Książęcy Pałac

1
Kilkupiętrowa budowla góruje nad raczej niskimi budynkami, szczególnie ze swoimi kilkoma strzelistymi wieżami. Do środka od strony szlacheckiej dzielnicy prowadzi spora, rzeźbiona brama pilnie strzeżona przez prywatną straż księcia. Na spokojnie zmieściłyby się tam dwa wozy, które wjechałyby do przedzamcza, długiej ulicy. Po jej obydwu stronach znajdują się stajnie, budynki gospodarcze i koszary książęcej gwardii. Dalej ścieżka prowadzi na niewielki dziedziniec, na którego środku jest fontanna. Niedaleko niej znajduje się niewielka altanka otoczona małym pasmem zieleni. Na sam teren pałacu wejść można tylko poprzez kamienny most. Tuż przed wejściem brukowane przejście prowadzi na tyły budowli, zaś główna odnoga - do środka.

Wysokie pomieszczenia zostały przygotowane z myślą o rodzinie książęcej zamieszkującej jej mury, takoż i splendor jest tu niemały, z gobelinami wiszącymi na zimnych, kamiennych ścianach, złotych świecznikach, drogich dywanach i obrazach przedstawiających bardzo ważne persony w życiu Keronu. W komnatach nie brakuje wygodnych łóż z baldachimami, porcelanowych zastaw i luster z wykwintnymi ramami. Swoje miejsce ma tu również pokaźna biblioteka, kilka bawialni, sala balowa, gabinety, prywatne książęce komnaty, czy pokoje służące do przyjmowania petentów.

Na tyłach znajduje się ogród, pilnie strzeżony przez ogrodników. Drzewa chylą się ku przechadzającym się wśród alejek, na trawnikach nie brakuje skalników i ogródków pełnych pięknych kwiatów. W centralnej części widoczna jest fontanna, wokół której ustawiono kilka ławek ku uciesze zmęczonych spacerem bywalców. Miejsce tutaj ma też niewielki labirynt z żywopłotu, służący głównie radości pociech książęcych, jak i rezydujących tu chwilowo gości.

Książęcy Pałac

2
W samo południe słońce potrafiło porządnie przygrzać w głowę i zarosić czoło przechadzających się mieszkańców kompleksu pałacowego. Pogoda mimo wszystko była raczej urokliwa, z czystym nieboskłonem nad głowami i temperaturą jedynie delikatnie ogrzewającą ciało. Była druga połowa lata 90 roku III ery, a w mieście humor dopisywał wszystkim. Zdawałoby się, że mieszkańcy winni być przygnębieni aktualnie panującą sytuacją na wschodzie kraju, jednak problemy ich pobratymców były nadzwyczaj odległe, nie znaczy to jednak, że niewidoczne.

O ile zwykłego mieszczucha nie interesowała polityka tak mocno, o tyle osoby z wyższych warstw społecznych już tak, szczególnie, że nadal wojna wisiała na włosku. Minęło już trochę czasu, niemal trzy lata, od praktycznie wybuchu wojny domowej z królem Aidanem Augustyńskim. Groźba tkwiła w sercach ludzi prowincji już wcześniej, lecz przytłumiona była naglącym problemem - zarazą trawiącą do reszty każdego z biedniejszych części miasta. Zarządzono wtedy kwarantannę, książę Jakub wraz ze świtą opuścił swą siedzibę, podczas gdy najznamienitsi medycy i alchemicy głowili się nad rozwiązaniem problemu. W tym samym czasie suweren pieczołowicie zbierał wojsko złożone ze swych wasali i ich ludzi, będąc gotowym do wyruszenia na stolicę. Lecz plany zostały odłożone w czasie przez natłok wydarzeń.

Pierwszym było wynalezienie leku na zarazę, mór erolski, przybyły tajemniczym statkiem z Archipelagu. Niejaki Sylvius Aurinuget, alchemik, zdołał odkryć w porę remedium i natychmiast dzięki rozporządzeniu księcia zaczęto leczyć mieszkańców. Jednocześnie dowiedziano się o źródle tejże zarazy, którym była rodzina Stradfordów, rojalistów. Osobę odpowiedzialną za nieszczęścia natychmiast pojmano wraz z towarzyszącą mu wiedźmą, a sprawą zajął się Zakon Sakira. Był to idealny pretekst do wojny domowej, lecz wtedy królewską prowincję uderzyło coś innego – Nowe Hollar zostało przejęte przez niejaką Callisto Morganister, wysoką elfkę, która stanęła na czele miasta, ogłosiła niepodległość. Następnie kolejne nieszczęścia spadały na Saran Dun, a najbardziej dotkliwym z nich była plaga ziemi, która z dnia na dzień poruszała się na północ, niszcząc plony, florę i faunę. Były pogłoski o nieumarłych, a wkrótce Zakon Sakira wypowiedział świętą wojnę wiedźmie. Plany Jakuba naturalnie przesunęły się w czasie.

Dzisiaj natomiast książę zwołał kilku najznamienitszych przedstawicieli grup społecznych, którzy mieli się naradzać, by odpowiedzieć na bardzo proste pytanie – co dalej? Wśród nich znaleźli się Linus i Aella, przedstawiciele znaczących rodów szlacheckich. Ona, będąca szwagierką Jakuba i dzisiejszą twarzą i głosem jej rodu, on, będący zaufanym doradcą księcia. Co najzabawniejsze, oboje słynęli ze swoich działań militarnych. Łzy Feniksa, banda Linusa, była oddziałem pełnym istot o charakterze raczej... głośnym. Aella była znamienitą wojowniczką prowadzącą swoich ludzi w bój, do tego promieniującą pewnym urokiem osobistym.

Nie wszyscy, łącznie z Jakubem pojawili się jeszcze na naradzie. Ba, Linus i Aella byli tu pierwsi, zasiadając po kolejno po prawicy i lewicy księcia. Na razie między nimi była niezręczna cisza, podczas której mogli przyjrzeć się sobie bliżej i być może zagaić słowo bądź dwa, zanim pozostali się nie zbiorą...

Książęcy Pałac

3
Salę obrad wypełniała gryząca wręcz uszy cisza zaś pusta przestrzeń i grube mury wysokiego pomieszczenia tylko ją nasilały. Brak księcia i większości jego zauszników również nie służył atmosferze, a sam wicehrabia niewiele pomagał swoją osobą. Wpatrzony w blat stołu siedział na swoim krześle tak prosto, tak sztywno i z wyrazem twarzy tak kamiennym, że poprzysiąc by można, iż pozuje do portretu - najpewniej nagrobnego. Mimo jednak pozornego braku zainteresowania Linus czuł, że coś nadchodziło. Wiedział, że coś musiało nadejść. Kulminacja wielu lat sporów i zwad, ran głębokich i ostrzy rozcinających rodziny na pół. Jego wnętrze wrzało z natłoku myśli, wizji i marzeń. Mimo wszystko pogrzebał je wszystkie pod kamienną fasadą w pełni świadom gdzie to wszystko mogło zmierzać. Pamiętał dobrze dzień w którym był absolutnie przeświadczony, że wojna nadeszła... i się pomylił. Świat nie był czymś co dało się przewidzieć, pojąć i zaplanować podłóg własnej woli. Wiedział to lepiej niż niejeden starzec będąc zaprawionym w okrucieństwie i nieprzewidywalności wojny od wczesnego dzieciństwa. Stał z kamienną twarzą i chłodnym wnętrzem patrząc na ich spalone zapasy po rajdzie Leśnych Elfów. Przełykał bez problemu zdrady najemców na Północy. Nawet ucinanie karku dezerterom sprawiało mu wyjątkowo rzadko przykrość lub wzbudzało ślepy gniew. Wojna zahartowała jego serce od młodości i porażki rzadko budziły w nim furię. Emocje były czymś na co pozwolić sobie można było przy sukcesie, nie przy porażce. Gdy jednak chodziło o ten konflikt najlepszym na co jego wrząca krew mogła sobie pozwolić było powstrzymanie się od nadmiaru zbędnych myśli i rozgorączkowania. Dzisiejsze zebranie równie dobrze mogło być początkiem wojny co ogłoszeniem nowego projektu księcia mającego poprawić życie mieszkańców prowincji. "Co dalej" mogło okazać się "tym co zawsze".

Umysł pozostawiony jednak samemu sobie wcześniej czy później niechybnie rozpocząłby próby upewnienia szlachica w swoich skrytych pragnieniach. Oddanie się zaś sennym marom przed ujrzeniem choćby początku drogi wiodącej do celu nie miało racji bytu w kodeksie Virrienów. Dlatego też wzrok jego powędrował po pewnym czasie ku jego jedynej potencjalnej rozmówczyni i ratunkowi od owej przeklętej ciszy. Aella Stedinger. Z tych Stedingerów. Na dodatek szwagierka samego Jakuba. Wiedział o niej tyle, że podobnie jak on sam dostała się do wewnętrznego grona Jakuba poprzez demonstracje swoich możliwości militarnych w terenie. Determinacja godna podziwu. Można by ich nawet od biedy uznać za podobnych. Z tą "drobną" różnicą, że siedząca przed nim niewiasta dowodziła czymś co bard mógł najpewniej w swojej pieśni nazwać po kilku kielichach zastępem szlachetnych rycerzy... w przeciwieństwie do samego Linusa i jego oddziału na którego wizerunku prócz stali leżało kilka niekoniecznie pochlebnych plotek. Ostatecznie jednak krótka rozmowa z drugim zaprawionym w boju rycerzem mogła być miłą odmianą od potencjalnie monotonnej i pozbawionej wrażeń narady. Kąciki warg rycerza uniosły się odrobinę gdy z jego ust padło zapytanie.

- Panno Stedingerd czy wiadomo może waszmość pannie w jakim dokładnie celu zostaliśmy dzisiaj tu zwołani? Mniemam iż jest to sprawa wagi państwowej skoro ściągnięto tutaj...

Tu przejechał wzrokiem po przygotowanych pustych siedziskach marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

- ...najpewniej każdą znaczącą coś w prowincji osobę. Czy Jego Wielmożność Lord Stedingerd zaszczyci nas dzisiaj swoją osobą? Czy też... Oh! Proszę wybaczyć nachalność. Zapędziłem się z pytaniami. Będę niezmiernie wdzięczny mogąc uzyskać odpowiedź choćby na jedno z nich.

Losy prowincji i Jakobinów wisiały na włosku i rycerz nie miał zamiaru być ostatnim który dowie się ostatnim o tym, że włos pękł. Pociągniecie zaś za język członkini rodziny książęcej było okazją jakiej nie potrafił po prostu zignorować. Ostatecznie wszystko zaś służyło zdławieniu owych nachalnych myśli, uczuć i wspomnień które jęły powoli zaśmiecać niepotrzebnie jego umysł. Obrada była obradą i nawet jeśli znowu będzie musiał pełnić rolę czysto doradczą w sprawie nijak militarystycznej musiał zachować możliwie czysty umysł. Nie tylko dla lepszego samopoczucia ale i dobra ogółu. W końcu gdy przechodziło co do czego ufał swoim opinią w zakresie finansów i polityki bardziej niż co poniektórym "przedstawicielom grup społecznych". Nie mógł więc pozwolić sobie na rozpoczęcie obrady będąc w stanie wewnętrznego konfliktu.
Spoiler:

Książęcy Pałac

4
Cisza nie była tym czego pragnęła kobieta, tak jak i jej towarzyszowi najwidoczniej. Aella przywykła do dźwięku stali, pojedynków lub czegokolwiek innego, ale nie ciszy, to było coś czego nie mogła zbyt długo znosić. Tak wiec narady nie były jej ulubionym zajęciem, szczególnie kiedy to ona musiała na kogoś czekać - z drugiej strony zawsze wolała zjawiać się wcześniej, aby nic jej nie umknęło, w końcu informacja to władza, a tej nigdy za dużo.

Oczekując na przybycie pozostałych, "Wiedźma" rozsiadła się wygodnie na krześle, może nawet zbyt wygodnie, gdyż siedziała bokiem do stołu, a nogi oparła na drugim krześle, a w niezręcznej ciszy słychać było tylko jej rytmiczne stukanie krótkimi paznokciami o blat stołu. Niecierpliwiła się, to było widać, jednakże w jej głowie kotłowało się wiele myśli i planów co do przyszłości księstwa, głównie krwawych i ekspansyjnych.

W pewnym momencie jej rozmyślanie przerwała jedyna osoba, po za nią, na sali. Aella przez chwilę nawet nie drgnęła, tylko jej wzrok skupił się na Linusie jak gdyby zaraz miała rzucić na niego jakiś czar za przerwanie jej natłoku myśli. Kobieta jednak po kolejnej chwili uniosła kącik ust, jak gdyby wiedziała coś, czego on nie wie - zmieniła pozycję i usiadła względnie poprawnie przy stole.

- Osobiście mam nadzieję na przejście do ofensywy. Aiden zbyt długo już dyktuje warunki i przekracza granice, nie tylko te fizyczne. Precyzyjna infiltracja i dezinformacja jego armii, kilka przekupstw i możemy w końcu się go pozbyć. A jeśli i to nie wystarczy, to na wschodzie czeka ewentualny sojusznik do walki z nim i zakonem. - przerwała wypowiedź na krótką chwilę... - Ale nie, nie wiem dokładnie po co zostaliśmy wezwani. Jednakże jeśli to kolejne narady na tematy które nie przyniosą żadnych konkretnych działań, to...cóż, wyjdę z inicjatywą.

Zdecydowanie i gotowość do wojny zupełnie nie pasowały do tak ślicznej kobiety, a jednak widać było jej determinacje aby wreszcie podjąć konkretne działania wobec Aidena - zresztą to nie pierwszy raz kiedy porusza ten temat podczas narad.

- A pan, panie Virrien, jakie ma pomysły i przewidywania na temat dzisiejszych narad?

Aella na dzisiejszej naradzie zjawiła się tylko w długiej czarnej sukni z krótkimi ramiączkami i wysokim, czarnym, skórzanym pasie.

Książęcy Pałac

5
Rycerz wysłuchując słów kobiety nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego poczucia, że narada może okazać się bardziej problematyczna niż śmiał się nawet spodziewać. Zaś brak dodatkowych informacji płynących z ust jego rozmówczyni jedynie umocnił szlachcica w przekonaniu, że nadchodziło coś większego. Zwłaszcza, że już sama rodzina książęcą tak ostentacyjnie i jawnie mówiła o wojnie. Z drugiej jednak strony były to słowa kobiety, która jak dało się poznać po tonie wypowiedzi miała dość rozognioną perspektywę na sytuacje. Być może nawet bardziej niż sam rycerz. W ogólnym rozrachunku nie pozyskał w tej rozmowie zbyt wiele... na chwilę obecną. W końcu nie było czegoś takiego jak rozmowa pozbawiona treści. Niemniej jednak trudno było powstrzymać się od pewnego rozczarowania. Nie można było teraz jednak zatrzymać dialogu. Nawet jeśli rozmowa nie przynosiła oczekiwanych skutków to kurtuazja wymagał by odpowiedzieć damie na pytanie. Zwłaszcza jeśli wcześniej samemu je zadano. Dlatego też poprawiwszy kołnierz odchrząknął i rzekł.

- Sytuacja polityczna królestwa się zmieniła... znowu. Klątwa nieurodzaju trawiąca wschodnie ziemie nie ustąpiła a rozciągnęła się niemal od Nowego Hollar do Stolicy zagrażając nie tylko "królowi" ale i zapewne rebeliantom... a niedługo kto wie czy nie przedrze się i do nas. Kolejny port naszego królestwa został zniszczony w wielkiej katastrofie a w niemal każdym kluczowym mieście doszło do większego lub mniejszego "incydentu". Cała centralna Herbia jest w rozsypce... chaosie pozbawionym kierunku. Mniemam, że Książę ma zamiar przedstawić plan pozwalający nam przetrwać owe czarne chwile i wyjść z nich z korzyścią. Uporaliśmy się z trawiącą nas plagą na długo przed innymi prowincjami i ich nieszczęściami za co winniśmy być wdzięczni. Nie zmienia to jednak faktu, że bycie otoczonym przez zagrożenia nie będąc bezpośrednio celem jednego z nich jest dalej zagrożeniem. Patrząc zaś na całokształt zdarzeń które miały miejsce ostatnimi czasy trudno nie odnieść wrażenia, że na Keronie nie ciąży jakaś klątwa. Książe najpewniej wyłoży nam co winniśmy zrobić by pozostać od niej wolnymi... być może czyimś kosztem.


Uraczywszy niewiastę swym ponurym wywodem o upadającym królestwie wicehrabia nie mógł powstrzymać się od kolejnego słabego uśmiechu. Myśl o przerażeniu jakie musiało padać na serca możnych u boku Aidana radowała najczarniejsze zakamarki jego serca. Nie tylko zaraza ale i zdrada, nie tylko zdrada ale i przegrana wojna... co następne ich czekało? Jak nisko będą musieli upaść by zniżyć się o proszenie o pomoc? Z czasem jednak duszę rycerza poczęło trawić inne pytanie. Czy Keron ma szanse na przetrwanie nawet jeśli odda władze w dłonie Księcia? Sytuacja na wschodzie nie była zła. Była tragiczna. Jedna iskra mogła zapoczątkować coś pokroju podbojów samego Kerona. Ruch wywracający porządek świata do góry nogami. I Patroni jedni wiedzieli czy i Qerel nie padłoby ofiarą podobnego ruchu. Może nie od razu... ale z czasem. Uśmiech zniknął z twarzy Linusa miast tego zastąpiony wyrazem lekkiego rozczarowania i słowami.

- Pomysłów możemy zaoferować kilka ale ostatecznie wszystkie sprowadzają się do tego samego. Celem naszego zgromadzenia od zawsze było oddanie władzy nad królestwem w dłonie prawowitego dziedzica. Teraz zaś pod znakiem zapytania stoi nie to kto będzie władał... tylko czy będzie czym władać w ogóle. Jak już powiedziałem musimy przygotować się na możliwie najgorszy obrót spraw na wschodzie. Być może nawet porzucić całą część królestwa do czasu aż nie zabezpieczymy reszty frontów. Może okazać się, że zaprowadzenie ładu i porządku po drugiej stronie Śnieżki możliwe będzie dopiero w odległej przyszłości... lub jednym idealnym momencie.

Szlachcic zadarł głowę i wlepiając spojrzenie w sufit dał się porwać na krótką chwilę ciszy. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że w miarę jego przemowy w komnacie pojawiła się trzecia osoba. Choć może "osoba" nie była idealnym określeniem. Czuł raczej jak jego słowa odbijały się od masywnych czarnych skrzydeł bóstwa śmierci rozpostartych pod sklepieniem. Czekających aż w sali obrad zapadnie ta jedna długo wyczekiwana decyzja, która zmusi je do lotu. Lotu nad pałacem, prowincją i całym Keronem. Lotu którego tak pragnął jednak czuł, że go nie dostanie. Nie tak jakby go pragnął. Choć i to nie było prawdą. W końcu...

- ... ostatecznie i tak wojna o Keron już trwa. Musimy teraz tylko dobrze dobierać nasze bitwy Panno Stedingerd. Mam tylko nadzieje, że pierwszym przeciwnikiem nie będzie właśnie ta nowa plaga. Pamięta waszmość panna mór erolski? W mojej skromnej opinii musimy w pierwszej kolejności zrobić wszystko by trzymać to nowe paskudztwo z dala od nas i naszych ludzi.
Spoiler:

Książęcy Pałac

6
Ledwo Linus skończył ostatnie zdanie, Aella nie miała nawet szansy odpowiedzieć, ponieważ do sali wkroczył rosły mężczyzna koło czterdziestki. Ubrany w elegancki, acz prosty strój, miał na piersi oznaczenie - był to Arthur Chantellier, syn jednego ze szlachciców książęcej prowincji, generał wojsk Jakuba. Pod pachą niósł małą szkatułkę i rulon. Skinął głową na powitanie Linusowi, ukłonił się głębiej Aelli i położył przy swojej części stołu pakunki, zasiadając.

Drzwi nie stały zamknięte długo, bowiem po krótkiej chwili weszło przez nie dwoje ludzi. Jeden starszy mężczyzna już koło sześćdziesiątki, z elegancko wyczesanymi włosami, ogoloną twarzą i w idealnie dopasowanym stroju. Na spiczastym nosie miał okulary, ze sobą niósł jakąś księgę. Był to Karl Beilder, starszy nad monetą, pilnujący finansów księstwa. Ze względu na swoje świetne zarządzanie pieniądzem, właściciel banku w Qerel, nie będący osobą błękitnokrwistą, zaskarbił sobie zaufanie księcia. Obok niego szedł młodszy o około trzydzieści, dwadzieścia pięć lat mężczyzna, głowa wywiadu Jakuba, Rodryk Stedinger, kuzyn po mieczu Aelli. Od małego szkolony w tym kierunku, był jednym z lepszych szpiegów w królestwie i gdy nastąpiła delikatna schizma, objął on stanowisko głowy wywiadu. Dwójka mężczyzn przebąknęła przywitanie, po czym zasiadła na swoich stanowiskach, przymykając przy okazji drzwi.

Minęła może minuta, zanim pojawiła się kolejna osoba. Wysoka kobieta o ostrych rysach twarzy, spiętych wieloma spinkami włosach, w błękitnej, skromnej sukni. Stukając obcasami o marmurową podłogę, usiadła z gracją na swoim miejscu, uśmiechając się do zgromadzonych tutaj. Była to Stella Tiannan, nadworna magini księcia, osoba niezbędna do konsultacji związanych ze sprawami nadprzyrodzonymi. Ostatnim, który przyszedł, był rosły mężczyzna o twarzy rozoranej wiatrem, spalonej słońcem i pełnej paru blizn. Nosił na sobie szaty z insygniami Sulona. Siadł nieco zbyt frywolnie, za głośno przesuwając krzesło w stronę stołu. Mężczyzną był Ulfryk Forhord, kapłan Sulona, wieloletni marynarz, oddelegowany do reprezentowania zarówno marynarki wojennej, jak i religijnej części społeczeństwa.

Ostatni był on - Jakub Augustyński, młodszy brat króla, pretendent do tronu i poniekąd przez niektórych uznawany za jedynego prawowitego spadkobiercę poprzedniego władcy. Wysoki jegomość o kasztanowatych włosach, przystrzyżonej brodzie i błękitnych, świdrujących oczach raźnym krokiem wszedł do pomieszczenia. Na jego skroniach widniała cienka, złota obręcz przyozdobiona delikatnie kamieniami szlachetnymi. Ubrany w eleganckie, acz proste ubrania, prezentował się iście po królewsku i taka też aura od niego promieniowała. Chociaż młodszy od swego brata, wyglądał na poważniejszego dzięki pierwszym zmarszczkom na czole... aczkolwiek kto z zebranych tutaj widział w ostatnich latach Aidana? Tyle się działo, że może i jemu przybyło bruzd na czole.

Wszyscy wstali i czekali, aż książę usiądzie. Narada była swego rodzaju wyjątkowa, gdyż nikt do końca nie wiedział, czego się spodziewać. Były pogłoski, że w końcu książę zdecyduje się na działania - ale jakie, nikt nie wiedział.

Witam wszystkich zgromadzonych. Myślę, że bez zbędnych ogólników przejdziemy na początku do spraw bieżących. Karl, oddaję głos tobie - odezwał się, gdy tylko zasiadł. Skarbnik natychmiast otworzył swoją księgę, odchrząknął i zaczął mówić.

Inwestycja w nowe biznesy w mieście zaczyna w końcu się zwracać. Po pewnym okresie stagnacji po zarazie jak książę wie, mieliśmy mały problem z przedsiębiorcami, którzy woleli przenieść swoje działalności na bardziej stabilny wschód. Drobne dofinansowania z książęcego skarbca pozwoliły jednak istniejącym firmom ponownie rozwinąć skrzydła, zaś dzięki napiętej sytuacji między Nowym Hollar, a Saran Dun, dużo osób przeniosło się do nas. Podatki napływają od jakiegoś czasu w większych kwotach niż w ostatnich latach i odbudowa miasta kosztuje mniej, więc mogę śmiało zasugerować, ze nadwyżkę można przeznaczyć na coś nowego.

Zawsze można lepiej wyposażyć wojsko. W końcu kiedyś w końcu będziemy zbierać pospolite ruszenie, prawda? — wtrącił Arthur, ostatnie pytanie kierując bardziej do księcia.

Jeszcze nie teraz. Wtrącanie się do potyczek mojego brata i Zakonu Sakira przysporzy nam więcej problemów, niż byśmy chcieli. Poza tym potrzebujemy aprobaty ludzi... w ich oczach mamy być zbawcami, a nie kolejnymi figurami w wojnie między wielkimi.

Już teraz książę ją posiada — odpowiedział Rodryk, kuzyn Aelli. — W dolnych częściach miasta zbierają się uchodźcy zarówno z Saran Dun, jak i paru ludzi z Nowego Hollar, czy Ujścia. W Qerel widzą coś, o co w Keronie ciężko w dzisiejszych czasach – stabilność i spokój. W dobie, gdzie całe państwo jest wręcz zrujnowane, nasze miasto wydaje się być idyllą. Dodatkowo w stolicy rosną niepokoje społeczne, jest powszechny głód, zaraza i coraz większy bunt przeciwko koronie. Moim zdaniem pieniądze z podatków można przeznaczyć właśnie na pomoc uchodźcom i kampanię zachęcającą do zamieszkania w Qerel.

Środki, które pójdą wywiadu masz na myśli — odparł generał. Szpieg tylko wzruszył ramionami. Jakub powiódł wzrokiem po reszcie swojej świty, oczekując wypowiedzenia się w kwestii inwestycji – być może zaproponowania nowej, być może poparcia już wypowiedzianej kwestii.

/kolejność dowolna

Książęcy Pałac

7
Skłoniwszy się i oddawszy wyrazy szacunku nowo przybyłym Wicehrabia przyjął na swoim siedzisku pozycje zdecydowanie swobodniejszą niż pierwotnie... lecz wciąż dość sztywną by w porównaniu do reprezentanta wielkiej świątyni Sulona w Qerel wyglądać jak uosobienie etykiety. Wodząc wzrokiem po zebranych splótł dłonie na powierzchni blatu i wyciszył umysł. Szum miasta dobiegający zza okna i korytarzy, ozdobne wnętrze komnaty i nawet lekko skrzypiące meble przestały mieć znaczenie. Liczyła się tylko ósemka ludzi zebranych w tym pomieszczeniu. Każdy z nich został wybrany przez księcia w tym samym lecz jakże różnym celu. Aby wspierać jego roszczenia do tronu oraz wspomóc rozwój jego prowincji. W pewnym sensie można było powiedzieć, że byli towarzyszami broni. Podążający tym samym traktem ku bitwie i w teorii zaprzysiężeni by się wspierać. Jednak na postojach i w obozach niechybnie dochodziło do drobniejszych spięć... czego można było być tu świadkiem. Arthur i Rodryk. Wojsko i wywiad. Rywalizacja stara jak świat i sprowadzająca się ostatecznie o to czy pieniądze pójdą na zbroje dla wiejskiego tałatajstwa czy na łapówki dla żebraków.

Pospolite ruszenie było niechybnie potrzebne do obalenia Aidana ale Linus aż nazbyt dobrze pamiętał na co mu się zdało gdy będąc jesz podrostkiem ruszył na swoją pierwszą wojnę. Prędzej oddałby swoje życie bandzie najemnych elfów, których rodziny pomordował Krwawy Baron niż zastępom tych niedołęgów. Z kolei sprowadzanie ludności skąd popadnie do jednego miasta niechybnie spowodowałoby wylęg konfliktów wewnętrznych, które w efekcie odarłby Qerel z tej całej otoczki urojonej przez Rodryka "Idylli". Gdyby był to jego obóz rycerz dawno kazałby swoim dwóm podwładnym się przymknąć i po kolei skompromitować ich zamysły na oczach zebranych... ale nie był. Chcąc nie chcąc byli oni jego towarzyszami. Co więcej mimo zgrzytów w ich poglądach wicehrabia nie mógł zaprzeczyć, że oboje traktowali swoje pozycje poważnie... oraz, że darzył ich obu pewnym szacunkiem. Byli zdecydowanie lepsi niż przeciętna rozpuszczona Kerońska szlachta. Rzucanie zaś kłód pod nogi jedynym przyzwoitym ludziom w prowincji w imię zaspokojenia swojej irytacji było dość... nieproduktywne. Dlatego też wzdychając jeno lekko Linus postanowił przekazać swoją wizję uwzględniając opinie dwójki jego przedmówców... na ile zdołał.

- Arthurze, Rodryku... Wasz Książęca Mość. Pragnę zauważyć, że w ostatecznym rozrachunku obie kwestie muszą być poruszone natychmiast. Problem nie leży tutaj niestety w wyborze jednej z tych opcji. Z funduszami lub bez... lub pewnym ich podziałem musimy zaradzić obu natychmiast. Choć może nie do końca tak jakbyśmy chcieli. Zebrani tutaj na pewno uszanują ostateczną książęcą decyzje co do czasu i miejsca rozpoczęcia natarcia... ale czy możemy to samo powiedzieć o waszym bracie? O zarazie, która trawi prawie jedną trzecią jego prowincji? A jeśli na skutek wojny oraz plagi siły Zakonu się załamią...

Tu rycerz zamilkł na chwilę. Argument ten szwendał się w jego umyśle od jakiegoś czasu. Niekoniecznie pilny, niekoniecznie pewny i do pewnego stopnia łatwy do zapomnienia w natłoku konfliktu na kontynencie. Pogrzebane głęboko zagrożenie... wypłynął jednak z pełną siłą na usta szlachcica gdy ten pojął jego konsekwencje... oraz kto ucierpiałby jako pierwsza jego ofiara.

- ... to czy możemy liczyć, że mieszkańcy Wysp Nieumarłych uszanują cokolwiek? Ich niedobitki dalej zalęgają w Zachodniej Prowincji i na pobliskich wodach mimo ścisłej kontroli tych ziem przez Zakon. Gdy go zabraknie lub jego siły podupadną... kto będzie kolejną logiczną ofiarą? Arthur ma racje. Musimy umocnić nasze siły nawet jeśli... nie. Szczególnie jeśli chcemy zwlekać z ofensywą do odpowiedniego momentu. Uważam jednak, że przed zebraniem i doposażeniem pospólstwa musimy zadać sobie pytanie. Czy jesteśmy gotowi uchronić nasze armię przed zostaniem strawionym przez plagę głodu... i być może nie-śmierci. Nowe umocnienie nabrzeża na zachodzie... może ekspedycja badawcza mająca pojąć lepiej zarazę... a może najęcie kilku magów i uzdrowicieli do regularnego patrolowania wschodniej granicy dla upewniania się, że zaraza nie przedrze się na nasze ziemie? Tutaj z kolei docieramy do problemu podniesionego przez naszego wybitnego mistrza wywiadu.

Tu skinął głową w stronę Stedingerda i podniósłszy do góry dłoń z podniesionymi trzema palcami podjął wskazując po kolei na każdy z nich. Wymawiając po kolei nazwę każdego ze wspomnianych miast z namysłem. W końcu kolejne jego słowa mogły kosztować mieszkańców tych siedliszczy życie.

- Nowe Hollar... Saran Dun... Ujście. Uchodźcy z tych trzech miast szukają w nas ratunku. Oczywiście winniśmy pomóc każdemu komu zdołamy... ale spośród tych trzech miast dwa trawi dobrze nam znany problem. Na drodze między nami a nimi szaleje plaga. Oczywiście cześć uchodźców dotarła tutaj nim sytuacja wymknęła się spod kontroli... ale jaką mamy pewność, że następni nie przyniosą ze sobą skażonego prowiantu lub sami będą jakoś skażeni? Musimy zacieśnić kontrolę na wschodzie. Pomóc tym którym możemy tutaj... i spróbować zdiagnozować i pomóc tym którym można na wschodnim krańcu naszych ziem. Być może zorganizować tam jakiś obóz... może wyznaczyć teren pod osadę. Miasto zdoła pomieścić tylko ograniczoną liczbę dodatkowych przybyłych i ostatecznie i tak musieliby spać pod murami i w namiotach. Lepiej niech robią to gdzieś gdzie istnieje mniejsze ryzyko, że plaga przejdzie na zasoby i ciała naszych obecnych poddanych. Na południu zresztą też trzeba zacieśnić kontrolą, ale tam problem nie powinien być wielki.

Tu Wicehrabia ucichł na chwilę. Był w pełni przekonany, że to co rzekł musiało być zrealizowane jeśli zebrani tu chcieli dożyć upadku Aidana. Problemem były jednak fundusze. Fortyfikacje na zachodzie, wielki obóz dla uchodźców oraz magiczna dywizja na wschodzie i jego mniejszy odpowiednik na południu oraz dofinansowanie dla tych uchodźców którzy będą nieskażeni. Próbował powstrzymać dwa wielkie średnio przydatne projekty... a sam zasypał księcia trzema równie ambitnymi i dwoma dalej wymagającymi dofinansowania. Zmęczony potarł czoło i gryząc się ze swoim wewnętrznym perfekcjonistą podjął.

- W ostatecznym rozrachunku moją propozycje należy znacząco ograniczyć jeśli chcielibyśmy poruszyć każdy z problemów przy obecnym funduszu... a uważam, że ewentualnie musimy. Kontrolę granicy południowej można by oddelegować do jednego czy dwóch zaufanych miejscowych szlachciców. Wprowadzenie sita na trasie do miasta powinno zmniejszyć liczbę osób którym musielibyśmy ofiarować jał... dofinansowanie. Zaoszczędzone fundusze pomogłyby z obozem dla uchodźców na wschodzie i z pomocą kilku miejscowych szlachciców powinniśmy coś zdziałać.... do tego musielibyśmy ograniczyć plan najmu magów do zrzucenia wszystkiego na barki Pani Stelli i kogo udałoby się nam po znajomościach i taniości pozyskać. Zaś zachodnia granica... tutaj najlepsze na co można liczyć to jej inspekcja i remont tego co mamy. Proszę wybaczyć mości książę ale wygląda na to, że mój plan na rozdysponowanie funduszy zakłada nie tyle podział co rzucenie drobnej kwoty w każdy problem. Niemniej dalej wierzę, że każdy z nich winien być w jakiś sposób zaadresowany. To chyba na tyle ode mnie na ten moment. Gdybyśmy tylko mieli więcej funduszy...

Tu Linus przygryzł dolną wargę i zwiesiwszy głowę popadł w faktyczną zadumę. Nie chwilową dramatyczną pauzę, nie rozważanie nad jednym argumentem lecz faktyczne rozmyślanie nad całokształtem ich sytuacji. Nie mieli w skarbcu dość by stawić czoła każdemu z problemów. Mogli cześć zignorować lub powierzyć komuś innemu owszem... ale czy to wystarczy? Pieniądze... potrzebowali pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Spoiler:

Książęcy Pałac

8
Myśli kobiety uspokoiły się kiedy niektóre z obecnych osób zaczęły się przekomarzać na temat tego, jak wydać książęce pieniądze. Wysłuchiwała tego wszystkiego w spokoju, wychwytując każdą myśl i zamiary tutaj przybyłych - i chociaż zgadzała się z pewnymi pomysłami, to słysząc pomysł Linusa, aby rozdzielić i tak niewielki budżet pomiędzy wszystkie postulaty, cicho się zaśmiała i opuściła lekko głowę. Owszem, miał w pewnych sprawach rację, ale rozdysponowanie "kilku groszy" na każdy pomysł, nie przyniesie im niczego, po za pozbyciem się pieniądza - potrzebny był konkretny plan i działanie.

Aella wysłuchała jednakże Linusa do końca, cierpliwie i z szacunkiem. Kiedy tylko ten skończył swoją przemowę, upewniła się przez krótką chwilę, że nikt inny nie chce zabrać głosu, po czym odsunęła się razem z krzesłem i wstała, zwracając na siebie uwagę innych. Na sali zapanowała cisza kiedy wszystkie oczy zwróciły się na nią, a ona sama zwarła swoje palce obu dłoni razem przed sobą, powoli krocząc za innymi obecnymi, tworząc niezręczną ciszę.

- Pomysł pana Virriena rzeczywiście wydaje się mieć słuszność, jednakże pomyślmy o tym co to zmieni w naszej sytuacji? Takie drobne kwoty przeznaczone na tak wiele inicjatyw, to krople w morzu potrzeb, pieniądze rozejdą się, a efekt będzie znikomy. Pozostaniemy bez pieniędzy i możliwości wykonania ruchu. Musimy podjąć decyzję, która popchnie nas do przodu i na to spożytkować majątek, a tylko część wydać na niezbędne sprawy. Obecnie plaga kieruje się bardziej na północny-wschód, z dala od Qerel, mamy więc w tej kwestii względny spokój. Pomysł ze zorganizowaniem wioski dla uchodźców to dobry pomysł, odseparujemy ewentualne zagrożenie, mając jednocześnie ludność blisko siebie, dzięki temu pozostaną lojalni, wiedząc, że książę ich nie porzucił. - kobieta mówiła spokojnie i wyraźnie, bez pośpiechu, robiąc w tym czasie jedno okrążenie wokół wielkiego stołu narad, jednakże jej wzrok ani razu nie skierował się na nikogo z zebranych.

- Na wschodzie mamy potencjalnego sojusznika, do którego możemy się zwrócić o pomoc, na przykład o magów którzy pomogliby zabezpieczyć wioskę i Qerel przed zarazą. W tych czasach musimy szukać sojuszników gdzie tylko możemy, szczególnie tych, którzy sprzeciwiają się Aidenowi, gdyż "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Niskim więc kosztem możemy zapewnić sobie poparcie ludu, pokazując, że nie zostawiamy ich samych sobie w tych trudnych czasach, a z drugiej strony, podjąć konkretne działania mające na celu obalenie Aidena, na przykład za sprawą wypuszczenia w jego szeregi agentów, siejących w armii i administracji zwątpienie co do ich władcy. Mogę podjąć się misji dyplomatycznej do Nowego Hollar, spróbuję osiągnąć jak najwięcej korzyści, za jak najniższą cenę. Mój ród wesprze także organizacje prowizorycznej wioski niedaleko miasta. - Aella wykonała drugie okrążenie i zatrzymała się za swoim krzesłem, opierając na jego oparciu swe dłonie - Jakieś pytania? - w tym momencie dopiero spojrzała po wszystkich zgromadzonych, czekając na ewentualne pytania.

Książęcy Pałac

9
Kolejne problemy mnożyły się w miarę dyskusji na naradzie. Problemy, które musiały zostać poruszone, ale jednocześnie nieco przyćmiewały wizję nowych środków. W końcu jak dobrze zauważył Linus, każdemu przydałyby się środki, którymi chciałby dysponować. Niestety ktoś musiałby tutaj ucierpieć. W międzyczasie Arthur rozłożył na stole mapę Herbii, z małej szkatułki wyciągając pojedyncze pionki oznakowane różnymi kolorami.

Panna Aella ma rację. Rozdysponowanie środków równo między różne inwestycje skończy się na tym, że nikt nie będzie dofinansowany w stopniu wystarczającym do pchnięcia czegoś do przodu. Część, jak zaproponował pan Virrien, można złożyć na barki protektorów okolicznych ziem, w końcu to ich obowiązek, by dbać o swe włości. Natomiast resztę optuję, by w całości przeznaczyć na jedną sprawę, najlepiej najpilniejszą — rzucił skarbnik.

Nawet jeśli nie zamierzamy teraz wyruszać w bój, umocnienia i nowe wyposażenie dla wojska jest niezbędne – czy teraz, czy później. Korona nie zaatakuje teraz, ale kto wie, czy Nowe Hollar nie zwróci się przeciw nam tuż po tym, jak Saran Dun nie upadnie? — odezwał się Arthur. — Jestem jak najbardziej za misją dyplomatyczną, ale bardziej w kwestii utrzymania statusu quo. Wróg mojego wroga to jedno, ale to nadal potencjalny wróg... i przyjaciel.

Zgadzam się — powiedział Rodryk. — Jeśli faktycznie książę nie zamierza wyruszać teraz, można wykorzystać panujące między miastami zamieszanie i postarać się o to, aby Nowe Hollar przynajmniej myślało, że nie zamierzamy atakować. Uważam, podobnie zresztą jak generał, że zaufanie trzeba ograniczać do minimum. Tym bardziej, że jeśli książę chce zaskarbić sobie miłość tłumu, jawne sprzymierzanie się z rebeliantami może źle wpłynąć na opinię publiki. Stąd też należy podchodzić do tego ostrożnie, w końcu nie możemy dopuścić, aby Nowe Hollar po obaleniu Aidana zostało państwem-miastem na zawsze. Jeśli zaś chodzi o kwestie finansowe – środki można przeznaczyć w całości, jak pan Beilder twierdził, na budowę nowego miasta. Oczywiście zachowując wszelkie środki ostrożności, poddając być może kwarantannie każdego nowo przybyłego z pomocą kapłanów i magów — tu skinął głównie w stronę Stelli.

Oddelegowanie kilku moich podwładnych do kontroli na granicach nie będzie zbytnim problemem. Będą natomiast tylko wsparciem, jak pięknie mości Virrien zauważył, środków na wykwalifikowanych czarodziejów nie mam, mogę jedynie poprosić o pomoc może studentów, paru medyków. Oczywiście większość należy zostawić włodarzom ziem, które przecinają główne trakty. Myślę nawet, że środki, które pani Aella zaproponowała z rodzinnego skarbca, mogłyby pójść właśnie na wsparcie możnych w zaostrzeniu kontroli, zaś pozostałą kwotę z podatków zbieranych przez ostatnie lata można przeznaczyć na budowę nowego miasteczka. — Głos Stelli rozbrzmiał, gdy poczuła się wywołana. — Odnośnie zachodnich granic, nic poważniejszego na razie z tamtej strony nie nadciąga... nic ponad normę przynajmniej. Oczywiście wsparcie dla Zakonu Sakira w tamtych rejonach zawsze będzie mile widziane, zważywszy na ich siłę w państwie. Zaś nie uważam, aby była to kwestia na tyle nagląca, by natychmiast wyciągać rezerwy ze skarbca. Jak wygląda sytuacja przy Cieśninie i Wyspach, Ulfryku?

Nasze statki nieustannie patrolują linię brzegową, wspomagając Sakirowców. Jest stabilnie, ale jeśli zabraknie ich oddziałów, może się stać niewesoło. Zwiększenie patroli przy brzegu i na morzu na pewno nie zaszkodziłoby, a wręcz uspokoiłoby ducha naszych ludzi. Sulon czuwa, ale nawet z jego pomocą nie damy rady, jeśli Zakon za bardzo skupi się na wschodzie. Nieumarli już teraz to czują.

Przez krótką chwilę słychać było odchrząkiwania, a wszystkie oczy zwróciły się ku Jakubowi, który siedział podpierając się o podbródek, zamyślony, wpatrując się w mapę. Minęła dobra minuta, zanim westchnął, wyprostował i powiódł po radzie wzrokiem.

Kwestia umocnień zachodniego wybrzeża jest aktualnie drugorzędna, natomiast jeśli ród Stedingerów będzie ku temu przychylny, środki mogłyby zostać przeznaczone tam bądź na wojsko. Stello, możesz zrobić rekonesans wśród nowoprzybyłych, czy nie ma wśród nich magów, medyków i alchemików, którzy mogliby pomóc przesiewać zarażonych od zdrowych. Każda, nawet niewprawna dłoń będzie tutaj pomocna. Środki pójdą w połowie na budowę osiedla dla uchodźców — Rodryk tutaj skinął głową, aprobując tym samym pomysł swej kuzynki. — Druga połowa zostanie przeznaczona na inwestycję w spichlerze. Jak nikt z tutaj obecnych nie zauważył, plaga dotykająca Królewską Prowincję jest tym samym powodem, dla którego schodzą się do nas nowi ludzie. Zakładając najgorszy scenariusz, plaga przyjdzie do nas. Chociaż uchodźcy zapełniają puste miejsca po zmarłych z powodu poprzedniej zarazy, wkrótce i nas może dotknąć problem zbyt dużej liczby populacji – wszakże po to tworzymy nową osadę. Ponadto nasze spichlerze nie są specjalnie napełnione zapasami po poprzedniej zimie, która trwała wyjątkowo długo. Do tego powoli nadchodzi kolejna. Ludzie zaś napływają do nas, oczekując dachu nad głową i ciepłej strawy. Jeśli im to zapewnimy podczas cięższego okresu, Aidan straci jeszcze bardziej poparcie. — Zgromadzeni przytaknęli, jedni z większym wahaniem, drudzy od razu.

Włodarze wschodnich i południowych ziem dostaną za zadanie wzmocnić patrole, by kolejna zaraza nie rozprzestrzeniła się w prowincji. Co do twojej propozycji misji dyplomatycznej do Nowego Hollar, Aello. Pozostawienie Nowego Hollar jako niezależnego od Keronu miasta nie wchodzi w grę – teraz skupiają się na moim bracie, ale jeśli jego zabraknie, mogą uznać nas za zagrożenie wystarczające, by wybuchł kolejny konflikt. Ponadto przypominam, że wróg mojego wroga to nadal nielegalnie odcinające się od państwa miasto, które wypowiedziało wojnę królestwu. — Jakub przerwał na chwilę, popijając łyk ze swojego pucharu. — Rodryku, opowiedz, jak ma się sytuacja w stolicy.

Rodryk Stedinger, podobnie do kuzynki wstał, nie okrążając jednak stołu. Spojrzał na księcia, ukłonił się i zaczął mówić.
Najdokładniejszym określeniem byłoby tutaj tragiczna. Brakuje zapasów, jak książę doskonale wypunktował, nastroje zaś są iście grobowe. Śmiem nawet twierdzić, że zważywszy na aktualną sytuację, teraz byłby najlepszy moment na to, by ktoś wyruszył z misją dyplomatyczną do Saran Dun, by przekonać niektóre wahające się rody szlacheckie do przejścia na naszą stronę. Ba, być może nawet pewne potężniejsze rody mogłyby pójść na współpracę, jeśli ktoś przedstawi dobre warunki. Poza tym niedługo ma mieć miejsce ważna narada. Jej szczegóły nie są mi znane, ani nawet to, jakie propozycje zostaną tam rzucone, natomiast spodziewałbym się ważnych decyzji… które mogłyby zaważyć na szali naszego poparcia.

Bądź na bieżąco w takim razie i raportuj mi natychmiast, gdy dowiesz się czegoś więcej — Jakub spojrzał znów na swoją szwagierkę, po czym wyciągnąl w stronę Aelli dłoń. — Sama wspominałaś Aello o sianiu zamętu wśród szeregów popleczników Aidana. Myślę, że to idealna okazja, by przekonać niektórych ważniejszych ludzi, że nasza strona jest zwyczajnie bardziej opłacalna. Ty zaś jako osoba o dobrym nazwisku i zgrabnych umiejętnościach dyplomatycznych nadajesz się idealnie do tego zadania. — Następnie książę odwrócił się do reszty zgromadzenia i odezwał się ponownie. — Zanim przejdziemy do kolejnego punktu obrad, są jakieś pytania, obiekcje?

Książęcy Pałac

10
Pogrążony w zadumie szlachcic zdecydowanie nie miał dobrego samopoczucia kilka chwil po skończeniu swojej wypowiedzi. Od momentu w którym pojął, iż książęcy skarbiec nie wystarczy na zabezpieczanie tej i tak względnie bezpiecznej prowincji jego umysł szargały najczarniejsze wizje. Śmierć od zarazy, nieumarła plaga maszerująca z zachodu na wschód, Zakon stosujący taktykę spalonej ziemi i skorumpowana oraz zdesperowana kerońska szlachta rzucające się na ich truchło by urwać z niego co lepszy kąsek. W umyśle rycerza była to dość realna i zdecydowanie ponura perspektywa na przyszłość. Mógł wręcz przysiąc, że słyszy drwiące słowa i śmiechy dworu Augustyńskiego. Widzi twarze, które w dzieciństwie uśmiechały się do niego przyjaźnie teraz wykrzywione w szyderczym grymasie. Pięści wicehrabiego zacisnęły się mimowolnie jak gdyby żyjąc własnym życiem pragnęły połamać nosy tych urojonych facjat. Zetrzeć nieistniejące uśmiechy. Wymazać egzystencje ich właścicieli.

Rozogniony perspektywą porażki szlachcic słysząc plan siostry księżnej miał nawet ochotę jej przytaknąć. "Zwalczyć ogień ogniem" - najlepsza i najprostsza metoda jaką można zastosować na wojnie. Ba! Nie raz uratowała mu skórę. Napędzić zbója na zbója, rycerza na rycerza, maga na maga, nekromantę na nekromantę, demona na demona - tak to powinno być! Nim jednak zdołał na nowo przejąć stery rozmowy reszta rady postanowiła wtrącić kilka swoich miedziaków do rozmowy... na końcu zaś Jakub. Słowa Księcia przypomniały mu niestety o największej wadzie czy też cnocie ich przywódcy. To jego wieczne marzenie o koegzystencji ras zamieszkujących Keron. Z jednej strony faktycznie dawało to Księciu poczucie moralnej wyższości nad Aidanem i zaskarbiało sojuszników. Niestety wymagało to też od osób go wspierających faktycznego nieuciskania innych ras. A o to z każdym mijającym dniem było w Keronie trudniej. Zakon rósł w siłę przez ostatnie lata i na jego wsparcie mogli liczyć chyba tylko jeśli Aidan całkowicie straci poparcie ludności. Nowe Hollar z najbardziej pacyfistycznego i spokojnego miasta królestwa, stało się ośrodkiem radykalnych elfich idei w ciągu zdawać by się mogło jednej nocy. Ludzie, nieludzie... chyba sami bogowie chcieli by wzajemnie powyrywali sobie serca. To, że ktoś trzymał się swoich idealistycznych idei w tych parszywych czasach było może nawet godne podziwu... ale mogło być również źródłem ich klęski.

Reszta opinii członków rady i Księcia zdecydowanie poprawiła humor dręczącego się przed chwilą rycerza. Satysfakcja płynęła jednak nie z kilku pochlebstw rzuconych nad stołem lub przepchania w takiej czy innej formie jednego ze swoich zamysłów. Była to raczej radość niemal dziecięca na widok kompetentnych osób wykonujących efektywnie swoją pracę. Pomysły ewoluowały na stole szybciej niż Aidanowi zajmowało pewniej wstanie ze swojego zawszonego tronu. Szybkie przetrącenie karku potencjalnej kłótni wywiadu z wojskiem było zdecydowanie bardziej wartościowym ruchem niż cała reszta jego sugestii. Spory tylko niepotrzebnie utrudniłyby sformułowanie dobrego planu i dalszy przebieg obrad. Jednak to czy przy realizacja dzisiejszych postanowień któryś z siedzących przy stole nie da się ponieść swoim ambicjom i ego... Tu na twarzy szlachcica pojawił się mimowolny uśmiech gdy uświadomił sobie, że podejrzewa resztę rady o coś w czym sam najpewniej zawini. Cóż... wszyscy byli tu jednak ludźmi. Odrobinę lepszymi od przeciętnej kerońskiej szlachty i z planami na lepszą przyszłość... ale jednak ludźmi.

Ostateczna forma planu rozdystrybuowania pieniędzy była bardziej niż satysfakcjonująca. Jakub udowodnił na oczach całej rady swoją dalekowzroczność przeznaczając nagle połowę budżetu na problem zignorowany przez zapatrzonych na chwilę obecną lub niedaleką przyszłość doradców. Głód. Gdy Linus i reszta rady głowili się jak dotrwać do końca miesiąca Książę spojrzał cały kwartał do przodu. Druga połowa pójść miała na osadę. To jak trwałe okaże siedlisko budowane w czasach wojny, zarazy i niedługo głodu było co prawda w oczach Linus niepewne... ale lepsze to niż przemiana ledwo stającego na nogi Qerel w zatłoczoną wylęgarnie napływającej zewsząd biedoty. Kontrola granicy została oddelegowana do wasali i ludzi nadwornej magini. Z koeli Panna Aella miała jak to określiła sama "siać zamęt" i kupić im więcej czasu oraz sojuszników. Poprawa własnej pozycji i pogorszenie pozycji wroga. Gdyby tylko Keron był szachownicą... mieliby wtedy dużo bardziej namacalną przewagę. Wicehrabia miał jednak wciąż parę wątpliwości odnoście kilku szczegółów. Jednym był niepokojący fakt, iż nie umiał wyobrazić sobie siebie jako realizatora jakiekolwiek z zaakceptowanych zamierzeń. Budowa osady brzmiała chyba najtrafniej... ale przy stole siedziały dosłownie cztery osoby, które zrobiłyby to lepiej. Szybko jednak rozproszył swoje obawy. Obrada dopiero się zaczynała. Jakkolwiek pilnym to jednak budżet prowincji był jeno jednym z licznych problemów. Jak to Jakub ujął mieli jeszcze sporo "punktów" do przedyskutowania. Pozostawało mu więc pokręcić delikatnie głową na pytanie księcia.

Nie było sensu przeciągać wykłócania się o połowę połowy mieszka gdy prowincja potrzebowała jeszcze szeregu innych decyzji.
Spoiler:

Książęcy Pałac

11
Książe powierzył jej zadanie, które z chęcią wykona, nie wdawała się więc w kolejne tematy, gdyż w sumie mało ją obchodziły. W jej głowie wybrzmiewała tylko melodia walki, możliwość wprowadzenia chaosu wśród szeregów Aidena i rozlew krwi był jej bliski. Nie wiedziała dlaczego tak bardzo jej na tym zależy, jednakże nie próbowała walczyć ze swoimi pragnieniami, w końcu do tego uczyła się całe życie.

Postanowiła, że pierwsze co zrobi, to spotka się z rodzicami i przedstawi im swoje postanowienie. Wiedziała, że zapewne się nie sprzeciwią "niewielkiej" pożyczce, gdyż należała do rady Jakuba i byli z tego dumni. Obie córki były bardzo blisko ich księcia, więc oni postąpiliby zapewne zgodnie z ich postanowieniami. Następnie dalej wysłuchiwała przemów innych, jednakże widocznie już nie była tak bardzo zainteresowana nimi jak do tej pory.

Książęcy Pałac

12
Jako, iż obiekcji związanych z aktualnie poruszanym tematem nie było, można było przejść dalej. Stanęło finalnie na wybudowaniu nowej osady dla uchodźców za pieniądze podatników wraz ze zgromadzeniem większej ilości jedzenia na zimę. W dodatku postanowiono umocnić patrole przy granicy prowincji, aby ponownie do Qerel i okolic nie dostała się zaraza. Jeśli rodzina Stedingerów aprobuje pomysł Jakuba, kolejne środki popłyną na budowę umocnień wybrzeża bądź na wojsko, zaś zadaniem Aelli będzie przekonanie wyłamujących się rodów popierających Aidana do przejścia na ich stronę. Nie wiadomo było tylko, jaką rolę w planie Jakuba będzie miał Linus.

Wkrótce poruszono kilka bardziej błahych spraw, przy których było więcej bądź mniej kłótni i zgody. Po nich nastąpiła krótka przerwa. Książę jednak szybko skinął głową, by wszyscy wyszli. Rodryk zaciągnął kuzynkę do innego pomieszczenia, zaś do zacisznego kącika Linusa zaciągnął Arthur Chantellier.
Wedle raportów Rodryka całkiem niedawno do Qerel dopłynął statek handlowy z Archipelagu, wyładowany po brzegi podstawowym pożywieniem. Oficjalnie został zamówiony przez prywatne firmy z Saran Dun, więc oprócz regularnego przeszukania ładunku nasi ludzie nie mogli ich zatrzymać, podobnie zresztą będzie na granicy — Generał bardzo szybko przeszedł do rzeczy, patrząc jednak najpierw, czy nikogo nie ma w pobliżu, kto mógłby podsłuchiwać. — Parę nieoficjalnych informacji wpadło w nasze ręce, że to korona w ten sposób próbuje zdobyć jedzenie – wymigując się firmami w teorii niepowiązanymi z żadnym urzędnikiem. Jeśli w jakiś sposób ten transport padnie ofiarą bandytów, czy innych zdesperowanych istot, na pewno nam to nie zaszkodzi. To, czy zaszkodzi stolicy, nie jest już naszym problemem... w końcu tereny królewskiej prowincji pełne są ludzi nie mających co jeść. Chyba się pan ze mną zgodzi, panie Linusie? — Arthur spojrzał na hrabiego z delikatnym, szelmowskim wręcz uśmiechem.

Tymczasem Stedingerowie znaleźli się w innej komnacie, służącej najprawdopodobniej za swego rodzaju czytelnię. Rodryk usiadł i skrzyżował nogi w kolanach, kładąc na stole rulon papieru przewiązany wstążką. Wskazał Aelli z uśmiechem miejsce naprzeciwko.
Tutaj masz raport moich ludzi dotyczący szlachty, która przy odrobinie zachęty przeszłaby na naszą stronę. Na liście są trzy nazwiska, natomiast nie zawsze to głowy rodzin są na podatnym gruncie. Część jest dosyć konserwatywna i wierna do końca koronie, ale ich synowie, bracia, kuzyni... to co innego. Młodsi mniej przywiązują wagę do tradycji i przekonań, wolą wygraną stronę, tam, gdzie będą bezpieczniejsi, gdzie będą mieli więcej wygody — Rodryk uśmiechnął się szerzej, mrugając okiem, jakby chciał coś zasugerować. — Zważ, moja droga kuzynko, że w stolicy sytuacja jest teraz bardzo napięta, a podejrzewam, że będzie jeszcze gorzej... dla nich. Dla nas to będzie idealny moment do poszerzenia swoich wpływów, tym bardziej, że ludzie mają dość. Masz jakieś pytania dotyczące tej misji? Przyznam szczerze, wolałbym, abyś już teraz zaczęła się przygotowywać, zważywszy na to, że musisz jeszcze przekonać wuja do uszczuplenia rodzinnych zapasów. Oczywiście w reszcie spraw będę także reprezentował nasze nazwisko, chociaż zostały nam i tak raczej gdybania i dalekie plany.

Książęcy Pałac

13
Po dość monotonnej części obrad Linus nie potrafił nijak powstrzymać cichego oddech ulgi jaki uciekł z jego piersi gdy został zaciągnięty przez Arthura do względnie zacisznego miejsca. Losy prowincji, skarbca, chłopstwa i zbiorów poczynały nużyć umysł wicehrabiego, który zdecydowanie wolałby zamartwiać się jeno własnymi włościami niż cudzą niekompetencją i problemami. Od Arthura z kolei mógł spodziewać się pewnego konkretnego rodzaju rozmowy. Zaś oficjalny przywódca wojsk zabierający go na ubocze i zaczynający rozmowę od imienia mistrza szpiegów - to mogło skończyć się tylko w jeden sposób dla osoby jego pokroju. Cóż... nie sposób było zamazać własnej przeszłości... czy raczej opinii... a dokładniej natury. Rycerz słuchał w ciszy i z lekkim uśmiechem na ustach słów generała kiwając co jakiś czas lekko głową. Jego twarz nie zdradzała stresu, troski czy spięcia. W pewien niewyjaśniony zaś sposób jego postawa ze sztywnej i skupionej marmurowej fasady widocznej przez większość obrad przybrała daleko swobodniejszą formę. Wsparty lekko o ścianę, zrelaksowany i potakujący szlachcic wyglądał jak każdy przeciętny szlachetka w trakcie książęcych przyjęć. Równie dobrze można było uznać, że rozmawiał z Arthurem o pogodzie lub dworskich damach. Czy było to zachowanie przepełnione premedytacją i mające na celu zmylić potencjalne ciekawskie oczy? Czy też całkowicie naturalna reakcja ciała Linusa? Prawda leżała najpewniej gdzieś po środku ponieważ kość która została mu rzucona była równie smaczna co twarda do zgryzienia.

- Tak... jestem pewien, że w królewskiej prowincji jest pełno zdesperowanych osobników. Mam nawet przeczucie, że tylko ich przybędzie. To jednak nas w istocie nie dotyczy. Za to... tak z czystej ciekawości... kiedy i którędy ten ich tabun wyrusza? Musimy upewnić się, że przynajmniej na naszych ziemiach nic złego go nie spotka. Nie moglibyśmy dla ich własnego dobra... przetrzymać ich kilka dni dłużej? Na granicy zresztą podobnie... od tak na wszelki wypadek. W sumie tak z kilka dni co najmniej. Nie sądzisz, że tak byłoby najlepiej panie Arthurze?

Usta rycerza poczęły kupować mu czas nim jeszcze plan usnuty w jego umyśle przybrał ostateczną formę. Tabun mógł potencjalnie kupić stolicy odrobinę nadziei... ale mógł równie dobrze ją zgasić na dobre. Jeśli zapasy zostałyby zniszczone tutaj to nawet jeśli wina nie spadnie na Jakuba efekt będzie... mierny. Wątpliwe było by ktokolwiek poza dworem wiedział na ten moment o transporcie i jego zawartości. Jeśli jednak transport zostanie zniszczony po drugiej stronie... nie tylko płomyk nadziei zostanie zdmuchnięty rojalistom tuż sprzed nosa. Cała wina i odpowiedzialność za utratę żywności spadnie na Aidana. Wszystko jednak nie mogło w żaden sposób wskazywać na jakobinów. A czasu było mało. Kilka dodatkowych dni najpewniej dało się wycisnąć postojami... ale podróż lądem i tak nie wchodziła w grę. Za wolno, zbyt problematycznie, za dużo świadków... no i zaraza. Na dodatek zbrojna "rycerska drużyna" wędrująca przez pół prowincji by zniknąć... i nagle w następnej wsi pojawić się jako nieoznakowana zbrojna banda, która zaatakuje transport żywności. Na pewno nikt nie zauważy... pfff. Ślepy by zauważył. Zatarcie symboli Łez pod osłoną tłumów Qerel też nie wchodziło w grę bo Linus nawet przez chwilę nie wątpił w obecność szpiegów w mieście... a zostawiona niezbyt subtelnie pod murami miejskimi zbrojna banda aż nadto przykuwała uwagę zwykłych podróżnych.

Potrzebował zaufanej przestrzeni i szybkiego transportu. Mglnica przez krótką chwilę błysnęła w jego umyśle... jednak to dalej w dużej mierze była podróż lądem... a rzeką niekoniecznie da się kogoś "dyskretnie" przerzucić przez granice. Ostatecznie jedynym dostatecznie szybkim i dyskretnym transportem był okręt. Wyprzedzić transport do królewskiej prowincji, zasadzić się tam na niego i czekać. Musiał jednak załadować się na pokład jako Wicehrabia Linus ze swoją kompanią... i magicznie przekształcić się w nieoznakowaną bandę rabusiów nim dobije do brzegu. A w cisze marynarzy wierzył jak w cnotę kurew. To zostawiało go z planem idącym jakoś tak. Załadować się na pierwszy okręt jako rycerz, wyładować w zacisznym i dyskretnym miejscu, przyodziać najemnicze łachy i załadować na drugi okręt i pożeglować do królewskiej prowincji. A to wszystko w okresie góra kilku dni które może kupić mu generał. W zaistniałej sytuacji jedynym miejscem w którym mógł liczyć na dyskrecje i błyskawiczne pozyskanie drugiej jednostki wodnej był... Płynący Ogród.

Wparadują na okręt w Qerel, pożeglują do Ogrodu, udadzą się do włości głowy rodu, wmieszają w ludność największego miasteczka na wyspie... a potem dyskretnie część drużyny się pozbiera, pościera się symbole, część oręża pozamienia i w dwa dni wyspę opuści mniejsza i bardziej obdarta banda. A tymczasem Wicehrabia Linus oficjalnie się pochoruje i będzie odpoczywał pod opieką rodziny. Zaś część drużyny honorowo co jakiś czas będzie paradować po okolicy. Tymczasem najemna banda i ich tajemniczym przywódcą pożeglują z jakimiś przemytnikami czy innym lepszym przewoźnikiem do królewskiej prowincji szukając szczęścia. Niestety go oficjalnie nie znajdą, staną się zdesperowani, powłóczą się po okolicy. No i cóż... jak można obwiniać głodującego o chęć grabieży jednego bochna chleba... czy też kilkuset. A to że akurat po kilku dniach pod nosem przejedzie im tabun z żywnością... zrządzenie boskiem. Linus nie czuł szczególnie wielkich oporów przed okradnięciem Saran dun. Rozkaz, sugestia... plotka. Szczerze to nawet gdyby nie wyłapał nieszczególnie subtelnych aluzji generała i uznał, że jest to normalna rozmowa i tak zrobiłby co miał zamiar zrobić. W końcu na wojnie robił zawsze to co musiał. Północ, Fenistea, pospolite zbiry... ostatecznie liczyły się tylko wyniki i skuteczność. Ktoś mógłby argumentować, że wojna między Jakubem a Aidanem nie widniała na żadnym papierze i rycerz dokonywał właśnie zdrady najwyższego stopnia... Wicehrabia wiedział jednak w głębi serca, że ktoś taki by się mylił. Nie dostał po prostu tego samego zaproszenia co on.
Spoiler:

Książęcy Pałac

14
Aella nie miała ochoty znowu siedzieć, zamiast tego oparła się o kolumnę wsporczą splatając ręce na piersi. Jej twarz tylko lekko oświetlała świeca wyżej nad jej głową. Była pewna siebie ale wysłuchała kuzyna, nie przerywała osobom które szanowała. W jej głowie już tworzyły się plany na to, jak omamić szlachtę Aidena - i owszem, uderzenie w synów owych rodów było jednym z nich, w końcu posiadała bardzo przydatny "atut" w tej sprawie.

- Ojciec nie będzie miał nic przeciwko mojej decyzji Rodryku, zapewniam cię. Jeśli zaś chodzi o Aidena i jego szlachtę... - zrobiła krótką pauzę, spoglądając na swoją prawą dłoń - ...w ten czy inny sposób, zmienią stronę, zaufaj mi. - tylko jej oczy poruszyły się spoglądać w oczy Rodryka, a jej usta wykrzywił lekki wredny uśmieszek.

Kobieta w głębi cieszyła się na tę misję, dawno nie miała okazji się "zabawić", wolała pracę w terenie, aniżeli przesiadywanie tygodniami w mieście bezczynnie. Jej charakter nie należał do najspokojniejszych, a wystarczająco długo się nudziła w Qerel - jej rządze były silne i lubiła je zaspokajać.

- Wyruszę jutro z samego rana, nie sądzę abym o czymś zapomniała. Może mógłbyś dla mnie sprawdzić, czy któryś z wysoko postawionych rodów u Aidena nie zgłaszał zaginięcia córki wiele lat temu. Mam pewien pomysł jeśli udałoby się takowy znaleźć.

Jeden z jej pomysłów zakładał wcielenie się właśnie w taką zaginioną córkę, która odnalazłaby się po latach. Oczywiście wsparłaby się urokiem na którymś z "braci" aby wzbudzić większe zaufanie - lecz wszystko zależało od tego, czy taki ród by się znalazł. Zmiana wyglądu to dla Aelli nie pierwszyzna.

Książęcy Pałac

15
Oczywiście, że ci ufam. Jakub zresztą również, skoro powierzył właśnie tobie takie odpowiedzialne zadanie. Jedyne, czym na twoim miejscu bym się martwił, to twój wizerunek. Nie daj Osurelo, żebym ci ubliżał, natomiast jesteś córką Theodora Stedingera, jednego z kilku najbogatszych ludzi w Keronie. Może Anna jest bardziej... twarzą rodu ze względu na jej mariaż, ale ty też nie kryłaś się w cieniu i twoją twarz dosyć szybko ludzie skojarzą — Aella oczywiście już miała w głowie plan i zdawała sobie sprawę, że ze swoim dotychczasowym wizerunkiem nie ugra niczego, natomiast Rodryk nie był w pełni wprowadzony w to, co zamierza kobieta zrobić. Uniósł jedynie brew, słysząc dosyć niecodzienne pytanie, po krótkiej chwili odpowiadając na nie. — Sprawdzę dokładnie, bo nie jestem pewien co do dwójki nazwisk, natomiast trzecie... stary pierdoła ma tyle dzieci, że pewnie ich już nie liczy.

Jeśli Aella zerknęła na raport, by zobaczyć, o kogo mu chodzi, to na pierwszy rzut oka przy długich opisach widziała nazwiska rodowe.
Rottbane
Rausseau
Montweisser


Pierwsza dwójka była pomniejszymi lennikami Aidana, z własnym wojskiem, wioskami pod sobą i przeciętnym zapleczem finansowym. Montweisser było jednocześnie dla Aelli zaskoczeniem, jak i sytuacją do przewidzenia. Oczywistym było, że Rodrykowi chodziło właśnie o niego, gdy wspominał o starym pierdole. Ród Montweisserów był jednym z kilku najpotężniejszych w Keronie, z pokaźnymi zasobami, ale też z interesującą opinią. Podobno głowa rodu nie stroniła od doczesnych przyjemności, jak i dziwnych praktyk. W domu hrabi odbywały się najlepsze, najbardziej rozpustne przyjęcia, zaś ponoć za ścianami odbywały się orgie, okultystyczne praktyki i szemrane interesy. Samego hrabiego na pewno było nieziemsko trudno przekonać, ale miał pokaźną gromadkę dzieci i bękartów. Jeśli ród zostałby przeciągnięty na stronę Jakuba, jego szanse podskoczyłyby bardzo wysoko.

Z samego raportu wynikało, że kolejno w rodzie Rottbane jego głowa kilka razy wspominała o nieudolności Aidana i tragicznej sytuacji pod jego rządami. W Rausseau kuzynce naczelnika nie podobało się zarządzanie ich rodem i wręcz psia wierność królowi, który przegrywa praktycznie na każdym froncie. U Montweisserów jeden z synów wykazywał nadzwyczajną ochotę do przejęcia władzy w rodzinie, a w dodatku poglądowo zbliżony był bardziej do Jakuba, niźli Aidana.

No nic, Jakub pewno już czeka na nas. Jeśli chcesz, wuj jest gdzieś w zamku, chyba gdzieś u twojej siostry. Porozmawiaj z nim, ja pociągnę resztę obrady. — Rodryk skłonił się Aelli, zostawiając ją samą w pomieszczeniu z raportem i myślami.

*** Mowa ciała Linusa i Arthura wyrażały prędzej błahą rozmowę na temat wdzięków koleżanek Anny, aniżeli dyskusję podszytą podtekstem na temat tego, czy bandyci zaatakują pewien tabun z jedzeniem. Podczas ich pogawędki z niedalekiego pokoju wyszedł Rodryk, który zauważając ich, skinął delikatnie głową i wrócił do sali obrad.

Z tego co słyszałem, z miasta jutro z samego rana wyjeżdżają północną bramą. Chyba jeszcze zbierają ochronę do karawany, żeby czuć się bezpieczniej, nie wiem, jak dużo ich tam będzie. I oczywiście, że sądzę, że będzie najlepiej, ale pierwsze przeszukania już zostały wykonane. Potrzeba byłoby... powiedzmy, czyjegoś autorytetu w różnorakiej formie, kto mógłby przekonać urzędników do zablokowania transportu kilka dni w mieście i na granicy prowincji. Słyszałem zresztą, że i tak kontrole mają być wzmocnione przez szalejącą zarazę — Arthur cały czas bawił się guzikami swojego kubraka, co jakiś czas wyglądając za okno, bądź spacerując w kółko. Miał w oku pewną iskrę, która zgrywała się z jego uśmiechem i powodowała niejasne wrażenie, że generał coś planuje. — Abstrahując, słyszałem, że Rodryk zna każdego człowieka w mieście osobiście, razem z imieniem i jego profesją. Złoty człowiek, naprawdę.

Chantellier od niechcenia odbił się od ściany i dziarskim krokiem ruszył z powrotem w stronę pokoju. Linus został sam ze swoimi myślami i Aellą w pokoju obok. Prawdopodobnie mogli się minąć, każde idąc w swoją stronę.
*** Nie trwała oficjalna wojna z Aidanem – prędzej można byłoby ująć potyczkę między braćmi mianem zimnej wojny ze zdecydowaną przewagą dla Jakuba. Aidan oprócz wsparcia Zakonu posiadał niewiele. Jego zapasy żywności były na wyczerpaniu, pod murami szalała zaraza, wokół ziemia była sczeźnięta, na południu Nowe Hollar domagało się swoich praw, których król nie gwarantował, a na zachodzie był jego jego brat odcinający go od praktycznie wszystkiego. Oczywistym było, że agenci Aidana pracowali niczym mrówki, by zdobyć jakąkolwiek przewagę, ale wśród jakobinów również trwały intensywne przygotowania. Zarówno Linus, jak i Aella mieli w głowach plany, które miały uderzyć w newralgiczne miejsca na ropiejącym ciele korony, każe z innym skutkiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”