Re: Dzielnica biedoty

31
- Ja ustalam, co jest moją sprawą, a co nie. Moje imię też nie jest ci potrzebne, wierz mi. Jednak kilka słów wyjaśnienia ci się należy. Widzisz, wiele osób wie, że pracowałaś dla Goostera. Z pewnością też wiele osób wie, że chciał cię zabić. I teraz ty, zaprowadzona przez moich ludzi, zabijesz go, czym zasiejesz zamęt. Po pierwsze, każdy bandzior w tym mieście pomyśli, że byłaś moim agentem. Po drugie, zastanowią się, czy przypadkiem jakiś tajemniczy gracz nie wszedł do gry. To sprawi, że będą ostrożniejsi. I polepszy moje wpływy i dochody w mieście. Już? Czy to cię satysfakcjonuje?

Wstał i przeszedł do stoiska alchemicznego, przeglądając kolejne fiolki i buteleczki. Wyglądało to, jakby czegoś szukał, ale Rita nie mogła być pewna czegokolwiek w przypadku tego dziwnego człowieka. W końcu odstawił na bok buteleczkę z ciemnozieloną cieczą, a następnie drugą, z czymś, co przypominało krew.

- To są bezpieczne eliksiry, nawet, jeżeli na coś masz alergię, nie powinny ci zaszkodzić. Ten czerwony pomaga w zasklepianiu ran, wystarczy, że polejesz go na jakieś cięcie, względnie inne obrażenie, a rana przyschnie i nie będzie krwawić. Ten drugi... Cóż, radze wziąć go trochę przed walką. Wyostrzy twoje zmysły, doznania. Będziesz słyszała nieco więcej, widziała wyraźniej. Zareagujesz nieco szybciej na bodźce. Okupisz to ogromnym zmęczeniem, jeżeli przesadzisz, to utratą przytomności, ale da ci znaczną przewagę i być może uratuje życie. - Buteleczki uniosły się w powietrzu i poleciały ku Ricie, by spocząć na jej wyciągniętych dłoniach. - Niech to będzie gest mojej dobrej woli. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

Jego twarz wciąż pozostawała zasłonięta, toteż ciężko było dostrzec jakiekolwiek szczegóły na temat jej niespodziewanego zleceniodawcy. Liczył się jednak fakt, że istniała szansa na ocalenie skóry.

Re: Dzielnica biedoty

32
Dzielnica biedoty, od lat taka sama. Nieważne kto sprawuje władzę, czy jak wielkie wydarzenia rozgrywają się poza tym skażonym nędzą terenem, to zawsze będą tu panować surowe prawa ulicy. Przetrwają najsilniejsi, jak w dżungli. Miejskiej dżungli.
To tutaj zabawiali strażnicy, którzy chcieli się upodlić po ciężkim dniu pracy. Niektóre z najznamienitszych kurtyzan zaczynały swoje podboje właśnie na tym zadupiu, powoli pnąc się po szczeblach kokieteryjnej kariery.
W tych opuszczonych przez bogów slumsach wychowały się największe kanalie, jakie widziało Qerel. Tylko nieliczny odsetek wyszedł na ludzi, a i tak nie wiodło im się choć w połowie tak dobrze, jak na przykład zbirom do wynajęcia. To był jeden z uroków tej dzielnicy:
Nie wynajmowano tu ochrony przed ewentualnym atakiem, tylko najmowano zbirów do pokonania innego gangu, bo pewne było, że ktoś zainteresuje się bogatą personą albo transportującym towar kupcem (a zdarzali się tacy, którzy zapuszczali tutaj swe nierozważne kroki).

Sam Rostan zbyt często tu nie zaglądał, bo i po co? Chyba tylko na kłopot. Jedynie parę razy, gdy wykonywał mniej godne zadania na początku swojej kariery najemnika. Miało się to zmienić właśnie teraz, gdy po dość długiej przerwie, w końcu pojawiła się okazja na zarobek.
Jak na złość w mieście panował spokój, żadnych najazdów goblinów, błądzących maruderów, czy innych krwiożerczych bestii. Tak więc bezrobotny chwilowo wojownik spędzał czas wolny w karczmie Pod Kogutem, swym domu i ulubionym miejscu rozrywki. Tego dnia było dopiero południe, więc w środku panowała cisza. Przyjemną kontemplację przy kuflu piwa przerwało mu pojawienie się jakiegoś dzieciaka, na oko trzynastoletniego. Ubrany był w łachmany, a i nie pachniało od niego za ciekawie. Spojrzał na mężczyznę spode łba, ostrożnie położył na stoliku list, po czym wybiegł z karczmy jak oparzony.
Rostan mógł wyczytać, że tajemniczy pracodawca chce spotkać się dzisiaj o północy w dzielnicy biedoty, niedaleko wejścia do portu. Bardzo zależało mu na dyskrecji, a sprawa miała charakter nader delikatny, dlatego też wybrał takie a nie inne miejsce i czas. Jawiła się tam również obietnica sporego zarobku, co tylko miało zaostrzyć apetyt najemnika.
Cóż więc mógł zrobić w takiej sytuacji Rostan? Ano niewiele. Brzuch sam się nie napełni. Postanowił wykorzystać ostatnie godziny wolnego na odpoczynku i beztrosce, by w nocy stawić się w umówionym miejscu.

Wybiła północ. Rostan, rześki i wypoczęty, w pełnym rynsztunku, przybył do dzielnicy biedoty. Czekał w jednym z zaułków nieopodal bramy do portu. Wokół unosił się odór charakterystyczny dla tego miejsca. Głód, smród i ubóstwo. Gdzieś tam leżał zdechły pies, nad którego zwłokami pastwiły się bezpańskie koty. Tam z kolei pewna kurtyzana skorzystała z okazji, że jej klient zasnął zaraz na początku roboty, toteż zawinęła jego mieszek i sprytnie zniknęła w innej alejce. Aż wreszcie chuda, zakapturzona postać, która zbliżała się nierównym krokiem do wojownika.

- To ciebie zwą Rostan? - zapytał nieprzyjemnym, ochrypłym głosem, gdy wkroczył do zaułka.
Nie było widać jego twarzy, wszystko kryło się pod burą szatą z kapturem. Mężczyzna był wyraźnie zgarbiony, a zarówno mówienie jak i ruch sprawiały mu trudność. W oczekiwaniu na odpowiedź oparł się o jedną ze ścian. W końcu nie mógł mieć pewności, że to właśnie TEN najemnik.

Re: Dzielnica biedoty

33
Syf, bród, nędza. Tymi słowami najprościej i najszybciej można określić te miejsce. No bo po co zagłębiać się nad tym bardziej? I tak nikt o zdrowych zmysłach tu nie przychodzi. A czemu zamartwiać się czymś, co nas nie dotyczy? Dopiero po tym jak się tu trafi, uświadamia się sobie, w jakim gównie się znalazło i jak łagodnie wcześniejsze słowa określają te miejsce.
Najemnik bardzo dużo słyszał o tej dzielnicy i to ani jednego dobrego słowa. Był tu już parę razy. Ba, ostatnio nawet zarzekał się, że więcej już tu nie wróci. Nie podobał mu się pomysł przyjścia tutaj, podobnie jak ten szczyl z karczmy. Może to jeden z nich i chcą go okraść? Przecież nie zdąży się nawet obejrzeć, zanim otoczy go zgraja jego i koleszków. Przez ostatni brak roboty nie mógł rozważać za lub przeciw. Wiedział, że długo tak nie pociągnie. Niedługo żołądek zacząłby ściskać, a ręce opadać z braku sił a bez magicznych monet nawet ptak do otwartej mordy nie nasra.
Spodziewając się dosłownie wszystkiego zdecydował się przygotować jak należy. Mimo, że nie miał zwyczaju chodzić po własnym mieście w zbroi, założył ją. W końcu wybiera się w najciemniejszą i najstraszniejszą z ulic Qerel, bezpieczniej już za murami. Ubrany jak na pojedynek z bestią dotarł równo o północy. W nocy te miejsce było jeszcze straszniejsze, a głucha cisza, która z pozoru symbolizowała spokój tu rodziła niepokój. Rostan szedł spokojnie i powoli, bacznie obserwował otoczenie. Fakt, okolica nie była zbyt przyjemna, jednak ten nie czuł strachu. Jako najemnik z wieloletnim stażem zdążył się przywyknąć do takich sytuacji, co nie zmienia faktu, że to wszystko wcale mu się nie podobało i gdyby miał wybór pewnie schlałby się w karczmie. Trzymał rękę na pulsie, a dokładniej na rękojeści, w którą uderzał palcem wskazującym co krok.
W końcu zobaczył tajemniczą postać, zbliżającą się do niego. Stary pijak? - pomyślał. Nie, Ci się tu nie pokazują przedwszystkim ze względu na głodne psy. Biedaki, nawet nie mają siły, żeby się bronić. Próbował przyjrzeć się, ale nic to nie dało. Kaptur i noc całkowicie zamaskowały twarz mężczyzny.
- Mnie. - Odpowiedział krótko i treściwie. Co będzie wdawał się w dyskucje, cała ta sytuacja może okazać się zwykłym żartem. Nawet jeśli nie, to zaraz wszystkiego się dowie. Zresztą co tu dużo gadać, Rostan był znany z małomówności.

Re: Dzielnica biedoty

34
Mężczyzna taksował najemnika wzrokiem, kiwając z zadowoleniem głową. Spodziewał się zastać właśnie kogoś takiego.
- Rosły mąż twojego pokroju na pewno nie będzie obawiał się towarzystwa starca - odparł nieznajomy, przerywając swoją wypowiedź napadami kaszlu. - Trening i dbanie o takie ciało na pewno zabierają ci dużo czasu, młodzieńcze - dodał tajemniczym tonem.
Przez chwilę grzebał w połach szaty, aż w końcu namacał mały przedmiot i uniósł go na wysokość oczu. Klucz.
- Chodź za mną, Rostanie - rzekł do najemnika, ruszając w głąb zaułka. - Ściany mają uszy, a my mamy wiele do omówienia. Mniemam, że skoro tu przyszedłeś, to interesują cię moje pieniądze.
Nie odwracając się na mężczyznę, parł powoli do przodu, bez zawahania mijając jedne uliczki, a wchodząc w drugie. Starzec zdawał się znać ten labirynt jak własną kieszeń. Jeśli Rostan chciał później samemu stamtąd wrócić, to lepiej niech przykłada uwagę, które zakręty wybierał jego przewodnik.
W końcu dotarli do małej, rozklekotanej chatki, gdzieś pomiędzy zadupiem a nigdzie. Tutaj nawet szczury się nie zapuszczały, a co dopiero bezpańskie zwierzęta. Choć okolicę zdobiło kilka ruin, bardziej dało się wyczuć odór śmierci niż biedy. Zakapturzony starzec pogrzebał chwilę przy zamku, używając tamtego klucza, po czym drzwi stanęły otworem.
- Wchodź - rzucił krótko, puszczając Rostana przodem.
Z ciemnego prostokąta biła nieprzenikniona czerń. Mimo że na zewnątrz panowała noc, to dało się coś dostrzec, natomiast wnętrze chatki zdawało się być samym sercem nieskończonej głębi. Nogi wędrowców owiał nawet lekki chłód, wydobywający się ze środka. Aż ciarki przechodziły po plecach.
- Nie mamy całej nocy - warknął starzec, jakby chcąc zmotywować Rostana.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”