[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

31
Spazmatycznie zaciskając palce na drążkach taczki, Lead o mało co nie wydał z siebie wrogiego warkotu. Dzięki niech będą świeżej porcji drzazg, które nieco boleśnie, ale i skutecznie, w porę przypomniały mu, w jak krytycznym punkcie się obecnie znajdował. Kumulujący się i – co gorsza – niemający możliwości znalezienia od zbyt długiego czasu ujścia stres powoli sprawiał, że grunt zaczynał mu się niebezpiecznie chwiać pod nogami.
Nic nie szło tak, jak powinno. Od zbyt dawna nie szło tak, jak powinno. A im dłużej tutaj stał i pozwalał rozgadanemu piratowi podnosić głos, tym większą zwracali na siebie uwagę. Instynkt kazał mu działać. Krzyczał, wręcz WYŁ błagalnie o posłuch. Bo jeśli pozwoli sytuacji bardziej się rozwinąć, nie było żadnych szans na ciche włączenie się w szeregi tej beznadziejnej bandy popaprańców.
W tej chwili nie miała dla niego znaczenia gadka o zielu, czy ruinach. Żadne groźby nie były mu straszniejsze niż ta, która zaczynała niebezpiecznie otaczać go ze wszech stron - groźba płynąca z zainteresowania jego osobą.
Dotychczas mocniej przygarbiony, by jeszcze bardziej obniżyć ryzyko zwrócenia na siebie uwagi, jak raz wyprostował się na całą wysokość, by móc spojrzeć na ujadającego mężczyznę z góry. Już wcześniej nie było to zresztą trudne, jednak teraz nieco lepiej pokazywało różnicę między ich posturami. Wszystkie kurduple podskakiwały wyżej, niż sięgały, gdy miały w zanadrzu dostatecznie mocne tyły. Lead wiedział to z doświadczenia, jednak teraz również i to nie miało większego znaczenia, ponieważ z wolna obracał właśnie taczkę w stronę krzykacza.
- Nażryj się więc. - warknął wreszcie krótko, zanim gwałtownym ruchem natarł jednokołowym wózkiem z całych sił na awanturnika. Puścił ją natychmiast, gdy tylko wyczuł uderzenie, by następnie ponownie zwrócić się w stronę drogi prowadzącej do portu i puścić się dalej biegiem. Miał nadzieję, że pierwszy szok da mu dostatecznie dużo czasu, aby umknąć ewentualnemu pościgowi. Za cóż zresztą mieliby go gonić? Marnować czas na kompletnie obcą płotkę? Bójki gorszego kalibru na pewno były tutaj na porządku dziennym, prawda? Oby.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

32
Nikt nie spodziewał się w jakim kierunku potoczy się sprzeczka dwóch handlarzy specjalnym towarem. Walka na pięści, nawet i na noże była do przyjęcia, ale sieknięcia taczką nie dało się przewidzieć. Trafiony nią konus przeleciał dobrych kilka metrów w tył zanim rąbnął o ziemie przygnieciony workami ulepszonego siana.

Z tłumu dobiegły głosy szyderstw, żartów i ogólnych komentarzy. Paru odważnych zbliżyło się do nieszczęśnika bezradnie próbującego zrzucić z siebie ciężar jednośladu. Prychając i klnąc obrzydliwie machał rączkami jak rozkapryszone dziecko. Dopiero pomoc ze strony rozbawionych gapiów pozwoliła mu na oswobodzenie się. Stanąwszy chwiejnie na nogi wyjął zza pasa kozik i rozglądając się z istną furią po zebranych, szukał wśród nich cwaniaka, który go tak urządził. Ale ten był już daleko stąd.

Wykorzystując okazję jaką dał mu rozniecony harmider, Lead dał w długą nim ktokolwiek zdołał zajść mu drogę. Biegł co sił w kierunku malutkiego portu mijając kolejne zabudowania i tandetnie wykonane szopki, które służyły za prywatne pokoiki, by w końcu znaleźć się na sporym placu wyładunkowym.

Po jego lewej stronie stała pierwsza z wież. Wybudowana z twardych cegiełek i betonu sprawiała wrażenie niezwykle solidnej jak na tutejsze standardy. Rzucany przez nią cień okrywał sporawą część przybrzeżnego deptaka, sprawiając wrażenie, że noc nigdy nie opuszcza tego skrawka ziemi.
Z kolei po prawej stronie mieścił się drugi magazyn, dodatkowo wyposażony w przestrzeń socjalną znajdującą się na piętrze budynku. To tutaj rejestrowano nowych przybyłych, wydawano im maty do spania oraz świeże ubrania, a także pozbawiano wszelkiego dobytku, który ze sobą przywieźli.

W tym też celu powoli zaczynała się zbierać grupka pomagierów. Każdy miał zamiar wyhaczyć coś dla siebie. Ustawieni w pozornym ładzie wyczekiwali, aż barki przybiją do brzegu i ostatnia ze świeżynek postawi nogę na lądzie, aby następnie rzucić się na nieszczęśników i wydrzeć im co ich.

- Barki już prawie zacumowały! - ogłosił jeden z zebranych.

Jak na komendę wszelkie rozmowy ucichły. Dwójka najbliżej stojących wody piratów wyszła, żeby przyciągnąć nadpływające jednostki do pomostu za pomocą rzuconych im lin.

- Spokojnie panowie, niech ostatni wyjdzie na zewnątrz- poinstruował, któryś z kolei.

- Poszli! - po niedługiej chwili padł kolejny rozkaz.

Niczym stado wściekłych psów piraci pognali wprost na nowicjuszy. Burdy nastał czas. Starzy i nowi tłukli się niemiłosiernie. Jedni bronili swoich skromnych dobytków, drudzy chcieli je im wyrwać. Ktoś stracił zęba, komuś innemu rozbito butelkę na głowie, a też wielu było takich, co chcąc się jakoś uchronić, skakali do wody, lecz prędko zostawali wyciągani i tym bardziej sroższy dostawali łomot. Działo się, oj działo. Dla ogoniastego był to świetny moment, żeby wtopić się w tłum. Może i jemu przy szczęściu, które ostatnio go opuściło, trafiłby jakiś ładny fant.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

33
Mając nadzieję, że kilku co odważniejszych piratów połasi się w całym zamieszaniu na podwędzenie paru worków drogocennego zielska, Lead gnał przed siebie dopóty, dopóki zmieniające się otoczenie nie zaczęło skłaniać go do stopniowego zwolnienia kroku. Docierając aż pod wieżę, wreszcie miał okazję lepiej ocenić jej faktyczne rozmiary i tak, nadal robiły one całkiem niezłe wrażenie. Aż ciężko było uwierzyć, że coś takiego w ogóle miało szansę powstać w podobnym miejscu. Zwłaszcza z piratami za robotników!
Czas tym razem zdawał mu się sprzyjać, bo wyglądało na to, że nowi "rekruci" dopiero co dobijali do brzegu. Nie musiał nawet czekać jakoś wielce długo na odpowiedni moment, czy też rozważać stworzenie takowego, ponieważ nadarzył się on nie tylko samoistnie, ale i w formie najbardziej aprobowanej z możliwych. Z ekscytacją, której dawno już nie czuł, szeroko otwartymi oczami obserwował chwilę z bezpiecznego dystansu, jak piracka brać przygotowuje się do ataku na nowych przybyszy. Nie do końca tak to sobie wyobrażał, ale jak starał się zazwyczaj unikać kłopotów, tak tym razem w pełni świadomie podpisywał się pod dołączeniem do nich! I to też zrobił zaraz po tym, gdy tylko rozpoczęło się natarcie! Nikt nawet nie zwrócił specjalnej uwagi na to, jak bez zapowiedzi ruszył taranem między okładające się strony, mając jedynie nadzieję, że dobrze wybierał osoby, na które podnosił pięść lub w które ładował kolana. W gorączce tego najbardziej prymitywnego przedstawienia, złodziej wreszcie miał okazję odreagować i, dobrzy bogowie, jakież to było przyjemne! Każdy zadany cios zachęcał do kolejnego, każde odniesione obrażenie mobilizowało do odwetu. Nie szczędził wigoru, którego na co dzień nie dało się u niego dostrzec choćby i w minimalnych ilościach. W przeciwieństwie do większości z biorących udział w burdzie, nie krzyczał, za to czasem zdarzało mu się warknąć donośnie bądź obnażyć nieco zwierzęco zęby przy oddaniu bardziej zamaszystego uderzenia. Było to ogromni satysfakcjonujące.
Pewnie to i dobrze, że nie miał przy sobie zbyt wiele. Wszystko, co bardziej drogocenne zabrało morze wraz z roztrzaskanymi szczątkami łajby albo piraci, którzy przedwcześnie znaleźli resztki jego zapasów. Ani noża ukrytego w bucie, ani tym bardziej sztyletów pod opasającym go w pasie płaszczem oddać rzecz jasna nie zamierzał i gotów był połamać paluchy każdemu, kto tylko spróbował pchać łapy tam, gdzie nie powinien. Pozostawało chyba tylko... Hm, zgarnąć w miarę możliwości coś dla siebie? Skoro nie bali się ograbiać innych, musieli być chyba przygotowani na zostanie ograbionymi w podzięce, racja? A w ograbianiu innych był akurat całkiem niezły.
Spoiler:
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

34
Pijatyka trwała w najlepsze. Coraz większa liczba osób biorąca w niej udział nosiła tego jednoznaczne znamie. Podbite oczy, pokrzywione nosy, porozrywane ubrania, oj działo się działo. Pierwsi zwycięscy już zaczynali opuszczać pole bitwy niosąc w rękach wywalczone fanty. Złote pierścionki i kolczyki, dobrej jakości buty oraz innego rodzaju przydatne przedmioty, których próżno było szukać na wyspie.

Wśród tej zgrai znalazł się i nikomu nieznany pirat. Machając łapami i nogami we wszystkie strony poprzetrącał komuś kilka kości, innemu wybił dwa zęby, trzeciemu naprostował krzywe paluchy u nóg. Samemu również nie obszedł się bez urazów. Parę siniaków przyozdobiło jego tułów, jeden nawet policzko. Z i tak zmarnowanej bluzki zostały tylko strzępy. Straty w odzieży wynagrodził jednak pojedynczy przedmiot, który stanowił jego jedyne trofeum.

Zerwany jakiemuś biedakowi z szyi amulet został wykonany z niebywale jasnego metalu. Nie ważył praktycznie nic. Łańcuszek składał się z kilku ogniw połączonych ze sobą za pomocą malutkich perełek i misternie wykonanych łączników. Bisior natomiast przedstawiał twarz chłopca, z boku, której wyrastała para skrzydeł. Poniżej plecionka dwóch drucików utworzyła spiralkę. Lepsza taka drobnostka niż nic. Zawsze można było komuś to opchnąć lub oddać właścicielowi za dogodny okup.
Spoiler:
Niemal od początku całemu zajściu przyglądał się pewien potężny jegomość. Wyszedłszy z pomieszczenia gospodarczego przyportowego magazynu, przystanął tuż na skraju schodów wiodących na plac.

- Morda! - krzyknął, a właściwie zaryczał jak niedźwiedź, gdy oglądanie obkładających się piratów zaczęło go nudzić.

Jak na rozkaz walkę zaprzestano i teraz wszyscy wpatrywali się w owego kolosa.
Ten zszedł schodkami stawiając kroki tak twardo, że aż deski pod nim skrzypiały pod wpływem siły wywieranego nacisku.

Z bliska okazał się być jeszcze większy, niż na górze. Mierzył dobrze ponad dwa metry. Silne ramiona i tors przypominały cielsko goryla, a wystające z żuchwy zęby, dodatkowo z nałożonymi na nie, metalowymi okładkami, kły domorosłego dzika.
Obrazek
-Koniec zabaw, wracać do roboty, a nowi za mną - rzekł krótko, ale z taką mocą, iż wszyscy go posłuchali.

Spierający się ze sobą mężczyźni zostali podzieleni na dwie grupki. Pierwsza z nich złożyła ukłon w stronę przywódcy, by w końcu zniknąć w miasteczku, zaś członkowie drugiej stali porozrzucani na przestrzeni kilkunastu metrów, będąc wciąż wstrząśniętymi nietypowym przywitaniem.

- No na co, się tak gapicie? - olbrzym ryknął na oszołomioną grupkę.- Na spis i przydział, ale już! - wskazał wielką łapą na wrota za nim, które jak na wezwanie właśnie ktoś otwierał do szeroka.

Przed budynek wyniesiono stół. Na nim leżały arkusze papieru z trzema rubrykami. W pierwszej z nich wpisywani imię, następnie, po krótkiej rozmowie dotyczącej umiejętności danego osobnika przydzielano go do określonego zadania. W ostatniej natomiast każdy stawiał swój podpis lub jak bywało to częściej, określony znak charakteryzujący danego pirata. Bądź co bądź, ale nawet morscy szabrownicy mieli własny system zarządzania ludźmi.
W tym właśnie momencie Lead miał do wyboru, albo,zapisać się jako nowo, przybyły lub też wieść życie pirata widmo.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

35
W momentach jak ten, Lead na chwilę przestawał się dziwić miastowym zabijakom, którzy poza szukaniem powodu do bitki nie robili nic więcej przez całe dnie. Z rozwagi zwykł unikać ich jak ognia, czyli mniej więcej w tym samym stopniu, w jakim przez większość życia unikał lokalnej straży. Przyjemnie było jednak raz na jakiś czas porzucić wszelkie restrykcje oraz obawy o własne kości tylko po to, aby na koniec móc poczuć się tak, jak czuł się obecnie - głęboko usatysfakcjonowany i pomimo wciąż dudniącego pod wpływem wybuchu adrenaliny serca, dużo spokojniejszy na duchu.
Wszystko wydawało się trwać krócej niż w rzeczywistości, lecz gdy czyjś tubalny głos nakazał zaprzestania walki, ani myślał go ignorować.
Zaciskając palce na jakiejś, zerwanej w całej tej rozróbie błyskotce, w pierwszej kolejności zaczął na wszelki wypadek upewniać się, że w żadnej części ciała nie czuć bardziej alarmującego bólu lub że nie tkwi w nim obiekt, który nie powinien się tam znajdować. Twarz pobolewała z jednej strony, lecz pomimo wyczuwalnego w ustach posmaku krwi, zęby nadal wydawał się mieć na miejscu. Podobnie zresztą, jak i inne kończyny. No i, co bardzo dobrze świadczyło o regeneracji ran odniesionych w poprzednich dniach, żadna z nich nie otworzyła się wbrew dzikim pląsom! Dopiero po tym zwrócił swój wzrok w stronę jegomościa, na którego jedni patrzyli ze strachem, inny z oszołomieniem, jeszcze kolejni szacunkiem. On sam był przede wszystkim zaskoczony, ponieważ nie podejrzewał w tak krótkim odstępie czasu spotkać kogoś jeszcze większego, niż Baba. Zwłaszcza że Baba był jedną z najwyższych osób, jakie Lead miał okazję w życiu spotkać. Będąc samemu wysokim, rzadko kiedy musiał zadzierać głowę, lecz tym razem był niemalże pewien, że gdyby podszedł dostatecznie blisko, by znaleźć się z olbrzymim orkiem, czy też półorkiem twarzą w twarz, odchylałby ją dość mocno. Nie wzrost jednak sprawiał, że za nic nie chciałby zaleźć rzeczonemu osobnikowi za skórę. Lead odnosił wrażenie, że nawet gdyby wsadzono go w zbroję godną rycerza, tamten z łatwością zgniótłby go jednym, solidnym uściskiem.
Przygarbiając się, by ponownie nieco lepiej wpasować w tłum, odczekał stosowną chwilę, aż pierwsi z nowicjuszy dostosują się do rozkazu, dopierow wówczas podzielając ich los. Za nic nie zamierzał wychylać się przed szereg! Nah-ha! Chciał zakończyć ten dzień ze świadomością, że poza jednym jedynym piratem nie zwrócił na siebie uwagi nikogo więcej. Do sprawy tego pirata jeszcze będzie pewnie musiał wrócić. Głupio byłoby, gdyby wydał, że widział go nim "świeżynki", za jedną, z których się podawał, wylądowały na brzegu.
Tak czy inaczej, należało jak najszybciej się odświeżyć, przeskoczyć w bardziej dostosowane do klimatu tutejszych ciuchy i być może przyciąć nieco kudły, coby zmieniły odrobinę kształt twarzy? Być może w ten sposób obejdzie się bez zadźgania kolejnego, upierdliwego kretyna? Nie, żeby miał z tym szczególnie wielki problem, ale wzbudzanie niepokoju w szeregach niekoniecznie było czymś, co byłoby mu na rękę. Zostawało jeszcze jak najszybsze wyuczenie się, jak to wszystko tutaj działa.
Czekając na swoją kolej, miał wreszcie okazję dokładniej oglądnąć zwędzony w bijatyce naszyjnik. Wyglądał na drogi, jednak zdobienia i ogół oprawy nie do końca trafiały w jego osobiste gusta. Co nie zmieniało faktu, że zadziwiająca lekkość dawała do myślenia. Wcisnął więc cacuszko ostrożnie do kieszeni spodni, ukrywając je przed ewentualnie wścibskim wzrokiem.
Gdy nadszedł czas, wpisał na liście swoje oryginalne imię i całkiem uczciwie przyznał się do posiadanych umiejętności oraz talentów. Utrzymywanie przykrywki pod fałszywymi danymi w dłuższej perspektywie czasu nie było czymś, co byłby w stanie pociągnąć. Mógł stać się natomiast tymczasowo piratem, jeśli tego od niego wymagano. Potrafił skręcać liny, trochę znał się na stolarce, płatnerstwie i rybołówstwie, więc i o tym pamiętał wspomnieć. Może przynajmniej trafi mu się dzięki temu robota, na której faktycznie będzie się znał i którą niełatwo będzie mu schrzanić.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

36
Rejestracja nowych członków zbójeckiej ferajny szła całkiem gładko. Kolejni przybysze to podchodzili do stolika rekrutacyjnego, to odchodzili we wskazanym kierunku, zahaczając o magazyn, gdzie wymieniano ich dotychczasowe ubrania na nieco bardziej odpowiadające tutejszej modzie, o ile modą szło nazwać pojedynczy wzór bluzki wykonanej z lichego rodzaju tkaniny i niemniej wygodniejszych od worka na ziemniaki brunatnych spodenek, sięgających do trzech czwartych długości nóg i zmarszczonych u dołu. O obuwiu nie było mowy. Albo nosiłeś to z czym przyjechałeś, albo dostawałeś splecione z trawy sandały. Cud że przynajmniej podeszwy zrobiono z kawałka utwardzanej skóry, żeby jakoś to wszystko trzymało się kupy.

- Następny! - wydarł się recepcjonista.

Nadeszła kolej Lead. Siedzący przy topornie wykonanym biurku mężczyzna spojrzał spode łba na delikwenta jakby już na podstawie samego wyglądu przydzielał mu odpowiednie zadanie. Następnie zadał od niechcenia kilka standardowych pytań, poczym wręczył nasączone atramentem pióro, aby ten złożył podpis lub narysował mały symbol stanowiący swego rodzaju parafkę.

- Zaplatanie lin, stolarka, blachastwo... w dodatku całkiem krzepki - mamrotał pod nosem. - Dasz sobie radę z... stawianiem rusztowań - wypalił.

Świetnie. Złodziejaszek, który nie jedno przeżył, uciekł przed samosądem burżuja, zdobył szacunek lokalnego szulera i w końcu przetrwał katastrofę morską, miał spędzić najbliższy czas przy rozkładaniu bambusowych rusztowań.

- A teraz zjeżdżaj. W magazynie dostaniesz swój ekwipunek - urzędnik przywitał, a raczej odegnał klienta odsyłając go do budynku za sobą.

Ubrania już na niego czekały. O dziwo nie prezentowały się tak źle jak u poprzednich osób. Górna część garderoby była pozbawiona otworów i nawet materiał wyglądał na lepszy. Spodnie o luźnych nogawkach sięgały do kostek, a u dołu podszyto je dodatkową warstwą materiału. Z pewnością można powiedzieć, że tym razem poszczęściło my się, ale czy na pewno?

- Dlaczego oni mają takie ubrania, a my stare łachy!? - zbulwersował się, któryś świeżak wskazując palcem na Lead i innych, którzy również mieli ten sam fart co on.

-Żebyś się głupio pytał- Jeden ze stróżujących piratów zdzielił nowego - I tak będą mieli przesrane bardziej niż ty, taplający się w gównie wieloryba- wyjaśnienie nie wzbudziło pozytywnych emocji. Ogólny wydźwięk spowodował, że kilku spośród tych bardziej szczęśliwych poczęło szukać kogoś, kto zamieniłby się z nimi nadaną fuchą. Niestety bezskutecznie.

- Ta? A co może być gorszego niż kąpiel w gównie? - nowy pyskował dalej.

- Poza granicami wiochy, wszystko. Jadowite gady, wielkie nietoperze, obłąkańcy w czarnych płaszczach. A w ruinach, nawet upiory - wymieniał strażnik.

Zdenerwowanie przerodziło się w czysty strach. Wielu zaczęło panikować, inni nie chcieli dać wiary opowieścią. Zrobiło się nieprzyjemnie. Początkowe szczęście jakiego doznał ogoniasty przerodziło się w ogromnego pecha. Gdyby nie pogłoski między piratami, których śledził i spotkanie z samym upiorem, z pewnością należałby do tych bardziej sceptycznych. Los jednak postanowił inaczej powodując, że to od czego uciekł z powrotem go miało dopaść.

- Jeśli skończyłeś skomleć, to marsz do siebie. Wasze szopy mieszkalne są po północno-wschodniej stronie osady. Po zachodzie widzę was wszystkich w tawernie. Darmowa popijawa was czeka...pierwszy i ostatni raz...może w życiu - skończył z ponurym akcentem i wyszedł.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

37
Liche ciuchy wierzchnie nie były najgorszą opcją, jaką mu w życiu przedstawiono. Choć niemalże nic nie zostało z koszuliny, która już wcześniej swoje przeżyła zarówno na morzu, jak i podczas eksploracji tutejszej dżungli, lekka zbroja noszona pod spodem wciąż była w nie najgorszym stanie, a z tą nie zamierzał się w najbliższym czasie rozstawać. Przynajmniej dopóki nie znajdzie odpowiedniego momentu na jej porządne wypłukanie i wyczyszczenie.
Składany pod papierami podpis był w jego wykonaniu nieco koślawy, ale przynajmniej czytelny. W jego fachu rzadko kiedy trzeba było popisywać się kaligrafią jakiegokolwiek rodzaju, a i to, że w ogóle pisać i czytać potrafił, mogło już uchodzić za wyższy stopień wtajemniczenia.
Zachowując kamienną twarz, przytaknął jedynie pirackiemu urzędasowi i niemal żwawo ruszył w stronę magazynu. Czy był zawiedziony wyrokiem, jaki na nim zapadł? Przydzieleniem do nudnej, zapewne cholernie żmudnej roboty? Ani trochę! Niech cholera trafi życie na krawędzi! Ludzie, których kręciło zawalanie skoków, żeby później móc doświadczyć pobicia, porwania, naznaczenia piętnem uciekiniera, rozbicia łajby na przeklętej wyspie pełnej najróżniejszego skurwysyństwa oraz napotykania przypadkowych zjaw, byli szaleńcami! Szaleńcami, w których poczet Lead nie zamierzał w tym życiu dołączać.
Miał mieć zagwarantowane zamieszkanie, wyżywienie, przyodzienie i piwo? W zamian za nieryzykowanie przez chwilę życiem? Wchodził w to! Nudna robota pozbawiona dreszczyku emocji? Tak, proszę! O niczym innym na ten moment nie marzył.
Gdzieś jednak musiał tkwić haczyk, dlatego pierwsze zadowolenie nie trwało długo. Lepszego sortu ciuchy tylko podjudziły rosnącą podejrzliwość, zanim szersze objaśnienia tej sytuacji nie zostały lepiej nakreślone przez jednego z mających tu dłuższy stać piratów. A więc tyle by było, jeśli chodzi o jego cudownie nudną fuchę.
Starając się oddalić od siebie wspomnienie zjawy z górskich ruin, które to momentalnie przyprawiało go o dreszcze, Lead szybko wyskoczył z powrotem na zewnątrz w ślad za strażnikiem.
- Rusztowania pod budowę czego mielibyśmy stawiać w pobliżu nawiedzonych ruin? - odezwał się na tyle głośno i poważnie, aby nie zostać zbyt łatwo zignorowanym. Nie miał nic przeciwko jadowitemu gadziorstwu, robactwu, czy wariatom. Rozwiązania tego typu spraw były zazwyczaj proste i wymagały jedynie odrobiny czujności, bystrego oka oraz kawałka ostrej stali. Jak jednak, po raz kolejny pytał sama siebie w duchu, miał poradzić sobie przeciwko nienamacalnemu przeciwnikowi?! Po cholerę w ogóle wchodzić takiemu czemuś w drogę?! A co z tym wszystkim miało wspólnego wielorybie gówno, chyba jeszcze nie chciał wiedzieć.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

38
Zarządca magazynu przystanął i obrócił się na piętce, żeby następnie zmierzyć wrogim spojrzeniem śmiałka, który odważył zadać mu pytanie.

- Budować? - udawał zdziwionego. - Nie. Nie budować. Odkopywać. Oto to - jego wyjaśnienie nie przyniosło żadnych odpowiedzi, a kolejne pytania.

Lead mógł tylko zgadywać co piraci zamierzali odkopać na tropikalnej wyspie, w dodatku ryzykując przy tym spotkanie ze zjawami i kultystami. Odpowiedź zapewne pozna niebawem, ale na ten czas należało się rozgościć w nowym domu., toteż jak tylko ostatni z nowych odebrał swój przydział, wszyscy zostali odprowadzeni do swych kwater, w międzyczasie i też oprowadzeni po najważniejszych punktach wspólnoty.
Spoiler:
*** Po niedługiej wycieczce byli na miejscu. Tam podzielono ich na kilkuosobowe grupy i wskazano odpowiednie chatki lub kto woli, niedbale wykonane zbitki desek mające służyć za stałe schronienie od deszczu, mrozu, którego próżno wyczekiwać w tej części globu i słońca. O izolacji od natrętnych owadów i wszędobylskich jaszczurek mogli tylko pomarzyć.

-Wasze chawiry - rzekł przewodnik. -Widzę was wszystkich po zmroku na zapoznawczej gorzale- rzucił i splunąwszy im pod nogi poszedł w swoja stronę.

Weszli do środka posępnie wyglądającej chatki. Ku ich zaskoczeniu nie wyglądało to tak źle jak na pierwszy rzut oka. Co prawda ogólnej konstrukcji pozostawało wiele do życzenia, to jednak na brak wygód nie mogli narzekać. Malutki domek zawierał w sobie cztery prymitywne prycze, na których leżały koce z twardej owczej wełny. O dziwo, po środku znajdował słusznych rozmiarów, żeliwny piec z postawionymi na nim paroma garnkami. Wokół niego poustawiano kanki na wodę, a nieco dalej małe skrzyneczki. Gdzieś w narożnikach przymocowano nawet skromne półeczki. Znalazł się isznurek z rozwieszoną na nim bielizną oraz kilka innych bibelotów. Wszystko wskazywało na to, że ktoś aktualnie tutaj pomieszkiwał.
Obrazek
Tak też w istocie było. Za półścianką ze skrzynek skrywała się jeszcze jedna prycz. A na niej normalnej postury facet o loczkowatych włosach koloru pszenicy. Wylegiwał się spokojnie i tylko raz zechciał zwrócić uwagę na współlokatorów.

- Długo nie pociągnął - skomentował i wrócił do przerwanej drzemki.

- Miłe powitanie - odpowiedział chłystek, którego przydzielono wraz z Lead i jeszcze jednym dryblasem o mocno ciemnym odcieniu skóry.

Do zmroku pozostawało jeszcze daleko. Chcąc umilić sobie czas, mniejszy, jak i ciemnoskóry najemnik urządzili sobie pogawędkę. Prędko odnajdując wspólny język wypytywali się wzajemnie o dotychczasowe życie i powody, dla których wstąpili w szeregi morskich łupieżców.

- Hej, ty- niedorostek zagadał do ogoniastego.- Nie widziałem cię na naszej barce, ani nawet tej drugiej. Kiedyś tu przybył i dlaczego? - wypytywał.- A tak poza tym, Ruryk jestem. A ten oto żywy kawał węgla to Kojaba - przedstawił się. - Też skusili cię skarbem troli czy inny powód cię tu przywiał?

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

39
Skonfundowany, Lead otworzył usta, aby zadać jedyne pytanie, jakie momentalnie zaczęło świdrować jego biedny umysł w niemalże bolesny sposób: "Odkopywać - CO?!" Jakąś pradawną świątynię, z dawna pogrzebaną pod ziemią? Starożytny, magiczny i przy okazji bardzo cenny artefakt? Czy naprawdę było to coś na tyle wartościowego, aby zadzierać z nienawistnymi marami? Widząc jednak, jak szybko zarządca ponownie odwraca się do niego plecami, aby móc jak najszybciej pozbyć się natręta, Ospray z lekkim kliknięciem zębów zamknął gębę i w powoli manifestującej się przed nim rezygnacji, dołączył ponownie do reszty świeżaków, aby udać się do przydzielonych im kwater.
Chata, do której został podpięty wraz z dwójką innych mężczyzn, znajdowała się we wciąż przez niego nieodwiedzonej, najbardziej wysuniętej na północny-zachód części wioski. Po drodze starał się zapamiętać najbardziej kluczowe lokalizacje oraz drogi, choć wyglądało na to, że aby ta wiedza znalazła jakiekolwiek zastosowanie, najpierw będzie musiał przeżyć swój pierwszy dzień na wykopaliskach.
Podobnie jak i wnętrze chaty rybaka spotkanego zaledwie dwa dni temu, także i ten budynek wyglądał dużo bardziej solidnie w środku, niż na zewnątrz. Najważniejsze przede wszystkim, aby nic nie zawaliło się im na głowy.
Wywracając oczami na udzielone im przez starszego bywalca chaty powitanie, zrzucił swoje rzeczy na pryczę znajdującej się w najbardziej zacienionej części sieni, zanim zaraz za nimi poszło i jego własne siedzenie. Choć naszyjnik o dziwnym kształcie wciąż był dobrze wyczuwalny w kieszeni spodni, Lead nie czuł się jeszcze dostatecznie komfortowo w nowym otoczeniu, aby wyciągać go na światło dzienne w pobliżu innych. Zamiast tego, postanowił poświęcić czas na porządne wyczyszczenie i naostrzenie wszystkich ostrzy, które wciąż zdołał jakoś zachować przy sobie. Prawdopodobnie przydałoby się znaleźć nowy kamień do ostrzenia. Ten, który trzymał luzem w jednej z drobnych sakiewek ukrytych przy pasie, powoli przestawał się nadawać.
Zajęty przyjemnie monotonną robotą, nie od razu zareagował na wezwanie ze strony jednego ze swoich nowych współlokatorów. Ludzie rzadko zaczepiali go bez dobrego powodu, a gdy już do tego dochodziło, częściej w ramach prowokacji aniżeli rozpoczęcia przyjacielskiej pogawędki. Nie ma się zresztą co dziwić. Ponura aparycja nie należała do najbardziej zachęcających.
Z wolna podnosząc wzrok na wyraźnie młodszego od siebie chłystka, złodziej przez chwilę rozważał opcję zignorowania go i niewdawanie się w jakąkolwiek konwersację. Z drugiej strony, skoro musieli tymczasowo obcować pod jednym dachem, dobrze byłoby unikać robienia sobie nowych wrogów. Zwłaszcza tak blisko łóżka.
Bawiąc się jednorącz dopiero co naostrzonym sztyletem, Ospray zdał sobie sprawę, że nie zaszedł jeszcze dostatecznie daleko ze swoimi planami, aby wymyślić ewentualną wymówkę na podobne pytania. Mistrzem wyrafinowanych kłamstw wciąż zresztą nie był.
- Lead. - odparł krótko, chowając broń do pochwy. - Powiedzmy, że moją specjalnością jest pozostawanie niezauważalnym w odpowiednich momentach. - dodał, wzruszając ramionami, z nieco większą uwagą studiując Kojaba, aniżeli Ruryka. Nowe sytuacje (których wciąż szczerze nienawidził!) mogły wymagać od niego nowych rozwiązań. Nawiązanie pewnej formy zażyłości w celu pozostania przy życiu mogło być nieco upierdliwym zadaniem, ale również na dłuższą metę opłacalnym. Nauczyła go tego krótka kadencja w szeregach Syndykatu.
- Moje przybycie na tę wyspę... - zmarszczył nieco brwi, po czym pokręcił niechętnie głową. - To wynik felernego pecha. Nic ponadto. Nie wiem nic o skarbach innych niż te, które zwykłem wynosić innym z domów. Mogłem dołączyć albo pożegnać się z życiem. Wybór był więc niewielki.
Nie musiał wdawać się w szczegóły. Nikt raczej nie miał powodów, aby doszukiwać się w jego historii czegoś bardziej skomplikowanego czy podejrzanego. Prawdopodobnie.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

40
Para nowych znajomych popatrzyła po sobie, po czym na równi zaczęli się podśmiechiwać. Lead natomiast nie wiedział, co tak ich rozbawiło, przecież nie powiedział nic śmiesznego, dlaczego więc zareagowali na jego wypowiedź śmiechem.

- Mamy lepkie rączki, co? Znałem paru takich, gdy jeszcze mieszkałem w Erola. Jeden nawet chciał i do moich rzeczy się dobrać, ale skończyło się na tym, że mu łapy przypaliłem i wbiłem rozżarzone szpile w gały. - podzielił się historią życia.

- Jo też, jo też spotkołem kradzieja. Zmiożdżył mu ja czaszkę - dodał i Kojaba zabawnym akcentem.

Opowiadanie przez nich przypadki nie wróżyły dobrze. Skoro dwójka współlokatorów niezbyt przychylnie wspominała ludzi o profesji ogoniastego, mogli wyrobić sobie o nim zdanie, zanim tak naprawdę go dobrze poznali. A to na dłuższą metę świadczyło nie najlepiej co do ich dalszej współpracy. Nic jednak nie mówiąc, kontynuowali rozmowę jakby nigdy nic.

- Nie masz się jednak czym przejmować. Nie wiem jak Kojaba, ale tak długo, jak nie tykasz moich rzeczy, nie masz powodu do obaw. - zapewniał.

- Ta, twojo rzeczy, twojo sprawa, moje rzeczy, mojo- przytaknął murzyn.

Uff...całe szczęście nie skreślono go od razu. Wystarczyło nieco powstrzymać nabyte zapędy i trzymać łapy przy sobie. Co do Kojaby, już sam jego widok odstraszał od wyrządzenia mu jakiejś przykrości. Tajemnicą był Ruryk. Na dobrą sprawę swoim wyglądem nie wzbudzał trwogi ani uznania. Było w nim jednak coś interesującego. Twarz nie wskazywała na wiele, ale za to oczy mówiły, że nie do końca jest z nim wszystko w porządku. Przypalenie rąk i oczu zakrawało na czysty sadyzm. Coś podpowiadało, że należało mieć się przy nim na baczności.

- Zostaw martwym to, co do martwych należy - wtem odezwał się z przestrogą loczkowaty. - Albo i ty podzielisz ich los. Wielu z nas do nich już należy, a wciąż znajdują się głupcy, którzy próbują- skończył.

Chociaż temperatura na zewnątrz była typowo letnia, to całą trójcę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Z kim bowiem przyszło im pomieszkiwać? Facet robił wrażenie zdrowo nawiedzonego. Plótł niezrozumiałe słowa, budząc niczym nieuzasadniony lęk w sercach Świeżaków. Skoro jednak wciąż chodził po świecie, a sądząc po obfitym wyposażeniu domku, sporo osób musiało się przez niego przewinąć, to czy nie należało wziąć jego podpowiedzi za cenną radę?

- Dziwnie godo, pewno za dużo na słońcu siedzioł - skomentował żywy węgielek.

Ruryk nie odezwał się ni słowem. Rozważał nad znaczeniem tajemniczych słów, jakby przestroga przemówiła do jego rozsądku.

- Z tymi upiorami, o których wszyscy mówią, to prawda?- zapytał w końcu.

Loczek nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wyciągnął coś spod pryczy. Następnie nakłuł palec i wysmarował krwią podłogę.

- Ńatswop- wyszeptał.

Sine światło wydobyło się spod podłogi i coś poczęło po niej tuptać.

- Co to jest!? - zakwiczał Kojaba.

Oto bowiem między nimi pojawił się szczur. Ale nie taki zwykły, lecz pozbawiony oczek, z powyrywanymi kawałkami ciała i wystającymi kostkami. Krążył tu i tam rozbijając się o napotkane przeszkody.

- Sam widzisz - odpowiedział.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

41
Unosząc leniwie lewą brew, bardziej z odruchu niż faktycznej ciekawości, Lead podsunął się na łóżku i na tyle wygodnie, na ile było to możliwe, oparł się o deski za plecami. Jakby nie było, dopiero co wyszli z przedstawienia, w którym cała masa przypuszczalnych złodziei i bandyctwa rzucała się z łapami po ich dobra. Piraci byli wszakże z zawodu łupieżami grabieżcami. To, co ich różniło od typowych złodziei, to metodyka, technika i finezja (lub raczej jej brak). Nie martwił się zatem nadmiernie, że jego oficjalna profesja będzie odbiegać w tym towarzystwie od normy. Kiwając zatem głową ze zrozumieniem, ale też bez większej obawy niż konieczne, a co najwyżej zapamiętując, aby brać możliwości tej dwójki pod uwagę, przeciągnął się porządnie.
- Uczciwe. – przyznał bez bicia. – Danie się złapać nie świadczy zresztą zbyt dobrze o ich umiejętnościach. Nie ma czego żałować. – dodał, ponownie, i tym razem celowo, przyglądając się każdemu z osobna od stóp do głów, zanim pozwolił sobie na lekki grymas, który mógł być mizerną próbą uśmiechnięcia się pojedynczym kącikiem ust. – Nie wydaje mi się, aby ktokolwiek tutaj musiał się mną martwić. Nie zwykłem okradać swoich ani tym bardziej nieprzyzwoicie niezamożnych. Jestem dostatecznie wybredny, aby nie czuć potrzeby grzebania przy rzeczach nikogo w tym zapyziałym miejscu. Komu zresztą miałbym tu cokolwiek odsprzedać? I za co? Parę mniej dziurawych skarpet?
Jego współlokatorzy nie mieli niczego drogocennego i przykuwającego oczy, co warto było pokreślić dla ich wspólnego dobra i wzajemnego zrozumienia. Niczego, co wołałoby o atencję i pobudzało wyobraźnię o chęć posiadania. Był oczywiście więcej niż pewien, że co najmniej połowa tutejszych podkrada sobie buty, racje żywnościowe i drobne błyskotki, choć bardziej w formie sportu niźli faktycznego wzbogacenia się. Bo jak niby wzbogacić się w miejscu jak to? I po co? Lead nie żartował, wspominając o byciu wybrednym. Kradzież mogła być dla niego również formą sportu i pewnego hobby na tym etapie życia, ale okradanie swoich, choćby i ci „swoi” byli tylko tymczasowi i niezwiązani żadnym sentymentem, uważał za głupie i pozbawione sensu.
Gdy ich czwarty, ewidentnie obeznany już w terenie lokator odezwał się bez zapowiedzi, złodziej nieufnym odruchem przymrużył oczy i spiął nieco ramiona. „Zostaw martwym to, co do martwych należy”… Nie był hieną cmentarną, choć w zdrowszych warunkach naturalną koleją rzeczy sięgnąłby po to, co nie przydałoby się już trupowi. Nie był natomiast szaleńcem, aby wykradać własności nie-do-końca-takich-martwych-jak-by-wypadało. Już samo zbliżanie się do ich siedlisk nazwałby skrajnie głupim posunięciem. A przecież właśnie w tego typu rzeczy miano ich wszystkich tutaj wpakować!
- Bądź tak uprzejmy, przyjacielu i podziel się tymi życiowymi mądrościami z tymi, którzy wpadają na genialne pomysły gmerania w przeklętych ruinach. – rzucił chłodno, z wyłaniającym się z cienia przebłyskiem irytacji klikając językiem o podniebienie. |
Zerkając w kierunku robiącego sobie żarty z tematu zjaw Kojeda, Lead nieświadomie mocniej zacisnął zęby. Wspomnienie widziadła po raz kolejny przyprawiło go o mrowienie w czubkach palców oraz wrażenie guli rosnącej w gardle.
Zanim zdecydował, czy powinien poprzeć słowa kędziorka własnym doświadczeniem, czysty instynkt zmusił go do gwałtownego przeskoczenia w kucki, ze sztyletem w garści i oczami szeroko otwartymi wpatrzonymi w nie-do-końca-martwego-gryzonia. Magia! Bogowie, jak on nienawidził magii! Nawet jeśli nie było to nic przesadnie imponującego, silnego czy zdolnego przyprawić o ból głowy, którego często dostawał w silniej przesiąkniętych magią miejscach, podświadomość krzyczała o zachowanie czujności.
- Co to za plugawe sztuczki? – syknął agresywnie, ani na moment nie spuszczając oczu ze względnie niegroźnego stworzonka. Ogon pod ubraniami mocniej zacisnął się wokół talii.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

42
Biegające wokół nich szczurze truchło, siało niewyobrażalnie wielką panikę. Kojaba wskoczył na prycz, zupełnie odmawiając zejścia z niego. Ruryk szukał czegoś dogodnego, aby dobić ożywieńca, zaś czarodziej leżał niewzruszony, śmiejąc się raz po raz ze spanikowanych mężczyzn.

- Przyzwyczajcie się. Czarci Trójkąt to jedna, wielka, nekropolia - radził.

Lead nie mógł lepiej trafić. Nie dość, że odludne wyspy cieszyły się sławą jako dziupla piratów, to na dodatek stanowiła dom dla niewiadomej liczby nieumarłych, najprawdopodobniej rozbitków i ofiar morderczej aury jaka otaczała kompleks wysp. Tylko co sprawiało, że ci, którzy od dawna powinni stanowić nawóz dla lokalnego ekosystemu, wbrew wszelkiemu prawu naturalnemu zdołali utrzymać się przy imitacji życia?

- Mam cię! - wrzasnął konus, biorąc zamach pordzewiałym rondlem.

Naczynie uderzyło o podłogę, niemal prasując na płasko zombie-gryzonia. Ruryk powtórzył atak, raz i drugi. Dopiero, gdy ciało zwierzątka rozpadło się na drobniejsze części, jakaś mara na kształt sinej mgły ulotniła z niego i nie do końca martwy szczur, wreszcie przestał dygotać.

- O czym ty pleciesz? - ciężko dysząc, Ruryk dopytywał się o niedopowiedziany fakt na temat wyspy. Po jego reakcji można było łatwo wywnioskować, że przed zaciągnięciem się w szeregi piratów, nikt nie powiedział mu o tym małym szczególne.

- Jutro zobaczysz. Wszyscy zobaczymy - nekromanta odpowiedział mu od niechcenia.

Blady strach padł na pozostałą trójkę. Co prawda czekała na nich jeszcze mocno nakrapiana uczta, która mogła okazać się i stypą pogrzebową wyprawioną na ich cześć.

- To jo już nie chce. Chce wrócić. Wole posiedzieć w lochach - marudził murzyn.

- Nie ma ucieczki jak tylko śmierć. - starszy stażem kolega rozwiał wszelkie wątpliwości- Lub dogadanie się z wyznawcami Garona, ale wcześniej czy później i tak sprowadzi się to do pierwszego wyboru- dał pozorną alternatywę.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

43
- Jak to "nekropolia"? - sarknął, dopiero teraz rozumiejąc, dlaczego jego bóle głowy przychodziły i odchodziły niczym przybrzeżne wale. Dotychczas sądził, że powodowała je irytacja ostatnimi niepowodzeniami oraz przykrymi zrządzeniami losu, jednak teraz wychodziło na to, że doprowadzała do nich magia musząca przesiąkać okolice. Gorzej nie mógł już trafić. Oh, pardon! Miał jeszcze cholernego maga śpiącego z nim pod jednym dachem! Oczywiście, że mógł trafić gorzej!
Widząc, jak Ruryk dopada szczura, Lead ponownie opadł na cztery litery, spuszczając nogi z łóżka. Ze sztyletem wciąż zaciskanym w jednej dłoni, drugą przytknął do twarzy ze zrezygnowanym, przeciągłym jękiem. Chwile tak siedział z zamkniętymi oczami, marszcząc brwi i słuchając wymiany zdań pozostałych, aż w końcu pociągnął ręką w górę, zrywając po drodze z łba chustę, którą go wcześniej obwiązał.
- Kim jest więc ten cały Garon? Któryś raz słyszę już tutaj to imię. - zdecydował się wreszcie dopytać, skoro nadarzyła się okazja - I co ma niby znaczyć, że nie ma stąd ucieczki? Macie tu cholerny statek. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że stoi w porcie tylko dla ozdoby?
Jego planem było możliwie jak najszybsze wydostanie się z tej wyspy, nie zabawa w przetrwanie dnia kolejnego! Choć jedno było niewątpliwie powiązane w tym przypadku z drugim.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

44
Zadręczany pytaniami spanikowanych świeżaków, niechętnie podniósł się z łóżka i westchnąwszy ciężko, usiadł na jego skraju. Znudzonym spojrzeniem obleciał po ich przerażonych twarzach. Podrapał się po brzuchu, strzelił knykciami obu dłoni i wreszcie przeszedł do wyjaśniania sytuacji panującej na wyspie.

- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzał, a historia długa - zaznaczył na wstępie.- Niegdyś cały Archipelag składał się ze znacznie większej ilości wysp niż dotychczas, a wszystkie razem tworzyły okrąg. W środku tego okręgu znajdował się i znajduje gdzieś nadal , jeden z siedmiu czakranów świata- punkt przecięcia wszystkich liń mocy, tworzących źródło magiczne o niewyobrażalnej sile - tłumaczył powoli i najprościej jak potrafił. - Jako pierwsze odkryły to trolle. Ale czas trolli przeminął, a pozostałością po nich są tylko zwały rzeźbionych kamieni, walających się po chyba wszystkich wyspach - wszystko układało się w logiczną całość. Ruiny jakie Lead napotkał zaraz po przybyciu na wyspę, musiały ongiś tworzyć kompleks świątyń trolli. I o ile obecność wyznawców niejakiego Garona była do zrozumienia, to cóż przygnało tutaj piratów? Tego miał się dowiedzieć za chwilę.

- Wiedzę o tym jako pierwsi odzyskali banici, wyznawcy bożka śmierci, chaosu, buntu i wszelkiego zła Garona, którego kult jest powszechnie zakazany. Upodobali sobie Czarci Trójkąt i odprawiając latami swoje przeklęte rytuały, na stałe skazili te tereny plugawą magią. Piraci natomiast robią tu za ich ochroniarzy i dostawców - rzecz jasna żywego towaru przeznaczonego na rzeź. Zdaje mi się, że wypływają tylko wtedy, gdy jakiś kultysta jest z nimi na okręcie. Podobno ma za zadanie chronić łajby od złych skutków - dodał półszeptem. - W zamian za to mieli dostać prawo do zagarnięcia pradawnego skarbu trolii, który zresztą ochoczo wydobywają- historyk skończył opowieść, ale pojedyncze litery i lekko rozwarte usta sugerowały, że ma coś jeszcze do dodania.

Nim dopowiedział najważniejsze, wyszedł przed domek i rozejrzał się. Dopiero po tym raczył się odezwać

- I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie urok miejsca przesiąkniętego magiczną energią. Garon to bożyszcze chaosu i nic co pierwotnie ustalone, nie jest akceptowalne. Nawet śmierć. I te dwie rzeczy dosyć mocno tu na siebie oddziałują. I czasem zdarza się, że ofiary złożone ku jego czci, choć z pozoru martwe, wcale takie nie są. Ich upiory krążą po miejscach kaźni szukając drogi do zaświatów, która została przed nimi...ukryta? Chyba tak to można nazwać - wyjaśnień nadszedł kres.

Kojaba wraz z Rurykiem wgapiali się w siebie wzajemnie, jakby każde usłyszane słowo biło ich po twarzy, wmawiając jakąś herezję. I gdyby nie (nie)żywy dowód rozczłonkowany na podłodze, potraktowaliby wszystko jak dobrą bajeczkę.

- Lepiej pójdę już zobaczyć czy otwarli tawernę. Może uda mi się zapić - mówił Ruryk będąc na w pół przytomny. Zaraz i za nim ruszył Kojaba, nie mniej przerażony.

- A ty? - nekromanta zagaił do Lead. - Nie idziesz z nimi? Wyczuwam od ciebie złą aurę. Wręcz demoniczną. Uważaj, upiory będą do cie ciągły - powiedział nieoczekiwanie.

Mówiąc, że wyczuwa od niego złą aurę, nie miał raczej na myśli cielesnego smrodu, bo pewnie jego nozdrza zdążyły przywyknąć. Jako czarodziej mógł wiedzieć coś, czego nawet sam ogoniasty nie zdołałby o sobie poznać.
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

45
Leadowi daleko było do miłośnika, a tym bardziej znawcy historii. Fakt, że potrafił czytać i jako tako pisać, był już i tak dostatecznie niebywałym osiągnięciem w karierze edukacyjnej typowego wychowanka rynsztoków. Uszu oczywiście potrafił nadstawiać, gdy jakiś przypadkowy włóczęga postanowił poopowiadać o starych dziejach, jednak nigdy nie były one starsze niż kilkadziesiąt lat wstecz. Co tu dopiero mówić o czasach równie zamierzchłych co te, które zaczął przytaczać im nekromanta. A choć wciąż nie była to dziedzina zainteresowania złodzieja, słuchał on w pełnym skupieniu, wpatrując się w twarz maga uważnie, ale i z nieskrywaną podejrzliwością.
Zakazany kult Garona, huh? Teraz gdy o tym wspomniano, faktycznie imię bożka mogło mu się gdzieś kiedyś obić o uszy. Oczywiście obiło się i uleciało, bo na cóż mu podobna wiedza? No więc okazywało się, że jednak mogła być przydatna! Zwłaszcza tym, którzy, podobnie jak on, nieświadomie pakowali się w sam środek najbardziej posranej kabały, o jakiej przyszło mu się dowiedzieć. Czy niektórym życia naprawdę były aż tak niemiłe?! Kto w ogóle pomyślał, że dobrym pomysłem jest czcić siłę mogącą na wieki przekląć cię tułaczką po ziemi jako żywy-nieżywy? Dlaczego miał wrażenie, że ci wszyscy wyznawcy, o których wspomniano już kilkukrotnie, mieli jeszcze bardziej nie po kolei w głowach niż przeciętni magowie? Piraci nie byli zresztą lepsi. Naprawdę sądzili, że cokolwiek dobrego mogło wyjść z bratania się z podobnymi wariatami? Z okradania przeklętych pozostałości po pradawnej rasie? Od miesięcy, a być może nawet lat żyli w tym miejscu i nikomu nie przyszło do łba, że przekleństwo mogło objąć również obiecywane skarby? Czy to może on był po prostu dziwny, bo próbował myśleć zbyt trzeźwo i racjonalnie?
Lead milczał, jedynie pod sam koniec oferowanych wyjaśnień z niedowierzaniem kręcąc głową i rozcierając kark z neutralnym, acz zamyślonym wyrazem twarzy. Prawdopodobnie popełnił błąd życia, nie ryzykując budowy tratwy i próby wydostania się z wyspy na własną rękę. Być może nie było jeszcze za późno? Gdyby uciec z powrotem w dzicz, spróbować dorwać jednego z tych diabelnych kultystów i zmusić go do współpracy...? Szanse wcale nie były wiele mniejsze niż te na przetrwanie pierwszego dnia wykopalisk.
Pochłonięty ponurymi myślami, nie zainteresował się nawet opuszczającym chatę towarzystwem aż do momentu, w której kędzierzawy blondasek niespodziewanie go nie zagaił - wyciągając na wierzch najmniej oczekiwane brudy, co gorsza. JEGO brudy.
Przekręcając głowę w jego stronę, palce same spazmatycznie zacisnęły się na rękojeści broni z siłą, przez którą zrazu zbielały mu knykcie. Jego twarz zapewne również musiała nieco zblednąć. Bardzo chciałby móc zbagatelizować tę uwagę. Jeszcze lepiej - zdusić ją w zarodku, razem z ostatnim oddechem mężczyzny. Nikt nigdy nie obnażył go wszakże równie łatwo.
Odwracając się i kierując do drzwi w zawrotnym wręcz tempie, w pierwszej chwili chciał po prostu jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem tego, zdecydowanie zbyt dla niego niebezpiecznego osobnika. Zamiast jednak wziąć wyjście szturmem, zatrzymał się przed progiem i z wahaniem sprawdził jedynie, czy są dobrze zamknięte.
- Co masz przez na myśli? - udało mu się wypluć z siebie pytanie, na które wcale nie chciał poznawać odpowiedzi. Problem w tym, że najwyraźniej musiał. Nie chciał stawać się żywym celem! Nie powinno być przypadkiem na odwrót??? - I jak to właściwie we mnie wyczułeś?
Dotychczas sądził, że całkiem nieźle udaje mu się ukrywać to, co niektórzy nazywali "aurą".
Foighidneach

Wróć do „Taj`cah”