[Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

1
Obrazek
Statek odbił od portu wczesnym rankiem. W częściowo rozłożone żagle uderzył wiatr, pchając potężną konstrukcję na wschód, ku Kresom Wschodnim — ostatnim znanym skrawkom lądu w tej części świata. W ślad za przodownikiem wyruszył Santiago, bliźniaczy żaglowiec. Na masztach obu statków powiewały flagi z herbem rodu Vega oraz symbole Syndykatu Tygrysa.

Barnaba, niegdyś spełniający swoją rolę jako statek handlowy, po kilku szkutniczych przeróbkach stał się przystosowanym do dalekich podróży brygiem, wykonanym wedle tradycji Archipelagu. Żaglowiec posiadał dwa maszty — czterodzielny grotmaszt i trójdzielny fokmaszt, oba o ożaglowaniu rejowym, z dodatkowym gaflem na rufie i kilkoma żaglami trójkątnymi na dziobie. Pokład był podłużny i całkiem szeroki, mogący pomieścić nań całą, około czterdziestoosobową załogę oraz kilkanaście beczek lub innych pakunków, a i tak pozostałoby na tyle miejsca, by móc walczyć w zwarciu podczas abordażu albo urządzić wieczorne tańce.

Pozycję kapitana statku objął Gaviria Vega, kuzyn Vasco, doświadczony marynarz, o charakterystycznym usposobieniu, które kreowało wokół jego postaci aurę sympatii, szacunku i zaufania. Oficerem wachtowym mianował się sam Vasco zwany Barnabą, siła twórcza tego rejsu. Jego zadaniem było rozdysponowanie załogi do zajęć na statku, zbieranie raportów i wymierzanie kar za niesubordynację. Niższymi oficerami zostali inni krewni Vegi, po uprzednim przeszkoleniu — Hegemon Vega, brat Vasco, sprawował pieczę nad ładunkiem na statku i przydziałem ekwipunku. Horacy Vega, kolejny kuzyn Vasco, został pokładowym bosmanem. To on miał rządzić na wachcie, dyktując marynarzom rozkazy oraz kierować ich na maszty, liny i reje do operacji na żaglach. Wszystkie najważniejsze stanowiska objęła więc rodzina Vega, całą resztę pozostawiając członkom Syndykatu oraz podróżnym, którzy podzielając ambicje Vasco, postanowili przyłączyć się do podróży.

Panowie, rozwijamy wszystkie żagle. Wypływamy na otwarte wody — zakomenderował bosman Horacy Vega. — No, z życiem. Dla najbardziej pracowitych dodatkowa porcja rumu!

Jeśli zamierzasz tak hojnie obdarowywać marynarzy alkoholem, cały zapas skończy się nam przed dopłynięciem do wybrzeży Kattok — odezwał się Hegemon, wysunąwszy na chwilę nos z książki, którą czytał na hamaku rozwieszonym na pokładzie.

Horacy nie odpowiedział kuzynowi. Podrapał się tylko po głowie i powrócił do obserwacji mężczyzn wspinających się po linach niczym pająki po pajęczynie. Człon marynarzy wyglądał na doskonale obyty w obsłudze żagli. Młodzi chłopcy jak i ci nieco dojrzalsi, którzy na morzu spędzili dobre kilkanaście lat, sprawnie przemieszczali się na wysokości i operowali tekielunkiem zupełnie jakby zostali do tego stworzeni.

Vasco stał obok sternika, Gaja Vandera, spoglądając na przedmiot, który wpadł w jego ręce na krótko przed wypłynięciem z portu. Drewniane pudełeczko, mieszczące się w dwóch dłoniach, z kunsztownym metalowym zdobieniem, kryło w swoim wnętrzu urządzenie nabyte u gnomiego konstruktora i wynalazcy z Taj'cah. Pod obłym szkiełkiem w środku pudełka znajdowała się cieniutka igła postawiona na sztorc, a na niej balansująca zakrzywiona ku dołowi strzałka wykonana z czystego czarnego żelaza. Bez względu na ułożenie przedmiotu, o ile był ustawiony nieruchomo w poziomie, metalowy wskaźnik zawsze zwrócony był ku północy. Wynalazek ten był już znany niektórym marynarzom, był jednak na tyle drogi i trudny do zdobycia, że najczęściej w namierzaniu kierunków posługiwano się przy pomocy słońca, księżyców i gwiazd.

Jak uczcimy początek tego wspaniałego rejsu? — zagaił Gaja trzymający w dłoniach stery żaglowca. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy odkąd tylko statek pożegnał się z portem.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

2
Vasco wpatrywał się nieruchomo w widnokrąg, uśmiechając się szeroko. Wielokrotnie zastanawiał się nad tą przygodą - nie oczywiście nad tym, czy jest słuszna i czy powinni wyruszać. To wiedział na pewno. Zastanawiał się nadal, czy aby na pewno Barnaba powinien rozciąć wodę w kierunku wschodnim, czy jednak zachodnim? Nie ważne ile razy rzucał monetą, los zawsze potwierdzał niemiłosiernie kierunek. Wschód. Wschód. Wschód. Teraz i w tamtą stronę spoglądał, zostawiając Taj'cah za swoimi plecami. Na miasto nie spojrzał ani razu. Znał je. Widział setki razy. Wielokrotnie oddalał się od niego na statku. Znał zmianę każdego budynku, od którego się oddalali. Pamiętał, że w pewnym momencie ludzie, wyglądający jak mrówki, znikają kompletnie. Tak samo jak i sam port. Pomosty i nabrzeże znikało najpierw, przez co budynki wyglądały jakby wyrastały z wody kolorowymi ścianami. Pamiętał, jak strzela wieżyczka koszar nieopodal magazynów, potem zamieniająca się w cienką tyczkę - igłę, ledwo widoczną na tle błękitu.


Nie odwracał się więc do Taj'cah. Widział je bez patrzenia. Doskonale potrafił wyobrazić sobie, co jak dokładnie wygląda. Interesował go wschód. Wdychał tą podróż całym sobą. Jego skóra łaknęła wręcz i przyciągała do siebie morską bryzę i kujące promienie słoneczne. Oczy próbowały wypatrzeć kolejnego metra horyzontu, który zaraz pojawi się za tym ledwo co zobaczonym. Uśmiechał się szeroko do świata i samego siebie. Życie jest piękne.


Z podziwem i dziwną nutą zaciekawienia spoglądał na chłopaków dosłownie pływających po linach i oporządzeniu. Młodzi, dobrze zbudowani i wyćwiczeni, o silnie zarysowanych, masywnych łydkach. Z fal głębszego zamyślenia wyrwał go Gaja Vander, więc spojrzał na niego przez krótką chwilę, by z powrotem wbić wzrok na wschód, jakby od tego zależało powodzenie całej wyprawy.


Nie tak hucznie jak dopłynięcie do celu, gdziekolwiek go nie znajdziemy. Na dzisiaj, jak się uspokoi, planuję sesję palarnianą. W końcu, na morzu też można, prawda? Ha! — tutaj zaśmiał się pojedynczą sylabą i wyszczerzył zęby do samego siebie, niczym paw wdzięczący się swoimi wdziękami do własnego odbicia w tafli jeziora.


W końcu elita towarzyska może rozkręcać bawki nawet na oceanach — Vasco spojrzał ponownie na Gaję, po czym rozejrzał się po załodze, zastanawiając się, ilu faktycznie znalazło się tutaj "przypadkowych" podróżnych, którzy nie byli ani jego krewniakami, ani członkami Syndykatu.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

3
Na pokładzie statku, wśród obecnej wachty, Vasco doliczył ośmiu marynarzy i majtków pracujących przy żaglach. Tylko trzech z nich nie należało do Syndykatu Tygrysa. Castio, stary żeglarz pamiętający jeszcze czasy Wojny Wysp pomiędzy Taj'cah a portem Erola, stanowił autorytet dla młodszych i starszych marynarzy, a szczególnie dla raczkujących w żeglarstwie majtków. Zaprawiony w boju i żegludze mężczyzna krytycznym okiem spoglądał na pracę swoich towarzyszy. Nie odmawiał jednak nigdy pomocy i zawsze służył cenną radą. Był też Harpun, człowiek po czterdziestce, były poławiacz wielorybów, pereł i innych bogactw mórz. Znalazł się na pokładzie nie tylko ze względu na swoje cenne doświadczenie, ale również fakt, że jako jeden z nielicznych żeglarzy Herbii wielokrotnie wypływał za Kresy Wschodnie i znał niebezpieczeństwa, jakich można było się tam spodziewać. Najmłodszy ze wspomnianej trójki, majtek Janko, podobnie jak inni majtkowie, zaciągnął się na statek ażeby szkolić się w fachu. Rejs w nieznane pobudzał wyobraźnię junaków, co też dodatkowo zmotywowało ich do zaciągnięcia się na pokład.

Vasco pamiętał, że na żaglowiec wsiadali również inni "obcy", między innymi bladoskóra Karmila — kapłanka Krinn. Towarzyszyła jej dwójka ochroniarzy — Czarne Płomienie, paladyni, wojownicy Drwimira. Na dziobie statku stał około pięćdziesiąt-letni mężczyzna, człowiek, Sherandius z Taj'cah — kartograf i astrolog. Zdawało się, że właśnie coś notował. Poza tą czwórką, dwoma starszymi marynarzami i całą ekipą pokładowych majtków, obecni na statku ludzie i elfy powiązani byli z rodem Vega i Syndykatem.

Pod pokładem wolny czas spędzały dwie prostytutki ściągnięte na statek przez Tygrysów, śniadoskóre dziewczyny — Miranda i Trissa. Druga z nich była rodowitą Wschodnią Elfką. Podobnie zresztą jak jedna trzecia część marynarzy, cieśla pokładowy oraz drugi sternik. Całą resztę załogi i podróżnych stanowili ludzie o ciemnej karnacji, typowej dla mieszkańców Archipelagu. Wyjątkiem była jedynie Kapłanka, która już po kilkunastu minutach na słońcu musiała skryć się w cieniu żagli, by promienie słońca nie spaliły jej delikatnej cery.

Wasza wielebność — odezwał się uprzejmie kapitan Gaviria Vega, wszedłszy po schodkach na deski pokładu. — Udało mi się zagospodarować dla pani osobną kajutę. Haniebnym z mojej strony byłoby przyznanie hamaku w forkasztelu wśród załogi. Choć twoje powody uczestnictwa w tej wyprawie wciąż nie są mi znane, z przyjemnością ugoszczę na moim statku poważaną osobę duchowną, bez względu na wyznanie. Przychylność bogów na krańcu świata z pewnością nam się przyda.

Kapitan oparł się dłońmi o reling i przez chwilę trwał w zamyśleniu.

No, czeka mnie jeszcze obchód po pokładzie i sprawdzenie kilku rzeczy. Czy jest jeszcze coś, w czym mogę pani służyć?

*
Na pokład weszła Natalia Vega, siostra Vasco. Prężnym krokiem podeszła do brata i stanęła z nim ramię w ramię. Dziewczyna była nieco niższa od oficera i idealnie wpasowywała się w typowy wizerunek "młodszej siostrzyczki". Niezwiązane włosy powiewały jej na wietrze, wpadając do oczu i ust, co zmuszało ją do ciągłego ich poprawiania.

Okropnie ciasno tam na dole — rzekła z lekką pretensją, tupiąc nogą w deski pokładu. — Ale da się żyć. Tylko jak długo?

Zapasów wystarczy nam na dwa miesiące żeglugi. Przy obcięciu racji może nawet trzy — wtrącił Hegemon, ponownie wysunąwszy nos z książki. — Co znaczy, że po maksymalnie półtorej miesiąca bezowocnej podróży będziemy musieli zawrócić. Albo płynąć dalej i spróbować przeżyć żywiąc się samymi rybami. — Poprawił okulary i powrócił do lektury.

Huh, ktoś mi przypomni, dlaczego się na to pisałam?

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

4
Vasco przypatrywał się bacznie załogantom. Podrapał się w brodę w zamyśleniu, między dobrze ułożonymi włosami a wygoloną do gładka skórą. Z początku zainteresował go Janko - niby majtek jakich wielu, ale dziwnym było, że nie pasował do całej gamy innych członków załogi. Jakoś nie miał swojego własnego miejsca, przydziału. No nic, nie ma co roztrząsać. Postanowił jednak mieć na niego "przypadkowe oko". Wierzył, że wśród rodziny i Syndykatu wszyscy życzyli tej podróży wszystkiego dobrego, lecz takie siły zawsze mają wrogów i przeciwników. Przy tym ostatnim zaś pomyślał od razu o tej dziwnej kapłance. Skąd, na bogów, kapłanka Krinn zechciała wybrać się na dalekosiężny rejs w nieznane? By kolonizować lądy? Nawracać w nieznanym miejscu? Vasco, chociaż bogów jakoś wybitnie nie wyznawał, to miał pewność, że jej obecność nie jest rzeczą naturalną. Nie podobało mu się to.

A co, Nat? Wolałabyś siedzieć teraz pod baldachimem, zajadać się daktylami aż z Twojego tyłeczka utoczy się okrągły księżyc? Cały dzień przesiedzieć w cieniu a potem pooglądać występy w naszej karczmie? Robiliśmy to już. Wiele razy. Praktycznie codziennie. Po to tu jesteśmy, piękna, abyśmy zrobili coś nowego. Coś, co nie robił nikt inny — tutaj wyciągnął dłoń z szyderczym uśmiechem i uszczypnął siostrę w policzek. Wiedział, jak reagowała na podobne żarty, ale on akurat był bezpieczny. Dobrze wiedział, że jest chyba jedynym wyjątkiem od reguły, może poza Horacym, gdzie mógł sobie pozwolić na dużo więcej i ujdzie mu to płazem.

Jeśli chcesz, oddam Ci swoją kajutę, albo będziesz spała ze mną. Nie narzekaj — zwrócił się do niej z udawaną powagą i gniewem, grożąc jej palcem z wykrzywioną niebotycznym grymasem na twarzy, dając tą reprymendę. Poczochrał jej włosy i spojrzał z powrotem na kapłankę, do której wzrok wracał mu co chwilę. Nie zbiło go z zamysłów nawet zanudzanie Hegemona. Vasco dobrze wiedział, że to zanudzanie jest im potrzebne, ale nadal było to zanudzanie.

Nie wiem jak Wy, ale ta kapłanka mi tu w ogóle nie pasuje. Nic a nic. Przychodzi z jakimiś paladynami na pełny słońca pokład i se stoi. Po jakie czorty ona tu w ogóle weszła? Gaja, będziesz na nią zerkać? — tu nagle zmienił ton na bardziej gorączkowy, jakby chciał jeszcze bardziej zwrócić tym uwagę obecnych — Zobaczcie, jaka blada. Jak papir. Może krewna Hugo — zaśmiał się na koniec żartem sytuacyjnym, który jednak powinien zrozumieć w pełni jedynie on. W końcu Hugo również był bladym. Żachnął się i spojrzał na sternika, potem na swoją siostrę, uśmiechając się zawadiacko pod nosem.

Może potem z nią pogawędzę. Ciekawi mnie. Jak myślicie, co tam znajduje się pod tą sukieneczką? Sutki jak duże monety, rozłożone okręgiem? Piramidki? Czy może małe i nabrzmiałe? Cholera. W sumie pasowałaby do nas w Taj'cah. Ale tutaj? Po jaki czort — powtórzył swoje pytanie do sternika i rodzeństwa, chociaż pytał równocześnie siebie samego i cokolwiek, co mogło mu odpowiedzieć - bogowie, wspomniany czort, błękitne niebo, Barnaba, jego sumienie bądź intuicja. Pytanie zadane w eter, którego odpowiedź chciałby poznać, ale równocześnie nie wiedział jak. Przez to jeszcze bardziej pragnął znać odpowiedź. Chciał wiedzieć to, co nieznane.

Ale to później. Na razie płyńmy. Popatrzmy. Jak ktoś niedługo będzie gadać z Horacym, to niech pogada z Hugiem o załodze. Czy wszyscy mają na pewno sprawdzone tyły. Nie chcę brudu na pokładzie ani żadnego masowego Ong-taj bo okaże się na oceanie, że ktoś jest ze złej grupy i rozjebią mi Barnabę — oparł się o balustradę i podniósł wzrok na horyzont, sam nie wiedząc, co teraz powinien robić. Przypatrywał się jedynie statkowi i jego załodze, niczym żyjącemu organizmowi. Spoglądał na majtków, marynarzy, kapłankę i jej paladynów i zaczął się zastanawiać, ponownie wbijając wzrok w horyzont.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

5
Już kiedyś tak było, pomyślała, łykając morski wiatr. Już tak kiedyś było. Taka wyprawa, dzika, w błękicie wielkiego morza, wśród dni, nocy pełnych strachów, widm i zjaw. Już to kiedyś widziała. Widziała to i wiele więcej w wizjach zsyłanych przez samą panią pokusy, królową zwodniczego i niebezpiecznego piękna. Za ich sprawą, zesłanych i interpretowanych objawień, zjawia się Karmila na pokładzie Barnaby.

Niebo na pół rozcinały chmury. Kontemplacje nad jej udziałem w wyprawie przerwał zaś niespodziewanie kapitan Gaviria Vega. Kobieta o purpurowych lokach skinęła głową na znak powitania, lecz z jej ust nie popłynęły żadne słowa. Szybko wsłuchała się w niesioną wiadomość, nie spuszczając rozmówcy z oczu. Śledząc każdy jego ruch, wpajała swe przenikające spojrzenie. Aż do chwili, gdy mężczyzna nawiązał do powodów uczestnictwa czerwonej kapłanki w tej szaleńczej eskapadzie. Wtem zabrała głos:

Wiara, mój panie — dokończyła nim przeszedł do kolejnego zdania.

Niezręczna cisza wypełniała chwilę. Nie godził jej nawet świszczący wiatr, ni skrzek mew. Wtem zebrał się, a z wnętrza gardzieli wydobyły się puste słowa: obchód, sprawdzenie sprzętu oraz uprzejme pytanie na podobę niepewnego człowieka dobrej maniery.

Dziękuję ci za twój trud — powiedziała. Na twarzy czuła wiatr. Chłodny wiatr. A w nozdrzach zapach drzewa, z którego zbili pokład.

Niechaj święty ogień rozświetla nam drogę w zwątpieniu i ciemności - odwróciła twarz, topiąc spojrzenie w wodzie tak niebieskiej jak jej hipnotyzujące oczy.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

6
Wolałabym... Ej! — Natalia odtrąciła szczypiącą rękę brata i w reakcji uderzyła go lekko pięścią w bok. — Potrafię o siebie zadbać. Ale propozycji nie odmówię. Tylko przypominam, że lubię się rozpychać — odparła ironicznie i zaraz potem się roześmiała.

Ma się rozumieć — odpowiedział Gaja, blokując koło steru i opierając się o nie łokciami. — Ja tam nie wiem — burknął. — Im mniej wiem, tym lepiej sypiam. — Zarechotał i zabrał się za polecenie obserwowania tajemniczej kapłanki.

Zarówno Gaja, jak i Vasco widzieli, jak kapitan żegna się z kobietą nieznacznym ukłonem i powraca pod pokład. Kapłanka pozostała sama ze swoimi myślami i towarzyszącymi jej paladynami, którzy nie odstępowali jej na krok. Silniejszy powiew bryzy rozwiał jej śliwkowe włosy.

We wzburzonej wodzie odbijało się wędrujące ku górze złote słońce. Wiatr zachodni spienione gonił fale.

Żaglowiec zostawił za sobą usiane gęsto wysepki i piaszczyste mielizny, wypływając na przestwór morza międzywyspowego. Załogę i innych podróżnych czekały teraz niecałe dwa dni rejsu w stronę Kat'tok, ostatniej znanej przystani na dalekim wschodnie.

***
Słońce zaszło już za horyzontem, a na nieboskłonie zabłysły miliony gwiazd, które odbijały się w czarnym, spokojnym bezmiarze wód, niemal dając poczucie lewitowania pośrodku nicości. Ani Mimbra, ani Zarul nie zaszczyciły swą obecnością nocnego nieba. Woda była cicha, czarna i gładka, jak gdyby wiatr przysnął na chwilę, zmęczony wybudzaniem fal z morskich objęć. Statek przystanął więc pośrodku bezkresu i czekał.

Na pokładzie rozpalono ponad dwa tuziny świecowych lampionów i rozwieszono wzdłuż relingu, przy masztach, na dziobie i rufie, a także przy schodkach prowadzących pod pokład. Wszyscy zebrali się na deskach pokładu i usiedli w szerokim kole. Surowe, umęczone twarze załogantów rozświetlała blada łuna światełek płomieni. Oficerowie, ubrani w swoje szlacheckie stroje, wyróżniali się spośród marynarzy i zajmowali osobne ławy. Między członkami rodziny Vega z rąk do rąk wędrowały drewniane fajki, których zażywali sobie pospołu. Wśród marynarzy, majtków i pracowników pokładowych krążyła butelka rumu i druga, z pomarańczową nalewką.

Bosman Horacy Vega podsunął Karmili dymiącą fajkę. Zapach palonego zioła kojarzyć się mógł ze świątynnymi kadzidłami, jakich używano w celu rozluźnienia umysłu i ciała. Kapłanka nie musiała nawet przyjmować propozycji, by odczuć lekkie skutki zażywania narkotyku. Już sama woń zielska wpadająca w nozdrza powodowała przyjemne odczucie rozchodzące się od głowy aż po brzuch.

Nie wiem czy wam, kapłankom można, ale nie zaszkodzi zaproponować. — Uśmiechnął się serdecznie.

Cisza przed burzą — burknął stary Castio po drugiej stronie okręgu i pociągnął z gwinta. — Obym się mylił.

Podobno za Kat'tok sztormy są tak silne, że fale i wiatry przewracają największe frachtowce — odezwał się jeden z młodszych marynarzy. — A huragany — kontynuował — unoszą statki w powietrze i niosą na mile w dal.

Byłeś tam kiedy, Jonasz? Nie huraganów bać się trza, a innych niebezpieczeństw — podjął Harpun, weteran wielorybnictwa.

Wszystkie oczy zwróciły się ku mężczyźnie z twarzą porośniętą siwym, kilkudniowym zarostem. Jakby oczekiwano, że zaraz rozpocznie fascynującą opowieść. Podano Harpunowi butelkę rumu na zachętę.

Cztery lata temu, wypłynąłem z ekipą na wieloryby — rozpoczął, zwilżywszy gardło piekącym trunkiem i odchrząknąwszy głośno — na wschód, jak zawsze. Tam ich najwięcej, nie wiedzieć czemu. Trzy dni drogi przy pełnym wietrze za Kresami pojawiła się mgła dziwna, ciągnąca się przez cały horyzont, gęsta jak mleko, że nie da rady normalnie przepłynąć, tylko na ślepo by trzeba. Wystawisz rękę przed siebie i dłoni nie zobaczysz — mówił wolno, budując powoli napięcie. — Wpłynęliśmy w nią za moim rozkazem. Ciekawość była zbyt silna. I to nas zgubiło. Straciliśmy wtedy trzech poławiaczy. Kompletnie się zagubili.

Któryś z marynarzy zaśmiał się gromko, przerywając Harpunowi opowieść.

Jak to zgubili? Na statku? Powypadali za burtę czy jak?

Oszaleli. Postradali zmysły. Zachowywali się jak zwierzęta. Gadali jakieś głupoty, jakby w ciężkiej gorączce byli. Zamknęliśmy ich pod pokładem skutych, żeby nie sprawiali kłopotów. Zaczęli wyć szaleńczo, to zakneblowaliśmy im usta. Nazajutrz udało nam się wypłynąć z tej przeklętej mgły, ale ich stan się nie polepszał. Jednemu udało się wyswobodzić. Gdy zszedłem do nich na dół, wszyscy byli już martwi. Pozagryzali się nawzajem na śmierć. — odparł z zabójczą powagą. — Kiedy wróciłem za Kresy miesiąc później, mgły już nie było. Bogowie wiedzą co to było i czy jeszcze kiedyś się pojawi.

Zapadła cisza. Wzburzył ją dopiero donośny głos kapitana.

No, wystarczy już tych opowieści grozy. Hej, chłopcy! Nie straszne nam żadne niebezpieczeństwa. Jesteśmy żeglarzami. Nie ma odważniejszych od tych, którzy porywają się na kraniec świata!

Tak! — zawołali marynarze.

Któryś chłopak, pośród zebranych na jednej ławie majtków, zaczął śpiewać melodyjnym głosem. Zaraz do niego przyłączyła się cała reszta bandy i nagle cały pokład rozbrzmiał jednym, wspólnym głosem.
Gdy wolno płynie łódź i ciemna wody toń,
Gdy słońce zaszło już i noc podaje dłoń.
Już czas do koi, czas marzenia senne snuć,
Wspominać przeszły dzień, gdy wolno płynie łódź.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

7
Gdy rozpalano lampiony Vasco nie powiedział nic - żadnego słowa sprzeciwu, komentarza, po prostu popatrzył na ogrom światła. Jedynie w zaciszu szybkiego szeptu wskazał Horacemu oczami — Następnym razem mniej tych lampionów. Na następne dni. Przyda nam się światło na oceanie — uśmiechnął się i poklepał krewniaka po ramieniu, wdychając głośno powietrze, nabierając go pełnymi płucami. Na razie wszystko szło całkiem dobrze. Nie ma co się martwić.


Vasco rozsiadł się wygodnie, chociaż nie usiadł na ławie, a na deskach pokładu, jak załoga, choć oparty o ławę dla uzyskania stabilności w plecach. Usadowił się jak najbliżej swoich krewniaków, gdyż wtedy czuł się z jednej strony najbardziej bezpiecznie, a z drugiej czuł potrzebę zapewnienia im bezpieczeństwa. To głównie na nim spoczywała odpowiedzialność za nich i fakt, że nic im się nie stanie. Musiał też pamiętać, że to była jego wyprawa, co sprawiało, że czuł się za nich i za całą załogę tym bardziej odpowiedzialny.


Przydałby mu się susz, lecz z jakiegoś powodu nie miał na niego ochoty. Wolał być lekko spięty, niż całkowicie się zrelaksować. Chętniej za to chwycił butelkę rumu, która niebezpiecznie zadrapała w pańskie gardło, ale przyjemnie i znajomo rozgrzała wnętrzności. Vasco siedział. I słuchał.


Na wielorybach się nie znał. Słyszał niby od jakiegoś uczonego podczas jednego ze spotkań, że wieloryby płyną za zimnem. Jednakże Archipelag sugerowałby całkowity brak takich wielorybów. Powinny pływać jedynie na dalekich rejonach Północy. Mgła za to, to zupełnie co innego. Jako oficer wachtowy ma obowiązek działać w nagłych sprawach. Jak poradzić sobie z mgłą? Vasco miał już kilka pomysłów, ale z mgłą, która odbiera zmysły? To już przerastało jego możliwości. Jest co się martwić.


Gdy głos zabrał kapitan, Vasco przyklasnął temu i zakrzyknął wesoło, wyrywając się z zamyślenia. Mając jednak w głowie nadal tą mgłę martwił się tym. Wiedział, że nawet, jeśli nie mgła, to pojawi się coś podobnego do niej. Nie bez powodu nikt się nie porywał na taką wyprawę. Zauważył, że Horacy siedzi nieopodal kapłanki, lecz nie zamierzał na razie wykonywać żadnych pierwszych ruchów. Nie było mu to teraz potrzebne. Jedyne, co mógł, to czekać, myśleć i planować. Tak też zrobił, bo pomimo przyłączenia się wesoło do śpiewania, trącania Natalii łokciem co jakiś czas i uśmiechania się do Horacego, ciągle jego część pogrążona była w ponurym zamyśleniu. Głosy wznosiły się i opadały, lecz to wszystko było jedynie tłem. Potrzebnym i nieuniknionym, oczywiście nie niechcianym. Nadal jednak tłem.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

8
Poruszenie na pokładzie nie było niczym nienaturalnym. Po dniu ciężkiej pracy, gdy w pocie czoła większość załogi utrzymywała tę łajbę w ryzach, zebranie pośrodku mroku zdawało się niemalże strategicznym posunięciem. Niespotykane dotąd twarze wybyły spod pokładu, jak schwytana na wędkę ryba opuszcza wody oceanu. Karmila przyjrzała im się uważnie. Nie spuszczając wzroku z Vasco, Horacego oraz Natalli, próbowała zajrzeć głębiej niż pozwalały na to jej pełne błękitu oczy. Ciekawe - pomyślała, muskając dwoma palcami wystającą lekko szczękę.

Wszyscy zasiedli razem. Jedni na pokładzie, inni na stołkach. Część zajmowała skrzynie, a część najzwyczajniej stała oparta o wszelkiej maści drewniane podparcia czy przytrzymywała się za sznury z masztu. W ruch poszedł rum, a za nim nalewka w pomarańczowej butelce. Bosman Horacy Vega podsunął Karmili dymiącą fajkę. Ulatniająca się smuga dymu zakuła w nozdrza. Karmila odchyliła głowę by zamknąć na chwilę oczy.

- Kapłani Krinn nie stronią od przyjemności - sięgnęła po fajkę. Dym wypełnił jej malutkie płuca i poczuła jak cały ciężar cielesności opuszcza ją natychmiast. Resztki uszły zgrabnie nosem, cześć zaś ustami. Chwilę myślała, jakoby kontemplując nad palącą się fajką. I koniec końców zaciągnęła jeszcze jednego bucha, tym razem pełnego.
- Dziękuję, bosmanie - umieściła używkę z powrotem w rękach mężczyzny.

Nadszedł czas marynarskich opowieści. Analizując twarze zgromadzonych, Karmila widziała na nich wypieki, i nie były one wynikiem rumu czy nalewki. Wielu z nich wyglądało na przerażonych. Inni szydzili z magicznej mgły. Wszystko zwieńczyła marynarska pieśń, w którą kapłanka się nie włączyła, chociaż noga pod suknią tupała do rytmu niezaprzeczenie. Kiedy głosy ucichły a gromkie posiedzenie zdawało się stabilizować poprzez łączenie w zamknięte grupki i dysputę na znane im tylko tematy. Wtedy przed szereg wyszła kapłanka. Zrzucając z siebie granatowy płaszcz odsłoniła leciwe ramiona i dzienną - niedostosowaną do wieczornego chłodu - kreację. Wyciągnęła przed siebie ręce, a złote bransolety zabłysnęły w świetle płomieni.
- Nie lękajcie się przeklętej mgły - ogłosiła mentorskim tonem.

- Jest tylko jedno piekło. To, w którym teraz żyjemy.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

9
Rozmowy ucichły, gdy kapłanka niespodziewanie zabrała głos i zrzuciła z siebie wierzchnie szaty. Wszystkie oczy zwróciły się ku niej i wpatrzone jakby w hipnotyzujący czar nie mogły skupić się na niczym innym. Załoganci wyraźnie rozluźnili się, jak gdyby ciążący im na plecach ciężar i spięcie w mięśniach opadło, a zastąpiło je podbudowanie i odwaga. Ktoś szepnął, że przemawia przez nią sama Krinn. Prawda czy nie, nikt nie potrafił odmówić kapłance charyzmy i trudnej do opisania aury, która korzystnie wpływała na umysły prostych marynarzy a nawet i szlacheckich oficerów.

Po skończonej skromnej biesiadzie, wszyscy poza wieczorną wachtą udali się na spoczynek. Oficerowie i inne wysokie rangą persony swoje kajuty mieli na rufie, pod pokładem, rozlokowane wokół sali narad z okrągłym stołem i dużym, przysłoniętym firanami oknem. W pokojach nie było zbyt dużo miejsca. Każda mieściła dwupiętrowe prycze, krzesło, skromny stolik i prywatne skrytki na ubrania, broń i inne graty. Wyjątkiem były sypialnie kapitana Gaviria i pierwszego oficera Vasco — dwukrotnie większe, choć jednoosobowe, z nieco większymi łożami i przestrzenią na osobiste przedmioty. Jedną z mniejszych kajut, pierwotnie oficerskich, zajęła Karmilla, uratowana przez kapitana od konieczności spania w hamaku pośród stęsknionych za kobiecym ciałem prostych marynarzy.
* Ciszę i spokój nocy zburzyły brzdęki dzwonków i nawoływanie bosmana Horacego.

Słońce wschodzi, zmiana wachty! — krzyczał mężczyzna, a w ślad za jego głosem ponownie zabrzmiały tępe brzmienia dzwonka z brązu.

Choć bosman powinien był zbudzić jedynie część załogi, niemal nikt już nie zdołał zasnąć po tak nagłej pobudce, toteż pod pokładem wyłoniły się z kajut zaspane sylwetki oficerów o nieuczesanych włosach, a z forkasztelu na dziobie ospałym krokiem wyszli marynarze i majtkowie z rannej wachty. Z okrętowej kuchni dało się wyczuć zapach przygotowywanego posiłku. Zaczął się nowy dzień.

Statek znów posunął na wschód, niesiony przez zachodni wiatr, który wraz ze świtem ponownie uderzył w żagle. Załoganci przybrali wesołe twarze i dziękowali Ulowi za jego łaskę. Na pokład wyszedł kuk z garncem pełnym pachnącej polewki i sucharami, które zaczął rozdawać wszystkim obecnym. Przydział posiłków odbywał się pod czujnym okiem Hegemona, który właśnie rozpoczął swój poranny obchód i sprawdzał, czy zapasy są rozdysponowywane prawidłowo. Wszyscy głodni ustawili się w długiej kolejce, zabrawszy swoje naczynia. Oficerska śmietanka zajęła natomiast swoje stanowiska na podwyższeniu na rufie, skąd miała widok na cały pokład.

Coś się chmurzy — zauważył Gaja Vander, łapiąc za ster. — Na północnym wschodzie się błyska, ale jeśli wiatr się nie zmieni, ominiemy burzę szerokim łukiem i późnym wieczorem będziemy już u wybrzeży Kattok.

Vasco! — zawołał kapitan, wyłoniwszy się spod pokładu. — Nie mogę znaleźć nigdzie Hugo, a potrzebuję wysłać wiadomość do Santiago. Trzymają się zbyt daleko z tyłu i muszę się upewnić, czy wszystko w porządku. Mógłbyś wysłać im kruka z tą wiadomością? — zapytał, a właściwie to w nietypowy sposób wydał rozkaz, wręczając przy okazji pierwszemu oficerowi skromny zwinięty liścik. — A najlepiej to znajdź tego drania i zleć mu tę robotę. Ja muszę zająć się papierkową robotą. A przy okazji, może oprowadzisz kapłankę po statku? Słyszałem że jesteś co do niej sceptyczny. Może to będzie dobra okazja, żeby się czegoś o niej dowiedzieć. — Mrugnął porozumiewawczo i obrócił się na pięcie, by odejść.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

10
Karmila stała oparta o drewnianą barierkę. Spoglądając na wschodzące słońce, otulona morską bryzą, rozmyślała o minionej nocy. O tym, co stało się pod pokładem, gdy wszyscy zamknęli strudzone dniem powieki. Wszyscy poza kapłanką Pani Pokusy i jej wiernymi obrońcami.

***

Ziewnęła, odłożyła książkę na bok, tam gdzie leżały pozostałe. Rozrzuciła poduszki, zmieniając układ czytelniczej kajuty na relaksacyjny i przytulny. Paladyni Krinn poczęli ściągać swe solidne opancerzenie, wiedząc, która z form kultu patronki właśnie będzie mieć miejsce. Karmila wsadziła palec wskazujący do ust, by soczyście go naślinić. Tak mocno, że przezroczysty śluz spływał po nim powolutku jeszcze chwilę po wyciągnięciu. Tss - zagrało, a zapach gaszonej świecy uderzył do nozdrzy. Komnata momentalnie utonęła w nieprzebitym i gęstym jak melasa mroku. Tarczki, pasy oraz rzemyki runęły na podłogę, tak jak i lniana toga, która przykryła wtem odzienie mężczyzn. Dwóch tęgich, sprawnych samców o oliwkowej karnacji. Zbliżyli się. Pachnieli wonią ostrego potu, kajutowym kurzem, żelastwem, które wykańczało ich piękne zbroje. Wyciągnęła ręce, dotknęła jego ramion. On dotknął jej ramion. Twarze zbliżali jeszcze z ociąganiem,
czujnie, jak gdyby bojąc się spłoszyć jakąś bardzo, ale to bardzo płochliwą istotkę. Poczuła, że drugi z mężczyzn położył swe wielkie łapska na jej drobnej talii. Gęsto owłosiony tors wywołał gęsią skórę na plecach. Karmila czuła pocałunki z przodu i z tyłu. Deszcz pocałunków, prawdziwe oberwanie chmury dla jej ust, twarzy, szyi i ramion.

A potem zderzyli się i doszło do kataklizmu. Warownia nie zniosła oblężenia. Wróg zajął ją z każdej strony. Natarł z frontu i jeszcze żwawiej od końca. Westchnęła głośno, rzuciła ręce zawiązane na szyi ogiera... Tak kultywowała tradycję wyznawców Krinn.

***

Karmila dalej nasycała wzrok spienionymi falami oraz unoszącymi się nad nimi mewami. Czuła, że ta wyprawa zaprowadzi ją dalej niż myślała. Wierzyła w nieomylność Krinn.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

11
Vasco de la Vega otworzył zaspane oczy z niemym Kurrrwa w nich wypisanym, słysząc dzwonek i westchnął głęboko. Pójdzie spać dalej. Nie powinien. Ale chce. Więc pójdzie. Nie powinien, obowiązki. Nic to. Pójdzie spać dalej. Nie może. Z nadzieją spojrzał na Natalię licząc może na jakąkolwiek pomoc w wybudzeniu, lecz ta chrapała tylko w ogóle nie wiedząc, że już nastał poranek. Vasco wpatrywał się długo w twarz siostry, uśmiechając się szczęśliwie. Wyobrażał sobie jaśniejsze niż nadmorska woda ich rodzinnej wyspy oczy, tak bliźniaczo podobne do jego, teraz skryte za powiekami, nos wygięty zabawnie do góry przez oparcie go o jego ramię i otwarte usta, skąd wydostawało się ciche chrapanie. Pragnął, żeby otworzyła oczy, uśmiechnęła się radośnie i przeciągnęła. Pragnął, by obudziła się nagle, bez jego pomocy, niby przypadkiem. Pragnął. Wiedział jednak, że nawet porządny kuksaniec może jej nie wybudzić ze snu. Z wielkim smutkiem i ociąganiem Vasco podniósł się do pozycji siedzącej, wzdychając po raz kolejny, by jakoś wymusić w sobie pauzę między wstawaniem a faktycznym wstaniem. Bezceremonialnie, dla jedynie własnej satysfakcji objął ustami sutek Natalii ustami na krótką chwilę, potem złożył na jej czole krótki pocałunek i zakrył ją solidnie nakryciem łoża. Uśmiechnął się, zakładając spodnie o nienaturalnym wybrzuszeniu i nałożył na siebie jedynie długą, białą koszulę, nie kłopocząc się kurtą czy pancerzem. Przytroczył miecz, założył kapelusz, westchnął po raz ostatni i wyszedł, starannie zamykając pokój.

Dzień dobry, jak się spało? Bujało? — zagadywał krótkimi wiadomościami spotykanych marynarzy z lekkim, zaspanym uśmiechem, nie wdając się w rozmowy.

Dzień dobry panowie, pierwszy dzień i pierwsza noc za nami. Jak na razie idzie dobrze — przywitał się z resztą oficerii na rufie, delikatnie spóźniony na posiłek, widocznie nadal zaspany, ale w dobrym humorze, wdychając całym sobą horyzont morskiego krajobrazu, jakby ściągał go do siebie jak magnes. Chłonął bryzę, promienie słońca. Wiatr miło łaskotał go po twarzy. Życie jest piękne. Wchodząc poklepał Gaję po ramieniu w geście przywitania, spoglądając za jego palcem w stronę burzy. Spodziewał się ich, ale jeszcze nie przed Kattok. Kiwnął głową sternikowi jakby dla potwierdzenia jego pomysłu.

Tak jest, panie kapitanie. Już się robi — uśmiechnął się ciepło, mówiąc bez zbytniej energii. Podebrał Hegemonowi spory kawałek pomarańczy z talerza, po czym ruszył bezpośrednio w stronę kapłanki.

Widząc ją przy rufie ponownie otaksował ją ciekawskim wzrokiem, typowym męskim odruchem wpatrując się krótką chwilę w jej odległe pośladki, bliższe z każdym krokiem. O. Tyłeczek nie w śliwkę, nie w gruszkę. Dwie pomarańczki. Ładnie. Książę Pomarańczy podszedł niby od niechcenia i stanął obok niej, nic na początku nie mówiąc i wpatrując się w ten sam kierunek, co ona. Myślał chwilę, może zbyt długą. Wydawało mu się, że on i Karmila grają w jakąś grę. Nie ze sobą, oczywiście. Gdzieś toczyła się jakaś gra, której Vasco nie poznał zasad, ale oboje byli Graczami. Byli w pewnym sensie podobni, jakby doświadczeni i zaznajomieni, jakby delikatnie zmęczyło ich to. Czuł, może jednostronnie, że nie wypadałoby nawet owijać w jakiekolwiek dworskie słowa i podchody ich rozmów.

Dzień dobry Karmilo. Nie przedstawiono nas sobie oficjalnie — zrobił pauzę na ugryzienie i przełknięcie kawałka pomarańczy — Vasco de la Vega. Muszę wysłać list od kapitana do drugiego statku i znaleźć Ptasznika. Zechciałabyś mi potowarzyszyć? — Vasco uśmiechnął się, opierając teraz tylko jednym łokciem o barierki, zwrócony twarzą ku kapłance, zasłaniając swój tors przed oczami reszty załogi. Mówił beztrosko, spokojnie, nonszalancko. Tak samo też nie ukrywając tego tylko przed Karmilą otworzył ostrożnie liścik, trzymając go mocno i zaczął czytać, zachowując treść dla siebie, równocześnie czekając na odpowiedź. Uważał też, by go nie zapaćkać sokiem.

Czemu z nami płyniesz? — zapytał wprost, jak najzwyczajniejsze pytanie na świecie. Brzmiało trochę jak pytanie jednego marynarza do drugiego Jak warta? Pytanie, które wypadało zadać ale nie wiązało się z tym nic konkretnego. Otarł jedynie sok który zalegał mu na wąsach i brodzie po zjedzeniu pomarańczy za pomocą rękawa koszuli, z którego wystawała dłoń pozbawiona dwóch palców. Wyglądało to tak, jakby po prostu nie urosły do pewnego punktu, bo nie było widać tam jakiejkolwiek blizny. A pytanie? Zadał je albo przy barierce, albo już w drodze do Ptasznika, zależnie od decyzji Karmili. A gdzie Ptasznika szukał? W najgłębszym, najbardziej ukrytym, najciemniejszym miejscu statku.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

12
Szybko i bezszelestnie przeszedłszy po pokładzie Barnaby, Vasco de la Vega zatrzymał się przed kapłanką, by w ciszy towarzyszyć jej w podziwianiu morskiego półświatka. Spoglądał w tym samym kierunku, lecz z pewnością widział inne rzeczy, niżeli te, które ziściły się w niebieskim oku purpurowej kapłanki. Nie zareagowała pierwsza. Cierpliwie wyczekiwała chwili, aż ta w końcu nadeszła. Vasco otworzył usta i nie w celu skonsumowania soczystej pomarańczy.

- Owszem, nie przedstawiono - przytaknęła mężczyźnie, obracając się w jego stronę. Oparta lewym biodrem o drewnianą barierkę, nie spuszczała z mężczyzny wzroku. Mógł czuć chłód, którym mierzy go spod gęstych rzęs. Ale nie ugiął się przed surową oceną. Z ust popłynęła propozycja wspólnych poszukiwań zaginionego członka załogi. Pewnie wypowiedziane zdanie i szybki gest sprawiły, że ściana opryskliwości - będąca iluzją - znikła, odsłaniając pozornie urokliwą osóbkę.

- Jestem tu, żeby służyć - zgodziła się wspomóc akcję poszukiwawczą. Nim udali się pod pokład, zarzuciła purpurową apaszkę na doły łokciowe. Pasmo materiału oplotło wąską talię na krzyżu. Wtedy Karmila wymownym kiwnięciem głowy zastopowała podążających za nią paladynów.

Ruszyli sami. Ona i Vasco de la Vega.

Przed zejściem pod pokład, nie tracąc czasu, podjęła rozmowę.

- A dlaczego wilk tak wyje w księżycową noc? - odpowiedziała szybko pytaniem na pytanie.

- Naszej natury nie można oszukać. Nie można oszukać i przeznaczenia, które jest nam pisane. Moim przeznaczeniem jest służyć Krinn. Uciekając przed przeszłością odnalazłam ją. Dała mi siłę, uchroniła przed złem. Od teraz głoszę jej słowo. Interpretuję znaki najlepiej jak potrafię. Za sprawą wizji zjawiam się tutaj. Sama Krinn chciała bym wam towarzyszyła. Dlatego tu jestem - wyjaśniła.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

13
Liścik podany przez kapitana Gavirie był krótki i rzeczowy.
Do Kapitana Santiago:

Utrzymujcie kurs na wschód i trzymajcie się bliżej Barnaby. Jeśli macie jakieś problemy, chcę o nich wiedzieć. Co ze specjalnym gościem i jego specjalnym ładunkiem? Nie sprawiają kłopotów? Raportuj mi na bieżąco.

Gaviria Vega
Zeszli pod pokład, ostrożnie stawiając kroki na wąskich drewnianych schodkach. Któryś z załogantów, który akurat posilał się przy stole, z uprzejmości czy też z poczucia obowiązku, podał Karmili i Vasco po kaganku z zapaloną świecą, widząc że kierują się głębiej, do najniższego poziomu magazynu. Po kilku chwilach, skorzystawszy z drabiny, znaleźli się tuż nad podwójnym dnem statku, gdzie zbierała się woda, którą każdej nocy marynarze zbierali i wylewali do morza. Poziom, po którym stąpali, był najniższą kondygnacją magazynu, gdzie trzymano wodę pitną, materiały do naprawy statku oraz najcięższe towary. Ktoś tu jednak był przed nimi. Na jednej ze skrzyni stał zapalony, samotny lampion.

Wtedy też Vasco i Karmila usłyszeli niepokojące dźwięki. I nie były to trzaski desek kadłuba, które dla osób nieobytych z żeglugą mogły sprawiać wrażenie rozpadania się statku. Ktoś stęknął jakby z bólu gdzieś między skrzyniami. Drugi, niepodobny głos warknął głośno, a zaraz potem dało się usłyszeć donośny huk i trzask. I kiedy światło płomyków świec sięgnęło głębiej rozpraszając mrok, Vasco i Karmila dostrzegli dwóch mężczyzn w dwuznacznej pozycji. Pierwsze skojarzenia przeminęły, kiedy twarz jednego, leżącego na wznak, okazała się cała zakrwawiona. Drugi, siedzący okrakiem na pierwszym i trzymający go za fraki, obrócił się w stronę kapłanki i oficera. Jego białe, długie kły błysnęły w świetle świec.

Poznajcie naszego pasażera na gapę — powiedział Hugo i uniósł lekko mężczyznę za kołnierz, jakby chciał przybliżyć jego oblicze Karmili i Vasco. — Wybaczcie bałagan. Próbował mnie zaatakować i uciec. Co on sobie myślał, że mnie zaciuka, wrzuci do beczki i wróci do swojej kryjówki?

Gapowicz wyglądał na nieprzytomnego. Gęsta jucha spływała z jego nosa brudząc twarz, koszulę i kubrak. Hugo z fascynacją przyglądał się czerwonej posoce. Zauważył że zabrudził sobie nią dłoń. Bez zbędnych ceregieli wylizał ją starannie.

To co z nim robimy, panie oficerze? — zapytał, z przekąsem podkreślając tytuł de la Vegi. — Wyrzucamy za burtę, wieszamy jako galion? A może zostawisz mi go jako małą pożywkę? — Oblizał wargi i wyszczerzył swoje kły w brzydkim uśmiechu. — I jeszcze jedno. Jakby ktoś mógł mu to zdjąć? Ja tego nie ruszę. I wolałbym przypadkiem nie tknąć. — Wskazał palcem na szeroką bransoletę ze srebra na nadgarstku mężczyzny.

Karmila rozpoznała na biżuterii Płomień Pokusy, jeden z symboli jej patronki. Mężczyzna nie wyglądał jednak na kapłana Krinn. Przypominał prędzej wyspiarskiego rybaka, aniżeli sługę świątyni. Okazało się też, że był bardziej przytomny, niż wszystkim się wydawało. Obrócił głowę w stronę kobiety i otworzył usta.

O, pani... — wyszeptał i przełknął głośno ślinę. Więcej się już nie odezwał. Jego głowa opadła bezwładnie na deski.

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

14
Hmph — mruknął tylko na treść listu.

Postanowił nie komentować wyniosłego rozumowania kapłanki Krinn odnośnie powodu jej obecności. Vasco jedynie pokiwał głową na znak, że zrozumiał i swoje własne wnioski wyciągnął, nie dzieląc się nimi z kapłanką. Nie sądził, że było to prawdziwe wytłumaczenie z prostego powodu. Wierzył w bogów, magię, religie i rytuały. Niemniej, sama wizja miałaby skłonić kapłankę do podążania na kraniec świata daleko przez morskie tonie?

Rześkim krokiem pierwszy zsunął się po drabinie zręcznie, tylko przez chwilę spoglądając za kapłanką, by przyjrzeć się jej schodzącym nogom i porównać je do nóg Natalii. Nie krył się z tym, ale też nie zrobił tego długo i natarczywie.

Może panią przenieść? — zapytał ze szczerej chęci pomocy, wyzbyty z podtekstów i nonszalancji.

Nie widząc nigdzie Hugo na jego normalnym miejscu zmrużył oczy jakby miało mu to naświetlić sytuację lub pomóc stać się bardziej czujnym. Słysząc stęknięcie odruchowo wręcz chwycił za rękojeść miecza i pognał przed siebie w kierunku dźwięków i wyodrębnionych już w mroku postaci. Po chwili jednak puścił swój oręż i westchnął przeciągle.

Jeszcze nic nie zrobimy... Trzeba z niego wydusić czemu w ogóle wszedł na pokład. Obrobić porządnie z informacji. Skoro go nie wzięli do załogi to na pewno nie Vega ani Syndykat — rzekł rzeczowo, stając swobodnie z założonymi na piersiach ramionami, przypatrując się w zadumie pasażerowi.

Nie rozpoznawał go z twarzy, a fakt, że schował się tutaj i nie został najęty do załogi potwierdzało fakt, że nie był im przyjacielem. Skoro nie był ziomkiem ani Tygrysem, pozostawało pytanie kim tak naprawdę był. Widząc jednak na nadgarstku tamtego srebrną bransoletę skrzywił się widocznie i podszedł do niego ostrożnie, kucając nieopodal głów leżących, by móc też widzieć i kapłankę. W końcu skierował do niej swoje słowa, które Vasco na chwilę tylko zignorował.

Srebrna Ręka? Jak tak to trzeba będzie zrobić kipisz w załodze. Posprawdzać Waszych. Ale to już Twoja działka, Hugo. Ja tylko przekażę to Horacemu żeby spojrzał po marynarzach — tutaj Vasco sięgnął po swoje niebieskie rękawiczki i w nie wyposażony ściągnął bransoletę, której przypatrywał się chwilę w dłoni.

Wyciągnął ją niby do kapłanki i przyglądał się symbolowi, nie do końca będąc pewnym, co oznacza. Jakby faktycznie miało mu to coś podpowiedzieć lub choćby zasugerować. Podniósł błękitne spojrzenie na Karmilę i po długim wyczekiwaniu zapytał wprost.

Znasz go?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Wschodnie Wody] Statek "Barnaba"

15
Jesteś nad wyraz uprzejmy, oficerze — odparła delikatnie spłoszona, ukrywając nieśmiały uśmiech pod osłoną kilku opadających na twarz loków. Najprawdziwsza introwertyczka czy najbanalniejszy fint? Mógłby nad tym dumać dobrą chwilę, gdyby ją ów czas miał. Szmery, trzaski i odgłosy obijanego pyska, rodem z portowej speluny na Archipelagu, przykuły ich uwagę. Pierwszy wyrwał Vasco. Tuż za nim pobiegła Karmilla, chroniąc fryzurę przed niskim sufitem, jakoby był naszpikowany włóczniami.

Odgłosy walki ścichły, głuszone przez tupot stóp la Vegi i kapłanki. Cwałowali jak na złamanie karku, tak, że Karmilla niemal nie wpadła na oficera, kiedy ten postanowił stanąć dęba. Ostro drgnęła, zaczepiona o przyboczną ścianę. Zza barków mężczyzny widziała niewiele, lecz i to nie przeszkodziło jej w dotarciu na pierwszy plan. Chybkim czmychnięciem przemknęła obok, jak przedzierający się przez kanał szczur. I tak oto stanęła przed szarmanckim marynarzem.

Dookoła pełno krwi, westchnęła. Karminowe wężyki rozlały się po posadzce dolnego pokładu, kreując coraz to zawilsze strużki. Gdzieś między agonalnym tchnieniem a skapującą juchą, kapłanka spostrzegła długie białe kły u niejakiego Hugo. Czyżby wampir smoczycy? Niewiele ksiąg traktowało o wampiryzmie, lecz te, które Karmilla znała z posługi kapłańskiej na wyspach, mniej bądź bardziej szczegółowo głosiły, że wampiry pochodzą od samej Krinn. I chociaż trudno w to uwierzyć nawet kapłanom pani pokusy, mogła być to prawda, bowiem Krinn jako jedyna patronka nie potępia krwiopijców, a nawet ich strzeże.

Nie to jednak zaprzątnęło umysł purpurowej pani. Ulewny deszcz, prawdziwe oberwanie chmury spadło na nią, podczas gdy Vasco wyciągnął dłoń z bransoletą. Karmilla raptownie podbiegła do poległego, obejmując jego zakrwawioną głowę i unosząc ją z lekka. Wcześniej odtrąciła łokciem Hugo, aby zeszedł jej z drogi. Z mężczyzną w ramionach, jak matka tuląca swe dziecię, kapłanka spoglądała na wystawioną biżuterię.

To symbol Krinn. On należy do mnie — odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu, choć pełnym wątpliwości. Subtelnymi ruchami próbowała ocucić nieznajomego. Poznać jego tożsamość, bo przecież mógł okazać się tylko zwykłym złodziejem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Taj`cah”