Re: Dżungla

31
Wraz z przyjęciem propozycji dołączenia do bandyckiej grupy, na twarzach zebranych(oczywiście prócz Teshy) zagościła ulga. Można więc było podejrzewać, że gdyby Ottorio odmówił, musieliby go zabić, co chyba w zaistniałej sytuacji nie podobałoby im się(oczywiście prócz Teshy). A tak... stał się częścią ich małej, prawie rodzinnej gromadki, mógł więc żyć i grabić wraz z nimi na równi. Stał się bandytą.

Tuż po akceptacji prośby Otto został zaprowadzony do drzemiącego Verthusa, który z ojcowską miłością przywitał chłopaka w swojej rodzinie. Zapytał o to i owo, porozmawiał na błahe tematy, kazał nastolatkowi zacząć się lepiej ubierać i nabrać mięśni, gdyż taki młody, wysoki mężczyzna, jak ty, Otto, musi wzbudzać strach w swych wrogach. Polecił mu udanie się do Aeshynn po ten sam miecz, którym całkiem niedawno walczył i wygrał, po czym zdradził mu sekret tego ostrza - tajemnicze znaki wyryte na klindze przez jego byłą żonę(mówiąc to, Verthus miał smutny, żałosny wyraz twarzy, można więc było tylko podejrzewać, co się stało) dawały trzymającemu za specjalnie przygotowaną rękojeść siłę pobieraną od napastnika, z którym skrzyżowało się miecze, tym samym zabierając siły witalne temuż samemu przeciwnikowi. Zaklęcie jednak przestaje działać, o czym Ottorio zdążył się przekonać na własnej skórze, w chwili odstąpienia od siebie kling. Verthus kazał ostrożnie używać z tego ostrza, gdyż podobno jest to bardzo uzależniające. Jednakże stwierdził, że na sam początek, aby wspomóc chłopaka, takie cudo mu się przyda. A potem... zobaczy się co i jak.

Otto mimo znikomych zdolności szermierczych dostał swój pierwszy miecz, na dodatek taki wypasiony. W obozie bandytów nie musiał jednak z niego korzystać. Wesoła gromadka uwinęła się bardzo szybko z resztkami ciał, zniszczyła także namioty, spakowała cały swój dobytek i w gruncie rzeczy byli gotowi do drogi, choć poobijani. Nastolatkowi kazali się w tym czasie zdrzemnąć, aby miał siły do dalszej drogi i do naprawienia ich wszystkich, co uznali jednogłośnie za jego główny obowiązek. Gdy więc późnym wieczorem Ottorio obudził się, gotowy by leczyć, wszystko, prócz namiotu herszta było poskładane. Nie było natomiast Teshy. Szybko mu wytłumaczono, że poszła po konia, na którym będzie można przetransportować Verthusa. Nad ranem więc, gdy dłonie Aeshynn były gładkie jak pupa niemowlęcia, a nosy goblina i Otta w miarę już były podleczone, elfka wróciła z siwkiem, którego wręcz na siłę musiała ciągnąć za uzdę. Najwyraźniej i zwierzęta jej nie lubiły. Do południa więc coraz lepiej wyglądający herszt bandytów siedział na koniu, a resztki obozowiska płonęły. Wszyscy ruszyli więc w drogę, schowani pod rozłożystymi koronami drzew chroniącymi grupę przed południowym słońcem Archipelagu. Nieraz ciężko było się im przedzierać przez gęste chaszcze, a szczególnie koniowi, ale zawsze jakoś sobie radzili. Zdawali się wiedzieć, dokąd zmierzają, jakimi ścieżkami chadzają, a nawet których, pięknie wyglądających roślin nawet nie dotykać. Widocznie już długo siedzieli w dżungli i znali przynajmniej część jej niebezpieczeństw. Tak też już wieczorem wyszli spomiędzy gęstwiny i znaleźli się na plaży. Ottorio mógł ujrzeć w oddali stojący nieruchomo statek. Gdy zeszli niżej, Tesha wyciągnęła strzałę, podpaliła ją i wystrzeliła wysoko. Postanowili tuż po tym czekać.

Po jakiejś godzinie do brzegu przybiły dwie szalupy, a na nich brudni wioślarze. Nastolatek mógł wydedukować, że jego nowi kompani mają za przyjaciół piratów. I owszem, gdy już wszyscy załadowali się na łódki i dopłynęli do okrętu, rzeczywiście czekał na nich kapitan piratów i jego załoga, niczym z jakiejś opowieści. Zaczęła się więc długa droga.

W tym czasie Ottorio poznał bandytów i ich historię. Verthus, często wykorzystując chłopaka do leczniczych spacerów po pokładzie, opowiedział mu trochę o przeszłości swojej i swoich dzieci. Okazało się, że on i Barthus pochodzą z Keronu, a dokładniej z samego Saran Dun. Byli nisko postawionymi żołnierzami, takim mięsem armatnim. Mieli jednak ambicje, chcieli piąć się wyżej w hierarchii wojskowej, stać się poważanymi dowódcami. A byli tak naprawdę nikim. Verthus pochodził z chłopskiej rodziny i do wojska się zaciągnął, gdyż był czwartym synem z siedmiu samych chłopaków. W wojsku poznał Barthusa, syna lichwiarza, którego bardziej pociągały bitwy aniżeli zdzieranie z biednych dłużników. Tam też szybko stali się nierozłączni – dwóch młodzików, którzy chcieli zmienić świat. A lata mijały, podczas gdy chłopcy stali się mężczyznami. Verthus w tym czasie stał się poważanym pułkownikiem, dorobił się niemałego majątku... Barthus stał od niego może jeden stopień niżej, różnice w zdobywaniu kariery jednak nie przeszkadzały przyjaciołom. Rudzielec zeswatał nawet Verthusa ze swoją siostrą. Ślub był huczny i owocny, gdyż dziewięć miesięcy później na świat przyszedł pierworodny mężczyzny, który został nazwany Urthusem. Tak, tym Urthusem. Niestety matka chłopaka zmarła przy porodzie, zostawiając pułkownika z niemowlęciem. A potem wszystko inne zaczęło się walić. Verthusa i Barthusa dwa lata po śmierci żony i zarazem siostry mężczyzn oskarżono o spiskowanie przeciw koronie i miano stracić. Wtrącono ich do lochów, gdzie poznali... Gaspara! Krasnolud miał o świcie zawisnąć razem z żołnierzami za wymordowanie w karczmie mnóstwa niewinnych ludzi, oczywiście po pijaku. I cała trójka by zawisła, gdyby nie inny lokator ich celi, pewien goblin – Hagran, który wcale nie zamierzał się poddawać. Zielonoskóry siedział tutaj za próbę kradzieży bardzo cennego artefaktu. Cała czwórka dzięki umiejętnościom Hagrana wydostała się z więzienia i wybiła chyba pół straży, aby wydostać się na wolność. Musieli uciekać z Saran Dun, aby przeżyć. Urthusa Verthus musiał zostawić w sierocińcu. Chłopak miał zaledwie dwa lata i nie mógł go zabrać ze sobą, ale obiecał, że wróci za osiem lat. Tym samym czterech banitów w najbliższym porcie wsiadło na statek, który zabrał ich na Archipelag.

Tam, według opowieści Barthusa, gdyż herszt nie chciał o tym nic mówić, poznali piękną czarodziejkę. Imienia jej nikt nie wspomniał; do tej pory mówiąc o niej, każdy z bandytów miał ból wypisany na twarzy. Owa kobieta była nekromantką, która, tak jak żołnierze wraz z krasnoludem i goblinem, musiała uciekać przez swoje niezbyt legalne działania. Teraz wraz z jej przewodniczką po dżunglach, Teshą, szukały jakichś ruin. Czworo nowych przyjaciół załapało się na to – ich umiejętności były przydatne kobietom. Hagran był doskonałym złodziejem, zaś Gaspar, Verthus i Barthus szli przodem i wybijali wszystko, co stanęło na ich drodze, w tym dzikie bestie i inne niebezpieczeństwa. Dzięki temu dostali się do wspomnianych ruin, gdzie znaleźli to, co czarodziejka chciała znaleźć – dawno zapomniane runy. Potem ich historia się złączyła na zawsze. Po wyjściu z dżungli byli zmuszeni znowu uciekać, gdyż czekali na nich łowcy głów wynajęci przez Syndykat. Działania podjęte przez ekipę były nielegalne, ale i to, co znaleźli w świątyni, było bardzo pożądane przez ścigających. Musieli więc z powrotem zniknąć. A w tym czasie... Verthus i owa czarodziejka zakochali się w sobie. Dwa lata później mieli już własnego bobaska – Aeshynn. Zaszyli się gdzieś w Górach Daugon, cała szóstka i jedna malutka dziewczynka. Pięć lat później Verthus wedle swojej obietnicy wrócił po swojego dziesięcioletniego już syna. Wróciwszy w góry, Urthus szybko zaprzyjaźnił się z nową żoną ojca i swoją siedmioletnią siostrzyczką. I żyli w ten sposób, aż uznali, że to dla nich za mało. Zaczęli więc napadać na wioski, czyhać przy traktach... stali się bandytami. Urthus nauczył się fechtunku od ojca, zaś Aeshynn, wykazująca potencjał magiczny, pod okiem swojej matki poduczała się magii i zapomnianych run. Sielanka trwała tak przez około siedem lat, póki banda nie postanowiła wybrać się na Archipelag. Ekipa wraz z młodymi postanowiła pobawić się trochę na Wyspach, trochę postraszyć, trochę pokraść. I nic im by się nie stało, gdyby nie Syndykat Tygrysa, który nie zapomniał ich ucieczki i nie zapomniał, że czarodziejka wraz z córką mają w swoich rękach tajemnicze runy, które potrafiły nadawać moc przedmiotom. Z powrotem zaczęła się gonitwa. W Eroli, dokąd zawędrowali, łowcy głów z ramienia gildii zdążyli dopaść matkę Aeshynn. Próby pojmania jej żywcem spełzły na niczym, gdyż kobieta broniła się tak zaciekle. Najemnicy w końcu dorwali się do niej i bestialsko zamordowali. Reszta grupy zdążyła uciec, choć ból w ich sercu pozostał do dzisiaj. Z Archipelagu nie uciekli tylko dlatego, że postanowili się zemścić na Syndykacie za śmierć matki, żony i przyjaciółki. I właśnie taki był ich aktualny cel – znaleźć i zamordować tych, którzy się do tego przyczynili. Aktualnie płynęli w stronę Eroli na statku ich starego przyjaciela, który też dał im cynk co do właśnie tych osób. A Otto załapał się akurat na tę akcję...

Prócz tej historii połączonej ze zlepków rozmów z każdym członkiem bandy, Ottorio dowiedział się również, że dwa lata po śmierci żony Verthusa, czyli rok temu, herszt nawiązał romans z Teshą, co nie spodobało się ani Urthusowi, który nazywał czarodziejkę swoją mamą, ani tym bardziej Aeshynn, która obwiniała Teshę za zdradę wobec jej przyjaciółki. Aktualnie jednak obydwoje są w jakiejś kłótni, co rodzeństwu jest bardzo na rękę. Sama elfka też nie była taka zrzędliwa od zawsze. Dopiero po śmierci nekromantki stała się takim gburem. Oprócz tego nastolatek dowiedział się, dlaczego Urthus woli mężczyzn, a właściwie ich preferuje, gdyż kobietami nie gardzi. Miał on kiedyś tutaj, na Archipelagu przyjaciela, który w pełni był gejem. Ten namówił go na spróbowanie czegoś nowego. Po właśnie tym spróbowaniu Urthus polubił ten nowy dreszczyk emocji i zaczął eksperymentować. Natomiast Aeshynn, rok starsza od Otta, nigdy w życiu nawet się nie całowała. Zdradziła mu to kiedyś po wypiciu zbyt dużej ilości rumu. Stwierdziła też, że jakby Ottorio chciał, to ona by się chętnie zgodziła... Cała ta gromadka była niesamowicie barwna, tak samo jak ich historia. A Otto właśnie stał się jej częścią.

Zaklęcie lodowego szpikulca nie zadziałało po raz drugi. Mimo usilnych prób chłopaka, nic nawet nie drgało. Być może potrzebna była adrenalina albo po prostu Otto miał wtedy niesamowicie wielkie szczęście. Być może potrzeba więcej ćwiczeń, by to stało się wykonalne... jak zabicie kogoś. Nastolatek zaczął miewać też koszmary nocą, gdy statek bujał się na falach. Śnił mu się ten sam strażnik, którego z zimną krwią zamordował. Wykonywał ciągle tą samą czynność – wskazywał na niego palcem i nazywał mordercą. A potem gdzieś w oddali słychać było nawołujący chłopaka głos. Dźwięk ten przyprawiał go o niesamowitą, niewytłumaczalną tęsknotę. A gdy strażnik znikał, a we śnie Ottorio szedł w stronę głosu, budził się. Budził się i w środku pozostawała ta straszna tęsknota. Tak działo się nieregularnie, od czasu do czasu.

Nie od razu statek zawinął do Eroli. Najpierw załoga popłynęła do Karlgaardu w sprawach biznesowych. W tym czasie nastolatek zwiedzał wraz z rodzeństwem miasto, podziwiał jego architekturę i różnorodność. Nic ciekawego tam się nie działo, prócz miesiąca tam spędzonego. Nikt nie chciał mu powiedzieć, co tam robili mimo ciągłych pytań. Mógł tylko snuć podejrzenia. Miesiąc później, okręt wypłynął z Płonącej Zatoki i przybił do erolskiego portu. Verthus, już ozdrowiały i pełen sił, kazał się wszystkim rozdzielić po dwóch. On sam poszedł z Barthusem, Urthus z Aeshynn, Hagran z Gasparem, natomiast Otto... z Teshą. Tą wciąż patrzącą na niego z wrogością kobietą. Z wielką wrogością. Może nawet z nienawiścią? Kobieta nic nie mówiła, gdy w przystani przydzielono ich do siebie, tylko ruszyła do przodu. Coś mieli zrobić, ale oczywiście nastolatek nie wiedział, co. Mimo, że był częścią tej bandy, ci wciąż mu pośrednio nie ufali.

Szli więc ulicami portowego miasta, próbując nie zwracać na siebie niczyjej uwagi – Tesha o dwa kroki przed Ottem, dumnie wyprostowana i nawet nie zerkająca na niego. Chyba liczyła przez to, że chłopak się gdzieś zgubi. Na nic były pytania, gdzie idą i po co. Po prostu musiał za nią nadążać. I tak szli kawałek, póki Tesha nie zwolniła i nie wyrównała kroku z Ottoriem. Wzięła go pod rękę i szepnęła tnącym niczym ostrze głosem:

- Zachowuj się normalnie, szczylu. Obserwują nas – i rzeczywiście, gdy wbrew woli Teshy nastolatek się odwrócił, zobaczył jakiegoś podejrzanego typka, który udawał, że coś robi, a w rzeczywistości obserwował ich. Napotkawszy spojrzenie młodziana, odwrócił się i poszedł gdzieś. Elfka natychmiast pociągnęła blondaska w jakąś uliczkę i bezceremonialnie walnęła go z pięści w twarz, aż mu głowa odskoczyła. Na szczęście nie trafiła na nieszczęsny nos, który Otto zdołał wyleczyć. Ale śliwa pozostanie. - Pojebało cię?! Miałeś się kurwa zachowywać normalnie, a nie odwracać! Wszystko teraz szlag trafi. Wracamy na statek.

Pociągnęła Ottoria za sobą i obydwoje zaczęli kluczyć między uliczkami, w poszukiwaniu przystani. W jakiejś ironicznie ciemnej, wąskiej uliczce nagle z obydwu stron wyskoczyli strażnicy. Tesha spięła się, a jej dłoń powędrowała w stronę pasa, gdzie miała przyczepiony puginał. Jeden z napastników wyciągnął jakiś kawałek papieru i popatrzył na niego, a po chwili lekko skonsternowany na Otta.

- Tego nie ma na liście – mruknął. Zaraz po tym ktoś przecisnął się między ludźmi, kto wyglądał chyba na jakiegoś przywódcę. Odebrał list gończy swojemu podwładnemu i zerknął na niego przelotnie.

- Jest z nią, więc jego też łapiemy – powiedział i skinął na strażników zajmujących miejsce po obydwu stronach uliczki. Ci ruszyli na Teshę i Otta. Kobieta natychmiast wyciągnęła ostrze i ruszyła na pierwszego z napastników. Tymczasem Ottorio stał i nie mógł nic zrobić. Był otoczony przez strażników prawa, bez broni i możliwości obrony. Jeden z mężczyzn naskoczył na niego i nim chłopak zdążył się uchylić, poczuł ból w okolicach prawego oka i krew natychmiast ściekającą mu po twarzy. Potem ktoś od tyłu rąbnął go w skroń i film mu się urwał.

Obudził się, gdy poczuł, jak jego ciało bezwładnie gdzieś leci. Sekundę po tym uderzył głową w twardą podłogę. Cały kamienny świat zaczął wirować wokół niego, póki w końcu się nie uspokoił. Głowa i twarz go bolała niemiłosiernie, ale mógł się delikatnie podnieść i zorientować w sytuacji. Po drugiej stronie celi, jak mógł wywnioskować, z klęczek właśnie wstawała mocno poturbowana Tesha. Piękne włosy miała w nieładzie, twarz całą poobijaną, a z jej prawego przedramienia wystawała kość. Kobieta usiadła i oparła się o ścianę, nic nie mówiąc. Tylko spojrzała przelotem na Otta z czystą nienawiścią. Chłopak będzie miał mocno przechlapane, delikatnie mówiąc.

Sam Ottorio leżał całkiem niedaleko dziury, która chyba służyła za wychodek. A potem jego nos poczuł okropny smród fekaliów, potu i innych okropnych rzeczy, z czego większość wydobywała się z jegomościa siedzącego na ławce. Był brudny i śmierdzący, na dodatek wyglądał podejrzanie. Gapił się bardzo dziwnym wzrokiem na drugiego więźnia, gnoma. Gnom wyglądał jak gnom. Niski, w porównaniu z bardzo wysokim Ottem był chyba lalką. Miał sterczące na wszystkie strony krótkie, blond włosy, był do tego chudy. Nie wyglądał, jakby siedział tu długo, wciąż wyglądał w miarę porządnie. Jego ciemnoniebieskie oczy czegoś szukały po pomieszczeniu. Drzwi się zatrzasnęły, a jedynym źródłem światła stało się zakratowane okno wysoko przy suficie. W pomieszczeniu była wąska, drewniana ława przymocowana do ściany, na której siedział podejrzany typek. Gdyby Otto zechciał mu się przyjrzeć, jegomość miał na sobie jakieś zakrwawione łachy, wyglądał też, jakby siedział tu od bardzo dawna – długie włosy miał zlepione w strąki, dosyć gęsty, niechlujny zarost okalał jego podłą twarz i oczywiście ten świetny zapach, który mógł walczyć z tym z wychodka. Więcej tutaj nie było. Co teraz zrobi Ottorio z wściekłą, zapewne gotową go zabić Teshą, małym gnomem i mężczyzną, któremu dziwnie patrzyło z jego mętnych oczu?
Spoiler:

Re: Dżungla

32
-No i chuj no i cześć. Padłem. Padłem jak ostatnia ciota - pomyślał refleksyjnie Szahid. No bo co tak naprawdę się stało? Był w lesie. Napadli ich, oczywiście bez krzty szacunku, bo przez sen i z odległości. Potem strachliwi, w jego odczuciu sprzymierzeńcy, gdzieś się rozleźli. Pogonił gdzieś z tym Panem Szlachcicem. Pojawiła się ta dziewczyna. Ostatnie co pamiętał to, że mierzyli do niego z łuku. Więc zgodnie z żelazną logiką jeśli ostatnią rzeczą jaką pamiętasz jest ktoś celujący z łuku w twoje plecy w twoje plecy, białe światło i uczucie unoszenia w powietrzy, to domniemywać można, że właśnie nie żyjesz. Zwłaszcza jeżeli czujesz praktycznie tylko krystaliczny, kamienny zapach, a twoje niedawne rany zostały połatane. -Mieli racje po tych świątyniach... a mówili, żeby dawać na Bogów, a nie na wino... - ciągnął swoją głęboką refleksję w myślach szermierz.

Refleksję przerwało kapanie i odgłos miarowego stukania. Bo przecież owszem, w zaświatach mogło się czuć chłód, ziemia mogła być twarda to pasowało do wizerunku Usala i całej tej jego przykrej otoczki... Tylko skąd to stukanie ? I czemu wraz z większą głośnością stuków, także światło stawało się coraz jaśniejsze ? Ostra jak brzytwa inteligencja Szahida podpowiedziała mu, że to prawdopodobnie obiekt stukający jest nosicielem światła. Światła które coraz to bardziej raziło odzwyczajone od niego oczy. Po chwili jednak zobaczył gdzie się znajduje, w jaskini, a właściwie w celi w jaskini. Szybko zmierzył wzrokiem otoczenie, nie widział szabli... wyraźnie go to zaniepokoiło, jednak niepokój ustępował klasycznemu męskiemu otępieniu kiedy to mierzył od dołu do góry owy "obiekt stukający". Ale i to otępienie ustąpiło kiedy dotarł do twarzy, a właściwie maski tę twarz zasłaniającej, wykrzywił się lekko, ale z drugiej strony raz jeszcze jego intelekt ściśle powiązany z bezpodstawnym optymizmem, przypomniał mu o zasadach często rządzących kobiecym pięknem. To jest, że jeśli ciało piękne to pewnie twarz koszmarna i na odwrót. Owa maska więc w perspektywie mogła być pomocna. Odgrodzony był od kobiety kratami, więc to mogło utrudniać działąnie w owej wspomnianej perspektywie.

W ułamku sekundy zauważył także dwa istotne szczegóły, czyli obecność pancerza, przy jednakowym braku szabli. Kobieta odezwała się do niego i rzuciła bukłakiem z wodą, na co zareagował z radością (może to nie zaświaty, a kac gigant ?). Wstał. A raczej próbował wstać, bowiem w połowie drogi między poziomem, a pionem, przywitał go rzyg stulecia. Wymiotował nie raz, ale dawno nie pamiętał, aż tak agresywnego i obfitego... uzewnętrznienia. W półprzysiadzie zalał twarz wodą, aby usunąć nieprzyjemny zapach. -Wybacz o Pani za ten brak kultury - powiedział parodiując szlacheckie gesty - masz jakieś imię czy od teraz będę Cię kojarzył z wymiotowaniem w jakiejś jaskini ? W ogóle gdzie ja jestem ? Żyję? - zapytał z góry, opierając się rękami o kraty Szahid - i do tego szlachetnego napitku jakaś zagryzka by się przydała - dodał z ironią.

Re: Dżungla

33
Gdyby nie maska zakrywająca twarz kobiety, to dałoby się zobaczyć grymas, który wykrzywił jej twarz podczas uzewnętrzniania się Szahida. Cóż, zdarza się najlepszym, ale najwidoczniej dama tego nie rozumiała. Zdawała się niewzruszenie wbijać w niego oczy barwy spokojnego oceanu, intensywnie nad czymś myśląc.
- Żyjesz. Nie żyjesz. To i tak nie będzie miało znaczenia - odparła nieznajoma, odwracając się z gracją na pięcie. - Choć lepiej dla ciebie by było, gdybyś nie żył - dodała, rozkoszując się tymi słowami. - A skoro jesteś taki głodny - rzuciła na odchodne - to zjedz własnego kutasa.
Po chwili światło pochodni zniknęło razem z kobietą.
Szahid, znów pozostawiony samemu sobie, miał nieco czasu na przemyślenia. Teleportacja nie zdarzała się zbyt często w obecnych czasach, zwłaszcza po całym tym zamieszaniu z bramami. Było to dość ryzykowne. Ktokolwiek tutaj sprowadził wojownika, musiał mieć ku temu ważne powody. A trzymanie w celi raczej nie należało do najuprzejmiejszych sposobów witania gości.
Po niespełna kwadransie do Szahida wróciła ta sama kobieta, tym razem w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Nie było zaskoczeniem, że on też miał na sobie maskę, jednak ta okazywała złość, wręcz wściekłość. Piekielny gniew.
Prócz tego nieznajomy odziany był w długą do ziemi, czarną szatę z naciągniętym kapturem. Pas przepasał mu zardzewiały łańcuch, na którym wisiało kilka skurczonych czaszek. Dłonie skrywał pod czarnymi rękawiczkami z materiału, a swoją budową przypominał anorektyka. Wprawny nos mógł wyczuć nieprzyjemny swąd siarki i rozkładu, który unosił się wokół nowego gościa.
- Byłbym zasmucony, gdybyś nie przeżył rytuału - odparł głosem przywodzącym na myśl harowanie pazurami po betonie. Tak samo nieprzyjemne dla ucha, jak i dla ciała. - Wyobraź sobie, że musiałem poświęcić na to mój ostatni kawałek bramy! Ale było warto. - Rozmarzył się na chwilę, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Za takie pieniądze sprzedałbym własną duszę, gdybym wcześniej tego nie zrobił.
Przykucnął i przypatrywał się więźniowi, lustrując go ciemnymi jak noc oczami. Wreszcie cmoknął i podniósł się na równe nogi, wyraźnie zadowolony.
- Jesteś większy niż się spodziewałem - stwierdził, kiwając głową z uznaniem. - Po wszystkim chętnie się z tobą zabawię - zakończył tajemniczo.
Rozchylił szeroko ręce, a spod bufiastych rękawów wystrzeliły łańcuchy, które wpadły przez kraty do celi i oplotły się wokół ciała Szahida, nie krępując mu jedynie nóg, by mógł chodzić. Potem mag wypowiedział krótką formułę, a stalowe pręty wsunęły się z cichym chrzęstem w ziemię.
- Pójdziesz z nami. Próbuj numerów, to zostanie z ciebie miazga - oznajmił beznamiętnie, a dla potwierdzenia swych słów, krótkim skinieniem ręki zwęził uścisk bezlitosnego żelastwa. Blacha pancerza lekko się wgięła pod naporem siły i magii.- Prowadź, moja droga - zwrócił się do kobiety, która bez słowa ruszyła przed siebie.
Jeśli Szahid rozglądałby się na boki, to mógłby dostrzec szybki ruch gdzieś w oddali, gdzie spotykało się światło z ciemnością. Możliwe, że to tylko majak, zwid spowodowany zmęczeniem. Choć z drugiej strony, nie wiadomo, co czai się w tych katakumbach.

Re: Dżungla

34
- Hoho, weź mnie trzymaj, żebym się ze strachu nie zesrał ...- powiedział ze znudzeniem, po czym splunął starając się razem ze śliną wypluć niesmak. Myśl o odgryzieniu własnego członka odesłała go do tej części ludzkiego umysłu zarezerwowanej dla mężczyzn, która sprawdza czy możliwym jest zgięcie się do tego poziomu. Szahid już raz o tym myślał i dobrze wiedział, że nie było by to możliwe.

Kobieta po chwili zniknęła, a on miał chwilę na rozmyślanie. Nie był pewny czy żyje, za to w pełni wiedział, że jest głodny i że nie ma tu Sulfii. Powoli starał się dojść do siebie i jakimś nieznanym sposobem pobyć się tego uczucia kaca. Ukląkł i liczył, że medytacja coś na to pomoże.

I być może by pomogła gdyby po chwili znowu ta urocza "Stukająca" nie wróciła, tym razem w towarzystwie innego zamaskowanego jegomościa. -Śmieszne macie te maski, czasem błaźni podobne nosili- zmierzył wzrokiem nowego przybysza -tylko błaźni tak nie śmierdzieli, a tutaj od kolegi, z całym szacunkiem, jebie. Bez urazy ma się rozumieć. Teraz prawie w pełni się wyprostował i starał jakoś doprowadzić swoją przydługawą już brodę do porządku, wyciągając z niej kawałki wymiocin. Jego uwagę przykuł fragment o rytuale -Te, Panie, też byłbym zasmucony jakbym musiał Ci łapy przy samym tyłku upierdolić! Jaki rytuał, co tu się odpierdala? - wyraźnie zdenerwowany podszedł do pancerza i zaczął go powoli wkładać -Jesteś większy niż się spodziewałem... - powiedział starając się sparodiować głos mężczyzny i jednocześnie dopiąć nagolenniki na łydkach - wybacz, ale każda mi to mówi, w ogóle co tu się dzieje? Najpierw ta każe mi jeść kutasa, ty chcesz się ze mną zabawiać, ja się pytam co jest z wami nie tak ? -po chwili Szahid był już w pełnym pancerzu, ale w tym samym momencie splotły go też łańcuchy - Co do... - nie dokończył, łańcuchy zaplotły się mocniej. Poczuł opór w każdym ze swoich ruchów. Ucieszyło go to. Tyle czasu był na kontynencie i mało kto chciał z nim walczyć wręcz, chociaż w sumie to i to starcie nie do końca "wręcz", ale tak czy owak całe szczęście, że z "ratunkiem" przyszedł Chudzielec.

Uśmiechnął się pod nosem, uznał, że jak tylko łańcuchy zwolnią postara się jednym skokiem dotrzeć do Chudzielca i tak jak powiedział, wyrwać mu ręce. Doszło jednak do niego, że nie wie gdzie jest miecz, więc zadecydował, że uspokoi się i wyczeka dogodnej chwili. Chwilę spokoju wykorzystał na rozejrzenie się po otoczeniu. Nie był pewien czy coś widzi, czy mu się tylko zdaje, czy też może to jakieś duchy z zaświatów, ale jakby wyczuł pewien ruch w niewielkiej odległości. Tym bardziej doszedł do wniosku, że oczekiwanie nie zaszkodzi.
-Wy jesteście jacyś czarodzieje? Co? Pewnie tak, tylko po co ta cała otoczka, te czaszki, te szaty, te maski... jakbyście nie mogli się normalnie ubierać...- burczał Szahid licząc na urozmaicenie kontaktu z jego domniemanymi oprawcami.

Re: Dżungla

35
Kobieta jedynie prychnęła z poirytowaniem, słuchając więźnia, a mag zaśmiał się pod nosem. Widocznie podobał mu się entuzjazm pojmanego. Zastanawiał się tylko, czy dalej będzie mu do śmiechu, jak zobaczy, kto chciał się z nim spotkać.
Wędrowali więc w milczeniu przez mroczny labirynt, w którym ktoś nieobeznany z łatwością by się zgubił. Tajemnicze cienie zdawały się towarzyszyć im przez całą drogę, ale żaden z oprawców jakby ich nie zauważał. W końcu zatrzymali się przed niskimi, kamiennymi drzwiami.
- Poczekaj jeszcze trochę, twoja ciekawość niebawem zostanie zaspokojona. - Mag zatarł ręce, czekając, aż kobieta otworzy przejście.
Pchnięte drzwi poprowadziły ich do kolejnego kamiennego korytarza, tyle że już oświetlonego pochodniami i jakby bardziej cywilizowanego. Gdy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, "Stukająca" dokładnie zaryglowała drzwi i zostawiła drewno w jednym z wolnych kloszy na ścianie.
- Już sobie poradzimy, jesteś wolna - rzekł nieznajomy, odsyłając bezimienną machnięciem ręki.
Kobieta skłoniła się i, zalotnie kręcąc pośladkami, zniknęła w jednym z bocznych przejść. Mężczyzna nawet nie raczył spojrzeć w jej kierunku, jakby interesowały go bardziej ambitne sprawy niż ziemskie przyjemności z płcią przeciwną.
- Przygotuj się na małą pogawędkę - ostrzegł swojego więźnia, nakazując mu iść za sobą.
Po chwili dotarli do małego pokoju, umeblowanego w dość skromny sposób. Pojedyncze łóżko, duża szafa, stolik i kilka krzeseł. Nie byłoby tu nic dziwnego, gdyby nie jeden szczegół. Na łożu leżał roznegliżowany od pasa w górę mężczyzna, nucący pod nosem ponurą pieśń.
- Mamy sobie wiele do powiedzenia - oznajmił, przerywając mantrę. - Mniemam, że mnie pamiętasz? - zapytał, rzucając osiłkowi wyzywające spojrzenie.
Był to nie kto inny, jak Sakip Sabanci.

Re: Dżungla

36
-Czyli nie pogadamy... Trudno się mówi- Szahid zrozumiał, że otoczające go towarzystwo nie jest zbyt kontaktowe, więc zdecydował, że jak przystało na kogoś związanego, pomyśli o planie ucieczki. Nie wiedział jeszcze tak naprawdę przed czym, ani skąd ma uciekać. Nie wiedział czy ucieczka ma w ogóle jakiś sens jeśli by faktycznie był w zaświatach. Nie wiedział także czym są cienie go otaczające, ani gdzie zmierzają. Tak na dobrą sprawę niewiele wiedział, ale kobieta po chwili rzuciła mu obietnicę rozwiania tych niepewności. - Czyli nie dość, że zgrabna to jeszcze miła - burknął szermierz.

Kiedy przeszli do tej bardziej cywilizowanej części... kompletnie nic się nie zmieniło. Owszem "wystrój" inny, było coś widać, mniej demonicznie, bardziej przyjaźnie, ale oprawcy dalej milczeli, a łańcuchy nadal go mocno oplatały. Zdanie "już sobie poradzimy" raz jeszcze wzbudziło niepokój w sercu, a właściwie w spodniach szermierza - jedyna kobieta zniknęła, Chudzielec dalej trzymał go związanego, dziwne miejsce. Stało się jeszcze dziwniejsze w chwili gdy dotarli do niewielkiego pokoiku w który leżał półnagi mężczyzna. Gdyby nie to, że go znał zapewne już dawno zacząłby się szarpać w obronie swojej męskości.

Wiedział jednak kim jest mężczyzna i skontrował jego spojrzenie swoim. W swoim naturalnym odruchu naprężył się nieznacznie i zbadał otoczenie w celu oceny własnych szans na wyjście obronną ręką z sytuacjo. Zwykły pokój, szans niewiele. Nie miał co prawda wiele do zarzucenia Sakipowi (raczej to on mógł zarzucać Szahidowi, tylko skąd by wiedział co ma zarzucać?) tyle co, głupotę jego syna i fakt, że być może przez niego jest uwięziony, a i tak na dobrą sprawę kupiec winny umożliwił gigantowi przeżycie, więc jakby nie patrzeć był jego dobroczyńcą, logika kazałaby przestać się stresować. Coś (prawdopodobnie magowie w czarnych szatach, opasani czaszkami, z zasłoniętymi twarzami, po środku ciemnej jaskini w której znalazł się po wybuchu białego światła) nie pozwalało mu się w pełni uspokoić.
-Witam Waszmościa. Pamiętam. Czemu mogę zawdzięczać ten pokaz przyjaznych gestów i po co te błazny się tak poprzebierały? - zapytał z nieukrywaną irytacją Szahid

Re: Dżungla

37
- Mały Szahid, niegdyś ulubieniec króla - zacmokał Sakip, lustrując przybysza od stóp do głów. - Podrosłeś. To dobrze, może dłużej wytrzymasz. - Gospodarz wyszczerzył groźnie zęby.
Sabanci podniósł się leniwie z łóżka i zaczął krążyć po komnacie. Atmosferę dało się wręcz pokroić nożem, coś wisiało w powietrzu i nie było to nic miłego. Mężczyzna chodził z założonymi rękami w tę i we w tę, niemiłosiernie przedłużając milczenie.
- Powinieneś okazać więcej szacunku mistrzowi Zamniemu, gdyby nie on, nie byłoby cię tutaj - powiedział więźniowi, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. Choć nie wiadomo, czy można to nazwać szczęściem, że Szahid znalazł się w tym podziemnym zakładzie dla obłąkanych.
- Wybacz, że nie mogłem przyjąć cię w moim pałacu w mieście, ale tutaj jest bardziej... dyskretnie. To, co zamierzamy, nie jest czymś, co strażnicy prawa uznają za legalne. Mistrzu - zwrócił się do maga, który do tej pory milczał - czy możesz przygotować naszemu gościowi pokój? Jeszcze nie wszystko gotowe, a nie chcemy przecież, żeby plątał się pod nogami.
- Jak rozkażesz, panie. - Nekromanta skinął głową i zostawił ich samych. Napięcie rosło z każdą sekundą. Ciszę, która na powrót zagościła w komnacie, przerwał krzyk jakiegoś mężczyzny. Sabanci uśmiechnął się pod nosem.
- Co możesz mi powiedzieć o moim synu? - zaczął ni z tego, ni z owego, zatrzymując się przed osiłkiem. - Jakie łączyły was relacje? Co powiedziałbyś o jego.. chorobie? - ciągnął temat, widocznie chcąc dać Szahidowi coś do zrozumienia.
- Chyba nikt nie lubi, gdy ktoś krzywdzi najbardziej blisko mu osobę - mówiąc to, podszedł do szafy i zaczął w niej grzebać. - Osobę albo rzecz - doprecyzował, wyciągając z wnętrza mebla szablę giganta. - Sulfia, tak? Piękne imię - gładził brudną ręką klingę broni. - Zapewne po matce - skończył mówić, zaciskając usta w poziomą kreskę.

Re: Dżungla

38
W normalnych warunkach Sakip by już nie żył. Zwierzęca natura Szahida, wyzwolona z magicznych kajdan, rzuciła by go do gardła Sabanciego. Nie byłby pierwszym którego zabił i na pewno nie ostatnim. Fakt, że znał go wcześniej i trochę mu zawdzięczał nic by nie zmienił, ale jak raz w całym jego życiu zdrowy rozsądek kazał mu zachować zimną głowę. Sabanci mu groził. Będąc od niego o wiele mniejszym i starszym, groził gigantowi o renomie pośród zabijaków na wyspach. Szahid wiedział, że człowiek pokroju kupca nie rzucał by takich gróźb bez pokrycia. Coś jednak mimo wszystko pchało go w kierunku ryzyka.

Szahid nie zwracał uwagi na krzyk dobiegające zza ściany, a bardziej na uśmiech, który wywołał. -Szczerze to mam głęboko w dupie co wy planujecie - nie było to co prawda szczere wyznanie, ale na pewno dodawało mu nonszalancji. Przynajmniej w jego odczuciu. -Co wiem o twoim synu? Że nie umiał walczyć, że machał jak cepem, że się potknął i poleciał na ryj - w chwili tego wydarzenia wolał to zachować dla siebie, miał 10 lat, a jego życie na wyspach mogło by przez to nie wyglądać tak samo. Teraz jednak znał swoje możliwości i czuł, że może coś nimi ugrać. -Jak dla mnie to, że sam sobie twarz rozgniótł to nie moja sprawa. Gdyby tak bardzo nie chciał mnie zabić i tak bardzo nie przekładał ciężaru ciała na nogę z przodu to nic by się nie stało... Gorsze rany w życiu widziałem. I tak cud, że się nie zabił.

Kupiec wyciągnął szablę. Szahid zacisnął pięści, tak że jego kwietne tatuaże stały się w chwili dwa razy większe. Sam stracił wszystkich bliskich kiedy był jeszcze mały, tylko błogosławieństwo, które sprowadziło na niego te rozmiary pozwoliło mu przeżyć. Niewiele więc miał do powiedzenia w kontekście utraty bliskich. O matce pamiętał przez szablę. Nie mógł znieść widoku dotykania klingi brudnymi łapami Sabanciego. -Zostaw ją - wywarczał przez zęby. Zbliżył się na odległość około dwóch metrów, tak żeby przy zachowaniu dystansu móc doskoczyć w ułamku sekundy. Już widział oczami wyobraźni jak skręca kupcowi kark tak, aby ten nie zdążył zaalarmować innych.

Zdecydował, że nie zaatakuje. Znał ten wzrok, który chce podpuścić do ataku. Wiedział też, że wcześniej czy później dorwie Sakipa. Uznał, że zaczeka i z trudem opanował własny gniew.
Ostatnio zmieniony 29 cze 2016, 14:07 przez Tadeush, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dżungla

39
- Jeoh był całym moim życiem! - Kupiec nie wytrzymał tej wymiany zdań i pierwszy pękł. - A ty... zwykły sługa... zniszczyłeś całe jego życie! Przez tyle lat mieszkałeś pod moim dachem, żmija na własnej piersi wyhodowana. Ty i Mahid jesteście siebie warci! - zawył, rzucając szablą o ścianę przy łóżku. Broni na szczęście nic się nie stało, odbiła się od kamienia i upadła na miękką pościel.
Sakip jakby skurczył się w sobie, stojąc teraz tak blisko osiłka. Mimo całej przewagi, jaką miał, nie czuł się w stu procentach bezpiecznie. Wolał, gdy mag był z nim. Spróbował zapanować nad drżeniem głosu i wezwał nekromantę, który posłusznie pojawił się w drzwiach.
Maska skutecznie ukrywała jego emocje i opinię na temat tego całego cyrku. Najważniejsze, że Sabanci dobrze płacił, reszta go nie obchodziła. A po wszystkim może będzie miał nawet interesujący obiekt badań, o ile wszystko potoczy się tak, jak to sobie zaplanowali.
- Wzywałeś, panie? - zapytał służalczo, perfekcyjnie tłumiąc śmiech, który wykwitł na jego twarzy, widząc maluczkiego kupca naprzeciw wojownika giganta.
- Zabierz to ścierwo z moich oczu, wieczorem ma być gotowy! - wysapał, rzucając śliną na prawo i lewo. Rola opanowanego złoczyńcy szybko go przerosła. Czego by nie mówić, był zwykłym handlarzem z przerośniętym ego i pełnym skarbcem.
- Jak sobie życzysz, panie - odparł nekromanta, kładąc dłoń na jednej z czaszek przytroczonych do łańcuchowego pasa.- Pójdziesz po dobroci, czy mam ci w tym pomóc? - zapytał Szahida, gotów raz jeszcze popisać się swą splugawioną magią.

O ile osiłek nie robił problemów, Zamni poprowadził go dalej w głąb korytarza. Po drodze minęli kilka pomieszczeń. Z jednego ponownie dobiegł usłyszany wcześniej potępieńczy krzyk. Po chwili ze środka wyszła "Stukająca", a wrzaski ucichły. Gdy ujrzała przed sobą mistrza i więźnia, prychnęła jedynie i pognała w drugą stronę. Wyraźnie coś do niego miała, i nie była to raczej chemia.
Po tym krótkim spotkaniu zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami. Mag wydobył spod płaszcza wielki klucz, który posłużył do otwarcia stalowych wrót. Mocne drzwi specjalnie dla mocnego gościa. Nakazał Szahidowi wejść do środka, a potem zamknął jedyne wyjście z tej klitki. Szczęknął zamek, a krępujące osiłka łańcuchy opadły z głuchym łoskotem na ziemię.
- Wykorzystaj ten czas na odpoczynek, czeka cię dzisiaj wiele wrażeń - zacharczał Zamni, nim odszedł spod drzwi.
Ten pokój był mniej wytworny. Właściwie jedynym jego wyposażeniem była szeroka na dziesięć centymetrów półmetrowa świeca, która rozświetlała bezlitosny mrok. Stała w rogu, zalotnie mrugając światłem do towarzysza niedoli.
Fizycznie wojownik miał się całkiem nieźle, był tylko trochę obolały z powodu czułości łańcuchów, które aż do teraz nie chciały go opuścić. Leżały grzecznie na ziemi, czekając na rozwój wydarzeń. Pomieszczenie przypominało pięciometrowy kwadrat.

Re: Dżungla

40
Szahid wzruszył ramionami. Na każdym kroku ktoś cierpi, gigant nie widział sensu w nadawaniu temu jakiejś wyjątkowości. Ponad to czuł, że zrobił to co zrobił w obronie i że efekt też nie był ostateczny. -Mahid... pies by go wiedział co się dzieje z tym staruszkiem- zamyślił się na chwilę szermierz. Szabla spadła na pościel, tyle dobrze. Rozumiał, że nie może sobie jeszcze jej odebrać, ale teraz przynajmniej wiedział gdzie jest. Starał się też z całych sił zapamiętać układ pomieszczeń, tak aby gdy nadarzy się dogodna okazja, łatwo zdobyć swoją broń.

Kiedy kupiec zbliżył się czuć było od niego niepewność. Widać było, że strach zmusił go do wezwania służącego. Gdy ten stanął w drzwiach Szahid uśmiechnął się szeroko - Już się bałem, że coś Ci się stało, nie musisz mnie do niczego zmuszać.

Szli korytarzem nadal słysząc odgłosy domniemanej kaźni. -Zakładam, że nie powiesz co szykujecie, to chociaż powiedz czemu posiadając moc magiczną służysz mu jak pies? - szedł dalej obserwując otoczenie, szukając w nim rozwiązania swojej sytuacji -Ma się rozumieć, że chodzi o pieniądze, ale czy nie czułbyś się lepiej gdybyś zachowywał się jak człowiek, a nie jak pies biegający za ogryzkami?.

Po chwili gdy znalazł się w swojej celi, a drzwi zatrzasnęły się za nim rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie zobaczył nic oprócz łańcuchów i świecy. Badał każdą ze ścian myśląc, że coś znajdzie. Głowił się też nad zastosowaniem łańcuchów, wpadł na pomysł użycia ich jak bicza, zwłaszcza mając w pamięci, że używanie mocy przez magów wyczerpuje ich zasoby, które pewnie będą potrzebne przy "rytuale". Drugi raz jednak w ciągu tego samego dnia Szahid uspokoił swoją pomysłowość i uznał, że raz jeszcze przebada pokój, a jeśli mu się nie uda odda się medytacji, czekając na Chudzielca.

Re: Dżungla

41
Szahid mógł głaskać, macać i pieścić ścianę, ale nie znalazłby nic prócz litej skały. Natomiast co do użycia łańcuchów jako ewentualnej broni, to nic nie stało na przeszkodzie. Może nie był to miecz, ale łomot można tym było spuścić porządny.
Na medytację mężczyzna miał czasu aż nadto, jednak została ona przerwana, gdy ktoś zbliżył się do drzwi. Nim nieznajomy się odezwał, dało się poczuć charakterystyczny smród.
- Jak tam nasz pupilek? - zapytał nekromanta przez zamknięte wrota. - Wracając do twojego pytania, to sam sobie na nie odpowiedziałeś. Pieniądze. Poza tym, ja już dawno nie jestem człowiekiem - zasyczał, śmiejąc się pod nosem. - A tak w ogóle, to przyszedłem powiedzieć ci, że za godzinę zaczynamy. To wszystko.
Mag już miał odejść od drzwi, gdy zza ściany dobiegł jego zaskoczony jęk, a potem coś z dużą siłą uderzyło o stalowe wrota. Prawdopodobnie była to głowa nekromanty, który padł potem bez przytomności na ziemię. Po krótkiej chwili ktoś zaczął majstrować przy zamku.
- Zbieraj się, mały, nie mamy czasu - powiedział Mahid, stojąc w otwartych drzwiach.
Mistrz Szahida wyglądał tak, jak tamten go zapamiętał, może przybyła mu tylko jedna albo dwie zmarszczki. Stał z wyciągniętą bronią, starą dobrą Mureną, a pod jego nogami leżał Zamni, który teraz smacznie spał.
- Widzę, że dbasz o siebie - stwierdził z zadowoleniem, przyglądając się dawnemu uczniowi. - Choć nie wiem, jakim cudem zdołali cię pojmać.

Gdzieś w oddali rozległ się krzyk przerażonej kobiety, która ujrzała wojownika, a przy nim ciało Zamniego. Zaczęła się drzeć wniebogłosy, że alarm, że bandyci, więc cała placówka zaraz miała zostać zaalarmowana. Jeśli dryblasy chciały wyjść z tego żywcem, to trzeba się sprężać.

Re: Dżungla

42
Szahid zignorował głos nekromanty. Wolał skupić się na ciągłym podtrzymywaniu w pamięci planu lochów. Gdy usłyszał głuche uderzenie o drzwi szybko oblekł prawą rękę łańcuchem tak, że jego część jeszcze zwisała. Dźwięk majstrowania przy zamku spowodował, że odsunął się lekko i już szykował się do pierwszego uderzenia. Nic jednak nie było go w stanie przygotować na spotkanie mistrza.

Praktycznie nic się nie zmienił, dalej wyglądał tak jak go zapamiętał. Szermierz zastanawiał się tylko skąd wziął się tutaj jego nauczyciel, to nagłe pojawienie jeszcze bardziej mieszało w całej sytuacji. Uczeń ukłonił się lekko. Chciał spytać o to zamieszanie, ale uznał, że przyjdzie na to pora. -Musimy odebrać Sulfię- powiedział kierując wzrok w stronę komnaty Sakipa. Na odchodne miał jeszcze spełnić swoje marzenie wyrwania rąk nekromancie, ale coś mu mówiło, że jeszcze będzie miał ku temu okazję, a teraz każda minuta się liczyła. Uznał więc, że jedynie subtelnie kopnie go w twarz, tak aby nie obudził się za wcześnie.

Skrzywił się lekko na krzyk kobiety i ruszył do komnaty rzucając tylko krótkie spojrzenie na mistrza.

Re: Dżungla

43
Mahid emanował energią, jakby brakowało mu takich przygód. Nudne dworskie życie potrafi znużyć każdego. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył, jak jego uczeń zapewnia kolejną dawkę snu nieprzytomnemu magowi. Nawet maska jakby trochę pękła.
- Te gnoje chciały się do mnie dobrać, ale na szczęście znam jeszcze kilka życzliwych osób - powiedział wojownik, gdy Szahid na niego spojrzał. - Jeoh został uleczony, wszystko im wygadał, tak że wiesz... Sakip się trochę wkurzył. - Wzruszył ramionami, ruszając za osiłkiem. - Znasz drogę?

Szahid bez problemu odnalazł pokój Sabanciego, który stał teraz pusty. Nie było tam ani kupca, ani broni. Możliwe, że schował ją z powrotem do szafy albo w ogóle zabrał ze sobą. Jednak ewentualne poszukiwania musiały poczekać, bowiem z obu stron korytarza zaczęli nadbiegać pierwsi ochroniarze tego przybytku.
- Mamy towarzystwo - warknął Mahid, szykując się do walki. Został w pomieszczeniu, nie chcą przenosić walki na wąski korytarz. Czekał, aż pierwszy wróg pojawi się w drzwiach.
Nie mieli żadnej innej drogi wyjścia, więc musieli przejść stąd po trupach. Nie trzeba było długo czekać, aż do pokoju wpadła para zamaskowanych wojowników. Ich gliniane twarze nic nie wyrażały, pozioma kreska zastępowała usta. Każdy z nich dzierżył po dwa krótkie miecze, a ubrani byli w koszule kolcze.
Zaraz za nimi w przejściu stanął jakiś podrzędny mag, przygotowujący w dłoni ognisty pocisk. Zaczęło się robić gorąco.

Re: Dżungla

44
Ciekawe co ten przygłup im powiedział... że się potknął i sam nabił na własny miecz? Pomyślał szermierz podczas szybkiej podróży do pokoju kupca. Był nadspodziewanie szybki jak na swój rozmiar. Przemknął przez czarne korytarze w błyskawicznym tempie, prawie nie zwracając uwagi na to co go otacza. Kiedy znalazł się w pokoju szybko zbadał go wzrokiem w poszukiwaniu szabli. Strzelał że mogli ją schować do tej samej szafy z której była wyjęta. Jednak nie rozpoczął poszukiwań widząc, że Mahid szykuje się do walki.

W oczach mistrza widać było radość, czekał w drzwiach na nadchodzących napastników. Szahid zdecydował, że po pierwsze musi unieszkodliwić maga, niekoniecznie ze względów taktycznych, ale z czysto emocjonalnych. Nie lubił kiedy ktoś do walki na miecze wnosił kule ognia. Jego planem było doskoczenie do maga, strzelenie go łańcuchem w twarz czy tors, a potem rozbrojenie któregoś z mieczników, żeby mieć jakąś bardziej konwencjonalną broń. Potem chciał zdać się na pamięć mięśni.

W celu wykonania tego planu uderzył łańcuchem w twarz najbliższego napastnika, który odgradzał go od maga i przejmując inicjatywę rozbił glinianą maskę. Odłamki gliny zmieszały się z krwią. Zza maski doszedł go nienaturalny bulgot. Cała sytuacja trwała może ułamek sekundy po którym olbrzym w zwierzęcym zrywie skoczył w kierunku piromanty...

Re: Dżungla

45
Łańcuch był bronią dość niekonwencjonalną, z którą Szahid nie miał takiego obycia jak z mieczem. Zwinny zabójca uniknął zbliżającego się do niego żelastwa, by w zgrabnym piruecie doskoczyć do osiłka i zamachnąć się mieczami prosto w jego szyję. Wojownik miał tylko ułamki sekund na reakcję.
W tym samym czasie mag skończył inkantowanie zaklęcia, a kula ognia leciała prosto w kierunku torsu Szahida. Mężczyzna musiał szybko coś wymyślić, o ile nie chciał zostać spieczonym kurczakiem bez głowy.

Tymczasem Mahid zwarł się w radosnym tańcu z drugim napastnikiem, który pomógł odżyć staremu mistrzowi. Ten miał o tyle łatwiej, że posiadał normalną broń, więc walka ze strażnikiem była dla niego tylko formalnością. Wróg musiałby naprawdę coś wykombinować, żeby zaskoczyć takiego wyjadacza.
Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że na tak małej przestrzeni mieściła się tylko ograniczona ilość osób, więc wojownicy mogli mieć pewność, że nagle nie zaleje ich fala wrogów.

Wróć do „Taj`cah”