Re: Dżungla

61
Nauczyciel kiwną głową, dając mu znać żeby się nie martwił, w końcu wychodził z gorszych sytuacji, a przynajmniej utrzymywał, że tak bywało. Co by jednak nie mówić, starzec wodził błędnym wzrokiem dookoła i opierał się ciężko o ścianę. Ciężko powiedzieć czy była to wina trucizny, czy zmęczenia. Więc jeśli kobieta faktycznie była lekarką, jej pomoc będzie nieoceniona.
- Uhhh - stęknął mistrz - muszę odsapnąć. Swój zdobyczny miecz oparł o ścianę, a on sam usiadł ciężko na okolicznym stołku.

Dziewczyna złapała klucze i gorączkowo zaczęła dopasowywać je do zamka. Ręce się jej trzęsły i cały czas brzdękała kluczami o zamek, kraty, raz nawet jej wypadły, ale w końcu udało się jej otworzyć drzwi jej małego więzienia i dziewczyna wyskoczyła na zewnątrz, przypierając po chwili plecami do ścian swojej klatki. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła wychodząc na zewnątrz, kiedy stały tam dwa osiłki, ubroczone krwią swoją i pewnie wielu innych.

- Eee, skoro nie przyszliście mnie uratować, to... - zawahała się przyglądając się im uważniej swoimi lazurowymi oczami - ...to co tu robicie? Chyba nie jesteście jednymi z tych bandytów-porywaczy? Nie, nie możecie - powiedziała nagle wpadając w panikę - mój ojciec na pewno zapłaci za uwolnienie, tylko nic mi nie róbcie! Ja na prawdę potrafię leczyć, trochę, możemy sobie pomóc i się rozejść, co?

Tajemnicza kobieta najwyraźniej doznała nagłej przemiany osobowości, kiedy zdała sobie sprawę, że może jednak bezpieczniej było w klatce. Chociaż zaraz mogła po raz kolejny zmienić zdanie, gdyż gęsty, czarny dym zaczął wypełniać pomieszczenie. Coś tam się na prawdę dobrze hajcowało, a w tę stronę musiał być ciąg powietrza. Jeśli zaraz czegoś nie zrobią, to się uduszą. Ciężar decyzji spadł w tej chwili na Szahida, gdyż jego mistrz był najwyraźniej nieobecny duchem, poruszając bezgłośnie ustami i dysząc ciężko. Czymkolwiek była trucizna, musiała szybciej działać na jego starczy, osłabiony organizm.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

62
Biedny staruszek. Był dla olbrzyma jak ojciec. Wszystko co wiedział (czyli niewiele poza walką) i miał (czyli niewiele poza kolekcją ran) zawdzięczał jemu. Zawsze mimo swojego wieku zdawał się być szybki i witalny. Teraz dochodziło do Szahida, że także i jego mistrza kiedyś musiała czekać śmierć. Biedny staruszek, pierwszy raz od wielu lat potrzebował pomocy. Brodacz oparł się o ścianę próbując uspokoić swój błędnik.

Szermierz zauważył, że młoda kobieta już wyszła ze swojej celi i wyraźnie się ich boi.
- Droga Pani twój strach jest bezzasadny- odkaszlnął na rękę, żeby przez chwilę popodziwiać żółtą ślinę, którą właśnie z siebie wyrzucił - O ile oczywiście nas nie oszukujesz.

Spojrzał na dym wypełniający pomieszczenie. Tak jakby problemów było mało - pomyślał. Rozumiał, że musieli jak najszybciej opuścić te upiorne tunele. Rzucił spojrzenie w kierunku mistrza, ale nie złapał jego wzroku. Chciałby mieć siły, żeby wynieść Mahida na swoich barkach, ale trucizna sugerowała, że to raczej się nie uda... chociaż nigdy nie zaszkodzi spróbować...
-Dasz radę sam staruszku? - westchnął patrząc na nauczyciela pozbawionego sił - Aaa zresztą nie mamy na to czasu... Bierz go pod lewą, ja podtrzymam prawą i idziemy - swoim narkotycznym wzrokiem dał jej nieświadomie do zrozumienia co może ją czekać jeśli nie wypełni polecenia. Prawą ręką chwycił szablę swojego mistrza za ostrze, a następnie razem z domniemaną uzdrowicielką spróbował podnieść nieważkiego starca, a potem iść w kierunku do którego zmierzał dym sugerujący wlot powietrza... -Jak masz zamiar mu pomóc? - spytał niewyraźnie szermierz.

Ciąg dalszy

Re: Dżungla

63
Theme W końcu wrócili do dżungli, która zadziwiająco dobrze zniosła burzę pisakową. Zdawała się dziwnie nietknięta, nienaturalnie wręcz. Nie mieli jednak czasu zastanawiać się nad tym i wzięli się za poszukiwanie ukrytej ścieżki. Zajęło im około pół godziny, nim Szahid w końcu trafił na jej ślad. Ruszyli w drogę powrotną, do mokrych pieczar i klaustrofobicznych cel. Nocą dżungla wyglądała strasznie. Każdy szelest wywoływał dreszcz, każdy ruch był kolejnym potworem w krzakach, a każdy dziwny cień czającym się wrogiem. Esmeralda mimowolnie wzdrygnęła się, jednak szła dalej w milczeniu. Sam las nie mógł skrzywdzić, więc nie było się czego bać... prawda? W pewnej chwili Vult odskoczył jak poparzony, kiedy to co było w ciemności lianą, okazało się być syczącym gniewnie wężem, którego zaraz potem rozciął w pół Szahid. Idąca za nimi dziewczyna poklepała go w plecy w wyrazie współczucia i ruszyli dalej.

Po około dwóch kwadransach dotarli w końcu do ziejącej w ziemi pieczary, wejścia do lochu Sabanci. Wydawała się jeszcze bardziej mroczna niż wcześniej. Wyglądało na to, że wydobywa się z niego biała mgiełka. I Szahid i Esmeralda byli całkowicie pewni i zgodni, że nic takiego nie było tu wcześniej. W ogóle całe to miejsce, było jakieś inne. Czy to nocny chłód, czy ta dziwna atmosfera, ale na skórę natychmiast wystąpiła gęsia skórka. Czujne oczy Kruka wypatrzyły na ziemi ślady krwi, a Szahid dostrzegł ochłap skóry jakiegoś zwierzęcia. To co zobaczyła w środku Esmeralda, wcale nie dodało im otuchy. Na kamiennej posadzce widniały smugi sadzy, które dziwnie przypominały ślady powłóczenia nogami, obok nich ogromne, rozmazany plamy krwi.
- Ghule - skomentowała dziewczyna - nic innego nie ma powodu wciągać martwe istoty do swoich pieczar.

Krótkotrwała cisza została przerwana przez trzask, który wydobył się z wnętrza groty i kilka mlaśnięć. Cokolwiek tam było, było blisko i jeszcze nie zdało sobie sprawy z ich obecności tutaj. A może wiedziało i czekało aż wejdą? Krzaki poruszały się w rytm podmuchów wiatru, a co chwila wyobraźnia domalowywała świetliste oczy to tu, to tam.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

64
Mag podziękował starcowi skinieniem głowy i ułożył się, opierając o ścianę budynku, by choć trochę odpocząć przed nadchodzącą wyprawą. Wyciszył się i odprężył na tyle, na ile pozwalał mu wiatr szalejący tuż za ścianą. Myślami odpłynął gdzieś daleko w niebyt.
Rozmyślania przerwała cisza. Oznaczała ona tylko i wyłącznie jedno: Burza ustała, a kompania musiała się zbierać. Wtedy dopadły Vulta niemałe wątpliwości co do powodzenia misji. Równie dobrze to właśnie lochy mogły być najbardziej strzeżonym punktem. Nie przez żołnierzy Wezyra, a abominacje, które przywrócił do życia. Ale plan był już ustalony, jego zmiana nie wchodzła w grę.
W Dżungli Kroczyli przez chaszcze i między linanami, a otoczenie zdawało być się po prostu wrogie podróznikom. Liany do złudzenia przypominały węże, lub macki, które tylko czekały, by ktoś nieuważny zaplątał się w nie, dał ukąsić, udusić. Od samego wkroczenia między dziwnie wytrzymałe drzewa Vult wiedział, że nie polubi tego miejsca. A im głębiej wchodzili w tropikalny las, tym bardziej utwierdzał się w swej nienawiści do tropików. Do tego ten wąż, który wyskoczył tuż przy nim.

Oczom Vulta ukazała się pieczara, dziura czerni, na którą samo spojrzenie przyprawiało o dreszcz. A wcześniej, nim w ogóle dotarli do jaskini, mógł już gdzieniegdzie zauważyć ślady krwi na ziemi. Nie był to pokrzepiający widok. Esmeralda obwieściła im, co ich czeka, co dało im chwilę na przygotwanie się na walkę. Tylko... Czym do cholery były Ghule? Żmija był zbity z tropu. O nekromancji na Oros nie uczył nikt, a wszelkie księgi dotyczące tej sztuki były ciężko dostępne. Po prostu nie chciało mu się zagłebiać w temat, za który mógłby przypłacić tym co miał najważniejsze - głową.
- Ghule... Jak z tym walczyć? - Zapytał. Obcięcie głowy zdawało się być najskuteczniejsze, ale co jeśli te stwory głów nie posiadają? Kruk miał nadzieję, że nie czeka ich w lochu jeszcze więcej śmiertelnie niebezpiecznych niespodzianek.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

65
Przez cały ten czas szermierz ignorował otoczenie. Pobudzony oczekiwaniem na kolejną niebezpieczną sytuację, nasłuchiwał tylko czy, aby przypadkiem burza nie ustała. Adrenalina nie pozwalała mu zasnąć podczas medytacji. Kiedy nastała cisza upiornie się uśmiechnął. Podniósł miecz i wstał na równe nogi. Położył sejmitar na dłoni, żeby sprawdzić jego wyważenie i wykonał kilka młyńców, czysto pokazowo. Zwykle nie walczył ostrzem tej długości, jednak był pewien swych umiejętności. Schował miecz do zbyt dużej pochwy na plecach i nałożył na siebie opończę podarowaną przez Wszechwiedzącego, ruszając w kierunku drzwi. Te nie otwierały się zbyt łatwo toteż naparł na nie z całej siły i do pomieszczenia wpadła spora ilość piasku. Odgarnął ją i ruszyli.

Podejrzane zakątki nocą były całą młodością Szermierza. Czuł się doskonale kiedy wiedział, że w każdej chwili, z każdego kierunku mogła polecieć w jego stronę strzała, obelga czy cięcie mieczem. Nic takiego się jednak nie stało, tylko piasek raz po raz zadawał ciosy na nogi. Szahid lubił ból, toteż cała sytuacja jeszcze bardziej napędzała jego myśli w kierunku walki. Szedł nienaturalnie szybko, wyraźnie mu się spieszyło. Nie żeby zdążyć przed porankiem, raczej to samo wizja walki go tak podniecała.

Światło księżyca wskazywało drogę w kierunku dżungli, która zdawała się być niemalże nienaruszona burzą piaskową. Lasy archipelagów nocą robiły się przewrotnie zimne. Chłodne powietrze gryzło w nos, a każde miejsce sugerowało niebezpieczeństwo. Ciemność nie ułatwiała znalezienia drogi do lochów, ale w końcu natrafili na ślad. Szli za nim w ciszy, olbrzym obserwował kompanię, zwłaszcza młodą szlachciankę, która zdawała się być najbardziej nieprzystosowana do takich warunków. Nagle czarodziej odskoczył, automatycznie Szahid ciął w kierunku z którego miało dochodzić potencjalne zagrożenie, które okazało się być wężem. Bez słowa schował miecz, uśmiechął się pod nosem i ruszył dalej.

Po jakimś czasie dotarli do lochów, które spowite były mgłą. Szahid dostrzegł poszarpane zwłoki jakiegoś zwierzęcia. -Kurwie syny... na moje to jakie kutruby - usłyszał mlaśnięcia i warczenie z głębi lochów - jak w mordę strzelił kutruby... - wyciągnął miecz. -Jak na moje przyszły żreć, a jak przyszły żreć to mają gęby, a jak mają gęby to można je odrąbać. Dobrze wnioskuję? - rzucił w kierunku Esmeraldy, cały czas jednak patrzył w ciemność lochów. Jego mistrz nauczał, że jeśli to faktycznie trupojad, to trzeba być przygotowanym na taki z dołu. Najczęstszą taktyką miało by być odejście po ataku stwora i cięcie z dołu, spod czaszki, tak aby ostrze wyleciało nad domniemanym uchem, broniąc jednocześnie klingą nóg od ataków ich ostrych pazurów... Tak wyglądała teoria w głowie Szahida... Praktyka mogła potoczyć się jednak z goła inaczej. Nie bał się o siebie, wiedział że jego ciężki, królewski pancerz, przyznawany królewskiej gwardii na pewno go obroni przed atakiem rozkładającego się napastnika. Nie cenił jednak tak bardzo walki z potworami jak z rozumnymi istotami. Ubił raz wiwerna, ale co innego jest zatłuc bezmózgie zwierzę, a co innego zamknąć czyjąś biografię. Ludzie czy choćby elfy, zawsze nadawali jakąś niepisaną wartość walce, ideologię potyczki o własną przyszłość, pieniądze, czy ojczyznę. Abominacje walczyły przez naturę i nieczytelne popędy. Sam Szahid znajdował się gdzieś w połowie tych dwóch podejść, jednak prawdopodobnie sam nie zdawał sobie z tego sprawy.

Gigant rozpromienił się na twarzy, na myśl o tym co zaraz nadejdzie. -Jak będzie wąsko to ja idę przodem, a ty chroń dziewczyny i tyłów.

Re: Dżungla

66
- Kutu...co - zapytała zdziwionym półgłosem Esmeralda - jak ty to nazwałeś? Eh, mniejsza. Ghule to przebiegłe, wredne nieumarlaki, których przeważnie nie da się kontrolować. Powstają po śmierci ludzi, którzy żywili się za życia mięsem. Nic co przerastałoby twoje możliwości, ale uważaj - dotknęła ramienia Szahida, by zwrócić jego uwagę - ich krew jest trująca. Nie daj się zranić i obryzgać. Ufam, że dasz sobie radę.
Była to również odpowiedź dla Vulta, któremu dopowiedziała jeszcze, że najlepiej jest je miażdżyć, bo potwory są bardzo wytrzymałe.

Ruszyli więc przed siebie, z początku wąskim tunelem, następnie szerokim na trzy-cztery metry. Podłoże tu było mokre i śliskie, a korytarz w pewnym momencie mocno skręcał. Szahid stąpał ostrożnie, jednak za bardzo skupił się na widoku dwóch Ghuli, które pochylały się nad zakrwawionym truchłem strażnika. Potwory wyszczerzyły ostre zęby i warknęły, wypluwając krew na podłogę. Nieuwagę jego wykorzystała trzecia bestia, ghul-kobieta, która skoczyła na niego gdzieś z prawej strony. Jej szara skóra idealnie komponowała się ze ścianą, a że była kompletnie naga i ukryta w cieniu, umknęła uwadze rosłego woja. Esmeralda pisnęła i odskoczyła do tyłu przestraszona nagłym atakiem, wpadając na Vulta i boleśnie nadeptując mu na stopę.

Szczęście ocaliło Szahida, gdyż pazury ześlizgnęły się po napierśniku, zostawiając w nim jedynie długie bruzdy. Mimo zaskoczenia, wojownik miał dogodną pozycję do ataku na odlew, jednak bliski dystans nie pozwalał na wykonanie cięcia z pełną siłą. Na przeciw niego, w odległości zaledwie piętnastu kroków zbierały się do biegu dwa kolejne potwory. Vult i Esmeralda w prawdzie stali za Szahidem, jednak mogli bez większego problemu go ominąć, jeśli nie boją się przejść za plecami potwora.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

67
Szahid skupił swój wzrok na dwóch potencjalnych napastnikach. Ghule wyszczerzyły zęby i wypluły krew. Szermierz powtórzył ich gest, wyszczerzył się i splunął na ziemię. Wiedząc że stwory ruszą na niego w zwierzęcym odruchu chciał cofnąć się do tyłu, żeby wejść w węższą część korytarza, niwelując tym samym przewagę liczebną. Potem przeciwtempo, podlew, natarcie i wręb... Plan jednak przerwał mu ghul kobieta, który wyskoczył znienacka. Przez ułamek sekundy zobaczył tylko jej bladą skórę. Usłyszał zgrzyt pazurów wbijających się w jego napierśnik i krzyk za plecami. Zareagował czysto instynktownie. Znajdował się w pozycji dogodnej do ataku znad głowy. Ciął jak szybko tylko potrafił, "idąc za mieczem" (jak mówił jego mistrz), uderzając łukowo, z nadgarstka, tak aby nie pozwolić na odskok napastniczki, która na dodatek była ograniczona ścianą za jej plecami. Celował w czaszkę monstrum.

Po ataku, jakikolwiek nie był by jego wynik, chciał poprawić swoją pozycję, tak aby starcie z nadchodzącą dwójką było łatwiejsze. Zaśmiał się głośno. Nareszcie adrenalina uderzyła do jego skroni. Miał zamiar, jak tylko się zbliżą, atakować wzerk (na wysokości ich "twarzy") całym zasięgiem jego długiej ręki, tak aby wywalczyć potrzebną przestrzeń dla własnych akcji. Marzyło mu się zwierzęce pójście w bliski kontakt. Jednak wiedział, że musi uważać na ich krew, toteż starał się trzymać dystans, aby przy dogodnej okazji (najlepiej w sytuacji jeden na jeden) wykorzystać swoją tężyznę i dopaść ostatniego z szybkiego natarcia...
Ostatnio zmieniony 12 lis 2016, 22:33 przez Tadeush, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Dżungla

68
Miażdżyć. Los chyba chciał, by na drodze włamywaczy stanął najtrudniejszy dla Vulta przeciwnik. On po prostu nie miał siły, by zmiażdżyć cokolwiek, a co dopiero ożywione ludzkie cielsko. Jego ruch w walce był więc oczywisty: trzymać się na tyle daleko, by nie zostać obryzganym trującą krwią. Obserwował przeciwników, gotów odsunąć się jeszcze dalej, gdy zajdzie potrzeba. Skoncentrował się i przez chwilę poczuł ból w palcach, których końce poczęły zmieniać się w ostre pazury. Na wszelki wypadek. Co prawda walka pazurem z istotami, których skóra i krew są zabójcze była idiotyzmem, ale - co innego mu pozostało, niż przygotować się na walkę z czymś mniej martwym i mniej trującym?

Walka z ghulami więc przypadła tylko i wyłącznie Szahidowi. O ile dziewczę, nie znajdzie na nich jakiegoś magicznego haka w swojej pamięci. Napierśnik wyspiarza powinien wystarczyć mu do ochrony. Obserwując walkę Szahida, Żmija nie miał wielu wątpliwości co do wyniku tej walki. Już w myślach obwieścił: "3:0 dla wielkoluda".
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

69
Vult nie przeliczył się zbytnie w swoich kalkulacjach. Siłą, zręcznością i sprytem, Szahid z całą pewnością przerastał swoich oponentów. Jego kontratak dosięgnął celu i rozpłatał wielki krater w jego cielsku, jednak siła uderzenia obróciła ghula, przez co ten padł twarzą na posadzkę, brocząc krwią i jeszcze tylko przez chwilę wierzgała nogami. Pozostała dwójka z rykiem rzuciła się do walki, machając opętańczo łapskami. Dla Szahida walka z dwoma tego typu przeciwnikami nie byłaby problemem, jednak Esmeralda postanowiła mu to jeszcze ułatwić.

Niespodziewanie podniosła obie dłonie i wypowiedziała zbitek nieznanych mu słów, a z koniuszków jej palców wystrzelił błękitno-biały płomień, który minął go o włos i trafił Ghula w środek piersi, z której zaczęła złazić skóra. Ghoul zawył opętańczo i zaczął tarzać się po ziemi. Jego towarzysz rzucił się w iście desperacki sposób na Szahida, który był owym skokiem równie mocno zaskoczeni jak inni. Nikt normalny nie skoczyłby w ten sposób, wystawiając się na proste cięcie, jednak nieumarli z reguły nie są przeciętnymi przeciwnikami. Potwór wleciał z impetem na Szahida, co jednak nie wytrąciło go z równowagi. Zęby umarlaka zadzwoniły o pancerz i posypały się, kiedy zamiast w wbić się w mięso, roztrzaskały się o metal. Bestia praktycznie czekała aż ktoś rozpłata ją na pół i kimś tym miał byś Szahid.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

70
Szahid nie czekał. Ciął pionowo. Rozdzielił szczerbatego stwora na pół i zakręcił młynka, żeby estetycznie, w jego opinii, zakończyć całą potyczkę. Obrócił się na pięcie i z krzywym uśmiechem ukłonił się, tak jakby parodiował gesty dworskich artystów. Szermierz wytarł miecz o martwe truchło, tak aby przypadkiem nie miał kontaktu z zatrutą krwią. -Jest któreś z was w stanie oświetlić nam drogę?- rzucił nie czekając jednak na odpowiedź. Pobudził swój apetyt do walki, ten zaś kazał mu kroczyć w dal ciemnym tunelem. Wytarte ostrze trzymał na ramieniu tak, aby w razie następnej zasadzki mógł wykonać krótkie cięcie z łokcia. Gwizdnął głośno i czekał na charczący odzew kolejnych trupojadów...

Re: Dżungla

71
Walka z ghulami się zakończyła. Nie znaczyło to oczywiście, że więcej bestyj nie czeka na nich w korytarzu. Vult, który lubował się przedzierać przez niebezpieczeństwo po cichu i niezauważenie niezbyt ucieszył się na dźwięk gwizdu. Kroczył z tyłu, gotów w razie czego obronić Esmeraldę przed atakiem nadchodzącym zza pleców. I żeby uciec, jeśli od frontu zaszarżuje na nich ilość ciężkozbrojnych wystarczająca, by pobić wielkoluda. W końcu to Żmija był najważniejszy.
Na pytanie Szahida pokręcił tylko głową, a następnie spojrzał na dziewczynę. Może ona ma coś w zanadrzu?
Póki co więc Vult zdawał się być bezużyteczny, ale miał nadzieję, że wszystko odmieni się, gdy tylko nadarzy się okazja, by wniknąć w cień... No właśnie! Cień!
- Nie oświetlę nam drogi, ale jestem w stanie wyjść do przodu, żeby się rozejrzeć. I wrócić. - Powiedział. Chociaż wątpił, by rosły wojownik potrzebował takich luksusów jak rekonesans.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

72
Stało się tak jak Szahid przewidział i ostatni atak faktycznie zakończył potyczkę. Ghoul nie miał szans w starciu z kimś o umiejętnościach potężnie zbudowanego brodacza. Potwór wprawdzie nie został rozpłatany w pół, jednak sejmitar wyrwał w nim ogromny krater, który natychmiast trysnął krwią, kiedy nieumarły człapał do tyłu, wpatrując się w wypływającą z niego ciecz. Jak na komendę padł przed siebie, kiedy Szahid skłonił się szyderczo. Esmeralda cofnęła się obrzydzona i oparła o Vulta, zasłaniając usta i walcząc z odruchami wymiotnymi. Mogła być przyzwyczajona do nieumarłych, ale nie musiała wcale tego lubić.

Dziewczyna w końcu opanowała żołądek i pobiegła za Szahidem, by złapać go za rękę.
- Stój, co robisz - syknęła niezadowolona - chcesz tam tak po prostu wejść? Co jeśli to pułapka? Może chociaż rozważmy propozycję Kruka?
Tylko czego tu się bać? Cele i pomieszczenia przed nimi wydawały się zupełnie puste. Szahid dotarł już do miejsca gdzie więziono jego oraz starego mistrza. Cztery cele, po dwie na przeciwko siebie, spopielone resztki stołu, dużo sadzy wszędzie i zwęglone kości, które spoczywały na podłodze. Nic ciekawego. Przed nich prowadził tunel, który na końcu rozwidlał się na dwoje. Ścieżka w prawo odgrodzona była lekko pordzewiałą kratą, a druga natomiast zakręcała gwałtownie i nie dobiegał z niej żaden dźwięk.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

73
Kiedy Szahid zobaczył reakcję dziewczyny uśmiechnął się tylko szpetnie. Złapał kontakt wzrokowy z Vultem. -Dobrze, jak sobie życzysz, idź przodem, ja zostanę z dziewczyną- spojrzał w głąb korytarza. Nie miał żadnego pomysłu którędy się kierować toteż zdecydował zostawić tę niebywałą przyjemność Krukowi. Nie mógł doczekać się kolejnej potyczki, ale wolałby drugi raz nie zostać zaskoczonym. Oparł się o ścianę i czekał na dalszy rozwój sytuacji.
Spoiler:

Re: Dżungla

74
Eksplozja krwi napełniła wstrętem nie tylko Esmeraldę. Vult jednak nie odczuwał potrzeby oddania światu zawartości swego żołądka. Kiedy panna się o niego oparła, odruchowo przytrzymał ją, upewniając się, że będzie zarówno bezpieczna od upadku, jak i od obrzygania siebie i czarodzieja. Starał się złapać ją tak, by jak najmniej poczuła przetransformowane w szpony paznokcie.
-Biedactwo... - mruknął niby ze współczuciem. Faktycznie trochę żal mu było osoby, która na widok juchy pozbawia siebie zjedzonego wcześniej obiadu.

Ale przynajmniej potrafiła trzeźwo myśleć. Głupotą byłoby pójście w ciemność bez uprzedniego dowiedzenia się co w niej czai. Szczególnie, że Żmija miał przyzwyczajony wzrok do półmroku.
Wspominając o żmijach... Kiedy dwójka przystała na jego sugestię, wyszedł przed nich i stanął tak, by mogli zauważyć w co się zmienia. żeby być pewnym, że miecz Szahida nie rozpłata go na pół kiedy wróci z rekonesansu. Przed samą przemianą skupił się na swojej przeszłości. Przypomniał sobie płomień, wściekłą rudowłosą dziewczynę. Nim dokończył myśl, zorientował się, że jego głowa jest tuż przy ziemi, a mięśnie znajdują się w zupełnie innych miejscach. Transformacja przebiegła błyskawicznie, Esmeralda nie powinna dostać kolejnego ataku niestrawności. Ruszył więc przed siebie, obierając za cel lewy korytarz. Do wężowego ciała przyzwyczaił się szybciej niż do wzroku, więc i tak musiał zwolnić, by jego oczy mogły oswoić się z tym, że dociera do nich więcej światła niż kilka chwil temu.
Starał się sunąć bezszelestnie - w końcu miał w tym doświadczenie, a łuskowata forma zdecydowanie mu to ułatwiała. Ciekawiło go co czeka na niego w ciemności...
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

75
Esmeralda nie wyrzuciła z siebie obiadu, jednak westchnęła chicho widząc przemianę Vulta. Tenże nie za bardzo przejmując się już tym co się dzieje za nim, popełzł w swoją stronę, mając zamiar jak najdokładniej zbadać to co przed nimi się znajduje. Język wystrzelił z długiej paszczy kilkukrotnie, by zebrać z powietrza zapachy i móc je zanalizować. Śmierć, z całą pewnością właśnie ją tutaj czuł, ale poza tym coś jeszcze. Zgniłe mięso, zwierzęce i ludzkie? Tak, zdecydowanie. Wił się jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu po około dwustu-trzystu metrach zawiłych korytarzy dotarł do kolejnego rozwidlenia. Prawa odnoga wyraźnie pachniała zwierzęcym mięsem, krowim może byczym. Z lewej zaś wąski i nisko sklepiony tunel prowadził w dół, skąd dochodziło nieregularne klekotanie i okazjonalny pomruk.

Dziewczyna i Szahid, którzy zostali z tyłu i cierpliwie na powrót zwiadowcy, zaczęli odczuwać zimno, którym emanowały wilgotne, kamienne ściany. Smród, który wydzielały Ghoule też nie był przyjemny i nosek nekromantki wyraźnie się marszczył.
- Szhidzie - zagadnęła dziewczyna, najpewniej dla zabicia czasu - co zrobisz, kiedy odzyskasz szablę i pomścisz mistrza? Czy wrócisz do pałaców, na salony naszego władcy?
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Wróć do „Taj`cah”