Dżungla

1
[img]https://encrypted-tbn2.gstatic.com/imag ... nHcbJdUeEw[/img] Typowe tropikalne lasy, pełne irytujących, a czasami nawet śmiercionośnych owadów,mniej lub bardziej niebezpiecznych zwierząt i innych naturalnych pułapek mogących nieostrożnego wędrowca złapać w swe sidła. Ciężko jest przedrzeć się przez dżunglę, równie ciężko jest tam uświadczyć promieni słonecznych zasłanianych przez drzewa wysoko wzbijające się i łączące swymi koronami. Mimo wszystko nie jest tu aż tak dziko jak na innych, mniej zaludnionych wyspach. Część dżungli została wykarczowana pod wciąż rozrastające się pola uprawne, prywatne posesje i farmy. Wciąż jednak potrafi być niebezpieczna dla tych, którzy nie uważają. Gdzieniegdzie, tak jak w innych częściach Archipelagu, można spotkać ruiny dawnych cywilizacji Trolli, dawno przejęte przez czas i naturę.

***

Życie młodego Ottorio było do tej pory sielanką. Jedyne, co musiał, to wytężać umysł, pobierając nauki u babki. Potem mógł robić co chciał, czyli biegać po polach, pływać, szwendać się po mieście i ogólnie korzystać z młodości. Potem jednak przyszedł czas dorosłości. Chłopak miał stać się mężczyzną, zaznać prawdziwego, brutalnego życia. Chciał przeżyć przygodę swojego życia, stać się kimś więcej niż nieopierzonym nastolatkiem. Dlatego też opuścił swoją babkę, pozostawiając ją ze swoją siostrą i ruszył w nieznany świat.

Ottorio wyruszył z Taj'cah z samego rana. Pogoda dopisywała, nawet upał nie doskwierał mu tak bardzo. Jakby świat kibicował młodzikowi w jego małej podróży. Niezliczone gatunki owadów bzykały sobie gdzieś w soczyście zielonych trawach, wysokich drzewach i w wilgotnym, gorącym powietrzu Archipelagu. Mijał na trakcie nieraz znajome twarze, czasem kupców, karawany czy chłopów. Wszyscy udawali się do miasta w swoich sprawach, nieraz ważniejszych, czasem aby po prostu odpocząć od pracy. W południe musiał się skryć w cieniu flory, aby słońce grzejące w najlepsze nie wywołało u niego udaru. Gdy tylko zaczęło się przesuwać w stronę zachodu, udając się powoli na spoczynek gdzieś za morskimi odmętami, chłopak z powrotem ruszył w podróż. Wędrował jeszcze kilka godzin, nim coraz bardziej gęstniejący mrok zmusił go do zrobienia nocnego postoju. Na polanie na obrzeżach dżungli rozpalił ognisko i zadowolony siedział tam przez jakiś czas, dopóki sen nie zaczął zamykać mu oczu. W końcu położył się na miękkiej trawie i zasnął, niczego nieświadomy. Obudziła go tocząca się centralnie nad nim rozmowa między trójką osób, tyle w każdym razie głosów zdążył wychwycić. Postanowił nie otwierać oczu i udawać, że śpi, choć słuchając konwersacji mógł wywnioskować, że ma do czynienia z bandytami.

- Nie prościej będzie go zaszlachtować? - spytał pierwszy z głosów, męski i niski.

- Tak we śnie? Już lepiej dać mu broń do ręki. Nie wygląda mi na takiego, co umie walczyć – odpowiedział drugi z nich, tym razem zdaje się kobieta, o przyjemnym dla ucha, śpiewnym głosie.

- Tacy są najgorsi. Myślisz, że pizda i że gówno potrafi, a tu kurwa nagle znika i wbija ci nóż w plecy. Dosłownie – powiedział trzeci z nich, kolejny mężczyzna o niskim, chrapliwym głosie i innym niż pozostała dwójka akcencie, jakby nie pochodził stąd.

- Może go zwiążemy? - zaproponowała kobieta. - Nie wygląda źle. Urthus zająłby się nim. Ciągle narzeka, że kobiet kurew jest od pęczka a facetów to jakoś już nie.

- Trzeba go będzie przywiązać tyłem do drzewa, bo jak się zorientuje, że ktoś go chce wyruchać w dupę, to jeszcze się przestraszy i ucieknie! - zarechotał ten z dziwnym akcentem. Pozostała dwójka mu zawtórowała, ale po chwili się zreflektowali, jakby bali się, że Ottorio zaraz się obudzi i ich zaskoczy jakąś umiejętnością.

- Co znalazłaś? - spytał pierwszy mężczyzna kogoś, kto podszedł do trójki bandziorów.

- Niewiele – odpowiedziała kolejna osoba, tym razem młoda dziewczyna. - Trzydzieści koron, jakieś zioła, mapa i zwykły nóż plus moździerz i krzesiwo. Albo jest tak głupi, że podróżuje bez porządnej broni albo to jakiś mag. Jeśli to mag, to może moglibyśmy go zmusić do uleczenia ojca?

- Nie – warknęła kobieta. - Damy sobie radę sami.

- Ma zioła, jak nie mag, to może jakiś uzdrowiciel...

- Taki smark? W dupę możesz go sobie wsadzić. Poradzimy sobie z Verthusem.

- Tesha...

- Zaraz się dowiemy, po co mu zioła – warknął mężczyzna o niskim głosie. Po chwili Ottorio poczuł, jak ktoś podnosi go do góry za koszulę, a tuż zaraz kości w jego nosie złamały się pod naporem pięści. Chcąc nie chcąc musiał otworzyć oczy. Przed swoją twarzą ujrzał wrednie uśmiechającego się krasnoluda. Był łysy, ale nosił gęstą, czarną brodę sięgającą mu klatki piersiowej. W jego czarnych oczach tańczyły złośliwe iskierki, jakby dobrze się bawił, krzywdząc chłopaka. Na sobie miał trochę za duży, wgnieciony na brzuchu, gdzieniegdzie zardzewiały metalowy napierśnik, spodnie, w których kucał, były skórzane, na nogach nosił wysokie, znoszone oficerki, a za pasem zatknięty miał stalowy topór dwusieczny z rękojeścią owijaną skórą. Rękawice miał stalowe, wcale pasujące do napierśnika, dlatego też z taką łatwością złamał Ottoriowi nos. Za jego plecami stały kolejne trzy osoby. Kobieta, którą Otto słyszał, chcąca dać mu broń do ręki, żeby zginął w walce, była Wschodnią Elfką. Ciemnoskóra, tylko nieco niższa od chłopaka, jak to bywa z tymi elfami, miała błyszczące, czarne włosy sięgające aż do pośladków. Były niesamowicie piękne, poczesane, układające się miękkimi falami. Chciało się ich dotknąć. Wyglądały na zadbane, chociaż sama kobieta nie wyglądała zbyt czysto, jakby długo podróżowali. Patrzyła na Ottoria swymi intensywnie zielonymi oczami z wrogością, jakby ten coś jej zrobił. Miała ostre rysy twarzy i okrutny wyraz, jakby zabijała na śniadanie. Ubrana była skąpo, eksponując wszystkie wdzięki. Nosiła obcisłą, mocno wydekoltowaną czerwoną bluzkę i kusą spódniczkę odsłaniającą długie, zgrabne nogi obute w wysokie oficerki. Zawiał lekki wietrzyk i Otto mógł dojrzeć, że pod kiecką jednak ma spodenki, co by jej to nie przeszkadzało w rabowaniu podróżnych. Przewieszony przez ramię miała długi łuk z wyrytymi nieznanymi mu symbolami na drewnie. Do pasa miała przypięty kołczan pełen strzał o białych lotkach oraz puginał w czarnej pochwie.

Obok niej stał drugi z mężczyzn, wysoki, opalony przez słońce, wyglądający na Kerończyka. Włosy miał koloru marchewki, tak samo jak kilkudniowy zarost okalający jego policzki i szyję. Patrzył się z obojętnością na zaistniałą sytuację, choć skanował twarz Ottoria swoimi niebieskimi oczyma, jakby chciał ją zapamiętać. Był mocno umięśniony, ubrany w kolczugę, skórzane spodnie i wysokie buty. Od prawej skroni do prawego kącika usta przebiegała zbielała blizna. Na plecach nosił dwuręczny miecz, u pasa wisiał krótki miecz i sztylet. Ostatnią z osób była młoda dziewczyna. Do najchudszych nie należała, choć z twarzy była śliczna - była ona owalna, o lekko wystających kościach policzkowych, małym nosku i pełnych ustach, choć była nieco pulchna. Miała małą oponkę, wystający brzuszek, a uda w pewnym miejscu jej się łączyły. Patrzyła na Otto swoimi brązowymi oczami z nadzieją, jakby zioła, które znalazła u niego, świadczyły o byciu uzdrowicielem. Nosiła brązowy warkocz sięgający jej obfitego biustu. Ubrana była w obcisłe, skórzane spodnie i luźną czarną koszulę wciśniętą w gatki. Za pasem i w wysokich butach miała sztylety, ale oprócz nich nic innego. W dłoniach trzymała jego mieszek z pieniędzmi i zioła, które kurczowo ściskała, jakby bała się je puścić. Wyraźnie miała nadzieję, że służą one do uzdrawiania i mogą pomóc jej ojcu. Nikogo innego na polance nie było. Krasnolud odezwał się drwiąco, szczerząc się naprawdę wrednie do niego.

- No i jak tam chłoptasiu? Będziesz się stawiał, czy mamy cię wysłać do naszego kolegi? - nachylił się do Ottoria i szepnął mu do ucha. - Bardzo lubi młodych chłopaków takich jak ty. Ucieszy się, że dostanie dziwkę do towarzystwa.

- Gaspar... - krasnolud odwrócił się do dziewczyny wpatrującej się w niego z lekką irytacją. Uśmiechnął się figlarnie i powrócił do Otta, klepiąc go po policzku z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej lubił sobie igrać z jeńcami tudzież przyszłymi ofiarami mordu.

- Panienka ma nadzieję, żeś jakiś uzdrowiciel czy ki chuj, bo zioła masz przy sobie. Gadaj, znasz się na tym? Bo jak nie to oddam cię Urthusowi z jeszcze bardziej poharataną gębą!

Re: Dżungla

2
Tak, to był dobry dzień na rozpoczęcie podróży. Sama matka natura zdawała się błogosławić młodego uzdrowiciela, odganiając od niego grad, deszcz meteorytów i dzikie zwierzęta. Innymi słowy: To była słuszna decyzja. Chłopak nie wiedział, co mogłoby pójść źle.
Może to adrenalina, nie wiedział, ale nawet po wielogodzinnym marszu nie czuł wielkiego zmęczenia. Co prawda miał wcześniej krótki postój, ale teraz, gdy zbliżała się noc, to grzeczni podróżnicy układali się do snu. Otto nie zamierzał być inny. Pełen dobrych myśli ogrzewał się przy ognisku, myśląc o rodzinie, która zapewne już dawno skończyła wieczerzę. O ile moja kochana siostra raczyła wrócić na noc do domu.
Dumał tak jeszcze chwilę, spoglądając na gwiazdy, a gdy ogień zaczynał przygasać, chłopaka ogarnął sen. Śniły mu się dalekie krainy, niezliczone podróże i życzliwi ludzie, lub nie-ludzie, których spotka na swej drodze. Istna idylla podróżnika. Jednak sen nie trwał zbyt długo. Zbudzony nastolatek leżał w bezruchu, maksymalnie wytężając słuch.
To, co usłyszał, nie napawało go optymizmem. Fakt, nie czuł zbytniego pociągu do kobiet, ale do mężczyzn tym bardziej! Z dwojga złego wolałby już zostać zaszlachtowany. To był również ten moment, w którym pomyślał, że mógł jednak poczekać dzień albo dwa z podróżą. A najlepiej to w ogóle siedzieć na dupie. Tak, to byłoby najrozsądniejsze wyjście. Zachciało mu się przygód.
Chcieli go ograbić z pieniędzy, z cnoty, i co jeszcze? Gdyby nie fakt, że chłopak dostał jakby lekkiego paraliżu, to już wziąłby nogi za pas. Choć mogłoby to być jeszcze większą głupotą niż zostanie tutaj. Do czegoś takiego babka go nie przygotowała. Czuł też w kościach, że powoli zbliża się moment nieuniknionej konfrontacji. Tylko jak się do tego zabrać, jak zagaić? Rozwiązanie przyszło samo. W postaci stalowej rękawicy łamiącej nos.
Ottorio jęknął i odruchowo złapał się za obolałą kość, co tylko pogorszyło sprawę. Przebiegł wzrokiem po dzikiej bandzie, w której do kompletu brakowało tylko goblinoida. Opadł na tyłek, nie wiedząc, do kogo najpierw otworzyć gębę. Młoda buńczuczna natura kazała mu się postawić, ale chłodna logika i drżące niczym galareta nogi miały przewagę w tym wewnętrznym sporze.
Nastolatek wzdrygnął się, gdy krasnolud ponownie go dotknął. Już po pierwszym razie miał traumę, nie potrzebował więcej argumentów, żeby się ich bać. To, co brodacz powiedział potem, było dla chłopaka jak światełko w tunelu.
- Znam! - krzyknął. - Klnę się na Ula, że te zioła nie są tylko na pokaz! - Przenosił spojrzenie z krasnoluda na młodą dziewczynę i z powrotem. - Dajcie mi wody, to wam udowodnię - dodał łamiącym się głosem, jakby walczył właśnie o życie. Poniekąd tak właśnie było.
Otto, geniuszu, wybierasz się w podróż, a nie wziąłeś nawet bukłaka z wodą, brawa dla ciebie!, skarcił się w myślach, po czym wbił błagalne spojrzenie w dziewczynę. Zdawała się mieć najmniej wrogie usposobienie, więc zamierzał się jej trzymać.

Re: Dżungla

3
Złamany nos bolał niemiłosiernie, pulsował bólem. Na ustach Ottorio poczuł metaliczny smak krwi obficie lejącej się z uszkodzonego narządu zmysłu. Krasnolud zdawał się nie przejmować posoką i wciąż szczerzył się do chłopaka. Tymczasem dziewczynie zaświeciły się oczy, gdy tylko wspomniał o ziołach. Kobieta zwana Teshą prychnęła tylko, a rudzielec wciąż zdawał się nie przejmować całym zajściem. Gdy Otto wspomniał o tym, że nie ma wody, wszyscy się zaśmiali, nie wiadomo, czy z powodu jego zapominalstwa czy przez ten łamiący się, przerażony głos. Banda, którą spotkał, była jednak niecodzienna. Nie wspominając o różnicach etnicznych, zamiast po prostu go zabić i zabrać jego rzeczy, jak większość by to zrobiła, oni się z nim bawili, utrzymując go w niepewności. Zabiją go czy nie? Mieli przedni ubaw w dręczeniu chłopaka, niczym okrutne dzieciaki znęcające się nad niczemu winnemu zwierzęciem. Na razie jednak nie robili mu większej krzywdy, być może przez fakt, że mógł być uzdrowicielem. Nawet sceptycznie nastawiona Tesha zdawała się mieć gdzieś w sobie iskierkę nadziei. Przez to na myśl przychodziło pytanie, co się dzieje z ich towarzyszem, że poszukują pomocy nawet u przypadkowo spotkanego podróżnika? Mimo problemów bandyci zdawali się mieć zachowaną zimną krew. Wyglądali jednak
na takich, co potrafią zabijać z zimną krwią. Przy życiu zapewne trzymała go świadomość, że może być przydatny.


Co za świętoszek – mruknął rudzielec, przyglądając się z nieco większą ciekawością Ottoriowi. - Ruszyłeś w podróż bez wody?

Idiotów na świecie nie brakuje – odpowiedziała za niego łuczniczka. - A ten tutaj zdecydowanie na takiego wygląda. Albo udaje, a gdy mu ją damy, użyje magii i nas powybija.

- A mamy inne wyjście? – spytała dziewczyna. Spojrzała na kobietę błagalnym, zrozpaczonym wzrokiem. - On umrze, jeśli mu nie pomożemy.

- Nie umrze. Ja już się o to postaram. Lepiej go zabić.

- Nie. – powiedział rudzielec wyjątkowo władczym głosem. Tesha spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Verthus ma w sobie truciznę, którą żadne z nas nie potrafi z niego wyciągnąć. Jeśli on może mu pomóc, damy mu tą cholerną wodę i niech działa. A ty Tesho tutaj nie rządzisz tylko Verthus. Pod jego nieobecność to JA go zastępuję i masz wykonywać MOJE polecenia. Zrozumiałaś? Dajcie szczylowi wodę i zaprowadźcie do obozu, z zawiązanymi oczami.

Cała trójka z zaskoczeniem spojrzała na wojownika. Najwyraźniej nie spodziewali się po nim takiego zachowania. Dla Ottoria zdawał się być do tej pory obojętny na wszystko, co się działo, ale bardzo szybko przeszedł przemianę w twardego dowódcę, który nie znosi sprzeciwu. Tesha patrzyła na niego spode łba, jakby nie podobało jej się, że to nie ona tutaj dowodzi, tylko przyjmuje rozkazy, ale tylko spojrzała morderczym wzrokiem na chłopaka i poszła w głąb dżungli, znikając wśród gęstych liści. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, jakby bała się, że wszystko inaczej się skończy i pobiegła za kobietą. Ottorio został sam z krasnoludem i rudzielcem. Niski mężczyzna nazwany przez panienkę Gasparem spoważniał. Zaczął jakby nad czymś myśleć. Po chwili spojrzał uważnie na wojownika. Ten kiwnął głową, jakby nie musieli porozumiewać się słowami. Krasnolud bez uprzedzenia zacisnął okutą w stal dłoń i walnął Otto w skroń tak mocno, że zaczęło mu dzwonić w głowie jak w kościele. Świat zaczął wirować wokół niego i się zamazywać. Chłopak stracił przytomność.

Obudził się całkiem gdzie indziej. Głowa pulsowała mu okropnie na spółkę z nosem, szczególnie w miejscu, gdzie został uderzony. Leżał na gołej ziemi otoczony porządnie skleconymi szałasami i gęsto rosnącą dżunglą. Niebo było szarawe, jakby niedługo miał nastać świt. Czyli leżałd obre kilka godzin nieprzytomny, gdyż bandyci złapali go w środku nocy. Zbudziły go systematyczne fale bólu przechodzące przez jego prawy bok. Ktoś kopał go, wrzeszcząc przy tym okropnie i przyprawiając o zawroty głowy.

- Wstawaj! – gdy Ottorio się odwrócił, ujrzał tą samą młodą dziewczynę, stojącą nad nim i niecierpliwie przyglądającą się jego poczynaniom. W dłoni trzymała manierkę z chlupoczącą w środku wodą. Schyliła się i pociągnęła chłopaka za ramię, ciągnąc go do góry, musiał więc stanąć na nogach. Jego dręczycielka sięgała mu zaledwie do ramion i musiała zadzierać głowę, aby spojrzeć mu w twarz. Wyglądało to nieco komicznie, choć wyraz jej twarzy był wręcz odwrotny. Krzywiła się gniewnie, przy czym w jej oczach można było wyczytać desperację. Naprawdę liczyła, że Ottorio pomoże jej w leczeniu.

- Mam nadzieję, że nie zrobisz niczego głupiego, jak dam ci wodę? – spytała, po czym przysunęła się do niego i stanęła na palcach, by zbliżyć się do jego twarzy. Zaczęła szeptać, spoglądając na chłopaka z groźbą wymalowaną na licu. - Wiesz, że mogę cię zabić, zanim zdążysz kiwnąć palcem? Znam mnóstwo sposobów zabijania. Zrobisz jedną głupotę, a nie żyjesz.

Odsunęła się od niego, uśmiechając się krwiożerczo. Wyciągnęła w jego stronę manierkę, oczekując, że ten ją przyjmie bez zbędnych utrudnień. Wyglądała naprawdę groźnie i przerażająco, zamieniając się ze zwyczajnej dziewuchy w straszną morderczynię. Ta banda zdecydowanie była dziwna.

Re: Dżungla

4
Plama czerwieni, która nie była krwią, lecz wstydem, mimowolnie pojawiła się na licu chłopaka. Przez chwilę sam chciał się zaśmiać z bandytami przez swoją głupotę, ale ból skutecznie mu to uniemożliwił. Czuł się jednocześnie upokorzony, przerażony, jak i zdezorientowany. Nie podobała mu się ta zabawa w kotka i myszkę. Jak mają go zabić, to niech zrobią to od razu.
Słuchając tej wymiany zdań, Otto chciał wtrącić, że do zabicia ich lepszy byłby inny rodzaj magii, ale wolał się zbytnio nie wymądrzać. Cytując klasyka, wszystko co by powiedział, mogło zostać użyte przeciwko niemu. Ożywił się jednak, gdy usłyszał o truciźnie.
- Znam się na truciznach! - niemalże pisnął, po czym przetarł ręką krew z obolałej twarzy. - Na pewno bardziej się przydam żywy - zapewnił.
Kolejna dyskusja, po której nastolatek odetchnął z ulgą. Co prawda nie był jeszcze uratowany, ale rudzielec pozytywnie go zaskoczył. Istniała szansa, że może ujdzie nawet z tego cało. Choć nie spodobała mu się wymowna cisza, która nastała, gdy kobiety zniknęły w lesie. Nie musiał długo czekać, by przekonać się, że przeczucia go nie myliły.

Kolejna pobudka, raz jeszcze wymuszona przez czynniki zewnętrzne. Jak przez mgłę chłopak pamiętał, że oberwał pociskiem wystrzelonym z katapulty, a także przekonał się, że morda krasnoluda nie jest obrazem, który chce się widzieć przed utratą przytomności. Teraz do duetu głowa-nos dołączył ból boku, którego autorką okazała się być ta, którą Otto uważał za swoją wybawczynię.
Wściekły karzeł, bez względu na płeć, nie zachęcał do prowadzenia kłótni czy stwarzania problemów, więc młodzieniec bez słowa podniósł się na nogi, choć nie obyło się bez kilku krzywych grymasów bólu. Widząc manierkę w dłoniach dziewczyny pomyślał, że faktycznie dostanie swoją szansę. Pytanie brzmiało, czy potem go i tak nie zabiją?
Ottorio nawet nie starał się zrozumieć zmiany dziewczyny. Albo wszyscy mają tutaj rozdwojenie jaźni, czy demon wie co, albo ktoś prowadził wobec niego nieprzyjemną farsę. Co by to nie było, nastolatek nie zamierzał tego sprawdzać, a jedynie kiwnął głową na znak, że zrozumiał przekaz.
- Nie musisz się mnie obawiać - odparł po cichu, zdając sobie sprawę z tego, że to on sam jest tutaj jedynym, który powinien się czegokolwiek obawiać. - Żadnych numerów - zapewnił i ostrożnie odebrał manierkę.
Na początek pociągnął niewielki łyk wody, która ugasiła narastające pragnienie i nawilżyła spierzchnięte usta. Zdecydowanie mu tego brakowało. Już miał się zabierać za naprawianie swojego nosa, jednak po namyśle doszedł do wniosku, że szkoda marnować moc. Nie wiadomo, czy jeszcze czegoś mu nie zrobią, a miał przecież kogoś tam uleczyć. Poza tym głowa i bok też nie dawały o sobie zapomnieć. Skoro sprawa wyglądała w ten sposób, to wolał po prostu uodpornić się na ból. Nie przecięli go na pół, więc nie powinno być z tym problemu.
Spróbował wyciszyć swój umysł, co nie było teraz zbyt łatwe, a potem skoncentrował się na manierce. Uniósł ręką nad przedmiotem, posyłając do środka fale swojej energii, wydostającej się z opuszek palców. Płyn w środku zaczął delikatnie wirować, a wtedy Ottorio podniósł dłoń nieco wyżej, by wydobyć ze środka małą kulkę wzburzonej wody. Gdy ta lewitowała nad pojemnikiem, chłopak ostrożnie owinął wokół niej palce, by wejrzeć do jej struktury. Manipulował wnętrzem wody tak długo, dopóki nie uzyskał zadowalającego efektu. Cały proces opóźniany był przez pulsującą gniewnie czaszkę. Na sam koniec odłożył manierkę i wolną ręką zebrał unoszącą się wokół czystą energię, którą wydzielała każda żywa istota, nawet samo powietrze. Zebrane pasmo skierował do wciąż wirującej kulki, która teraz z każdą sekundą twardniała, aż wreszcie zamieniła się w kawałek lodu. Zadowolony ze swojej pracy połknął lód bez wahania, głośno przełykając ślinę. Jeśli wszystko się powiodło, to wystarczyło zaledwie kilka sekund, by dręczące go bóle zaczęły mijać.
- W takim razie prowadź mnie do pacjenta - odparł z niejaką ulgą w głosie, patrząc na dziewczynę. Podniósł z ziemi manierkę i wciągnął głęboko powietrze. Zapowiada się długi dzień.

Re: Dżungla

5
Magiczne występy Ottoria niespecjalnie interesowały dziewczynę. Patrzyła się z obojętnością na cuda wyczyniane przez niego, jakby na co dzień widywała ciekawsze rzeczy. Gdy chłopak skończył manipulować wodą i połknął lodową grudkę, poczuł, jak nieprzyjemny ucisk w nosie i skroni zelżał, rozjaśniając jego myśli i przynosząc ulgę. Nos jednak wciąż delikatnie krwawił oraz nadal wymagał naprawy, ale nie dokuczał aż tak bardzo. Mogąc teraz normalnie funkcjonować, poszedł prowadzony przez dziewczynę przez obóz, kierując się do największego z szałasów, skąd dochodziły czyjeś wrzaski. Nastolatka wyglądała na mocno zaniepokojoną, słysząc te dźwięki i przyspieszyła, oglądając się co chwila na Otto, jakby bojąc się, że ten się zgubił. Zatrzymali się przed przykrytym czerwonym materiałem wejściem. Dziewczyna odwróciła się do chłopaka i powiedziała:

- Mój ojciec został dźgnięty zatrutym ostrzem jakieś dwa tygodnie temu. Ma majaki, non stop pluje krwią, jego czoło jest rozpalone. Cokolwiek ma w sobie, sprawia, że cierpi katusze - spojrzała na niego wzrokiem pełnym cierpienia i nadziei, że Ottorio im pomoże. W tym czasie zza zasłony wychynęła się kolejna osoba, tym razem młody chłopak. Popatrzył na dwójkę uważnie, po czym skupił się tylko na młodzieńcu. Zaczął skanować w milczeniu jego twarz, ciało, jakby oceniał jego wygląd w swojej własnej skali. Uśmiechnął się lekko i zwrócił do dziewczyny.

- To ten, co Gaspar chciał mi go przed chwilą podsunąć? Zły nie jest, ale nie w moim typie. Wolę brunetów. Już prędzej dałbym go tobie, siostrzyczko - bandytka parsknęła i zaczerwieniła się po czubki swoich uszu. Jej brat, prawdopodobnie wspomniany wcześniej Urthus, mrugnął do Otto porozumiewawczo. Był trochę podobny do dziewczyny. Długie do ramion brązowe włosy okalały owalną twarz zaciśniętą kilkudniowym zarostem. Brązowe oczy spoglądały na Otto z lekkim rozbawieniem. Był może z dziesięć centymetrów niższy od Ottoria i dobrze umięśniony. Ubrany w czarną, zakrwawioną świeżą krwią koszulę i jak wszyscy inni, skórzane spodnie. U pasa miał przypasany miecz. Jego dłonie również pokryte były posoką, jakby właśnie przed chwilą się w niej babrał. Skończywszy nabijanie się ze zdezorientowanego Ottoria, przesunął się swojej siostrze i jemu, odchylając zasłonę. Chłopak wkroczył tam, musząc się przy tym schylać w pół. W środku leżał na skórach, przykryty mocami, mężczyzna. Urthus i jego siostra byli do niego łudząco podobni. Te same rysy twarzy, włosy, oczy. W tym momencie jednak herszt bandy miotał się po posłaniu w konwulsjach, plując wokół krwią i mamrocząc coś do siebie w gorączce. Rodzeństwo natychmiast przyskoczyło do niego i zaczęło go uspokajać. Chłopak przytrzymał Verthusa, a dziewczyna namoczyła w małym garnuszku szmatkę i położyła na jego czoło, chcąc choć na chwilę przynieść mu ulgę. Mężczyzna położył się z powrotem, ale wciąż coś szeptał niezrozumiale. Być może miał koszmary, albo to halucynacje spowodowane zbyt wysoką temperaturą ciała. Obydwoje spojrzeli błagalnie na Ottoria, oczekując od niego, że ten coś zrobi. Życie przywódcy bandytów właśnie leżało w jego rękach.
Spoiler:

Re: Dżungla

6
Nastolatek z ulgą przyjął działanie tabletki. Co prawda nie był wyleczony, ale mógł ze świeżym spojrzeniem ocenić sytuację, ból nie motał mu już myśli. Nie widział podziwu w oczach dziewczyny, ale też nie spodziewał się go tam ujrzeć. W końcu nie robił czegoś nadzwyczajnego, efektowniejsze rzeczy wyczyniali dziesięciolatkowie w szkołach czarodziejów.
Bez wahania ruszył za swoją przewodniczką, jakby wraz z bólem zniknęła część strachu. Obóz, w którym się znajdowali, zdawał się być dość duży. Gdy dotarli do namiotu, to Otto nie miał wątpliwości, że zamieszkiwał go ktoś ważny. Do tego kolosa mogła zmieścić się cała chata jego babki.
Słysząc wrzaski dobiegające z wnętrza, chłopak miał cichą nadzieję, że jest to jego przyszły pacjent, a nie ktoś, kto zawiódł w leczeniu. Często pomagał babce, ale cała ta sytuacja była dość... stresująca. Teoria znikała, gdy do czynienia miało się z brutalną praktyką.
- Postaram się zrobić co w mojej mocy - odparł całkiem poważnie, czując współczucie dla tej dziewczyny. Bandyci czy nie, mieli takie same uczucia jak wszyscy inni. Może nieco spaczony światopogląd, ale więzi rodzinne były tutaj tak samo ważne, jak w każdym innym miejscu. Jeśli nie uda mu się uleczyć tego człowieka, to przynajmniej zginie próbując.
Mężczyzna, który do nich dołączył, nie budził w młodzieńcu żadnych wątpliwości. To musiał być wspomniany przez krasnoluda... ktoś. W tamtym momencie Otto cieszył się, że matka natura nie uczyniła z niego bruneta. Urthus sprawiał przyjemne, pozytywne wrażenie, ale jeśli młody uzdrowiciel nauczył się czegoś w przeciągu ostatnich kilku godzin, to tego, że nawet najbardziej niepozorny bandyta, to wciąż jednak bandyta. Choć mimowolnie uśmiechnął się przez reakcję dziewczyny, gdy jej brat puścił do niego oko.
Krew na jego ubraniach nie napawała optymizmem, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby połączyć ją ze stanem zdrowia ich ojca. Teoria chłopaka potwierdziła się, gdy tylko ten wkroczył do namiotu. Żal, który poczuł do tego człowieka, szybko został zastąpiony przez chłodną logikę. Musiał działać. Kim by nie byli ci ludzie, nawet gdyby mu wcześniej nie grozili, to musiał im pomóc. Tak został wychowany i to do tego dążył całe życie. Nieść pomoc innym.

- Mocno go trzymajcie - polecił Ottorio, podwijając rękawy. Podszedł do umierającego w męczarniach herszta i dokładnie przeskanował go wzrokiem. Nie wyglądało to dobrze.
Otto wziął kilka głębokich wdechów, po czym zamknął oczy i wyciągnął dłonie nad chorym. Przesuwał je wzdłuż jego ciała, w tę i z powrotem, wysyłając ze swoich rąk krótkie impulsy energii, które sondowały organizm mężczyzny. Po jakimś czasie powinno było mu się udać zlokalizować największe skupisko toksyny, i nad nim właśnie się zatrzymał. Dotknął ostrożnie tego miejsca i nagłym szarpnięciem podniósł dłoń, wyrywając razem ze swoją energią część zatrutej istoty przywódcy bandytów. Choć niewidoczna, to wiedział, że tam była.
Uchwyconą energię tłamsił przez moment w dłoni, dolewając do niej nieco więcej własnej mocy, a następnie wziął manierkę i skierował do jej wnętrza cały ten zatruty strumień. Raz jeszcze wprawił wodę w ruch, obracając ją przeciwnie do kierunku ruchu wskazówek zegara. Powinna łączyć się ona z trucizną, niwelując jej śmiercionośne działanie, tworząc tym samym antidotum.
Na sam koniec, Otto zakręcił pojemnik, mocno wstrząsnął jego zawartością, i spojrzał z powagą na rodzeństwo.

- Teraz chwila prawdy - oznajmił. Spróbował rozchylić usta przywódcy bandytów, by podać mu lekarstwo. Nie musiał pić wszystkiego, ale chciał mu dać tego jak najwięcej. Jeśli poszło bez problemów, odsunął się, by czekać na wynik zabiegu. Mężczyzna nie zostałby natychmiastowo uleczony, ale powinny niknąć pierwsze objawy zatrucia, by potem zaczął dochodzić do siebie.

Miało się zaraz okazać kto przeżyje, a kto zginie. Tak czy inaczej, jeśli ojciec tej dwójki dokona teraz swojego żywota, Otto niewątpliwie podzieli jego los. Ale jeśli mężczyzna wyzdrowieje... Cóż, wtedy wszystko może się wydarzyć.
Spoiler:

Re: Dżungla

7
Rodzeństwo posłusznie wykonało polecenie Ottoria, przytrzymując swego ojca. Miny mieli niepewne, jakby niespecjalnie ufali chłopakowi, ale byli mocno zdesperowani i postanowili powierzyć mu życie ich ojca. Dziewczyna cały czas szeptała mężczyźnie coś do ucha, uspokajając go. Tymczasem Otto zaczął swoje procedury lecznicze. Przesuwając dłońmi nad jego ciałem, w końcu wyczuł największe skupisko trucizny, choć dawno temu rozprowadziła się po organiźmie i wszędzie mógł ją wyczuć. Było to przy jego prawym boku, obandażowanym jakimiś szmatami, czerwonymi już od krwi. Delikatnie dotknął tego miejsca, po czym nagle szarpnął dłonią, wyrywając tym samym z ciała herszta część zatrutej energii. Gdy już skończył ją tłamsić w dłoniach, całość przelał do manierki z wodą i zaczął kręcić nią swoim rytmem, pozwalając zatrutej energii zmieszać się z życiodajnym płynem. Na końcu wstrząsnął tym, tworząc tym samym antidotum na jad krążący w żyłach bandyty. Ostrożnie rozchylił usta mężczyzny, chcąc podać mu powstały lek. Rodzeństwo z coraz większym napięciem przyglądało się poczynaniom Ottoria. Wciąż mu nie ufali, jemu i jego szamańskiej magii, ale co innego mogli zrobić? Nawet pomimo faktu, iż znaleźli go na polanie, nie znając jego imienia, skąd jest, gdzie idzie, po co tam idzie. Był ostatnią nadzieją ich ojca. Zresztą... Gdyby jakimś cudem zabił go, oni nie zawahaliby się przed ukatrupieniem jego. Czuć to było od nich. Mimo pozornie miłego wyglądu chłopaka i dziewczyńskiego uroku jego siostry, Ottorio nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że padłby tutaj szybciej niż herszt, gdyby tylko mu się pogorszyło.

Sam przywódca, mimo małego kontaktu z rzeczywistością, z ochotą przyjął napój, jakby był spragniony. Pił łapczywie i chłopak co chwila musiał odstawiać mu manierkę od ust, żeby się nie zakrztusił. Gdy nie pozostało już nic w środku, odsunął się od niego, czekając na efekty. Rodzeństwo klęczało przy posłaniu, napięte, gotowe do działania, gdyby cokolwiek się wydarzyło. Zapadła dziwna cisza, jakby każdy, nawet natura wstrzymała oddech w oczekiwaniu na jakiś zwrot akcji. W końcu, po paru minutach, herszt zaczął kaszleć gwałtownie, plując przy tym na prawo i lewo krwią zabarwioną lekką zielenią i żółcią. Zaniepokojone do granic możliwości rodzeństwo podniosło go trochę, by nie zakrztusił się. Obydwoje przy tym emanowali wrogością i Otto mógł zaraz spodziewać się ataku. Nie nastąpił on jednak, gdyż mężczyzna przestał harczeć, a jego oddech się uspokoił. Położył się z powrotem na skórach i otworzył półprzymknięte do tej pory oczy. Popatrzył zmęczonym wzrokiem na swoje dzieci i uśmiechnął się niemrawo, po czym z powrotem zasnął. Wyglądał na spokojnego. Urthus cały zesztywniony przyłożył policzek do jego twarzy, aby sprawdzić, czy oddycha. Po chwili odetchnął z widoczną ulgą i zaśmiał się dźwięcznie, a zaraz po nim dziewczyna. Usiedli na ziemi i zaczęli płakać ze szczęścia, śmiejąc się na przemian. Ottorio również mógł odetchnąć. Właśnie uratował życie człowieka, a jeśli bandyci będą choć odrobinę wdzięczni, to go nie zabiją.

Po chwili do namiotu zajrzała głowa krasnoluda. Popatrzył się na młodych, po czym na jego twarzy dało się ujrzeć wyraźnie zarysowaną ulgę. Brodacz zniknął, a tuż po tym Ottorio usłyszał jego radosny wrzask:

- UDAŁO SIĘ! - radosne okrzyki rozniosły się po obozie, najwyraźniej reszta ekipy również z niecierpliwością czekała na rozwój wydarzeń. Dziewczyna tymczasem, cała zapłakana i uśmiechnięta od ucha do ucha, wcale przypominająca bandytkę mogącą zabić bez mrugnięcia okiem, podeszła do Otto i przytuliła go, wtulając się w jego tors i szepcząc: - Dziękuję.

Re: Dżungla

8
Poszło gładko, chory nie rzucał się aż tak i nie sprawiał problemów z przyjęciem leku. Pierwsze koty za płoty. To jednak była tylko połowa sukcesu, dopiero miało się okazać, co z tego wyniknie. Otto ściskał manierkę w rękach, czekając na to, co się wydarzy. Uciekał wzrokiem od rodzeństwa, wiedząc, że ważą się teraz losy nie tylko ich ojca, ale również i jego.
Po chwili napięcia, trwającej wieczność, młodzieniec wypuścił długo wstrzymywane powietrze, rozluźniając wszystkie nerwy. Z początku wystraszył się napadu kaszlu, ale gdy zobaczył, że ranny wypluwa truciznę, poczuł przypływ nadziei. Jak się okazało, całkiem słusznie. Spełnił swoje zadanie jako uzdrowiciel, szkoła babki nie poszła na marne. Nawet przez chwilę przestał myśleć o tym, że znajduje się w wypełnionym mordercami obozie bandytów.
Słysząc radosny śmiech rodzeństwa, Ottorio również się uśmiechnął, aczkolwiek dyskretnie. Nie przypominali oni teraz żądnych krwi rabusiów, a szczęśliwą rodzinę, która właśnie odzyskała ważnego jej członka. Kto by pomyślał, że siedzą w nich takie ludzkie uczucia. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Choć nie był to koniec, Otto wiedział, że jego szanse na przeżycie właśnie wzrosły. A przynajmniej starał się sobie to wmówić.
Na widok krasnoluda chłopak odruchowo zasłonił twarz, już było mu dość bicia jak na jedną noc. To mu przypomniało o tym, że wciąż ma rozkwaszony nos. Co prawda nie odczuwał na razie bólu, ale nie powstrzymywało to krwawienia i rosnącej opuchlizny. Będzie musiał zaraz coś z tym zrobić, o ile dostanie w ogóle taką szansę.

- Nie ma sprawy - odpowiedział Ottorio, zaskoczony wylewnością dziewczyny. - Cieszę się, że mogłem pomóc - dodał, czując się nieco niezręcznie. - To... tego - przenosił spojrzenie z brata na siostrę. - Chyba na mnie już pora? - Starał się, żeby głos mu nie zadrżał. Wolał nie nadużywać ludzkiej strony bandytów. Bo po co mieliby go tu jeszcze trzymać? Urthus mówił, że woli brunetów...

Wiwaty na zewnątrz uświadomiły nastolatkowi, że przed namiotem przez cały ten czas musiała stać zgraja morderców, która czekała na jego najmniejszy błąd. Może w przypływie wdzięczności oddadzą mu rzeczy i puszczą go wolno? A gdyby dostał wodę na drogę, to już w ogóle bajka... Albo nie, nawet nie trzeba, znajdzie kałużę, cokolwiek. Byle wyjść z tego cało.

Re: Dżungla

9
Dziewczyna jeszcze krótką chwilę tuliła się do Ottoria, po czym puściła go, chyba sobie uświadomiwszy, że uzdrowiciel może czuć się niezręcznie. Wytarła z policzków łzy i podeszła do swojego ojca, głaszcząc go po włosach i uśmiechając się z ulgą. Urthus tymczasem spojrzał z lekkim rozbawieniem na chłopaka i wstał. Podszedł do niego na odległość jedynie kilku centymetrów i uśmiechnął się łobuzersko, jakby pogrywał sobie z nim. Tuż po tym dotknął z czułością kochanka jego policzka i gładził go, napawając się faktem, że prawdopodobnie Otto nie lubi towarzystwa mężczyzn i bliższy, czuły kontakt z nimi może go przyprawiać o niezręczność, czy nawet przerażenie. Tym bardziej, że jeszcze kilka godzin temu jego ulubiony krasnolud groził mu, że przywiąże go tyłem do drzewa i pozwoli właśnie Urthusowi zabawić się z nim. Przecież bandyta WOLI brunetów, co nie znaczy, że z blondynami nie lubi się zabawiać... A teraz, wykorzystując to, perfidnie się z nim droczył.

- Nie - szepnął, spoglądając lubieżnie na Ottoria i przygryzając wargę. W jego oczach mógł ujrzeć... pożądanie. Teraz to już nawet nie wiedział, czy to tylko gra, czy Urthus naprawdę chciałby go wykorzystać. Oj, na pewno w tej chwili w jego głowie pojawiały się przeróżne wizje, które przyprawiały go jeszcze większą chętkę na chłopaka! - Zostaniesz tutaj i przypilnujesz, co by nasz tatko wyzdrowiał całkiem. Może wtedy Cię wypuścimy z naszych objęć...

Powiedziawszy to, uniósł się lekko na palcach i musnął usta Otto, delikatnie, jak nieśmiała dziewica po raz pierwszy całująca swego lubego. Siostra Urthusa nie wytrzymała i roześmiała się na cały głos, widząc jakże uroczą scenkę. On sam tuż po tym wyszczerzył się dając jasny znak, że to tylko bardzo niezręczna dla Otta gra, w której jest pomiatany na prawo i lewo. Został przez niego poklepany po ramieniu, jakby nic się nie stało i wypchnięty na zewnątrz do pozostałych bandytów. Nachylił się ostatni raz i wyszeptał mu do ucha:

- A spróbuj ucieczki, to dam ci na kolację twojego własnego kutasa - odsunął się od biednego Ottoria i już głośniej powiedział: - Tacie już troszkę lepiej. Śpi teraz, ale wygląda na spokojnego. Nasz nowy kolega zdziałał cud i myślę, że lepiej będzie, jak zaopiekuje się tatą, dopóki nie wyzdrowieje. Co ty na to Barthusie?

Rudy wojownik spojrzał z obojętnością na geja, jakby nic go nie obchodziło na tym świecie. Wzruszył ramionami i kiwnął przyzwalająco głową. Łuczniczka spojrzała na obydwu mężczyzn z dezaprobatą, a na Otto z nieskrywaną wrogością. Biedny chłopak zapewne już nie wiedział, czy bać się chutliwego Urthusa, czy groźnie wyglądającej Teshy, najwyraźniej odczuwającej dużą niechęć do niego. A być może krasnoluda Gaspara, który z zaiste wielką delikatnością podchodził do jego twarzy, a który nie traktował niczego poważnie, a dręczenie przypadkowych wędrowców i naśmiewanie się z nich w swój specjalny sposób uważał za zabawne. Mógł też bać się najmłodszej z bandytów, dziewczyny o bardzo chwiejnym nastroju. Raz tuli się do niego i zachowuje jak radosny szczeniaczek, a zaledwie przed chwilą groziła mu, że go zabije, mimo tego, że wyglądała na najmniej uzbrojoną i niebezpieczną ze wszystkich. Pozory jednak mylą i być może to powiedzenie akurat tutaj się sprawdzi.

- Gaspar, oprowadzisz naszego gościa po obozie? - spytał Urthus krasnoluda. Ten uśmiechnął się od ucha do ucha, przy czym uśmiech ten był naprawdę wredny i skinął twierdząco głową. Nie sięgał Ottoriowi do ramion, więc objął go w pasie i siłą poprowadził za sobą.

- Widzisz, zostałeś uzdrowicielem naszego przywódcy! Większego zaszczytu to ty raczej dostać nie mogłeś. No, chyba że Urthus zwrócił na ciebie uwagę. Zwrócił? On przeważnie z brunetami woli - popatrzył z dołu na chłopaka, oczekując jego reakcji, po czym paplał dalej. - Te wszystkie szałasy są nasze. Wszyyyystkie. Ale nie twoje. Ty będziesz spał przy tym Verthusa, żeby w razie co być na jego zawołanie. Jak taki pieseczek! Może damy ci skórę, żeby ci zbyt twardo nie było... Jeść też dostaniesz, jak tylko jaką miskę ci zalatwimy. Aeshynn lubi psy, to cię będzie rozpieszczać. Ale bój się Teshy, ona to całego świata nienawidzi! Barthus będzie miał cię w dupie, więc jak nie zaskomlesz o żarcie, to nawet na ciebie uwagi na zwróci. Urthus może raz czy dwa weźmie cię do siebie, żeby cię OGRZAĆ. A ja, jak mi będzie humor dopisywał, rzucę ci jakieś ochłapy. Rozumiesz już swoją rolę? Jakieś pytania, pieseczku?

Re: Dżungla

10
Nie spodobało mu się to. Wcale mu się to nie spodobało. Zbyt blisko, Urthus stał stanowczo zbyt blisko. Ciarki przeszły chłopaka po plecach, gdy ten go dotknął. Bał się jednak jakoś gwałtowniej zareagować, w końcu nie wiedział, co tamtemu w głowie siedzi. Jednak na wszelki wypadek zaczął napinać mięśnie pośladków. Tanio skóry nie sprzeda.
Nastolatek już chciał coś odpowiedzieć, że ich ojciec na pewno lada dzień dojdzie do siebie, że będą go tu trzymać tylko na kłopot, nie, nie, nie trzeba, on sobie pójdzie, ale wtedy mężczyzna zatkał mu usta. Dosłownie. Znaczy... Ledwie go musnął, ale dla Otto to było aż nadto. Nie wytrzymał, odskoczył jak oparzony i zaczął przecierać usta rękawem.
- To było cholernie nie na miejscu! - krzyknął, krzywiąc się. Nawet na moment przestał zwracać uwagę na swoje krytyczne położenie. - Tak się nie robi - dodał tonem obrażonego dziecka.

Nie oponował, gdy Urthus wypychał go na zewnątrz, chcąc jak najszybciej opuścić jego towarzystwo. Reakcja dziewczyny wcale mu nie pomogła, jedynie jego twarz przybrała jeszcze bardziej buraczany odcień. Nie był homofobem, ale cenił swoją przestrzeń. Przestrzeń, którą w perfidny sposób naruszono.
Chłopak pobladł, gdy usłyszał szept mężczyzny. To nie wydawało się brzmieć zbyt zabawnie. A może Ott stracił już poczucie humoru? Tak czy inaczej widok kolacji... wspomnianej przez Urthusa kolacji, nie napawał go optymizmem. Chociaż mógłby zostać wtedy ascetą. Chyba.
Uzdrowiciel nawet się nie łudził, że Barthus powie coś w stylu: "Nie, puśćmy go wolno!", tak że niespecjalnie się zdziwił jego milczącą reakcją. Wśród bandytów wyłowił wzrokiem kobietę, która wtedy napadła go razem z resztą. Rany Ula, patrzyła, jakby przynajmniej zabił jej matkę. I to kilka razy. Przełknął ślinę i przeniósł wzrok dalej. Szybciej niż słowa Urthusa doszła do niego to, że wielka łapa krasnoluda objęła go w pasie. Tylko nie on, stęknął w myślach zrozpaczony młodzieniec. Znikąd pomocy!

"Szedł" razem ze swoim przewodnikiem, pchany bardziej jego siłą, niż siłą własnych nóg. Skąd takie karły mają tyle krzepy? W mieście nic do nich nie miał, ale nie dało się zaprzeczyć, że to krasnolud rozkwasił mu twarz, nie człowiek czy elf. Dzikusy...

- W takim razie jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą - mruknął ponuro. - Dwa zaszczyty w jeden wieczór, ze szczęścia chyba się porzygam - dodał ponurym tonem. Nikt nie brał go tutaj na poważnie, co tylko pogarszało sytuację. Nawet niezachwiana pogoda ducha musi się w końcu kiedyś zachwiać. A to, czy tamten gej woli brunetów, łysych czy blondynów, zaczynało mieć dla załamanego chłopaka coraz mniejsze znaczenie. I tak był w dupie.

- Prędzej zdechnę z głodu - warknął pod nosem, patrząc z góry na krasnoluda. Mógłby próbować ucieczki, pewnie, gdyby ten drab nie trzymał go swoją grubą łapą. Gdzie jest ten pieprzony obóz, że straż tutaj nie zagląda?!

- Nie boicie się, że mogę z powrotem otruć waszego szefa? I tak mnie prędzej czy później zabijecie, a przynajmniej nie pójdę na dno sam, hm? - spytał krasnoluda, skoro pojawiła się okazja do zadawania pytań. Choć i tak jego natura nie pozwoliłaby mu na otrucie kogokolwiek, a co dopiero mężczyzny, któremu właśnie uratował życie.

Re: Dżungla

11
Urthus z niemałym rozbawieniem przyglądał się poczynaniom zdegustowanego chłopaka. Jego siostra zaś zanosiła się coraz większym, choć nieudolnie tłumionym śmiechem. Dla nich całe to zajście było najwyraźniej okazją do niesmacznych żartów, z których mieli ubaw po pachy. W ich oczach czaiły się wesołe iskierki, choć musnąwszy trochę ich zachowania Ottorio wiedział, że łatwo mogą się zamienić w iskry, które rozniosą wielki ogień. A najbliższą ofiarą był przecież on.

- A zdychaj cwaniaczku, ale po tym, jak wódz wyzdrowieje - mruknął krasnolud, zdając się nie przejmować słowami chłopaka. Zrobił z nim kółko wokół obozu, pozwalając obejrzeć go ze wszystkich stron. Po oględzinach Otto mógł powiedzieć, że został rozbity już dawno temu i robił chyba za malutką rozbójniczą osadę. Na całej polanie w okręgu porozbijane były sklecone porządnie szałasy przykryte dodatkowo nieprzemakalnym materiałem. Wejścia do nich, podobnie jak u herszta, pozakrywane były płachtami. Jeden były mniejsze, drugie większe, choć każdy miał swój własny szałas. Ponadto Ottorio osób w obozie wraz z chorym dowódcą naliczył sześciu, a namiotów było... Siedem! Na środku obozu dogasało obłożone kamieniami, dosyć duże ognisko z pniakami poustawianymi wokół niego, aby można było spokojnie przy nim usiąść. Obok walały się przyrządy kuchenne, tj. kociołek, łyżki, stelaże do zawieszania garnca nad ogniem. Bandyci najwyraźniej urządzili się tutaj na dłuższy czas, w środku dżungli, otoczeni samymi drzewami, z dala od czujnego wzroku strażników prawa. A Otto nie miał zielonego pojęcia, gdzie dokładnie znajdował się obóz. Równie dobrze mógł być teraz po drugiej stronie wyspy...

- Zabijemy? Ha! - zaśmiał się Gaspar, kończąc obchód na namiocie herszta. - Nasze sposoby są bardziej wykwintne szczeniaku. Zresztą, i tak tego nie zrobisz. Prędzej zeszczasz się w gacie, niż otrujesz naszego Verthusa. A teraz siad! i czekaj na rozkazy.

Siłą swoich rąk zmusił Ottoria do klapnięcia na gołą ziemię przy wejściu do namiotu. Potem zajrzał do niego i chłopak mógł usłyszeć przyciszone głosy dziewczyny, którą krasnolud nazwał chyba Aeshynn oraz jego samego, żywo o czymś dyskutujących. Niestety nawet, gdyby wytężył słuch do granic możliwości, nie usłyszałby, o czym rozmawiali. Pozostało mu więc czekać, bo prawdopodobnie nie zdążyłby wstać, aby uciec, gdyż cały czas czuł na sobie morderczy wzrok elfki. Wiadomym było, że czekała na każdy podejrzany ruch chłopaka, by przebić go na wylot swoją strzałą. Czekała tylko na pretekst, by potem móc z łatwością wytłumaczyć się, czemu ukatrupiła Otta.

Ottorio siedział tak i siedział przez kilka godzin, czując powoli, jak cierpną mu nogi i pośladki. Słońce wznosiło się coraz wyżej na nieboskłonie, na początku nieśmiało przebijając się przez gęstą zasłonę z drzew, ażeby w końcu stanąć w zenicie i przygrzewając mocno. Wkrótce również cała przyroda obudziła się do życia. Coraz więcej ptaków ćwierkało, siedząc na gałęziach, tu i ówdzie przemykała jakaś wiewiórka, raz nawet Otto zobaczył lisa pomykającego na granicy polany. A on siedział i siedział, czekając... No właśnie na co? W środku namiotu dowódcy Aeshynn cierpliwie tkwiła przy swym ojcu, prawdopodobnie czekając, aż się obudzi, żeby z nim porozmawiać. Zapewne gdyby coś zaczęło się dziać, zawołałaby go. Tymczasem po obozie przewijali się bandyci, chodząc z jednego miejsca do drugiego, dyskutując ze sobą, jedząc i co tam jeszcze robili. Względnie ignorowali chłopaka, ale mógł on czuć, że zerkają co chwila na niego kątem oka. Ottorio był w naprawdę wielkiej kropce.

Tymczasem z zachodniej strony obozu ktoś wyszedł spomiędzy drzew. Ottorio mógł zobaczyć, że brakującą osobą w ich kompanii był nie kto inny niż... Goblin! Niski, brzydki, zielony, z rzadkimi włosami na głowie, przeogromnym nosem i wyjątkowo wrednymi oczkami. O ile Gaspar miał cięty język, tak teraz Otto mógł prawdopodobnie być przerażony. Gobliny jak wiadomo są mistrzami w obrażaniu innych, wymyślaniu nowych wyzwisk i ogólnie w kulturze, a właściwie jej braku. Tutejszy osobnik natomiast jak na razie przyglądał się młodemu mężczyźnie siedzącemu jak baran przed szałasem herszta z niemałą ciekawością. Chłopak mógł zauważyć parę królików przewieszonych przez ramiona zielonego i łuk. Najwyraźniej goblin był tutaj swego rodzaju myśliwym karmiącym wesołą bandycką gromadkę.

- Co to za jakiś pizdokleszcz? - spytał przechodzącego akurat obok Gaspara. Ten wyszczerzył się wesoło, przeczuwając kolejną porcję nabijania się z Otta.

- To coś? Nowy kochaś Urthusa. Uzdrowiciel, Verthusowi się polepszyło dzięki niemu kilka godzin temu - odpowiedział, wskazując głową namiot za plecami chłopaka.

- To co on tu jeszcze robi?

- Siedzi, nie widać? - zarechotał krasnolud. - Siedzi, bo go tu trzymamy, żeby pomógł Verthusowi wyjść z tego.

W tym samym momencie z namiotu wyszła Aeshynn i popatrzyła na Ottoria. Na jej twarzy pojawiła się ulga, jakby sam fakt, że ten jeszcze nie uciekł, napawał ją radością. - Chodź, pomożesz mi. Tylko króliki?

- Aeshynn, słońce, jak zaczniesz polować, to wtedy narzekaj. Ciesz się, że mamy te króliki! - powiedział goblin i odszedł z krasnoludem do centrum obozowiska. Dziewczyna tymczasem czekała niecierpliwie na chłopaka, zapraszając go tym samym do środka.

Re: Dżungla

12
Żebyś wiedział, że zdechnę!, warknął w myślach obrażony nastolatek. Uruchomił się okres buntu. Chciał pomagać ludziom, ogólnie istotom żywym, niech to nawet będą bandyci, no ale... Właśnie. No ale.
Podstawy matematyki, którymi władał Ott, pozwoliły mu sądzić, że albo jest za dużo namiotów albo... Kogoś jeszcze brakuje? Ewentualnie mógł to być szałas przygotowany dla niego, ale już większe szanse były na to, że zachowa swoje dziewictwo w towarzystwie Urthusa, niż fakt, że ktoś miałby przygotować mu własny kąt, i to z wyprzedzeniem. Choć pocieszające było to, że obóz nie miał żadnego muru ani nic takiego, zawsze zwiększało to szanse powodzenia ewentualnej ucieczki. Ta...

Chłopak nie miał najmniejszego zamiaru siadać i dawać satysfakcji podłemu brodaczowi, ale siła fizyczna wzięła w tym przypadku górę. Z pomocą Gaspara klapnął aż miło. Gdyby nie tabletka, na pewno bardziej by to odczuł. Plusem była pora roku, z dwojga złego wolał siedzieć na gołej ziemi teraz, niż odmrażać sobie tyłek w grubej warstwie śniegu. Krasnolud i tak pewnie nie miałby skrupułów, żeby zrobić z niego jeszcze większego bałwana. A Urth zaraz by się wziął za ogrzewanie jego pośladków, aż strach myśleć!
Nastolatka ciekawiło, o czym tak żywo dyskutowali w namiocie, może ważyły się właśnie jego losy? Ale nie mógł nawet wstać i podsłuchać. Nie musiał patrzeć w stronę elfki, żeby wiedzieć, że ta nie spuszcza z niego wzroku. Nie zdziwiłby się też, gdyby się okazało, że cały czas mierzy do niego z łuku, gotowa do strzału. Dlatego więc siedział grzecznie na tyłku i nie próbował uciekać. Nie zdążyłby nawet wstać...

Godziny mijały. Choć zaczynało świtać, przez moc wrażeń i zmęczenie, chłopaka zaczął ogarniać sen. Kiwał się więc, jakby miał chorobę sierocą, co chwila przysypiając i budząc się gwałtownie co kilkanaście minut. Trwał w takim śnie nie-śnie, ścierpnięty, obolały i... głodny. Ale duma nie pozwalała mu zapytać o jedzenie. Również tabletka zaczynała powoli tracić na mocy, ale to nawet i dobrze. Może jak straci przytomność, to chociaż go stąd przeniosą. Choćby na jakąś skarpę, gdzie zadziobią go kruki. Zawsze to jakaś perspektywa.
Sytuacja ożywiła się, gdy przez wpółprzymknięte powieki Ottorio zauważył kogoś nowego. Pozwoliło mu to się wybudzić. Czyli złudne nadzieje o własnym namiocie prysły bezpowrotnie. Jakże zaskakujące było, że brakującym ogniwem tej wesołej rodziny był goblin. Choć lepsze to niż ork, lepiej zostać zwyzywanym niż podartym żywcem na strzępy. Choć i tak jedno i to samo zielone pieroństwo...

Uzdrowiciel wzniósł oczy do nieba, słysząc kolejny akt nabijania się z jego światłej osoby. Nie mógł, cholera, trafić gorzej. Co go podkusiło, żeby spać pod gołym niebem, na polance. No tak! Duch przygody, zew natury, otwartość świata! To masz teraz otwarty świat, poznasz nowe wyzwiska w każdym możliwym dialekcie!

W końcu pojawiła się dziewczyna. Z dwojga złego lepsza ona niż Urthus. Nawet się ucieszył, że w końcu wstanie. Podniósł bez słowa zesztywniały tyłek, prostując przy tym wszystkie kości. A strzelało aż głucho, przez chwilę nawet stracił równowagę. Skrzep na twarzy na pewno dodawał mu do tego powagi. Niedługo będzie mógł się cieszyć awansem na obozowego pijanego klauna!

Ottorio w milczeniu wszedł do namiotu. Nieco się wlekł, ale po takich przeżyciach nie przypominał wulkanu energii. Ciekawiło go, co tym razem sobie umyślili.

Re: Dżungla

13
Zaklęcie powodujące zanik bólu powoli przestawało działać wedle podejrzeć chłopaka i nos, obrzmiały do granic możliwości zaczynał dopominać się o siebie. Na razie jednak Ottorio nie mógł się nim zająć, gdyż obowiązki wzywały.

Po wejściu do namiotu zobaczył, że siedzi w nim Aeshynn, Barthus i przytomny, choć wciąż biały jak ściana przywódca bandytów. Mężczyźni rozmawiali ze sobą po cichu, ale przestali, gdy Otto się tam pojawił. Herszt popatrzył się na niego z uwagą, przewiercając go wzrokiem, aż ciarki przechodziły. Wpół leżał, przykryty kocami i skórami mimo dużego ciepła na polu. Cały był spocony i czerwony, ale nie wyglądał na nietomnego, wręcz przeciwnie, jego oczy pełne były wigoru i gdyby nie fakt, że był mocno osłabiony przez truciznę, pewnie już teraz hasałby i mordował ze swymi kompanami. Na szczęście dla przypadkowych, niczemu winnych wędrowców podobnych Ottoriowi, był przykuty do posłania. Na nieszczęście dla chłopaka, wyglądało na to, że dopóki ten nie będzie mógł chodzić o własnych nogach, będzie musiał opiekować się hersztem. Tymczasem wojownik i córka wyszli z namiotu zostawiając młodzieńca sam na sam z mężczyzną. Dziewczyna na odchodne wcisnęła mu kubek z rosołem. O ile Otto myślał, że to dla niego, jego nadzieje szybko zostały rozwiane.

- Nakarm go - powiedziała i wyszła w ślad za rudzielcem. Przywódca bandytów prychnął, usłyszawszy jej słowa i podniósł się jeszcze trochę na posłaniu. Skinął na Ottoria, aby ten podszedł do niego i uśmiechnął się niemrawo, wyciągając rękę po metalowy kubek owinięty szmatką, by nie poparzyć dłoni, w którym pływał pachnący przyjemnie rosół z kawałkami mięsa w środku i warzywami.

- Daj mi to. Raczej potrafię wypić zupę - powiedział i drżącymi rękoma przejął naczynie. Widać było, że sprawiało mu to trudność, nawet zwykłe podnoszenie się z leżącej pozycji. Był bardzo osłabiony. - Chciałbym wierzyć, że uratowałeś mnie z dobroci serca, ale... Znam moją drużynę. Wiem, że cię zmusili. Siłą - mruknął cicho, spoglądając z lekkim rozbawieniem na nos chłopaka. - Tak czy siak, wypada mi podziękować nawet za taką usługę. Pewnie bym tu wykitował, gdyby nie ty... Tesha zna się bardziej na zwykłych ranach, a moja Aeshynn nigdy nie polubiła magii leczniczej. Więc dziękuję. I przepraszam za ich zachowanie. Czasami zachowują się jak dzikusy, szczególnie Gaspar na spółkę z Isaelem.

Nastała krótka chwila ciszy przerywana jedynie siorbnięciami herszta. Nie wyglądało jednak na to, żeby ktokolwiek chciał, aby Otto sobie poszedł. Po prostu miał czekać na taki rozkaz. Przywódca po jakimś czasie znowu się odezwał, trochę bardziej mrukliwie. Sen powoli brał go w swoje objęcia, aby mógł odpocząć po wyczerpującej walce z trucizną.

- Jak się nazywasz? Ja jestem Verthus. Pewnie poznałeś resztę naszej bandy, co? Barthusa, mojego przyjaciela, Teshę, trochę rozgoryczoną, ale jakbyś ją widział w akcji... Gaspara, który zawsze nas rozśmiesza, Isaela, naszego goblińskiego łowcę i oczywiście moje dzieci. Właśnie, Urthus ci się naprzykrzał? - pusty już kubek z zupą podał chłopakowi i krzywiąc się, zmienił pozycję na nieco wygodniejszą. - Masz szczęście, że poznałeś nas z tej drugiej strony. Gdybym był zdrów, to pewnie prędzej byśmy cię zaszlachtowali i ograbili niż ciągnęli po obozach. Właśnie, jak bardzo znasz się na leczeniu?

Re: Dżungla

14
Rozmowy ucichły, go chłopak wszedł do środka. Można by wręcz pomyśleć, że to jakiś nieproszony gość. Spojrzał na siedzącego herszta bandytów i poczuł mimowolną ulgę, widząc, że ten już czuje się lepiej. Przez chwilę patrzył mu w oczy, gdy ten taksował go od stóp do głów, ale po chwili spuścił wzrok. Wolał sobie nie nałapać minusów jeszcze u niego. Poza tym zaczynał czuć się nieswojo. Spojrzał jeszcze z ukosa na wychodzących, ze zdziwieniem przyjmując zupę od dziewczyny. No tak, pomyślał. Przecież będę robił za niańkę. Ale dla własnego dobra wolał nie wypowiadać tych słów na głos.

Nastolatek był rad z reakcji mężczyzny. Nie uśmiechało mu się karmić tej maszyny do zabijania, którą herszt niewątpliwie był. Dlatego chłopak odwzajemnił tylko uśmiech i ostrożnie podał rannemu kubek. Przez chwilę go jednak jeszcze przytrzymywał, dopóki nie upewnił się, że bandyta sobie sam poradzi. Szkoda byłoby wylewać tak smakowicie wyglądający rosołek, a poza tym Ott nie był z natury złośliwy.

- Szczerze mówiąc - zaczął nieśmiało Ottorio. - Gdyby mnie najzwyczajniej w świecie zapytali, to też bym się zgodził. W ich sposób dużo bardziej ryzykowali, mogłem chcieć się zemścić i pana otruć - powiedział z szacunkiem, bez żadnej wrogości. - Ale nawet mi to przez myśl nie przeszło - dodał pospiesznie, nie chcąc ryzykować utraty głowy. - Dziękuję za miłe słowa. - Mężczyzna budził w nim jakieś sympatyczne odczucia. Chyba że starzy bandyccy wyjadacze już tak mieli. Aż nie mógł uwierzyć, że ten ktoś potrafi mordować z zimną krwią. Widać niedaleko padają jabłka od jabłoni.

- Jestem Ottorio - przedstawił się z ulgą. W końcu ktoś wykazał podstawowe zasady etykiety, było to niemal jak balsam na pulchniejący nos. - Gaspar to prawdziwy śmieszek - rzucił z przekąsem, patrząc zawistnie na wejście do namiotu. - Co do Urthusa - chłopak zamyślił się na chwilę. - Chyba mogło być gorzej. - Zdziwił się, dochodząc do takiego wniosku, ale cały czas miał nadzieję, że tamten się z nim wtedy tylko droczył. Oby.
Otto odebrał kubek, który trzymał teraz kurczowo w swoich nastoletnich łapkach. Manierkę wypuścił wtedy z objęć, a nie wiadomo, gdzie może za chwilę trafić. Każda rzecz się przyda.

- Pocieszające - odparł beznamiętnie, nie chcąc mówić wprost, że zaszlachtowanie na miejscu nie byłoby taką złą opcją. Oszczędziłby sobie i im kłopotu. A tu jak na złość... - Znam się na tyle, żeby móc się utrzymać jako medyk w małej mieścinie - powiedział po chwili namysłu, zastanawiając się, jak najlepiej opisać hersztowi swoje umiejętności. - Znam się nieco na magii leczniczej, alchemii, zielarstwie, pierwszej pomocy... Można rzec, że rodzinny interes - podsumował.

Re: Dżungla

15
- Musisz ich zrozumieć - powiedział Verthus. - Przeważnie nie rozmawiamy z samotnymi wędrowcami. Nauczyliśmy się rozmawiać tylko między sobą. Innych zabijamy. Szczerze, to Tesha zrobiłaby to samo, gdyby nie moja Aeshynn. Podobno zaczęła przepytywać każdego schwytanego, odkąd się zatrułem. W końcu trafiliśmy na ciebie. A oni nie przywykli do zadawania uprzejmych pytań obcym. Musieli się upewnić.

- Otto... Mogę ci tak mówić? Nie wiem, co ci mój syn zrobił, ale on tylko się droczy. W rzeczywistości nie gwałci młodych chłopaków. On ich uwodzi - parsknął mężczyzna. Wyglądał na takiego, który nie przejmuje się faktem, iż jego syn woli płeć męską, co było raczej dziwne w okrutnym, rasistowskim świecie Herbii. Przeważnie ojcowie pragnęli, by ich synowie płodzili potomków z kobietami, a nie zabawiali się w nieco inny sposób. - Oni wszyscy lubią sobie żartować. Wiesz, tak tłumimy sumienie. Powiedz mi, długo tak będę leżał? Chciałbym już wstać.

- Czyli coś tam jednak wiesz... - przez chwilę wyglądał na zamyślonego. Wraz z krążącymi w jego głowie myślami nadchodził sen przymykający jego powieki. Verthus starał się z tym walczyć, widać było, że miał dość leżenia i spania, ale to było silniejsze. Powoli zapadał w drzemkę. Mruknął coś, być może do siebie albo do Ottoria. Wtedy też chłopak coś usłyszał na zewnątrz. Zamieszanie, krzyki mieszające się za sobą. Herszt natychmiast oprzytomniał i przysłuchiwał się przez sekundę, po czym pobladł gwałtownie. Próbował wstać, ale jego plany spaliły na panewce. Nie mógł się utrzymać na nogach i oklapł z powrotem na posłanie. Chwycił się za głowę, dostając prawdopodobnie zawrotów głowy. Popatrzył z bezsilnością na młodziana. - Wyjrzyj i sprawdź, co się dzieje.

Gdy tylko Ottorio wychyli głowę za namiot, ujrzy pole walki. Obóz został otoczony przez strażników! Najwyraźniej jego wątpliwości, że ci nie znaleźli jeszcze siedliska bandytów, nie sprawdziły się. Być może nawet polowali na bandę od kilku tygodni. Być może to Otto ich tu przywiódł. Teraz w każdym razie pięciu stało na obrzeżach i próbowało kogoś ustrzelić. Kolejna ósemka walczyła mieczami, próbując usiec któreś z ferajny. O ile ci walczyli przeciętnie, tak chłopak mógł ujrzeć umiejętności bandytów. Gaspar był otoczony dwoma z nich. Jak na ciężkiego krasnala poruszał się zwinnie, niczym tancereczka i wymachiwał swoim toporem na prawo i lewo, na razie bawiąc się ze strażnikami. Elfka tymczasem powoli, dokładnie celując z łuku, zdejmowała kuszników, każdą strzałą trafiając centralnie w oko. Przed uzbrojonymi w broń białą strażnikami bronił ją Barthus z mieczem w dłoniach, wykonując piruety, półobroty, ciął z dołu, z góry, odskakiwał i atakował. Urthus również walczył swoim mieczem, zaciekle krzyżując go z tym strażnika. Przyglądał się temu Otto zaledwie sekundy, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by jeden z przyczajonych na obrzeżach strażnik wystrzelił ze swojej kuszy. Wszystko trwało najwyżej ułamek sekundy. Nim chłopak zorientował się, co się dzieje, bełt rozprysnął się na miliony kolorowych drobinek unoszących się teraz ponad jego głową. Potem zauważył Aeshynn wychodzącą z jednego z namiotów z jedną dłonią uniesioną, a drugą zajętą krótkim mieczem. Podbiegła do Otta, unikając ciosów i pocisków i rzucając mu pod nogi ostrze. Krzyknęła do niego przez ramię i zaczęła czarować, aby pomóc swoim towarzyszom: - Broń ojca!

Kolejna fala straży wylała się z miasta. Jak na razie bandyci sobie radzili, ale strażników było znów co najmniej trzy razy więcej. Tesha strzelała raz po razie z łuku, aż w końcu strzały się jej skończyły i wyciągnęła swój puginał, rzucając się w wir walki. Isael, goblin, którego Ottorio nie miał jeszcze okazji spotkać, rzucił między wychodzącą z lasu grupkę przeciwników coś, co wybuchło ledwo dotykając podłoża. Ci natychmiast zaczęli kaszleć i zataczać się, dając zielonemu okazję do ubicia ich z jego kuszy. Tymczasem kuszników również przybyło i kolejny bełt przemknął chłopakowi tuż obok twarzy. Prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli schowa się w namiocie. Dla strażników z miasta i tak jest kolejnym bandytą spółkującym z tamtą grupą.

Wróć do „Taj`cah”