27
autor: Lead
Walka z deskami była trochę zbyt żenująca, aby kontynuować ją dłużej, niż wypadało. Zwłaszcza kiedy poza dodatkowymi drzazgami w palcach naprawdę nie udało mu się osiągnąć wiele więcej. Czyżby powoli sam zaczynał szukać dla siebie utrudnień, gdy w pobliżu były całkiem zdatne do przegramolenia się na drugą stronę okna? Być może zmęczenie i frustracja wpływały na niego mocniej, niż sam był to gotów przyznać. Jeśli nie liczyć godzin, które spędził nieprzytomny na plaży, nie miał zbytnio okazji do odpoczynku przez ostatnią dobę. Dobę? Dwie? Przed wyruszeniem w morze również nie udało mu się dobrze wyspać. Jego życie nabrało na tyle niepotrzebnej intensywności, że powoli zaczynał się w niej gubić. Nie był przystosowany do takiego tempa ni migren, które lubiły się z nim wiązać. I pomyślałby kto, że doprowadził do tego tylko jeden, durny dokument.
Snując się między górami wszelkiego, zeskładowanego w magazynie dziadostwa i uważając, aby przypadkiem nie naruszyć żadnej z "konstrukcji", jakie niejednokrotnie tworzyły, Lead w myślach przytakiwał możliwej użyteczności tego miejsca. Byłoby wręcz dziwnym, gdyby ktoś przed nim, być może pirat ceniący sobie nieco spokoju, nie odkrył zalet tego zakurzonego i oblepionego pajęczynami, ale wciąż dostatecznie suchego i bezpiecznego miejsca. Jak wkrótce się okazało, nie mylił się. Ledwie bowiem skończył swoją małą, magazynoznawczą wycieczkę, ostrożnie wyglądając po drodze przez wszystkie okna w celu lepszego rozeznania w okolicy, gdy w towarzystwie nierównomiernego klekotu pojawił się dużo starszy od niego mężczyzna.
Wsuwając się zgrabnie w przestrzeń między pobliskimi skrzyniami i obserwując w perfekcyjnie nieruchomym zastoju, złodziej z cichym, acz rosnącym zainteresowaniem śledził dalsze poczynania pirata. Skłamałby, gdyby uznał, że nie zrobiła na nim wrażenia sprytnie zmajstrowana kryjówka dziadygi. Być może będzie miał szansę powielić pomysł w najbliższej przyszłości, o ile tylko nie zostanie przedwcześnie zdemaskowany i zarżnięty, jak świnia?
Nasłuchując jeszcze jakiś czas cierpliwie, poczuł nawet cień rozbawienia, gdy zaskoczyło go pierwsze, twarde chrapnięcie. Tak, gdy tylko jakoś się z tego wykaraska, również urżnie się i wyśpi za wszystkie czasy. Rzecz jasna po poprzedzającej to, karczemnej rozróbie, którą wciąż miał porządnie zakotwiczoną w głowie.
Zerkając jeszcze kilkakrotnie z lekką zazdrością w stronę skrzyni, w której zaszył się stary pirat, Lead po cichu zawrócił najpierw do jednego z najciemniejszych narożników magazynu, dostatecznie gęsto zamieszkanego przez pająki, aby ukryć w jednej ze stojących tam beczek kuszę. Jakkolwiek wielki był jego sentyment do tej, rozpadającej się od dłuższego czasu, ale wciąż o dziwo działającej kochanki, nie zakładał z całą pewnością, że kiedykolwiek jeszcze uda mu się po nią wrócić. Dalej idąc tą drogą, ściągnął z siebie zarówno płaszcz, jak i chustę, które zbytnio odstawały w jego obecnym przyodzieniu. Z chusty łatwo zrobił jednak bandanę, którą przewiązał czoło, zaś płaszcz, po uprzednim zmięciu i zrolowaniu nadał się do byle jakiego obwiązania w pasie i ukrycia w ten sposób sztyletów. Szczerze nie miał pojęcia, czy wystarczająco wpasowuje się w tutejszą normę, ale z uwagi na dostatecznie obszarpane ostatnimi wypadkami ciuchy, istniała na to całkiem spora szansa.
Nie mając więcej czasu zwlekać, podszedł wreszcie do porzuconej taczki i chwytając za drążki, skierował ją z powrotem do wyjścia, którym dopiero co wjechała. Pamiętał, aby zamknąć za sobą wrota w podobny sposób, jak uczynił to jego poprzednik, zanim wreszcie przyszło mu się w pełni zmierzyć z podjętym zadaniem - udawaniem pirata. Najlepszym na to pomysłem wydawało się wpasować w ludzi opuszczających budynek naprzeciwko, aby bardziej naturalnie skierować się spokojnie ze skradzioną taczką w stronę portu. Gdy człowiek przechodzi z kradzieży kosztowności na rzecz taczek, życie zdecydowanie daje znać, że coś idzie w nim nie w tę stronę, w jaką powinno.
Foighidneach