[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

76
Oczy Dereka rozbłysły żywym światłem. Wnet doskakując do Ospray'e chwycił go za ramiona i będąc uradowanym jak małe dziecko, śmiał mu się prosto w twarz. Nie mogąc pohamować radości, skakał między dwójką, poklaskując rękoma, prędko zapominając o ogarniającym go zmęczeniu.

- Wiedziałem, wiedziałem... - powtarzał w kółko.

Przystanąwszy zaczerpnąć tchu, zaraz zaczął obmyślać kolejny ze swych genialnych planów dostania się na rzeczoną część plaży. Spędziwszy na wyspie sporo czasu, nie potrzebował mapy ani nawet drogowskazu, żeby wiedzieć, jak dotrzeć w charakterystyczne dla niej punkty. Rysując palcem w powietrzu, dawał do zrozumienia, że na coś wpadł. To więc ponownie klasnąwszy w dłonie, wielokrotnie przerzucił wzrok to na jednego, to na drugiego towarzysza, a ci zaś patrząc po sobie, pytali się niemo czy aby ich znajomy nie postradał do reszty zmysłów.

- Zrobimy tak - rzekł rozentuzjazmowany. - Wrócimy ścieżką, którą tu przyszliśmy, ale zanim zbliżymy się na tyle do obozu, aby strażnicy nas zauważyli, skręcimy na wschód. Przejdziemy kawałek zaroślami i powinniśmy wyjść na wschodniej plaży. Dalej poprowadzi nas czarci bękart - przygrył żartobliwie, po raz kolejny klepiąc Lead w ramię.

Nie mając nic więcej do powiedzenia, nekromanta popędził drużynę na przód, dbając o to, żeby żaden z nich nie postanowił niespodziewanie porzucić jego pomysłu. Więc gadając jak najęty, zabawiał ich wygłaszaniem swoich mądrości na tematy związane z dawnymi dziejami wysp, kiedy to jeszcze królowały na nich trolle lub kierując ich uwagę na ciekawsze okazy roślin i biegających wszędzie jaszczurek, z których szło upichcić lekki posiłek, albo przygotować magiczne wywary.

I tak doszli do zakrętu, za którym ostatnia prosta wiodła wprost do bram wioski. Zanim ktokolwiek zdołał ich wypatrzeć, wszyscy trzej dali susła w zarośla, marnując w nich pewną chwilę, ot, tak w razie gdyby ktoś ich przyuważył i postanowił wyśledzić. Dopiero później kontynuowali przebieżkę, to kryjąc się za gęstszym krzakiem, to przywierając do wielkich kamulców, jakich walało się tu całkiem sporo, zupełnie jakby ktoś kiedyś je tu przytargał.

Długo nie minęło i wkrótce egzotyczne drzewa zaczęły ustępować, a do uszu z każdą chwilą docierały nieprzerwane dźwięki rozbijanych o brzeg fal. Wynurzywszy się z zacienionej gęstwiny, wszyscy w jednej chwili zasłonili oczy, oślepieni wysokim natężeniem bijącego w nich światła. Przyzwyczaiwszy wzrok do nowych warunków, swoją uwagę skierowali teraz na biednym Lead, któremu ni w ząb była cała ta wyprawa. Niestety, mleko zostało wylane i lepszej okazji na wydostanie się z wyspy nie mógł liczyć w najbliższym czasie. Zatem nie wydając z siebie żadnego dźwięku prócz pomruków świadczących o jego wielkim niezadowoleniu, wysunął się naprzód i brnął prosto przed siebie, naburmuszony do momentu, aż nie natrafił na resztki jego ketu.

Rozejrzawszy się dookoła, wskazał palcem na górę, skąd pierzchnął przerażony, zanim tajemnicza zjawa zdołała go dopaść.
Prowadził więc dalej, tuż do podnóża starożytnych schodów prowadzących na szczyt. Nagła zmiana otaczającej ich aury odbiła się szerokim echem. Kojaba nerwowo nasłuchiwał wszelkich dźwięków, a gdy jaki kretoszczur przebiegł mu pod nogami, skakał przerażony i wspinał się na wyżej położone odłamki skalne, gdzie jak sądził, będzie bezpieczny. Tymczasem Derek nagle spochmurniał. Z trwogą spoglądał ku górze, jakby wyczuwając mroczną siłę, która nawet i jemu napędzała strachu. Milcząc jednak zaciekle, kiwnął porozumiewawczo głową.

- To tam? - zapytał niepewnie, z trudem odrywając od siebie blade wargi. - No to idziemy - rzekł z cicha. - Duży, ty tu zostań i upoluj coś na ząb - wydał polecenie i pozwalając, by to Ospray poprowadził, udał się za nim w miejsce przeznaczenia.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

77
Jeśli Lead dotąd nie miał dostatecznie złych przeczuć, to po reakcji Dereka z pewnością mu ich nie ubyło. Tyle dobrego, że mężczyzna nie starał się być bardziej wylewny, niż już był, bo prawdopodobnie nie powstrzymałby się od trzepnięcia go.
Ah, nie. Mimo wszystko się nie powstrzymał. Mag ledwie bowiem odzyskał jako tako stabilny emocjonalnie grunt, będąc nawet w stanie przejść dalej w sprawie planu ich dalszej podróży, aby ostatecznie popełnić błąd i głośno nazwać go "czarcim bękartem". Ospray naprawdę miał spory dystans do własnej osoby. Nie nazywało się jednak człowieka diabelskim pomiotem chwilę po tym, jak się okazało, że faktycznie nim jest! Właśnie dlatego Derek nie miał prawa mieć mu za złe, gdy ostrzegawczo sieknął go swoim czarcim ogonem po lędźwiach. Przekręcił przy tym głowę w zupełnie innym kierunku, udając, że nie ma z tym nic wspólnego.
- Mam IMIĘ. - przypomniał tylko, zanim ruszyli w drogę.

Po krótkich dywagacjach z samym sobą Lead postanowił po raz pierwszy od czasu zaginięcia matki zostawić ogon na widoku. Mag i tak nie wydawał się nim przejmować, z kolei Kojeb... Kojeb nie był nadmiernie bystry. Pokazując mu go z bliska, postanowił zarzucić najbezpieczniejszym kłamstwem, na jakie wpadł:
- To normalne, tam skąd pochodzę. Nic specjalnego. Nie ma się czemu dziwić.
Zadziwiające, jak wiele pokątnej prawdy mogło w rzeczywistości kryć jego kłamstwo. Może niekoniecznie tam, skąd sam pochodził, ale tam, skąd pochodziła przynajmniej jedna osoba, przez którą był, jaki był, więc-... Lepiej tego nie roztrząsać.

Znaczna część wycieczki minęła im w towarzystwie wymądrzającego się i trajkoczącego z większą niż najbardziej rozgadana papuga intensywnością nekromanty. Czasami zresztą sam coś niemrawo odburknął, więc wcale nie było aż tak źle. Dużo bardziej zresztą doceniało się później drogocenną ciszę, gdy już pora przyszła na bardziej dyskretny sposób przemieszczania się. Lead nie potrzebował też wiele, by szybko poznać teren, po którym poruszał się zaledwie dzień wcześniej, kiedy i do tej części podróży ostatecznie doszło. Wielka szkoda, że nie było to nic, co mógł wspominać z lekkim sercem.
Jego nastrój podupadał tym mocniej, im bliżej byli szczytu wzniesienia. Nikt nie miał prawda go za to zresztą oceniać, a sądząc po tym, jak Derek zaczął z czasem cichnąć i stawać się wyraźnie nerwowy, także i jego mago-zmysł, czy co to tam miał, musiał wyłapać subtelne, średnio pozytywne zmiany. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział, czy powinien się z tego powodu cieszyć, czy wręcz przeciwnie. Z jednej strony oglądanie jego zaniepokojonej miny było całkiem zabawne, z drugiej - nie zwiastowało ich planom dobrze. Mieli przecież odnaleźć te "dobre" zjawy! Tylko Kojeb zapewniał odrobinę rozrywki. Jak na tak wielkiego gościa, był zaskakująco łatwy do przestraszenia.
- Mm - przytaknął, nerwowo bijąc ogonem grunt. Gdyby chociaż wiedział, na jaki rodzaj zagrożenia się nastawiać... - Nie wiem, czy to istotne, ale gdy wczoraj tu dotarłem, usłyszałem śpiew dochodzący z mgły. To nie była naturalna mgła. - zdecydował się przytoczyć ze swoich wspomnień tyle, ile mógł, zerkając nieco zazdrośnie przez ramię za pozostawionym w tyle wielkoludem. - Poza tym stoi tam spory i niezbyt dobrze zwiastujący czemukolwiek ołtarz.
Nogi złodzieja były ciężkie, gdy tak wspinał się mozolnie w drodze do celu. Fizycznie, i nie tak do końca fizycznie. W każdym razie bynajmniej nie z powodu zmęczenia. Ciężko byłoby mu to wyjaśnić, gdyby ktokolwiek zapytał. Najgorszy moment nastał w chwili dotarcia przed oblicze ruin. Wtedy poruszanie stało się ciężkie już nie tyle przez fizyczną, co psychiczną blokadę.
- To cholernie zły pomysł.
Tak, obleciał go strach. Kogo by nie obleciał?!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

78
Stanęli u progu zrujnowanego wejścia na teren ołtarza. Od ostatniej wizyty w tym jakże osobliwym miejscu nic się nie zmieniło. Te same wężowe figury, położony pośrodku długi na sześć i szeroki na cztery łokcie marmurowy stół, nawet woda sprawiała wrażenie niezmienionej, jakby zastygłej w czasie. W porównaniu do Dereka Lead wiedział, iż jest to zaledwie fałszywe złudzenie, wręcz sidła na nieostrożnych wędrowców, zastawione najpewniej przez jedną z mar.

- Mnie też to się nie podoba
- przyznał nekromanta. - Ale jest to prawdopodobnie nasza jedyna szansa, a poza tym, sam wybrałeś to miejsce, trzeba było łgać, że o niczym nie wiesz - dodał ni to uszczypliwie, ni dla rozluźnienia i tak już zszarganych doszczętnie nerwów.

Nie czekając długo z dopełnieniem przeznaczenia, jak to miał w zwyczaju, blondynek objął ramieniem ogoniastego i pomagając mu przejść przez portal, zaraz usunął się na bezpieczną odległość za przesiąknięty tajemniczą aurą teren.

- Ja też czasem słyszę śpiewy! - dodał, słaniając się na schodach, zupełnie jak gdyby kryjąc się przed czyimś wzrokiem. - Po prostu to ignoruj! W razie czego mam cię cały czas na oku - zapewnił i odtąd milczał, wpatrzony w przerażonego kamrata.

Parszywy nekromanta. Wielki czarnoksiężnik, bojący się własnego cienia - zełgał go Ospray, samemu ledwie stojąc na nogach, które stały się miękkie niczym z waty.

W pierwszych chwilach nic nie wskazywało na to, do czego doszło tak nagle, jak nagły zrywa się wiatr, kierując nieostrożnych żeglarzy na skały i mieliznę. Mgła ogarnęła postać demonicznego dziecka. Nim się obejrzał, droga powrotna została zupełnie zakryta, a dochodzące nawoływania Dereka wygłuszone. Stojąc akurat przy stole ofiarnym, na którym walało się kilka kości ludzkiego szkieletu, Lead wybałuszał na nie oczy, podświadomie oczekując, iż zaczną dygotać i kierowane za sprawą magii, skoczą ku niemu, kończąc dzieła swoich pobratymców ze świątyni.

Ku jego uldze nic takiego nie miało miejsca. Kości nawet nie drgnęły, co nie wykluczało faktu, że coś krążyło we mgle, skutecznie unikając jego wzroku. Tym razem nie aria zabrzmiała w jego uszach, lecz pojedyncze głoski delikatnego, kobiecego głosiku, dochodzące niemal z każdej strony.Nie czekając na rozwój wydarzeń, odwrócił się na piętce i prąc co sił w nogach, skierował się do wyjścia. Ściana, to właśnie napotkał na końcu drogi, którą obrał. Biegnąc wzdłuż niej, nie mógł odnaleźć wyrwy, przez którą wszedł, zupełnie jakby ktoś podstępem go tu zamurował. Wraz z napotkaniem kolejnego, a może tego samego posągu węża, od którego rozpoczął przebieżkę, szedł na oślep, wkrótce znów trafiając w samo centrum przeklętego kręgu. Rozglądając się nerwowo na wszystkie strony, zrobił krok w tył i gdy tylko odwrócił głowę, spostrzegł, że ktoś lub coś prze na niego, wyciągając ku niemu blade łapska i chwyta go mocno.

Paraliżujący prąd objął całe jego ciało. Zarówno kończyny jak i ogon były maksymalnie wyprostowane i tylko naturalne zawiasy stawów powstrzymywały go przed wywinięciem się w drugą stronę. Gałki oczu skierowane ku górze odcięły mu pole widzenia, toteż zupełnie oślepiony, nie mógł spostrzec, co za potwór czyni mu taką szkodę, aż do momentu, kiedy zawieszony na szyi medalion zaczął silnie drgać. Potwór ryknął głosem ranionej harpii. Paraliż ustąpił, a zdolność wzroku została przywrócona. Mężczyzna ponownie przejrzał, a to, co zobaczył przed sobą, wprawiło go w kolejny szok.
Sprawczynią wszystkiego okazało się niby zwyczajne dziewczę, mające na oko kilkanaście lat. Jej postać, chociaż posiadające wszystkie elementy ciała, zdawała się w rzeczywistości być zaledwie imitacją, o czym świadczyła przelatujące przez nią kłęby pary wodnej. Próbując dorwać się do intruza, za każdym razem jej ręce koloru trupiobladego odbijały się na kilka centymetrów od twarzy Ospraya, jednocześnie wywołując ruch skrzydlatego wisiorka, z którego ulatywało po jednym piórku. Widząc bezskuteczność swoich starań, upiór wreszcie przestała drapać pazurami. Dzięki temu Lead mógł się jej wreszcie dokładnie przyjrzeć.

Długie, gładkie włosy koloru czarnego nachodziły w znacznym stopniu na twarz, otulały nagie piersi i kończyły w okolicach dziewiczego łona młodej kobiety, tak ślicznej, a zarazem tak przerażającej. Spomiędzy kosmków nachodzących na twarz, przebijały się żółte ślepia, lśniące całe od wilgoci lub łez, zaś delikatne wargi zabarwione były na kolor krwi. Zjawa, zawiesiwszy wzrok pełen bólu i gniewu, bacznie śledziła każdy, nawet najmniejszy ruch ogoniastego, czekając, aż chroniące go zaklęcie wreszcie przestanie działać, a wtedy...

- Czego chcesz ode mnie? Przyszedłeś mnie dręczyć nawet po śmierci czy też bezcześcić resztki mojego ciała? - widmo przemówiło odpowiadającym osobie tonem głosu, lecz brzmiące jakby wypowiadane przez pewien rodzaj tuby niesione echem długiego korytarza. - Wyczuwam w tobie złą siłę. Nie tą, jaka bije od moich okazicieli, zupełnie inną. Kim jesteś i co za czary cię chronią przede mną?

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

79
- To jedyne miejsce, jakie mogłem wybrać! - obruszył się, rzucając nekromancie potępieńcze spojrzeniem, zanim opornie dał się pociągnąć do przodu. Nogi mógł mieć jak na razie wciąż ciężkie, ale wierzył święcie, że jeśli pojawi się zagrożenie, instynkt samozachowawczy i tak kopnie po staremu dostatecznie mocno, aby ten efekt zniwelować.
- Ty i słyszenie głosów? Nigdy bym nie zgadł. - odparł zgryźliwie, zerkając na Dereka z lekkim politowaniem, aczkolwiek wciąż w głębi ducha wdzięczny, że mag był na tyle szalony, by faktycznie dotrzymywać mu w tej sytuacji towarzystwa. Lead i tak nie zamierzał pozwalać mu się zbyt szybko zmyć. Wielka szkoda, że z jego planów koniec końców i tak nic nie wypaliło. Rutyna.

Lead nie miał zbyt wiele czasu na przejęcie się zaginięciem Dereka. Jedyne, czego nagle bardzo zapragnął po jego zniknięciu, to wydostać się z tej ewidentnej pułapki tak szybko, jak to tylko możliwe. I oczywiście spróbował! Jakżeby inaczej. Spróbował i niemalże skończył z tyłkiem na ziemi, gdy odbił się od ściany, której nie miało prawa tam być. Co do kurwy?!
Nie poprzestał rzecz jasna tylko na tym jednym razie. Gdzieś przecież powinno być wyjście, Gdzieś MUSIAŁO być wyjście! ... Nic bardziej mylnego. Nic bardziej złudnego.
- Jak...? - jęknął ochryple, usiłując w nadmiarze frustracji uderzyć pięścią w niewidzialną ścianę, kolejny raz docierając w to samo miejsce.
Nie tak to miało wyglądać. Czyżby utknął w tym przeklętym miejscu na wieki? Skazany na wieczną tułaczkę we mgle...? ... Za cholerę, NIE! Zanim jednak zdołał dojść do siebie i na dobre odgonić lekką panikę, pośród mgły pojawiło się "coś".

Ospray chyba nigdy jeszcze nie czuł się tak bezradny, jak w momencie pozostawienia na pastwę losu niezrozumianej sile nadprzyrodzonej, która pochwyciła go w którymś momencie bez zapowiedzi w swoje objęcia. Nawet jeśli bardzo chciał się uwolnić, jego ciało zdawało się głuche na wszelkie rozkazy. Co powinien dalej począć? Nie chciał jeszcze umierać. Nie chciał stawać się jednym z więzionych na wyspie widm. Jak to jednak bywało w jego przypadku, skrajne szczęście kochało iść w parze z jego nierozrywalnym bliźniakiem - nieszczęściem.
Krztusząc się nagle odzyskanym powietrzem, Lead opadł ciężko na kolana, łapiąc kurczowo palcami jednej dłoni za materiał na klatce piersiowej i przy okazji dygoczący pod nim amulet. Oczy w tym czasie, zdolne ponownie do poruszania się wedle woli, miotały dookoła niespokojne iskry. Kto by pomyślał, że miast najgorszej potworności, szerzyć kły przyjdzie mu ku... Dziewczynie. Dziewczęciu.
Za każdym razem, gdy agresywne widmo młódki przypuszczało atak, złodziej szczerzył kły w odruchu, choć szybko zrozumiał, że magiczny amulet nie tylko był w stanie ostrzegać go przed mrocznymi siłami, ale również fizycznie osłaniać. Zamiatając ogonem ziemię dookoła siebie, nerwowo łapał jeszcze jakiś czas powietrze ustami, zanim odzyskał jaką taką jasność myślenia.
Amulet prawdopodobnie nie będzie mógł chronić go wiecznie. Nie śmiał nawet na to liczyć i... Mimo iż nie znał się na tego typu rzeczach, obawiał się, że odpadające od wisiora elementy skrzydeł dość jasno świadczą o stopniowej utracie swojej przydatności.
Wtem widmowa dziewczyna odezwała się, zmuszając głowę Leada do gwałtownego poderwania oraz ciężko przełknięcia śliny. Zdał sobie przy okazji sprawę, że Derek w żaden sposób nie przygotował go na tą całą konwersację! Miał pertraktować z duchem i nie miał pojęcia, JAK coś takiego w ogóle przebiega!
- Czemu miałbym robić cokolwiek z tego...? - odpowiedział powoli pytaniem na pytanie, ignorując zimny pot i dreszcze na całym ciele. - Nie znam cię i nie mam zamiaru nikogo dręczyć. Chcę jedynie dowiedzieć się, jak wydostać się z tej wyspy. Ja-... - urwał na moment. Powinien być szczery? Powinien kłamać? Nie miał pojęcia. Zostawało jedynie improwizować.
Wyciągając amulet spod połów koszuli, wskazał na niego lekko dygocącym, psiakrew, palcem.
- Masz na myśli prawdopodobnie... To? Trafił do mnie przypadkiem. Nie jest mój. Uh, ukradłem go. Przypadkiem. - to brzmiało strasznie głupio. Jego elokwencja dawno aż tak nie kulała, ale ciężko dobierać odpowiednie słowa, mając świadomość, że w każdej sekundzie jakiś duch gotów był wykraść mu duszę. - Podobno możesz mi pomóc, jeśli i ja pomogę tobie?
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

80
Zjawa zmierzyła parokroć swym przerażającym spojrzeniem mężczyznę, jakby próbując wyczuć płynące z jego ust kłamstwo. Spojrzawszy przelotnie na wisiorek, jaki jej zaprezentował, nie przykuła do niego uwagi na więcej, niż to było konieczne w celu określenia kształtu talizmanu. Za to wzmianka o chęci niesienia jej pomocy, w zamian za zdradzenie tajemnicy wydostania się z przeklętych wysp, już bardziej ją zainteresowała. Można by było nawet stwierdzić, że pogrążone w wiecznej nie szczęśliwości oblicze stało się na ułamek sekundy mniej ponure. Krążąc tak wokół niego, upiór dziewczęcia to nikł w gęstej mgle, to znów ukazywał się w zupełnie innym miejscu. Zupełnie jakby głęboko coś rozważała. I pląsając tak bezdźwięcznie, rzekła:

- Wiesz jak długo, tutaj już jestem? - posłała ku niemu pytanie, zaraz i na nie odpowiadając. - Na tyle, by zapomnieć własnego imienia. Korsarze. Za to nadali mi nowe, Histeria, bo gdy już raz kto mnie zobaczy, popada w nią na zawsze. Aż tak przerażająca jestem? - gdzieś z przestrzeni dobiegł szloch, Lead próbował wyśledzić upiorną pannę, lecz nie mógł jej odnaleźć. Błądząc wzrokiem, nieomal serce mu nie wyskoczyło z piersi, gdy żółte ślepia zmaterializowały się tuż przed nim, pełne nieprzeniknionego żalu i smutku.

Histeria podeszła do ołtarza, nie wywołując nacisku na wyrastające spomiędzy spękanych płyt gęste kępy trawy. Kierując dłoń w stronę własnych kości, próbowała je dotknąć, ale jej ruch nawet nie przegnał zalegającego na nich pyłu.

- Jeśli naprawdę tego chcesz, zgodzę się zawiązać z tobą pakt - wypowiedziała słowa wzbudzające zarazem nadzieję jak i trwogę. To, że zgodziła się na układ to jedno, niepokojącym natomiast okazało się ostatnie ze słów. Pakt, Ospray'owi nie kojarzyło się ono dobrze. Pakt zobowiązuje do wypełnienia części umowy pod groźbą spętania w okowach kajdan własnego życia po śmierci. Nie mówiąc na to nic, słuchał dalej, co dziewczę ma do powiedzenia. - Tuż przed tym jak złożono mnie w ofierze, przeklęłam mistrza ceremonii jak i całą załogę statku, którym płynęłam i którzy mnie wydali w zamian za zwrócenie im wolności. Na moje szczęście kultyści nie dotrzymali swojej części umowy i pozwolili, by załoga powymierała na tej wyspie, targana chorobami i niedostatkiem - w jej głosie szło wyczuć nutę zadowolenia. Świadomość, że upiory zdrajców nadal błąkają się po wyspie, napawała ją szczęściem. - Ich duchy nadal błąkają się i będą robić to tak długo, aż sama nie odejdę w zaświaty, więc nie bój się. Jeśli natrafisz na któregoś z nich, sami zechcą ci pomóc w realizacji zadania. Ale o tym później. Teraz podejdź tu do mnie i skrop własną krwią moją czaszkę, rozpoczniemy zawiązywanie umowy - sama zaś dotykając białą dłonią kości, oczekiwała, że jej domniemany oswobodziciel zrobi to samo. Ten jednak zawahał się z początku. Zjawa nadal nie przedstawiła żądań. Wyczuwszy tę niepewność, Histeria czym prędzej pośpieszyła z udzieleniem odpowiedzi, wyjaśniła dosadnie.

- Raz rzucona klątwa nie kończy się na osobie, której sama dotyczy, lecz trwa przez następne cztery pokolenia. Obecnie przeminęły trzy z nich, czwarte nadal chodzi po tym świecie. Jest ich nawet dwóch. Jeden znajduje się blisko, drugi na sąsiedniej wyspie - wskazawszy palcem najpierw w stronę południa, następnie przesuwając palcem na wschód. - Przyprowadź jednego z nich tutaj, bym mogła wymierzyć sprawiedliwość, a przekleństwa czar zostanie przełamany i wreszcie będę wolna. Ty będziesz wolny.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

81
Ponieważ Lead dla świętego spokoju trzymał się z daleka od magii oraz tego, co z nią związane, nigdy nie zastanawiał się, jak taki duch czy inna zjawa mogłaby wyglądać, ani czy w ogóle potrafiłaby przybrać jakkolwiek wizualnie fizyczny kształt. Gdyby jednak ktoś spytał go, jak sobie podobne wyobraża, na pewno nie byłoby to nic zgoła podobnego do tego, co też jawiło się obecnie przed jego oczami. To znaczy... Czy można nazwać zjawę atrakcyjną? Najwyraźniej można, ponieważ właśnie taka, pałająca iście morderczymi intencjami świdrowała go teraz wzrokiem. Bardzo miło ze strony parszywego losu, że jak już dawał mu krwiożerczą marę, to chociaż ładną. Prawie szkoda, że była martwa.

To znikające, to znowuż pojawiające się na nowo widziadło nie pomagało złodziejowi ukoić nijako nerwów. Jego zmysłu lekko wariowały, oszukiwane licznymi złudzeniami.
- Nh...! - zacisnął zrazu zęby, aby nie krzyknąć, gdy tym razem kobieta zmaterializowała się przed jego twarzą.
Głos za bardzo ugrzązł mu w gardle, żeby był w stanie odpowiedzieć na zadane pytanie na czas. Co zresztą miałby rzecz? Nawet jeśli sama postać dziewczyny nie była przerażająca, jej zachowanie zdecydowanie mroziło krew w żyłach. Dodając do tego szlochy oraz ponure śpiewy, którymi zaszczycała wizytujących, nie można było się dziwić, że tutejsi nadali jej takie, a nie inne imię.
Lead potrzebował momentu, w którego trakcie dla dobra własnych, zszarganych nerwów zamkną oczy, aby dojść do siebie na tyle, by być w stanie znowu logicznie myśleć i jakkolwiek funkcjonować. W rozwiązaniu niefizycznego supła, jaki powstał w jego gardle, nie pomagała złożona przez ducha oferta. Derek nie wspominał nic o żadnych paktach, a Lead również nie miał pojęcia, z czym coś takiego się jadło.
Zwilżając nerwowo językiem suche wargi, wreszcie otworzył oczy i zwrócił niewiele bardziej kolorową twarz w stronę Histerii. Palce dłoni mocno zacisnął na materiale spodni na udach w celu powstrzymania idiotycznego drżenia, gdy ponosił się sztywno z ziemi. Nie od razu natomiast ruszył przed siebie, przestępując jeno z nogi na nogę i starając się jako tako poukładać sobie przedstawione mu informacje. Jeśli dobrze zrozumiał, czy to aby nie znaczyło, że to właśnie Histeria była źródłem klątwy ciążącej na tych ziemiach?
Marszcząc brwi, Lead ostrożnie postąpił pierwszy krok przed siebie. Nie chciał zbliżać się do ołtarza ani tym bardziej zawierać żadnych umów z umarłymi, ale jeszcze bardziej nie chciał stawać się jednym z nich.
- Wystarczy, że przyprowadzę jednego z nich? To wszystko? - upewnił się, wyciągając sztylet zza pasa, kiedy jakimś cudem zdołał zmusić swoje nogi do doprowadzenia go pod sam ołtarz. - Nie żebym miał inne wyjście - pocieszył (?) się na głos, ciężko przełykając ślinę. Oczami przebiegał od nagiej kości czaszki do zaciskanego w garści ostrza i z powrotem. Przed rozcięciem jednego z palców lewej dłoni wahał się jeszcze tylko chwilę. Naprawdę bowiem nie miał już w tej sytuacji innego wyjścia.
- Co... Co by się wydarzyło, w razie niedotrzymania umowy? Pytam z czystej ciekawości. - ostatnie zdanie dodał w pośpiechu i to tym razem było jawnym kłamstwem, ponieważ wcale nie był ciekaw odpowiedzi. Chciał jedynie wiedzieć, na ile niebezpieczeństwa faktycznie naraził go pewien szurnięty nekromanta.
Wyciągając nacięty kciuk nad czaszkę, z nieprzyjemnie znowu zaciśniętym gardłem obserwował, jak kilka kropel ląduje na kościach.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

82
Karmazynowe krople opuściły krwiobieg diabolicznego bękarta i przeniknąwszy przez trzymaną na czaszce dłoń zjawy, ozdobiły nieco już pożółkły czerep. W tym samym czasie Lead mógł poczuć, jak jego dłoń zaczyna piec, a na jej wewnętrznej stronie wypala się ciemny symbol przypominający kształtem trupią czaszkę. Zważywszy na to, że wielu spośród piratów nosi podobne tatuaże, nikt nie powinien zwrócić na ten mały szczegół większej uwagi, to więc nie było obaw co do tego, że kogoś nadmiernie zainteresuje ta niecodzienna ozdóbka.

Problem natomiast stanowiła dotąd nieznana cena za podpisanie paktu. Podczas ceremonii, Histeria nie ozwała się ni słowem, tylko skupiona całą sobą jeden z niewielu pozostałości po swoim ciele, patrzyła, jak krew rozpływa się po kości i niknie w oczodołach. Dopiero gdy syk dotkniętego nagłą dawką bólu mężczyzny dotarł do jej martwych uszu, przeszyła go wzrokiem, wreszcie racząc odpowiedzieć na postawione pytania.

- Wystarczy
- oznajmiła krótko i bez wyraźnych czy jakichkolwiek emocji w głosie.

Na drugie pytanie nie raczyła odpowiedzieć od razu, tylko snując się tu i tam, rozważała usilnie nad tylko sobie znaną sprawą, raz po raz spoglądając w stronę pogodnego nieba.

- Umowa związała nasze duchy. Jeśli którekolwiek nie dotrzyma postanowień, jego duch zostanie przykuty niewidzialnymi kajdanami do ducha drugiego, skazując się na wieczną tułaczkę - mam tu na myśli przypadek, gdybyś to ty, o mroczne dziecię postanowił zerwać pakt lub zostanie potępiony - w moim przypadku - wargi ogoniastego zadrżały z przerażenia. Chociaż ledwie mógł pojąć, że istnieje coś więcej niż życie doczesne, to proste słowa wypowiedziane przez dziewczynę, zatrzęsły nim nie na żarty. W razie poniesienia porażki wcześniej czy później wróci na ten sam przeklęty ołtarz, będąc skazanym podzielić los zdradzieckiej załogi statku. Cóż miał jednak począć. Mógł tylko pluć sobie w brodę, iż wcześniej nie zadał tego niewygodnego pytania. Być może, że zjawa nie zrobiłaby mu żadnej krzywdy za zrezygnowanie z udzielenia pomocy, jak tylko wylałaby w jego stronę morze lamentu i żalu, jaki wzbierał w niej przez te wszystkie lata. Podejmując więc inne działanie w uzyskania wolności, może więc zdołałby się wkupić w łaski Cerbera lub zmusić Dereka do ujawnienia tajemnicy wydostania się z wyspy. Mleko zostało rozlane i nic, ani nikt nie mógł już tego odczynić.

Kręcąc nosem z niezadowolenia, słał w stronę pięknej wiele pytań dotyczących szczegółów jego misji. Wiedział zaledwie, że musi kogoś przyprowadzić w wyznaczone miejsce. Nie wiedział natomiast, jak ma to uczynić. Wysepka mimo wszystko nie należała do najmniejszych, a znalezienie tej właściwej osoby, mogło zająć zbyt wiele czasu. I jak niby miał się dostać na sąsiadujący ląd? Nawet jeśli postanowiłby ukraść łódź, to po dotarciu na miejsce trop by się urwał. Jedyną natomiast wskazówką, byłaby silna aura, poszukiwanej osoby, ale przecież on nie posiadał umiejętności jej wyczuwania, w porównaniu do pewnego nekromanty!

Tak naprawdę, o nic nie musiał się martwić. Siedząc na tym samym miejscu, już od kilku dekad, Histeria zdołała rozwiązać kilka nostalgicznych problemów, to, więc gdy dostrzegła zrozpaczone, tudzież załamane oblicze wspólnika, pośpieszyła z udzieleniem mu kilku drogocennych wskazówek.

- Masz niewiele czasu
- rzekła na początku.

Cóż to miało znaczyć niewiele czasu, ile to było dokładnie! Toż to absurd. Samo zwinięcie po kryjomu łódki kosztowałoby go zmarnowanie wielu godzin. Nikt przecież nie puści go samopas, a na pewno nie z łodzią na nieznane wody, jeśli nie poda przekonującego argumentu. Przestawiając z nogi na nogę, Lead wydał z siebie pomruk niezadowolenia. Te parędziesiąt godzin mogło mu nie wystarczyć, a co wtedy? Czyżby dane mu by było po śmierci krążyć bez celu po kamiennym okręgu przez wszystkie wieki nieskończone? Nerwy nosiły go coraz bardziej. Skubał paznokciami brodę i przygryzał wargi. Panna natomiast nie zamierzała się tym przejmować, ino mówiła swoje.

- Jutro rozpocznie się święty czas dla tych nieczystych kapłanów demonicznego bożka. Wszyscy wyznawcy zbiorą się w jednym miejscu, by wznieść krwawą ofiarę. Ileż oni przerwali niewinnych istnień, ile wciąż bijących serc wydarli. Muszą ponieść konsekwencje. Sami zostaną złożeni w ofierze, jako zadośćuczynienie za swe przewinienia - powoli przyzwyczajający się do obecności ducha, brunet na nowo zaczął się go obawiać. Najwidoczniej lata spędzone w samotności i narastający gniew wobec oprawców, przemieniał tę niegdyś miłą osóbkę w bezlitosnego potwora. Biedna, tyle wycierpiała, nic więc dziwnego, że rozrzewniła w sobie taką nienawiść. Na ten czas mogła zostać usprawiedliwiona.

- Nie martw się o to, jak pokonasz dzielący od drugiego lądu pas wody. Moi niegdysiejsi podwładni pomogą ci. Znajdziesz ich na wschodniej plaży, tuż przy starej chacie u ujścia strumienia w morze. A na znak, że przychodzisz ode mnie, wyrwij z żuchwy jeden mój ząb! Mnie i tak on już się na nic - Mgła powoli zaczęła ustępować, a postać zjawy stawała się coraz bardziej przezroczysta. Z początku wyraźny jej głos rozbrzmiewał ciszej i ciszej. - Wypalony znak na ciele, to ich należy szukać- usłyszał ostatnie słowa, po nich już nic więcej.

Magiczna bariera rozwiała się wraz z podmuchem wiatru. Słońce na nowo przyjemnie prażyło, a dochodzące zewsząd ptasie trele uzdrawiały zszargane nerwy. Ospray mógł odetchnąć. Zjawa odeszła. Czy to z własnego powodu, czy jej czas na ukazania się dobiegł na dzis dzień końca, tego nie mógł odgadnąć. W każdym razie zwrócono mu wolność. Jedynie wciąż piekąca dłoń, dowodziła, że wszystko to, czego był świadkiem, zaistniało naprawdę, a nie było jedynie wytworem wyobraźni lub snu na jawie.

- Ej! Na co czekasz! Uciekaj, zanim to wróci!
- darł się Derek, sam wciąż skryty za schodami.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

83
Mimo iż ból nie był nie wiadomo jak intensywny, to zdołał zaskoczyć bruneta na tyle, aby wymusić na nim odruchowy sus w tył i tym samym zwiększyć dystansu między swoją osobą a ołtarzem. Łapiąc się zaraz za nadgarstek, czym prędzej przekręcił dłoń wnętrzem do góry, z lekkim niedowierzaniem wytrzeszczając oczy na wykwitające nań znamię. Gdy myślał swego czasu o zrobieniu sobie tatuażu bądź dwóch, niekoniecznie chodziło mu o coś takiego... I czy naprawdę musiało przypominać akurat czaszkę? Nie mogła to być... Ryba? Marchewka? But? Fakt, że śmierć towarzyszyła mu w życiu częściej, niż by chciał, nie oznaczał jeszcze, że miał to ochotę jakkolwiek upamiętniać. Na razie mógł mieć tylko nadzieję, że parszywy symbol zniknie wraz z dopełnieniem obietnicy danej Histerii. Jego ciało nosiło dostatecznie dużo niechcianych dodatków i bez tego.
Zaciskając palce dłoni w pięść, Lead podniósł wzrok na ducha niegdyś pięknej, młodej kobiety, choć doprawdy, sporo go kosztowało, żeby ponownie go nie opuścić, gdy ta skupił na nim własny. Posiadanie demonicznych korzeni w niczym nie pomagało odpędzić obaw przed podobnymi jej bytami. Nie pomagała też wizja stania się jednym z nawiedzających wyspę widziadeł, stawiająca prawdopodobnie każdy pojedynczy włosek na jego ciele na baczność. Fakt, jego wina. Niepotrzebnie pytał.

Mocno ukrócony czas był zawadą, podobnie jak i wiele innych mankamentów, ale dopóki Histeria oferowała mu swoją pomoc nawet na odległość, przy odpowiednim tempie marszu, odrobinie szczęścia (Odrobinie! Naprawdę nie prosił tu o wiele!) i założeniu, że po drodze nie spotka go już więcej przykrych niespodzianek, powinien wykonać zadanie. Nie. MUSIAŁ wykonać to zadanie. ZAMIERZAŁ wykonać to zadanie. Było wciąż o wiele zbyt wcześnie, jak na jego upodobanie, aby odpuszczać sobie życie. Tym bardziej na rzecz wiecznego potępienia. Kości zostały rzucone i jeśli nie chciał, aby były to jego własne kości, musiał po prostu zrobić to, do czego się zobowiązał, spychając na bok całą niepewność oraz ścisk w bebechach.

Z trudem przełykając ślinę, ale nie będąc zbytnio w stanie wydusić z siebie słowa, pokiwał głową na znak zrozumienia, przypominając sobie niepokojąco ruchome worki, które przerzucano nie tak dawno temu w pirackim porcie. "Krwawa ofiara", huh? Przynajmniej takiego losu póki co udało mu się uniknąć.
Jeszcze mocniej niż dotychczas zaciskając palce naznaczonej dłoni, do stopnia, gdzie nieco już przydługawe z braku możliwości obcięcia ich paznokcie, zaczęły boleśnie wbijać się w jej wnętrze, obserwował, jak zjawa powoli rozpływa się przed jego oczami. Kilka mrugnięć powiekami później zniknęła zupełnie, a głos pozostał jedynie wciąż żywo rozbrzmiewającym w jego głowie echem.
- ...W co ja się wpakowałem? Jak się w to wpakowałem? - odezwał się wreszcie półszeptem sam do siebie, niechętnie podchodząc do ołtarza raz jeszcze, aby wedle wytycznych wyrwać jeden z zębów należących do wciąż leżącej tam nieruchomo czaszki. Padło na lewy, górny kieł.
Nie zamierzając dłużej marnować tutaj czasu, ledwie zdołał obrócić się na pięcie, gdy jego uszu dobiegł bardziej znajomy dźwięk ludzkiego głosu. Pewnie nawet by się gdzieś tam w duchu ucieszył, gdyby nie należał do Dereka. Fuknąwszy zatem jeno pod nosem, skierował się prosto na nekromantę, a gdy wreszcie pokonał dzielący ich dystans, gwałtownym ruchem wyciągnął przed siebie rękę, pokazując mu wnętrze swojej dłoni.
- Chcę, żebyś wiedział, że jeśli nie pomożesz mi dopełnić umowy, jaką właśnie zostałem dzięki tobie związany, pociągnę cię na drugą stronę razem z sobą. - zadeklarował chłodno, bo tylko w taki sposób mógł ukoić nerwy oraz niepewność. Tylko dzięki temu potrafił wrócić do twardego stąpania po gruncie, który chwilę temu wydawał mu się tak niestabilny, jak ruchome piaski. Ah, prawdopodobnie nadal taki był.
Cofając ponownie rękę, zanim Derek wpadł na pomysł popadnięcia w fascynację znamieniem czy cokolwiek jeszcze innego, sam złapał go za fraki i zaczął ciągnąć drogą powrotną w dół zbocza. Po drodze, w krótkich słowach, tak jak to miał zawsze w zwyczaju, wyjaśnił co należało zrobić, jeśli chcieli opuścić wyspę.
Zwalniając odrobinę tempa, zanim znaleźli się w zasięgu wzroku oraz słuchu pozostawionego w tyle Kojeba, Lead raz jeszcze zwrócił ostre spojrzenie na Dereka.
- Skąd wziąłeś się tak właściwie na wyspie? Magowie nie zostają ot tak piratami. I jakoś wątpię, żeby cię do tego zmuszono lub abyś trafił tu czystym przypadkiem.
Choć zastanawiał się nad tym już wcześniej, nie wiedział sensu ani potrzeby pytać. Sprawy przybrały jednak na tyle poważny obrót, aby nie pozwalać sobie na zbyt wiele luk oraz niedopatrzeń. Zwłaszcza, gdy jego tyłów miał pilnować mag.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

84
Derek wybałuszał oczy w przedstawiony mu symbol, dosłownie i w przenośni, wypalony na dłoni pechowego pirata. Nic jednak nie rzekł, ino kiwnął głową, że rozumie stawkę, o jaką gra się toczy. Od tego momentu nekromanta stał się dziwnie milczący. Dotąd nieznośnie wygadany, nie ważył pisnąć pojedynczego słówka. Wyglądał na niebywale przejętego czy też zamyślonego.

Idąc za Ospray'em nieomal na niego wpadł, gdy ten nagle przystanął i posłał niewygodne pytanie, które wprawiło go w osłupienie. W pierwszej chwili nie wiedział co odpowiedzieć. Mamrotał jakieś mało znaczące słówka, grzebiąc obiema dłońmi w kędzierzawej czuprynie.

- T-to był przypadek, ale tak nie do końca. Nie - plótł zawile. - Byłem dodatkowym pasażerem jednego z liniowców zmierzających ku Taj'Cah. Musiałem uciekać z kontynentu, bo narobiłem niemałego hałasu, próbując moich umiejętności na jednym z cmentarzy. Chcieli mnie spalić na stosie po tym, jak po ulicach zaczęły łazić trupy – zarechotał mimowolnie. – No ale wracając, kapitan statku, jakiś zupełny dziwak co mu szkorbut większość zębów powymiatał, podpłynął blisko tych wysepek i rozkazał zrzucić kotwicę. Twierdził, że sztorm się zbliża i musimy tu przeczekać. Ale to nie sztorm się zbliżał, lecz dwa okręty o czarnych jak węgiel banderach - tłumaczył, pocierając niemal co drugie słowo twarz, jakby wracając wspomnieniami w tamte chwile, wprawiało go w nie lada zakłopotanie. - Parszywy sukinkot był z nimi w zmowie od samego początku. Nim się obejrzeliśmy, po naszym pokładzie rozpanoszyli się ci zasrani bandyci. Na moje szczęście prędko pojawiło się i kilka trupów. Ożywiłem jeszcze ciepłe ciała, czym wzbudziłem niezłą sensację. Koniec końców uratowałem skórę i dogadałem się z Cerberem... Jednak teraz mi się odwidziała ta cała współpraca. To więc jeśli nadarzyła się okazja do ucieczki, zrobię wszystko, byleby stąd prysnąć. Rozumiesz, wszystko! – podczas całej tej spowiedzi nekromanty, Lead to mniej to więcej marszczył brwi, od czasu do czasu wydając z siebie pomruki, jakby nie do końca dawał wiary opowieści. Trudno mu było uwierzyć, iż ta zawiła historyjka mogłaby okazać się prawdziwa, jednak po tym co sam przeżył i czego doświadczył w przeciągu ostatnich kilku dni, skutecznie pozwalała założyć, iż to, co na pierwszy rzut oka czy mogłoby okazać się wyssaną z palca opowiastką, w rzeczywistości zahaczało o prawdę lub samą prawdę.

Właśnie pokonywali ostatnie stopnie. Szczyt góry już dawno skrył się za gęstą warstwą pary wodnej, a upiorna cisza wreszcie została wyparta przez mnogie dźwięki lokalnej fauny. I podczas gdy oni spędzali niezapomniane chwile na szczycie, pozostawiony samemu sobie murzyn zdążył urządzić sobie z mniejszych kamieni starożytnych ruin prowizoryczną wieżę, tak aby pełzające wszędzie łyse gryzonie nie dały rady go dosięgnąć. Zresztą, ich populacja znacznie się zmniejszyła. Kojaba bowiem wytępił chyba i kilkanaście a może i więcej sztuk, rzucając w co wolniejsze kamieniami, tym samym skazując je na okrutną śmierć.

- Wspaniale! Zapewniłeś nam posiłek na kilka dni! – jako pierwszy odezwał się Derek. – Ich mięso jest całkiem smaczne – zapewniał pozostałych.

- Mom to gdzieś! Idźmy gdzie indziej! One wciąż mnie atakują! – darł się.

Już idziemy – uspokajał go znacznie szczuplejszy mężczyzna. - Tylko właśnie, gdzie? Jakoś nie mam ochoty wracać do obecnego domu. Masz jakieś pomysły, współbracie w niedoli? Może na tej górze dostałeś jakiegoś oświecenia co do naszej dalszej wędrówki, co? – szturchając łokciem w bok ogoniastego i puszczając mu oczko, wyczekiwał na konkretną odpowiedź.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

85
Zeznania nekromanty były... Akceptowalne. Niekoniecznie wiarygodne, ale jednocześnie niezupełnie niemożliwe do przebolenia. Ostatecznie, gdyby ktokolwiek poprosił o sprawozdanie z wydarzeń z ostatnich kilku dni, czy jego własna historia nie okazałaby się przypadkiem dużo mniej autentyczna? Derek wydawał się na ten czas przynajmniej realnie zaangażowany w całą sprawę z ucieczką - to musiał mu przyznać. Niezależnie od nieścisłości czy niedociągnięć w jego opowieści, że o faktycznych motywach nie wspominając, zamierzał się najwyraźniej przyłożyć do części związanej z samym dążeniem do opuszczenia wyspy. Gdy jednak będą tego dostatecznie blisko, Lead zdecydowanie zamierzał baczniej się przy nim pilnować.
Nadal nie do końca przeszła mu uraza za wpakowanie go w wizję ze studni! Świetnie radził sobie, nie wiedząc, z jakim typem demoniszcza był spokrewniony. Chwilowo głowę zajmowała mu rzecz jasna sprawa z klątwą, lecz gdy to wszystko wreszcie się skończy, jak niby będzie miał spojrzeć znowu w lustro i nie zobaczyć we własnym dobiciu tamtej, paskudnej mordy?!
- Niech będzie - skwitował. - Dopóki twoje sztuczki i wiedza pomagają i nie ściągną dodatkowych kłopotów...
Życie było krótkie, a jeśli wciąż chciał je wieść, jako śmiertelnik w każdym razie, będzie musiał iść za ciosem i korzystać ze wszystkiego, co dostępne i w zasięgu rąk.

Gdy dotarli do miejsca, w którym Kojaba ufortyfikował swój wielki zadek na kamienistej "budowli", Lead nawet nie próbował zastanawiać się nad ewenementem ciągnących do niego gryzoni. Zamiast tego, podszedł do najbliższego truchełka i podniósł je bezceremonialnie za kark na wysokość oczu.
- Duch powiedział, że nie mam wiele czasu - skrzywił się, poświęcając jednak odrobinę z tego, aby zebrać jeszcze kilka gryzoni, które mogliby upiec, jeśli noc dopadnie ich, zanim dotrą do celu. - Tak czy inaczej, wschodnia plaża będzie kolejnym przystankiem. Podobno znajdziemy tam kogoś... - zawahał się, starając się nie skupić nad tym, iż będą to prawdopodobnie kolejne trupy mniej bądź bardziej pozbawione formy czy ciała. - ...Kto pomoże nam dostać się jedną z sąsiednich wysp. Przeprawiamy się, łapiemy gnojka, który ma tam mieszkać, wracamy, zrzucamy balast duchowi i wynosimy się z tych wysp na dobre. W dużym skrócie.
Nie miał ochoty rozwodzić się na drobne. Im szybciej zdołają się uwinąć, tym lepiej.
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

86
POST BARDA
- Niczego więcej od Ciebie nie oczekuję i nie chcę nic poza opuszczeniem tego miejsca - przytaknął z wielką powagą wymalowaną na twarzy Derek, zaraz też popędzając Kojabę, by pośpieszył się ze zbieraniem zapasu pożywienia.

Szli niestrudzenie wiele godzin, robiąc tylko krótkie przystanki na ugaszenie pragnienia przy mnogo występujących w tych okolicach źródełek. Zatrzymywane przez bujne korony drzew duszne powietrze wcale nie ułatwiało przebieżki, a wręcz przeciwnie, uprzykrzało ją strasznie. Lepki pot pokrywał każdą część ich ciała. W dodatku natrętne owady, co rusz ich atakowały, to wciskając się w uszy i oczy, to kąsając po szyi i rękach. Dopiero późne popołudnie i z wolna chylące się ku zachodowi słońce przyniosło małą ulgę.

- Nie sądziłem, że ta wyspa jest tak ogromna
- stwierdził nekromanta, w którego czuprynie zdążyło zagnieździć się już całe mnóstwo małych żyjątek. - Ale z tego co widzę, zbliżamy się do jej brzegu - zauważył, gdy doleciał do niego szum rozbijanych o ląd fal.

Nie mylił się. Blisko po półgodzinie dotarli w okolice wschodniego wybrzeża. Patrząc z lewa i prawa, rozpościerała się wąska wstęga piachu. Natomiast patrząc na wprost, w oddali widniał zarys drugiej wysepki, ich punktu docelowego. Woda na tym odcinku była spokojniejsza. Brak większych fal dobrze wróżył. Być może, że na wewnętrznych wodach Czarciego Trójkąta czary odpowiadające za powstawanie nadnaturalnego sztormu nie działały. Co nie zmienia faktu, że wciąż należało mieć się na baczności. Skoro żywioł nie stanowił zagrożenia, to jednak wciąż mogły znienacka pojawić się patrolujące łodzie piratów, a co wtedy?

- Hej! Tu jest jakoś staro chałupa i pomost! - oznajmił murzyn.

Rzeczywiście, ukryta między drzewami i karłowatymi krzakami kamienna budowla o stanie budzącym wątpliwość, łudząco przypominała tą, opisaną przez zjawę.

- To tutaj ma ten ktoś na nas czekać? Chodźmy więc mu na spotkanie - swoim stałym zwyczajem Derek klepnął Lead w ramię i co sił popędził w stronę zabudowania.

Cała trójka wparowała do środka niczym wicher przez otwarte drzwi. Ku ich zdziwieniu nikogo nie zastali jak tylko kilka spłoszonych ptaków i wszędobylskich pająków. Już nawet nie kurz, a nawiane z dworu liście i piach ścieliły grubą warstwą podłogę. Odór stęchlizny drażnił nozdrza, ale jeśli podróżni chcieli odnaleźć przewoźnika, musieli to znieść tę niedogodność, a nawet i więcej. Przyzwyczaić się do niej.

- Nikogo tu nie ma. Ten, kto powiedział ci, że kogoś tu znajdziemy, musiał skłamać, a niech go diabli porwą - Derek prędko stracił cierpliwość, toteż rozkopując w gniewie sterty zalegającego liścia i wszelkiego śmiecia, przypadkiem posłał ku towarzyszowi kawałek kształtnego metalu, przypominającego kotwicę z ruchomymi ramionami.

Lead wziął ją do rąk i ku jego zdziwieniu, ów przedmiot okazał się być w rzeczywistości miniaturową kuszą, przypinaną zapewne do karwasza za pomocą rzemiennych pasków. Chociaż morskie powietrze sprawiło, iż ta pokryła się rdzawymi plamami, sam mechanizm pozostawał sprawny. Wystarczyło trochę go oczyścić i znów spełniałby swoje zadanie. Jedyne czego mu brakowało, to małych bełtów, ale te od biedy można było zastąpić gwoździami lub odpowiednio wystruganymi i zaostrzonymi kawałkami drewna.

- Aaa...! Puszczaj! - wtem gromki krzyk przerażenia sprawił, że obaj podskoczyli. W pomieszczeniu przylegającym obok doszedł ich odgłos szamotaniny. Nekromanta jak i diabelski bękart wparowali niemal jednocześnie, o mało co nie wpadając do wody, gdyż pomieszczenie do było w rzeczywistości ukrytą pod dachem częścią pomostu, w której cumowała stara szalupa.

- To znów ta przebrzydła kreatura! - wrzasnął nekromanta, zobaczywszy, z czym mają do czynienia.

W łódce bowiem znajdował się kolejny kościej. Trzymając jedną łapę na głowni przerdzewiałego bułata, drugą ciągnął do siebie przerażonego Kojabę.

- Kim, żeś jest! Pójdziesz ze mną na dno! - głuchy głos wydobywał się z wnętrza nieumarłego.

Zobaczywszy, że przybyli następni, truposz przyodziany w oficerski kapelusz i długi, podarty płaszcz, wyszczerzył w ich kierunku pożółkłe kły i zawiesił na nich swoje puste spojrzenia, jakby grożąc, że będą następnymi.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

87
POST POSTACI
Lead
W momentach takich, jak ten, Lead naprawdę cieszył się z posiadania odpowiednich pokładów staminy. Szkoda tylko, że mimo dobrego znoszenia ukropu w doskwierających warunkach, pocił się tak samo obficie, jak i cała reszta drużyny. Nienawidził lepiących się ubrań... Nienawidził nawet bardziej niż wszechobecnego robactwa! Dorastając na Archipelagu, zdążył zostać pogryziony przez prawie wszystko, co żyło w obrębie Wysp. Wyrobił sobie nawet swego rodzaju "filtry" na irytujące bzyczenie. Awersja do brudu jednak dorosła razem z nim. Pocieszał jedynie fakt, że powoli, acz niestrudzenie zbliżali się do celu.

Rozklekotana chata i jeszcze bardziej rozklekotany pomost były w nieco opłakanym stanie - nic, czego się nie spodziewał.
- ...Musisz?! - ofukał za to nekromantę, gdy ten raz któryś go klepnął. Jak Krinn kocha... W końcu mu za to porządnie odwinie! Tymczasem, marszcząc nos, podążył jedynie w ślad za nim kędzierzawym magiem, by z lekkim rozczarowaniem lepiej przyjrzeć się zgliszczom i tym, co w ich wnętrzu.
Naręczna kusza nie była czymś, co spodziewał się znaleźć, ale darowanemu koniowi w zęby się wszakże nie zaglądało. Toż to prawdziwe cacko! Nieco oczyścić, być może oddać do przeglądu odpowiedniemu rzemieślnikowi i będzie, jak nowa! Poza tym jakże szczęśliwym znaleziskiem niemniej...
...
Nic. Pustka. Ani śladu po rzekomych "podwładnych"... Naprawdę? Co u licha? Histeria chyba by go nie oszukała? Przecież to bez sensu! Ich umowa nie miałaby wówczas znaczenia! Nie mogła go tutaj uśmiercić i uwięzić, skoro sama nie dotrzymywała warunków, racja? Czy może od początku była to pułapka?

Zanim Lead zdołał na dobre popaść w paranoję, Kojaba, jak to on, musiał przyciągnąć do siebie coś parszywego - jeśli uszy nie myliły. Hmm... Było coś niemalże kojącego w skłonnościach olbrzyma do pakowania się w tarapaty i przyciągania niebezpieczeństwa. Sprawiało, że złodziej czuł się normalniejszy i mniej niefortunny, niż zazwyczaj.

Z niemałym trudem zduszając chęć wycofania się, gdy tylko spostrzegł straszydło wciągające Kojabę do łodzi, Lead potrzebował głębszego wdechu, zanim postąpił krok w jego stronę. Spychając Dereka jedną ręką bardziej na bok, drugą wyciągnął przed siebie na całą długość ramienia, z trzymanym między kciukiem a palcem wskazującym zębem wyrwanym z czaszki Histerii. Minę mógł mieć zaciętą i pewnie wyglądał na prawie rozeźlonego, lecz w rzeczywistości wcale nie był dostatecznie pewny siebie, aby powstrzymać drżenie dłoni.
- Nikt nie będzie szedł na dno! - warknął z przyspieszonym biciem serca. - Zabierzesz nas na drugi brzeg. Wszystkich trzech. ŻYWYCH.
...A mógł zostać właścicielem niezłej, rybackiej chaty. Ale nieee...! Zachciało mu się pryskania z Wysp!
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

88
Kościsty marynarz zamarł w bezruchu, nadal ściskając łydkę murzyna. Na widok zęba, jego pustego wnętrza wydobył się przeciągły pomruk ni to świadczący o jego zadowoleniu czy wręcz przeciwnie, wielkim bólu będącego skutkiem podjętej przed dziesięcioleciami decyzji. Klapnąwszy parokroć nagimi zębami, wreszcie raczył zwrócić wolność zakładnikowi. Sztych dzierżony w jego ręku przerdzewiałego bułatu spoczął na dnie szalupy.

- Tyle lat - stękał nienaturalnym tonem głosu. - Cośmy narobili. Własny egoizm nas popchnął do tego. Ale oto, wreszcie nadszedł kres pokuty - nieumarły wypominał sobie zdradę, jednocześnie ciesząc się, że jego kara chyliła się ku końcowi.

Postawiwszy nogę na burcie, czarne oczodoły omiotły pobieżnie dwóch innych mężczyzn, po czym na powrót zawiesiły się na osobniku posiadającym dowód niesiania dobrych intencji. Gdyby nie to, że z niegdysiejszego ciała ostały się ino kości i kawałki zasuszonej przez sól i wiatr skóry, marynarz pewnie i by się uśmiechnął, a tak, ino lekko rozwarta szczęka i niczym niewyjaśnione przeczucie sugerowało, iż może się uśmiechać.

W tym czasie Derek i Kojaba osunęli się dyskretnie za plecy pośrednika między światem żywych i umarłych. Nekromanta wciąż układał rękę, jakby oczekując na najgorsze. W tym czasie osiłek zbierał mniej zasuszone liście oraz kawałki szmat, następnie wkładając je sobie w spodnie, wycierał nimi tyłek, za każdym razem uwalniając przykrą w odbiorze woń.

- Ta...zabiorę was. Jeśli panienka Mirabella tak chce, tak też zrobię - Mirabella zadzwoniło w uszach ogoniastego. Najwyraźniej poczucie winy nie pozwoliło zapomnieć imienia tej, której za życia poprzysiągł chronić. - Jednakże przestrzegam was. Na tamtej wyspie przelano wiele...zbyt wiele krwi i wciąż się to czyni. Nawet stąd jestem w stanie posłyszeć lament duchów tych, którzy padli ofiarą okrutnym praktykom. I oni pragną zadośćuczynienia - truposz mówił powoli, nieśpiesznie, zresztą wszystkie jego ruchy takie były. Zdawał się oszczędzać siły lub uważając, aby czasem ledwie trzymające się siebie kości czasem nie odpadły samoczynnie.

- Skąd mamy wiedzieć, że możemy ci zaufać ?
- warknął gniewnie Derek

Łysa czaszka obróciła się nieznacznie, powodując, że stare kręgi zatrzeszczały. Żywy trup nie odpowiedział od razu. Przyglądał się nekromancie, wydając ciche pomruki.

- Ufać? - odrzekł po niedługim czasie. - Gdybyś znał moje cierpienie, nie zadawałbyś takich pytań. Ale co do ciebie? Czy tobie można ufać... A zresztą. Każdego sięgnie sprawiedliwość. Wcześniej czy później- kościej prawił o czymś, czego Lead nie mógł pojąć. Czyżby wyczuwał nieczysty arkan magii, jakim posługiwał się Derek, a może wiedział coś jeszcze. W każdym razie tym oto sposobem zamknął usta czarownikowi i koncentrując się na powrót na ogoniastym. - Wyruszymy po zachodzie. Woda wtedy będzie spokojna i szybciej dotrzemy na sąsiedni brzeg. Do tego czasu, czujcie się moimi gośćmi, a ja spocznę - i to powiedziawszy, przysiadł na swym miejscu, tuż przy sterze.

- O nie, jo nigdzie nie idem. Jeszcze som się stone kupą gnatów - zaprotestował Kojaba, kończąc oczyszczanie spodni z resztek odchodów.

- Tak nie będzie. Idziesz z nami czy ci się to podoba czy nie! - zagrzmiał Derek. - Potrzebna nam będzie każda para rąk

- Nie! Jeszcze coś mnie zerze i te duchy. Nie ma mowy.

- Hej, Lead, weź mnie poprzyj, musimy zmusić tego obsrańca, aby z nami poszedł. Kto wie co tam na ans czeka - Derek również nie zamierzał odpuszczać. Próbując wszelkich sztuczek, starał się nakłonić czarnoskórego do zmiany decyzji. Zdawałoby się, że tylko namowa dwóch osób mogłaby go do tego nakłonić.

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

89
POST POSTACI
Lead
Lead musiał przyznać, że wcale nie był przekonany co do skuteczności zastosowanego przez siebie manewru. Powstrzymanie żywego szkieletu przy pomocy zaledwie kawałka kości, wydawało się zbyt niedorzeczne. Ponieważ jednak od dłuższego czasu otoczony był niezliczoną wręcz ilością niedorzeczności, nie rozpatrywał również nadmiernie otrzymanego na koniec efektu. Zadziałało? Zadziałało. Tyle na ten temat.

W samym, utyskującym nad swoim losem upiorze, było z kolei coś niezmiernie zabawnego. Zmuszało do absolutnie niepotrzebnego nikomu w tym momencie głowienia się, czy talent do dramaturgii miał jeszcze za życia, czy może nabywał go przez lata tułaczki w swoim, żałośnie spędzanym życiu po życiu. Niezależnie od odpowiedzi, jego zachowanie przynajmniej sprawiało, że Lead czuł się odrobinę mniej przerażony wymianą zdań z kolejnym już truposzem. Nie był jak Derek. Po prostu umiał trzymać nerwy na wodzy oraz własne zwieracze lepiej niż Kojaba. Ot cala sztuczka.

Zadane przez Dereka pytanie zdziwiło go niezmiernie, co też wykazał uniesieniem wysoko w górę jednej ze swoich brwi. Zaufać? Nieumarłemu? Dobre sobie. Nawet Histerii, czy może raczej Mirabelli, nie ufał w kwestii dotrzymania umowy, mimo iż wiązał ich pakt. Wierzył z kolei, że jest w stanie wykonać zadanie tak, jak wykonywał wszystkie poprzednie od początku swojej parszywej kariery. Nieumarli, którzy rzekomo winni w tym pomóc, mogli równie dobrze przeszkodzić i na to wszystko od początku brał pewne poprawki. Ufność była naiwna, z kolei ciągłe zawodzenie się na ludziach i nieludziach - męczące.
- To nie kwestia zaufania - odezwał się wreszcie, wracając bacznym wzrokiem do wyraźnie spokojniejszego już trupa. - To kwestia wspólnych interesów.
Gadające szczątki wciąż przyprawiały go o głęboki dyskomfort, niezależnie jak przyjazne na danym moment by się nie wydawały. Nie były naturalne. Nie powinny być. Nigdy nie przepadał za tym, co związane z magią, ale tego typu abominacje doprawdy sprawiały, że jego niechęć przeistaczała się w czyste obrzydzenie. Pomyśleć, że i jego zwłoki mogłyby zostać podobnie użyte gdzieś w przyszłości, z duszą związaną i niezdolną do działania wedle własnej woli.

Dochodząc z truposzem do pewnego konsensusu, Lead w milczeniu kiwnął głową na zgodę. Wątpił co prawda, aby był w stanie jakkolwiek zrelaksować się przed podróżą, ale wizja targowania o czas z jedynym przewoźnikiem, jakiego mieli do dyspozycji, nie było nadmiernie kusząca. Ochoty na kontynuowanie dalszej eskapady jako takiej, nie miał z kolei ktoś inny.
Ospray naprawdę nie był dobry w słowach. Nie był również typem mediatora, bo i rzadko miał powód, aby za takiego robić. Kojaba był jednak użyteczny, mimo całego swojego strachu przed straszydłami, potworami i... drobnymi zwierzętami? Stanowił górę mięśni, która w pewnych sytuacjach potrafiła być niezastąpiona. Z tego też powodu, jak najbardziej rozumiał chęć Dereka do zatrzymania go i wbrew wewnętrznej blokadzie, obrócił się, by podejść do olbrzyma i omieść go uważnym spojrzeniem. Omijał przy tym pieczołowicie partie poniżej brzucha, które tamten wciąż starał się "uporządkować", bo, doprawdy, wciąż szanował do pewnego stopnia własne oczy.
- Wolisz, zamiast tego, sam stać się żywym trupem? - zapytał z powątpiewanie. - Piraci wykorzystują nas do pracy w ruinach pełnych wściekłych umarłych i jako ofiary w chorych obrzędach. W tą czy inną stronę będzie czekać cię taki sam los, jak gościa z łodzi - ruchem głowy wskazał odpoczywającego kościeja. - Dopóki trzymamy się... - tu niepewnie przystanął z nogi na nogę, zerkając znowu na nekromantę z mocno mieszanymi i pełnymi zwątpienia uczuciami. - Razem... Uh. Mamy przynajmniej szansę wynieść się stąd i nie umrzeć po drodze. - odchrząknął, czując jeszcze większy dyskomfort, gdy zmuszony do podobnych gadek. Naprawdę nie był w tym dobry. W ogóle nie był dobry w gadaniu. Gęba zaczynała boleć, gdy nadmiernie nadużywał mięśni twarzy. Był typem trzyzdaniowca.
- Będziemy trzymać duchy i trupy z daleka. Ty będziesz trzymał z daleka ludzi. Dobry układ?
Foighidneach

[Wschodnie Wody] Czarci Trójkąt

90
Bogata argumentacja, jaką przytoczył Lead za tym, by osiłek zgodził się jednak z nimi pójść, może i przekonałaby kogoś innego, jednak nie uparcie stawiającego na swoim murzyna. Co prawda, sądząc po zabawnym tańcu jego brwi i rytmicznym marszczeniu czoła, Kojaba musiał wewnętrznie przedyskutować sprawę z samym sobą, to jednak wzmianka wylegującego się w łodzi truposza na temat jęczących duchów silniej do niego przemówiła, aby pozostał tu, gdzie aktualnie się znajduje.

- Wy se płyńcie. Ja tu zostanę - postanowił. - Ja tu będę czekał sam, bo Biały płynie z wami. Mam przegryzkę i spokój. Tu mnie nikt nie znajdzie, a na pewno nie banda wyjących straszydeł. Zostaję i koniec - tupnął przypieczętowując swoją decyzję.

- Niech robi, co chce, jeszcze by nam sprawił kłopot. To delikatne zadanie. Najlepiej wykonać je po cichu.- Derek rozłożył ręce w geście zrezygnowania. Skoro tamten nie zamierza z nimi współdziałać, jego problem. Im mniej zawodnych ludzi tym lepiej.

Tematów do rozmów więcej nie mieli. Każdy organizował sobie czas według własnych upodobań. Podczas gdy strachliwy wielkolud oprawiał upolowane w istmie barbarzyński sposób kretoszczury, Derek usilnie nad czymś rozmyślać, a przewoźnik, leżał w bezruchu tak, jak robił to od ostatnich kilku dekad.
*** Słońce już w całości schowało się za horyzontem. I chociaż tego nie widząc na własne oczy, stare gnaty marynarza poczęły się rozprostowywać, jakby wiedząc doskonale, jaka jest pora.

- Czas nadszedł. Wsiadajcie
- rzekł w końcu, biorąc do kościstej łapy nadgryzione przez ząb czasu wiosło.

- No wreszcie. Ile można czekać - widocznie zniecierpliwiony i poddenerwowany nekromanta nie krył frustracji, pomimo tego, iż to nie jemu tak naprawdę powinno najbardziej zależeć na jak najszybszym dotarciu na drugą z wysp.

Zgodnie z przewidywaniami nieumarłego, woda rzeczywiście wydawała się spokojna. Zaledwie oświetlane i mieniące się wspaniale księżycowym światłem, chlupoczące o poszycie zmarszczki wodne bujały lekko łodzią. Samotna łódź snuła się powoli i w osamotnieniu. Prócz nich, nie widniał nawet niemrawy zarys innych jednostek. Na tym skrawku wodnego świata zostali zupełnie sami, ku ich uldze.

- Tam - ozwał się sternik, wskazując bielutkim szponem na szczyt wysokiego wzniesienia, ich punktu docelowego. - Zaczynają się zbierać - Zarówno Lead jak i Derek przymrużyli oczy, by móc dostrzec ledwie widoczne z tej odległości blade punkciki. - Przybywają od przeciwnej strony. Nie zauważą nas - uspokajała i zapewniał.

- Przeklęte pomioty Garona - zaklnął nekromanta, czym zwrócił na siebie uwagę szkieleta.

- Przeklęci WSZYSCY z nich. Gdziekolwiek są i cokolwiek robią - dodał pusty głos.

Po bliżej nieokreślonym czasie dno łodzi zaczęło szurać po dnie, aż w końcu zupełnie na nim osiadło. Odrętwiali od bezruchu i na wpółuśpieni od kołyszących nimi fal niemrawo wypełzli na ląd.

- Pozostanę tutaj. Będę was wyczekiwał. Was lub waszych duchów - oznajmij przewoźnik.

- Phi jeszcze czego. Żebyś tu był, gdy już uporamy się z problemem. Chodź kolego, załatwmy to jak najszybciej - odwarknął Derek i rzuciwszy w puste oczodoły wrogi grymas, bez większego namysłu zniknął za ścianą gęsto rosnących drzew tropikalnych.

Szli skąpani w mroku i bacząc na stawiane kroki, tak aby przypadkiem nadepnąwszy na suchą gałąź lub zwiędły liść, nie dać się zdemaskować. Poza nimi nie nikt ani nic żywego nie dawało o sobie znać. Nawet natrętne owady jakby im odpuściły. Zdawać by się mogło, że fauna tejże wysepki z jakiegoś powodu najzupełniej wyparowała. Pomimo tego, powietrze niosło ze sobą poczucie zdenerwowania i niczym niewywołanego strachu. Przyglądając się ukradkiem Derekowi, Ospray odniósł wrażenie, iż ten widzi więcej, niż on, o czym mogły świadczyć nagłe ruchy głową w przeciwnym kierunku do aktualnie obranego lub dziwaczne machnięcia rękoma, zupełnie jak gdyby chciał coś od siebie odgonić. W sumie sam przewoźnik mówił, iż słyszy lament duchów pomordowanych w imię jakiegoś tam bożka niewinnych ludzi. Kto wie, ile więc par oczu mogło ich tak naprawdę obserwować.

- Schyl się - wyszeptał nekromanta, wnet ciągnąc towarzysza w gęste krzewy i nakazując mu milczeć.

Ogoniasty nie wiedział, czym spowodowana była ta reakcja. Przecież nikogo tu nie było, dlaczego więc Derek tak nagle spanikował i kazał się ukryć. Na odpowiedź musieli chwilę zaczekać. A oto z ciemności wynurzyły się dwie odziane w ciemne płaszcze postaci. Szepcząc do siebie, szły w stronę szczytu, do którego nie pozostawało więcej, jak kilkaset metrów, chociaż kto wie, ile tak naprawdę to było, bo bujna roślinność fałszowała faktyczną odległość.

- Mamy szansę. Ja zakradnę się do zarośli naprzeciwko, a ty zwab ich tutaj
- Że jak, Lead miał posłużyć jako wabik? Pomysł ten z marszu mu się nie spodobał, dlaczego to on miał nadstawiać karku, a tymczasem jego koleżka siedzieć bezpiecznie w kryjówce. Nekromanta coś kombinował, tylko pytaniem pozostawało co? Przecież nie posiadał żadnego broni, jaki więc efekt zamierzał wywrzeć? Poddać się czy też uciec gdzie pieprz rośnie, wszakże nawet truposz nie darzył go zbytnią sympatią, a co dopiero on, zdany na łaskę i niełaskę losu i znajomego, którego obecność mu bokiem wychodziła i którego na ten czas tak bardzo potrzebował.

Wróć do „Taj`cah”