodził lekki płaszcz w odcieniu bezgwieździstego nieba, przyozdobiony pozłacanymi na jego krańcach wstęgami. Spod nachodzącego głęboko na czoło kaptura wychodziły dwa kosmki długich jasnych włosów, niemal tak samo wyblakłych jak skóra mrocznej kapłanki. Zarówno oczy jak i niemal cały nos skryte zostały pod srebrzystym czepcem uszytym na kształt ptasiego dzioba i kończącego się dopiero tuż nad górną wargą, przesadnie pomalowaną na czarno.
Spoiler:
Wiedźma stąpała pewnie i nieśpiesznie. Dotarłszy obok ołtarza, wbiła w ziemię swój kostur i rzuciwszy szybkie spojrzenie na otaczający ją tłum, uśmiechnęła się podejrzanie zadowolona.

- Zebraliśmy się w ten szczególny dzień, aby uczcić naszego pana i władcę Garona - zaczęła tymi słowami. - Ofiarując mu życie tej oto dziewicy. Niech nasza ofiara sprawi, że on ześle nam swoje błogosławieństwo i obdarzy mocą - zebrani wydali z siebie okrzyk czczący bóstwo i zamilkli na nowo, ponownie dając dojść do głosu mistrzyni ceremonii.

- Nie podoba mi się to, musimy uciekać - wyszeptał niespodziewanie Derek. Pomimo zaciągniętego kaptura, widać było, iż jego usta drżą w przestrachu. Dyskretnie przystępował z nogi na nogę, gotów do nagłego zrywu. W tym jednak czasie...

- Niech Garon przyjmie nasze błaganie! - wykrzyczała kobieta, a tłum w opętańczy sposób wyśpiewywał mroczne pieśni w nieznanym dotąd języku.

Ofierze zdjęto knebel, co dało się zresztą usłyszeć. Kapłanka przystąpiła do odprawienia obrzędu. Wyciągnąwszy jeden z flakoników, przelała jego zawartość do ust, po czym złapawszy dziewczynę za szczękę, przycisnęła swoje wargi do jej i wtłoczyła wcześniej nabraną zawartość. Nie minęło kilka sekund a dotąd próbująca się wyrwać z kajdan niewiasta, uspokoiła się najzupełniej i z wielką chęcią poddała się woli okazicielce.

Okryta płaszczem kobieta wyciągnęła sztylet. Do śpiewów dołączyły dźwięki fletów i bębnów. To, co nastąpiło później, wyryje się w pamięci Lead na zawsze. Ostrze zostało wbite tuż pod żebra dziewczęcia i przeciągnięte z jednego boku na drugi. Ofiara zawyła z bólu, a w ślad za nią podążyli czciciele złego bożka. Jednak nie to należało do najgorszych scen. Szponiasta dłoń zagłębiła się w ranie i powędrowała dalej. Okaleczona pannica zamarła w bezruchu, by ostatnim krzykiem rozpaczy spuścić głowę i już jej nigdy nie podnieść. Wiedźma energicznym ruchem wyrwała wciąż bijące serce, ku uciesze wiernych. Ścisnąwszy je z całych sił, wycisnęła z niego pozostałą krew, wprost do podstawionego kielicha, sam zaś mięsień wrzucono w ogień.

- Garonie, tę ofiarę wznoszę do Ciebie. Przyjmij ją, bądź nam przychylny i obdarz nas swoją potęgą! - wznosiła modły.

Przy ciele martwej już kobiety zapalono dziwnie uformowane świece. A niedługo po tym zawyły drapieżne zwierzęta, wabione całym zajściem i zapachem krwi.

- Uciekajmy
- wycedził przez zęby nekromanta, ciągnąc kolegę za rękę.

Na ucieczkę było jednak za późno. Kapłanka z niewiadomej przyczyny wpadła w ekstazę i chociaż mając zasłonięte oczy, wskazała palcem wprost, na dwójkę niespokojnych obserwatorów.

- Nasz pan wysłuchuje proźb, zanim je do niego wzniesiemy. Przysłał nam swojego herolda - Lead poczuł, że mowa jest właśnie o nim.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

93
POST POSTACI
Lead
Uczucie zagrożenia przyspieszało tętno Leada wprost proporcjonalnie do zmniejszającego się między nim a potencjalnymi oponentami dystansu. Podświadomie obnażając zęby, przyjął pozycję, z której wciąż mógł wykonać szybki skok przed siebie. Był w pełni gotów chronić własną skórę. Pomimo zapewnień Dereka, wciąż wolał polegać na samym sobie i to uczucie tylko się nasiliło, gdy wyżej wspomniany faktycznie dopadł dwójkę kultystów.
Podnosząc się na równe nogi, gdy te wyszły z szoku razem z całą resztą, jeszcze bardziej nieufnie niż dotychczas spojrzał najpierw na nieprzytomną tudzież martwą dwójkę, a następnie sprawcę tego stanu. Cokolwiek właśnie się stało, było kurewsko straszne! Tak jakby umiejętności kontrolowani trupów i wytwarzania kul ognia z powietrza nie były dostatecznie niepokojące!
- Co to było? Co im właśnie zrobiłeś? - zmusił się do zadania pytania spomiędzy zaciśniętych zębów, bo, mimo iż normalnie wolałby nie wiedzieć i cały incydent zamieść po prostu pod dywan, był wciąż zmuszony do współpracy z tym niebezpiecznym człowiekiem. Człowiekiem, który właśnie w bardzo przerażający sposób zneutralizował dwie osoby tymi samymi rękoma, które przy aż nadto wielu okazjach znalazły się w pobliżu i JEGO głowy.

Czy plan nekromanty mu się podobał? Nie. Czy miał lepszy? Bardzo by chciał, ale odpowiedź wciąż była tak samo przecząca. Właśnie dlatego, niezależnie jak bardzo mu przeszkadzało mu rządzenie się nekromanty, musiał koniec końców zacząć zdejmować wierzchnie szmaty z pierwszego kultysty z brzegu, zanim dość brutalnie w swojej irytacji zaciągnął go w najbliższe krzaki i z zupełnie niepotrzebną pomocą kilku kopniaków zagrzebać go w nich.
Cała przebieranka miała swoje plusy, gdy się nad tym dobrze zastanowić. Teoretycznie rzecz biorąc, nie zdołałby w lepszy sposób dostatecznie zbliżyć do tej bandy fanatycznych popaprańców. W praktyce jednak...? Jeśli wszyscy będą mieli podobnie ponarzucane na siebie łachmany, i tak nie pomoże to zbytnio w znalezieniu naznaczonej przez Histerię osoby.
- Jakiś jeszcze genialny pomysł, który być może pomoże zidentyfikować-... - urwał i zaklął, podrywając głowę pod wpływem krzyków rozdzierających niebo. Wyglądało na to, że nie mieli wiele czasu. - Wolałbym, żeby do niczego nie dochodziło! - jęknął z rozdrażnieniem, ale nie zwlekając, ruszył w jego ślady. - Chyba że miałby to być paskudny ból brzuchów, od których wszyscy popadaliby, jak muchy.
Było to nazbyt pobożne życzenie.

Kultystów był faktycznie tłum. Spory tłum. Kurwa. Więcej psubratów matka nie miała?! Znalezienie przodka zdrajcy Histerii było tutaj przecież niczym szukanie igły w stogu siana! Na dodatek ta dziewczyna, przykuta do ołtarza w aż nadto oczywistej intencji... Leadowi zrobiło się niedobrze na myśl o plugawych intencjach sekciarzy.
Starając się nadmiernie nie skupiać na tym, co zachodziło w centrum, złodziej nerwowo obracał między palcami ofiarowany mu ząb i rozglądał się dyskretnie, oczekując w nadziei, że coś pchnie go we właściwym kierunku.
- ...A czyim niby pomysłem było wejść między wroga? - odszepnął Derekowi. - Trzeba było po prostu znaleźć ich łodzie, odcumować je i podpalić wyspę od tamtej strony. Tch. To by ich przynajmniej rozproszyło.
Jaka szkoda, że nie wpadł na to wcześniej. Jaka szkoda, że dał się na ślepo wciągnąć w sam środek cyklonu. Strach o życie, strach przed magią i jej wynaturzeniami zamąciły mu umysł. Sprawiły, że zbytnio się odsłonił. Że nie myślał dostatecznie szybko i trzeźwo. Było jednak dobrze, dopóki mieli przebrania i nie uczestniczyli w niczym bezpośrednio. Wciąż mieli czas, żeby na coś wpaść.

Gdy kultyści zaczęli swoje śpiewy, włosy znowu zjeżyły się na całym ciele Leada i tym razem on sam poczuł, że nie zdecydowane nie powinno ich tutaj być.
- Podpalmy to miejsce... - szepnął słabo lecz nagląco do nekromanty, łapiąc go za kraj rękawa, gdy krew zalała ciało zarzynanej niewiasty.
Nawet jeśli licznie odbierał życia, a krew nie była dla niego widokiem specjalnie szokującym ni zaskakującym... To było coś innego. Coś odbierającego dech. Obrzydliwego i nieczystego.
Zgrzytając pod kapturem zębami, Lead zamknął na moment oczy, a gdy ponownie je otworzył, te utkwione były wyłącznie w kapłance. Najpierw w intencji wymodlenia jej najgorszego losu, później już w czysto morderczych intencjach. Mimo iż nie powinien mieszać się w to bardziej niż musiał, w jego wnętrzu wykwitła niepokojąca chęć wyplenienia zła zapuszczającego korzenie w tym, zapomnianym przez większość bóstw miejscu. Oczywiście nie pozwolił myśli tej na długo zaprzątnąć swojego umysłu i gdy tylko został pociągnięty przez Dereka, chętnie ruszył za nim. A przynajmniej taki miał zamiar, zanim zamarł niczym rażony gromem, gdy kobieta, w której wciąż utkwiony miał wzrok, wskazała ich ni z tego ni z owego.
Serce Leada zabiło dziko, w uszach zadzwoniło.
- Potrafisz to zrobić, więc idź i podpal coś, do cholery - mruknął cicho do nekromanty, wyrywając swoje ramię i prostując wcześniej przygarbioną sylwetkę na całą wysokość.
Nie. Nie miał bladego pojęcia co powinien zrobić. Czuł jedynie siłę obcego wezwania oraz sprzeczność wynikającą z jego własnego instynktu, który nie chciał się mu poddać. Proste rzucenie się do ucieczki nie szło jednak w grę. Wszystkie oczy najpewniej były już w niego wlepione. W porządku. Coś wymyśli. Potrzebował tylko się skupić i nie dać bardziej zwariować. Panika nic tu nie da. Nawet jeśli Derek go nie posłucha i nie skołuje dywersji, nawet wtedy nadarzy się jakaś okazja. MUSIAŁA nadarzyć się okazja.
Bezdźwięcznie łapiąc głęboki wdech, Lead postąpił kroku w stronę ołtarza. Długi ogon ciągnął się za nim swobodnie.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

94
POST BARDA
Tłum mrocznych postaci rozsunął się na dwie strony, tak aby zrobić miejsce heroldowi. Widząc, że nie tylko nogi, ale i coś na kształt ogona włóczy się na ziemi, kultyści padli w przestrachu Lead no stóp i nie śmieli podnieść na niego wzroku, ino bezustannie wyśpiewywali pieśni pochwalne ku czci Garona. Derek natomiast nie raczył zrobić ni kroczku. Stał jak ten wbity w ziemię kołek, nie mogąc nawet ruszyć pojedynczym palcem. Z kolei kapłanka oczekiwała z rozłożonymi rękoma na nadejście posłańca złego bożka.

Gdy dzieląca ich odległość pomniejszyła się do zaledwie paru kroków, wiedźma padła na twarz, wielbiąc stojącą przed nią personę, a tuż obok niej, zamordowana w istmie bestialski sposób kobieta z rozwartymi szeroko ustami, będącymi symbolem jej ostatniego krzyku, świdrowała oczami pozbawionymi blasku Ospray'a, odgrażając mu się za poniesioną krzywdę.

- Pozdrawiam cię o wysłanniku naszego boga
- rzekła kapłanka, głosem, który nie pasował do jej nieczystej profesji. Był nawet przyjemny i nęcący w odbiorze, toteż Lead na moment zatkał ten fakt, sprawiając, iż popadł w swego rodzaju niemoc.

W tym czasie kobieta powstała z kolan. Czepiec wciąż zakrywał jej większą część twarzy, jednakże ogoniasty mógł dostrzec ostre rysy jej szczęki, gładkie policzki, a brak wszelkich starczych niedoskonałości i zmarszczek sugerował, że nie mogła być znowuż bajkową, starą jędzą, porywającą dzieci, żeby je zjeść. Tym, co jednak przykuło uwagę czarciego bękarta, znajdowało się znacznie poniżej linii ust. Między koronkowym kołnierzykiem, stanowiącym osobną część ubioru i zakrywającym gardziel kobiety, a rozpoczynającym się przedziałkiem piersi, prześwitywał okrągły malunek, wyglądem przypominający kilka nałożonych na siebie znaków i wkomponowanych w nie dziwnych symboli.

Wtem go oświeciło. Według wskazówki Histerii miał szukać kapłana z tatuażem i chyba go właśnie znalazł. Pytanie pozostawało czy aby na pewno jest to ten, którego szuka czy też za innym ma się rozglądać.

- Mów, czego od nas pragniesz, co możemy ci dać. Proś, o cokolwiek. Spełnimy twą, nawet najdzikszą zachciankę. Jesteśmy tu, by ci służyć, wszystko ku chwale Garona. Pragniesz kolejnej ofiary, możemy ci ją dać. Strawy, może kobiety?
- uniżona kusiła go wszelkimi dobrami, jakie mogła zaoferować.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

95
POST POSTACI
Lead
Wariaci. Szaleńcy. Głupcy. Jeden gorszy od drugiego. Przeklinając w duchu wszystkich po równo w trakcie swojego sztywnego przemarszu, Lead starał się nie zastanawiać zbytnio, dlaczego wskazano właśnie na niego. Zdecydowanie zdrowiej i rozsądniej było zrzucić to na typowego dla niego pecha niż faktyczny znak od jakiegoś mrocznego bóstwa. Nie miał ambicji zostawać niczyim "heroldem". Jego życie ostatnimi dni było już dostatecznie nieśmieszonym żartem. Niewielka była zatem jego pociecha z padających dookoła fanatyków. Nie, dopóki nie padali raz, a dobrze - trupem. ...Czy powinien zacząć się martwić, patrząc na to, z jaką łatwością przychodziło mu przez ostatnie godziny życzenie innym śmierci? Z reguły nie bywał mściwy, a zabijał głównie wtedy, gdy musiał lub gdy miał w tym własny interes. W jego interesie natomiast nie leżało zbawianie świata przez powstrzymanie precedensów mających miejsce na tych wyspach. Było nim jedynie wydostanie się z nich. Ostatnim czego potrzebował, to zabawa w bohatera, którą i tak spaprał na wstępie, jeśli zwłoki młódki miały reprezentować księżniczkę. Skup się, Lead.

Może to i lepiej, że nie próbował obracać się i sprawdzać, czy Derek postanowił go usłuchać. Jeszcze tego brakowało, żeby puściły mu nerwy i cisnął czymś w nekromantę na oczach zebranych.
Docierając pod ołtarz, złodziej trochę zgłupiał. Całe szczęście, zarówno jego słabo wyrażająca emocje twarz, jak i fakt, że była ona i tak ukryta w cieniu kaptura, nie dały po sobie wiele poznać. Nikt, kto przed momentem z zimną krwią zamordował absolutnie niewinną osobę ku czyjejś czci, nie powinien móc kusić swoim głosem w podobny sposób. Nikt.
Opanowując chęć udzielenie odpowiedzi z użyciem najczystszej formy sarkazmu przed obróceniem się na pięcie w zamiarze zwykłego wycofania z sytuacji, Lead dokładnie przyjrzał się kapłance z góry na dół. Starał się wychwycić najdrobniejsze szczegóły i któż by pomyślał, że rzeczywiście dojrzy tam coś interesującego. I bynajmniej nie była tu mowa o pełnym biuście kobiety! Nie był w pozycji, gdzie tego typu walory ciała zawracałyby mu głowę.
Czy to możliwe, żeby odszukanie właściwej osoby poszło mu aż tak łatwo? Nie... Znak miał być wypalony. Dobrze pamiętał tę część. Nie chodziło o tatuaż ni malunek. Oczywiście, że nie. To naprawę byłoby za proste. Być może jednak nie stracił na tym wiele, jeśli słowa fanatyczki niosły w sobie coś z prawdy? W porządku... Co mu groziło spróbować? Że niby w razie niepowodzenia i jego serce zostanie wyrwane? ... Wolałby nie.
Łapiąc głęboki wdech, Lead powoli przekręcił głowę i rozejrzał się po masie zebranych dookoła kultystów. Jeśli wśród nich nadal stał osłupiały Derek, na chwilę zatrzymał na nim mordercze spojrzenie ukrytych pod kapturem oczu.
- Szukam osoby z wypalonym znamieniem - odezwał się wreszcie z pewnym trudem, lecz wciąż tak samo chłodno, oschle i rzeczowo, jak zwykle. Przez cały czas mocno zaciskał dłoń, w której trzymał ząb Histerii. Kościsty fragment wbijał się boleśnie w skórę, nie pozwalając mu zapomnieć o powodzie, dla którego oryginalnie się w to wszystko wpakował. - Jest wśród was osoba z wypalonym znamieniem. Chcę ją - naciskał, odchylając nieco kaptur, by stanowczo spojrzeć na kapłankę.
Prawie zdziwiła go determinacja, jaką usłyszał we własnym głosie, ale nie chciał się nad tym rozwodzić. Ostatecznie miał pełne prawo do desperacji. Był obecnie bardzo, bardzo, BARDZO zdesperowanym człowiekiem. Człowiekiem nie pragnącym niczego innego, jak tylko zostawić za sobą rozgrywający się dookoła chaos. Gdyby nie paskudne praktyki, jakie łączyły się z byciem czczonym i duchy oraz trupy wałęsające dookoła, być może oferta kapłanki byłaby ciekawsza.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

96
Mroczna kapłanka zatwierdziła prośbę herolda, lekko mu się kłaniając z prawą rękę przyłożoną do serca.

- Wysłannik przemówił - obwieściła reszcie. - Pragnie naszej siostry Izydy. Pokrzywdzonej z rąk parszywego zdrajcy i boleśnie przez niego okaleczonej. Garon zabierając ją ze sobą, wynagrodzi jej cierpienie, a nikczemnika ukarze. Izydo, podejdź i ukaż swe cierpienie! - nakazała.

Z gromady wysunęła się smukła kobieta. Zrzuciwszy z siebie okrywający ją płaszcz, rozdarła zwiewną szatę niemal na całej długości, obnażając większą część krągłych piersi, pomiędzy którymi widniała stosunkowo sporych rozmiarów szrama, mocno przypominająca ślad po przyłożeniu rozżarzonego metalu. W miarę zbliżania się do przywódczyni oczom Lead ukazywało się coraz więcej szczegółów. Wiekiem nie odstawała bardzo od swej mentorki, z twarzy ni to surowa, ni łagodna, nawet atrakcyjna, o włosach raczej jasnych i falujących. Szła zadowolona z rozłożonymi wzdłuż ciała rękoma, przyozdobionymi karwaszami, osłaniającymi wierzchnią część jej przedramienia i zakończonymi pazurami, jakby przeznaczonych do patroszenia.
Spoiler:
- Padam ci do nóg, posłańcu naszego pana - uniżała się niemal do ziemi. - Czego ode mnie żądasz? Jestem na twą wyłączność. Uczyń ze mną co zechcesz - wyrażając gotowość do pełni poddaństwa, czekała aż jej nowy pan przemówi.

Z jej postawy wynikało, że złożona przysięga nie była tylko nic nieznaczącą grzecznością, a rzeczywistym aktem poddaństwa.

W międzyczasie mistrzyni ceremonii nakazała odciąć ofiarę i ułożyć ją na ziemi. Donośne dźwięki dochodzące zza krzewów przybrały na sile i wkrótce cała chmara sporej wielkości jaszczurek, węży, gryzoni i ptactwa padlinożernego przybyła na ucztę. Mnogie szczęki rozrywały biedne ciało. Rwały skórę, wyrywały mięśnie, wpełzały przez rany i kąpały się w niezastygłej jeszcze krwi.

- Ofiara została przyjęta! - krzyknęła kobieta.

Wyznawcy to słysząc, jednocześnie dostali niby ekstazy. Wijąc się bliżej nieokreślonymi ruchami, ustawili okręg wokół całego ołtarza. Kapłanka pierw nabrawszy łyk z krwawego kielicha, podała go Izydzie, ta zaś swemu właścicielowi - Lead.

- Weź i ty łyk - podtykała mu pod nos. - Mimo żeś herold Garona, tobie też się należy krzta z jego z ofiary przeznaczonej dla niego. Później oddalimy się, bo i jak pragnę oddać ci siebie samą, jakkolwiek tego zapragniesz - mówiła łagodnie i nęcąco.
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

97
POST POSTACI
Lead
Lead nie był do końca pewien, co obecnie wprawiało go w największy dyskomfort - szopka, jaką robiono wokół jego osoby; hipokryzja odnośnie do wyrządzania kultystom krzywdy, gdy sami przed momentem szlachtowali przypadkowe dziewczę; czy może zakładanie, że mógłby pragnąć kogokolwiek z im podobnych. To jest, tak, technicznie, tego ostatniego faktycznie chciał. Z tą różnicą, że niekoniecznie dla siebie, a choć zarówno kobieta nazywana Izydą, jak i kapłanka, były atrakcyjnymi fizycznie kobietami, nie potrafił sobie wyobrazić zaznawania jakichkolwiek przyjemności w ich towarzystwie. W pierwszej kolejności były bowiem fanatycznymi kultystkami i wiedźmami parającymi się zakazanymi sztukami. Typem osób, których Lead usiłował unikać najbardziej. Doprawdy, jakby towarzystwo jednego nekromanty nie było do tej pory wystarczające! I o co chodziło z tymi pazurami? Pozbycie się dwóch, bardzo prawdopodobnie groźnych z usposobienia czarownic, to jedno. Pozbycie się dwóch, groźnych z usposobienia i uzbrojonych czarownic? No właśnie.

Ogon Ospraya zamiótł grunt za nim długim łukiem, gdy on sam niemalże bez mrugnięcia walczył z chęcią powiedzenia czegoś nieodpowiedniego do sytuacji.
- Jest miejsce, do którego powierzono mi cię zabrać - odpowiedział, gdy był wreszcie pewien, że słowa go nie zawiodą, a miast niechęci, jego głos zabrzmi tak samo rzeczowo i beznamiętnie, jak zazwyczaj. Znacząco pomagało mu w tym naginanie prawdy pod odpowiednim kątem. Gdy nie musiał kłamać ani łamać języka na pięknych słowach, wszystko stawało się łatwiejsze. Zasadniczo nie oszukiwał żadnej z kobiet, mówiąc im o swoim celu. Po prostu z namysłem pomijał istotne szczegóły.
Miał nadzieję nie być gnębiony o więcej. Jeśli był tak ważny, za jakiego go brano, mógł zawsze ignorować ewentualną natarczywość. Jaka szkoda, że podobnie łatwo ne dało się zignorować zwierząt i robactwa, które ni z tego, ni z owego rzuciły się na ściągniętą z ołtarza ofiarę.
Aura Leada już w tym punkcie miała pełne prawo zacząć wytwarzać w powietrzu niepokojące wibracje, oddziałując na najbliższe otoczenie przez ilość zbierającego się w nim od dłuższego czasu stresu oraz złości. Drugie podsycało pierwsze, sprawiając, że złodziej coraz mniej ochoczo trzymał w ryzach nadmiar emocji, do którego nie był przystosowany.
Ostatnią kroplą, jaka przelała tę paskudną czarę goryczy, był oczywiście kielich krwi, który zamierzano mu zaoferować. Niech pierwsi rzucą kamieniem ci, którzy w kolejnej chwili nie zostali trafieni falą bólu głowy oraz paskudnym nudnościami. Atmosfera chcąc nie chcąc musiała stać się paskudnie ciężka. Sam Lead nie pozostał bynajmniej niewzruszony, choć w jego przypadku bóle głowy należały praktycznie do rutyny.

Łapiąc oddech ze świstem przez zaciśnięte w bólu zęby, podciągnął kaptur na tyle, by móc lekko przekrwionymi w cichej furii oczami spojrzeć na kobiety.
- Mam zadanie do wykonania - wycedził, starając się nie myśleć o chęci obnażenia zębów ani o nienaturalnej ilości napływającej do ust ślinki, gdy zapach krwi z kielicha uderzył w jego nozdrza. To było zbyt nienormalne. Nie był przecież jakimś cholernym wampirem, a i nigdy przedtem nie zauważył u siebie tego typu pociągu, choć przecież zdarzało mu się wykrwawić już tyle istnień. - Dopóki go nie ukończę, nie dla mnie biesiadowanie.
Co również było prawdą? Gdyby cokolwiek teraz zjadł, prawdopodobnie od razu zwróciłby zawartość żołądka. Tym bardziej, gdyby miała to być pieprzona krew! Czy wyglądał im na aż tak szalonego?!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

98
POST BARDA
Odmowa spożycia porcji z ofiary poskutkowała niemal tym samym, co wymierzenie policzka. Zarówno kapłanka jak i nowa poddana herolda zatrwożyły się na myśl, że skoro nawet posłaniec nie zechciał skosztować przeznaczonego dla swego pana posiłku, to w takim razie, jaką wzgardą musiał wykazać się sam Garon. A zatem jego wysłannik miał za zadanie o wszystkim powiadomić nieszczęsnych wyznawców, a nie przynieść orędownictwo. Szepty dochodzące zza pleców Lead podzielały te same obawy. Podczas gdy najbardziej przerażeni pletli bez sensu dziwne formułki, coraz szersze grono wołało o złożenie kolejnej ofiary. Mistrzyni ceremonii przystała na ich żądania, wpierw wylewając pozostałą zawartość kielicha wprost w ognisko i plując na zmasakrowane ciało biednej dziewczyny, we wnętrznościach, którego zdążyły zadomowić się mniejsze węże i jaszczurki.

- Pani, jeśli nasz Garon wysyła swego gońca po mnie, znaczy to, że ja mam być mu przeznaczona. Poddaję się zatem pod jego wolę i będę mu dośmiertnie posłuszna, nawet jeśli mojej śmierci wymaga.
- tym jakże wzniosłym aktem dobrowolnej niewoli, kobieta zyskała przychylność swej prominentki.

- Niech i tak będzie. Służ mu wiernie lub zgiń z jego ręki - rzekła zamaskowana wiedźma.

W tym czasie Lead prawie wyszczerzył z zadowolenia kły. Dwie rozmówczynie niemal mogłyby uchodzić za wróżbitów. W swym biadoleniu o kolei domniemanego losu udało im się przewidzieć przyszłość, jaka czekała niczego nieświadomą czarownicę. Skoro więc jeden z większych problemów został zażegnany, nastał czas, aby udać się w drogę powrotną. I to w samą porę, bo oto wprowadzano kolejną, odurzoną zakazanym specyfikiem niewiastę. Jeśli Ospray chciał uniknąć powtórki z rozrywki, czym prędzej musiał opuścić parszywe towarzystwo, co zresztą zrobił.

Przez nikogo niezatrzymywany, opuścił wewnętrzny, a później zewnętrzny krąg. Podążające za nim głowy kłaniały mu się z pokorą do czasu, aż zupełnie nie zniknął za linią bujnej roślinności, wnet odcinającej pole widzenia osób stojących na płaskowyżu.

Nikt nie ważył się ich śledzić. Nawet Derek gdzieś zniknął. Śledząca każdy ruch przewodnika Izyda milczała jakby zaklęta. Najwyraźniej uznała, że w obliczu tak wspaniałego majestatu nie wypada jej się odzywać, chyba że zostanie o to poproszona.

Schodząc dalej, szum rozbijających o brzeg leniwych fal stawał się głośniejszy. Niedługo mieli dotrzeć do punktu zbiórki, tymczasem niesforny nekromanta nadal nie dawał znaku życia. A pal licho z nim! Skoro postanowił dalej nie dotrzymywać towarzystwa, jego sprawka. Ogoniastemu w niesmak było czekanie za nim, zwłaszcza że już kroczył po chłodnym piasku, a zza przybrzeżnych chaszczy wypłynął sternik.

Gdy tylko szalupa zbliżyła się na odpowiednią odległość, zmęczony wszystkim, co widział i co słyszał Ospray wskoczył do jej wnętrza, pociągając za sobą pakunek.

- Czy to... - blondwłose dziewczę nie dokończyło myśli. Usadowiona tuż pod stopami umarlaka, wpatrywała się wieko czarne oczodoły. Być może, że należała do mrocznego kultu, aczkolwiek spotkanie z prawdziwym upiorem wprawiło ją w istne zakłopotanie i wywołało uczucie niepewności, może i strachu.

Chociaż nie usłyszał żadnego słowa, kościej odgadł pragnienia pośrednika, tak że nie czekając na spóźnialskiego, odbił od brzegu.

- Jeszcze ja! - Wtem ktoś wyskoczył na plażę i mknąc zanurzonym po pas w wodzie, wgramolił się do łódki. Zdyszany jak wilk goniący za zającem, nekromanta rechotał z czegoś zachrypniętym głosem, przypominającym charczenie starego człowieka.

- Ty?- panna powstała na nogi, z impetem uderzając o żuchwę trupa i strącając mu przy tym kapelusz. Skacząc wzrokiem to z jednego to z drugiego i trzeciego, rządała wyjaśnień.

- Garon ciebie wybrał, abyś mnie do niego zabrał. Ciebie!? Zdrajcę!? - mimika kapłanki wskazywała na to, że nie do końca jest zadowolona z przebiegu spraw. Trwając dalej w ułudzie zostania naznaczoną przez bożka, nie mogła zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło. Również i Lead dostał ponownie zawrotów głowy. Przynajmniej wiedział, dlaczego Derek wciąż trzymał się jak najdalej mistrzyni ceremonii, co jednak nie wyjaśniało, faktu, iż znał się akurat z tą przypadkową kultystką.

- To, co zostało rozdzielone, na powrót złączono. Więzów krwi nie przerwie żadna siła i żadna magia - ni z gruszki, ni z pietruszki wtrącił tajemniczo martwy marynarz.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

99
POST POSTACI
Lead
Kultyści z całą pewnością kochali nikomu niepotrzebne do szczęścia, dramatyczne przemowy oraz ogólne dramatyzowanie jako takie. Co za teatrzyk. Gdyby zdecydowali się odegrać coś podobnego przed możnymi Taj'cah, z pewnością zyskaliby więcej popularności, niż dawało im to czczenie pierwszego z brzegu boga chaosu.
Choć ostatecznie uczucie satysfakcji po tej małej wygranej było całkiem spore, Lead nie powstrzymał się tym razem od wywrócenia oczami pod kapturem. Z okazji do oddalenia się w towarzystwie darowanej mu kobiety również skorzystał praktycznie od razu, gdy ta tylko się nadarzyła. Nie miał ochoty oglądać końcowych efektów źle dobranych przez siebie słów, które najwyraźniej ukrócić miały życie kolejnego nieszczęśnika. Nie był pewien, czy i tym razem zdolny byłby odgrywać rolę niewzruszonego widza.
Stanowienie centrum zainteresowania zdecydowanie nie współgrało z jego naturą, dzięki czemu swobodnie odetchnąć był zdolny dopiero wtedy, gdy szczęśliwie opuścili z Izydą fanatyczne zgromadzenie. Oczywiście na tym już punkcie wycieczki dostatecznie przewrażliwiony, złodziej co rusz zerkał przez ramię, sprawdzając, czy kobieta, aby na pewno za nim podąża i czy przypadkiem nie kombinuje czegoś śmiesznego. Przez cały czas nasłuchiwał ewentualnych odgłosów otoczenia i węszył powietrze niczym rasowy pies gończy. Wbrew zdrowemu rozsądkowi miał chyba jeszcze nadzieję, że Derek usłucha jego ostatniego polecenia i nie okaże się fiutem, który oleje go na ostatniej prostej bądź wywinie inny, nieciekawy kawał.

Nekromanty zdecydowanie nie było widać w pobliżu łodzi. Może to i lepiej?
- Nic, co powinno cię dziwić - zauważył Lead, samemu wciąż dość nieufnie i raczej ostrożnie omiatając nieumarłego spojrzeniem, podczas gdy ruchem ręki wskazywał dziewczynie miejsce na łodzi. Jeśli osoba obracająca się w towarzystwie mrocznych rytuałów, czuła się niekomfortowo w pobliżu żywego trupa, to co dopiero on miał powiedzieć?!
Przysiadając na drugim końcu łodzi i wreszcie zrzucając z łba kaptur, Ospray jeszcze raz przyjrzał się Izydzie na tyle, na ile pozwalały warunki późnej pory dnia. Nie, nie planował nagle zacząć jej współczuć czekającego ją losu. Jako rosły mężczyzna, zdrowy mężczyzna, po prostu nie mógł się nadziwić marnotrawstwu. Czy otaczające go kobiety musiały zawsze mieć nie po kolei w głowach, gdy prezentowały się tak dobrze?
Prychając do własnych myśli, o mało nie pominął krzyków nekromanty, którego nieobecność prawie zdołał już odżałować.
- Nie spieszyłeś się - skomentował obojętnie, chwytając go mimo wszystko jedną ręką za łachy i pomagając tym samym wgramolić się do środka. I oczywiście, jak to często bywało w takich momentach, pożałował tego niemalże od razu.
Spoglądając to na nagle głośną i zdezorientowaną Izydę, to znowu na Dereka, w końcu zatrzymał wzrok na tym drugim. Jego palce odruchem mocniej zacisnęły się materiale koszuliny drugiego mężczyzny, gdy do rozmowy wtrącił swoje trzy miedziaki truposz.
- Chcesz mi coś wyjaśnić? Czy może drogę powrotną wolisz przemierzać wpław?
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

100
POST BARDA
Sytuacja nabierała rozpędu. Dwójka czarowników wzajemnie wybałuszała na siebie oczy. Dereka przytkało. Dotąd ten wygadany nekromanta zawsze miał cos do powiedzenie, lecz tym razem nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, tudzież nie chciał odpowiadać na żadne pytania. Izyda z kolei słała ku wszystkim kolejne pytania, piekląc się przy tym okrutnie, tak że w pewnej chwili Ospray'owi mogłoby się zdawać, że widzi, jak purpurowa mgiełka otacza jej zaciśnięte w pięść palce i lada chwila dojdzie do potyczki. W tym czasie truposz poprawiał przekrzywioną przez siłę uderzenie żuchwę, by następnie wyciągnąwszy z wody omszały kapelusz, skryć pod nim łysy czerep.

- Bardzo dobrze. Sługa Garona jest z nami, zaraz wszystko mu powiem. Usłyszy całą prawdę i cię ukarze. Zdradziecki psie! - rzuciła impertynenckim tonem.

Kobieta objęła ramię ogoniastego, lekko się za nim chowając. Wskazawszy palcem na sterczącego w bezruchu blondyna, oskarżała go o rzeczy, które nawet dla Lead stanowiły zaskoczenie, jednak zgoła innego powodu, aniżeli samych popełnionych czynów..

- Ten drań należał do nas! - mówiła pełna jadu. - Był nawet przodownikiem, ale pewnego razu coś mu odbiło i postanowił zbiec. Próbowaliśmy go zatrzymać, a skutek tego sam widzisz - Odsoniła ponownie wypalony ślad, po którym poprowadziła dłoń herolda, jakby chcąc w ten sposób załagodzić ból lub sprawić, aby ten mógł dokładniej ocenić rozmiar wyrządzonych na jej ciele szkód. - Niedowierzanie, że zrobił to przyrodniej siostrze. Parszywy kawał gnoja! - Ostatnie zdanie odniosło miażdżący skutek. Ospra'y otworzył usta z zaskoczenia. Teraz wszystko nabierało głębszego sensu. Elementy układanki zaczynały się zbierać w jedną całość. Słowa Histerii stały się nagle jasne jak morski piasek w popołudniowym słońcu. Wszakże mówiła, iż jeden z potomków wiedźmy jest blisko. Czy więc chodziło jej o Dereka? Odpowiedź bowiem właśnie została podana. Że też wcześniej w brunatnej czuprynie nie powiązano tych faktów. Gdyby nie to, być może, że płynąłby właśnie do upragnionego Portu Erola, zamiast rozbijać się po przeklętej wyspie, z przeklętymi trupami i szurniętymi wyznawcami. Lead miał ochotę strzelić sobie w twarz, jednakże obie jego ręce zostały zagarnięte przez kapłankę i przygniatane do jej ciała.

- Po prostu miałem dość! - wtem krzyknął nekromanta na swoją obronę. - Słuchaj, kumplu - skierował słowa do wspólnika. - Wiem, że może jest to dla ciebie szok, ale wiedz, że porzuciłem mroczne praktyki już dawno temu. Nie chcę i nie wrócę do nich nigdy więcej. To dlatego tak usilnie szukałem drogi opuszczenia Czarciego Trójkąta. Niestety, zdałem sobie sprawę, że istnieją tylko dwie drogi. Jedną z nich jest wkupienie się w łaski Cerbera i liczenie na to, że kiedyś wypłynie poza strefę działania klątwy. Ale tak się nie stało! On nigdy nie podróżuje na inne wyspy, tylko krąży wokół tych wód i gdy napotka na swej drodze zagubiony statek, dokonuje abordażu, siłą go tu sprowadzając - potok słów wylewał się z jego ust, jakby nagromadzony chwilowym milczeniem. Plótł wszystko to, co uważał za słuszne i nie. Dotąd skrywane tajemnice przestały mieć znaczenie. - Drugą zaś drogą jest... dołączenie do mrocznego bractwa, z którego uciekłem. Nie ma innej drogi! - Nie ma innej drogi zawtórowało w uszach Ospray'a. Czyli więc wynikało, że duch skłamał, a zawiązanie paktu było tylko podpuchą, mrzonką zdesperowanego rozbitka?

- Widzisz!
- inicjatywę przejęła na powrót Izyda - Nie dość, że zdrajca, to jeszcze tchórz i oszust. Ukarz go, a sprawię, że popłyniesz gdziekolwiek byś nie zapragnął - kusiła go jak umiała.

Rytmiczny szczęk pustych kości przerwał kłótnię. Sternik bowiem rozbawiony całym zajściem stukał pozostałymi zębami w żuchwie o górną szczękę w celu zobrazowania czegoś w rodzaju pozornego śmiechu.

- Każdy śmiertelnik jest taki sam. Gotów sprzedać rodzinę, byleby ratować własną skórę - prawił morał.

- Stul dziób! - wydarła się dziewczyna, bijąc jedną ręką o tors kościeja.

- On ma rację - Przyznał za to Derek - Wybacz, ale taka jest cena za dołączenie do kultu Garona. Ja już się o tym przekonałem, ty dopiero przekonasz! - w okamgnieniu rzucając się na przyrodnią siostrę.

Skutkiem tego Lead znalazł się poza burtą łodzi. Kąpiel w zimnej wodzie zmyła z niego osłupienie, przywracając trzeźwość umysłu. Próbując wdrapać się z powrotem, dojrzał, że i martwego marynarza nie oszczędzono. Pozostała część jego dłoni wciąż kurczowo trzymała się steru, podczas gdy reszta szła zapewne na dno.

Walcząca o przetrwanie para sprawiała, że zbitek desek kołysał się na wszystkie strony, utrudniając wielce, dostanie się do jego wnętrza. Dopiero podpłynąwszy od rufy, Lead był w stanie się wgramolić. Pozostając ignorowany, w jego ręce wpadło wiosło, którym truposz napędzał jednostkę. Wykonane z solidnego kawałka drewna, stanowiło idealną broń obuchową. Wystarczyło bowiem wziąć lekki zamach, by pozbawić kogoś przytomności.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

101
Telion pisze: 08 kwie 2020, 14:02
Obrazek


Nazwą Czarci Trójkąt zostały ochrzczone trzy wysepki zlokalizowane między Taj'Cah, a Portem Erola, które przez swoje ułożenie w istocie przypominają trójkąt równoboczny. Chociaż nazwa może sugerować zgoła odmienne wyobrażenia, to w rzeczywistości owe wyspy nie różnią się na pierwszy rzut oka niczym od innych, niezdeptanych jeszcze ludzką, orkową czy żądną inną stopą Już z oddali prezentują się całkiem zachęcająco i gdyby nie marynarskie legendy, być może, że stanowiłyby luksusowy ośrodek wypoczynkowy. Piaszczyste plaże, bujna roślinność pokrywająca niemal cały obszar, urozmaicona rzeźba terenu bogata w niezliczoną ilość dolinek, wodospadów oraz gęstych dżungli stanowiących dom dla setek gatunków, ptaków, ssaków i najrzadszych roślin. Można by rzec, raj.
Skąd więc tak niesprawiedliwa nazwa? Otóż przepływający nieopodal wysp żeglarze opowiadają o wszelkich dziwach jakie im się przytrafiały, gdy zanadto podpływali do brzegów wysepek. Niemające logicznego wyjaśnienia światła, majaczące pośród porośniętych gąszczem krzewów i drzew wzniesień, popadanie załóg w krótkotrwałą histerię, psucie się żywności czy chociażby wariowanie igieł kompasów. Ponadto co niektórzy twierdzą, że podczas pełni można dostrzec statki widmo, a jeszcze inni, iż to zamieszkujący pobliskie rejony piraci przeklęli owe wyspy, nie pozwalając by nikt obcy się do nich nie zbliżył. Co stanowi prawdę, a co jest tylko bajdurzeniem chorych na szkorbut marynarzy, tego tak naprawdę nie wie nikt. Bądź co bądź, plotki zrobiły swoje. Każdy sternik, któremu życie jest miłe, omija Trójkąt szerokim łukiem.
POST BARDA
Spoiler:
Rejs na pokładzie "Mdłej Mewy" przebiegał od samego początku, aż nadto pomyślnie. Załoga nie była schlana jak opuszczali Ujście, z wyjątkiem kapitana. Ten zawsze był schlany i sądząc po magazynie z rumem, nie miało się to zmienić tego rejsu.
Sylvia szybko zakolegowała się z załogą kapitana Mijastera i czuła się jak w Ujściu. Piracy, bandyci, zibry, acz nieco ogarnięci w zorganizowaną kupę, którą jak na ironię ogarniał ostatnio mocno grzejący kapitan. Wydawać się mogło, że był on tam praktycznie zbędny. Wszystko ogarniał bossman Suirosh, rosły kawał skurczybyka, acz oprócz muskularnego i wyrzeźbionego czarnego ciała orka pod kopułą głowy też znajdował się organ, który zdawał się tam być nie od parady. W przeciwieństwie do reszty, zawsze był trzeźwy. Może dlatego że był jedynym orkiem na pokładzie i do tego miał łeb tak mocny, że nikt nie próbował go upić. Mijaster zaś kochał ogrywać swoją załogę w kości, miast pilnować porządku, czy też grał na akordeonie kiedy w wolnej chwili balowali i śpiewali ku morzu pieśni mające przynieść im bogactwa i przychylność bogów, zwłaszcza do dwóch - Tenatira, Sulona i Ula przede wszystkim. Verna zaś jakimś sposobem wykurzyła pokładowego kucharza z jego jedynej funkcji i dosłownie przejęła kuchnię. Chłop był tak spizgany czymś że nie dało się dobudzić przez dwa dni, a jak się obudził to zorientował się ze nie ma roboty, acz jakoś rum zawsze mu towarzyszył podczas tego rejsu, w ilościach kapitańskich.
Cała podróż była wesoła i niezwykle optymistyczna. Nawet bójki miedzy załogantami miały zasady i nikt ostatecznie nic nie stracił, chyba że kilka zębów, czy pieniądze w zakładach. Mehren mógł być spokojny dopóki nie dotarli do okrytych złą sławą wysepek i dwójka marynarzy stanęła obok niego w krótkiej wymianie zdań.
Tej kurła! My seriooo będziemy wrzucaaaś kotwiczę?? eł? — Wybełkotał acz głośno kucharz bez pracy, kiedy to Mehren wypatrywał lądu na horyzoncie, był już blisko Taj'cah, czuł to w trzewiach.
Simon śmierdzący leniu co ty wygadujesz? — Rzekł jednooki brodaty marynarz, znany jako Grimli. Starszy zaprawiony w boju człowiek mający za sobą już karierę pirata.
Kurła, no kurła no szefu założył się z naszym sterpiczym, że ty-azem do-jemy do lądu wbijemy na-flagę i popłyemy dalej
Nie pierdol to nie jest śmieszne, nikt nie odwiedza tych wysp gamoniu — Grimli spojrzał po okolicznym Mehrenie, który do tej pory spokojnie przechylony za burtę spoglądał w zbliżające się tło horyzontu — Nie powinniśmy prowokować sytuacji!
Nołale kapitan...
Co na to Suirosh?
Miał nołcke-śpiii... — Simon oparł się obok Mehrena i sowicie rzygnął sobie w morze. Zaś Grimli poprawił chustę na głowię i zaklął soczyście — Kurwa zajebana mać. — Widać myślał ciężko jak teraz odwlec kapitana od tego pomysłu i siłą rzeczy spojrzał po Mehrenie, czy aby w nim nie znalazłby jakiegoś oparcia w tej sytuacji.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

102
POST POSTACI
Mehren

Sylvia, jak to ona nawiązywała bardzo szybko kontakty. To bardzo dobra taktyka, choć miał nadzieje, że zbyt wiele rzeczy nie zniknie z pokładu. Złodziejka miała w sobie coś z krasnoludzkiej chciwości i liczył, że będzie na tyle roztropna, iż nie spowoduje problemów, a co do kucharza, Verna go uprzedziła, sam był gotów wywalić go za burdę. Żarcie było paskudne. Tylko kiepsko by wyglądało, jakby on się brał. Przynajmniej podróż była spokojna, aż do pewnego momentu
Był już tak blisko dawnego domu. Minęli Port Erola i poruszali się pomiędzy wysepkami. Ile to w młodości nasłuchał się o tym miejscu? Opowieści pośród marynarzy zawsze bywały rozmaite. Nie mniej zawsze w tym było ziarenko prawdy... Zawsze znajdzie się jakiś śmiałek, który będzie próbował pokazać, że to głupie zabobony. On sam w innym przypadku nie miałby problemu narazić całej załogi dla pewnego sprawdzianu. Nie byli jego, ich los był mu obojętny, aczkolwiek... opóźnienia nie mógł tolerować.
- Weźcie tego waszego sternika i przeciągnijcie pod kilem za takie genialne pomysły. Może wtedy zmądrzeje. A na razie nie pozwalajcie mu się kierować w stronę tych wysp. - Odbił się i ruszył w kierunku kajuty kapitana, jednocześnie sprawdzał, czy przy pasie na swoje miksturki. Niech sobie wykonują ryzykowne manewry. Nie będzie mówił im, co mają robić, jednak mieli rację. Nie prowokuje się sytuacji, kiedy nie jest się przygotowanym na niespodzianki. Dlatego, jeśli miał wszystko przy sobie, inaczej podskoczy do swojej kwatery po eliksir, wejdzie do kwatery kapitana i wybije mu ten durnowaty pomysł z głowy. Wszystkimi metodami, jak były dostępne. Łącznie z wyrzuceniem paru śmieci za burtę.
Licznik pechowych ofiar:
8

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

103
POST BARDA
Mehren ruszył żwawo, wyjaśnić różnice w poglądach dotyczących co się powinno, a co się nie powinno. Czy też może wiedział, że pewnych rzeczy po prostu nie warto sprawdzać, jeśli się nie musi, już nic nie mówiąc o tym że miał własny interes i każda poboczna przypadkowa rzecz mogła się jawić jak wrzód na dupie. Grimli zaś z uśmiechem przyjął pomysł — Tak zrobimy! — Zapewnił po czym ruszył w stronę, zostawiając w tyle pijanego kucharza, który próbował za nim nadążyć.
Półelf nieszczególnie był znany pośród załogi, acz nie sprawiali mu problemów. Szmugler już nieraz przewoził przeróżnych gości, a załoga nawykła do traktowania ich z tolerancją, a nawet unikali kontaktu, zależnie kto to był. Mehrena zaś Mijaster zdawał się przedstawić takiego, któremu się nie wchodzi w drogę i tak też było. Cała ta wyprawa była całkiem przyjemna, aż do teraz.
To też do kajuty kapitana dotarł bez problemów i zastał kapitana cóż... Spał sobie w bujanym fotelu, na podłodze leżała przewrócona butelka rumu obok niego. Sam pokój był jednak zadbany i obszerny, tylko wywalony kapitan budził jakieś poczucie nieporządku. Na kapitańskim stole leżała równo ułożona korespondencja, trochę gryfów ułożonych w równe kolumienki, słoiczek z inkaustem, pióro gęsie i nóż. Za szkłem gabloty, co stała w rogu, była kusza oraz kilka dość ciekawie wyglądających ksiąg. Zaś centralnie naprzeciw półelfa stało pianino i wyłożone jakieś nuty na pulpicie. Mijaster spał w najlepsze, pochrapując przyjemnie. Mogła to być okazja do kilku czynności, acz czy chciał z niej skorzystać? Wołania na zewnątrz ledwo tutaj dochodziły. Załoga zdawać się była zajęta aferą wywołaną przez sternika, a same stery były po drugiej stronie statku. Nikogo nie było na straży do jego kajuty.
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

104
POST POSTACI
Mehren
Całe szczęście, że nikt mu nie przeszkadzał. To będzie zdecydowanie łatwiejsze dla niego. A o wiele lepsza niespodzianka czekała w środku. Spał i dodatkowo butelka rumu mówiła bardzo wiele. Plan zatem był prosty, bo jak wiadomo, pewne rozmowy mogą trwać. Dużo czasu także nie miał, więc zwyczajnie musiał działać sprawnie. Jednocześnie nie za szybko, gdyż byłoby to podejrzane. Obrócił się za siebie i zasunął blokadę, by przypadkiem nikt tu nie wszedł. W ten sposób zapewniał sobie bezpieczeństwo dla własnych działań. Budzenie starego znajomego mijało się z celem. Podszedł do jego stolika i pierwsze, co oczywiście ktoś taki, jak on musiał zrobić to przejrzeć korespondencję.

Czy słyszał o prywatności? Pewnie obiło mu się o uszy, ale on żył ze sprzedawania wiedzy. Planował spojrzeć na nie i czytać na tyle pobieżnie. Jeśli jakieś zdanie lub słowo będzie interesujące, przeczyta uważniej. To pozwoli mu po prostu sprawniej ocenić, czy coś jest warte jego uwagi, czy też nie. Przecież nie może tu spędzić wieczności na czytaniu od deski do deski wszystkiego. Pianino przypomniało mu sytuacje z pewnego domu. Nie rozumiał, co oni widzieli w tym instrumencie. Nie mniej, to dość droga zabawka. Ciekawe komu zrabowana. Jak skończył przeglądać listy, spojrzał na książki i ich okładki. Jeśli znajdzie w nich coś ciekawego, to kto wie, czy sobie czegoś nie pożyczy. Jeśli przyuważy coś dziwnego, pewnie też sprawdzi. Odliczał w głowie liczby, by wiedzieć, ile czasu tu spędził. Dodatkowe zabezpieczenie, by nie stracić rachuby, jak długo tu jest.
Licznik pechowych ofiar:
8

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

105
POST BARDA
Pokład spokojnie i nieznacznie się bujał, kiedy to Mehren ostrożnie przeglądał listy. Jakieś romansidła. Mijaster pisał z jakąś dziewką z Archipelagu, miała Vilisa i chyba nie była najmłodsza, miała za to piękną kaligrafię, nie to co jej korespondent, który chyba właśnie odpisywał jej na list i już zdążył papier poplamić inkaustem. Zaczynał też tak górnolotnie i bezpośrednio, że półelfowi mogło się zrobić niedobrze. Były też informacje i raporty o załadunku i wymianach handlowych. Wyglądało na to, że Mijaster całkiem sobie dorabiał na transporcie przypraw i... kilku dość kontrowersyjnych substancji halucynogennych. Z podpisu kontrahentów wynikało że to ktoś z Meriandos, jakiś Felix Blosiov. Zaś Czarnoskóry ork wypełniał sporo raportów o załodze, Suriosh kreślił twardo wszystko dużymi literami, acz z pewnością czytelnie i nie przebierał w słowach. Załoga była w świetnym stanie. Dużo administracyjnych nud, aż tu nagle natknął się na coś niepokojąco podobnego, łudząco identycznego. Wiadomość zapisaną w tych dziwnych znakach, które Verna uznała za jakieś pochodne runów i symboli północnych plemion czy krasnoludów. Szpieg się chwilę przyjrzał... tak to był identyczny list, acz trochę inaczej pozginany, niż ten który on sam miał.
Jakieś wiwaty z daleka zaczęły szumieć. Coś się działo na pokładzie, acz wciąż było to odlegle. Sam Mijaster w jakimś odruchu przesunął się w fotelu na lewe oparcie przewieszając lewą rękę za fotel aż do desek podłogi, pomrukując coś przez sen
— Jak... ja nie cierpie... tych elfów... — Wybełkotał i zaczął donośnie chrapać, aż Mehren mógł być zdziwiony jakim cudem nie budził on samego siebie. Nic nie wskazywało na to, aby to go miało zbudzić. Potwór morski by mu statek pożarł, a ten by się nawet nie zorientował.

Wróć do „Taj`cah”