Re: Dżungla

46
Ostrze miecza wycelowane w szyję olbrzyma powodowało, że zamaskowany przeciwnik, starając się dosięgnąć wysokiego punktu odsłaniał cały tors. Szahid uznał, że najlepiej byłoby także doskoczyć wybijając napastnika z rytmu. Więc na przekór z wykorzystaniem swojej zwinności rzucił się na przeciwnika chwytając go w pasie, tak aby jednocześnie uniknąć zderzenia z nadlatującym pociskiem.

Gdyby udało mu się uniknąć pocisku chciałby wykorzystać swój rozpęd i uderzyć właśnie chwyconym o pobliską ścianę. Jeśli udałoby mu się zdobyć broń z właśnie powalonego przeciwnika, wyprowadził by serię bezpardonowych ciosów na skos, z wykorzystaniem jego siły, aby przebić się przez gardę, a potem korzystając z chwili po rzuceniu czaru, dorwać się do maga i szybkim, precyzyjnym cięciem dotrzeć do jego czaszki.

Gdyby jednak nie zdobył miecza uderzał by łańcuchem dla wyrobienia sobie przestrzeni, a potem z całą prędkością rzucił się na maga i jego jako kolejnego obalił na ziemię. Wyrzucając go na korytarz i na ziemi wyprowadzając kilka ciosów zawiniętą w łańcuch ręką w czaszkę piromanty. Teraz znajdował by się na tyłach napastników i to na pewno poprawiłoby sytuację jego mistrza.

Cokolwiek by nie zrobił, uśmiechał się w myślach, ale teraz starał się uniknąć kuli i cięcia rzucając się na odsłonięty tors zamaskowanego miecznika...

Re: Dżungla

47
To była dobra decyzja. Szahid, niczym rozpędzony, dwumetrowy taran wbił się w strażnika, a potem zapoznał go bliżej z kamienną ścianą, zostawiając tam niewielkie wgniecenie. Spod maski zabójcy wydobył się ciężki jęk, a wnętrzności właśnie wywinęły mu niemałe salto. Jako że przeciwnik polegał bardziej na szybkości niż sile, tak otumaniony wypuścił broń z rąk, będąc przez chwilę niezdolnym do walki. Pech chciał, że wróg przy zderzeniu ze ścianą przywalił jeszcze o nią głową, tak że metoda "na chama", którą wykorzystał osiłek, okazała się być aż nader skuteczna.
O ile Szahid nie przełożył łańcucha do drugiej ręki, to musiał się go pozbyć, zabierając miecz. Mag widząc, że napompowana furią góra mięcha leci w jego stronę, zrobił jedyną rzecz, którą lichy czarodziej mógł w takim momencie zrobić: Rzucił się do ucieczki.
Gigant, wypadłszy za nim na korytarz, mógł próbować go dorwać albo olać sprawę i pomóc swojemu mistrzowi, który, o dziwo, zaczynał mieć problemy.

Mahid dawał z siebie wszystko i powinien już dawno pozbyć się napastnika, gdy nie fakt, że ich broń była nasączona trucizną. Lekko draśnięty wojownik mógł odczuć jej działanie zaledwie po kilku sekundach. Jego ruchy stały się wolniejsze, a percepcja słabsza. Mimo wszystko radził sobie całkiem nieźle, ale strażnik zaczynał powoli zyskiwać przewagę. Do tego krew z wąskiej, niegłębokiej rany na udzie mistrza nie przestawała się sączyć. Ktoś zdecydowanie maczał palce w alchemii.

Co do kuli ognia, to osiłek jak najbardziej jej uniknął, jednak oberwała stojąca za nim szafa, która momentalnie stanęła w płomieniach. Z magicznym ogniem nie było żartów, o czym wiedziały wszystkie drewniane meble. Niebawem płomienne ozory oplotą także resztę wyposażenia pokoju, a wtedy zrobi się naprawdę nieciekawie. Gorzej, jeśli w szafie faktycznie siedziała teraz Sulfia.

Re: Dżungla

48
Szahid wyrzucił łańcuch i chwycił miecz. Zdecydował, że nie będzie gonił za magiem, a pożegna go jedną z niewielu znanych mu inkantacji. Wyniósł lewą ręką w znak "wała" i krzyknął -Chodź tu kurwo!- po czym splunął i zdecydował się pomóc mistrzowi.

Odwrócił się i od razu przed nim stanęło dwóch napastników. Był w dość dobrej sytuacji stojąc przed drzwiami, ponieważ uniemożliwiało im to zajście olbrzyma z boków. Pierwszy, wyraźnie jeszcze nieumiejętny w walce na miecze. Albo po prostu przestraszony. Rzucił się na olbrzyma bezładni machając. Wyraźnie chciał dosięgnąć jego głowy. Popełnił ten sam błąd co ten wbity w ścianę. Szahid ustąpił o krok tak, aby przeciwnik poleciał do przodu razem z ciężarem swojego ciała. Tak też się stało. Kiedy miecz był w najniższym położeniu miecznik stracił szybkim cięciem dłoń i zanim jeszcze zdążył się zorientować w kierunku jego twarzy leciała ogromna lewa pięść, która położyła go na ziemię w sekundę.

Drugi napastnik wyglądał tak jakby dotarła do niego lekcja nauczona na jego pobratymcach. Trzymał gardę na wysokości nosa. Kolejny prosty błąd. Szahid w mgnieniu oka doskoczył do napastnika i sieknął z całą siłą zza głowy, celując idealnie na wysokości zamaskowanej twarzy. Ręka zaciśnięta na mieczu odbiła się pod naporem siły do tyłu i rozbiła glinianą maskę. Z nosa trysnęła krew, ból zmusił do wypuszczenia miecza, Szahid uderzył jeszcze raz tym razem dokładnie w środek czaszki od góry. Coś chrupnęło. Szermierz wyciągnął miecz z rozbitej głowy i ruszył dalej z szerokim szelmowskim uśmiechem. Nareszcie coś się działo. A wszystko raz jeszcze miało miejsce może w przeciągu kilku sekund.

Mistrz walczył z ostatnim. Szahid kiedy tylko skończył w korytarzu rzucił się na ostatniego przebijając mu szyję, ten kaszlnął, zabulgotał. Kilka kropli krwi spadło na Mahida. Zamaskowany spadł na ziemię. Dało to chwilę na sprawdzenie stanu swojego towarzysza. Krwawił, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Teraz interesowała go Sulfia, chciał jakoś sprawdzić czy nie ma jej w szafie... Wpadł na światły pomysł rzucenia w nią niedawno unieszkodliwionym przeciwnikiem. Szahid wypuścił miecz i wolną ręką chwycił za luźny kawałek kolczugi po środku pleców zamaskowanego. Denat wyglądał jak szczeniak trzymany przez matkę w zębach. Zamachnął się, celował tak, aby zamaskowany uderzył prosto w szafę, ewentualnie rozbijając ją i odsłaniając szablę...

Re: Dżungla

49
Uprzejme zaproszenie nie skusiło maga, który dziękował wszystkim znanym bogom, że dryblas mu odpuścił. To był jego szczęśliwy dzień, ale oberwie jeszcze bardziej od Zamniego, jeśli zaraz tam nie wróci. Dlatego zaczaił się na chwilę za rogiem, a gdy sytuacja się nieco uspokoiła i Szahid zniknął w komnacie, tak menda zaczęła się tam z powrotem skradać, gotowa w każdej chwili do ucieczki. Strach niewątpliwie wisiał w powietrzu.

Parka, która jako kolejna postanowiła zająć się ich gościem, była tak świeża jak rosa o poranku. Osiłek nie miał z nimi najmniejszego problemu. Może byli po prostu głupi, łudząc się, że mają z nim szanse. Możliwe też, że bali się gniewu nekromanty, gdyby zwiali. Co by to nie było, tak widocznie próbowano ciąć koszta, najmując też szermierzy, których umiejętności nie dorównywały reszcie. Przynajmniej Szahid miał rozrywkę.

Uczeń dzielnie postanowił unieszkodliwić przeciwnika Mahida, jednak nie zauważył, że przytomność odzyskała jego pierwsza ofiara, która wciąż miała obok siebie swój pierwszy miecz.
Korzystając z okazji, że wojownik zajęty jest zasadzaniem się na jego towarzysza, zabójca ciął zatrutym ostrzem w zgięcie kolanowe prawej nogi osiłka, lekko go tylko raniąc. To wystarczyło, żeby do krwiobiegu dostała się trucizna. Jad w ułamku sekundy zaczął spowalniać ruchy zatrutego, zmniejszać jego percepcję i motorykę, ogólnie go osłabił.
Tak że mistrz wciąż był zdany na siebie, a Szahid musiał zająć się małą pchłą, która go tam z tyłu kąsała. W tym samym czasie ogień zdążył już zająć łóżko, na którym nie tak dawno leżał roznegliżowany Sakip Sabanci.

Re: Dżungla

50
Szarża Szahida została przerwana jednym ukłuciem. Przez całe ciało przeszedł dreszcz, po którym obrócił się na pięcie. Jednak czuł, że obrót nie był tak sprawny czy szybki, bardziej ociężały. Zobaczył kto go ciął. Był to ten sam mężczyzna, którego obalił na ziemię na samym początku. Zdenerwował się, ale także jego emocje zdawały się być lekko przytępione, jakby mydlane. Rozumiejąc, że nie będzie mógł atakować precyzyjnie uznał, że zrobi pożytek ze swoich rozmiarów. Zrobił niezamierzony krok do tyłu i zanurkował w dół w kierunku napastnika, blokując jego rękę z mieczem. Wiedział, że dominuje nad swoim przeciwnikiem fizycznie. Zaczął uderzać w głowę przeciwnika. Nie miał tej samej pewności ruchów, ale chociaż ułamek siły pozostał. Bił aż do momentu kiedy zamiast gliny i twarzy obalonego napastnika, czuł twardą, ale wilgotną od krwi, kamienną posadzkę.

Wstając podparł się mieczem z ziemi jak laską. Płomienie zżerające łóżko zdawały się rozmywać. Mahid dalej pojedynkował się ze swoim przeciwnikiem, jednak teraz mimo osłabienia jego uczeń mógł już mu pomóc. Zamachnął się i dość nieporadnie jak na niego uderzył w plecy miecznika. Ten z krzykiem wypuścił swoją broń. Widząc, że mieczem niewiele zdziała musiał raz jeszcze zdać się na swoje mięśnie. Miał też w pamięci, że koniecznie chciał sprawdzić szafę, więc chwycił rozwrzeszczanego za tył głowy i tracąc przy tym trochę równowagi przez truciznę, pchnął z całej siły w kierunku miejsca w którym mogła spoczywać Sulfia...

Re: Dżungla

51
Zabójca, wciąż trochę otępiały po zderzeniu ze ścianą, nie był przygotowany na przyjęcie pocisku, jakim był Szahid. Spodziewał się prędzej cięcia mieczem, lecz zamiast tego, obaj wylądowali na twardej posadzce.
Po krótkiej chwili z głowy strażnika została tylko krwawa jajecznica, mające swoje odbicie na czole osiłka, który miał najwidoczniej mocny łeb. Mimo płynącej w jego krwi trucizny zachował jeszcze trochę sił, co mógł zawdzięczać swojej ponadprzeciętnej budowie. Gorzej to się miało z Mahidem, który aż tak potężny nie był, a i wiek odcisnął na nim swoje piętno.

Mężczyźni walczyli tak zaciekle, że zabójca nawet nie zauważył człapiącego w jego stronę giganta. Zatrute ostrze przeorało mu plecy jak koń z dobrze naostrzonym pługiem. Z gardła ofiary wydał się krzyk, nieco przytłumiony przez maskę.
W pomieszczeniu robiło się już naprawdę gorąco, ale Szahid nie zapomniał o swojej wiernej towarzyszce, Sulfii. Gdy pchnął poturbowanym przeciwnikiem, ten poleciał prosto w stronę szafy, jednak zyskał tylko tyle, że ciężki mebel przygniótł nieszczęśnika, a płomienie zaczęły trawić go żywcem. Mrożący krew w żyłach ryk poniósł się korytarzem.

Szahid mógł próbować dalej dobrać się do szafy, ryzykując wykrwawieniem się (bowiem z rany lało się jak z rozciętych bebechów) i upieczeniem na skwarek, lub odłożyć poszukiwania na później i na chwilę zaszyć się gdzieś z Mahidem, póki obaj jako tako się trzymali, a reszta sił zbrojnych Sakipa do nich nie dotarła. Każda sekunda była teraz na wagę złota.

Jakby tego było mało, w drzwiach pojawiła się parszywa maska nie-dzielnego maga, który już inkantował pod nosem zaklęcie. Widział teraz swoją szansę, żeby odkupić utraconą dumę.

Re: Dżungla

52
Olbrzym z irytacją popatrzył na spadającą szafę. Znowu wszystko szło po jego myśli... Uznał, że na razie nie jest w stanie dostać się do mebla i zdecydował, że później wróci, aby sprawdzić to miejsce. Urwał kawałek ze swojej szaty i szybko obwiązał go mocno zaciskając wokół rany. Kiedy skończył węzeł spojrzał na mistrza, podszedł do niego, ale w tym samym momencie w drzwiach stanął ten nieszczęsny mag. Uczeń nie czekał na decyzje mistrza, wiedział że ten jest mocno zraniony i że raczej prędko nie rzuci się do walki. Podniósł miecz z ziemi, ale ledwo co utrzymał równowagę. Mimo to ruszył na wroga, niepewnie, ale nadal szybko. Po drugim kroku rzucił mieczem w maga, liczył że wybije go ze skupienia i w kilka następnych sekund dopadnie go obalając na ziemię...

Re: Dżungla

53
To był szczęśliwy dzień Szahida. Mag, tak bardzo skupiony na tworzeniu kolejnej kuli ognia, nie zauważył lecącego w jego stronę ostrza, które przebiło go na wylot jak rożen. Odrzucony siłą uderzenia do tyłu stęknął, a potem osunął się po ścianie, zostawiając krwawy ślad.
- Dobra robota - pochwalił go mistrz, kończąc opatrywać swoją ranę. Zerwał uprzednio kawałek ubrania celem powstrzymania krwawienia, co musiało na razie wystarczyć. - Weź broń i spadamy, nie chcę spłonąć żywcem - sapnął mężczyzna, wychodząc na korytarz.
Obaj byli sponiewierani przez truciznę, ale jako tako się trzymali. Szahid o wiele lepiej od starego mistrza. Gdzieś ponad sobą mogli usłyszeć tupot stóp, ale na ten moment byli bezpieczni. Przynajmniej na jakiś czas.

- Wiem, gdzie możemy się ukryć - rzucił Mahid, człapiąc powoli w tę stronę, z której przyprowadzono wcześniej osiłka. Przejście było teraz otwarte na oścież. - Obserwowałem cię wcześniej w tamtej celi, można się nieźle pogubić w tym zasranym labiryncie - warknął, zbliżając się do wejścia.

Płomienie z pokoju Sakipa zaczęły wylewać się na zewnątrz, pochłaniając kolejne zwłoki. Z jednego z bocznych korytarzy dobiegały czyjeś nawoływania, więc mężczyźni musieli się spieszyć na ile mogli. Mogliby mieć problemy z wygraniem kolejnej potyczki.
- Weź pochodnię - nakazał mistrz, wchodząc do wionących ciemnością lochów. Gdy Szahid do niego dołączył, starzec ostrożnie zamknął drzwi. Niestety rygiel był z drugiej strony, więc to musiało wystarczyć.
- Trzeba uważać, mają tu jeszcze innych więźniów - oznajmił, puszczając ucznia pierwszego w głąb tuneli. Minęli leżącego na ziemi strażnika, który był tylko nieprzytomny. - Tak się tutaj dostałem - odparł niewinnie starzec. - Wypadałoby coś z nim zrobić...

Re: Dżungla

54
Mimo częściowego braku świadomości spowodowanego raną, Szahid zacisnął pięść w geście zwycięstwa. Nie był najlepszym miotaczem, ale udało mu się trafić. Spojrzał na mistrza, ten kończył się opatrywać, po czym wydał polecenie szermierzowi. Ten usłuchał, wziął najbliższą z szabli. Ruszył za mistrzem, postanowił że mu zaufa mając w pamięci fakt, że mistrz musiał tu jakoś wejść, więc pewnie i wiedział jak stąd wyjść. -Gdzie my jesteśmy? - zapytał w ruchu uczeń.

Zdjął pochodnię, teraz obie ręce miał zajęte. Nie wiedział co ma robić ze strażnikiem, więc zapytał mistrza -Co właściwie masz na myśli?- czekając na odpowiedź stanął tak, aby plecami przytrzymywać niedawno zamknięte drzwi.

Re: Dżungla

55
- Jesteśmy w jaskiniach niedaleko Taj'cah, witaj w domu - uśmiechnął się Mahid, puszczając do ucznia oko. - Wiem tylko tyle, że Sabanci rozpoczął swoją krucjatę przeciwko nam obu. Nie mam pojęcia, co tamten idiota mu nagadał, ani jak go uleczył - dodał mniej radośnie.

Mistrz nerwowo rozglądał się na boki, szukając odpowiedzi. Nie miał już takiej samej bystrości umysłu, co kiedyś.
- Lepiej żeby go nie znaleźli, byłoby też dobrze, jakby on sam się nie ocknął. - Mahid zwiesił głos i spojrzał na Szahida. - Ja nie dobiję bezbronnego - odparł, dając uczniowi do zrozumienia, że jeśli ktoś ma go uciszyć, to właśnie on. - Chyba że masz jakiś inny pomysł.

Ktoś w głębi lochów musiał usłyszeć ich rozmowę, bo zaczął nawoływać nieznajomych. Najwidoczniej musiał być to jeden z więźniów. Ciekawe, ilu jeszcze gości ma u siebie gospodarz tego przybytku.
- Hej, słyszę was! - zawołała jakaś kobieta. - Puśćcie mnie, dogadamy się!
Więźniarka była przetrzymywana gdzieś kilkadziesiąt metrów przed nimi, jednak wcześniej należało załatwić sprawę strażnika. Co zrobi Szahid?
Zabije bezbronną osobę, czy wymyśli sposób, jak skutecznie unieszkodliwić mężczyznę, nie odbierając mu przy tym życia?

Re: Dżungla

56
No to wspaniale - pomyślał Szahid. Ten entuzjazm był uzasadniony. Wypłynął z wysp w poszukiwaniu przygód. Wydał na podróż jedyne swoje pieniądze... A teraz z pomocą abstrakcyjnej magii w jeszcze bardziej bezsensownej sytuacji, znalazł się z powrotem w "domu" . W domu, w którym to prawdopodobnie chcieli pozbawić go życia. Ale przynajmniej teraz już miał cele. Odnaleźć szablę i wytłumaczyć sobie kilka niuansów z Sabancim i jego synem.

Co do strażnika to głupio było mu zabijać kogoś bezbronnego. -Eee nie przystoi... - powiedział ze złością i wyrwał kolejny kawałek ze swojej szaty i włożył go w bezwładne usta strażnika, po czym przesunął go w róg sali. Dotarło jednak do niego, że strażnik jeśli się obudzi z łatwością wyjmie szmatkę rękami. Postanowił więc mu to jakoś uniemożliwić. Położył bezbronnego na brzuchu i wyciągnął jego ręce do przodu, tak że ten leżał jak strzała. Przycelował. Z całej siły nadepnął na jedno z przedramion i po sekundzie to powtórzył. Jedno chrupnięcie pogoniło za drugim. Ból obudził strażnika. Zaczął jęczeć. Zakłopotany szermierz schylił się, chwycił strażnika za włosy i uderzył jego twarzą o ziemię. Ten dalej jęczał. Obrócił go nogą na plecy i spotkali się wzrokiem. Szermierz przyłożył palec do swoich ust. Strażnik zajęczał ostatni raz zanim poirytowany i lekko ogłupiały Szahid uderzył go prosto w czoło. Po tym delikatnym załatwieniu sprawy ułożył nieprzytomnego strażnika jak gdyby nigdy nic. Przez idiotyczność tej sytuacji prawie zapomniał o swoich ranach. Rozmywająca się rzeczywistość mu o tym przypomniała.

Usłyszał głos kobiety. Podniósł miecz strażnika. Coś kazało mu ruszyć do kobiety. I ruszył, a zaraz za nim podążał jego mistrz. Starał się trzymać blisko ściany, żeby nie stracić równowagi i położył ostrze miecza na własnym ramieniu w jednej z podstawowych szermierczych pozycji. Przez swój stan niie utrzymywał jednak perfekcyjnej formy, kroczył więc jak przerośnięta parodia pijanego szermierza, która to parodia do tego nie wiedziała gdzie i po co idzie.

Re: Dżungla

57
Jeśli wszystkie drogi prowadzą do Keronu, tak ścieżki Szahida zawsze będą wracać do Taj'cah. Niekoniecznie zgodnie z jego wolą. Nie trzymało go tutaj zbyt wiele, chyba jedynie dobre wspomnienia treningów z mistrzem. Mężczyzna nie mógł spodziewać się ciepłego przywitania w stolicy wysp, nie wiadomo co Sabanci tam o nim nagadał. Możliwe, że nic, ale czy warto ryzykować dla wściekłego tłumu?

Subtelność osiłka dorównywała jego umiejętności gry na harfie. Była znikoma.
Miał dobre intencje, w końcu nie chciał zabić bezbronnej osoby. Zamiast tego postanowił ją trochę pomęczyć. Ot tortury na dobry początek dnia.
Ciemność sali wypełniły dwa chrupnięcie i zgłuszony jęk. Jeśli strażnik myślał, że miał pecha, bo go napadnięto, tak teraz naprawdę miał przesrane. Nie spodziewał się takiej pobudki.
Mężczyzna nie miał jednak szans na przemyślenie swojego położenia, bowiem po chwili jego twarz spotkała się z twardym betonem, przy okazji łamiąc mu nos. Jeśli myślał, że to już koniec, to się grubo mylił.
Twarz Szahida przy świetle pochodni była jeszcze bardziej przerażająca. Strażnik patrzył, chcąc kiwnąć głową, że nie piśnie ani słówkiem. Zamiast tego wydał kolejny jęk, a gigant przydzwonił mu prosto w czoło. Cóż, wypadki się zdarzają...
Poturbowany strażnik był w opłakanym stanie, a sam osiłek miał nieco zaburzone pojmowanie rzeczywistości przez truciznę. Szahid źle wymierzył. Pozornie delikatne pacnięcie, które miało tylko pozbawić wroga przytomności, rozłupało czaszkę biedaka, która zdążyła tylko głucho strzelić.
Przynajmniej mieli pewność, że mężczyzna już nie wstanie.

- Ale żeś to załatwił - mruknął Mahid, kręcąc głową. Przynajmniej to nie na jego rękach była krew bezbronnego. - Już lepiej było to zrobić szybko i bezboleśnie - dodał tonem nauczyciela karcącego ucznia.

Po tym krótkim epizodzie osłabieni wojownicy ruszyli w stronę źródła dźwięków. Mahid starał się trzymać blisko ściany, by nie paść plackiem na ziemię. Dwie komiczne góry mięcha zbliżyły się po chwili do pierwszej celi. To w niej siedziała tajemnicza kobieta.
- Serio? - jęknęła zniechęcona. - Nie wyglądacie mi na rycerzy w lśniących zbrojach.
Lustrowała przybyszów w świetle pochodni. Bardziej przypominali jej pijanych bandytów niż pracowników tej placówki, tudzież ewentualny ratunek. A ten wielki... Masakra, gdzie rodzą się tacy ludzie?
Sama odziana była w potarganą w strategicznych miejscach szatę, która do tego odsłaniała całe jedno udo. Suknia była bura, sprana, nieznajoma nie mogła pochodzić z wyższych warstw społecznych. Twarz miała owalną, zadbaną, choć teraz nieco przybrudzoną. Bystre spojrzenie nie opuszczało mężczyzn ani na chwilę. Turkusowe oczy pasowały do długich, złotych włosów, które opadały falą delikatnych loków.
Jakby ją dobrze ubrać i umyć, to mogłaby uchodzić za jakąś księżniczkę. Na razie była jednak zwykłą więźniarką.

Re: Dżungla

58
Czyli jednak to prawda z tym zleceniem na niego... Ucieszył się, znalazł w głowie usprawiedliwienie dla tego ataku przy karczmie, nareszcie coś ciekawego mogło się zdarzyć. I jakby nie było już się działo. Prawie umierał, to na pewno jest "ciekawe" doświadczenie.

Zmierzył swoim nietrzeźwym wzrokiem, mistrza i jego zażenowanie. W normalnych warunkach pewnie poczułby się równie zniesmaczony, ale teraz jego funkcje poznawcze były zdecydowanie uszczuplone. Na pewno krytyka mistrza powróci do niego w kacu po tej całej sytuacji. Jeśli tylko przeżyje.

Dźwięki dobiegały z wnętrza lochów. Z braku lepszych pomysłów ruszali do ich źródła. Dotarli do celi w której siedziała tajemnicza kobieta. Burknęła coś, najwyraźniej liczyła, że ta para miała ją uratować. Fakt faktem, było co ratować. Szlachetne kształty w mniej szlachetnej sukni i jeszcze mniej szlachetnym otoczeniu. Ta mieszanka skupiła na sekundę wzrok i myśli kiwającego się Szahida. Zniechęcony głos przypomniał mu jednak zadufanie w sobie jego kochanek z wyższych sfer. Nie chciał kolejny raz popełniać tego samego błędu. Nie patrząc nawet na domniemaną księżniczkę odpowiedział ze znudzeniem -Bo nimi nie jesteśmy- szermierz zachwiał się oparł o ścianę dla utrzymania równowagi - miłego życzę - dodał, ruszając w głąb karykaturalnie demonicznych korytarzy...

Re: Dżungla

59
- Ej, żartowałam, czekajcie! - Spanikowana kobieta doskoczyła do krat. - Mogę wam pomóc, potrafię leczyć - dodała naprędce, szukając argumentu, który pomoże jej w tej nieciekawej sytuacji. - Taki wielki mężczyzna jak ty, na pewno poradzi sobie z tą celą - oznajmiła zalotnym głosem, trzepocząc rzęsami w stronę Szahida.
- A jeśli nie, to tamten fagas na pewno musiał mieć jakieś klucze - szepnęła, spuszczając wzrok. Zależało jej na ratunku tak bardzo, że w ostateczności pewnie miałaby więcej do zaoferowania, niż propozycja leczenia.

Mahid spoglądał bez przekonania na więźniarkę, kalkulując ich szanse. Muszą zregenerować siły, a jeśli kobieta faktycznie może ich uleczyć, na pewno przyspieszy to ich "krucjatę".
- Może warto zaryzykować? - zapytał swojego ucznia, drapiąc się po głowie. Przenosił wzrok ze swojej rany na zranienie olbrzyma. Nie wyglądało to dobrze.

- Warto, warto! Pewnie, że warto! - dołączyła się kobieta, czując przypływ nadziei. Miała swoje za uszami i nie zamierzała spędzić w tej celi wieczności.
Spoiler:

Re: Dżungla

60
Szahid westchnął. Wiedział, że kobieta wszystko skomplikuje, ale musiał zaryzykować. Przetoczył się do "Fagasa" i zaczął go przeszukiwać. Może i poradziłby sobie z kratami tylko z pomocą własnych mięśni, jednak nie chciał marnować energii. Czuł jak jego ciało coraz bardziej wiodczeje, nie był w stanie wymyślić jak uwięziona ma im pomóc. Nie marnował czasu na refleksje. Dopadł do pasa strażnika, faktycznie miał jakieś klucze, jednak czuł że sam nie będzie w stanie się nimi posługiwać. Rzucił pęk kluczy do domniemanej Lekarki, oparł się ręką o kratę i spoglądając zamglonymi oczami w jej twarz wymamrotał -Jak robisz nas w chuja...- nie dokończył mając na względzie szlachetne rysy kobiety do której kierował swoje słowa.

Spojrzał na mistrza, ten nie wyglądał jakby miało mu się szybko poprawić. Sam szermierz jednak mimo fizycznego stanu czuł się podniecony i "szczęśliwy". Nareszcie coś urozmaicało jego monotonną ostatnimi czasy egzystencję. Miał już kolejne wyraźne cele. Odnaleźć Sulfię i rozmówić się z Sabancimi. No i przeżyć oczywiście.

Wróć do „Taj`cah”