Re: Lazaret

16
Przerażające ptaszysko nie traciło czasu na jałowe pogaduszki z dawnym zarządcą lazaretu. Tak właśnie. Dawnym zarządcą, choć jeszcze cały czas siedział przy swoim biurku z opatrzoną raną i klął z bólu, w mniemaniu alchemika nie pełnił już tej funkcji. Przywłaszczył sobie to stanowisko i zamierzał przemienić w zwykłą umieralnię, którą jeszcze przed chwilą była w pracownię medyczną. Pojęcie przytułek był teraz nieodpowiednim. Nie zamierzał tutaj urządził leprozorium, ani żadnej kolonii chorych. Epidemia wystarczająco szerzyła się na ulicach, aby pomagać ludziom umierać na ziemi i łóżkach. Również dobrze mogli sczeznąć na brudnym bruku bocznych wąskich uliczek, albo na placach miejskich, gdzie nic nie warte przebierance stawiały stosy, próbując zażegnać niepokój własnych serc. Nie było dla nich nadziei, jak mówił przerażony Lucjan, który prowadząc ten przybytek był świadom porażki, gdyż przeobraził te mury w kaplicę pogrzebną. Z tym stwierdzeniem nie do końca zgadzał się Sylvius. Właśnie dlatego, że tutaj stał. Wierzył w swój sukces. Musiał rozwiązać tą zagadkę epidemii, zażegnać niebezpieczeństwo. Dla siebie i swoich najbliższych. Nie oczekiwał laurów, ani wielkich dochodów. Chciał uchronić trójkę jedynych cennych dla niego ludzi i samego siebie. Odegnać chmury przeszłości, które wisiały nad jego głową i grzmiały surowo. Nie zawiedzie.

Przeczesał dokładnie nienaruszone przez nekromantów pomieszczenie. Wspomnienie tych dziwnych jegomości nadal napawało go dziwnym niepokojem i poczuciem nierealności. To wszystko zdarzyło się tak szybko i niespodziewanie. Kim byli i czego chcieli? Nie potrafił tak naprawdę odpowiedzieć sobie na to pytanie więc wyjaśnienie, że było to urojenie, mogłoby spełnić funkcję. Odegnał myśli gestem dłoni, jak swąd śmierci, który przesycone było całe Qerel. Otworzył wszystkie szafki, w których mogły znajdować się jakiekolwiek cenne zapiski. Przeglądał wszystkie fiolki i buteleczki, a na wolnej kartce prowadził spis wszystkiego co posiadali.

- Za mało. O wiele za mało przyrządów do prowadzenia badań i podtrzymywania ludzi przy życiu. Na początku potrzebujemy tylko kilku osób, którymi będziemy w stanie się zająć. Musimy mieć w lazarecie kontrole nad zarazą. To my jesteśmy tutaj panami Lucjanie – powiedział do niego z pewnym przerażającym słowotoku, który wypływał z jego głowy bezwolnie – Musisz się otrząsnąć z tego cierpienia, pogodzić się z nim, zaakceptować. Chyba że chcesz tutaj umrzeć w tym momencie. Jeśli tego chcesz skrócę cierpienie jednym pchnięciem noża. W innym wypadku pomożesz mi. Jest coś cennego w tym lazarecie? Jakiś składzik, który wart byłby sprawdzenia? Jakieś ukryte pomieszczenie, gdzie wstęp miałeś tylko Ty? Będę potrzebować twoich rąk. Sam nie będę mógł się opiekować tymi chorymi. Będziemy prowadzić badania. Napij się jeszcze trochę, żeby uporać się z bólem. Później podam ci leki przeciw gorączkowe. Wyglądasz jakoś blado.

Na swojej mapie zaznaczył kolejne imiona i nazwiska ważnych dla siebie osób, które zamierzał wykorzystać w najbliższym czasie. Zielarz Hieronim z Qerel (bo nie nosił ponoć żadnego nazwiska), który konkurował z nim o najlepszej marki byliny, a w wolnych chwilach produkował opium. Cieśla Norman Vagan, którego przodkowie pochodzili z Północy. Był postawnym człowiekiem o dzikich rysach twarzy, a w dłoniach posiadał nie lada fach. Był złotą rączką. Potrzebował tutaj kogoś, kto będzie potrafił zaradzić każdemu problemowi. Aniela zaś była kapłanką Kariili, która znała się na medycynie, a właśnie kogoś takiego tutaj brakowało. Nigdy zbytnio za sobą nie przepadali, ale łączyło ich oddanie dla Jego miłości Księcia Jakuba. Na liście znalazł się jeszcze Quasio grabarz, który prowadził w zaciszu grobowców badania nad anatomią międzyrasową. Potrafił również trafnie znaleźć zmiany fizjologiczne organizmu oraz określić narzędzia mordu. Był odmieńcem, ale z jego usług korzystał nawet półświatek. Teraz miałby pole do popisu.

W między czasie oczekiwał małych pomocników zwerbowanych przez krasnoluda, który wyszedł z opustoszonego lazaretu. Prócz krzyczącego i wyklinającego bogów zielarza oraz Aurinugeta nie było tutaj żywej duszy. Pozostały tylko te, które zostały wyrwany z ciała przez zarazę.

Re: Lazaret

17
Sylvius dokładnie przeczesał pomieszczenie Lucjana, spisując na kartce to, co się tam znajdowało. Niewiele tego było, zbyt niewiele jak na lazaret, lecz czego było się można spodziewać po takim zarządcy, jak jęczący właśnie mężczyzna? Ponadto zaraza robiła swoje i lekarstwa oraz składniki schodziły jak ciepłe bułeczki. Za szybko, a efekty i tak były marne, bo połowa tych szarlatanów i zielarzy od siedmiu boleści nie potrafiła dobrze wykorzystać tego, co miała w zanadrzu. Tak więc na liście Aurinugeta znalazły się zwykłe zioła na przeciętne dolegliwości, typu szałwia, rumianek czy inne tatałajstwo, do tego jakieś substancje we fiolkach, które nijak były przydatne przy takim typie choroby, jaka się tutaj szerzyła. Oczywiście dla kogoś tak obeznanego w alchemii i zielarstwie, jak Sylvius, nie problemem były te rzeczy, bowiem wszystko, tylko odpowiednio połączone, można było wykorzystać dobrze.
Lucjan siedział smętny z butelką alkoholu w dłoni, rzeczywiście blado wyglądając. Zdawało się go nie obchodzić to, co robił alchemik z jego lazaretem i zasobami, nie obchodziły go także jego słowa. Dopiero gdy padło pytanie bezpośrednio doń skierowane, postanowił unieść głowę i skierować wzrok z podłogi na przyodzianego w strój ptaka mężczyznę. Westchnął ciężko i przystawił szyjkę do ust, po czym przełknął spory łyk trunku. Odkaszlnął i dopiero wtedy odpowiedział.
Nie ma. Tutaj jest wszystko, co widzisz — na tym zakończyła się jego wypowiedź i zrobił tak, jak mu Sylvius przykazał. Czyli się jeszcze napił, bowiem to mu w tym momencie pozostało. W tym czasie perfumiarz znów zerknął na mapę i postanowił znaleźć kilka innych nazwisk, które mogły być dlań przydatne. Rozpoczął więc swe poszukiwania popleczników i już wkrótce dowiedział się, że Hieronim krząta się w swojej pracowni, Norman znajdował się w górnym mieście w czyimś domu, Sylvius nie wiedział czyim, Aniela siedziała w swojej kaplicy poświęconej Kariili, a Quasio wędrował po ulicach portowych, nie wiadomo w sumie, czego szukając. Wszyscy jednak byli w mieście, wszyscy pod ręką i w razie co, czego Aurinuget był pewien, pomogą mu w zwalczaniu zarazy.
Wkrótce zjawili się ci, których wysłał doń Jedeus. Dwójka obdartych, wychudzonych chłopców zaglądnęła do lazaretu przez dziurę w ścianie, co widać było przez uchylone drzwi do gabinetu Lucjana. Obydwoje obwinięci byli czym tylko się dało. Ich usta, nos, dłonie, tyle ciała, ile się dało, wszystko to chroniła wątpliwej jakości tkanina, która jednak dawała im widocznie jakieś poczucie bezpieczeństwa. Z zainteresowaniem rozglądali się wokół, nie wiedząc właściwie, czego się spodziewać. Teraz trzeba było zadecydować, co z nimi zrobić i jak rozdysponować ich samych oraz ich umiejętności. W czym będą przydatni Sylviusowi? Wyglądali na takich, którzy mają jednak głowy na karku, nawet jeśli środki, jakimi się posługiwali, nie należały do tych najlepszej jakości.

Re: Lazaret

18
Śmierć zadomowiła się w Qerel i nie zamierzała odpłynąć wraz z kolejnym rejsem tym bardziej, że port został zablokowany. Zadomowiła się w uboższej dzielnicy, gdzie zbierała żniwa epidemii. Przestała nawet przestrzegać zasad dobrego wychowania- bez pukania zaglądała do domów, rozporządzała mieniem jak własnym, zaciągała zasłony w oknach, wyrywała dusze wszystkim członkom rodziny, aby pozostawić puste kamienice i ciała. Już nawet nie czekała na obecność właściciela w domu, lecz szukała go po ulicach i odbierała dług na środku brudnych alejek. Mało tego. Zamierzała przeczesać resztę miasta i wyrwać z niego ostatnie tchnienie. Nie. To się nigdy nie dokona. Sylvius nie zamierzał jej na to pozwolić. Nie można było się z nią targować o kilka kolejnych lat, przełożyć kilka żywotów bardziej zamożnych, choćby samego Księcia Jakuba, prosić o wyjazd. Śmierć miała tutaj ręce pełne roboty i nie zostawi ich, póki nie umrze ostatni mieszkaniec lub alchemik nie zatrzyma tej zarazy. I tak właśnie będzie. Odnajdzie lek na epidemię szybciej niż się tego spodziewają. Był o tym przekonany.

Na jednym ze stolików, który znajdował się w gabinecie, zaczął układać według znanej tylko sobie kolejności zioła i substancje lecznicze. Musiał mieć wszystko jasno rozporządzone, aby mógł przejść do sporządzania preparatów leczniczych. Na wolnej kartce zaś zapisał wszystko co posiadał, podając ilość i pełną nazwę.

- Salvia officinalis, Thuja occidentalis, Tanacetum vulgare, Artemisia absinthium, Artemisia vulgaris, Rosmarinus, Camphorum, Aloe barbadensis, fera amomum, Aronia melanocarpa suci – szeptał pod nosem czytając sporządzone zapiski. Nie było tego zbyt wiele, ale zastosowane tych substancji było bardzo szerokie. Przede wszystkim dzięki olejkom aromatycznym, które zawierały w sobie. Mężczyzna jednak zastanawiał się, dlaczego nikt nie wykorzystywał ich potencjału – Szarlatani nie lekarze, nie zielarze, nie alchemicy. Banda kretynów, której ubzdurało się, że ma prawo do tytułowania się szlachetnymi rzemieślniczymi tytułami. Tani uzurpatorzy śmiejący się prawdziwej nauce w twarz. Ośmieszają tylko nas fach. To powinno być regulowane prawnie. Marnować tyle szlachetnych roślin i substancji, które ma się w zasięgu dłoni na tworzenie tanich i nieefektywnych opatrunków czy płukanek.

Sylvius nie był pierwszym lepszym alchemikiem, który wyrwał się spod skrzydeł swojego mistrza, aby założyć własny cech. . Wywodził się z rodziny, która od pokoleń zajmowała się produkcją eliksirów i perfum. Od dziecka miał styczność z fiolkami, palnikami i aparaturą. Jego pierwszymi książkami po baśniach, były zielniki i encyklopedie na temat kopalin. Pamiętał lekcje na temat sporządzania zapachów, gdy ojciec przystawiał do jego nosa różne flakony wypełnione woniami o podobnych aromatach lecz innych liniach. Teomil traktował swój fach jak sztukę. Niektórzy grali na strunach harf, inni wydobywali dźwięki ze swoich strun głosowych, a on wyciągał piękno z olejków roślinnych i zwierzęcych, tworząc zmysłowe kompozycje. Ojciec wzbudził w nim fantazje w akcje tworzenia.

Jego nauka nie skończyła się jedynie w pracowni ojca. Przyuczany był również przez bardzo wymagającego wuja. Do dzisiaj, kiedy wspomina go, czuje dreszcz na skórze, choć w głębi dziękuję mu za bardzo cenne lekcje. Sam nie wykształtowałby w sobie takiej perfekcji podczas pracy. To u niego nauczył się prawdziwego rzemiosła. Aparatura przestała być jedynie pędzlem, składniki farbami olejnymi, a puste fiolki płótnem. W alchemii nie można było tylko liczyć na intuicję, przelewać do kolb swoją duszę, zaplatać barwy według własnej wyobraźni. Był to fach pełen perfekcjonizmu, w którym liczyło się każde ziarenko rzadkiego kruszcu, uncja płynów zawsze musiała być idealnie wymierzona, a ogień ciągle doglądany. Mało tego. Sylvius uważał się za czarodzieja, choć nie czynił zwykłych sztuczek, czy nie praktykował znanych z ksiąg rytuałów. Dla niego proces tworzenia mikstur, tych bardziej niezwykłych, zawsze wiązał się z procesem, który dotyczył więcej niż jednego wskaźnika. Nie patrzał jedynie na to co dzieje się w samej pracowni. Miksturę oddechu zimy sporządzał jedynie, gdy na zewnętrz była temperatura poniżej zera. Każdą połowę Eliksiru Żywego światła zaś o innej porze- pierwszą, gdy słońce było w zenicie, drugą zaś podczas pełni obu księżyców. Eliksir życia mógł być robiony tylko za dnia, a perfumy zakochanych jedynie w przedwiośniu. Napar zgorzelców musiał zaciągać w porze dżdżystej, gdy niebo zaciągnięte było ciemnymi chmurami. Właśnie na tym polega niezwykłość Sylviusa i jego produktów. On oddaje się wielkiej wizji tworzenia, ale przy tym uwzględnia wszystkie czynniki, które mogą wpływać na właściwość procesu uzyskiwania preparatów.

- Waszych dusz nie ocalę, bo wychowaliście się na ulicach miasta, ale przynajmniej ciała uchronię przed przedwczesnym rozkładem – rzucił do chłopców, gdy ci przekroczyli próg gabinetu, jeszcze niedawno należącego do Lucana. Teraz zaś to on był zarządcą lazaretu – Teraz dam wam schronienie, a kiedy skończy się ta farsa śmierci przygarnę do swoich progów i dam nie tylko dach nad głową, ale również fach w rękach. Chyba że nadal będziecie pragnęli szwendać się po ulicach miasta jako zapchlone kundle, szukając kości do obgryzienia. Nie o tym teraz. Mam dla was polecenie, aby sprowadzić mi tutaj kilka osób. Udacie się do pracowni zielarskiej Hieronima, ruszycie też do tego domu w górnym mieście – pokazał im miejsce na zaczarowanej mapie – po cieślę Normana, z kaplicy Karilii przyprowadzicie mi Anielę, a z uliczek portowych zgarniecie grabarza Quasio. Prędko. Zahaczycie jeszcze o moją pracownię, gdzie powiadomicie Karola, mego ucznia, żeby przekazał wam przygotowane wywary i zaczął pracować nad kolejnymi substancjami na gorączkę i bóle. Jak spotkacie na drodze tęgich mężczyzn, których choroba nie zaczęła trawić. Wskażecie im lazaret. Przyda się każda siła.

Gdy tylko dzieciaki opuściły lecznicę, Sylvius wrócił do rozporządzania tym co pozostało z podrzędnej kliniki, wyjałowionej nie tylko przez nekromancki pochód, ale również samą zarazę. Nie było tego zbyt dużo, ale niedługo wszystko miało ulec zmianie. Czas, wiele rąk do pracy, a przede wszystkim nadzieja potrafiły czynić cuda, zupełnie jak magia. I pieniądze. Tymi zaś Sylvius nie mógł się teraz poszczycić, ale zależnie od czasu waluta przybiera zupełnie inną postać. Góry monet, prawie jak złociste snopy pszenicy z łatwością przeobrażają się w wysoko podniesione miecze, a te zaś w łona córek, którym blisko do przysiąg i układów, a te z kolei nietrudno wymienić na wiedzę tajemną, która pociąga za sobą sztuczki ratujące życia, warte góry monet. Ludzie, którzy niedługo później przybyli do lazaretu wierzyli jedynemu spadkobiercy wielkiego rodu alchemików, a ten zaś odwzajemniał ich zaufanie.

Do świtu miejsce przypominające umieralnię, z której wyszli zmarli, jak w słabej powieści szalonego pisarza, zupełnie się przeobraziło. Wyłom w ścianie został prowizorycznie załatany kamieniami i drewnianymi płytami. Nie było to estetyczne wyjście, ale najłatwiejsze i najlepsze w obecnym momencie. Podłogi głównej sali zostały wymyte z krzepnącej czarnej krwi, mieszającej się z ropą. Wnętrze zaś było dostosowane do pracy prawdziwych badaczy i medyków. Miejsce nie zasługiwało może na miano królewskiego szpitala, lecz z pewnością wprowadziłoby każdego miejskiego szarlatana w zakłopotanie.

Ostało się jedynie dziesięć łoży. Na jednym z nich spoczywał Lucan, a jego gabinet został zajęty oczywiście przez Ptaka Śmierci. Lecznica zamierzała przyjąć na razie tylko dziesięciu pacjentów, którzy posłużą za króliki doświadczalne w próbie odnalezienia leku na epidemię. Przy każdej z pryczy znajdowała się balia z wodą, stolik z tlącymi się kadzidłami z limby i sandałowca, czyste sukno i urynał, a pod łożem ułożony korzeń mandragory, który posiadał niezwykłą funkcję wyciągania czarnej magii z osoby objętej klątwą. Na wejściu do przybytku stała parownica w postaci wielkiej misy, ustawionej na trójnogu, pod którym tlił się ogień. Woda wraz z olejkami z pomarańczy bergamotki, brzozy cukrowej i drzewa herbacianego unosiły się oparami nad każdym, kto przekroczył próg lazaretu, otaczając go nie tylko piękną lecz odurzającą wonią, ale również działając dezynfekująco. Pod ścianą stał długi stół. Znajdowały się na nim piły, służące do amputacji kończyn oraz inne narzędzia służące do zabiegów w tym niezwykle ostre srebrne noże do subtelnych cięć; słoje z czarnymi pijawkami; komplet szklanych baniek; zebrane wszelkie olejki i wywary z ziół; fiolki z miksturami magicznymi, sporządzonymi przez Karola; kilka buteleczek opium i arszeniku; ocet siedmiu złodziei; butelki czystego spirytusu; wiele białych ręczników, które wyparzane były w gotującej się wodzie na piecu. Na innej ławie umieszczono cztery otwarte księgi. Jedna zawierała szczegółowe ilustrację ludzkiego ciała oraz przebiegających w nim naczyń krwionośnych, lokalizację kości i narządów wewnętrznych. Kolejne dwie zaś prawiły o substancjach alchemicznych i ziołach. Ostatnia opisywała farmakologiczne metody leczenia chorób i procedury stosowane podczas zabiegów medycznych. W żadnej jednak nie można było znaleźć bezpośredniej odpowiedzi na przeciwdziałanie zarazie.

Wszystkie osoby służące w szpitalu były ubrane w grube skórzane stroje, a twarze zakryte przez maski, ale zupełnie inne niż ta, która zakrywała twarz zarządcy. Na sali był tylko jeden przerażający kruk w towarzystwie swoich pracowników. Czterech rosłych mężczyzn pełniło funkcję strażników wejścia. Nie wpuszczano do środka nikogo, kto nie został tutaj zaproszony. To oni również odpowiadali za wyrzucanie ciał zmarłych na stos znajdujący się w dawnym ogrodzie lazaretu. Teraz zaś ogrodzony z centralnie ustawionym paleniskiem, służył za krematorium, gdzie dusze odchodziły wraz z dymem do niebios.

Sylvius w towarzystwie Hieronima, Anieli i Quasio w niewielkim gabinecie przy potężnym biurku zastanawiał się nad kolejnymi krokami, które powinni poczynić w sprawie zatrzymania pandemii. Na blacie otwarte były dwa woluminy alchemiczne, które przyniesiono mu z jego pracowni. W obecnym momencie część aparatury przeniesiona właśnie tutaj, gdzie sporządzał na prędko kilka substancji. Teraz właśnie przeprowadzał destylację jakiegoś roztworu srebra w niewiadomym dla nikogo celu.

- Potrzebuję maści, które byłyby w stanie spowolnić działanie choroby. Czy dysponujesz jeszcze jakimś preparatem z Bismuthi subgallas? Lub byłbyś w stanie w tych czasach załatwić rudę bizmutu, z której sporządziłbyś odpowiedni preparat? Właśnie tym zaleczyłem tej parszywie kurwie Fedora wrzody na sromie. I może tutaj pomoże – zaśmiał się beznamiętnie, a pod jego maską zabrzmiało to jak złowrogi warkot – nikt nie zna się na budowie ciała w tym mieście jak ty Posępniku – zwrócił się do grabarza, który właśnie pod tym tytułem znany był w całym Qerel – zbadaj więc ciała tych nędzników, obserwuj przebieg choroby i opisuj zmiany. Co następuje pierwsze, jak rozwijają się wrzody, czy towarzyszą im jeszcze jakieś deformacje? Zapełniliśmy wszystkie łóżka. Jak się czuje Lucan? Wiem służko Karilii, że nie pochwalisz mego rozkazu, ale zabijemy tą młodą kobietę, którą nam przyniesiono nad ranem. Przeprowadzisz sekcję zwłok Quasio i oceń, gdzie znajduje się ogniwo choroby w świeżym stadium, czy worki płucne trawi czarna choroba, czy serce czernieje, a kości się kruszą, czy w trzewiach zalęgła się choroba? Może tych kilka śmierci z naszych rąk będzie w stanie ocalić więcej żyć. Oby tym razem się udało. - zagrzmiał pod chwili - Anielo, daj jej duszy błogosławieństwo i obejdź chorych, aby znieczulić ich ciała. Oszczędzaj ze środkami przeciwbólowymi, bo nie chcielibyśmy, aby ginęli w istnych katuszach.

Re: Lazaret

19
Wiele się działo przez cały ten czas, który minął od napadu nekromantów na lazaret. Przybyło nowych ludzi, natychmiast posprzątano resztki, które zostały po starym gospodarzu. Ciała, gruzy, brud, krew i ropa, wszystko w miarę postępowania prac znikało. Lazaret stał się czystszy, wszechobecny smród gdzieś zniknął, zastąpiony duszącą wonią kadzideł maskujących zdradliwy zapach śmierci. Postawiono nowe leża, znaleziono wybrańców, których i tak nikt nie miał zamiaru ratować, jedynie eksperymentować nań - mogły gdzieś wybrzmieć głosy protestujące przeciw takim badaniom, lecz w całym dolnym mieście nikt już nie zwracał uwagi na to, co się tutaj dzieje. Każdy zajęty był własnym umieraniem.[/akapit]
Następnego dnia praca wrzała. Każdy tutaj miał swoje miejsce, każdy zajmował się swoimi sprawami. Prym wiódł rzecz jasna Sylvius, chadzający w swej ptasiej masce, straszący dogorywających w agonii ludzi oraz tych z pozoru zdrowych. Także wieści szybko się rozniosły i ci, którzy mieli siły, by chodzić oraz ci, którzy byli zdrowi, lecz nadal rodzina była u nich priorytetem i nie chcieli ich stracić, zaczęli przychodzić pod lazaret i jęczeć na zmianę z chorymi w łóżkach. Stali tam, niewzruszeni, zdeterminowani by wejść do najczystszego w tym momencie miejsca w dolnym mieście i zostać cudownie uleczonym, jak plotka zaczęła krążyć, nieświadomi w większości, że tam jest kaźnia, nie szpital.

Stali tam w czwórkę, debatując nad losem nieszczęśników. Stali, słuchając najważniejszego z nich, z posępnymi minami zgrywającymi się doskonale z jego maską, otrzymując odeń polecenia, których woleliby nie spełniać, lecz obowiązek im nakazywał.
Teraz? Wątpię, Sylviusie. Popatrzę, czy gdzieś mam na składzie, lecz zapasy szybko mi się ostatnio skończyły, odkąd mieszczaństwo zaczęło wykupywać wszystko, co chroniłoby przed chorobą. Naprawdę ciężkie czasy nastały — odpowiedział Hieronim, kręcąc głową i spoglądając z rozżaleniem na mężczyznę. Następny odezwał się Quasio, który jedynie przytaknął krótko i natychmiast poszedł wypełniać wolę Sylviusa. Została tylko Aniela, która milczała długo, nawet dłużej niż powinna, gdy ostatnie słowa alchemika zawisły w morowym powietrzu. W końcu jakby ocknęła się i wyciągnęła spomiędzy fałd szat jakiś medalion z górskiego kryształu, wykonany w kształcie łzy. Była to dosyć misterna robota.
Wiem, że jesteś raczej człowiekiem nauki, ale proszę cię, żebyś to nosił. To łza Kariili, chroni przed nieszczęściem. To nic cię nie będzie kosztować, a kto wie, czy nie uratuje cię przed jaką tragedią — kobieta wcisnęła naszyjnik do dłoni Aurinugeta i zacisnęła ją, patrząc się w otwory na oczy mężczyzny. — Wierzę, że nam się uda, nawet pomimo tych okropieństw, które musimy... zrobić. Pójdę ulżyć tym nieszczęśnikom, jak prosiłeś. Niech ta tragedia się szybko skończy. — wymamrotała już pod nosem, przecierając twarz i wyszła z gabinetu, mijając w drzwiach chłopca na posyłki, którego wczoraj przysłał Jedeus oraz jakiegoś postawnego dryblasa. Chłopak szybko zniknął, zaś Sylvius rozpoznał w mężczyźnie kolejnego z pomagierów Fedora. Jego słowa potwierdziły te przypuszczenia.

Słyszeliśmy, że praca wrze. To dobrze. Fedor chce sprawozdanie z postępów nad lekarstwem. Ach. I ma prezent na zachętę — bandyta wyciągnął zza pazuchy średniej grubości księgę obleczoną w skórę, niepodpisaną z zewnątrz. Położył ją na stole niedbale. — Kazał przekazać i powiedzieć, ze może się przyda. No, to teraz mów, co się tutaj dzieje, bo chyba sporo, nie?
Spoiler:

Re: Lazaret

20
Wszystko rozwijało się według oczekiwań Sylviusa. Lazaret zaczął przypominać miejsce sterylne i godne. Każdy z pacjentów miał odpowiednią opiekę zarówno lekarską jak i duchową. Na podłodze było czysto, a medykamentów starczyło dla każdego. Wszystko dlatego, że nie przyjmowali żadnych tłumów chorych. Nie po to stworzył ten przybytek, aby teraz zmienił się w wylęgarnię zarazy i cmentarz. Za pierwszym razem, gdy przekroczył próg tego budynku, miał takie wrażenie, że znajduje się w umieralni. Teraz zaś miał prawdziwe laboratorium, w którym miał szansę odkryć sposób, aby zatrzymać epidemię.

Każdy z pracowników szpitala znał swoje miejsce. Nie było między nimi konfliktów wynikających z sprzecznych ideologii czy ambicji. Nikt się nie kłócił, ani nie wywyższał. Nie kwestionowano zdania Sylviusa, który zebrał wykwalifikowanych ludzi z Qerel, aby zaradzić problemowi. Łączył ich wspólny cel, niezależnie u jakich podstaw leżał. Jedni dostrzegali w nim ratunek dla bliskich, inni ocalenie swojego życia, a osoby pokroju kapłanki stawiali ponad to o wiele bardziej idealistyczne wartości. To nie było ważne. Istotnym było, że każdy realizował swoje zadania. Sam alchemik odrzucił ze swojej głowy wspomnienie ukochanej, choć to kłębiło się w nim i wywoływało palący ból. Nie mógł jednak porzucić próby odnalezienia lekarstwa. Tylko ono mogło uratować ich wszystkich. W innym wypadku i tak umrą.

- Dziękuję Ci, nigdy nie odrzucam darów od przyjaciół – uśmiechnął się, choć zupełnie tego nie było widać zza jego paskudnej maski. Nie był przesądny i nie wierzył w bogów, ale nie wypierał się wszelkich prób. Wierzył w magię. Amulet mógł przecież być nią przesiąknięty. Na wszelki wypadek założył go pod swój strój.

- Skąd macie tą księgę?
- Fedor był człowiekiem inteligentnym. Nie był zwykłym bandytą. Znał wartość słów zapisanych w drogocennych tomiskach. Nie podrzuciłby mu pierwszego lepszego zlepku papierów, aby miał zajęcie na chłodne wieczory. Przejechał dłonią po okładce – Choroba przetrzebiła wasze szeregi? Pracuję. Tak jak widać. Przydałaby mi się ochrona. Tych zniedołężniałych kretynów coraz więcej próbuje dostać się do środka. Nie ocalę wszystkich. Potrzebujmy tutaj spokoju. Jak widzisz pracujemy. Szukamy rozwiązania. Zebrałem każdego kto zna się na medycynie. Jeżeli odnajdę lekarstwo Fedor nie będzie musiał przyprowadzać do mnie swoich ludzi. Tylko ja wyślę kogoś od siebie. Nie musi się martwić. Nie ukryję lekarstwa przed nim. Jak masz coś ważnego do powiedzenia to mów, a w innym wypadku wracaj do siebie i daj nam pracować.

Gdy tylko został sam w pomieszczeniu zajrzał do wnętrza nieznanej mu publikacji. W pierwszym momencie swoją uwagę skierował na tytuł i autora oraz poszukał spisu treści, którego nie zawierano we wszystkich księgach. W innym wypadku przewertuje kartki w poszukiwaniu czegoś interesującego.

Re: Lazaret

21
MISTRZ GRY

Zbójca wzruszył ramionami na słowa Sylviusa i położywszy księgę na stole, odwrócił się na pięcie.
Fedor kazał jeno zdać raport z postępów i przekazać tę księgę, nie wiem skąd ona. Szef chce być na bieżąco z pracami nad zarazą trawiącą jego miasto. I porozmawiam z nim o tej ochronie, ale to nie moja wola przysyłać kogoś lub nie — powiedział, na odchodne rzucając jeszcze powodzenia, po czym zniknął, zostawiając mistrza lazaretu samego w swoim nowym gabinecie, z nieznaną księgą na biurku.

Oprawiona w wyblakłą, brązową i rozpadającą się pod jego dotykiem skórę księga była całkiem spora. Po otworzeniu na pierwszej, tytułowej stronie, wyblakłym już mocno tuszem napisane było:
Xięga Ecjusza
Tajników alchemii ciąg dalszy
Spisane przez Ecjusza samego w sobie


Sylvius kojarzył Ecjusza z legend. Podobno był wyśmienitym alchemikiem, lecz inni, zazdrośni o jego umiejętności oraz to, jak bezinteresownie nimi szasta, podpalili jego dom, paląc także jego samego oraz cały dobytek jego życia. Taki tom musiał być więc wart fortunę. Fedor pokładał więc całkiem spore nadzieje w Aurinugecie, skoro obdarowywał go takimi podarunkami.

Spisu treści nie było, lecz cała księga spisana była w sposób usystematyzowany. I tak też pierwszy rozdział zwał się Tajniki wszelakie wytwórstwa alchemicznego i opisywał różne procesy, które zachodziły w alchemii - niektóre znane Sylviusowi, lecz napisane z całkiem innej perspektywy, a inne całkiem mu nieznane. Było tam na przykład o pożądanych temperaturach dla poszczególnych składników oraz to, jak je osiągnąć i co daje różne podgrzewanie tej samej ingrediencji. Było także o procesach zachodzących pomiędzy poszczególnymi substancjami. Kolejny rozdział zatytułowany był Sposoby uniwersalne na choróbska wszelakie i jak Aurinuget zauważył, traktował rzeczywiście o tychże sposobach, ale z mnóstwem dopisek, rad odnośnie tego, w jakich przypadkach to nie działa, a w których działa całkiem inaczej. Rozdziałów było jeszcze kilka, wszystkie interesujące. Był tam na przykład interesująco brzmiący: Legendy alchemiczne i Sylvius mógłby przysiąc, że obiły mu się o oczy słowa o kamieniu filozoficznym. Nim jednak zagłębił się w interesującą, intrygującą lekturę, przez uchylone okiennice wpadł ptak.
Kruk był to całkiem spory, o inteligentnym spojrzeniu. W dziobie trzymał, co było dziwne, parę wymiętoszonych konkretnie kartek, które złożył prosto na księdze Sylviusa, na stronie, gdzie opisywane były główne, zaraźliwe choroby Archipelagu, po czym wyleciał. Z początku alchemik nie wiedział o co chodzi, ale potem przeczytał wyrwane jak się okazało, fragmenty z czyjegoś... pamiętnika?

(...)tak jak pisałem wcześniej, chłopcy zaczęli chorować. Na początku gorączka, potem wymioty, paskudne, krew i ropa z nich wypływała, teraz nie są zdolni nawet do żeglugi, tylko leżą i jęczą. I ja czuję, jak mnie to łapie. Przeklinam was wszystkich!

(...)Czterech moich chłopców źle się czuje. Rozpaleni jak cholera, a przecież nie mieli jak się pochorować, pogoda dopisuje od dnia wypłynięcia z Eroli. Może złapali jakieś paskudztwo od portowych kurew - a mówiłem im psiakrew, żeby nie łazili po najtańszych, bo złapią jakieś choróbska. Pewno niedługo im przejdzie, mam nadzieję. Chociaż te przeczucia...

(...)to, że to ten szczurzy wypierdek przywlókł w tej klatce na mój statek zarazę, jest oczywiste. Moje przeczucia okazały się być, na nieszczęście, prawdziwe. Może gdybym nie bagatelizował problemu w chwili, gdy go zauważyłem! Może jak się zaczęło od gorączki, to zamiast olać sprawę, zająłbym się chłopcami, nie rozprzestrzeniłoby się to po pokładzie. Chociaż czy może zwyczajnie nie trzeba było się zgadzać na przewiezienie tego wypierdka? Tak sobie myślę, że to było jak podpisanie wyroku na siebie i chłopców, ale i na Qerel. Nawet nie wiem zresztą, co to za paskudztwo. Tamtego zamknąłem w schowku, ale chuj nie mówi ani słowa, tylko się śmieje. Oczywiście mam podejrzenia. Były swego czasu w Eroli zarazy, ale nasi byli tak cwani, że szybko je wytępili - ktoś mi raz nawet gadał, że w końcu się uodporniliśmy na to czy coś. Teraz sobie o tym przypomniałem. Może i tak - może powinniśmy byli być odporni, ale ten skurwysyn zrobił tak, że nie jesteśmy. Jestem prostym marynarzem, nie rozumiem wszystkiego. Ale wiem jedynie, że ci z Qerel będą mieli przesrane.

Re: Lazaret

22
Dotknął przez grube rękawice skórzaną okładkę księgi, która skrywała tajemnice. Miał jednak wrażenie, jakby opuszki jego palców przesunęły się po świeżo oprawionej giemzie z południowych górskich kozic. Dopiero po chwili oprzytomniał, dostrzegając jak pod delikatnym naciskiem dłoni, fragmenty oprawy rozwarstwiają się i kruszą. Do jego nozdrzy zaś doszedł zapach popiołu. Podobny do tego, który wspomina z czasów pożaru jednej z jego pracowni, gdzie spłonęli młodzi czeladnicy, uczący się zawodu alchemika. Płomienie najwyraźniej próbowały dopaść ten wyjątkowy tom, ale wiedza oparła się siłom natury.

Delikatnie, jakby obchodził się z jajkiem, zaczął wertować niezwykły prezent. Już na pierwszej zżółkniętej stronie, która zapisana była wyblakłym atramentem, zrozumiał jak cenne znalezisko znalazło się w jego posiadaniu. Słyszał bowiem o autorze wiele dobrego. Sylvius nie był zwykłym zjadaczem chleba, który odnalazł sposób na zarobek. Wyrósł na wielkich ideach alchemii, fascynował się sztuką tworzenia eliksirów, żył całym sobą rzemiosłem dziadów.

Pełen ekscytacji zasiał za biurkiem i pełen zachwytu dla kolejnych części publikacji, pochłaniał szare litery, słowa, zdania. Lektura wciągnęła go zupełnie. Przez moment zapomniał o panującym chaosie za murami lazaretu. Odrzucił w niepamięć śmierć szalejącą na ulicach. Wyparł troski związane ze swoją rodziną. Teraz miał przed sobą z dawna wyczekiwaną wskazówkę w drodze do odnalezienia kamienia filozoficznego i rozwinięcia skrzydeł. Dawno nie dokonał żadnego niesamowitego odkrycia, które wstrząsnęło by tłuszczą Qerel, a co dopiero poruszyła największe umysły Keronu. Drobny wynalazek sztucznego światła, wytwarzany przez eliksiry nie był w stanie wyprzeć tańszych pochodni z krasnoludzkich kopalni, ani niezwykłych porostów okalających podziemne tunele Ujścia. Jego perfumy oczywiście były rarytasem wśród arystokracji, ale znudziły się wielu damom, które poszukiwały nowych orientalnych woni na archipelagu. Zastał się więc w tworzeniu tradycyjnych specyfików dla pospólstwa, które sprzedawał za grosze (choć dla kieszeni mieszczan niekiedy były to wysokie ceny), a utrzymywał się z produkcji substancji uzależniających dla półświatka.

Przed sobą miał prawdziwego białego kruka, który może stać się krokiem ku realizacji marzeń zgorzkniałego mężczyzny w średnim wieku. Zupełnie nie chodzi tutaj o zysk, przelewające się bogactwo- alchemik jest umysłem badacza i naukowcy. Wiele ryzykował podczas swojego życia, aby odnaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania. Inspirował się postaciami, które osiągnęły wiele w życiu. On również chciał zostać zapamiętany. Nie tak jak jego wuj, jako oszust i krętacz. Nie chciał umrzeć w tragiczny sposób, zapomniany przez świat na przygranicznym cmentarzu. Tylko posępne ptaszysko, którym był jego bratankiem, odwiedzało jego mogiłę, kładąc pęk białych chryzantem i zapalając raz w roku świecę.

Z pewnością zmarłoby jeszcze z tysiąc mieszkańców Qerel, zanim Sylvius zorientował się, że ma zadanie do wypełnienia. Tak był zaabsorbowany lekturą. Tylko jakaś wyrośnięta wrona wpadła do jego biura, które nie tak dawno przejął pod swoje skrzydła i hałasowała na parapecie. Z początku poleciał w jej stronę masywny przycisk do papieru, który nie przypominał niczego ładnego. Zresztą ciężko było zidentyfikować co właściwie miał przedstawiać. Był więc najlepszym „czymś” co wpadło mu w ręce. Ten jednak nic z tego nie zrobił i siadł mu na księdze.

- Cholerne licho, które męczy mą duszę – warknął do siebie, podnosząc się z siedzenia, aby przepędzić szkodnika i zamknąć okno, gdy już wyleci. Wtem spostrzegł, że trzyma coś w dziobie. Szybko wyrwał mu zgniecione kartki, przepędzając posuwistym ruchem ręki ptaka – a to ciekawe…

Alchemik miał przed sobą kolejny tekst warty przeczytania. Historia wciągnęła go szczerze. Oczami wyobraźni widział wydarzenia autora tekstu. Nie mógł jednak zbyt długo kontemplować opowiastki. To był znak. Nie wierzył w przeznaczenie, ale wierzył w swoje powołanie. Bez przyczyn nie pojawił się tutaj kruk. Nie bez powodu dostał od Fedora księgę. Musiał działać.

Nie usiał zbyt daleko szukać. Zaczął przeglądać rozdział, który w trakcie czytania otworzył przypadkowo. Szukał opisu choroby, który zgadzałby się z zapiskami kapitana statku, które przyniósł mu kruk. Jeżeli tam niczego nie znajdzie podobnego będzie przeglądać kolejne rozdziały dotyczące chorób.

Re: Lazaret

23
MISTRZ GRY Sylvius otworzył księgę na poprzednio przeglądanej stronie, przypomniawszy sobie, że mignęło mu tam coś o chorobach. Zaczął czytać.

Malaria — występuje na gorętszych wyspach Archipelagu, przenoszona przez niewielki, rzadko teraz występujący gatunek komarów(...) zawsze dochodzi do wysokiej gorączki, tuż po niej do wymiotów, zawrotów oraz bólów głowy, bywa i że u obiektów stwierdzałem ostrą biegunkę. W końcowym stadium następują gwałtowne wahania temperatury ciała.

Dur brzuszny — udowodnione jest, iż choroba ta przenosi się poprzez kontakt z owocami, warzywami oraz wodą, szczególnie na terenach skrajnie ubogich, gdzie z higieną jest się na bakier(...) bardzo wysoka, nieustępująca gorączka, bóle brzucha oraz plamista wysypka występująca w głównej mierze w okolicach klatki piersiowej, wewnętrznej stronie ud oraz nadbrzusza.

Mor erolski — pamiętnym była epidemia w Eroli w roku około czterysetnym, kiedy to nie nadążano za paleniem trucheł. Z zapisek ówczesnych zielarzy i alchemików, którzy pomagali medykom w zwalczaniu owego paskudztwa wynikało, że podobnie jak w innych przypadkach chorób wyspiarskich, tak i tutaj zaczęło się niewielką, niegroźnie wyglądającą gorączką, powoli, acz nieubłaganie rosnącą. Z opisów zwłok, które wykorzystywano do przeprowadzania badań wynikało, że na organach wewnętrznych tworzyły się wrzody zaburzające pracę organizmu. Obiekty wymiotowały żółcią, ropą i krwią, a w późniejszych etapach posoki te wypływały z nich także i z innych otworów. Wedle zapisków ludzkie ciało nie czekało na odejście do zaświatów i w końcowym etapie moru zaczęło się rozkładać, o ile obiekt miał dość siły, by dotrwać do tego stadium. Większość pozbawiona godnej opieki umierała z odwodnienia i braku sił, które wyzuły z nich majaki i dużo wyższa temperatura. Początkowe próby leczenia standardowymi sposobami, czyli zbijanie gorączki, a potem opieka i podawanie ziół i smarowanie maściami eliminującymi wrzody kończyły się fiaskiem.(...) W zapiskach możemy dostrzec, jak z początku medycy czuli się beznadziejnie. Dopiero potem, gdy żona jednego z nich bez żadnych przygotowań obracała się wśród zarażonych i nie występowały u niej objawy moru, zaczęto się zastanawiać nad tego stanu rzeczy przyczyną. Dowiedziano się wkrótce, że w młodości kobieta zatruła się występującą na stałym kontynencie mocno trującą w każdym okresie kwitnienia rośliną. Po wielu eksperymentach medyczne i pospólstwo doszło do wniosku, że w odpowiednich dawkach, w odpowiedni sposób przyrządzona, a także neutralizowana innymi, łagodnymi składnikami chorobobójczymi, perlatka królewska miała moc pokonania tej choroby. Na całe szczęście potem nie spotkano podobnych objawów, a zaraza została w całości wytępiona.


Dalej Aurinuget dowiedział się kilku ciekawych rzeczy. Otóż przede wszystkim mor erolski jest przenoszony przez zwierzęta, a dokładniej pchły zalęgające się w ich futrze. Poza tym przytoczono dalej przepis na ów lek, na które składniki składały się podstawowe składniki takie jak czosnek, szałwia itp. Problem był z perlatką, która była zagrożonym gatunkiem i rosła głównie w domach ludzi, głównie ze względu na walory przyrodnicze, tj. piękne, złote lub purpurowe kielichy kwiatów w okresie letnim rozkładające się i ukazujące czerwonawe środki. Perlatki pachniały mocno i równie mocno truły wszelkie owady przysiadające na ich rozłożonych płatkach. Były także ciężkie do hodowli ze względu na ich kapryśność odnośnie wody i słońca. Oczywiście Sylvius wiedział, że wszystko, co jest trucizną, w odpowiednich dawkach może być lekiem i perlatka, przy odrobinie wysiłku mogła zostać przemieniona w antidotum na niektóre trucizny. Była jednak rzadka, a o tej porze roku rosła chyba tylko w domostwach zaprawionych fanatyków ogrodnictwa... a także w ogrodach książęcych.
Wedle przepisu do zrobienia antidotum miały posłużyć korzenie, środki tejże rośliny, a także główna łodyga, zamiennie rzecz jasna. Należało rozgnieść te elementy moździerzem bardzo dokładnie, by wycisnąć z nich wszystkie soki, które puszczały bardzo chętnie, a potem dodać starty czosnek, który podobno był bardzo ważny w tym zestawieniu (dokładniej na jedną porcję perlatki dwa ząbki). Pozostałe składniki służyły zwiększeniu objętości antidotum oraz niwelowały negatywne skutki, a poza tym były dostępne na szeroką skalę, dzięki czemu nimi nie musiał się Sylvius martwić. Na samym końcu należało dodać do jednej porcji sześćdziesiąt pięć ml wody, a wszystko potem gotować nad małym ogniem do temperatury pięćdziesięciu trzech stopni i nie więcej. Wszystko musiało być idealnie wyliczone. Lekarstwo w postaci niewielkiej dawki roztworu można było potem podawać choremu po ostudzeniu do temperatury pokojowej cztery razy co dwanaście godzin. Plusem było to, że jedna dawka starczała na jedną kurację. Jeśli więc to była jakaś odmiana moru, to kto wie, czy Sylvius właśnie nie odkrył lekarstwa na zarazę?

Re: Lazaret

24
Snuł wzrokiem przez przymglone szkła maski po skrzętnie zapisanym tekście, a w jego dłonie wpadły przypadkowe czarny węgiel i świstek papieru, po których bazgrał myśli- wynik własnych doświadczeń z epidemią grasującą w Qurel, posiadanej wiedzy oraz nowych błyskotliwych treści na temat chorób, które niegdyś pojawiły się na wyspach archipelagu. Sylvius nie był może medykiem z prawdziwego zdarzenia, ale z pewnością można byłoby go znać znachorem. Długie lata obcowania z medykamentami i dawna tajna misja we wioskach, po których zostały już zgliszcza, napełniły jego głowę strumieniem informacji na temat wszelakich zakażeń, zarazków i schorzeń. Wiedział również, że przyczyną wielu dolegliwości jest po prostu brak higieny. W swojej bibliotece powinien gdzieś znaleźć kilka publikacji na temat typowych słabości typowo ludzkich, ale również specyficznych dla różnych ras. Tedy nic dziwnego w tym, że wyławiał z księgi jedynie nowinki, o których wcześniej nie dane było mu czytać.

Malaria, powszechnie wśród medyków kreońskich znana pod nazwą Febris frigus, ekspresyjnie przedstawiona została w rozprawie Delklusa z Chandi, który opisywał epidemię z 43 roku III Ery, wykluczającą Dekha Chandi zupełnie z Wojny Wysp. Ptaszysko słyszało również od goblińskich wędrowców o bardzo podobnej chorobie, występującej na południowych rejonach Urk-hun, gdzie popękane ziemię przeradzają się w dżunglę. Najstarszy z nich, który robił wrażenie uczonego osobnika, nazwał ją Febris ignis jakby wskazywał na silniejszy epizod podnoszenia temperatury w stosunku do schorzenia z archipelagu. Nie mniej jednak objawy były dość podobne, a alchemik z pewnością wykluczył ją wśród pacjentów ze swojego lazaretu.

Tak samo zaś było z typhus abdominalis, która jest chorobą nagminnie występującą w uboższych warstwach społecznych w miastach o nierozwiniętym systemie kanałów i niedbających o dostarczanie świeżej wody dla mieszkańców. Pierwszym przypadkiem masowego pomoru na dur brzuszny była epidemia czarnej wody i dotyczyła Saran Dun. Jako dziecko często powtarzała mu tą historię matka, ostrzegając przez wychodzeniem do biedniejszych dzielnic. Kiedyś nawet Sylvius natrafił na pieśń, przypominającą owe wydarzenia.
Spoiler:

Ptasia głowa jednak nie słyszała nic wcześniej o morze erolskim, który do złudzenia przypominał objawami chorobę, która trawiła obywateli Qerel. Potrzebował dowodów, które potwierdzą jego przypuszczenia, że śmierć przybyła z Archipelagu na pokładzie statku. Nawet jeżeli odkrył już tajemnicę epidemii, nadal nie posiadał lekarstwa na to paskudztwo. Podstawowe składniki miał w swoich zasobach, ale rzadka roślina była czymś niedostępnym. Wezwał więc chłopców, którzy pracowali na jego usługach i kazał odnaleźć w ogrodach patrycjuszy piękny kwiat perlatki królewskiej. Sam nie posiadał tej rośliny w swoich zbiorach, bo nigdy nie widział jej szczególnego zastosowania, wartego hodowli, prócz pięknych faz rozwoju. Na tym jednakże nie zdobyłby pieniędzy niezbędnych do spłacenia długu.

- Quasio potrzebuję twoich wniosków na temat postępowania choroby. Opisz mi ze szczegółami co przyniosła ci sekcja zwłok. – rozkazał władczo, czując rosnącą w nim ekscytację, ale nie zdradzając jej powodu swoim pomocnikom.

Re: Lazaret

25
Chłopcy zjawili się bardzo szybko i równie szybko umknęli z lazaretu, kiwając głowami, dostawszy instrukcje, jak ów kwiat wygląda. Następnie mężczyzna zawołał znajomego grabarza, który przyszedł dopiero po kilkunastu minutach, najwyraźniej będąc czymś zajęty. Wysłuchawszy uważnie tego, co Sylvius ma do przekazania, burknął coś mało zrozumiałego pod nosem, kiwając głową i zaraz odchodząc do swoich zajęć.

Dwa dni póżniej

Aurinuget siedział w swoim nowym gabinecie, zapewne mając w głowie tysiąc myśli - z niecierpliwością czekając na jakiekolwiek wieści od kogokolwiek. Chłopcy przeczesali część miasta, ale nie mieli dostępu do tej bogatszej części, nawet pomimo pism wystosowanych przez alchemika. W tym czasie mógł więc zlecić komuś innemu poszukiwanie tych kwiatów, ewentualnie zwrócić się z prośbą do księcia, któremu raczej zależy na swoim mieście.
Około popołudnia do jego gabinetu wkroczył Quasio, bez słowa kładąc na jego biurku zapisaną skrupulatnie kartkę papieru. Sylvius wziąwszy ją do ręki, zaczął czytać drobne, krzywe pismo grabarza i porównywać do zapisków martwego alchemika oraz kapitana "Perły Eroli". Podobieństwa były uderzające. Quasio wziął na cel bardzo wytrzymałe ciało portowego robotnika, które wytrzymało prawie do samego końca moru. Z jego słów wynikało, że zgnilizna obejmowała narządy wewnętrzne oraz zewnętrzne jeszcze za życia biedaka. Wrzody występowały na wątrobie, nerkach, żołądku, płucach a nawet w jelitach. Pękały, a część zalewała te organy, część na ich zewnątrz. Mężczyzna umarł od zbyt dużej ilości ropy i krwi w płucach, na koniec wydalając je także z moczem i kałem.
Śmierć doprawdy paskudna, ale skoro teraz Sylvius znał odpowiedź na swoje pytanie, trzeba było działać. Zdecydowanie, dopóki zaraza nie rozprzestrzeni się na dalsze dzielnice.

Re: Lazaret

26
Dwa dni i dwie noce wlokły się, ciągnąc niezdarnie po brukowanej kostce umaczane w smole nogi, jak biedacy i kalecy, szwędający się po przytułkach w poszukiwaniu ulgi dla cierpienia, które przynosiła dopiero niełaskawa śmierć, gdy ropa i krew wydobywająca się z obrastających narządy wewnętrzne pęcherzy. Sylvius nie wychodził ze swojego gabinetu i tylko na podstawie ciemności, wślizgującej się do jego komnaty, wnioskował o mijającym czasie. Choć i tego nie był w pełni pewny, gdyż niekiedy dym ze spalanych ciał, potrafił kłębiście zasnuć niebo, jakby zaraz miał nadejść koniec świata, bez wcześniejszego listownego uprzedzenia.

Epidemia nie ustępowała. Nadal zbierała swoje żniwa wśród biedoty, choć coraz śmielej wkraczała w trwalsze zabudowy i oczekiwała otwartych drzwi do domostw. Nikt jednak nie reagował na łoskot stukania o drewniane futryny. Mężczyźni pilnowali ognia, by równo dokładać szczap sosnowego drewna do pieca. Powszechnie twierdzono, że dym z igliwia odpędza nie tylko złe duchy, ale również wszelkie choroby. Matrony zaś z całą rodziną barykadowały się w najcieplejszym pokoju, jakby kryły się przed okupantami miasta. A to tylko siewca strachu pod postacią gorączki, bólów, ropni i kaszlu, doglądał swoich plonów.

Świadectwem egzystencji ponurego ptaszyska w lazarecie były dźwięki wydobywające się z jego tymczasowej pracowni, która została urządzona według własnego uznania. Brzęczącego szkła z przemieszczanych probówek, przelewanych substancji kolb, otwieranych wielokrotnie eksykatorów i używanych do mieszania bagietek. Syczenia ognia spod palników i wypalających się kolejno świec. Bulgotów z wrzących płynów i parownika. Skrzypienia pióra, które co chwilę odprawiało swoje kształtne tańce na pergaminach, aby zaraz zanurzyć naostrzony koniec w aksamitnym atramencie. Tylko niekiedy stawało się zupełnie cicho, gdy zmęczony ślęczeniem nad sporządzaniem notatek na podstawie dostępnego księgozbioru, własnych doświadczeń i obecnych postępów, zasypiał oparty o biurko w swoim niezwykle niewygodnym stroju. Nie zamierzał jednak ryzykować, choć na moment wyciągając głowę z dusznej osłony. O dziwo nosił talizman od swojej przyjaciółki, zupełnie nie wierząc w zabobony, był przecie człowiekiem nauki. Wiara zaś jest tylko przejawem naiwności studentów, którzy miewają nadzieję na zdobycie sławy, czy zaliczenie kolejnego katorżniczego egzaminu ustnego u najgorszego z wykładowców.

W końcu postępy swoich sromotnych badań dostarczył grabarz z Qerel na dłonie syna znamienitego alchemika z Saran Dun. Opisy stały się kolejnym krokiem do rozwiązania zagadki, która przypłynęła tutaj wraz z Erolskim statkiem. Wbrew szczęściu, które przyniosło cierpienie portowego robotnika, znaleźli się przed murowaną ścianą, której nie sposób było przeskoczyć, ni obejść. Nie drgnie, jeżeli nie znajdą klucza. Potrzebował już tylko tej jednej rzeczy. Bardzo rzadkiej rośliny, której zatrudnione dzieciaki nie mogły odnaleźć. Nikt jednak nie wpuszczał ich do ogrodów szlacheckich. Nie było więc innego wyjścia, jak powołać się na swoje kontakty. Jak stanąć naprzeciw samemu księciu i zażądać pomocy. Dosłownie. On nędzny rzemieślnik zamierzał wymagać od swojego umiłowanego opiekuna podjęcia działań. Tuż po sporządzeniu listu do jego książęcej mości, osobiście zaniósł go straży, pilnującej pałacu, wskazując pierścień z czasów służby podczas wojny domowej o koronę i nakazuje dostarczenie listu do rąk własnych korony.
Spoiler:

Re: Lazaret

27
Dni mijały niemiłosiernie w oczekiwaniu na wyniki badań grabarza. W tym czasie więcej chorych przybywało pod lazaret, by szybko być odprawianym z kwitkiem przez najemnych zbirów. Jak się podówczas okazało, Fedorowi najwyraźniej bardzo mocno zależało na wynalezieniu lekarstwa, bowiem przysłał do dyspozycji Sylviusa małą armię najemników, którzy dzień i noc pilnowali wejścia do tego grobowca. Także zniszczone przez zakazane sztuki magiczne mury zostały odbudowane, aby nic się już przezeń nie wydostało... lub dostało. Co mógł za to alchemik zauważyć to to, że w jego pracowników tchnęła jakaś nadzieja. Jakkolwiek brakowało ostatniego składnika do sporządzenia wywaru, a poza tym należało też go w jakiś efektywny sposób rozprzestrzenić wśród zarażonych, światło na końcu tunelu zabłysło i należało być dobrej myśli. Wici zostały wysłane, list przekazany, a starzy znajomi Sylviusa okazali się być nadzwyczaj pomocni.
Dzień po wysłaniu listu do Jakuba do Aurinugeta przyszła Aniela, kapłanka Kariili z kilkoma pieczołowicie obwiązanymi, ostrożnie trzymanymi roślinami. Dość szybko mężczyzna zorientował się, iż jest to nic więcej jak perlatka. Nim zdołał o cokolwiek zapytać, ta się uśmiechnęła i odpowiedziała tajemniczo: — Popytałam tu i ówdzie. Jest ich zbyt mało, by zrobić coś z nich na szerszą skalę, ale do pierwszych badań powinno wystarczyć.
Ułożyła rośliny, wyrwane z korzeniami, w pełni swojej okazałości na stole i odeszła odprawiać modły nad umierającymi. Mając teraz recepturę i składniki, alchemik mógł zacząć właściwą część eksperymentów i zobaczyć jak to działa, na jakich stadium działa oraz przemyśleć, jak małym kosztem i z małymi zasobami rozprzestrzenić to na całe miasto. Raczej żaden z przyniesionych zarażonych nie myślał teraz, że to być może będzie jego szczęśliwy dzień...

Re: Lazaret

28
Śmierć trawiła miasto od środka, jak robactwo zalęgłe w zdrowym lśniącym w słońcu owocu. Choć zastawiają się nad tym dłużej, trzeba stwierdzić, że to złe porównanie. Nic nie było tutaj zdrowe. Nie było też tutaj nic pięknego. Gdy wstawało słońce, odkrywało swoimi promieniami gnijących żywcem ludzi, wychudłe szkielety, wyciągające dłonie do nieba, obdartych z duszy kaleków, zagubione osierocone dzieci, strach zaległy między ciemnymi zaułkami i rozpacz rodzin, które nie miały już sił wylewać łez, a zamiast nich ronili ropę z pustych oczodołów. Qerel błyszczało jasnym światłem również w nocy, gdy na kolejnych skrzyżowaniach ulic i placach układano drewniane stosy, na których spalano ciała. Duszący i gryzący w krtań dym ociężale spadał na miasto, okrywając go żałobnym całunem. Zastępując słodką woń zgnilizny, zapachem hekatomby, składanej surowemu losowi. Żaden z bogów jednak nie odzywał się na zawołania cierpiętników, pozostawiając miasto w ciszy swoich jęków, lamentów i ludzkiego skamlania. Żadne modły nie przynosiły ukojenia, a gniew pozostawał równie rozżarzony, jak tlące się nad ranem stosy.

Epidemia wyniszczała serce Książęcej Prowincji, jako zamach na samego Jakuba, uderzony w jego ukochanych poddanych. Czarna krew rozprowadzała się pomiędzy dzielnicami, niosąc kolejne dziesiątki zarażonych i zbierając zepsute owoce swoich plonów, które w dłoniach rozpadały się zostawiając jedynie ciemny cuchnący sok bezradności. Pomiędzy tym spektaklem w zaciszu lazaretu siedział mężczyzna w stroju ptaszyska, strasząc swoim nieobecnym wzrokiem. Jakby nie aktor tego przedstawienia, nie zwracał uwagi na powoli spadającą kurtynę i zbliżający się koniec aktu. Zamknięty w swoim gabinecie wpatrywał się w księgę, jak w święty pergamin, dzięki któremu doznał oświecenia. Jego źrenice błyszczały się w tańczących płomieniach świec i błękitnym blasku palnika. Ten mężczyzna właśnie czarował, choć nie był czarodziejem. Tworzył sztukę, wydobywał dźwięki z kolejnych składników, tworzył akordy z woni ziół i całą symfonię w jednej małej buteleczce. Sok ze świeżo wyciśniętego czosnku, wydestylowany olej eteryczny z liści szałwii, wysuszone i skruszone kwiatostany dziurawca pospolitego, ziele miodunki ćmej i napar z młodych pędów sosny zwyczajnej, brzmią jak najwspanialsza orkiestra, której przyszło alchemikowi dyrygować.

Wszystko było już przyszykowane do otrzymania pierwszego flakoniku cudownego lekarstwa. Do soku z perlatki połączonego z pozostałymi składnikami, skrzętnie ówcześnie przygotowanymi, dodaje się sześćdziesiąt pięć mililitrów wody, aby wszystko gotować na małym ogniu przy ściśle określonych warunkach- pięćdziesięciu trzech stopni. Lek przez substancje zawarte w dziurawcu pospolitym w połączeniu z pozostałymi barwnikami, przyjął odcień karmazyny. Sylvius rozpoczął więc pierwszą próbę kliniczną na pacjencie w średnim stadium choroby, gdy jego organizm jeszcze nie został poważnie wyniszczony.

W czasie, gdy przewodniczący Lazaretu czynił swoje cuda w gabinecie, a następnie rozpoczął testowanie swojego preparatu, zadaniem pozostałych było zmniejszanie objawów choroby, poprzez zbijanie gorączki, oczyszczanie dróg oddechowych, nakładanie maści na rany, w celu inicjowania procesu gojenia się oraz bandażowanie uszkodzonych tkanek. Tych, którzy byli w ciężkim stanie od razu dobijano. Podawano im silną truciznę, aby uśnieżyć ich ból i przyśpieszyć przybycie śmierci. Ciała zaś zabierano na główny plac, gdzie miał strawić ich ogień oczyszczenia. Sylvius nie miał czasu, aby zatrzymać się na chwilę zamyślenia, by pochylić się nad chorym, ująć jego twarz i powiedzieć dobre słowa. Nawet nie zamierzał się zawahać nad swoimi poczynaniami. Kilka ofiar ocali wiele istnień. Zresztą gdyby nie on, śmierć zajrzałaby wszystkim w oczy, nawet tym, których przedwcześnie skreślał z listy obywateli.

Krótko po tym dzięki pomocy Księcia Jakuba wielu mieszkańców Qerel zostało objętych leczeniem. Świątynie, budynki urzędnicze i magazyny zostały przeobrażone w prowizoryczne lecznice, w których prowadzono intensywną terapię osób zarażonych morem erolskim. Nie wszystkich dało się uleczyć, a nawet wśród wielu obywateli choroba pozostawiła uszczerbek na zdrowiu. Wielu do końca życia będzie borykało się z objawami wyniszczonych organów wewnętrznych, tj. duszności, ogólny spadek odporności organizmu, łuszczyca skóry, żółtaczka, niepłodność, wypadanie włosów, krwotoki wewnętrzne, upośledzenie umysłowe i ruchowe. Z powodu pojawiających się poważnych infekcji skórnych, niektórym trzeba było amputować kończyny. Miasto stało się jednym wielkim domem dla niepełnosprawnych i słabych ludzi. Duża część mieszkańców jednak w końcu wyjdzie zupełnie bez szwanku z potyczki z chorobą, a ich organizmy staną się szczególnie odporne na bakterie z rodzimy moru. Nie jest to jednak pociecha, gdy wielu bliskich pochłonęła epidemia. Przez wiele lat ludzie będą nosili żałobę w sercu, ale teraz trzeba przywrócić miasto do dawnej świetności. I nie chodzi tutaj o odbudowę domów po pożarach czy osuszanie kamienic po powodzi. Przed murami miasta wyrósł ogromny cmentarz, gdzie nadal chowanych jest wielu zmarłych. Ulicę miasta trzeba było wyczyścić. Wiele mieszkań zostało pustych, a zarządca wystawił je na sprzedasz. Zaraza nie wybierała jedynie biedotę, ale również zacnych mężów stanu, handlarzy i rzemieślników. Choć Książęca Stolica szeroko otwierała swe ramiona dla nowych, obecnie wiele osób nie chętnie wędrowało do portu, mając w pamięci wielką epidemię. Przywrócenie dawnej świetności nie będzie drobnym wyczynem.

Przez kilka następnych tygodni lazaret nie zmienił swojej funkcji, pełniąc bezpłatne usługi dla dobra mieszkańców, choć w obawie przed powrotem epidemii zarówno Książę- Jakub jak i Czarny Książę półświatka- Fedor zapewniali niemałe zapomogi finansowa dla pracowników. Sylvius od tego pierwszego otrzymał wielkie uznanie oraz przywileje. Przywódca zbirów zaś darował alchemikowi połowę jego długu. Lazaret, który stracił poprzedniego właściciela, został darowany przez zarządcę miasta Sylviusowi w podzięce za zasługi wraz z kluczami do bram wraz z oficjalną deklaracją, że Qerel zawsze będzie gościł za swoimi murami znachora jak swojego i zawsze udzieli mu azylu.

Lazaret stał się szczególną lecznicą, która wraz z dekretem Jakuba stała się miejscem dla bezdomnych i ubogich. Udzielano tam pomocy każdemu niezależnie od płci, rasy i wagi mieszka. Rozpoczęto również rozbudowę ośrodka. Obecnie znajdują się tutaj dwie sale dla pacjentów, pracownia medyczna, pokój zabiegowy oraz wielka łaźnia, do której doprowadzana jest czysta woda. Sylvius sprawuje opiekę nad tym przybytkiem, otrzymując za to dożywotnią zapłatę, która jednak nie starcza na pokrycie długów oraz luksusowe życie. Trzynastu pracowników zatrudnionych pod dachem lazaretu również otrzymuje odpowiednie zapłaty. Zastępcą ponurego ptaszyska pełni jego dawny rywal- Zielarz Hieronim. Łączy ich obecnie uprzejmy kontakt i choć nigdy nie będą przyjaciółmi, dostrzegli wspólny cel swojej pracy. Aniela zaś otworzyła sierociniec, gdzie zebrała pod swoimi skrzydłami oraz opieką sióstr Karilianek, wszystkie dzieci, których rodziców odebrała im czarna śmierć. Od czasu uspokojenia się epidemii nie miała czasu, aby odwiedzić Aurinuget, ale wspólne doświadczenia wzbudziły w nich pewną zażyłość, która jednak odbiega daleko od miłości erotycznej.

Wiele zmieniło się w życiu rzemieślnika sztuk alchemicznych. Jego pracownia na skraju bogatej ulicy nadal działała, a teraz nawet przeżywała swój złoty wiek. Po osiągnięciach w dziedzinie leczenia chorób, mieszkańcy Qerel pokładali wielkie nadzieje w jego usługach. Choć uboższa warstwa społeczna korzystała z usług lazaretu, ci bardziej zamożni woleli ciepło jego sklepiku, gdzie dobierał odpowiednie środki medyczne oraz preparaty magiczne do zapotrzebowania swoich klientów. Karol nadal pracował pod jego dachem, aczkolwiek często kłócili się o pieniądze. Sylvius często przedkładał terminy płatności, twierdząc, że nie musi wpierw spłacić inne pilne sprawy. W końcu i tak jego uczeń za każdym razem uzyskiwał odpowiednią zapłatę. Otrzymał on większą autonomię w swojej pracy i często pozostawał zupełnie sam w pracowni. Alchemik jednak zaskoczył ostatniego czasu sam siebie, gdy z jego ust, wydobyła się pochwała wobec Karola. Stwierdził przed jednym ze swoich klientów, że podważając wiedzę jego ucznia, ten obraża jego samego.

Wśród mieszkańców zaś Sylvius został okrzyknięty Czarnym Ptakiem, choć w tych zamożniejszych kręgach, ochrzcili go Ponurym Ptakiem. Oj nie. Ten stary drań pod wpływem doniosłego osiągnięcia oraz wielu laur, które na niego spłynęły, nie stał się nagle kochającym człowiekiem o nieskazitelnych manierach i bezgranicznej życzliwości. Nadal potrafił awanturować się z byle gościem na ulicy, marudził na bezdomnych i inwalidów (których zresztą sam uratował przed śmiercią), ganił dzieci ganiające po brukowanych ulicach i liczył się z każdym groszem. Niektórzy jednak dostrzegali w nim pewną zmianę. Ten obcy błysk w oku, poczucie żartu i rzadki uśmiech wkradający się na jego twarzy, bynajmniej nie ze złośliwości. Zaczął bardziej dbać o siebie. Jego włosy zawsze były już uczesane, a ubranie czyste i schludnie założone. Zaczął bywać wśród ludzi. Pojawiał się na bankietach i choć zawsze rzucał kąśliwe uwagi, czy wytykał głupotę swoich rozmówców, potrafił również wdać się w rzetelną dyskusję. Spotykał się również ze znajomymi, zazwyczaj przechadzając się między kramami targu czy wzdłuż nabrzeża portowego. Dzięki swoim zasługom kupcy i rzemieślnicy chętniej zawierali z nim umowy, co znacznie poszerzyło jego działalność. Imię Sylviusa zaś często było niesione taflą wody i na barkach mułów do innych miast. Nic dziwnego więc, że korzystając ze sposobności mężczyzna wydał traktat „O higienie miast”, w których za wzór stawiał Lazaret w Qerel. Publikacja trafiła do kilku bibliotek w Keronie, a nawet jeden egzemplarz zamówiła sobie Akademia Czarnoksięstwa w Karlgardzie.

Lekarstwem dla duszy mężczyzny stało się ponowne spotkanie ze swoją rodziną. Eliza wraz z synem Erazmem zamieszkali pod jego dachem. Teść alchemika zginął podczas zarazy, pozostawiając kobietę bez grosza przy duszy. I choć nie zawarli oficjalnego małżeństwa, to automatycznie ze stanu szlacheckiego zniżyła się do klasy mieszczańskiej. Oj nie tego oczekiwała jego ukochana. Od tego czasu mężczyzna zupełnie się zmienił i nie był romantykiem jak kiedyś. Nie obyło się więc bez kłótni i rzucania złych słów, czy trzaskania drzwiami. Ona przyzwyczajona do luksusowego życia, nie potrafiła wytrzymać w tak małym mieszkaniu. Miłość tylko wydaje się piękna jak róża, a w rzeczywistości ma wiele kolców, które głęboko wbijały się w dłoń Elizy i Sylviusa. On często wybywał z domu, bądź wyjeżdżał w delegacje. Gdy tylko powracał do domu łączyła ich tęsknota i spędzali upojną noc w sypialni. Były to jednak rzadkie przebłyski w ich związku. Nie była to miłość pełna namiętności. Opierała się przede wszystkim na zaufaniu i wzajemnych zobowiązaniach. Utrzymywali wzajemnie dom, wychowywali dziecko i pojawiali się w mieście w towarzystwie. Nie kochali się tak jak było to dawniej. Dla Ponurego Ptaka ważne stało się jednak wychowanie Erazma. Opłacał mu prywatnego nauczyciela, a sam dużo czasu spędzał z nim, pokazując tajniki alchemii. Nie były to wykłady na temat łączenia składników i podstaw transmutacji, jak czynił to jego wuj, gdy sam Sylvius studiował rzemiosło. Zdradzał Erazmowi te ciekawe i niezwykłe sekrety. Pokazywał jak potrafią barwić się substancje, wywoływał spektakularne reakcje i pozwalał mu zafascynować się sztuką alchemiczną. Nie chciał być dla niego nauczycielem, a prawdziwym ojcem, aby przedłużyć siebie w jego małych dłoniach i srebrnych oczach.

Sylvius nie tylko zajmował się lazaretem, prowadził swoją pracownię alchemiczną, ubijał targów w odległych podróżach, czy pojawiał się na kolacjach, organizowanych przez mieszczańską śmietankę. Był również częstym gościem na dworze Księcia Jakuba. Rzadko widywał się ze swoim dobroczyńcom, gdyż ten zajęty sprawami prowincji, nie mógł z nim zamienić nawet dwóch słów. Ponure Ptaszysko jednak lawirowało między kręgami znamienitych członków dworu. Dyskutował z dowódcą wojsk, wymieniał się doświadczeniami z skarbnikiem, rozwijał swoją wiedzę wraz z uczonymi i ucztował wraz z doradcami Jakuba. Był poważany, choć traktowany za dziwaka. Często gdy pojawiał się na dworze, kobiety szumiały, jakby do zamku wkraczała sama śmierć. I choć był ocaleniem dla miasta zawsze będzie już kojarzony z największą zarazą w Qerel.
*** Ten wieczór był cichy i spokojny. Na zewnątrz panowała zawierucha, ale w środku było przyjemnie ciepło. Sylvius jednak nie mógł zmrużyć oka. Siedział w swojej pracowni przed biurkiem i wpatrywał się w pergamin. Wszyscy w mieszkaniu spali. Nawet ukochany kot leżał na swoim fotelu, zwinięty w kłębek. Partnerka życia nawet nie zauważyła, gdy wymknął się spod kołdry. Zresztą nie spali ze sobą już od tygodnia. Miał wrażenie, że ich miłość przestała być pożądliwa. Byli ze sobą z potrzeby bliskości, z powodu Erazma, ze wzajemnego poczucia bezpieczeństwa. Nie miałby do niej żalu, gdyby dowiedział się, że ma kochanka. Nie uważał Elizy za swoją własność. Dlatego też nie wzięli ślubu, co do teraz wzbudzało wśród mieszkańców Qerel zgorszenie. Ktoś kiedyś powiedział, że zepsucie takich ludzi jak Aurinuget doprowadzi do wybuchu prawdziwej zaraz, która zabierze wszystkie czarne dusze. On zaś z kpiną odpowiedział, że ta czarna dusza ocaliła jego marne życie. Jednak cokolwiek by się nie powiedziało, bezsprzecznie kochał tą drobną piękną kobietę i owoc ich dawnej gorącej miłości.

Od kilku tygodni przestał zażywać leki na sen. Początkowo zupełnie nie odczuwał różnicy. Potrafił położyć się do łóżka i po chwili usnąć. Zauważył jednak, że kiedy nazbierają się sprawy do załatwienia, nie potrafi spokojnie ułożyć się w posłaniu. Tak było i tym razem. Po pierwsze musiał zaplanować wyprawę w pasma gór Daugon, gdzie chciał zdobyć bardzo rzadkie jaja tapedżary królewskiej, które stanowiły wartościowy składnik alchemiczny. Skrzętnie więc określił wszystko co musiał przygotować na ekspedycję. Sporządził nawet wzór ogłoszenia na tablicę miejską, w celu zwerbowania najemników. W między czasie odpisał swojemu przyjacielowi ze wschodniej baronii Urk-hun, który zaprosił go siebie. W otrzymanej wiadomości sprzed kilku dni opisywał niezwykłe zjawisko w pobliżu jednej z oaz oraz opowiadał o rzadkim gatunku stworzenia, które nawiedzało jedno z znanych mu plemion. Ponure Ptaszysko musiało jeszcze zaplanować transport lekarstw do portu w Erol, gdzie znajdowała się pracownia lekarska, z którą zawarł dochodową umowę. Ponadto ostatniego czasu ktoś wspominał o kłopotach Księcia Jakuba związanych z konfliktem ze swoim bratem i głowa mężczyzny ciągle zaprzątała się losem swojego władcy.

Wstał bo w rondelku wrzała woda na napar z melisy. Ostatniego czasu jego ogród w tajemniczy sposób stał się niezwykle bujny, co pozwoliło na bogaty zasób składników zielarskich. Ponadto zaczął również sprowadzać zupełnie nowe odmiany roślin. W jego ogródku nie zabrakło jednak perlatki. Ach trzeba było zalać zielsko i spróbować zmrużyć oczy. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Jakieś przeczucie, że jeszcze nie pora na sen.

Re: Lazaret

29
Kilka tygodni później.

Coraz mniej chorych trafiało do Lazaretu. Sytuacja w Qerel zaczęła się poprawiać. Przeklęta epidemia dobiegła końca, mimo że każdego dnia rejestrowano nowe przypadki zachorowań. Jak donosił wywiad księcia, były to zwykłe pomówienia. Donosy przerażonych mieszczan wyłapujących każdy kaszel, czy to sąsiada czy przechodnia na targu.

Gdy Sylvius zagościł w lazarecie, panował tu już ścisk. I podniecony gwar. Gapili się na niego wszyscy. Ci nieliczni, którzy już go znali, pomocnicy, jak i ci, którzy trafili do szpitala niedawno. Kruczowłosy mężczyzna mógł pomyśleć, że stal się obiektem zainteresowań przez swój duży nos lub przerzedzone włosy. Lecz oni patrzyli na niego inaczej, jak na bohatera. Nazwisko Aurinuget było najczęściej wypowiadanym od czasu wynalezienia lekarstwa na zarazę. Mógł z nim konkurować tylko książę Jakub.

Uwagę mężczyzny przykuła pewna kobieta. Pracowniczka konsultowała dalsze postępowania w zakresie udostępniania lekarstwa dla tych, którzy domagali się jego bez wcześniejszej diagnozy. Nagle wszechobecny gwar ścichł. Zrobiło się bardzo cicho. Ktoś stąpał, podnosząc nogi jak żołnierz. Gruby obcas dzwonił jak młot w kowadło. Długo trwało nim wreszcie ucichło. Uwaga wszystkich ponownie skupiła się na Sylviusie. Był tego pewien. Po chwili zrozumiał, iż jednak wzrok ciekawskich ślepi przesuwa się za jego osobę, gdzieś za plecy.

- Sylvius Aurinuget - rozbrzmiał beznamiętnie niski tembr głosu.

Spojrzał, momentalnie rozumiejąc, kogo ma przed sobą. Był to lord Haromond, jeden z członków rady księcia Jakuba. Naczelny czarodziej, znawca sztuk magicznych i dobry przyjaciel głowy Qerel. Jak zawsze dostojny, z wysoko uniesioną głową przywitał się. Jego doskonale docięta bródka podkreślała ostre, chłodne rysy twarzy. Blask miodowego oka... Sylvius słyszał o nim. Miał także okazję spotkać lorda Vicilus'a Haromonda podczas zebrania rady. Bardzo przystojny, inteligentny, utalentowany i zdolny do wszystkiego. Jak każdy czarodziej - niebywale ambitny. Był dobrze zbudowanym mężczyzną, zabójczo przystojnym oraz niezwykle młodo wyglądającym jak na potężnego maga. Posiadał szlachetne i imponująco piękne rysy twarzy. Mówił bardzo szczerym i przekonującym głosem, co w mniemaniu wielu oznaczało nieobliczalność. Inni powiadali, że nienaturalnie napięta skóra twarzy Vicilus'a jest efektem rozmaitych kuracji zielarskich. Byli i tacy, którzy sądzili, że to iluzja. Poza nienaganną fryzurą, lord nosił zawsze szare spodnie wsadzone w cholewkę wysokich ciemnobrązowych kozaków. Zapięty dwoma pasami ze złotą klamrą, które oddzielały biały napierśnik od dolnych partii garderoby. Zaś spod niego wyłaniały się, równie szare co spodnie, rękawy. Do napierśnika dołączony był brązowy kołnierz z eligijnymi wykończeniami. Scalony charakterystyczną broszką z osadzonym w złocie fioletowym kryształem. Za plecami, pod pasami przeciągały się dwa luźne skrawki materiału imitujące smoking.

W ręku trzymał krótką laskę do podpierania. Szczytowy jej kraniec zdobił ten sam klejnot, który znajdował się w złotej broszce. Zawsze obejmował go całą dłonią, przeto niemalże każdy miał ją za zwykłą drewnianą laseczkę.

Pozwoli pan, panie Aurinuget - czarodziej wskazał otwartą dłonią na oddaloną izbę, do której mieliby zmierzyć.

Drzwi do małego pomieszczenia przypominającego składzik na miotły zatrzasnęły się za nimi. Nie było to najlepsze miejsce do prowadzenie rozmów, lecz sytuacja zmusiła ich do tego. Lord Haromond oparł się o ścianę, splótł ręce na piersi wciąż trzymając laskę. Z uniesioną nadto wysoko lewą brwią zapytał beznamiętnie:

- Co pan wie na temat zarazy dręczącej południowe osady od Saran Dun?
Lord Vicilus Haromond
[img]https://i.imgur.com/r8hLrJx.jpg[/img]

Re: Lazaret

30
Od czasu, gdy opanowano panoszącą się po ulicach miasta portowego zarazę, Sylvius nieprzerwanie miał wiele pracy. Do lazaretu zgłaszali się kolejni chorzy, większość w obawie przed morem. Nieliczni jednak rzeczywiście cierpiało z jego powodów. Istotna część przejawiała jedynie objawy zwykłych przeziębień czy niegroźnej, dzięki magicznym specyfikom, grypy. Wśród pacjentów znajdowali się również tacy, którzy przychodzili leczyć drobne schorzenia, tj. czyraki, dychawicę czy świąd. Coraz częściej zaś gościł tutaj ulicznych rzezimieszków, którzy pokłócili się podczas ostatniej popijawy i zostali dźgnięci nożem, a założywszy tylko prowizoryczny opatrunek, w ranę wdało się zakażenie. Alchemik jednak nie zamierzał się nad nimi litować, tym bardziej że znał część z nich jedynie z tej złej strony.

Tak samo było z Lotarem, który nad ranem trafił do jego lecznicy z poważną infekcją dłoni. Rozcięcie wzdłuż śródręcza wyglądało paskudnie, a jeszcze bardziej cuchnęło. Miejscowy kieszonkowiec musiał natknąć się na zbyt ostrożnego kupca, który w swoich skrzynkach na targu stosował pułapki na takich parszywców. Znachor go kojarzył, gdy ukradł z jego straganu kilka flakoników drogich perfum. Sprawiedliwość – pomyślał Sylvius, badając dłoń mężczyzny.

- Panno Lukrecjo proszę przygotować stół, bandaże, maść na otwarte rany, piłę oraz sprzęt do sedacji – rzekł oschle do jednej z pracownic, która należała do zakonu Osureli, nie przejmując się protestami mężczyzny – Wysoka gorączka, majaki, sine usta. Będzie trzeba przeprowadzić amputację, aby nasz pacjent nie zmarł jeszcze przed wschodem słońca.

Młoda akolita nie zamierzała wchodzić w jego kompetencje. Od czasu wynalezienia leku i uratowania Qerel od szponów czarnej zarazy, Aurinuget stał się niepodważalnym specjalistą. Nawet jeżeli dałoby radę uratować dłoń, nikt nie zarzuci mu lekkomyślności. Oczywiście, Sylvius zamierzał mu dać nauczkę. Złodziei powinno się karać stosowanie do przewinień. Już więcej nie będzie kręcił się między ludźmi, aby podwędzić im mieszki z srebrnikami. Nawet lepiej dla niego. Amputacja będzie niejedyną opcją, ale najbardziej rozsądną.
*** W czasie, gdy zarządca lazaretu wycierał w biały materiał wilgotne dłonie, opłukane w roztworze alkoholowym po udanym zabiegu, do budynku wkroczył jakiś jegomość. Początkowo nie został zauważony, ale z chwilą, gdy dźwięk jego obcasów się nasilał, w środku zrobiło się zupełnie cicho. W końcu i Sylvius zerknął na gościa. Znał tą twarz. Było w niej coś niepokojącego, jak w całej postaci. Wydawał się jak golem, wyciosany z litej skały i zaklęty potężną nekromancką mocą. Zawsze bił od niego nieopisany spokój i pewność siebie. Miał w sobie jednak coś fascynującego, co sprawiało, że mimo nieopisanych obaw, lgnął do rozmów z mężczyzną.

Podszedł jeszcze na chwilę w stronę łóżka, na którym spoczywał nieprzytomny złodziej z kikutem, zaczynającym się od łokcia, zamiast prawej reki i przyłożył mu dłoń do czoła. Był jeszcze rozpalony.

- Podaj mu jeszcze napar z kwiatu lipy, czarnego bzu i owoców berberysu, jak tylko się przebudzi. Na dzisiaj kończę. Pozostawiam ci nadzór nad lazaretem. Mamy przyjemność gościć w naszych murach lorda Vicilusa Haromonda, a więc pozwolisz, że się oddalę – rzekł do swojej asystentki i zaraz zbliżył się do członka rady książęcej.

- Witaj Milordzie – skinął głową na powitanie zbliżając się ku czarodziejowi i zaraz wraz z nim skierował się ku kantorkowi.

Przyglądał się magowi z wielkim zainteresowaniem, jakby miał przed sobą największą tajemnice Keronu. Taki szanowany człowiek raczej nie zajmował swojego czasu zwykłym alchemikiem, który przesiadywał w swojej pracowni lub lazarecie. Sylvius miał wrażenie, jakby ich rozmowy podczas wieczorków u Księcia Jakuba, wynikały tylko z grzeczności arystokraty. Cóż więc mogło go sprowadzić…

- Wybacz Panie, ale ostatnimi czasy zupełnie jestem zajęty pracą. Nie słyszałem nic o zarazach w okolicach Saran Dun. Sądzisz Panie, że jest to epidemia podobna tej, która szerzyła się jeszcze wczoraj w Qerel?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”