[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

61
Przesadne rozwodzenie się nad przeszłością oraz raz podjętymi decyzjami, nigdy nie było w jego stylu. Z reguły przełykał wszystko dokładnie takim, jakie było. Jeśli nawet coś szło wyjątkowo nie po jego myśli, zazwyczaj wystarczyło, by poprzeklinał sobie jakiś czas, wziął niebanalnie długą kąpiel, czy po prostu udał do jednego z lepszych burdeli, jaki dana okolica miała akurat do zaoferowania. Nie zwykł niczego w długofalowej perspektywie czasu roztrząsać ni żałować. ... Z reguły. Trudno było bowiem w dalszym ciągu ignorować wszystkie znaki na niebie i ziemi, ewidentnie sugerujące, że decyzja opuszczenia Wysp kierowała go jedynie ku własnej zgubie.
- ...-lerny tyran. Jakbyś nie mógł mnie po prostu trafić gromem raz, a porządnie. - burczał pod nosem, spoglądając wrogo w stronę przypadkowego punktu na niebie. - Pewnie nie byłoby to dość satysfakcjonujące, co? - kontynuował gorzko, nie starając się nawet otrzepać twarzy z piasku, który nadal na niej zalegał.

Wszelkie utyskiwania pod adresem Losu, czy też Przeznaczenia, umarły wraz z dotarciem pod znajomą mu już chatę, do której wtoczył się bez specjalnego przekonania. Nie pamiętał, kiedy ostatnio musiał dzielić z kimkolwiek przestrzeń i w normalnych warunkach za nic nie pozwoliłby sobie na więcej niż półsen, ale obecnie naprawdę nie miał już ochoty zastanawiać się, czy któryś ze współlokatorów nie poderżnie mu we śnie gardła. To zresztą pewnie też byłoby zbyt łagodne zakończenie z jego szczęściem.
Wydając z siebie ponure parsknięcie na samą myśl, ostrożnie zaczął przemieszczać się w stronę swojej pryczy, starając przy okazji nie potknąć się o własne nogi. Nawet zdecydowanie zbyt rozbawionemu nekromancie pokazał jedynie krótki, wulgarny gest dłonią, którego kiedyś nauczył go jeden rybak, zanim nie padł gębą na posłanie. Dopiero po kilku długich sekundach zebrał się na tyle, coby przekręcić głowę i dorzucić krótkie:
- Wal się.
...razem ze swoimi pieprzonymi radami i tajemniczymi insynuacjami., dodał w myślach.
Mimo całego zmęczenia, nie zmorzył go jednak sen zaraz po zderzeniu z posłaniem. Zły znak. Prawie tak samo zły, jak nekromanta. Jak piraci, do których dołączył. Jak wyspa, na której utknął.
- Pytasz, bo naprawdę nie wiesz, czy tylko znowu mnie podpuszczasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nie kwapiąc się kiwnąć choćby jednym palcem. - Bo jeśli to drugie, przysięgam, jak złoto kocham, wstanę i ci przywalę.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

62
Derek wyszczerzył kły w wymuszonym uśmiechu. Ignorując obraźliwe słowa i groźby rzucane pod jego adresem, chłonął wiejącą od strony portu przyjemnie chłodną i orzeźwiającą bryzę, i stanąwszy w wejściu, oparł ręce o framugi, głowę zaś mając spuszczoną ku dołowi. Gdy ponownie uniósł kudłaty łeb, po uśmiechu już nie było śladu, a jego miejsce zajęła nadwyraz poważna mina.

- Nie - odpowiedział. - Tym razem mówię poważnie. Za każdym razem, kiedy przybywają nowi, wyczuwam wśród nich silną obecność. Kogoś lub czegoś o aurze tak duszącej i paskudnej, że aż ciężko oddychać - dzielił się swoimi doznaniami. - Rano natomiast jest już spokój, jakby to coś opuściło wyspę - Oderwawszy jedną dłoń od framugi, capnął za zbitek desek pełniący funkcję drzwi i zamknąwszy je z trzaskiem, podreptał z powrotem na ulubione miejsce.

Na pewien czas nastała cisza. Kojaba będąc cały rozłożony na przydzielonym posłaniu, wzmógł częstotliwość i głośność pochrapywania, raz po raz zasysając pechowego komara, który akurat przelatywał w pobliżu jego mięsistych warg. Po Ruryku nie było śladu. Najpewniej nadal wojował w tawernie pełnej podchmielonych i zdrowo nakręconych typów lub pogłębiał relacje z lokalnymi damami. Derek z kolei wgapiał się tępo w drewniany dach chatki, a jego nieobecny wzrok wskazywał, że usilnie and czymś rozmyśla.

W tym czasie Lead zdołał już ochłonąć po minionym dniu pełnym wrażeń. Jego powieki z coraz większą mocą zaczynały się przyciągać i coraz trudniej można było je od siebie oderwać. Na wpół przytomny, Ospray odpływał właśnie do krainy sennych marzeń, lecz oto nekromanta nagle jakby się ożywił i energicznie wyskoczywszy z leżanki, wyprostował się na baczność i klasnąwszy z wielkim zapałem, rzekł:

- Mam! - ogłosił rozentuzjazmowany. - Przecież to takie proste - gadał o tylko sobie wiadomych rzeczach. - Jest szansa, że nam pomogą, ale nie obejdzie się bez poświęceń i prób - z każdym wypowiadanym słowem fala zapytań rosła Kto pomoże? Jakich poświęceń i prób? Ogoniasty najzupełniej nie wiedział, na co jego obłąkany współlokator wpadł. Wiedział natomiast, że jeśli zaraz się nie zamknie, zdoła wykrzesać w sobie tyle sił, żeby mu porządnie przyłożyć.

- Śpij dobrze przyjacielu. Jutro zobaczysz dziwy takie, że do końca życia ich nie zapomnisz - mówił, zbliżywszy się na odległość jednego kroku. - Tylko musisz robić to co powiem, bo i ty źle skończysz - przestrzegał. - Ale to jutro. Teraz odpoczywaj. Milknę - i rzeczywiście zamilkł, ku wielkiej uciesze ogoniastego, który nawet nie wiedząc kiedy, zapadł w twardy sen.
*** Nastał nowy dzień. Z głębi lasu zaczęły dochodzić poranne śpiewy i skrzeki papug, z drugiej strony ochrypłe głosy pełne przekleństw. Lead wstał jako ostatni. Murzyn jak i Derek snuli się cicho po chałupie w poszukiwaniu składników do urozmaicenia śniadania. Dźwięk skwierczącego tłuszczu i rozchodzący się zapach boczku od razu ożywił złaknionego złodzieja w przebraniu pirata. Podczas gdy on na nowo zaznajamiał się ze światem, tamci zaczynali pałaszować naprędce przyrządzoną strawę. Na każdego przypadało po kilka plasterków smażonego mięsa i dwie kromki mocno czerstwego chleba skropionego tłuszczem z patelni. Za popitkę służył wywar z jakiś suszonych i sproszkowanych roślin. W smaku gorzki, ale przyjemnie rozchodzący się po ciele.

- Dzisiaj zobaczymy co w tobie siedzi. Już ja o to zadbam - odezwał się nekromanta.

- Bydziemy go patroszyć? - zdziwił się Kojaba, zupełnie niewtajemniczony w sprawę.

- Niezupełnie - odpowiedział Derek.

Skończyli akurat, gdy rozbrzmiały głosy zwołujące na zbiórkę. Odłożywszy gliniane miseczki, udali się więc na placyk, gdzie reszta ekipy oczekiwała na nowy przydział prac.

- Dobra obiboki śmierdzące, kto chętny, żeby iść tam. No, psia wasza mać, podnieście ręce, wiem, że tego chcecie
- skrzeczący jak stara wrona brygadzista mierzył każdego jedynym zdrowym okiem, jakie mu pozostało. To wyzywając wszystkich wokół, to wyciągając co jednego na siłę, kompletował brygadę pechowców.- No, kto jeszcze!? Potrzeba mi jeszcze paru.

- My! - Derek podniósł rękę, wskazując na siebie i dwójkę nowo poznanych koleżków, wywołując wśród reszty ogólne zdziwienie.

- Życie ci nie miłe, co? Jak chcesz, weźcie wózek z narzędziami i ruszyć dupy.

- Oczywiście - rzekł podejrzanie uszczęśliwiony. - No chodźmy, nie możemy czekać przeznaczeniu - i klepnąwszy Lead w ramię, sam popędzał do jak najszybszego podążenia w wyznaczone miejsce, zwanego tajemniczo tam.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

63
Palce obu dłoni Leada nieco spazmatycznie zacisnęły się na cienkiej derce, gdy słowa Dereka koniec końców zmusiły jego zmęczony umysł do leniwego wprawienia korbek w ruch oraz powrotu do bardzo niepokojących wspomnień sprzed ostatniej godziny.
Cokolwiek widział w poracie, o mało nie ukróciło go o głowę w trybie natychmiastowym. I choć absolutnie nie potrafił połączyć tego z całą masą reszty wyprawiającego się tutaj dziadostwa, był niemalże pewien, że strzępek informacji mógł znaczyć dla nekromanta dostatecznie wiele, aby wyciągnąć z tego własne wnioski. Wnioski, którymi być może niekoniecznie chciałby się z nim dzielić, podobnie, jak nie chciał (póki co) dzielić się wieloma innymi rzeczami. Wnioski, które być może pozwoliłyby mu zdecydować, że dużo bardziej opłacalnie będzie go wydać. To naprawdę nie tak, że chciał cokolwiek wiedzieć! Działo się tutaj coś pokręconego i zdecydowanie zbyt mrocznego jak na jego gusta. Bycie diabelstwem nie zawsze oznaczało pociągów do tego typu klimatów, okej? Zważywszy jednak na sytuację, nie miał już tak naprawdę większego wyboru, jeśli chciał nie tylko ocalić skórę, ale także faktycznie wydostać się z wyspy. Ile wiary nie pokładałby we własnych możliwościach, powoli musiał zacząć przyznawać, że nie wystarczyło to do zagwarantowania sobie sukcesu. Do czasu znalezienia innego rozwiązania, Derek mógł być jego jedyną, realną opcją oraz nieocenionym źródłem wiedzy. To jest, o ile tylko zechce się nią podzielić.
- ...Jutro. - przymykając ponownie oczy, złodziej westchnął pod nosem z rezygnacją. - Jutro i na osobności. W ruinach, tak jak sam zresztą zdecydowałeś. Ty wyjaśnisz pewne rzeczy mi, ja opowiem, co widziałem. Ręka rękę myje. - i przynajmniej na tej jednej płaszczyźnie będą rozliczeni. Eh, przynajmniej w jakimś stopniu, miał nadzieję. Pozostawanie komuś dłużnym lubiło pozostawiać po sobie kilkudniowy niesmak.
Gdy gwałtowny zryw nekromanty nie tylko wybił go z przyjemnie narastającego, sennego otępienia, ale również zmusił do zerwania do pozycji półleżącej, przez dobre kilka sekund paranoicznie omiatał pomieszczenia spojrzeniem, zanim zorientował się, że to jeno fałszywy alarm. Cholerni magowie! Wariaci i obłąkańce! Każdy, co do jednego!
- Ughh! - wydał z siebie, ponownie padając na posłanie. Ramionami objął swoją biedną, pulsującą głowę. Być może, gdyby jednak zebrał się w sobie, dopadł Dereka i zderzył ich łby dostatecznie mocno... Przymusem położyłby ich do snu za jednym razem? Aby żaden nie musiał głowić się nad pomysłami drugiego? Opcja iście kusząca, musiał przyznać i gdyby mag nie zdecydował się jednak chwilę później uciszyć, gotów był ją wyegzekwować.
- Wszystko jedno... Każdy jeden z was brzmi dla mnie na dokładnie takiego samego wariata... I czy ktoś w ogóle brał pod uwagę jego zdanie na temat chęci, czy raczej ich braku w kwestii oglądania jakichkolwiek "dziwów"? Zwłaszcza gdy był przy tym bardziej niż pewien, że to nic, co jego biedny umysł będzie w stanie znieść bez trwałego uszczerbku? Jasne, że nie. Nic co mówił Derek i tak nie miało dla niego sensu. Jedynie gnębiło narastającą ilością wątpliwości. Nieważne. Co ma się wydarzyć, i tak się wydarzy, a jeśli nekromanta wabił go w pułapkę lub planował wykorzystać do własnych celów? Lead pociągnie go za sobą. Choćby niebo się waliło, a ziemia pod nogami paliła, nie pozwoli mu uciec przed konsekwencjami swoich konspiracji. Wyobrażenie było o dziwo dostatecznie pokrzepiające, aby Ospary odzyskał na spokoju ducha, by wreszcie odlecieć do krainy snu.


Lead zaspał. Znowu. Kolejny, zły znak. Nawet jeśli dzięki temu wreszcie jakimś cudem się wyspał, zaczynanie dnia w ten sposób nie mogło być zwiastunem niczego dobrego. Nie, gdy z natury należysz do osób wstających bladym świtem.
W nieco lepszy nastrój wprawiły go z kolei obiecujące zapachy, przez które musiał kilkukrotnie przełknąć napływającą do ust ślinę. Na tyle lepszy, aby poświecić nieco pozostałego czasu na porządne rozciągnięcie się, sprawdzenie dobytku oraz wewnętrzny lament nad niemożliwością rozprostowania ogona.
- ... - rzucając nekromancie, a następnie Kojebowi potępieńczym spojrzeniem znad dopiero co ruszonej strawy, przełknął nasuwające się przekleństwo wraz z suchym kawałkiem chleba. - Nie wiń mnie, jeśli sam zobaczysz więcej, niżbyś chciał.
Reszta posiłku obyła się przynajmniej bez większych wrażeń.

Z rękoma głęboko ukrytymi w kieszeniach pirackich portek, Lead z miną pozbawioną wyrazu obracał między palcami zagrabiony poprzedniego dnia wisior. Wrażenie zaskakującej gładkości powierzchni metalu koił nerwy, pozwalając ignorować krzyki pirackiego dziadygi. Koił i ukoił na tyle, że prawie udało mu się nie wywrócić oczami, gdy Derek, zgodnie zresztą z oczekiwaniami, entuzjastycznie zgłosił ich do wyprawy,
Mając już jaką taką świadomość, że pchać się będą niemalże na własne życzenie w objęcia śmierci, złodziej poczuł mimo wszystko ulgę, przypuszczalnie mając plecy również w pechowo dzielącym z nimi chatę olbrzymie.
- Jeśli zechcesz przypadkiem zetrzeć mu z ust ten głupi uśmiech, obiecuję nie zgłaszać sprzeciwów. - zwrócił się przez ramię do Kojeba, zanim ze wzruszeniem ramion ruszył niechętnie w ślad za Derekiem. Przyda się zresztą przyjrzeć narzędziom, które dano im do dyspozycji.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

64
Drużyna złożona z mniej lub bardziej chętnych członków ruszyła w kierunku wskazanym przez samozwańczego przewodnika imieniem Derek. Dotąd statyczny w jakiejkolwiek aktywności, obecnie zmienił się nie do poznania. Krążył między kompanami, co chwilę ich popędzał, gadał głupoty na tematy tylko sobie wiadome i ogólnie będąc strasznie czymś podekscytowanym.
*** Droga do miejsca przeznaczenia przebiegła bez jakichkolwiek problemów. O dziwo zbliżywszy się na teren wykopalisk, znacząco spadała ilość zwierząt, jakie bezustannie im towarzyszyły, odkąd tylko opuścili obóz. Jedynie natrętne owady wciąż dawały o sobie znak, jednakże sarny, a nawet wszędobylskie gryzonie i jaszczurki jakby wyparowały, spłoszone otaczająca ruiny aurą.

- Już prawie jesteśmy
- ogłosił nekromanta, a chwilę później gęsto rosnące krzewy i olbrzymie drzewa przerzedziły się, odsłaniając monumentalną konstrukcję, dobrze porośniętą wszelkiego typu mchem i porostem.
Spoiler:

Do tej robiącej głębokie wrażenie budowli prowadziła usypana ze żwiru i kamieni ścieżka, nie szersza niż na dwadzieścia korków. Po obu jej bokach leniwie płynęły szemrzące strumienie o krystalicznie czystej wodzie koloru szafiru i lazurytu, zdając się mieć swój początek tuż u fundamentów zapomnianej świątyni trolli. Wejścia na onegdaj świętą ziemię strzegł wysoki na kilkanaście metrów, wykuty w skale posąg medytującego bóstwa, zresztą i sama świątynia wyglądała na taką, co kształty jej uformowano poprzez żmudne drążenie góry, w którą się wtapiała.

Dotarłszy pod same schody, podstawili pod nie taczkę z ekwipunkiem i poczęli nieśpiesznie ją rozpakowywać. Łopaty, kilofy, miotełki zrobione z młodych gałązek, ciężkie, drewniane wiaderka i kilka innych przyrządów pomocnych przy tego typu zajęciach, a następnie obciążeni tym wszystkim, poczęli piąć się po kolejnych schodkach, na szczycie, których wyczekiwała już na nich grupka złożona aż z dwóch strażników.

- Włazić do środka i nie przerywać roboty. Jak nie usłyszę tłuczonych skał, to zejdę tam do was i spuszczę manto. Rozumiecie? - powitał ich osiłek, z wyglądu przypominający kolejnego półorka lub po prostu o wyjątkowo zakutym łbie.

- Jasna sprawa koleżko – całkiem normalnym tonem odrzekł Derek, sprawiając, że strażnik posłał mu znaczące i wrogie spojrzenie.

Weszli do środka. I jak można było się tego spodziewać, stan wnętrza budowli prezentował się w zgoła opłakanym stanie. Spękane ściany, zwalone kolumny podtrzymujące rzędy arkad, zalegający na każdej wolnej przestrzeni drobny pył i mech sprawiało wrażenie, że miejsce to od dawien dawna nie gościło w swych wnętrznościach nikogo prócz lokalnej fauny i flory.

Archeolodzy znaleźli się pośrodku okrągłej salki, a ponad nimi, ze znajdującego się wysoko otworu suficie oświetlała ich łuna bladego światła dnia. Rozdzieliwszy między siebie pochodnie i sprzęt, ruszyli w przeciwnych kierunkach, podzieleni na trzy zespoły po trzy osoby.

- My idziemy głębiej – oznajmił nekromanta, podczas gdy pozostali zaczęli odwalać zasypane dotąd korytarze, prowadzące do jeszcze niezbadanej części prastarej świątyni.

Chcąc nie chcąc Lead i Kojaba podążyli za czarownikiem w nieznane. Światło pochodni starczało ledwie na oświetlenie na parę kroków w przód i w górę. Spłoszone gacki fruwały tuż nad ich głowami. Pełzające po ścianach pająki chowały się w skalnych szczelinach, gdy tylko promień pomarańczowego światła na nie padł. Z każdym pokonanym metrem mrok jakby ich pochłaniał bardziej. Od tyłu nadal dolatywały dźwięki uderzanych o skałę kilofów, jednakże obróciwszy się za siebie, nie widzieli nic, prócz ciemności.

- Już prawie jesteśmy – zapewniał Derek, wyczuwszy na twarzy uderzenie chłodnego i orzeźwiającego wiatru.
Spoiler:
I jakby na potwierdzenie jego słów wreszcie zaczęło się przed nimi rozjaśniać, aż w końcu natrafili na kolejną salkę w kształcie czworoboku. Zszedłszy po kilku stopniach, napomknęli się na znajdującą się pośrodku studnię wypełnioną tak ciemną wodą, że nawet wpadające przez dziurawe sklepienie światło nie mogło przebić się w głąb choćby i na metr.

- Czarny, zrób hałas. Ty – wskazał palcem ogoniastego. - Podejdź tu. Skup się na wodzie i powiedz, co widzisz – nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

W czasie gdy Kojaba bił bezsensownie sztychem łopaty o twardą ziemię, Ospray niepewnie podszedł do kanciastego murku. Oparłszy ręce o krawędź śliskiego kamienia, skupił całą swoją uwagę na czarnej wodzie. Derek zarazem zanurzywszy w niej koniec naciętego palca, wypowiedział słowo mocy, od którego ciarki przeszły po plecach. W uszach Lead zaroiło się od niczym niewyjaśnionego szmeru lub raczej szeptu mnogich głosów. Zbyt wyraźnych jak na omam, ale znów nie do końca zrozumiałych.
Woda nagle wzburzyła się i rozpromieniała szarawą poświatą, i obraz kogoś lub raczej czegoś wyłonił się z niej.

- Co widzisz? – dopominał się nekromanta, chociaż i on nie odrywał wzroku od toni, to jednak zdawało się, że nie mógł dostrzec tego, co jego kompan.

Obraz nabrał wyraźniejszych rysów…
Spoiler:

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

65
Ignorowanie Dereka przez większość przeprawy do ruin było dużo łatwiejsze, niż się z początku wydawało. Sen najwyraźniej zrobił swoje i po przywyknięciu do myśli o samobójczej misji w towarzystwie nekromanty mającym nie po kolei w głowie, cała reszta wydała się dużo bardziej zdatna do przełknięcia. Dzięki niech będą bogom za umiejętność szybkiej asymilacji. Nawet jeśli nie mógł uniknąć kłopotów oraz zagrożenia wiążącego się z całym przedsięwzięciem, wciąż był w stanie najzwyczajniej w świecie zaakceptować sytuację na tyle, aby oszczędzić sobie niepotrzebnego zamartwiania się. Co miało być, to będzie. A jak już będzie, to dopiero przyjdzie czas na ewentualne zmartwienia.

Narastająca wokół terenów ruin cisza była dojmująca. Zbyt podobna do tej, którą zastał w przypadkowo napotkanych w innym regionie wyspy ruinach dzień wcześniej. Nic dziwnego, że za żadne skarby nie mógł skupić się na nacieszeniu oczy starożytną architekturą, która w innych okolicznościach z pewnością przyciągnęłaby jego uwagę. Okoliczności przyrody same w sobie również mogłyby robić wtedy wrażenie. Lead lubił ładne widoki tak samo, jak lubił skomplikowane zdobienia, złoto, ładne kobiety, gorące kąpiele oraz wytworne kolacje. Innymi słowy, wszystko to, co kojarzyć się mogło z bogactwem. Jaka szkoda, że zamiast myśleć standardowymi kategoriami, musiał mieć baczenie na zjawy i wszelkie inne potworności mogące wiązać się z tym miejscem.

Lead nie odezwał się słowem od opuszczenia pirackiej wioski. Wyruszył w milczeniu, dotarł na miejsce w milczeniu i dokładnie w tym samym milczeniu, dzierżąc część rynsztunku wydobywczego, wyminął rządzącego się strażnika, przybierając przy tym tak niezainteresowaną i obojętną minę, jak to tylko on potrafił. Dopiero stopniowe zagłębianie się w wewnętrzny kompleks pomieszczeń zmusiło go do marszczenia nosa. Świątynia, czy czymkolwiek też była niegdyś budowla, musiała widzieć lepsze czasy. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby kilka uderzeń kilofem tu czy ówdzie doprowadziły do zawalenia się kolejnych ścian oraz filarów podtrzymujących sufit. Kto normalny prowadził wykopaliska w podobnych ruinach? Oh. Racja. NIKT NORMALNY.

Gdy wreszcie dotarli do celu, Ospray po raz pierwszy zorientował się, w jak morderczym uścisku trzymał przez cały ten czas pochodnię. Knykcie dłoni dawno pobielały, a palce odrętwiały od wkładanej w to siły. Co było i zarazem nie było aż tak głupie. Ciemność nie powinna byłą go przerażać, ale już wizja tego, co owa ciemność mogła skrywać - niestety tak.
Komnata, do której zawitali, okazała się kompletną ruiną. Dosłownie i w przenośni.
- Mam się skupić... Na wodzie? Poważnie? Czemu niby akurat ja?- zanegował z automatu niedorzeczność podsuniętego mu pomysłu, choć do wskazanej studni zbliżył się ostrożnie i nieufnie. Nawet jeśli chciał tego z całych sił, nie potrafił niestety przekonać samego siebie, że ciemny zbiornik wypełnia jedynie zwykła woda. Czy mogło w niej coś żyć? Coś, co za chwilę odgryzie mu łeb? Normalnie pomysł wydawałby się cholernie idiotyczny.
- ... - bijąc się przez chwilę z myślą o przegraniu z cieczą w durnej studni, wreszcie zdobył się na odwagę, aby dotknąć zimnego kamienia.
Im szybciej zaczną, tym szybciej skończą, wmawiał sobie uparcie. Tylko czemu ten nekrofilski pajac nie ostrzegł go, że zamierza odprawić z jego udziałem jakiś bezbożny rytuał?! Lead z pewnością za nic by na to nie przystał! Być może właśnie dlatego. Zanim jednak zdążył zmienić zdanie i odskoczyć czym prędzej od studni, powierzchnia wody zaczęła reagować na inkantację oraz poczynania Dereka, dziwnie magnetycznie przyciągając uwagę Leada.
- Co do...?
W towarzystwie lekkich dreszczy, krzywiąc się, marszcząc i wiercąc w miejscu od ilości głosów nagle drażniących uszy, złodziej z niemałym trudem skupił ponownie wzrok na obrazie przed sobą.
- Co widzę? Tak jakby cokolwiek było-... - zaczął z irytacją, zbliżając twarz bardziej do powierzchni, lecz zamierając zaraz w bezruchy, gdy wszystko zaczęło nabierać wyraźniejszych kształtów. - ...do zobaczenia...? Huh?
Otwierając oczy na całą szerokość, Lerad poczuł, jak krew odpływa mu od twarzy, a być może i opuszcza na dobre całe jego ciało. Pospołu zresztą z całą poczytalnością, jaką tutaj dzisiaj ze sobą przyprowadził. Niczym ryba pozbawiona dostępu do wody, mógł co najwyżej bezgłośnie poruszać ustami.
Nie miał pojęcia, czym była bestia po drugiej stronie. Wiedział natomiast od spotkania zjawy z ruin, że istniały w tym świecie istoty oraz byty, które wywoływały w nim tak instynktowne poczucie zagrożenia, że za nic nie chciał wyobrażać sobie spotkania z nimi. Czymże jednak był dojmujący strach odczuwalny w tamtym momencie, w porównaniu z obecnym, mdlącym wręcz przerażeniem?
Nie mogąc się odezwać ni poruszyć, Lead w przypływie paniki zdał sobie sprawę, że również złapanie oddechu zaczyna sprawiać mu trudność. Obecność Dereka oraz Kojeba przestały mieć znaczenie. Musiał się oderwać od studni i... I zacząć oddychać, do diabła!!! Problem w tym, że naprawdę nie wiedział JAK wykonać te proste czynności! Czuł jedynie okropną, bolesną duszność oraz zimy pot zalewający kark, gdy pełnymi ustami starał się raz po raz bezowocnie łapać powietrze.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

66
Widząc, co się dzieje z główną gwiazdą rytuału, Derek wyłożył palec z wody. W tym samym momencie przerażający obraz monstrum, na widok, którego Lead o mało nie wyzionął ducha, rozpłynął się na dobre.

Duszący skurcz puścił tak, jak i zaciśnięta mimowolnie na krawędzi wodopoju dłoń mężczyzny. Osprey runął na ziemię niby strzelony piorunem. Derek czym prędzej podbiegł do niego i oparłszy głowę kompana o swoje kolana, przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej i rytmicznie ją przyciskając, to znów puszczając, pomagał przywrócić zagubiony oddech.

- Ha ha! Zobaczył własne odbicie - nie wiedząc, co się właściwie stało, Kojaba zarechotał głupkowato. Prędko jednak został zgromiony przez potępieńcze spojrzenie nekromanty i zamilkł natychmiast.

Musiała minąć dobra chwila, nim ogoniasty odzyskał panowanie nad sobą. Patrząc z trwogą na zbiornik wodny, szukał w obliczu Dereka odpowiedzi na dręczące go pytanie. A czym to właściwie było?. Czarownik jakby odgadując jego myśli, pokręcił się wokół niskiego murki, raz po raz burząc dłonią bez większego celu spokojną taflę wody. W końcu jednak zdobywszy się na odwagę, odpowiedział w czym rzecz.

- Widzisz. Odkryłem tę studnię, a właściwie zwierciadło już jakiś czas temu. Sam podobnie zareagowałem
- uśmiechnął się nerwowo. - Jej właściwości poznałem przypadkowo. Dopiero później i to z pomocą pewnych osób doszedłem do tego, z czym przyszło mi się mierzyć - krążąc w kółko, przyglądał się od niechcenia na ledwie widoczne inskrypcje na ścianach studni, jakby to na nich zapisana była instrukcja korzystania z niej. - Ta studnia jest w rzeczywistości czymś w rodzaju ... zwierciadła duszy. Chyba tak to można określić - Dochodzący do siebie ogoniasty nie miał najzupełniej pojęcia, o czym bredzi nekromanta. Cała ta farsa z magiczną wodą czytającą w czyiś duszach nie mieściła mu się w głowie. W swoim dotychczasowym życiu stronił od wszelakich rzeczy, których zdrowy rozsądek nie mógł pojąć drogą czystej dedukcji. Nawet w najśmielszych snach nie przyszło mu obcować z tak fantastyczną formą kształtowania rzeczywistości. Magia, rytuały, zaklęte przedmioty, przeklęte wyspy i niczym niewyjaśnione burze powodowały, że jego zdolność pojmowania przeszła na wyższy poziom doznań. Na ten jednak moment musiał przywyknąć do nowego porządku świata, w którym się znalazł. Być może, że niekoniecznie chciana współpraca z przedstawicielem tego nadnaturalnego bytowania okaże mu się pomocna w przetrwaniu i zrozumieniu dotąd wielu niewyjaśnionych prawideł wszechświata.

- To dlatego cię tu przywlokłem. Jak tylko pojawiłeś się na wyspie, moje zmysły wyczuły potężną obecność. Z początku myślałem, że to arcykapłan tamtych przybył po nowy towar, ale nie zgadzało mi się czas. Dopiero gdy wszedłeś do chaty wszystko się wyjaśniło - tłumaczył ni to otwarcie, ni zrozumiale. - Pozwól, że trochę cię oświecę - przeszedł wreszcie do konkretów. - Zwykły śmiertelnik, spoglądając w głąb tej wody, nie ujrzy nic prócz swojego odbicia lub bardzo do niego zbliżonego. Magowie czy też opętani lub ktokolwiek, to ma w sobie cząstkę nadprzyrodzoną, ujrzą w niej oblicze ducha arkanu, który sobą prezentują lub postać demona, który nad nimi zapanował. W twoim przypadku natomiast wchodzi ostatni wariant. Twoja mać lub ojciec, musieli posiadać w sobie tę cząstkę...


Słuchając wykładu na temat dziedziczenia cech duchowych, w głowie Ospray'a powrócił obraz matki i jej opowiadania na temat mężczyzny, który z nią spółkował i za sprawą, którego mały mutant przyszedł na świat. Z pozoru najzwyczajniejszy w świecie mag, tak naprawdę był zaledwie naczyniem dla potężniejszego bytu, zaś sam Lead miał być jego bękartem, a manifestacja tego została przedstawiona w postaci ogona bestii.

- ... i dzięki tobie uda mi... nam się w końcu opuścić Czarci Trójkąt. Musimy tylko zyskać sprzymierzeńca od drugiej strony. Znasz jakieś miejsce na tej wysepce, takie jak to, może większe lub mniejsze, gdzieś, gdzie odprawiano kiedyś jakieś rytuały? Lub od biedy zwyczajny grób? - zadał pytanie na równi absurdalne, co opowiedziana przez niego historia.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

67
Lead nie był pewien, w którym dokładnie momencie skończył na kamiennej posadzce, a tym bardziej w dość żenującej pozycji na kolanach u nekromanty. Zupełnie niczym jakiś chorowity smarkacz, którym nigdy nie był. Nie mógł jednak zbytnio narzekać. W tym celu musiałby jeszcze być zdolny do wyartykułowania przynajmniej jednego, pełnego zdania, czego raczej ciężko dokonać walcząc o każdy kolejny oddech.
Zaciskając mocno powieki, aby przypadkiem nie porzygać się od wirującego z chwilowego niedotlenienia obrazu, stopniowo zaczął odzyskiwać kontrolę dopiero z niemałą pomocą maga, którą przyjąć musiał bez względu na osobiste upodobania.

Dochodząc powoli do siebie, Lead ciężko przeszedł do siadu, uwalniając tym samym nogi Dereka. Serce nie przestawało co prawda dziko łomotać, a uczucie zagrożenia nie zniknęło kompletnie, ale przynajmniej zaczęła do niego wracać utracona wcześniej jasność umysły. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co było gorsze, dziwny paraliż oraz cała masa innych dolegliwości, przez które zdawać by się mogło, o mało nie wyzionął ducha, czy diabelstwo, które go do tego stanu doprowadziło.
Kopiąc nieco niemrawo grunt i szurając tyłkiem po ziemi, Ospray intuicyjnie spróbował zwiększyć odległość między sobą a przeklętą studnią, łypiąc to na nią, to na Dereka, którego z całą pewnością należało obwinić za całość przebiegu wydarzeń sprzed chwili.
- Co... - odetchnął głęboko i starając się zapomnieć o pieczeniu w klatce piersiowej, spróbował nadać tonu swojego głosu na tyle stanowczego wyrazu, na ile tylko był w stanie. - Co się tak właściwie przed chwilą stało? Mów tak, żeby miało to sens! Czy wyglądam ci na kogoś, kto kiedykolwiek został dostatecznie dobrze wyedukowany, żeby móc pojąć sens słów mądralińskiego maga? Też mi zwierciadło! Co miało niby pokazać? Że wewnętrznie jestem jakąś parszywą bestią z piekła rodem?! Wolne żarty!
Choć nie był wyedukowany, niestety nie należał również do głupich i pewne rzeczy usiłował zrozumieć naturalną koleją rzeczy, jakkolwiek później by tego nie żałował. Właśnie dlatego, nawet jeśli nie miał pojęcia, czym mogło być zwierciadło duszy, już po nazwie do pewnego stopnia można było domyślać się, czym mogło ono być lub co miało pokazywać. Swoich domysłów nie chciał jednak przyjmować do wiadomości. Nie ma mowy, żeby to... Żeby ta istota ze studni miała z nim cokolwiek wspólnego!
Krzywiąc się brzydko, Lead wydał z siebie głęboki warkot, o mało co nie obnażając ostrych zębów.
- Nie mówiłeś, że to samo działo się za każdym razem, gdy przybywali nowi? Tak się składa, że tego samego dnia do portu zawitali nowi rekruci. Czemu niby musi mieć to cokolwiek ze mną wspólnego? - upierał się dalej, milknąc dopiero po tym, gdy nekromanta zwrócił ponownie uwagę na studnię.
...Poważnie istniały takie rzeczy? Studnie pokazujące coś zupełnie innego niż własne odbicie, gdy zaglądała do niej osoba niebędąca zwykłym śmiertelnikiem? Nie miał pojęcia. Mogła to być równie dobrze zwykła podpucha, choć zważywszy na okoliczności, nie widział powodu, dla którego Derek miałby go jeszcze bardziej wkręcać.
Wiele protestów cisnęło mu się na język podczas jako tako zrozumiałego wykładu udzielanego mu przez Dereka. Zamiast tego, siedział w niechętnym skupieniu, z dłonią przyciśniętą do ust i ze zmarszczonymi brwiami. Tak jak podejrzewał już poprzedniego wieczoru - wcale nie spodobało mu się to, czego się tu dowiadywał. Dobrze mu było z niejasnym i nietreściwym wyobrażeniem, z którym żył przez ostatnie 27 lat.
- Upraszczając, chcesz powiedzieć, że to, co widziałem w wodzie, jest ze mną.... Powiązane? Spokrewnione? - wyburczał między palcami dłoni, zanim zupełnie ją odciągnął, aby podrapać się nerwowo po karku. Wciąż przechodziły go po nim dreszcze. - Czemu tak właściwie ma to w ogóle znaczenie? Czego po mnie oczekujesz?
Demoniczne pokrewieństwo nie było niczym dobrym, ale dopóki Lead żył jak człowiek, nie musiał zbytnio martwić się mniej ludzką częścią krwi płynącej w swoich żyłach. Tym bardziej nie chciał tego zmieniać wiedząc, jakiego typu przystojniakiem mógł być jego ojcem.
- ...
Mrużąc oczy, Lead wbił spojrzenie w twarz Dereka. Czyżby komuś się tu wydawało, że nie zauważy tak jawnego omsknięcia języka?
- Co jeśli wiem? I jak chcesz zyskać takiego sprzymierzeńca? Wybacz, jeśli nie mam ochoty skończyć, jako strawa dla zjaw.
A tym bardziej jako przynęta dla dobra planów bardzo niegodnego zaufania nekromanty.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

68
Strach, szok a może czyste niedowierzanie lub wszystko razem sprawiło, że Lead zalał nekromantę serią gorączkowych pytań. W głowie mu się nie mieściło, że to, co przed chwilą widział w zwierciadle, w pewnym sensie może być z nim spokrewnione i to nie tylko w sferze fizycznej, ale co gorsza, duchowej. I nawet jeśli sam Ospray nie chciał temu wierzyć, dowody mówiły same przez się. Ogon bestii łudząco przypominał ten wyrastający z jego tyłka. Złe samopoczucie i niczym niewyjaśniona migrena u osób znajdujących się przy rozzłoszczonym ogoniastym, mogła wynikać z silnej aury, jaką wokół siebie roztaczał. Bądź co bądź, w paplaninie Dereka nie szło wyczuć krzty łgarstwa. Zresztą, po cóż miałby kłamać, wszakże jak sam mówił, niezwykłe powinowactwo Lead odgrywało kluczową rolę w planie wydostania się z przeklętych wysp i stanowiło ważny element przy zawieraniu nowego przymierza z kimś, a może czymś stojącym po drugiej stronie.

- Trudno w to wszystko uwierzyć, nie? - szyderczy uśmieszek zagościł na ustach czarownika, podczas gdy jego oczy wyrażały głębokie współczucie. - Mnie też było ciężko, ale jak już pozna się prawdę, wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa zabawa - wykrzywione w kształt banana wargi Dereka rozwarły się szeroko, a z jego gardła wydarł się opętańczy śmiech. Patrząc tak na niego, Lead odniósł wrażenie, że jego nowy znajomy postradał zmysły lub co gorsza, od zawsze taki był, tylko doskonale zakrywał przed wszystkimi swoje prawdziwe oblicze.

Kończąc ubaw, blondynek na powrót spoważniał. Zbliżywszy się do ogoniastego, przykucnął, ręce składając razem i gapiąc się długo w ciemne oczy bruneta, jeszcze raz wszystko mu wyjaśnił.

- Siedzę tu już dość długo. Nawet dłużej niż niektórzy sądzą - mówił tak jakby każde z jego słów niosło kolejne groźby. - Dlatego znam wszystkie reguły i zwyczaje panujące na tych urodziwych terenach. Twoją energię wyczułem na kilka godzin, zanim przybiły barki. A nikt, nikt oprócz ciebie i tych zafajdanych kultystów nie rozsiewa wokół siebie takiego smrodu. A poza tym oni zawsze pojawiają się po zachodniej stronie i to zawsze po zapadnięciu zmroku. Ty natomiast, wylądowałeś po wschodniej. Rozumiesz już, jak zdołałem cię wyśledzić? - I znów w mgnieniu oka z wielce poważnego obnika, przeistoczył się w typowego cwaniaczka. Nie można było mu jednak nie przyznać racji. Derek ewidentnie skrywał w sobie wiele tajemnic. Jego wiedza na temat piekielnego paktu piratów z wyznawcami Garona, znajomość starożytnych kultur, oraz poznanie funkcji z pozoru zwyczajnych przedmiotów jak ta nieszczęsna studnia, sprawiały, że przy jego obecności, należało stale pozostawać w gotowości na wszelkie niespodzianki. Kto wie, ile jeszcze kart w rękawie trzyma. Z pewnością to nie jedyny raz, kiedy jego osoba okaże się być niezastąpiona w przyszłych sytuacjach.

- Hej, znalozłem świecidło! - wrzasnął uradowany murzyn.

Nie bardzo zainteresowany rozmową towarzyszy i wbrew wszelkim oczekiwaniom, Kojaba zawziął się do odwalania mnogich stert wilgotnego piasku. Wśród swych znalezisk zdołał pozyskać niezliczone ilości ludzkich kości, a między nimi strzępki szmat będących zapewne niegdyś częściami garderoby, przegryzione zębem czasu i rdzy elementy rynsztunku, a także najcenniejsze, drobne kawałeczki biżuterii, oblane złotem pierścienie i pojedyncze paciorki perłowych wisiorków.

- Wara od tego!
- kędzierzawy blondyn ryknął z całych sił, zrazu powstając na nogi i biegnąc w stronę sięgającego po fant murzyna.

W pierwszej chwili Lead pomyślał, że nekromanta nie tylko pragnie opuścić wyspę, ale również zrabować z niej co tylko się da. Prędko jednak zrozumiał, że nie o biżuterię mu chodziło, a o sam gest jej dotknięcia. Blady jak ściana w ostatniej chwili odkopnął błyskotkę. Reakcja osiłka była niemal natychmiastowa. Zacisnąwszy dłoń w pięść, przymierzał się właśnie do wylakierowania chłoptasiowi, ale gdy ich spojrzenia zbiegły się ze sobą, momentalnie zaniechał chęci wymierzenia zemsty i skulony niczym pies, odsunął się od niego na znaczną odległość.

- Mówiłem, nie-ty-kać niczego. Zostawić zmarłym, to co do nich należył! - wypowiadał każde słowo z osobna, nerwowo zerkając na porozrzucane wszędzie gnaty.

Derek potrzebował dobrych kilku chwil, aby ponownie odzyskać zimną krew. Zaczerpnąwszy nieco chłodnej wody, przemył twarz, na której w przeciągu jednej chwili zdążyły pojawić się gęste krople potu. Później dopiero na nowo podjął przerwany temat rozmowy, tym razem, mówiąc szybko i jak najkrócej.

- Ta, tak, to coś w rodzaju duchowego dziedzictwa. Najprościej to porównać do cech dziedziczonych od rodziców. Kształty twarzy, charakter i inne takie bzdety - prawił, oparty twarzą o najbliższą kolumnę. - A w gestii pożywki dla zjaw - przełknął głośno ślinę i po otarciu dłonią czoła odwrócił się w stronę Lead, mierząc go wzrokiem. - Z niektórymi nie można zaczynać - kiwnął głową na strzaskany i ponacinany kręgosłup leżący tuż obok niego. - Ale są i takie, które chcą odejść, a nie mogą, bo rzuciły na siebie lub kogoś klątwę, albo związały się z jakąś materialną rzeczą. Zabieg ten działa w niemal każdym przypadku, dlatego źli magowie świadomi tego działania z premedytacją je wykorzystują. Zwykli śmiertelnicy robią to nieświadomie, nawet nie wiedząc, że niby zwyczajne słowa mogą posiadać faktyczną moc. Wiele z tutejszych zjaw za życia należało do tej drugiej grupy. W większości przypadków były to ofiary - łupy korsarzy. Ich duchy błąkają się po miejscach kaźni w poszukiwaniu spokoju, sposobu na złamanie klątwy, jaką nałożyły na oprawców tuż przed swoją śmiercią. Rozumiesz już, do czego zmierzam, prawda? - posłał retoryczne pytanie. - Te zjawy nam pomogą, jeśli my pomożemy im. Zgodzisz się więc na tego typu układ? - pertraktować ze zjawami?

Ospray nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu zawierać układy z duchami. Jakby nie dość miał na głowie problemów, to jeszcze na swe zmarnowane barki kazano mu sełniać prośby niematerialnych bytów? Tego wszystkiego było już za wiele. Piraci, kultyści, nawiedzeni nekromanci i teraz jeszcze zjawy!? Lead wydawało się, że w tamten feralny dzień wcale nie został wyrzucony na brzeg, a zginął w odmętach oceanu a wszystko to, co go otacza, stanowi tak naprawdę manifestację prawdziwego życia. Z drugiej strony, jeśli wszelkie doniesienia o tej części Archipelagu są prawdziwe, nie pozostało mu nic innego jak dołączyć do którejś ze frakcji. Obranie drogi pirata wydawało się sporo łatwiejsze. Minąłby może rok lub dwa, zanim wypracowawszy sobie odpowiednią pozycję, zdołałby wkupić się w łaski Cerbera i zostać jego przybocznym. A kto wie, przy odrobinie szczęścia dostałby się na jakiś okręt w poszukiwaniu następnych ofiar i przy tej sposobności wymknął się temu zapomnianemu przez Sakira miejscu? A może to właśnie działanie pod przykrywką i pójście w nieznane doprowadzą go do odzyskania upragnionej wolności? Derek miał swój świat, ale z nim u boku, może jakoś daliby radę przełamać czar klątwy i w spokoju odpłynęli w siną dal?

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

69
Powinien mu wierzyć? Czy raczej nie powinien? Nawet jeśli nie chciał, czuł, że zmyślenie wszystkiego nie tylko nie miałoby sensu, ale również prawa do brzmienia równie autentycznie i niedorzecznie zarazem. To, czemu mógł z kolei dać całkiem sporo wiary, to wiara Dereka we własne słowa.
Niełatwo stawić czoła równie okrutnej prawdzie. Mimo iż dorastając, był w stanie jako tako zrozumieć swoją sytuację, o pewnych kwestiach zasłyszawszy, przeczytawszy czy po prostu się domyślając, dużo łatwiej było podejść do tematu, gdy nie znało się aż tylu detali. Ignorancja była błogosławieństwem, któremu często hołubił. Po co się czymś przejmować, gdy można nie? Po co się aż tak kłopotać i zawracać sobie głowę? Nie zapominając o tym, że starał się przede wszystkim żyć jak człowiek, nie demon. Na co te wszystkie starania oraz ograniczanie możliwości własnego ciała, jeśli teraz miał ot tak machnąć ręką na całą rozwagę, zeskakując z bezpiecznej drogi? Właśnie dlatego nie potrafił zrozumieć ekscytacji Dereka. Ich sposoby rozumowania zbytnio się różniły. Podczas gdy tamten w sposób naturalny pragnął wiedzy i najwyraźniej cieszył się na możliwe, nowe doznania, Lead wolał ich unikać. Jeszcze tego brakowało, żeby zepchnęło go to na ten sam skraj szaleństwa, co maga przed sobą.
Myśleć logicznie, myśleć logicznie... Tak. Logiczne myślenie go uspokajało. Musiał tylko przetrawić to całe wariactwo i nie dać się wciągnąć do jego paszczy. I co z tego, że jego przodkowie i prawdopodobny ojciec wyglądali, niczym wielkie i potężne, małpie abominacje z masą ostrych zębów i pazurów? Czy to naprawdę coś zmieniało? Cóż, owszem, ale tylko tymczasowo. Dawało mu kartę przetargową, której potrzebował Derek. Wciąż nie wiedział co prawda, w czym tkwiła pułapka, ale czy tego chce, czy nie, dowie się najpewniej już niedługo. A potem wyrwie się z tego miejsca, dotrze do Portu Erola i na cokolwiek nie zdecydowałby się z tamtego miejsca, wróci do normalnej codzienności nieusianej duchami i demonami. Potrzebuje tylko przeżyć. Przeżyć i uciec. Uciec i tę ucieczkę przeżyć. Proste.

- ... - nie udzielając żadnej werbalnej odpowiedzi, Lead kiwnął powoli głową, przyjmując do wiadomości przede wszystkim to, że również dla niego Derek mógł stanowić zagrożenie. Wiedział wiele i za wiele. Dodając do tego wyraźne problemy z poczytalnością, tworzyło to przerażającego sprzymierzeńca i jeszcze bardziej przerażającego wroga. Aż sam nie był do końca pewien, za którego chciał go mieć. ... Za żadnego? Niestety, ta opcja nijako w grę chwilowo nie wchodziła.
Postanawiając póki co kontynuować współpracę i mieć podwójne baczenie na swojego nowego kompana, Lead sam zaczął powoli podnosić się do pozycji stojącej, gdy wtem Kojeb zwrócił ich uwagę przypadkowym znaleziskiem. Nie zdążył nawet dobrze spojrzeć w kierunku olbrzyma, gdy wtem Derekowi odbiło i... Cóż, nie powinno go to chyba dziwić. Sam nie odważyłby się dotykać żadnych łupów, wiedząc, że pochodzą z przeklętej ziemi. Co nie sprawiło, że zdziwił się mniej gwałtownością reakcji.
- Dziwne jest oglądać nekromantę, który z taką fascynacją najpierw gada o zjawach i demona, żeby później wpadać w panikę na myśl zwrócenia uwagi jednego z dwojga. - skomentował, obserwując go uważnie. Co za dziwadło.
Wchodzenie w kontakt ze zmarłymi, na dodatek więzionymi klątwą na tym przykrym padole łez, wciąż nie wydawało się mądre. Szczerze nie obchodziłaby go nawet kwestia klątwy jako takiej, gdyby nie stała na przeszkodzie. Brzmiało poważnie. Brzmiało niebezpiecznie.
- Jesteś magiem. Nekromantą - zwrócił mu uwagę. - Wciąż nie rozumiem, czemu potrzebujesz do tego pomocy kogoś takiego, jak ja. Czy moja obecność nie powinna raczej przeszkadzać? I jeśli rzeczywiście miałbym pomagać, czy będziesz w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwo?
Prawdopodobnie zabrnął w to już zbyt daleko, żeby móc się pochopnie wycofać, ale to wciąż za mało, aby brnął na ślepo. Chciał przynajmniej zapewnienia, że mają realną szansę przeżyć te brawurę. Inaczej jakoś wątpił, żeby był w stanie zbliżyć się do ruin, na których samo wspomnienie przechodziły go dreszcze. Bo jak bronić się przed duchami? Tego wciąż nie wiedział.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

70
Ciągłe dręczenie pytaniami zaczęło powoli nudzić, a nawet drażnić nekromantę. Rozumiał obawy towarzysza, w końcu obcowanie ze zjawami nie należało do codzienności zwykłego śmiertelnika. Mógł nie mieć pojęcia jak się z nimi obchodzić, wchodzić w interakcję, ani nawet jak reagować w przypadku złego obrotu spraw. Niemniej jednak kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

- Ty nic nie rozumiesz! - Derek dał w końcu nieco upustu nagromadzonej w sobie frustracja. Co prawda nadal pozostawał statyczny w swej pozie, aczkolwiek widoczna zmiana tonu głosu i tempo mowy stały się ostrzejsze, aniżeli dotychczas. - Tak jak i żywi, zmarli dzielą się na tych bardziej lub mniej przyjemnych. Podczas gdy jedni będą dążyli do obopólnego zysku, drudzy zrobią wszystko, żebyś nie nacieszył się życiem lub nawet będą dążyli do opętania twojego ciała. Czujesz różnicę? – nekromanta wręcz kipiał. Dla niego tematy takie jak ta były oczywiste i tłumaczenie tego po raz wtóry działało mu na nerwy.

Wkrótce jednak uspokoiwszy swój temperament, na nowo stał się tym samym, apatycznym Derekiem z pirackiej chaty. Drepcząc tam i sam rozmyślał nad pewną sprawą. Marszcząc srodze brwi, spoglądał ukradkiem na wspólnika. Jego trwogę o własne bezpieczeństwo szło zrozumieć. Inną kwestią było natomiast wytłumaczenie, dlaczego on – pan umarłych – nie chciał samemu podjąć wyzwania stanięcia oko w oko ze zjawą. Derek coś ukrywał. Ewidentne zmartwienie wymalowane na jego twarzy i obgryzanie paznokci świadczyły o tym, że bił się wewnętrznie. I jeśli nawet chciałby coś powiedzieć, to nie posiadał pewności czy aby na pewno mógł. Rzuciwszy okiem na wciąż zastraszonego murzyna, przywołał do siebie Lead i wspólnie odchodząc na drugi koniec groty, półszeptem wyjaśnił mu, o co chodzi.

- My – nekromanci - nie żyjemy, jakby się to mogło wydawać, w zgodzie z duchami – palnął zaskakującą rzecz. – Nasz stosunek do nich, to jak pan do niewolnika. Za pomocą obdarowanej nas magii, wręcz wyrywamy duchy z krainy wieczności i umieszczamy je w gnijących i rozpadających się ciałach. To tak jakbym siłą wypchnął kogoś z wygodnego łóżka i wrzucił wprost stertę gnoju, każąc przy tym robić wszystko, co zapragnę. Więc myślę, że twój zakuty łeb domyśla się, dlaczego pertraktacje z zagubionymi zjawami nie są najlepszą opcją, nie? – to o czym mówił czarownik, miało sens. Skoro tańczący z umarłymi, jest w rzeczywistości ich nieprawym panem, lepiej będzie, jak nie wezmą udziału w negocjacjach.

Lead pomału zaczynał pojmować, w czym tkwi szkopuł. Jako że sam blondynek obawiał się o własny tyłek, musiał znaleźć kogoś, kto w jego imieniu zajmie się najważniejszą częścią. I pech chciał, że to akurat na jego trafiło. Być może w zamyśle nekromanty istniała możliwość, iż diaboliczna cząstka ogoniastego sprawi, że zjawa ulegnie, nagięta naporem potężniejszej obecności. Jak to natomiast będzie w rzeczywistości, tego mógł się tylko domyślać.

- Więc jak bę… - Derek ponowił pytanie, lecz oto coś przykuło jego uwagę. Koszula Ospray’a poczęła sama z siebie dygotać. Włożywszy pod nią dłoń, Lead odkrył, że nie sama koszula ożyła a znajdujący się pod nią wisiorek, ten sam, który stanowił łup w popołudniowej burdzie ze świeżymi.

- Ej, poczcie no. Te kostki majo trzęsowke
– zaśmiał się Kojaba, szturchając co jedną i patrząc, jak od niego odskakuje.

Niemal wszystkie kolory zeszły z Dereka. Teraz sam wyglądał jak zjawa. Drżąc na całym ciele, obserwował, jak porozrzucane knykcie łączą się w większe kawałki, a te z kolei w całe szkielety

- Nie… - wymamrotał drżącymi wargami. – Tamci kretyni musieli coś znaleźć – Lead pierwszy raz widział, żeby ktoś wpadł w taką panikę. Nim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, czarownik wrzasnął w przerażeniu – UCIEKAĆ! – i puszczając się jako pierwszy, z całych sił popędził w stronę wyjścia.

Czarny, jak i Lead popatrzyli po sobie skołowani zachowaniem nekromanty. Wtem jakaś koścista postać wyrosła niby z podziemi. Po kamiennej salce rozniosło się echo pustego stukotu. Kojaba krzyknął, jego portki zmieniły barwę na ciemniejszą. Najzupełniej nie myśląc, co wyprawia, uderzył kształtną czaszkę, łamiąc jej żuchwę. Luźne zęby posypały się po bruku, jednakże na poszkodowanym nie zrobiło to żadnej reakcji. Do Lead natomiast doszło już, co miał na myśli Derek, mówiąc o przyjemnych i mniej przyjemnych upiorach. Nie czekając aż, więcej szkieletorów zdąży poskładać się do kupy, poszedł w ślady nekromanty i prąc na oślep, zanurzył się w mrok korytarza. Mięśniak pognał tuż za nim.

Od wejścia do głównej hali dzieliło ich zaledwie kilka kroków, podczas całej przebieżki, ktoś lub coś muskało Ospray’a po przypadkowych miejscach, próbując udaremnić jego próbę ucieczki. Ten jednak gnał niestrudzenie dalej i już odczuwał świeżą dawkę powietrza bijąca w jego twarz, gdy usłyszał za sobą łomot.

- Pomóż mnie! To mnie mo! – darł się Kojaba.

Kilka par kościstych dłoni obległo jego nogi i ciągnęło w głąb przejścia. Szufla, jaką przez cały czas przy sobie trzymał leżała tuż przy nim. Niestety, nie był w stanie jej dosięgnąć. Chwytając białe łapska, wyrywał je ze stawów i odrzucał w dal, ale tych wciąż przybywało.

- No chodź! Zanim przybędą wszystkie! – stojący u progu schodów wyjściowych Derek popędzał ich. Z jego dłoni wyrastały purpurowe kule żywego ognia, którymi miotał w stronę przeciwników, skutecznie niwelując żywe szkielety.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

71
Mrużąc oczy, Lead skrzyżował ręce na ramionach, nie starając się nawet zaprzeczać rzucanym w jego stronę oskarżeniom. Oczywiście, że nie rozumiał! Czy wyglądał, jakby obracał się w kręgach nawiązujących kontakty z istotami z zaświatów, czy tam innych wymiarów? Tylko dlatego, że jego aura niektórym źle pachniała, a on sam miał pewne, bynajmniej niezobowiązujące powiązania krwi z jedną z wyżej wymienionych paskud, nie znaczyło jeszcze, że musiał nagle stawać się specem w tych tematach! I tak tylko gwoli ścisłości - nie zamierzał się nim stawać! Ani teraz, ani później. Wspomnienie o możliwości skończenia opętanym również zanadto nie zachęcało, zmuszając go co najwyżej do ponownego wzięcia pod znak zapytania prawidłowość wyboru, jakiego zamierzał w najbliższej przyszłości dokonać. Bo bądźmy szczerzy, czy tylko dlatego, że facet wygadał mu się w jakiejś tam minimalnej części ze swoim planem, miało nakłonić go do podejmowania idiotycznie niebezpiecznych decyzji za obietnice gruszek na wierzbie?
Wysłuchał natomiast wszystkiego, starając się nie robić zgryźliwych uwag tak długo, jak to tylko możliwe. W końcu jednak nie wytrzymał, sam sfrustrowany i zaniepokojony informacją, że miałby odgrywać równie niewyobrażalną rolę.
- Za to twój genialny umysł zdaje się twierdzić, że dużo lepiej pozostawić MÓWIENIE komuś tak cholernie pozbawionemu elokwencji, jak ja? I jak twoim zdaniem miałoby to wyglądać? Wejdę do nawiedzonych ruin i... I co dalej? Zacznę pytać, czy jest tam jakiś miły duch, który łaskaw będzie mnie wysłuchać? Jak się w ogóle rozmawia z takimi duchami?
Gdy wyrzucał z siebie te i wiele więcej wątpliwości na głos, coraz bardziej przekonywał samego siebie, że ten plan po prostu nie ma szans się udać. Mimo zrozumienia dla sytuacji Dereka, kompletnie nie pojmował, jak coś takiego miałoby zadziałać. W razie, gdyby tamten jeszcze nie zauważył, on sam także nie palił się nadmiernie do brawurowego nadstawiania karku. Niestety, ale do rycerza na złotym koniu, gotowego przyjąć każde wyzwanie i ratować damy z opresji, było mu bardzo daleko.
- Słuchaj. To zaczyna być kurewsko męczące dla nas obydwu. - wtrącił się, gdy tamten uciął w połowie wypowiedzi. Skroń zaczynała znajomymi pulsacjami dawać o sobie znać. - Chcesz mojej współpracy? W takim razie przestań kręcić i-...? - tym razem jednak to on przerwał, zauważając wreszcie to, co jako pierwszy spostrzegł Derek. Czy może raczej - wyczuwając. Dalej wszystko potoczyło się zbyt szybko, żeby śmiał się nadmiernie głowić.
Trzeba przyznać, że było coś niezwykle fascynującego w łączących się samoistnie w całą postać kościach. Co nie przeszkadzało uznawać tego tym samym za diabelnie upiorne, ma się rozumieć.
- Jesteś nekromantą, czy nie?! Dlaczego nie możesz przejąć nad nimi kontroli?! - wydarł się nieco histerycznie za Derekiem, rzucając do ucieczki praktycznie w tym samym momencie, co i Kojeb, choć już niebawem zgrabnie go wyprzedzając mimo ciasnoty korytarzy.
Co to w ogóle za mag zaklinający zwłoki, skoro jedyne co potrafił dotąd zakląć, to trup szczura?! Zdaje się, że miał jedynie gębę szeroką do wymądrzania się i nic ponadto!
Ignorowanie otoczenia było łatwe, gdy pozwalał się po całości kierować instynktowi samozachowawczemu, a w każdym razie do momentu, gdy nie dotarł do niego głos olbrzyma. Lead wyhamował kroku nie bez pewnego oporu, obracając szybko głowę, by zastać za sobą iście upiorny widok.
To przecież tylko kupy starych kości! Jak mogły utrzymać kogoś tak wielkiego, jak Kojeb w miejscu?! Ta sytuacja była kompletnie pozbawiona logiki! Z drugiej strony, magia również nie była logiczna. Ani samoporuszające się szkielety jako takie.
- Do stu demonów! - zaklął, doskakując do porzuconej nieopodal czarnoskórego łopaty, aby zaraz chwycić ją oburącz i zacząć dziko atakować ostrymi krawędziami przytrzymujące jego nogi ręce ramiona, skacząc przy tym od lewej do prawej, byle samemu nie dać się chwycić. Tak, Lead może i nie był rycerzem ani też specjalnie lojalnym kompanem, ale zawsze w miarę możliwości odpłacał pięknym za nadobne. A Kojebowi winny był po wczorajszym całkiem sporo.
Lead nie był pewny, kiedy dokładnie, w przypływie gwałtownych emocji oraz nazbyt realnej obawy o własne życie, odwinął niemal zawsze asekuracyjnie zaciskający się wokół własnego tułowia pod odzieniem ogon, którym teraz również zaczął uderzać i ciąć niczym dobrze skręconym biczem. Pirackie przyodzienie było dużo luźniejsze niż to, w czym zazwyczaj raczył się nosić. Gdyby miał do tego głowę, pewnie zacząłby się martwić, aby portki przypadkiem nie zleciały mu przy okazji z tyłka.
- STARAM SIĘ?!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

72
Obkładane sztychem łopaty kościstych łap, sprawiało, że te łamały się jedna po drugiej, przez co parę szkieletorów na dobre straciło kończyny. I nawet jeśli jedna część ramienia znów zdołała przyłączyć się do reszty ciała, to nie dała rady złożyć się w całość z dłonią i paliczkami, skutkiem czego napastnicy tracili zdolność chwytu, na rzecz zyskania prowizorycznego obuchu lub kościanego szpikulca.

Pomimo toporności w próbie ratowania kolegi, Kojaba całkiem żwawo wstawał na nogi. Już zaledwie para czy dwie dłoni kurczowo czepiała się jego odzienia, lecz dysponujący sporą siłą murzyn bez większego problemu odrywał je od siebie i wyrzucał w głąb ciemnego korytarza, który nie wiadomo jak, zaroił się od białych i pożółkłych chudzielców. W tym czasie Derek odpierał niekończące się ataki. Chociaż dysponował całkiem efektywnym rodzajem broni, powoli przegrywał z napierającą falą nieumarłych. Jego czoło pokrył gęsty pot. Generowanie takiej ilości kul wysysało z niego ostatnie soki. Samemu stojąc już niemal przy wyjściu, kątem oka dostrzegł parę towarzyszy. Zmuszając się do wytężonej pracy, miotał pociskami najszybciej jak mógł, by utworzyć najmniejszy wyłom wśród dziesiątków zajmujących schody potworów.

- No dalej! - wrzeszczał, z trudem sklecając pojedyncze słowa.

Na szczęście nie musiał powtarzać. Chcąc czym prędzej wydostać się z tego przeklętego miejsca, osiłek niczym żywy taran ruszył w stronę wyjścia. Szkielety nie mogły równać się z rozpędzonym workiem mięsa. Zanim zdołały utworzyć swoistego rodzaju mur, Kojaba rozbijał je jeden po drugim. Piszczele, obojczyki i czaszki pękały pod jego ciężarem i impetem uderzenia. Dzięki swojemu działaniu czarnoskóry zdołał poszerzyć wąski przesmyk na tyle, żeby Lead mógł bez problemu prześliznąć się nim na szczyt schodów, a stamtąd na powierzchnię.

Skacząc tak stopień po stopniu, Ospray mimowolnie zahaczał wzrokiem o puste oczodoły i nagie żebra. W jego głowie zrodziła się przerażająca wizja dziesiątków zamordowanych osób. Jeśli to, co sam widział minionej nocy i jeśli nekromanta nie kłamał w kwestii demonicznego kultu, cały Trójkąt był w rzeczywistości jedną wielką nekropolią. Zbiorowiskiem ofiar i szurniętych wyznawców Garona, a także ich sprzymierzeńców - piratów - znoszących im materiał do odprawiania mrocznych rytuałów.


Wszyscy trzej wystrzelili ze świątyni, omal nie przewracają się na schodach i nie turlając na dół. Pędząc co sił w nogach, pogłębiali swą odległość od murów skrywających w swych czeluściach armię kościei, aż nie dotarli na skraj puszczy. Wtedy to dopiero zrobili krótką przerwę na złapanie tchu. Ostatnia z uczepionych koszulki Kojaby łapa przestała dygotać i po niedługiej chwili, rozsypała się na pojedyncze elementy.

- Tu klątwa tego miejsca ma swoją granicę - wydyszał blondynek.

Z powodu wytężonego wysiłku przybrał barwę marmuru. Białka oczu zaszły mu dziesiątkiem krwawych pajęczynek a place posiniały. Najwidoczniej użytkowanie magii miało swoją cenę, o czym Lead mógł się teraz przekonać. Jej nadmierne użytkowanie niosło ze sobą okropny skutek dla ciała, przykładem czego został Derek. Zapewne długo by nie trwało, a sam zasiliłby białą armię, przeistaczając się z pokręconego sojusznika w naprawdę groźnego przeciwnika.

- Parszywe kmioty - odzyskując zdolność mowy przeklął strażników, których nigdzie nie szło dojrzeć. - Pewnie uciekli, wiedząc, co się święci. Sukinkoty - Derek miał powody do gniewu. Zapędzając robotników do pracy, przednia straż dała nogę, nim jeszcze doszło do paskudnych wydarzeń, pozostawiając podopiecznych na pewną śmierć. - W sumie, tym lepiej dla nas - zaśmiał się niespodziewanie i puścił oczko w stronę Lead, któremu tymczasem wydawało się, że jego kompan postradał zmysły do reszty. Tamten jednak wiedział, co mówi.

Stojąc tak przez dłuższy czas i odwzajemniając dzikie spojrzenia nie tak znów martwych, stojących u progu wejścia do świątyni, Derek poklepał pozostałą dwójkę po plecach i odwróciwszy głowę do domniemanego pośrednika między żywymi i umarłymi, powiedział:

- W tamtym momencie, gdy dawałem w długą z groty ze studnią, wyrzucałeś mi, że nie potrafię kontrolować truposzy - mówił spokojnie, niczym wyrozumiały nauczyciel - Nie mogłem ich kontrolować - wyjaśnił krótko. - Gdybym to ja ich przyzwał, wtedy byliby jak pacynki w moich rękach, ale w tym przypadku, to klątwa nimi sterowała - ponownie zaczął temat przedziwnych relacji i prawideł świata magii. - Próba przejęcia kontroli to jak wyrwanie kuglarzowi sznurków z pacynkami. Możliwe, ale nie bez wysiłku - tłumaczył.

- Ej, wy tom, idymy do obozu? Mom dość na dzisiej - w rozmowę wtrącił się Kojaba, idąc już całkiem szybkim krokiem drogą, którą przyszli.

- Teraz mamy szansę. Dopóki nie wrócimy, będziemy uważani za martwych lub zaginionych w najlepszym wypadku
- na równi z naleganiami osiłka do jednego ucha, Derek szeptał Lead do drugiego odmienną propozycję. - Mamy szansę na wcielenie naszego planu w życie? Godzisz się czy czekamy na powtórkę z rozrywki? - syczał nekromanta. - Poza tym, ten wisiorek, który nosisz - wskazał błyskotkę zawieszoną na szyi ogoniastego. - Dygotała tuż przed atakiem, może przy wrogo nastawionej zjawie też zadygota i da ci szansę na ucieczkę w razie czego, jak myślisz?

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

73
Gdy tylko spostrzegł, że Kojeb faktycznie zdołał odzyskać wolność, Lead nie czekał ani chwili dłużej na dalsze zaproszenia ze strony nekromanty. Podążając w ślad za olbrzymem długimi susami, parł w górę schodów i nie zatrzymał się, podobnie jak i reszta, nawet wówczas, gdy zdołał sięgnąć ich szczytu.
Pojedyncza zjawa, która jeszcze wczoraj zdawała się mu napędzić strachu życia, dzisiaj wydawała się zaledwie mało znaczącym i nie tak już nawet specjalnie złym wspomnieniem. Dopiero po TYCH ruinach będzie miał koszmary tygodniami, o ile nie miesiącami! Szkielety nie były mu straszne, dopóki pozostawały nieruchomymi, prawilnie MARTWYMI dowodami zamierzchłego życia innych jednostek. I gdy tak teraz sobie o tym przypominał... Ciekawe, czy osoby umieszczone w workach, wtedy, na przystani-... Nie! Stop! Nie chciał wiedzieć! Nie chciał sobie wyobrażać! Zwłaszcza jeśli jego wyobrażenia miałyby się okazać słuszne! I bez tego cała ta wyspa była dostatecznie popieprzonym miejscem!

Nieco zdyszany, ale wciąż w dużo lepszej kondycji niż mag, Lead nerwowo spojrzał za siebie, w stronę dopiero co opuszczonych ruin, wyszukując wzrokiem fali nieboszczyków. Piraci musieli być nie mniejszymi wariatami niż czczący to miejsce kultyści! Kto zgadza się na dobrowolne zamieszkiwanie tych ziem?!
Mając jednak pewność, że nieumarli nie próbują podążać dalej ich śladem, złodziej krótko klepnął Dereka w ramię.
- Dzięki za wsparcie. Tam, na górze. - kiwając mu lekko głową, ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się dość mizernemu obrazowi, jakim prezentował sobą obecnie nekromanta. Prawdę mówiąc, nie oczekiwał od niego aż takiego poświęcenia przy stawaniu w ich obronie. Sam by tego nie zrobił, gdyby nie dług wdzięczności wobec Kojeba. Nawet jeśli nie ufał magowi, bo zdecydowanie był jednym z licznych w tych okolicach świrów, wciąż musiał przytaknąć jego oddaniu sprawie. Postanowił więc tym razem dać mu na tyle kredytu w podzięce, aby nie czepiać się i nie drążyć, gdy wyjaśnił mu, dlaczego nie mógł przejąć kontroli nad szkieletami. Nie, żeby Lead znał się na tych sprawach. Choćby chciał, nie umiałby ocenić, ile prawdy, a ile kłamstwa było w Derekowych zapewnianiach.
- Powiedzmy, że wierzę. - skwitował krótko, a przypominając sobie, że jego ogon wciąż dynda wesoło luzem, postarał się szybko stanąć jak najbliżej pobliskich krzaków, w których mógłby go jako tako ukryć. Wątpił, żeby nekromanta się tym jakoś specjalnie przejął, ale Kojeb to już inna sprawa.
Zerkając to za wielkoludem, to znowu na Dereka, Lead czuł przez chwilę niepohamowaną potrzebę skończyć temat klątw i zjaw. Sęk w tym, że powrót do obozu wcale go od tego nie wybawiał. Wciąż istniała szansa, że nawet jeśli nie dzień w dzień, wciąż będzie odsyłany pod przymusem do kolejnych ruin. Kto wie, czy nie gorszych i nie bardziej plugawych.
W towarzystwie jęku dezaprobaty Ospray potarł mokry od potu kark.
- Jesteś pewien, że znajdujesz się na to w odpowiedniej kondycji? - zapytał powoli, częściowo z nadzieją na odpowiedź przeczącą. - Wyglądasz, jakbyś sam za chwilę miał paść trupem. - a wycieńczony mag na nic się im zda, jeśli sytuacja z ożywieńcami zechce się powtórzyć. Tym bardziej że chodziło tu o ich życia! Życie Leada przede wszystkim! Leada, który miał, uh, "pertraktować z duchami"? Czy jeśli stchórzy w ostatniej chwili, będzie to bardziej poniżające, niż gdyby stchórzył teraz? Za dużo pytań. Za mało odpowiedzi. Zamiast się dalej głowić nad własną pozycją w planie, wsunął rękę pod koszulę i wyciągnął z niej przedziwny wisior. Nie miał wcześniej czasu ani okazji, żeby zastanowić się nad dziwnym ewenementem i jego reakcją. Był nieco zbyt zajęty ratowaniem siedzenia.
- Licho raczy wiedzieć. Nie miałem nawet pojęcia, że ta błyskotka może być magiczna. - odparł zgodnie z prawdą, ale nie obraziłby się, gdyby zrządzenie losu podziałało przez chwilę na jego korzyść.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

74
Derek machnął tylko ręką. Nie chciał, tudzież nie uważał za potrzebne zamartwiać się o jego stan zdrowia. Jako osoba posługująca się czarami, dobrze zdawał sobie sprawę, do czego może doprowadzić nadmierna eksploatacja własnych złóż magicznej energii. Zmęczenie to różniło się od zwykłego zmęczenia wynikłego z pracy fizycznej. Gdy pokłady zalegającej w nim many wyczerpały się, naturalnym stanem rzeczy zaczął wykorzystywać energię życiową, a konsekwencją tego były objawy przypominające niedobór tlenu w organizmie. Wystarczyło natomiast odczekać pewien czas, by na nowo zregenerował swoje siły. Ustępująca z wolna sinizna koniuszków palców była tego świetnym wskaźnikiem. Rzecz jasna, gdyby czarownik posiadał z sobą specjalny specyfik lub coś tłustego na ząb, efekt postępowałby znacznie szybciej, jednak w obecnej sytuacji starczało zwykłe zasysanie świeżego powietrza, o ile w najbliższym czasie nie stanie się koniecznym ponowne użycie zaklęć.

- Wielu zwyczajnych śmiertelników i tych mniej zwyczajnych - powiedział, puszczając oczko z uśmiechniętej twarzy - przechodzi obojętnie obok artefaktów myśląc, że jest to kolejny rupieć.

Mogąc już ustać na nogach bez konieczności podpierania się o najbliższe drzewa, Derek jeszcze raz omiótł wzrokiem świątynię. Po szkieletach nie było śladu. Wróciły one w odmęty ruin, ciesząc się z odniesionego zwycięstwa i tańcząc swój upiorny taniec na zwłokach szabrowników, którzy nie dali rady wyrwać się ze śmiertelnej pułapki.

Nie uzyskawszy odpowiedzi od towarzyszy, osiłek na własną rękę postanowił wrócić do wioski, tym samym pozostawiając nietuzinkową parę samym sobie. Niezbyt zadowolony z tego posunięcia Derek, wciąż nieco chwiejnie, lecz w miarę szybko dogonił Kojabę i używając siły perswazji oraz typowego dla rozbójnika zastraszenia, przyprowadził go z powrotem. Nekromanta wiedział, że gdy tamten zostanie przyuważony, reszta raz, dwa dowie się, że prócz niego ktoś jeszcze przeżył i po powrocie do osady dostanie się im za lenistwo lub co gorsza, próbę dezercji. To więc starając się ze wszystkich sił utrzymać przy sobie koleżkę, nalegał na Lead, by ten w końcu raczył się określić.

- Więc jak, wchodzisz w to? - dopytywał się. - Dzień w tej części świata jest długi i na każdym kroku idzie znaleźć coś do żarcia - dodał ostatnie kierując uwagę ku murzynowi, jakby specjalnie kusząc go, by z nimi pozostał. - Jeśli poszczęści się nam, skończymy wycieczkę przed zachodem i nikt się nie skapnie, że polecieliśmy z nimi w duchy... Yyy! ...kluchy. Co nie, kolosie - klepnął Kojabę w ramię.- Tobie też się nie chce robić. Dniówka zostanie odwalona i wszyscy będą szczęśliwi - ze sztucznym uśmiechem na twarzy próbował rozweselić sytuację, dając jednocześnie podprogowe sygnały drugiemu wspólnikowi.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

75
Ściągając usta w cienką linię, Lead obrzucił nekromantę spojrzeniem przymrużonych z poirytowania oczu, ponownie chowając błyskotkę pod odzieniem.
- Czemu odnoszę wrażenie, że wypominanie mi tego sprawia ci cholernie dużo frajdy?
Nie był dumny ze swojej odmienności. Przyzwyczaił się do niej, fakt, acz gdyby mógł, wciąż zamieniłby ją na przeciętność. Kto wiedział, czy jego pech również nie brał się właśnie z tego powodu. Natura nie lubiła się z wynaturzeniami i to samo zdanie mogła podzielać Fortuna.

Początkowo Lead nie zamierzał powstrzymywać Kojeba przed powrotem. Nawet jeśli jego ponadprzeciętna siła mięśni mogła być zbawienna w sytuacjach zagrożenia, odnosił wrażenie, że drugi raz nie da się zaciągnąć w pobliże podobnego wcześniejszemu miejsc. Nie martwił się także wydaniem informacji, jakoby wciąż żyli i jeno ukrywali się w puszczy. Z wyspy nie było, póki co ucieczki, więc nawet jeśli plan Dereka się nie powiedzie i będą zmuszeni wrócić, zawsze mogą przyznać, że trupy napędziły im po prostu cholernego stracha. Myśląc logicznie, głupio było ot tak z przymrużeniem oka pozbywać się świeżo nabytej siły roboczej. Zwłaszcza jeśli ta i tak koniec końców wracała z podkulonym ogonem. Nekromanta jednak widział się mieć inne zdanie i sam postanowił nawrócić Kojeba na właściwą stronę. I wyglądało na to, że oczekiwał w tym przedsięwzięciu wparcia...? Eh. Psi los.
Odwracając wzrok i krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej, Lead prychnął ostentacyjnie. Derek potrafił manipulować, wywierać presję i zastraszać większych od siebie, a jednak wciąż zdarzały mu się tak idiotyczne wpadki z użyciem niewłaściwych słów.
- Jeśli teraz wrócimy, po prostu zaciągną nas do kolejnych robót - zdecydował się ostatecznie wspomóc maga i tym samym nie wprost, ale dość dosadnie zgodzić się kontynuować jego nieszczęsny pomysł z poszukiwaniem przyjaznych zjaw. Przynajmniej na razie. - Znam miejsce... - zawahał się mimowolnie, nerwowo zaciskając spocone dłonie w pięści. - W którym raczej nikt nie będzie szukał. W okolicach jest też nieco jadalnej zwierzyny.
Ughh, a to mu przypomniało o upolowanym kretoszczurze, którego wczoraj zapomniał wypakować i uwędzić! Bogowie niech mają pieczę nad jego ubraniami, jeśli jeszcze nadarzy się okazja, aby je odzyskać z obozu!
- Potrzebujemy tylko dostać się w okolice, eh, wschodnich plaż...? - wielka szkoda, że nie miał mapy okolic. Dużo łatwiej byłoby mu odnaleźć drogę.
Foighidneach

Wróć do „Taj`cah”