Re: Wschodnie Wody

301
Nic... — mruknęła zamyślona, zaglądając w bulaj. Westchnęła, opierając dłonie na biodrach i zerknęła z góry na utytłanego w soku Septo. — Brawo. Jeśli myślisz, że wleziesz mi taki do hamaka, to się grubo mylisz…
Hm? Ach… Ojciec panny, do której mój brat wypisywał te bzdury — rzekła z kpiącym uśmiechem, oglądając się na Narvala przez ramię — był zgoła innego zdania. No, ale o gustach się nie dyskutuje. A córki zachodzą w niechciane ciąże i bez sprośnych wierszydeł… Nie martw się, nie zamierzam zabawiać ich do śniadania — dodała. — Aż tak mi się nie nudzi.
Eshoar odwróciła się do Septo i wyciągnęła ku niemu ręce, chcąc schwycić go niby kota, a przy tym się nie upaprać. Jedyne, co osiągnęła, to kolejny małpi foch.
No i czego się boczysz? — zapytała z wyrzutem nie mniejszym, niż ten wystosowany wobec niej chwilę wcześniej. — Przecież nie chcę ci zrobić krzywdy. Wypuściłam cię z klatki, pamiętasz? Ech... — elfka machnęła zrezygnowana ręką — jak sobie chcesz. Ja idę spać.
Bywaj, Narval — pożegnała nawigatora i ruszyła do wyjścia, którego pilnował Sai „na wypadek, gdyby kapitan go potrzebował”. Kiwnęła mu głową, posyłając blady uśmiech i rozpłynęła się w półmroku.
Wracając do swojej kajuty — z Septo czy bez niego — zatrzymała się na chwilę przy burcie, patrząc w czarną dal, oświetloną trupim blaskiem miesiąca. Wiatr targał jej warkoczykami, słona bryza osiadała na skórze. Przymknęła na chwilę oczy, oddychając pełną piersią i po raz pierwszy pomyślała, że być może niepotrzebnie tak bardzo lękała się morza. W końcu woda to życie, bez niej nie byłoby niczego… A przynajmniej tak jej mówili na zajęciach z przyrody. Co z tego, że nie wie, co jest w głębi? A czyż wiadomo, co w człowieku siedzi? Albo w małpie? Dumała nad tym chwilę, lecz nie doszedłszy najwyraźniej do żadnych spektakularnych wniosków, westchnęła i powlekła się w dalszą drogę.
Gdy dotarła na miejsce, poczuła jak depczące jej po piętach zmęczenie wskakuje jej na plecy i wtłacza w kawał szmaty zawieszonej w rogu gościnnej kajuty. Nie zdjąwszy nawet butów, odpłynęła w sen.
Obrazek

Re: Wschodnie Wody

302
Poranek zastał ją w rozkołysanym falami hamaku. Poranne słońce pod niebem barwy lazuru przeciskało się do środka jej kajuty niewielkim okienkiem, odbijając się refleksem na mosiądzu przekrzywionego świecznika w rogu. Morze za oknem, witające ją odwiecznym szumem nie było tym samym morzem co zeszłego wieczoru. Pozbawione nocnego nieba i przeglądającego się w nim Zarula, straciło wiele ze swojej tajemnicy i niepokoju. Drugim wszechobecnym po muzyce fal dźwięku było jak zawsze nieustanne trzeszczenie drewna, basowe i odległe kadłuba, chór pomniejszych desek składających się na otaczający ją kąt, skarżących się na każdą zmianę ciężaru lub głębsze wychylenie łajby. Przelatujące stado mew rozdarło się w oddali gdzieś za oknem. Wydzierały się — najpewniej rzucając klątwy lub ponaglenia, liczne głosy dobiegające ją z oddalonego pokładu. Zarówno intensywność tych ostatnich oraz pozostałych odgłosów otoczenia pozwalała jej się zorientować w jednym — statek płynął i to najpewniej pod pełnymi żaglami.
Jeszcze zanim zeszła ze swojego posłania poczuła, że coś zawierciło jej się na brzuchu. Przyczyną ruchu był jej świeżo adoptowany pupil, który zdążywszy zbudzić się przed nią, zajmował się akuratnie poranną toaletą i śniadaniem w jednym, iskając swoje futro ze wszystkiego co przyczepiło się doń podczas wczorajszej uczty, którą urządził sobie w kapitańskiej kajucie.

Re: Wschodnie Wody

303
Złaź ze mnie, brudasie... — wymamrotała zaspana, przeganiając morskiego kota z podołka.
Ziewnęła przeciągle, spojrzała na wypełniony błękitem bulaj — błękitem i niczym więcej. Pierwszy raz w życiu spędziła noc na pełnym morzu. A także wzięła udział w pirackiej ruchawce. Dostała w spadku małpę. Widziała ducha. I myła się w słonej wodzie.
Nieźle, pomyślała, jak na jeden wieczór.
Odbijające się od metalu słońce oślepiło ją, gdy skierowała wzrok na świecznik. Przymknęła wypełnione piaskiem oczy, gotowa ponownie odpłynąć w sen, ale sen nie chciał wrócić. W przeciwieństwie do jej podopiecznego. Eshoar łypnęła na sadzącego się jej na piersi zwierzaka.
Nie odczepisz się, co? — zapytała, jakby mógł jej odpowiedzieć, i poczochrała go pod brodą. — Niech ci będzie… Wstaję...
Wyłuskała się z hamaka, rozprostowała kości i poczuła rwanie w okolicy twarzy. Śliwa pod okiem nie zniknęła, choć zmalała wyraźnie. Macając opuszkami palców tkliwe miejsce, elfka odruchowo zaczęła nucić pod nosem kojącą melodię.
Rozbudzając się powoli i z trudem, Zefirówna dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie, że obiecała pomóc w kambuzie. Nie miała pojęcia ile spała ani o jakich porach podawano na pirackim (czy jakimkolwiek innym) statku posiłki, ale uznała, że skoro żaden wkurwiony głodem korsarz nie dobijał jej się do drzwi, to chyba niczego nie przegapiła.
Poniechała jednak szukania kambuza na własną rękę i — zgodnie z radą nawigatora — od razu wypatrzyła jakiegoś chłopaszka „bez liny ani czegoś pożytecznego w ręku”, by ten zaprowadził ją, gdzie trzeba.
Obrazek

Wróć do „Taj`cah”