Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

16
Gdy tylko drugi pirat opuścił towarzysza, Lead przeszedł do działania.
Spoiler:
- Czego u diabła chcesz? - warknął półszeptem.

Po jego twarzy było widać, że zaistniała sytuacja nie przypadła mu do gustu i pewnie byłby się chciał z tego wykaraskać, ale groźba podzielenie losu zarzynanej świni bardziej do niego przemawiała, więc skończywszy podciągać poszarpane portki, ułożył dłonie wzdłuż własnych ud, srogo przeklinając przy tym oprawcę i wyzywając go od pederastów.

Cała akcja nie trwała dłużej niż pół minutę, toteż snujący się po najbliższej okolicy bandziory nie zwróciły uwagi na niespokojne ruchy wysokiego krzewu, za którym rozgrywał się cały dramat.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

17
Praca, praca. Kiedy wreszcie nadejdzie dzień, w którym to on będzie mógł usiąść na spokojnie z piwem przy szynkwasie albo legnąć z dziewką w łożu bez uczucia niebezpieczeństwa na karku? Zamiast dobrych cycków, musiał oglądać cudze wacki, a zamiast ponętnych perfum, wdychać odór niemytego ciała i soli morskiej. Miał dużo większe powody do narzekania niż pirat stojący przed nim pirat!
- To zależy. - burknął tak wymijająco, jak i zgodnie z prawdą. Pierwej musiał dojść do tego, co pirat i reszta jego hałastry ma do zaoferowania. - Zaczniemy od krótkiego spacerku. Podnieś ręce i trzymaj je przed sobą, na wysokości twarzy, jeśli łaska.
Cofając nieco uzbrojoną rękę, tak, by ostrze znajdywało się blisko twarzy, ale nie groziło przypadkowym dźgnięcia w czułe punkty w trakcie marszu, wolną popchnął mężczyznę w stronę leśnej gęstwiny. Nie potrzebowali w najbliższym czasie dodatkowego towarzystwa, więc dobrze było pozostać z dala od zasięgu dodatkowych par oczu i uszu.
Wywracając po drodze oczami na, jakże wymyślne wyzwiska, mocnym i boleśnie zacisnął palce na jednym z ramion pirata, napierając przy tym w celu przyspieszenia kroku. Nie wędrowali długo, może raptem pięć minut, zanim Lead nakazał pojmanemu się zatrzymać.
Przypominając o trzymaniu rąk wysoko, zaczął na szybkiego pozbywać się broni przypasanej piratowi, odrzucając ją w najbliższe krzaki.
- W porządku. A teraz, siad. - zarządził, gdy już skończył. Nie czekał jednak na grzeczne wykonanie komendy, ponieważ wraz z ostatnim słowem, szybko posłał pod kolana pirata porządnego kopniaka.
Nikt nie powinien go za to winić. Chciał uwinąć się z kolejną, kłopotliwą sytuacją tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Po kolei. Podaj mi waszą liczbę, imię kapitana, nazwę łajby oraz miejsca, w które zazwyczaj wypływacie.
Od czegoś trzeba było zacząć i mógł się jedynie łudzić, że ani imię kapitana, ani nazwa okrętu nic mu nie powiedzą.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

18
Cuchnący uryną mężczyzna niechętnie, ale przysiadł przed napastnikiem i począł wgapiać się w niego jakby ten był jakimś dziwadłem. Po serii krótkich chrząknięć i przekleństw wreszcie wydusił z siebie kilka słów stanowiących niejako odpowiedź na zadane pytania.

- A, to szczątki twojej łajby walają się po całym wybrzeżu. Nie przewidziało mi się, kiedy spostrzegłem w dali samotny żagiel – zaśmiał się maniakalnie. - Musisz być chyba jakim idiotą, skoro podpłynąłeś tak blisko tych przeklętych wysp, psia twoja mać – nie przestawał szczerzyć szczerbatego uśmiechu i bezustannie dogryzać obelgami. - Jest nas wielu, cała osada – przeszedł w końcu do rzeczy. - Naszym kochanym kapitanem – rzekł ironicznie – jest Cerber. Postrach okolicznych wód. Najlepszy w mordobiciu i pijatyce. A ty gnojku, właśnie zadarłeś z jego człowiekiem. Jak Cerber cię dorwie, to jesteś trup. Będzie cię obgryzał kawałek po kawałeczku, aż nie ostaną się same kości. A potem i je zmiażdży i rzuci rybą – odgrażał się. - I nawet nie myśl o ucieczce. Bez czarownika nie masz najmniejszych szans na opuszczenie tych przeklętych ziem. Ta wyspa jak i okoliczne wody są istnym placem zabaw Garona. Wcześniej czy później zginiesz. Jak nie przez któregoś z nas, to kultyści złożą cię w ofierze lub jaki upiór wyrwie ci flaki! - więzień stawał się coraz głośniejszy. Pomimo swej przegranej pozycji zachowywał się jakby był pewien, że jego oprawcę wcześniej czy później spotka zasłużona kara.

- Hej, chłopaki! Mamy tu przybłędę! Dalej, dalej! Zabawmy się! - Jakby wzmianka o przeklętych wyspach i upiorach była niewystarczająca do przybicia Lead, pirat zdecydował się postradać zdrowy rozsądek. Zupełnie olawszy groźbę podlania najbliższej roślinności własną krwią, skoczył na równe nogi wszczynając przy tym alarm.

- Rozumiesz?
- wysyczał. - Nie ważne co byś próbował zrobić. Z Czarciego Trójkąta nie ma ucieczki - rżał. - Zdechniesz tutaj jak ja i każdy kto postawił nogę na tej wyspie.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

19
Wytrzeszczając oczy w niedowierzaniu dla absolutnie nielogicznego, absurdalnego wręcz zachowania pirata, Lead nie zareagował od razu, tracąc przy tym kilka drogocennych sekund, zanim faktycznie doskoczył do rzezimieszka, by z rozmachem zasadzić porządnego kopniaka prosto w głowę. Zestresowany wizją przedwczesnego wykrycia, nie pokwapił się, by jakkolwiek zapanować nad siłą ciosu. Nic to jednak, bo zamierzał poprawić mu i kilkakrotnie, dopóki nie będzie pewny, że pyszałek zdechł lub przynajmniej stracił przytomność.
Piraci nie słynęli w opowieściach z odwagi ni lojalności. Z głupiej brawury w słowach lub gdy byli w grupie być może, ale na pewno nie odwagi w momentach, kiedy na szali stało ich własne życia. Byli sprzedajnymi kundlami, jakkolwiek dziwnie nie brzmiałoby to z ust osoby pokroju Leada i ich moralny kompas z reguły zależał od złota, jakie byli w stanie ugrać. Nie, żeby zamierzał ich oceniać, kiedy sam nie był wiele lepszy, ale bazując na tych informacjach, jak i własnym doświadczeniu, kompletnie nie potrafił zrozumieć zachowania pirata. Czyżby był szalony? Nie wydawał się taki wcześniej.
Nie mając jednak zbyt wiele czasu na roztrząsanie konfliktu, jaki zrodził w nim felerny incydent, Lead szybko doszedł do wniosku, że do czasu zapadnięcia zmroku nie było większego sensu podejmować żadnych więcej działań. Na razie musiał się ukryć. Siebie oraz drugie ciało.
Z na nowo zalewającą go falami frustracją, w pośpiechu sprawdził ewentualny oddech pirata i jeśli tamten nadal trzymał się uparcie życia, pozostawało jedynie skręcić mu kark, zanim, podobnie jak wcześniej broń, spróbuje ukryć go w pobliskich krzakach.
Przez cały ten czas bacznie nasłuchiwał odgłosów dochodzących z otoczenia, gotów porzucić wszystko i dać nogę w poszukiwaniu najbliższego, nadającego się do wspinaczki drzewa. Nie było to najwygodniejsze, ale z pewnością dostatecznie skuteczne rozwiązanie, jeśli chciał w spokoju i względnie bezpiecznie przeczekać kolejne godziny, obmyślając swój następny krok. Jedno było pewne - zakres możliwości drastycznie się zmniejszył, a otrzymane informacje nie napawały optymizmem.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

20
Rezultat akcji (kopnięcie pirata):
Spoiler:
Szaleńcze krzyki pirata nie pozostały bez odpowiedzi jego kamratów. Kilku najbliżej stojących psów morskich nieśpiesznie zaczęło deptać w stronę źródła hałasu. Lada chwila zajdą na miejsce zdarzenia i odkryją intruza. Lead nie miał zbyt wiele czasu do zmarudzenia, jeśli chciał pozostać niezauważony, musiał czym prędzej opuścić swoje miejsce potu.
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

21
Dźwięk łamanych kości rzadko kiedy był przyjemny dla ucha, o ile nie było się wrodzonym zwyrodnialcem, ale w tym wypadku nawet Lead musiał uznać go za wyjątkowo satysfakcjonujący. Być może właśnie tego potrzebował, żeby pozbyć się stresu, jaki zdążył nagromadzić w przeciągu ostatnich kilku dni. Niemal żałował, że w pobliżu nie było żadnego przybytku, w którym mógłby liczyć na stare, dobre mordobicie, do którego bywalcy byli zazwyczaj zdolni z byle powodu. Tak, zdecydowanie chętnie weźmie udział w jednym, gdy już wydostanie się z tej przeklętej wyspy. "Gdy", nie Jeśli"!
Sprawdzając na biegu stan pirata, z lekkim rozczarowaniem odkrył, że mężczyzna wciąż dycha. Jakby tego było mało, jego koledzy najwyraźniej wcale nie byli aż tak leniwi, żeby zupełnie zbagatelizować krzyki. Lead nie miał więc czasu, żeby czysto wykonać pierwotnie zamierzony manewr. Hej, złamanie komuś karku nie było wcale tak proste, jakby się mogło wydawać! Z racji tejże niewygodnej sytuacji, mógł jedynie wyciągnąć sztylet, poderżnąć nieprzytomnemu gardło i dać susa w stronę gęstszego zalesienia, a potem dalej przed siebie, w przeciwnym kierunku do ewentualnego pościgu. Bacznie rozglądał się przy tym za nadającym się do wspinaczki drzewem z wystarczająco gęstą koroną, aby móc się w niej ukryć i przeczekać do zmroku.
Foighidneach

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

22
Rachu ciachu i pirat do piachu... Szybkim ruchem ostrza ogoniasty otworzył tchawicę pirata dając upust cuchnącej żeliwem posoce. Czasu na napawanie się tym widokiem jednak nie było. Schowawszy nożyk do pochwy Lead dał nura w bujne zarośla i to w samą porę, gdyż grupka kolejnych szabrowników właśnie się wyłaniała.

- Psia jucha! - zaklął pierwszy.

- Bo mnie nie pokręci - dodał drugi.

Piątka niegodziwców utworzyła małe kółko wokół ciepłego jeszcze trupa, trącając go od niechcenia czubkiem butów, jakby widok rozciętej gardzieli i sporawej kałuży krwi nie był wystarczająco przekonujący.

- Do stu czortów, Cerber zezwolił na mordobicie, nie na zarzynanie, kretyni skończeni! - gorączkował się kolejny, wrzeszcząc na wszystkie strony. - Polecą łuby.

- Zawrzyj się! - uciszał go czwarty w kolejności. - Jak się nie dowie, to sprawy nie będzie. Wrzućmy ścierwo do morza i tyle - proponował jakże prostą i skuteczną metodę.

- Wrzućmy do morza... - przedrzeźniał go ostatni. - Wy ino zanurzycie mordy w kuflu, to zaraz wszystko wygadacie - wytykał im - Spójrzcie. Świeże ślady. Prowadzą do wiochy. Kanalia jest wśród naszych - dedukował.

- Były dwie kanalie - inny pirat poprawił kolegę. - Trop biegnie do lasu - Wskazał na odciski stóp faktycznego mordercy biegnące wprost do zarośli, w których skrywał się intruz.

Dwie rozbiegające się ścieżki wprawiły z rzadka myślących oprychów w niemałe zakłopotanie. Gdy jeden twierdził, że było tak, inny znów mu zaprzeczał. Sprzeczka zaczynała się przeciągać dając tym samym mordercy dostatecznie sporo czasu na ucieczkę, zgodnie z wcześniej obraną strategią.

Wokół co prawda nie brakowało drzew, jednakże większość z nich była zbyt krucha lub ich korony nie dawały dostatecznej ochrony przed wzrokiem ewentualnych tropicieli. Fortuna jednak nadal go się trzymała i żadna wspinaczka po wysokich pniach drzew nie była konieczna.

- Postanowione - rzekł rozbójnik. - Wszyscy morda w kubeł, zwłok się pozbędziemy, a gnoja znajdziemy na własną rękę, choćby skrywał się pod samym łóżkiem kapitana - oznajmił.

- Ta, a jak znajdziemy, to obijemy mu mordę i wypatroszymy - zarechotał inny.

- A propos obijania mord - wtrącił się kolejny. - Dzisiaj wieczorem przybijają dwie barki ze świeżynkami. Należy im się godne powianie, nie? - przypomniał trzeci.

Cała gromada wybuchnęła okropnym śmiechem na ten fakt, tym samym kończąc swą tajną naradę. Piraci wreszcie zaczynali się rozchodzić. Trzech bezpośrednio w stronę wioski, dwóch pozostałych natomiast biorąc ze sobą trupa i wlekąc go gdzieś w stronę wybrzeża, z dala od ciekawskich oczu.

Re: [Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

23
Szczęściem w nieszczęściu, jak to zresztą lubiło bywać w jego przypadku, piraci okazali się dokładnie tacy, jak przedstawiano ich w opowieściach. Śmiercią kompana nie przejęli się bardziej, niż śmiercią bezpańskiego psa, na którego zwróciło się uwagę tylko dlatego, że miał czelność paść tuż przed frontowymi drzwiami ulubionej karczmy.
Wbrew pierwszej chęci rzucenia się na oślep do ucieczki, Lead wyhamował nieco kroku i zwolnił, czując się bezpieczniej przez pozostanie cicho w ukryciu leśnego poszycia. Mężczyźni zachowywali się na tyle głośno, że prawdopodobnie, nawet gdyby oddalał się teraz w podskokach, nadal nie byliby go w stanie usłyszeć. Banda idiotów. Nie, żeby narzekał. Idioci byli w porządku, dopóki swoim idiotyzmem ułatwiali mu życie.
Przekonany, że zbyt szybko nie skończą swoich bezsensownych kłótni, ruszył ponownie pewniej, trzymając się możliwie jak najniżej przy ziemi. Choć początkowo zawiedziony mało sprzyjającą jego zamiarom florze, pościg ostatecznie nigdy nie ruszył jego tropem i nie wyglądało też na to, aby ktokolwiek spieszył się z powiadomieniem o tym, khm, jakże nieszczęśliwym wypadku.
Odetchnąwszy, nasłuchując jeszcze jakiś czas uważnie, aby upewnić się, że teren ponownie jest czysty, Lead zaczął szybko wertować w głowie otrzymane informacje. "Cerber". To pierwsze, co utkwiło w jego pamięci. Całkiem chwytliwy, nawet nieźle brzmiący przydomek kapitana. Bardzo możliwe, że gdzieś już obił mu się o uszy - co nie wróżyło niczego dobrego. Kim jednak był "Garon"? Chodziło o tę samą osobę? Czy może jeszcze kogoś zupełnie innego, równie silnego w tych okolicach? Poza tym było oczywiście wspomnienie o przekleństwie wyspy. Wspaniale. Akurat, gdy Lead nie za dobrze radził sobie z tego typu rzeczami. Jego własne istnienie mogło być spokojnie uznane za przekleństwo, wiec dla własnego dobra starał się nie maczać rąk w sprawach, które mogłyby jeszcze bardziej pogorszyć ten stan rzeczy. Już samo wspomnienie upiora napotkanego w ruinach stawiało wszystkie, dosłownie WSZYSTKIE włosy na jego ciele na baczność, w porządku? Nie chciał tego powtarzać! Za żadne, ale to absolutnie żadne skarby!
Było jednak coś jeszcze. Coś, co wyrwało się ziomkom zabitego przez niego człowieka. Wspomnieli o barkach wiozących tutaj nowych ludzi i pozostając z tą wiedzą, plan zdawał się niemalże sam się układać. Tą czy inną drogą, jego najbardziej realną szansą wyrwania z tej niefortunnej kabały było wmieszanie się między ludzi Cerbera i właśnie dostawał na to prawdopodobnie jedyną szansę. Jakkolwiek paskudnie brzmiało, z pewnością miało szansę zachować go przy życiu na dłużej. Z bandytami miał do czynienia od małego i jakoś wciąż był w jednym kawałku. Czym niby mieli się różnić od całej reszty? Świnia to świnia, niezależnie od tego, czy w przepasce na oko, czy ze złotymi trzonowcami.
Chowając twarz w dłoniach, wydał z siebie cichy, przeciągły jęk osoby, która naprawdę ma tego wszystkiego serdecznie dość. Kto by na jego miejscu nie miał? Tak czy inaczej, najpierw trzeba będzie rozeznać się lepiej w terenie. Znaleźć bezpieczniejsze dojście do wioski. Jeśli przybicie nowych do portu faktycznie będzie czymś dostatecznie ekscytującym, zupełnie niczym rzadka forma rozrywki dla tutejszych, być może całkiem łatwo pójdzie mu ominięcie ewentualnych strażników. Mieli w ogóle takich? Trzeba się było przekonać, dostać do środka, ukryć dostatecznie blisko portu i czekać na nadarzającą się okazję, a dalej... Dalej będzie musiał prawdopodobnie improwizować? Świetnie... Kto nie kocha improwizować? Podpowiedź: Jego imię zaczyna się na "L".
Nie chcąc ryzykować natknięciem się tę samą bandę, która dopiero co ulotniła się z pola widzenia, Lead ostrożnie skierował się na zachód, z zamiarem okrążenia wioski i zajściem od drugiej strony plaży. Starał się trzymać jak najbardziej w cieniu, wypatrując budynków oraz ludzi.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

24
Czujny jak nigdy Lead skierował się we wcześniej obranym kierunku, a oto przeszedłszy kilkanaście metrów drogę zagrodziła mu drewniana ściana sporawego budynku. Między szczelinami pognitych desek mógł dojrzeć całe mnóstwo beczek i worków zajmujących niemal całą dostępną powierzchnię. Najwidoczniej ów budynek służył za swego rodzaju magazyn. Kierując się wzdłuż muru na północ dotarł na jego narożnik, stanowiący jednocześnie umowną granicę zbójeckiej wioski. Dalej był już tylko pas zieleni, za którym rozpoczynała się dżungla.
Drogi wjazdowej pilnowało dwóch uzbrojonych w miecze i wyposażonych w wzmacniane metalowymi elementami kamizelki strażników. Na przeciwko magazynu stała kolejna budowla. Co prawda nie tak okazała, ale znacznie częściej odwiedzana. Niemal co chwile wchodziło do środka po paru typków, to tocząc, to nosząc różnorakie sprzęty z drewna i metalu. Beczki, stalowe łańcuchy, pomniejsze części okrętów i wiele innych. Stąd też roznoszono te przedmioty po całej osadzie, na ich miejsce przynosząc nowe, nie rzadko uszkodzone.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

25
Strażników wokół wioski nie kręciło się najwyraźniej wielu, co gdy tak się zastanowić, było całkiem logiczne. Czego miałaby się obawiać dobrze zorganizowana banda zabijaków, zamieszkująca owiane złą sławą wyspy? Najazdu ze strony zjaw, którym nic do spraw śmiertelników trzymających się poza obszarem ich bytowania? Ekscentrycznych fanatyków religijnych jakiegoś, z dawna upadłego zapewne bożka? Było tu zdecydowanie za dużo ludzi noszących przy pasie żelastwo, aby zagroziło im cokolwiek innego, niż jeszcze lepiej niż oni zorganizowani zbrojni - których naturalną koleją rzeczy nie miało się szansy spotkać w tych okolicach.
Lead przez chwilę obserwował zarówno zachowanie strażników, chcąc dociec, jak wiele faktycznej uwagi przykuwali do swojej roboty, jak i nieustanny ruch wokół magazynu. Gdyby udało mu się złapać pierwszą beczkę z brzegu i potoczyć ją, jak gdyby nigdy nic w dół wioski aż po same doki-... Z tym, że najpierw musiał się tam jeszcze zbliżyć, unikając niepotrzebnego kontaktu ze strażą.
Snując się chwilę w te i z powrotem wzdłuż ściany magazynu, wreszcie zaczął obmacywać drewno, szukając najbardziej rozmiękłych desek, które umożliwiłyby mu dostanie się do środka bez wszczynania alarmu. Zapewne skończy się drzazgami w dopiero co kończących się goić palcach przy próbach jak najcichszego wyłamywania, wybijania czy wyrywania desek, ale mówi się trudno. Wystarczyło, aby stworzył sobie dostatecznie dużo miejsca do wślizgnięcia się do środka. Gdzieś też pewnie przyda się schować kusze, zanim w ogóle zdecyduje się spróbować wmieszać między piratów. Zbytnio rzucała się w oczu, a póki co nie widział, aby ktokolwiek tutaj dzierżył broń podobnego kalibru.
Zduszając wszelkie chęci do narzekania, Lead zaczął rozpracowywać zbutwiałe deski, pomagając sobie jednym ze sztyletów.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

26
Dłubanie w na pozór słabych deskach nie przyniosło zamierzonego celu. Pomimo widocznej inwazji mchu i pleśni na drewnianej powierzchni, kawałki drewna nie poddawały się łatwo i zaledwie kilka mniejszych listewek odpadło pod naporem niewielkiego ostrza. Nic jednak straconego. Zamaist majstrować przy ścianie i narażać się na zauważenie przez któregoś z bardziej zaciekawionych tajemniczymi odgłosami tubylca, można było przecież skorzystać z topornie wyciętego okienka, oddalonego o kilka kroczków i będącego na dostatecznie niskiej wysokości, aby zwinny rabuś mógł się do niego łatwo dostać. Hyc i po sprawie, i już jest wewnątrz.

Skąpo docierające promienie słońca oświetlały wnętrze, które wyglądało jak... najzwyklejszy magazyn. Niemal całą dostępną powierzchnię zajmowały skrzynki, beczki i worki, swoim ułożeniem odzwierciedlające niechlujstwo samych właścicieli. Skrzynki poustawiano gdzie bądź, byle były pod dachem. Beczki walały się tu i tam, często poustawiane jedna na drugiej i to w taki sposób, że lada chwila mogły runąć. Worki wrzucono w kąt, na stosik. Prócz tego znajdowały się jeszcze inne sprzęty poupychane jak komu było wygodnie. Z jednej stron najzwyczajniejszy bałaga, z drugiej, świetne miejsce na urządzenie tymczasowej kryjówki. Najdalsze i najciemniejsze kąty wręcz świetnie się do tego nadawały. Osłonięte niemal ze wszstkich stron stanowiły idealny mur w murze, a obecność gęstch sieci pajęczyn i przebiegających myszek odstraszała wszystkich tych, którzy nie mieli interesu, aby tam się zagłębić. Co więcej nieszczelności między kolejnymi cześciami ścianek spełniały funkcję tajnych okienek. Patrząc przez te, od strony głównej ulicy szło dojrzeć kolejne budynki osady i kawałek portu, nad którym królowała jedna lub dwie wierze strażnicze, chyba najporządniejszej budowy na całej wyspie. Z ich szczytu zapewne można było dostrzec całą okolicę i na dziesiątki mil w przeklęte morze, na którym majaczyła sylwetka okrętu płynącego w kierunku owej wysepki. Pomyśał by kto, że to kolejny śmiałek postanowił zbliżyć się niebezpiecznie blisko terenu, ale jak się wkrótce okazało, okręt zwinął żagle, a z jego boku spuściły się dwa mniejsze punkciki. Czyżby były to rzeczone dwie barki z nową dostawą szczurów morskich? Jeśli tak, to należało się śpieszć. Co prawda nie płnęły one zbyt szybko, jednakże dotrą tu zanim zapadnie zmrok. A do tego momentu nie było za wiele czasu. Lead musiał prędko dostać się w okolice portu, przy okazji nie wzbudzając niczyjej uwagi.

O radości, sposobność się nadarzyła. Kilka minut później drzwi magazynu deliaktnie się uchyliły i do środka wszedł srogo pomarszczony na twarzy pirat, pchający przed sobą taczkę z kilkoma workami. Gdy tylko wszedł, starannie zamknął za sobą wrota, po czym ziewnął donośnie. Jego oblicze zdradzało, że długoletnia służba wychodziła mu już bokiem. Podkrążone oczy, zapadnięte policzki, ostatnia garść kłaków na głowie. Ewidentnie zmęczenie dawało mu się we znaki.

Ów starszy jegomość jak dgyby nigdy nic, podszedł do dwóch dalej stojących skrzyń i kopiąc w jedną z nich, wywarzył jej bok. To ci cwaniak. Stary wyga połączył ze sobą skrzynki urządzając sobie coś na wzór tyciej kajuty. W środku leżało kilka brudbych kocy i mniejszy woreczek wypełniony sianem. Łysy wgramolił się na posłanie, przed tym jednak biorąc kilka sporych łyków trunku jaki ze sobą przywiózł pod workami na taczce. Na koniec przyłożył luźną ściankę z powrotem, tym samym stając się zupełnie niedostrzegalnym. Długo nie minęło, a w całym magazynie rozchodziły się odgłosy smacznego pochrapywania.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

27
Walka z deskami była trochę zbyt żenująca, aby kontynuować ją dłużej, niż wypadało. Zwłaszcza kiedy poza dodatkowymi drzazgami w palcach naprawdę nie udało mu się osiągnąć wiele więcej. Czyżby powoli sam zaczynał szukać dla siebie utrudnień, gdy w pobliżu były całkiem zdatne do przegramolenia się na drugą stronę okna? Być może zmęczenie i frustracja wpływały na niego mocniej, niż sam był to gotów przyznać. Jeśli nie liczyć godzin, które spędził nieprzytomny na plaży, nie miał zbytnio okazji do odpoczynku przez ostatnią dobę. Dobę? Dwie? Przed wyruszeniem w morze również nie udało mu się dobrze wyspać. Jego życie nabrało na tyle niepotrzebnej intensywności, że powoli zaczynał się w niej gubić. Nie był przystosowany do takiego tempa ni migren, które lubiły się z nim wiązać. I pomyślałby kto, że doprowadził do tego tylko jeden, durny dokument.

Snując się między górami wszelkiego, zeskładowanego w magazynie dziadostwa i uważając, aby przypadkiem nie naruszyć żadnej z "konstrukcji", jakie niejednokrotnie tworzyły, Lead w myślach przytakiwał możliwej użyteczności tego miejsca. Byłoby wręcz dziwnym, gdyby ktoś przed nim, być może pirat ceniący sobie nieco spokoju, nie odkrył zalet tego zakurzonego i oblepionego pajęczynami, ale wciąż dostatecznie suchego i bezpiecznego miejsca. Jak wkrótce się okazało, nie mylił się. Ledwie bowiem skończył swoją małą, magazynoznawczą wycieczkę, ostrożnie wyglądając po drodze przez wszystkie okna w celu lepszego rozeznania w okolicy, gdy w towarzystwie nierównomiernego klekotu pojawił się dużo starszy od niego mężczyzna.
Wsuwając się zgrabnie w przestrzeń między pobliskimi skrzyniami i obserwując w perfekcyjnie nieruchomym zastoju, złodziej z cichym, acz rosnącym zainteresowaniem śledził dalsze poczynania pirata. Skłamałby, gdyby uznał, że nie zrobiła na nim wrażenia sprytnie zmajstrowana kryjówka dziadygi. Być może będzie miał szansę powielić pomysł w najbliższej przyszłości, o ile tylko nie zostanie przedwcześnie zdemaskowany i zarżnięty, jak świnia?
Nasłuchując jeszcze jakiś czas cierpliwie, poczuł nawet cień rozbawienia, gdy zaskoczyło go pierwsze, twarde chrapnięcie. Tak, gdy tylko jakoś się z tego wykaraska, również urżnie się i wyśpi za wszystkie czasy. Rzecz jasna po poprzedzającej to, karczemnej rozróbie, którą wciąż miał porządnie zakotwiczoną w głowie.
Zerkając jeszcze kilkakrotnie z lekką zazdrością w stronę skrzyni, w której zaszył się stary pirat, Lead po cichu zawrócił najpierw do jednego z najciemniejszych narożników magazynu, dostatecznie gęsto zamieszkanego przez pająki, aby ukryć w jednej ze stojących tam beczek kuszę. Jakkolwiek wielki był jego sentyment do tej, rozpadającej się od dłuższego czasu, ale wciąż o dziwo działającej kochanki, nie zakładał z całą pewnością, że kiedykolwiek jeszcze uda mu się po nią wrócić. Dalej idąc tą drogą, ściągnął z siebie zarówno płaszcz, jak i chustę, które zbytnio odstawały w jego obecnym przyodzieniu. Z chusty łatwo zrobił jednak bandanę, którą przewiązał czoło, zaś płaszcz, po uprzednim zmięciu i zrolowaniu nadał się do byle jakiego obwiązania w pasie i ukrycia w ten sposób sztyletów. Szczerze nie miał pojęcia, czy wystarczająco wpasowuje się w tutejszą normę, ale z uwagi na dostatecznie obszarpane ostatnimi wypadkami ciuchy, istniała na to całkiem spora szansa.
Nie mając więcej czasu zwlekać, podszedł wreszcie do porzuconej taczki i chwytając za drążki, skierował ją z powrotem do wyjścia, którym dopiero co wjechała. Pamiętał, aby zamknąć za sobą wrota w podobny sposób, jak uczynił to jego poprzednik, zanim wreszcie przyszło mu się w pełni zmierzyć z podjętym zadaniem - udawaniem pirata. Najlepszym na to pomysłem wydawało się wpasować w ludzi opuszczających budynek naprzeciwko, aby bardziej naturalnie skierować się spokojnie ze skradzioną taczką w stronę portu. Gdy człowiek przechodzi z kradzieży kosztowności na rzecz taczek, życie zdecydowanie daje znać, że coś idzie w nim nie w tę stronę, w jaką powinno.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

28
Zuchwała kradzież taczki przebiegła bez jakichkolwiek problemów. Zmęczony życiem pirat nawet nie przerwał pochrapywania, kiedy wrota magazynu zatrzasnęły się po raz drugi pozostawiając go samego w obecności zbabłąkanych gryzoni i bez jakże potrzebnego mu narzędzia.

W tym czasie Lead jak gdyby nigdy nic parł przed siebie pchając jednokołowy pojazd wypełniony worami. Piracki akcent w jego modzie jaki stanowiła bandama, podarte miejscami ubrania i zapach niemytego od wielu dni ciała w zupełności wystarczał, aby wmieszać się w zgraję oprychów.

Przemierzając kolejne kręte uliczki dostrzegał coraz więcej znaczących elementów aglomeracji. Obskurne mieszkanka kolejnych rzemieślników, zagrody zwierząt na wpół dzielone z piratami najniższego sortu, zaś w samym centrum lokalny dom kultury jakim była dwupoziomowa karczma z balkonów, której kilka królowych piękności spraszały strudzonych pracowników na kufel lub dwa piwa oraz specjalne oferty.
Nigdzie jednak nie było widać budynku mogącego należeć do pana tych ziem. Czyżby mieszkał on na tamtym okrętem widzianym z magazynu lub w jednej z murowanych wierz? A może w ogóle nie zamieszkiwał tych terenów tylko raz na jakiś czas zawitał w tych stronach? Trudno było znaleźć na to odpowiedź. A nawet jeśli, to co taki zagubiony wędrowiec miałby mu do powiedzenia?

- Hej, ty tam! Z tą taczką - Stało się coś, czego Lead chciał uniknąć. Oto jeden z tutejszych zwrócił na niego uwagę i już pędził w jego stronę. A niech to. Było już naprawdę portu.

- Po co to tutaj wieziesz? - doczepił się. -No proszę. Co ja widzę. Worki słomy z dodatkiem suszonego ziela do fajek - zbliżył się jeszcze bardziej by zaciągnąć w nozdrza dobrze mu znany zapach. - Gadaj, przywiozłeś je tutaj, aby opchnąć je na lewo naszym odbiorcą. Ale teraz cie mam. No, wyduś to z siebie, komu miałeś to obchnąć? Ten rejon należy do nas. A skoro tu wlazłeś, muszę skonfiskować twój przydział, bo będziesz ukarany mantem - dosyć narwany nawet jak na pirata osobnik najwyraźniej pomylił Lead z kimś innym i głosił mu kazanie na temat odpowiednirgo podziału wioski ze względu na strefy wpływów. Z rozmiarów może nie największu, ani nawet średni, wydawał się być zbyt pewnym siebie. A nóż jego kumple czyhali za rogiem, żeby zareagować, gdyby sprawy obraky zły obrót. Ogoniasty wplątał się w nie lada tarapaty. Od jego następnych czynów miały zależeć dalsze losy. Na jego szczęście pirat nie spostrzegł, że jego konkurent nie pasuje do ogółu, dając tym samym pole do popisu umiejętnością aktorskim pechowego złodzieja.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

29
Wioska okazała się dużo lepiej rozwinięta, niżby tego ktokolwiek mógł oczekiwać po byle bandzie morskich psubratów. Wieże może i nie mogły równać się z tymi, które chroniły portów większej części Archipelagu, ale z całą pewnością trzymały się równie dumnie i solidnie. Nie to jednak dziwiło złodzieja najbardziej. Najbardziej dziwiła obecność kobiet. Kilkakrotnie musiał zerknąć w stronę ich pojedynczych sylwetek, głównie po to, by potwierdzić, że oczy, aby na pewno go nie mylą. Z tej odległości mógł być jedynie pewien ich damskiego przyodzienia, ale czy na pewno były to przedstawicielki płci przeciwnej? Archipelag miał to do siebie, że bogaty był w przeróżne dziwactwa oraz niezliczoną liczbę ekscentryków. Burdele oraz zamtuzy mogące poszczycić się towarem ludzkim wszelkiej maści, nie należały w tych regionach do rzadkości i pewien złodziej nauczył się, by dobrze przyglądać się każdej, rzekomej "pannie" w takowych pracującej, zanim jego łapska cokolwiek podszczypnęły. Tak czy inaczej, ktokolwiek zarządzał tym miejscem, miał do tego niezły dryg. Ludzie, którym zapewniano najbardziej podstawowe potrzeby, mniej skorzy byli do okazywania niezadowolenia.
Nieoczekiwane wezwanie zmusiło go do wstrzymania kroku i Lead cicho pomodlił się w duchu o cierpliwość, zanim przekręcił nieznacznie głowę w kierunku spieszącego mu na spotkanie bęcwała. Odruchowo marszcząc brwi i nie starając się nawet jakoś specjalnie ukryć swojej irytacji, rzucił mężczyźnie spojrzenie spod byka. Ostatnim czego potrzebował, były konfrontacje z przypadkowymi typami, jednak z drugiej strony obawiał się, że jeśli nie będzie trzymał się z dostateczną pewnością siebie, wyda się dużo bardziej podejrzany. W chwilach jak ta naprawdę doceniał ubóstwo swojej mimiki. Dłonie mogły pocić się od odczuwanego podenerwowania, ale twarz pozostawała praktycznie niezmiennie opanowana. Zdecydowanie pomagało to również wtedy, gdy nie było się typem krętacza ni rasowego oszusta. W przypadku Leada wynikało to głównie z jego wrodzonej małomówności oraz samotniczej natury. Z miejsca zwykł rezygnować ze zleceń, które wymagały bardziej zaawansowanych sztuczek z dziedziny aktorstwa oraz kwiecistości języka, bo zdolności takowych zwyczajnie nie posiadał. Tak, kłamał i oszukiwał, gdy musiał. Nigdy jednak nie wynosił tych umiejętności wysoko, ponieważ charakter potrafił odgrywać wyłącznie swój.
A choć żaden był z niego aktor, nie znaczyło to, że nie umiał myśleć kreatywnie, gdy zmuszała go do tego sytuacja. Jakkolwiek wielki był to ból dupy. Brak konkretnych informacji oraz finezji językowej mógł zawsze spróbować zrekompensować sobie rzucaniem najprostszymi rozwiązaniami, które brzmiały dostatecznie sucho i rzeczowo. Czasami działało, czasami nie. W tym niemniej jednak momencie mocniej niż zazwyczaj upraszał parszywy los o odrobinę miłosierdzia. Nie ma mowy, żeby z ewentualnych opresji wyciągnął go tym razem sztylet wpakowany oponentowi w gardło. Na jego miejsce jak nic pojawi się zbyt wielu kolejnych chętnych.
Naciągając bandanę nieco bardziej na oczy, aby w miarę możliwości uniknąć zapamiętania części twarzy, splunął resztką śliny pod koło taczki.
- Kto byłby na tyle głupi, żeby przemycać coś takiego w biały dzień? - odpowiedział oschle i z najprawdziwszym rozdrażnieniem, dziękując dostatecznie zniekształcającej barwę głosu chrypce. A zatem nawet suchość w gardle potrafiła się czasem przydać. - Jakiś gnojek usiłował ukryć towar w magazynie. Zabieram to gówno do kwatermistrza, ale jeśli sam chcesz się tym zająć, droga wolna. Mam lepsze rzeczy do roboty niż robienie za pieprzonego chłopca na posyłki.
Czy miał pojęcie o hierarchii piratów? Ależ skąd! Był jednak mieszkańcem Archipelagu i wstydem byłaby ignorancja na miarę braku znajomości części panujących wśród każdej załogi zasad. Każda łajba potrzebowała kwatermistrza. Każdy, szanujący zarówno siebie, jak i swój intelekt kapitan potrzebował kwatermistrza. Głowy od zarządzania zaopatrzeniem oraz podziałem wynagrodzeń. Bo jakiemu kapitanowi chciałoby się samemu w to bawić? Na pewno nie komuś, kto nosił przydomek "Cerber", racja? A przynajmniej Lead mocno na to liczył.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

30
Odważna gadka ogoniastego na moment wybiła kozaczącego pirata z toku myslenia. Szukał odpowiednich słów, aby odszczeknąć, ale prócz kilku srogich przekleństw niczego nie mógł z siebie wydusić. Dopiero po chwili zdołał uderzyć w odpowiedni punkt, by to on wygrał ta drobną sprzeczkę.

- Takiś uczciwy? - Zmierzył Lead od góry do dołu. - Twojej gęby jeszcze tu niewidziałem, ale nikt, powtarzam, nikt na tej zapomnianej przez Sakira ziemi nie ma czystych intencji - Na moment dłonie, jak i czoło Lead obleliła cienką warstwa potu. Wzmianka o widoku nowej twarzy nieco go zaniepokoiła, czego nie dało się z zewnątrz po nim poznać.

Gotujący się natomiast szabrownik szczerzył kły próbując przyłapać konkurencyjnego dilera na czymś co mógłby użyć przeciwko niemu samemu. W swej paplaninie miał natomiast racje. Wszyscy przebywali razem na jednej wyspece i normalnym było, gdyby każdy chciał polepszyć swój zakichany los na tyle, na ile obecne warunki pozwalały. A handel trudno dostępnym towarem nadawał się do tego celu idealnie.

- Naczelnika, patrzcie go - nabuzowany knypek ujadał głośniej i głośniej, aż przechodzący nieopodal ludzie zaczęli zwracać na nich uwagę. -Ktoś tu przyćpał za dużo dżunglowego ziela - wymówienie specyficznej nazwy zainteresowało na stałe pozostałych, którzy w coraz większej ilości zaczynali przysłuchiwać się zajściu. - Nie ma tu naczelników jak tylko zarządzający tym całym bajzlem Cerber. A teraz dawaj te wory, albo załatwie ci robote przy przeszukiwaniu ruin, a pewnie wiesz, że z tego nie wyjdziesz. Nie ma sprawy, dostaniesz to co chcesz - Gdyby pirat przebieraniec wiedział tylko z czym wiąże się praca przy przeszukiwaniu ruin, to być może, że by się przejął, a tak, rzucane w jego stronę groźby nie budziły w nim trwogi.

Inaczej zareagowali natomiast zebrani gapie. Gdy tylko padło zdanie na temat prac w ruinach wielu z nich odeszło, a wokół pojawił się szum półszeptów. Coś było na rzeczy. Lead dobrze pamiętał cienistą postać z wężowej góry, ale nie wiedział co sprawia, że tak bardzo się nimi interesowali pomimo wynikającego z tego ryzyka.

Wróć do „Taj`cah”