Re: Dżungla

91
Spoiler:
Vult nie miał pojęcia, czy to Wezyr oszalał, czy tchnął szalony umysł w jego własne kreacje. Nie był pewny, czy głupszym wyjściem jest ucieczka, walka, czy dołączenie się do gry. Mag wziął jednak pod uwagę fakt, że pierwsze dwie opcje zakończą się dla niego natychmiastową śmiercią i usiadł do stołu, zdejmując jego ulubione, kobiece kolczyki i kładąc je na stole. Zastanawiała go reakcja towarzyszy na fakt, że Żmija zdobi się biżuterią, co prawda wysokiej jakości, ale jednak kobiecą.
Zanim jednak gra się rozpoczęła, mężczyzna zrobił to, co robił zawsze przed hazardem. Dobył woreczka i wysypał sobie na dłoń mniej więcej połowę pozostałej w nim zawartości, a następnie wciągnął wszystko nosem. Pod wpływem Zefiru o wiele łatwiej jest zauważyć wszelkie kanty przeciwnika, a i rozrywka jest przedniejsza.
Gdy poczuł jak jego myśl staje się nieco lżejsza, wiedział, że był już gotowy do gry. Odłożył woreczek na stół i uśmiechnął się kącikiem ust wyzywająco. Rzucił jeszcze:
- To co, zaczynamy grę?
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

92
Czarodziej zażył swój ulubiony narkotyk, pozwalając by jego dobroczynne działanie wpłynęło na jego umysł i czyny. Fala dreszczy przeszyła jego ciało, kiedy substancja zaczęła działać, aż wzdrygnął się na krześle. Jeden ze strażników popatrzył nań z niesmakiem, a Esmeralda raczej z niepokojem w oczach. Nikt jednak nie powiedział słowa i gra się zaczęła. Jak to poker, nie była to długa rozgrywka, zwłaszcza, że rozdanie było jedno, wszyscy weszli, można powiedzieć, va bank.

Mierzyli się badawczymi wzrokami ponad stołem, starając odczytać się emocje siedzących na przeciwko graczy. Samotna kropla potu żłobiła krater w kurzu, który osadził się na czole Esmerald. Kiepsko kryła swoje emocje, karta jej raczej nie podeszła. Szahid zachował kamienną twarz, ale on w ogóle kiepsko okazywał jakiekolwiek emocje. Jeden ze strażników też zdradzał oznaki poddenerwowania. Czyżby doszło do nich, że gra toczy się o najwyższą stawkę – życie? Wszystkie nieumarłe istoty grzecznie stały na swoim miejscu przy wejściu do pomieszczenia, od strony z której przyszedł Vult i reszta. Byk od czasu do czasu skrobał kamienną posadzkę kopytem i wypuszczał z nozdrzy obłoczki szarego dymu.

W karty znalazły się na stole. Wyniki były różne, ale z całą pewnością wygrał strażnik z kuszą, który położył na blacie ful. Brodaty wojownik zmarszczył brwi i spoglądał to na szablę to na karty. Esmeralda zacisnęła usta w cienką linię, powoli obracając się w kierunku nieumarłych. Ci jakby jeszcze nie wiedzieli co się stało wyciągali szyję chcąc zobaczyć co jest na stole, jednak nie było to raczej potrzebne. Szkielety zwierząt już zaczęły wydawać groźne pomruki i kręciły rogatymi łbami. Strażnicy krzyknęli triumfalnie i zaczęli zgarniać ze stołu swoje fanty. Esmeralda skierowała wymowne spojrzenie na nieumarłych, po czym na pordzewiałe kraty, które oddzielały ich od jedynej drogi ucieczki. Klucz właśnie wkładał do kieszeni najbliżej siedzący strażnik, ten obok Vulta. Mięśniak i szlachcianka czekali tylko na znak, wciąż nie pewni co zrobić, chociaż Esmeralda zaczęła już gromadzić energię magiczną na dłoni, pod stołem. Koniuszki jej palców zapłonęły niebieskim ogniem.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

93
Umysł Vulta pracował szybko. Z jednej strony atak może okazać się dla nich zgubny, bowiem przewaga przeciwnika była miażdżaca, a z drugiej zostanie przerobionym na miał też nie było najlepszym wyjściem. Nie był pewny, czy jeśli się wycofają, to zostaną zaatakowani, ale nie ufał bestiom. Natomiast musiał zaufać swoim towarzyszom w tym, że dadzą sobie radę w tak trudnej sytuacji. On sam szybko przygotował się do boju, gdy tylko zobaczył, kto wygrał. Zupełnie zignorował ból przeistaczających się w pazury palców, a przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Przemiana tylko części ciała bolała jak diabli. Ale Kruk był świadom, że za kilka sekund zaboli go trochę mocniej, bowiem bez żadnego ostrzeżenia rzucił się na najbliższego strażnika, sięgając szponem do gardła mając nadzieję zalać je krwią i jednym ciosem wykluczyć strażnika z bitwy.
Drugą dłonią czarodziej spróbował przejąć klucz, który strażnik miał w dłoni. Jego następnym ruchem w tej bitwie miało być dostanie się jak najszybciej do drzwi, na wypadek, gdyby musieli się ewakuować. Co z resztą było bardzo prawdopodobne. A zostawienie strażników z wściekłymi bestiami też było dość miłą perspektywą. O wiele milszą niż zostanie przy olbrzymach razem z nimi.
Vult cieszył się, że zażył zefiru przed grą, teraz jego ciało dostało zatrzyk adrenaliny, który dodatkowo wyostrzył mu zmysły i refleks. Walka zaczęła sprawiać mu radość.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

94
To, że karta nie poszła, szczerze ucieszyło Szahida. Od początku wiedział, że i ta rozgrywka, jak każda inna z jego udziałem musiała skończyć się zawieruchą. Nie zawiódł się.

Jego plan był nadwyraz prosty. Prawą ręką sięgnąć po leżącą na stole broń. Lewą zaś uderzyć w blat od dołu tak, aby ten poleciał w kierunku niedoszłych współgraczy. Liczył na to, że jego zręczność i siła pozwolą mu dobyć broni i z łatwością wprawić masywny mebel w ruch. Ten zaś przygniótłby ucieszonych wygranych i pozwolił na wywalczenie sobie lepszej pozycji cały czas mając na uwadze bestie za plecami, który póki były w klatkach nie stanowiły zagrożenia. W tej kwestii także liczył na umiejętności Esmeraldy. On chciał skupić się na szybkim dobyciu broni i odwrocie na bezpieczniejszą pozycję.

Jeśli ten zabieg udałby mu się, doskoczyłby do drzwi, a tam czekał na Vulta licząc, że ten zdobędzie klucz.

Re: Dżungla

95
Czarodziej zerwał się z miejsca i jednym, precyzyjnym cięciem rozchlastał strażnikowi gardło. Przerażony biedak zerwał się z miejsca i trzymając się za tryskającą krwią szyję osunął się po ścianie, świdrując Vulta spojrzeniem pełnym bólu i strachu. Wypuścił on klucz, który przez chwilę szybował w powietrzu, dopóki nie zamknęła się na nim dłoń czarodzieja, który przechwycił go w locie. Za jego plecami do akcji wstąpił Szahid, który sekundę po jego wyczynie, cisnął stołem w dwóch nieboraków, których przygniótł meblem, jeden z nich krzyknął coś zaskoczony. Wszelkie skarby ułożone na blacie posypały się na podłogę i potoczyły się w dół po schodach. Ściskający sejmitar brodacz dopadł do drzwi zaraz po Vulcie.

Tuż za nimi stała Esmeralda, która zebrawszy błękitne płomienie na dłoniach, cisnęła dwie płonące kule, wielkości pieści, w szarżującego nosorożca. Pierwszą przyjął szkielet, który rzucił się nad na jej spotkanie, druga zaś trafiła zwierzę w czaszkę, żłobiąc w niej ogromny krater, jednak to go nie powstrzymało. Szkielet człowieka, otrzymawszy trafienie w mostek, rozleciał się na mniejsze części, a jego kłapiąca czaszka pofrunęła z powrotem do tunelu. Dziewczyna jęknęła zawiedziona, widocznie liczyła na więcej.

Vult mocował się z kratą. Nie dość, że wkładany w pośpiechu klucz nie chciał trafić do dziurki, to jeszcze krata stawiała długo opór, nim w końcu puściła. Kiedy w końcu ją otworzył, tuż za ich plecami znajdywał się nosorożec i trzy szkielety, które uczepiły się go. Szahid uskoczył i idealnie poziomym cięciem ściął łepetynę jednemu z nich. Esmeralda z piskiem dala nura w drugą stronę. Bestia szarżowała na Vulta. Strażnicy w tym czasie jęli się wygrzebywać spod stołu.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Dżungla

96
Mag zupełnie zapomniał o kolczykach, które zostawił na stole, mimo, że najprawdopodobniej były najcenniejszą częścią jego ubioru. Szybkim cięciem wyeliminował strażnika i przejął klucz. Wszystko szło jak po maśle przez następne kilka sekund, do czasu aż dotarł do drzwi i bestia ruszyła wprost na niego. Odczekał krótką chwilę, dając bestii czas na rozpędzenie się. Nie był pewny, czy chodziło jej o pęk, który miał w dłoni, więc wyrzucił go od siebie, mając nadzieję na odwrócenie uwagi szkieletów. Jednocześnie dał nura w drugą stronę, rzucając się na kolejnego strażnika, by rozszarpać mu szponami kark. Trzeba było przyznać, taki sposób walki powodował nieciekawe widoki i rozlanie się mnóstwo juchy. Vult miał nadzieję, że potwór nie będzie w stanie zrobić szybkiego zwrotu, a jednocześnie on sam nie znajdzie się pod kopytami nieumarłego.

Liczył na to, że Szahid zajmie się mniejszymi konstruktami, a Esmeralda da radę obezwładnić nosorożca. Dwójka strażników dopiero wstających z ziemi stanowiła dopiero nadchodzące zagrożenie, którego zmiennokształtny mógł po prostu się pozbyć. Wiedział, że w wypadku, gdy który ze stróży spróbuje go pochwycić, ostre pazury szybko wybiją mu ten pomysł z głowy. Planował jednak, by przeciwnicy nie mieli okazji wpaść na jakąkolwiek ideę za życia. Gdy i jeśli pozbył się bliższego oponenta, natychmiast ruszył na następnego, chyba, że ów był już gotów do walki i miał w dłoni oręż. Wtedy odskoczył, i gotował się do uników. Jego usta otworzyły się delikatnie, ukazując szereg zębów. Jakikolwiek cios w jego stronę poskutkuje próbą ominięcia go, skokiem w stronę żyjącego strażnika i próbą dobrania mu się do gardzieli.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Dżungla

97
Łatwość, z jaką stół oderwał się od ziemi, ucieszyła olbrzyma. Na krzyk napastnika zareagował krzywym uśmiechem i w ułamku sekundy doskoczył za Vulta. Miecz miały cały czas wyciągnięty wysoko w górze, być może zbyt lekkomyślna postawa, ale jego podświadomość podpowiadała mu, że to najlepsze wyjście w tym momencie. Po chwili jednak znowu musiał skakać, aby uniknąć ataku zza pleców. Zobaczył szarżującego i nosorożca i unikając go na tę chwilę, rzucił się do reszty konstruktów. Był rozpędzony, wiedział, że ataki jego napastników nie są wyprowadzane z największą precyzją, a to pozwalało mu na element swobody. Cały czas jednak starał się trzymać dystans wykorzystując długość swoich kończyn. Nie do końca rozumiał całą sytuację, więc korzystając z najprostszej logiki trzymał się plecami do ścian i bacznie obserwował potężnego nosorożca, którego oczywiście miał ochotę zaatakować. Nie wiedział jednak co może zdziałać przeciw stworzeniu tak wytrzymałemu...

Re: Dżungla

98
Klimat sielanki jaki na chwilę się wszystkim udzielił, mimo trupiej widowni i absurdalnych okoliczności, zniknął w chwili wyłożenia kart. Po natychmiastowej reakcji młodego czarodzieja, wywiązała się krótka walka podczas której połowa przeciwników padła martwa lub po prostu rozsypana w przypadku tych, którzy mimo śmierci byli tu obecni. Na polu walki oprócz trójki bohaterów, został ostatni strażnik, gdyż drugi nie zdążył obronić się przed szponami wymierzonymi w jego kark. Jedyny żywy wydawał się być poważniejszym przeciwnikiem od swoich dwóch poległych kompanów. Jego postawa świadczyła o doświadczeniu, w oczach zaś dominowała determinacja. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści noża. Widział nienaturalne uzbrojenie młodego czarodzieja, jednak wizja kary ze strony nekromanty, w razie ucieczki, musiała wydawać mu się bardziej okrutna.

Ostatni strażnik przestąpił dwukrotnie z nogi na nogi, po czym błyskawicznie rzucił się na swego przeciwnika. Próbował go zdezorientować szybkimi cięciami, jednak widząc, że nie przynosi to zamierzonego skutki, sfingował kilka uderzeń kłutych po czym wymierzyć niskie kopnięcie na kolano Vulta. Noga zamiast napotkać kruchy staw, uderzyła w przygotowany już szpony, które całkowicie zneutralizowały tę dolną kończynę. Teraz, gdy to była tylko formalność, stróż ledwo stojąc, rzucił się ponownie, a raczej padł w stronę młodego czarodzieja. Jeden szybki atak pazurów i wylądował bezwładnie na ziemi.

Tymczasem olbrzymi miecznik mierzył się z olbrzymim problemem. Stojący naprzeciwko ożywiony nosorożec, nie robił wrażenia jakby miał szybko paść. Dziura, która powstała po uderzeniu magii Esmeraldy była wielkości arbuza, w dodatku środek łba nadal dymił. Potwór jednak jakby nie zwracał uwagi na ten uszczerbek. Mimo ataku dziewczyny, uwaga bestii cały czas była skupiona na Szahidzie. Mimo kilku nieudanych szarż nie dawał za wygraną. Rozwarł resztki paszczy i zawył, lecz przez deformację brzmiało to nienaturalnie, jak nie z tego świata. Zwierzę nachyliło łeb i ruszyło przed siebie. Pomieszczenie nie było szczęśliwie duże i uniemożliwiało nabrania pędu. Umożliwiało to mężczyźnie dosyć łatwe odskakiwanie. Próbował przy okazji cięć na łeb, tułów, niestety bez większych efektów.

- Jego łapy! Atakuj jego łapy! - Piskliwy krzyk Esmeraldy przebił się przez tumult jaki robił jednorożec. Kobieta chciała coś jeszcze dopowiedzieć, jednak dwa szkielety, które jeszcze jakimś cudem ostały się na nogach, zaszły ją z dwóch stron, uniemożliwiając ucieczkę.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Wróć do „Taj`cah”