Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

1
Na skraju bogatej dzielnicy, w ciągu piętrowych kamienic rzucających dziwnie posępne cienie na brukowaną główną aleję odchodzącą wprost od bramy zamku książęcego, znajduje się skład alchemiczny Sylviusa Aurinuget. Nie da się przejść obok niego obojętnie. W lekko wysuniętej do przodu witrynie można dostrzec produkty, które oferuje owy sklep. Głęboko złote perfumy w kryształowym flakonie - Złoty Słowik, znane są nie tylko w Qerel. Wiele barwnych fiolek i słoiczków z proszkami - w tym leczące rany, pomagające na sen i różne choroby, wzmacniające i odtrutki. W kąciku wiszą wysuszone zioła. Nad wejściem wisi szyld przedstawiający moździerz, z którego unoszą się zielone opary i napisem: „Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy”.

Obrazek


Przekroczywszy próg drzwi, czuje się zapach perfum wymieszany z silną wonią ziół i leków. Po kilkudziesięciu minutach przebywania w środku aż się kreci w głowie. Wbrew stereotypom związanych z bałaganem w pracowniach guślarzy, wewnątrz składu alchemicznego jest niezwykle schludnie. Wszystko ma swoje miejsce. Pomieszczenie nie jest duże, a wszelka powierzchnia jest wykorzystana. Lada, na której stoi waga oraz same najpotrzebniejsze przedmioty. Dookoła znajduje się wiele szafek i regałów z wszelkimi produktami, które oferuje sklep. Wszystko jest ułożone według zasady Przeznaczenia, a później Kolejności Alfabetycznej. Całe pomieszczenie oświetla niewielka lampa naftowa zawieszona pod sufitem. Patrząc na wielorakość oferty, można byłoby się pogubić w tych wszystkich lekach, preparatach, olejkach eterycznych. Za ladą zazwyczaj stoi młody, dwudziestodwuletni przystojny chłopak o blond włosach, ubrany w białą koszulę i materiałowy fartuch. Jego szczery uśmiech wzbudza sympatię wobec niego. Wraz z otwarciem drzwi, zamiast dzwonków wietrznych przybycie gości oznajmia jego miękki głos.

Obrazek


Na zapleczu sklepu znajduje się miejsce na skrzynie z gotowymi produktami oraz ze składnikami alchemicznymi przetrzymywanymi w odpowiednich warunkach. Pod jedną ze ścian znajduje się mały stół guślarski ze zestawem destylacyjny i narzędziami alchemicznymi wykorzystywany do tworzenia mniej skomplikowanych preparatów oraz księgą zawierającą podstawowe przepisy. Pod oknem stoi stolik z kilkoma doniczkami, w których rosną zioła o działaniu medycznym. Schody w górę prowadzą do sypilani, w których mieszka właściciel lokalu oraz asystent alchemika. Pokój Karola jest niewielki, skromny i schludny. Mieści się tam jedno osobowe łóżko, szafa, stolik do nauki oraz regał, na którym znajdują się różne książki i przedmioty. We większej łożnicy mieszka Sylvius. Jest lepiej wyposażony. Zawiera potężną sekretere, w której przetrzymuje korespondencje, rachunki, sprawozdania oraz własne prace na temat alchemii i zielarstwa. Oczywiście, nie braknie tutaj przyrządów piśmienniczych. Dwuosobowe łóżko, przy którym stoi szafka nocna z lampką naftową i książką, na zapisywanie snów. Ma dwie szafy oraz jeden długi regał.
Na dole zaś znajduje się niewielka biblioteczka. W podziemiu znajduje się niewielka piwnica z tajemnym mechanizmem, który otwiera przejście do ukrytej pracowni Sylviusa. Choć nie jest to wielkie pomieszczenie, znajdują się tutaj zestawy do tworzenia perfum oraz destylowania bardziej wymagających eliksirów, wysoki potężny pulpit z księgą alchemiczną „dla zaawansowanych”, regał z różnymi rzadszymi preparatami i tymi bardziej znanymi oraz skrzynia ze złotem.

Obrazek
Ostatnio zmieniony 25 paź 2015, 15:26 przez Sylvius, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

2
Sylvius z rana wstał wcześniej niż zazwyczaj, ponieważ wybierał się w podróż na targ w Oros. Potrzebował kilku składników do swoich mikstur. Zazwyczaj produkty sprowadzał z Ujścia, ale ostatniego czasu niezbyt dobrze się tam powodziło. Ze swoim dostawcą nie miał już kontaktu od paru tygodni, a o zamówieniach nie ma co wspominać. Nie można w taki sposób prowadzić biznesu. Zjadł swoje typowe śniadanie, ubrał się i łyknął wina korzennego podczas przygotowywania się do podróży. Przed wyjściem sprawdził, czy sklep jest odpowiednio posprzątany, ile pieniędzy jest w skrzynce oraz pouczył kilka razy Karola. Chłopak jak zawsze był posłuszny poleceniom przełożonego i cierpliwie wysłuchiwał jego gadaniny, kiedy mistrz krzątał się po pomieszczeniach przygotowując się do wyjazdu.
- Pamiętaj, żeby prowadzić dokładne rachunki tego co sprzedajesz. Muszę mieć na oku nasze finanse oraz zapasy. Żadnego targowania się, nie jesteśmy organizacją charytatywną. Zresztą teraz zaczynają się wspaniałe czasy dla naszego składu. Co się teraz dzieje? Śniegi topnieją, deszcze padają i wszystko gnije, a więc ludzie będą chorowali. A z czym to się wiążę? Dokładnie tak jak myślisz. Wszyscy potrzebują lekarstw. A my możemy to zaoferować. Przecież nie ma wygórowanych cen za zdrowie, czy życie. Więc niech płacą! – zapakował zapasowy strój do plecaka, trochę suchego jedzenia w tym suszone owoce, suchary i tarankę. Zapakował również kilka groszy do sakwy, aby mieć na podróż i zakup towarów. – Pamiętaj, że fiolki mają stać zawsze w równych rzędach, a wszystkie szuflady zamknięte. Przecie jesteśmy najlepszymi w całym mieście. Przywitajmy gości profesjonalizmem. Zamykaj przed zmierzchem. Nie chciałbym, żeby weszli tutaj jacyś rezuni i narobili rozgardiaszu. A gdyby pytano o mnie, to mów zawsze to samo. Nie ma mnie i nie wiesz kiedy wrócę. Nie wcześniej niż za pięć nocy, jeno nie wdawaj się z nimi w dysputy. Zaraz Cię okręcą wokół palca, niczym nić na szpulę. – przeniósł dwie skrzynie z miksturami do przedsionka, skąd drzwi prowadzą na zewnątrz i dokładnie sprawdził co tam posiada. Każdą z nich kolejno stukał swoim złotym naparstnikiem wydając brzęczący dźwięk uderzanego szkła. – No dobrze wszystko już mam. Aaaaa… zapomniałbym. Pamiętaj, aby przygotować maść na odmrożenia, ponieważ się skończyła. Przecie taka zima była, że schodziła lepiej niż gorące bułeczki u piekarza. Zresztą i tak nie miał z czego piec tych bułeczek – zaśmiał się podnosząc płaszcz, który po chwili pomógł mu założyć uczeń – I przygotuj napar rozgrzewający na bazie olejku eterycznego z pokrzywy, krwawnika i mięty oraz ten silny wywar na choroby, bo przypuszczam, że lada dzień zlecą się klienci. – założył plecak i otworzył drzwi – pomóż mi zanieść te skrzynie na wóz. Dwóch znajomych kupców rusza do Oros na targ, więc zgodziłem się z nimi zabrać za niewielki koszt. Razem zawsze raźniej i bezpieczniej. Muszę kupić zapasy bo magowie niezwykły dobrobyt teraz przeżywają, wszelcy handlarze do nich zmierzają, a zima szybciej od nich odeszła niż w innych ziemiach Keronu. Przy okazji sprzedam nasze wspaniałe wyroby. Na pewno ktoś się skusi naszym perfumom, czy eliksirom leczącym. I jeszcze jedno, muszę się zabezpieczyć na podróż.

Przeszedł obok jednego z regału, z którego wyciągnął sześć fiolek z różnymi substancjami. W jednej znajdował się przezroczysty płyn z lekkim żółtawym kolorem. Niepozorne, ale na szczęście oklejone, aby nikt się nie pomylił co zawiera w środku. Silna trucizna na bazie żmii szafirowych, które nazywa są tak z racji zielonych głów, a potocznie żmije z Nysimo. Ostatniego czasu owe gady w dużych ilościach pojawiły się na Wschodniej Ścianie wraz z innymi. Niewielka ilość odpowiednio przygotowanej substancji, która dostanie się do krwiobiegu potrafi sparaliżować nawet potężnego mężczyznę, zbyt duża zatrzymać pracę serca. Za pomocą odpowiedniej igły Sylvius mógł wprowadzić odpowiednią ilość trucizny, aby pozbyć się natarczywego bandyty. Drugim eliksirem jest substancja w pękatej butelce o intensywnie zielonej barwie. Jest to substancja stworzona na bazie szybko utleniających się substancji, które wytwarzają trujące opary. Drażnią układ oddechowy i wywołują zawroty głowy i mdłości, a przy dłuższym okresie wdychania nawet omamy. Problemem jej zastosowania jest dość poważny. Działa na duża grupę ludzi, ale jej stosowanie bywa nieprzewidywalne, tym bardziej gdy wieje silny wiatr. Kolejną substancją jest eliksir życia, który przez długi czas był dopracowywany przez Sylviusa według istniejących już receptur. Nie wiadomo od czego to zależy, ale za każdym razem proporcje magicznego napoju bywają inne. Owa kompleksowa kuracja wzmacniająca organizm, działa na przyśpieszoną pracę serca, zwiększoną produkcję krwi, przyśpieszenie krzepliwości krwi, zwiększa dyfuzję na ścianach płuc ale również zawiera w sobie produkty wzmagające koncentrację i szybkość działania oraz regenerację organizmu. Brzmi jak idealny produkt na wojnę. Cóż. Jedno skorzystanie z takiego eliksiru z pewnością nie ma żadnych poważnych efektów ubocznych, ale już trzecie lub czwarte łyknięcie eliksiru może spowodować śmierć. Czy to serce nie wytrzyma, czy cały organizm. Jednak dobrze mieć jedną fiolkę zawsze przy boku. Kiedy śmierć patrzy w oczy, wpierw człowiek myśli o przedłużeniu życia, niż konsekwencjach tego zachowania. Następną substancją jest kwas siarkowy trzymany w odpowiednio wytrzymałej butelce. Jest tak intensywny, że z łatwością wypali ludzką skórę. Ostatni był eliksir dualny, który składa się z dwóch bardzo rzadkich substancji. Po połączeniu uzyskuje się na krótki czas Eliksir Żywego Światła.

- Ruszajmy. – rzekł wychodząc ze sklepu mając wszystko co potrzebne – Pamiętaj, żeby zawsze rano otworzyć sklep, a wcześniej posprzątać cały dom. Wiesz jak nie lubię kurzu. Klienci też nie lubią kurzu. Nikt go nie lubi. Nie wiem jak można z nim mieszkać. Ach! Chyba nie zapomnisz nakarmić Unisa?
- Oczywiście Mistrzu, że nie zapomnę. Naprawdę nie masz czym się martwić. Nie raz już wyjeżdżałeś i dawałem sobie radę. Zaufaj mi. – jego miły ciepły głos działał nawet uspokajająco na Sylviusa, ale nie mógł przecież zbyt pobłażliwy dla niego.
- Przecież wiem, że ufam wystarczająco, żeby pozostawić pod twoim okiem mój sklep. Nikt inny nie mógłby nawet obejrzeć go przez szybę w witrynie. No pośpiesz się – podniósł niezadowolony głos – przecież nie mogę się spóźnić. Jeszcze pojadą beze mnie!

Kupcy z Qerel czekali już na Sylviusa. Jeden był stolarzem, drugi kowalem. Nigdy nie darzyli się wielką miłością, aczkolwiek wzajemnie wspierali się w swoich biznesach i wyrażali się na swoje tematy bardzo dobrze. Nie byli przecież konkurentami na rynku. Każdy z nich zajmował inną niszę handlową. Za to mogli sobie pomagać. Każdy z nich kiedyś mu pomógł. Czy przy naprawie destylatora, czy podczas reperowaniu domu, czy ostrzeniu narzędzi. On zaś zawsze dawał im zniżki w swoim sklepie. Każdy czasem się przeziębi czy coś go boli. Ruszyli. Podróż nie nużyła się, ale na szczęście przebiegła bez żadnych wypadków. Nikt nie zatrzymał ich na trakcie, konie były pełne sił, a wóz nawet nie skrzypiał za głośno. Całą podróż gadali. Stąd usłyszał o trupie na dworze Aidana i podejrzeniach, które padły na hrabiego D'arzula. W końcu przybyli do Oros i zawitali z samego rana na tętniącym życiem targu.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

3
Sylvius wrócił do miasta zmęczony i trochę obolały. Nie był zadowolony ze swojej podróży. Czuł stracony czas, ponieważ miał nadzieję, że doświadczy trochę wigoru z młodości, ale również zarobi trochę grosza i znajdzie wartościowe składniki alchemiczne. Wyprawa za bandytą wraz z specyficzną kompanią, w której skład wchodzili przedstawiciele bardzo różnych profesji, niekoniecznie związanych z fachem łowców głów, okazała się niewypałem. Poznał sympatycznych ludzi, którym życzył dobrze, a niektórzy z nich nawet nadawali by się na najemników do jego osobistej podróży po składniki alchemiczne, ale nie mógł dłużej z nimi zabawić. Nie chciał stracić życia, a wpadli w zasadzkę elfich bandytów. Ich obóz został zaatakowany i dzielnie chcieli odeprzeć napad. Wykorzystał w tym celu jedną ze swoich specjalnych mikstur, a jednego z współbraci napoił eliksirem życia. Nie zmarnował go na szczęście zbyt dużo. Ostatecznie trupom nie jest potrzebny żaden specyfik, aby miarowo się rozkładać w ściółce lasu. Padlinę znalazły by jakieś mięsożerne zwierzęta, a resztą zajęłyby się owady. Mrówki są mistrzami w objadaniu kości do cna. Szkoda mu było tylko tej uroczej dziewczyny, która posiadała magię ognia. Nie mógł jednak im dalej pomóc, bo był jedynie zwykłym rzemieślnikiem, który w chaosie walki zupełnie się zgubił. Kiedy przygoda z orczym wierzchowcem prawie skończyła się jego śmiercią, postanowił zawrócić. Zabrał wszystkie swoje zapasy, pieniądze zarobione w Oros oraz swoje eliksiry wraz ze znalezionymi krokusami, które nadadzą się na przyrządzenie szafranu. I uciekł. Była to może postawa tchórzowska, ale mężczyzna miał wiele więcej na swoim sumieniu, aby przejmować się zwykłym przejawem mechanizmów przetrwania, które były zakodowane gdzieś w jego mózgu.

Na szczęście daleko nie ruszyli się od miasta z wielką akademią. Stąd jego pierwszy dzień powrotu nie okazał się nazbyt trudny. Wędrowali głównym szlakiem, a więc nie obawiał się zgubienia szlaku. W nocy był już za murami miasta, gdzie przespał się w najtańszej oberży. Był liczykrupą, który ostrożnie rozporządzał swoim groszem. Wybrał więc spelunę, w której nie do końca czuł się bezpieczny nocą. Niewielka komnata na parterze z łóżkiem i niewielką szafką mu wystarczyło. Brak okna był dla niego dobrym znakiem. Przed snem zjadł ubogą kolację, która odbiegała od jego codziennego rytuału. Byłaby to dobra odmiana, gdyby gotował inny kucharz. Strawa przygotowana przez tego szarlatana należała do tych niezjadliwych. Klejące się mączne kluski oblane żółtawym tłuszczem i niedopieczone skwarki, zupełnie nie przypadły mu do gustu. Trochę tylko podłubał w talerzu, jakby sam widok miał sprawić, że jego żołądek się napełni. Zamówił jeszcze kawałek chleba, który spałaszował w swoim pokoju. Poprosił jeszcze o kubek z wrzącą wodą, do której dosypał swoich nasennych ziół. W inny sposób nie potrafiłby zasnąć w obcym niebezpiecznym miejscu. Na wszelki wypadek przepchnął łóżko pod drzwi, aby blokowały wejście do środka i udał się w głęboki sen.

Obudził się w obozie. Wstał niepewnie i rozglądał się na wszystkie strony. Namioty się paliły, a na ziemi leżały martwe ciała dawnych towarzyszy. Przecierał kilka razy oczy. Chyba piekły go od dymu, który spowijał całe pogorzelisko. W powietrzu dalej było słychać świst strzał, które przypominały trochę spadające gwiazdy. Alchemik zachowywał się w sposób trochę irracjonalny, ponieważ nie wydawał się przejęty szczególnie samym niebezpiecznym położeniem. Nie schylał się w obawie przed strzałami. Nie szukał wzrokiem zbliżającego się niebezpieczeństwa. Nie unikał ognia, który mógłby go choćby poparzyć. Był zupełnie zaabsorbowany miejscem, w którym był i martwymi ludźmi. Zbliżył się najpierw do jednego z leżących. Był to Amaron. Był postrzelony w brzuch, a z rany sączyła się gęsta czarna krew. Nie można było go uratować.

- Pomóż zdrajco! – jego głos był zachrypły i bulgoczący. W ustach również miał posokę.

- Zostaw mnie – odepchnął go przerażony Sylvius i skierował się do kolejnej osoby.

Była to zupełnie poturbowana Shah. W dłoniach trzymała krokusa. Czemu właśnie tą roślinkę? Bo alchemik przed atakiem właśnie darował jej znaleziony kwiat. Miała poparzoną twarz, a jej ciało przypominało szmacianą lalkę, poturbowaną przez wilka, który wyładował na nią instynkt łowcy. Mężczyzna delikatnie dotknął jej ciała. Była martwa. Przywiązał się do dziewczyny przez ten krótki czas. Szkoda było jej życia. Przecież nic złego nie zrobiła. Ona jednak nagle otworzyła oczy.

- Zabiłeś mnie! – krzyknęła i wskazała na niego palcem – Jesteś winny.


Sylvius gwałtownie zerwał się z łóżka z szeroko otwartymi oczami, mamrocząc przeprosiny. Rozejrzał się niespokojnie po otoczeniu. Był w karczemnej celi, która zupełnie była pusta. Odetchnął z ulgą. Często zdarzały mu się śnić różne koszmary. Ten był szczególnie nieprzyjemny, ponieważ ukazywał jego zmaganie się z pozostawieniem tymczasowych współbraci na pastwę bandytów. Otarł czoło z kropelek potu. Zapalił świece, wziął poranną toaletę i ubrał się do podróży. Na drogę wziął tylko suchy prowiant kupiony u rzeźnika. Suszone pasy boczku były rarytasem przy jadle, które podano mu na kolację.

Znalazł transport do domu. Qerel było kawałek drogi, ale na szczęście załapał się na dość tanią podwózkę. Wyjął kilka srebrników ze swojej torby i zapłacił woźnicy. Siedział na tyle wozu w dość niewygodnych warunkach, ale przynajmniej tanio. Kiedy dotarł w końcu do stolicy Książęcej prowincji, wezbrała go ulga. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Nie urodził się w tym mieście, ale bardzo dobrze je znał. Miał w nim wiele nieszczęśliwych sytuacji, ale te ulice były dla niego znajome. Choć wśród nich roiło się od niebezpieczeństw, było to coś już oswoił. Za każdym razem gdy tutaj powracał, czuł pozytywny nastrój. Choć był zmęczony i zawiedziony swoimi przygodami, chciał w końcu wejść do swojego mieszkania. Podziękował i pożegnał woźnicę. Ruszył szybkim krokiem trochę obolały w stronę głównej alei, a nią prawie pod samą dzielnicę najbogatszych przedstawicieli miasta. Usytuowanie jego pracowni doskonale oddawało jego status majątkowy. Dzięki swojej gospodarności oraz dobrej jakości produktów znajdował się prawie wśród najzamożniejszych. Ale drobne potknięcie, albo nieszczęśliwe sytuacje losowe, a znajdował się już zarobkami między drobnymi kupcami i właścicielami kramów. I teraz właśnie był w kryzysowej sytuacji, z której powinien się wykaraskać. Była bardzo ciężka zima, która zupełnie uszczupliła jego zapasy. Zarówno brakło już mikstur, jak i składników alchemicznych. Pieniądze miał jeszcze odłożone, ponieważ musiał być gotowy na szybkie działanie, ale nie chciał ich roztrwaniać niepotrzebnie. Po wizycie w Oros jego sakiewka trochę podrosła. Sprzedał w dobrej cenie swoje specyfiki i zachęcił kilku kupców i indywidualnych klientów do odwiedzania jego zakładu. Jeden bogaty arystokrata był zachwycony jego perfumami, a raczej jego córka. Poinformował, że będzie listownie składał zamówienie na kilka fiolek, które będzie odbierał jego kupiec wędrujący z Qerel. „Złoty słowik” był jednym z najlepiej sprzedających się towarów z jego półki.

W końcu stanął przed kamienicą. Otworzył drzwi i pełen radości przekroczył próg sklepu. Wnętrze prezentowało się bardzo dobrze. Wszystko było na swoim miejscu. Szafki były wysprzątane. Podłoga była świeżo umyta. W powietrzu rozchodził się przyjemny zapach perfum, który mieszał się z ciężką wonią ziół. Karol doskonale dbał o interes. Alchemik był z niego bardzo dumny.

- Dzień dobry. Witam w naszej Pracowni … - dopiero po chwili spostrzegł, że gościem jest właściciel – Och. Dzień dobry Panie Sylviusie. Miło Pana widzieć. Miałem nadzieję, że szybciej Pan wróci. O wszystko zadbałem, ale trzeba…

- Och dobrze już dobrze. – powiedział i machnął ręką, aby przestał już trajkotać nad jego uchem. – Zajmij się sklepem. Ja pójdę na górę. Mi też miło Ciebie widzieć i sklep w tak dobrym stanie.

Nawet jeżeli zdałby mu raport i tak będzie musiał wszystko sam sprawdzić jeszcze raz. Taki już był. Był perfekcjonistą. Choć coraz bardziej zastanawiał się nad tym, czy jego uczeń nie wszedł w jego ślady. Powinien pomyśleć o gratyfikacji dla niego. On nie miał żony, ani dzieci. Nie miał żadnej zaufanej bliskiej rodziny. Nie darzył nikogo taką sympatią jak Karola. On był jego następcą. Przekazał mu sporą część swojej wiedzy, jak kiedyś jego ojciec. Powinien dobrze się zastanowić nad zapisaniem w testamencie całej własności chłopakowi. Kto inny mógłby zaopiekować się po jego śmierci jego dorobkiem.

Wszedł do części mieszkalnej, gdzie oporządził się, spożył posiłek i przygotował się do sprawdzenia magazynu. Karol miał rację. Bardzo dużo składników brakowało i trzeba było zająć się przyrządzeniem nowych preparatów. Przed obiadem sporządził listę obowiązków. Wśród nich znajdował się spis potrzebnych rzeczy oraz wykaz mikstur i perfum, które trzeba będzie przygotować. Po posiłku nakazał chłopakowi zamknąć sklep i zaczął pokazywać mu sposób przyrządzania leczniczych środków, które ostatniego czasu bardzo szybko schodziły z racji panującej epidemii. Pokazał mu sposoby na przyrządzanie substancji, które obniżały gorączkę i płynów na ból gardła. Były również proszki, które ośnieżały różnego rodzaju bóle, ale przytłumiały umysł. Resztę dnia spędzili w pracowni. Karol wykonywał polecenia mistrza, a następnie sam bez porad naśladował rytuały tworzenia leków. Sylvius zaś bacznie obserwował go, a wewnątrz niego rosła duma. Jego uczeń kiedyś zastąpi jego miejsce i z pewnością przerośnie jego umiejętności. Nic jednak nie okazał. Nie mógł przecież okazywać zbyt dużo emocji Karolowi, aby nie obrósł w piórka i osiadł na laurach.

Noc spędził na rozmowie z Karolem przy kolacji, a później popijając zioła. Rzadko spędzali tyle czasu razem na pogawędkach. Częściej mieli bardziej formalne relacje, choć chłopak często miał stosunek do niego jak do ojca. Zaś alchemik nie ukrywał, że czuł do niego rodzicielską czułość. Pożegnali się i każdy udał się do swojego pokoju. Sylvius zapadł w błogi i spokojny sen. W końcu w swoim łóżku, mógł oddalić się do sennych światów. Dawno nie miał tak dobrej nocy.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

4
I. Słowik, który wyśpiewał za dużo

Dzień przywitał alchemika ciszą, niepokojącą niczym smętna atmosfera tego miasta. Otworzywszy patrzałki, rychło wymiarkował panujący w budynku bezruch, zachwiany jeno stłumionym akompaniamentem ulicznego pogwaru. Wystarczający to był dlań asumpt do wartkiego oporządzenia się i równie żwawego opuszczenia sypialni, coby rozeznać się w zalążku nienaturalnego spokoju. Ledwo co minął połowę schodów, a zaraz zorientował się, iże jego pomocnikowi potrzebna będzie solidna ekskuzacyja. Ani pracownia otwarta, ani dekokty narychtowane, o inszych niewykonanych przez Karola obowiązkach nie wspominając. Już Sylvius miał zawrócić i poranną drzemkę chłopaka ukrócić niezgorszą admonicją, kiedy to drzwi zadrżały od fali dobitnych uderzeń. Ten rodzaj pukania nie przyjmował wymówek, nie pozwalał na wymigiwanie i nie tolerował udawania, że wewnątrz nie znajduje się nikt. Alchemik snadź podświadomie to wyczuł, bowiem zszedłszy na dół od razu zbliżył się do dźwierzy i wnet je otworzył.

Bez kurtuazyjnego powitania do pracowni wkroczyła persona nadzwyczaj niemile tu widziana, a mianowicie Arthur Stern we własnej osobie, jak zawżdy w swej nienagannie czarnej koszuli i skórzanym wdzianku wierzchnim barwy ciemnej oraz ze sztyletem przytroczonym sugestywnie do pasa. Jasna czupryna podkreślała cyniczne spojrzenie szaroniebieskich oczu, którymi wpierw powiódł po wnętrzu, a potem skierował je kpiąco na Sylviusa.

- Zastałem wreszcie człowieka, którego nie ma i który nie wie, kiedy wróci – zacytował kąśliwie przykaz dany Karolowi przez alchemika na czas nieobecności tego drugiego. – A już się wahałem, czy posłać kogoś po Twój zewłok. Tak się składa, że Fedor znowu zastanawia się, czy dostatecznie dobrze traktujesz jego pieniądze. Troska o nie tak aferuje jego wrażliwe serce, że pragnie sam mieć na nie baczenie. Szkopuł w tym, że wciąż nie odzyskał swoich myńców, a kiedy Fedor zaczyna tracić cierpliwość... Cóż, wówczas jego wysłannicy nie są tak elokwentni jak ja. – Stern spojrzał na Sylviusa zimno i nad wyraz znacząco.
Obrazek

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

5
Była to przyjemna, regenerująca siły noc. Własny bezpieczny kąt z ciepłym łóżkiem pozwolił na odespać ciężki czas podróży. Nawet ból ze stawów, spowodowany drzemkami w niewygodnych warunkach, zelżały. I żadne koszmarne mary nie nawiedziły Sylviusa. Wśród wszystkich ostatnich spoczynków, które przyszło mu doświadczyć, był to początek idealnego dnia.

Niestety los lubił kpić z alchemika. Dał się jednak zwieść smakiem słodkiego soku poranku. Przemył klejące się oczy, które jednak już patrzyły na świat z rześkością i siłą do pracy. Nie rozpoczął dnia od swojego rytuału, ponieważ cisza, która była błogosławieństwem dla jego uszu, nagle wzbudziła pewien niepokój. Nie taki porządek panuje przecie w pracowni jednego z najbardziej szanowanych sztukmistrzów wiedzy tajemnej w całym mieście. Niewiele składów mogło poszczycić się taką klientelą. Większość byli to prości szarlatani, którzy parali się tworzeniem legend na temat swoich preparatów, niż skupianiem się nad prawdziwą recepturą magicznych mikstur. Zaś proste dziewczęta, które uczyły się od swych babek , przyrządzania specyfików z lokalnych ziół, nie miały równie dużego asortymentu, jak pracownia członka rodziny Aurinuget. Stąd nie dziwota, że głowa mężczyzny zapełniła się wątpliwościami.

Ruszył pewnym krokiem, zarzuciwszy na siebie szlafmycę, w stronę sklepu, mieszczącego się na dolnym piętrze kamienicy. Pusto. Nie tak powinno być. Nie długo musiał jednak czekać na znak problemów. Głośne dudnienie w drzwi frontowe. Ruszył pewnym krokiem i położył dłoń na klamce. Czuł kłopoty w kościach. Nie lubił jednak okazywać swoich słabości. Nie zamierzał się ukrywać przed przeciwnościami losu. Pewnym ruchem otworzył drzwi. Na widok oprycha zrobił zniesmaczoną minę. Zupełnie nie był zadowolony z racji, że musiał patrzeć na tą niezwykle nieatrakcyjną twarz. Szybko jednak wymusił uśmiech.

- Dawno Cię nie widziałem. Frapującym jest fakt, że wysyłają cię tutaj, jakbyś nie miał lepszych zajęć tak pięknego dnia. – skierował się w stronę lady sklepowej. Będąc plecami zacisnął usta w wyrazie złości. Coraz bardziej mu się nie podobało, że musiał spotka tego typa.

- Nie rozumiem czemu on się tak niecierpliwi – a po chwili dodał w głowie - to tylko kilka lat .

Zaczął grzebać coś pod ladą i wyjął jakąś potężną z grubego brązowego szkła butelkę, która zawierała w sobie pół litra gęstej substancji. Przesunął po ladzie w wymowny sposób w stronę rozmówcy.

- Z pewnością przyda Ci się trochę tego specyfiku, chyba że wszystko z tobą dobrze – uśmiechnął się. Sylvius miał jedną niewielką przewagę nad Sternem. Od pewnego czasu rzezimieszek pobierał od niego substancję, która zwiększa libido. Wszystko z racji pewnych problemów zdrowotnych mężczyzny. Choć z łatwością potężny dryblas mógł uciszyć usta alchemika. Straciłby jednak dyskretnego sprzedawcę leku na dość wstydliwą przypadłość.

- Co chce ten stary gbur?

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

6
Stern ani chybi głęboko w rzyci miał żale i złości Sylviusa - najwyraźniej zblazowany oparł się o ladę pracowni i wodził wzrokiem po półkach, jak gdyby szukając tam jakichś alchemicznych frykasów, które mógłby wyłudzić od sztukmistrza już z samej racji bycia oprychem. Niezaprzeczalnie tego typu kanalie miały „lepsze zajęcia” do roboty aniżeli nawiedzanie domostw spokojnych alchemików, atoli szczęśnie dla uszu i zdrowia Sylviusa Arthur oszczędził mu gawęd o swych planach na ten wątpliwie urępny dzionek.

Za mniejsze przewiny niźli nazwanie „starym gburem” Fedor wieszał za jaja takich gołodupców jak ty – odparł niefrasobliwie uliczny zbir, bez wątpienia podług najszczerszej prawdy. Fortunnie ton jego chrapliwego głosu nie wskazywał na to, by żywił ansę do alchemika z powodu sympatycznej - jak na określenie takiej gnidy jak Fedor - inwektywy. Natomiast na tyle zaabsorbował jego uwagę dźwięk szurania butelką po drewnie, iże zaprzestał wzrokowej indagacji asortymentu zakładu i bez słowa komentarza chwycił za nią, by ukryć w wewnętrznych połach skórzanego wdzianka. Choć czynność ta trwała jeno chwilę, wystarczająco była długa, aby Sylvius ujrzał tam takoż ukryty zakrzywiony pręt, garotę i kawałek jakowejś szmaty.

Stern na powrót poprawił odzienie, zdjął z lady łopatę szumnie zwaną w jego fizjonomii „ręką” i wyprostowawszy się, zniecierpliwiony spojrzał na Sylviusa. Alchemik dosłownie i w przenośni mógł na własnej skórze poczuć, jak to jest stać w czyimś cieniu.

- Jeno dlatego Fedor solwował twoją egzekucję, że niekiedy masz jeszcze okazję do wykazania swej użyteczności. Tedy nie przestawaj być dostatecznie pomocny i wykonaj dla nas dość skutecznego medykamentu, by zaopatrzyć w niego resztki desperatów, którzy nie zdechli jeszcze na zarazę. Zlecenie jest pilne, tuszę więc, iż dwa dni będą dla ciebie wystarczająco motywującym terminem do tego, by - jak to gadają karczemne wyjce - nie wąchać chwastów od dołu. No, tyle dyplomacji, a teraz do roboty, Aurinuget, bo czas ucieka.

Jak na życzenie wyrazisty dźwięk czegoś ciężkiego, co najwyraźniej upadło na posadzkę w pomieszczeniu na piętrze, dodał dobitności wypowiedzi opryszka. Karol jak zawżdy popisał się wyczuciem chwili.
Obrazek

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

7
Ciągle stał za ladą, skąd wyjął specyfik i skierował go ku swojemu rozmówcy. Oddzielający ich blat nie był wystarczająco wysoki, ani szeroki, aby uchronić go przed potężnym łapskiem mężczyzny. Wywoływał w nim jednak pewne uczucie bezpieczeństwa. Tworzył pewną granicę przestrzeni między nim, a bandytą. Z jednej strony wiedział, że musiałby dużo napracować, aby zabito go. Posiadał zbyt dużo cennych umiejętności, które nie tylko potrzebował Fedor i jego gang, ale również Stern. Ale mimo wszystko wiedział, że kiedyś cierpliwość może się skończyć, a stalowy sznur obwinie się wokół jego szyi i zakończy jego żywo. Wolał unikać nawet myśli o tym.

Patrzał na niego z pytającym wzrokiem powoli lecz dokładnie analizując jego słowa i treść w nich zawartą. Uśmiechnął się lekko. Było w tym trochę kpiny, kiedy w jego głowie zaczął kołatać czas, który dano mu na wykonanie zadania. Dwa dni. Niektóre eliksiry musiał warzyć tygodniami. Do innych zaś zdobycie składników wiązało się z długimi wyprawami, na które musiał najmować chętnych wrażeń zawadiaków z karczmy, a oni później opowiadali niezwykłe historię, pobudzając wyobraźnie publiki. Teraz jednak miał nie tylko stworzyć odpowiedni medykament, ale również odpowiedzieć na pytanie, czym jest ta choroba. Oczywiście posiadał jeszcze w zapasach kilkanaście różnych rodzajów substancji, które mogłyby pomóc. Korzystanie z nich jednak byłoby marnotrawstwem cennych środków, a efekty mogłyby być niewidzialne po kilku dniach stosowania.

Położył doń na brodzie i przeczesał palcami swój zarost, a następnie przejechał wskazującym przez swoje suche wargi. Jego oczy tępo patrzyły na niego.

- Doskonale. Zaraz się tym zajmę. – powiedział ironicznie po czym dodał – Nie jestem cudotwórcą, a rzemieślnikiem. Alchemia jest sztuką, która wymaga nie tylko czasu, ale również wiedzy. – mówił to przeświadczony, że rzezimieszek i tak niczego nie zrozumie. Jego praca była prosta i niezbyt wymagająca intelektu. On zaś całe życie poświęcił na nauce i nadal nie opanował wszystkich tajników swojego fachu. I nigdy nie pozna wszystkich jej sekretów.

- Musisz przeprosić w moim imieniu Fedora. Możesz powiedzieć, że kajałem się pod samą podłogę i lamentowałem przez ćwierć dnia, ale potrzebuję więcej czasu. – nie mógł być potulnym barankiem, który trzyma język za zębami. Zawsze trochę ich podjudzał, ale tym samym bardziej go szanowali, niż gdyby okazywał przed nimi swój lęk. A mimo wszystko bał się ich. – I powiedz mi jeszcze coś o tej chorobie i gdzie wszystko się zaczęło.

Już przed wyjazdem na targ Oros i wplątanie się w dziwne polowanie na bandytę, słyszał o szerzącej się chorobie. Nie uważał jednak jej za tak bardzo niebezpiecznej, jak się teraz okazało. Zresztą Karol wspominał dużo o zarazie. Było to jednak zbyt mało, żeby określić czym ona była. On sam przypuszczał początkowo, że to zwykła choroba, która wynika z osłabionych organizmów i przenoszonych zarazków przez nagle ożywionych mieszkańców. Wcześniej więcej czasu spędzali w domach i rzadko wychodzili, ponieważ panowała okropna zima. Wielu umarło z głodu i niedożywienia, niż chorób. Teraz zaś była idealna pora, aby przychodzić do lekarzy i alchemików po lecznicze napary, okłady i maści. Tak łatwo było przeoczyć niespecyficzne objawy, które rozróżniały panującą epidemię od innych zwyczajnych chorób. Nie mógł przecież leczyć choroby, nie znając jej powodów i konkretnych objawów.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

8
Próba uświadomienia oprycha Fedora, że alchemia jest sztuką wymagającą czasu i wiedzy była równie nieskuteczna, co sugestia z pewnej herbiańskiej legendy rzucana przez ofiary płci żeńskiej, aby mityczny Hoffman poszedł wychędożyć się sam. Najwyraźniej dla grubych ryb qerelskiego półświatka zgłębienie etiologii moru, opracowanie nań skutecznego remedium, a tym samym ocalenie miasta przed feralnym dopustem w dwa dni to czysta prozaiczność porównywalna pod względem trudności z dziennym wyrobieniem normy w wyłudzaniu haraczy. Na słowa Sylviusa prolongujące termin Stern skrzywił parszywie paszczękę i zojrzał na alchemika spod byka, którym - pod względem aparycji – w istocie sam przecie był.

Nie przeginaj pały, Aurinuget – oznajmił zimno przez zaciśnięte zęby. – Zaraza to biznes, a trupy nie potrzebują medykamentów. Szefa gówno obchodzi, czy twoje szczanie do wywaru powinno trwać dwa dni czy miesiąc. Przyjdę tu znów za tydzień i lepiej módl się do każdego chędożonego pajaca z innego wymiaru, jeśli te siuśki na pomór do tego czasu nie będą gotowe. Jak będzie ci potrzeba skrzydeł nietoperza, innych chujostw czy zwykłej obstawy to zgłoś się do chłopaków, zawżdy któryś zalewa pysk okowitą w karczmie. Wyciągniemy co chcesz od każdego skurwiela w tym mieście.

Stern ani chybi nieco się rozsierdził, jednakże Sylvius przynajmniej wskórał dla siebie trochę cennego czasu. Niedługo też musiał alchemik wyczekiwać, by bezecnik podjął wątek zarzewia plagi.
- Pomór przygodził się wpierw w dystrykcie portowym, śród najbiedniejszych wszarzy. Jeszcze nim ktokolwiek śmiał suponować, iże jakoweś choróbsko w Qerel zbierze śmiertelne żniwo, jakiś czas temu dziwny statek zawinął do tutejszego portu. „Perła Eroli” zacumowała w mało uczęszczanej części przystani i trochę tam postała, zanim zainteresowani brakiem aktywności oberwańcy wkroczyli na jej pokład. Na statku nie było żywego ducha, jeno parę gryzoni, i niewiada, kto nim przypłynął ani gdzie się podział, bo załogi ani przez chwilę nie widziano. Długo fakt ten wszystkim umykał i dopiero ostatnio szef powiązał go z zarazą, a to jeno dlatego, że owy statek zacumował niedaleko „Bezdennego Sztormu”. Sam Fedor zwykle traktuje takie sprawy dość osobiście i ambicjonalnie, tym bardziej, że choroba ma wiele objawów, w tym pewien podstawowy - śmierć. Szef najwyraźniej nie lubi konkurencji – prychnął dryblas, skończywszy swą tyradę. Od Sylviusa zależało teraz, czy będzie jeszcze oprycha indagował czy postanowi uwolnić się od widoku tej szpetnej mordy.
Obrazek

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

9
Przynajmniej trochę uświadomił łajdakowi, że potrzebuje więcej czasu. Właśnie! Czas. Teraz on był najważniejszym składnikiem, który musiał zdobyć. Jeżeli tydzień nie wystarczy na odkrycie źródła zarazy i sposobu na jej zwalczenie, będzie musiał wykorzystać spryt, aby przeistoczyć siedem dni w tuzin. Transmutacja okazywała się być nie tylko elementem warzenia mikstur, ale również życia codziennego. Odpowiedni dobór słów i chytrość, mogły pozwolić na zmianę perspektywy patrzenia. Sylvius miał już pewien pomysł, który będzie dobrym wyjściem z opresji. Obecnie jednak nie mógł dłużej prowadzić jałowej rozmowy z właścicielem jeszcze bardziej nieurodzajnego umysłu, który nie daje przejawów rozumności.

- Za tydzień z samego rana, ale nie spodziewaj się cudów. Sam nie wierzysz w tych „pajaców”, a mi jeszcze nikt nie składał ofiar z ludzi, żebym czynił nierealistyczne rzeczy – nie zamierzał przystopować ze swoim ciętym językiem. Tylko on mógł być jedyną ochroną wobec tego postawnego bandyty. Gdyby chciał, mógłby mu skręcić kark bez żadnego problemu – Przydadzą mi się wasi ludzie, ale raczej nie w szukaniu komponentów. Oni przecież nawet nie odróżnią Emballonura od rzadkiego gatunku Onychonycteris finneyi.


W głowie mężczyzny po opowieści Fedora pojawiło się mnóstwo pomysłów rozwiązania problemu, a przede wszystkim wiedział, gdzie powinien ruszyć. Statek, który dotarł do portu bez żadnej załogi był złym omenem. Był jednak poszlaką w rozwiązaniu zagadki. Warto było zacząć od niego. Każdy przecież słyszał opowieści o klątwach, które zsyłali rozgniewani czarnoksiężnicy na całe wioski. Tym razem może oberwało się całemu miastu. Największą uwagę alchemika przykuła wieść o załodze okrętu. I nie, nie chodziło tu o jej brak. Przecież Ci mogli opuścić statek w ostatniej chwili lub mogły pozostać same zwłoki pod pokładem. Zatrzymał się przy słowie „szczury”. Tak. Właśnie te gryzonie były wielkim łajdactwem świata. Nie raz się przez ugryzienie takiego nabawił jakiegoś choróbska, a nie wspominając o wodowstręcie, przez który zmarł jego jeden pracownik lata temu. Od tej pory bardzo zabezpiecza się przed tymi małymi kanałowymi ssakami. Same bardzo odporne na różnego rodzaju wirusy, same doskonale je przenosiły. Ktoś mógłby wykorzystać je, aby roznieść chorobę po Qerel.

- Ten statek nadal znajduje się w porcie? Musiałbym się tam udać czym prędzej, a swoich ziomków zawołaj by mi połapali z pół kopy szczurów. Niech założą grube skórzane rękawice i niech nie dadzą się pogryźć temu cholerstwu. Jeden z tropów zaczyna się wśród tych małych zębaczy. Teraz zbieraj się już. Wszystko zostało wypowiedziane, a sam ograniczyłeś mój czas. Nie mogę marnować go na rozmowy.

Odczekał jedynie na odpowiedź i pożegnał skinieniem. Ruszył prędko na górę, aby przebudzić swojego ucznia. Dawno nie robił wrażenie takiego pobudzonego. W głowie powtarzał zadania, które postawił sobie na ten dzień. Musiał dosięgnąć opinii miejscowego medyka, który dokładniej opisałby mu objawy zarazy. Wtedy będzie mógł przygotować, a raczej jego pracownik, specyfik zwalczający symptomy (co da mu za pewne więcej czasu). Musiał się wybrać na owy statek lub w miejsce, w którym się niegdyś znajdował. Ma nadzieję również, że dostarczą mu gryzonie jeszcze przed wieczorem, aby mógł zbadać je i przeprowadzić prowizoryczną sekcję zwłok.

- Wstawaj gamoniu! – krzyknął jakby zdenerwowany, bo rzeczywiście coś w nim się buzowało- obawa. – Przemyj się, przygotuj mi posiłek, sam też coś przegryź i ruszaj do pracy. Nie mamy czasu. Mam poważne zlecenie, które warte twojego nędznego życia. Wszystko opowiem Ci później.

Młodzieniec ledwo rozchylił powieki, a przed nim pojawiła się twarz właściciela zakładu. Przetarł zlepione oczy i próbował się niezdarnie wygramolić z łóżka. Nie zdążył jednak nic odpowiedzieć mistrzowi, ponieważ ten w dziwnym ferworze zbiegł na dół. Ledwo potknął się o własne nogi między czwartym, a trzecim schodem. Złapał równowagę w ostatnim momencie, aż złapał się poręczy. Zaraz zniknął w odmętach ciemności piwnicy, trzymając w dłoniach jedynie niewielką lampkę oliwną ze szklanym kloszem. Zaczął przeszukiwać sterty skrzyń i pudeł, w których znajdowały się wszystkie rzadko używane, ale przydatne przedmioty. Aurinuget należał do typu ludzi, którzy zbierali wiele rupieci. Stąd można było znaleźć tutaj multum niesamowitych przedmiotów. Wszystko jednak było ułożone i posegregowane, co świadczyło o jego znacznym pedantyzmie.

Oczy starszego mężczyzny rozszerzyły się szeroko, kiedy zobaczył szklany balon znajdujący się w kącie pomieszczenia. Zupełnie zapomniał, że na jesień zaczął pędzić pigwówkę. Jakże musi ona być teraz mocna. Początkowo zamierzał zrobić nie mocny alkohol, który będzie mógł spożywać przed kolacją, jako aperitif lub dodawać do ziołowego naparu. Teraz raczej będzie nadawała się na popijawę, niż do degustacji.

Zaraz jednak dorwał się do skrzyń ulokowanych pod jedną ze ścian, zostawiając na boku sprawę baniaku. Pigwówka nie zwalczy zarazy. Otworzył jedno z wiek i zaczął wyjmować z niej różne płótna i stroje. Wśród nich znalazły się specjalne fartuchy alchemiczne ze skóry rzadkiego gada z Urk-hun, które są odporne na kwasy, rękawice zupełnie izolujące temperaturę, gruby materiał gaszniczy. W końcu jednak dotarł do poszukiwanej przez siebie szaty.

Nie był to zwykły strój, który można spotkać na co dzień na ulicach miast. Nie korzystał z niego do tej pory żaden rzemieślnik, medyk, ani naukowiec. Był to kostium niegdyś przygotowany przez zaprzyjaźnionego kowala, przed odwiedzinami w jednej z kerońskich wiosek objętych epidemią. Pewien szlachcic zlecił mu pozbycie się zarazy z jego włości. Wtedy wykonanie zadania skończyło się fiaskiem, ponieważ jedynym co udało mu się zrobić to pozbyć się ciał zmarłych. Wszystkich mieszkańców wioski. Zatrzymał jednak dalsze roznoszenie się choroby, wykorzystując metody swojego przeciwnika- śmierć. Teraz nie mógł na to pozwolić. Qerel było zbyt dużym skupiskiem ludzi, aby poświęcić wszystkich. Nie zapomni jednak tego niewyobrażalnego obrazu. Stojącego alchemika nad stosami płonących ciał. Nigdy nie wspominał dobrze tego obrazu.

Składał się na nią gruba kilkowarstwowa szata z kapturem wraz ze skórzanymi wstawkami na narzędzia i podręczne mikstury. Długie skórzane rękawice, kończące się dopiero przy łokciach. Potężne buty z wysokimi cholewami. Przerażająca rzemienna maska w kształcie ptasiej głowy z ogromnym dziobem, w którym znajdują się dziury do oddychania. Na oczach znajdowały się szerokie grube szkła, które przypominały ogromne ślepia bestii.

Sam Sylvius się wzdrygnął na widok owego nakrycia twarzy, które w cieniach płomienia, wydawała się jakby żywsza. Znów do jego głowy wróciły obrazy z obecności w zarażonej wiosce. Postawni mężczyźni, niedołężni starcy, delikatne kobiety, niewinne dzieci. Wszyscy równi przed śmiercią, trawieni przez oczyszczający ogień. Wszystko z winy nieporadności Aurinuget, który zarządził całkowitą kwarantannę i nie przepuszczał żadnych ludzi na granicy wioski. Wtedy jednak było to jedyne rozwiązanie. Oczywiście szlachcic nie był zadowolony, ale wypłatę i tak uzyskał.

Odegnał ręką wspomnienia, jak zabłąkaną ćmę, lgnącą do blasku lampy. Chwycił łachy i wrócił na górę. Czekało już na niego standardowe śniadanie, za które o dziwo podziękował swojemu uczniowi. Połykał wielkie kęsy w pośpiechu, przeszukując księgi alchemiczne. Wybrał trzy z nich, zakładając strony z odpowiednimi przepisami. Zatrzymał ręką przechodzącego Karola.

- Tutaj masz cztery wywary, które prosiłbym cię o przyrządzenie w wolnej chwili w minimum dwudziestu sztukach. Wiem, że to coś nowego i dużo roboty, ale wierzę w twoje umiejętności – pierwszy raz z jego ust wyszła taka pochwała, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Powiedział to zupełnie beznamiętnie – koło dwóch tygodni temu coś mnie tknęło, za pewne z racji zapowiadającego się okresu zarobkowego i przygotowałem ocet siedmiu złodziei. Rozlej je do małych butelek i przygotuj kolejny. Do octu winnego włóż bylicę piołunu, rutę zwyczajną, szałwię lekarską i rozmaryn lekarski, a dodaj jeszcze z trzy ząbki driakwi ubogich.

Chłopak z pełną głową zadań, chciał już opuścić pokój. Widać było po jego twarzy, że nie był zadowolony tymi wszystkimi obowiązkami, ale pochwała wprawiła go w dobry nastrój. Głos starszego alchemika zatrzymał go jednak w drzwiach.

- I bym zapomniał. W piwnicy jest jesienna pigwówka, którą trzeba rozlać do butelek. Gdybyś mógł, byłbym naprawdę wdzięczny. – wepchnął ostatni kęs do ust i udał się do swojego pokoju, aby przygotować się do wyjścia do medyka. Przemył się i założył jedną ze swoich ciemnych szat, gotowy opuścić zakład i skierować się do lazaretu. Wyszedł na ulicę na miasta.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

10
Z lazaretu

Pół-krasnolud tuż po wyjściu z lazaretu skierował swe kroki w stronę pracowni dziwnego jegomościa w stroju ptaszyska. Szczur z początku sądził, iż ten za swój priorytet uznał odnalezienie zapisków świadczących o genezie zarazy zbierającej krwawe żniwo wśród biedoty qerelskiej, lecz płonne były jego nadzieje, gdyż ten nie kierował się wedle jego piskliwych wskazówek w stronę portu, acz do sklepu z perfumami Aurinugeta. Obrażone zwierzątko schowało się w fałdach ubrań mężczyzny i siedziało tam cicho, nie zamierzając się więcej odzywać, urażone brakiem uwagi względem niego. Cóż, priorytety dla każdego są inne, nieprawdaż?

Pustki świeciły na ulicach Qerel, gdy ten przechodził przezeń. Słychać było tylko przejmujący szloch matek i żon, żałosne wycie zwierząt dogorywających przy swych panach lub w ciemnych kątach sypiących się kamienic, przeklinanie bogów przez owdowiałych ludzi i nieludzi. Na próżno doszukiwać się można było tutaj śmiechu, radości, beztroski i nawet codziennych problemów. Pojedyncze jednostki przemykały przytulone do zmurszałych ścian, czasem przebiegały środkiem ulicy. Słychać było kaszel, wydalanie lichego pożywienia drogą pokarmową, jęki bólu, nie rozkoszy, nawet jakiś wrzask obił się o uszy Jedeusowi, gdy ten szedł dziarsko tą ścieżką śmierci. Już nawet trupów nie chciało się ludziom usuwać i co poniektóre leżały w przypadkowych miejscach. O, tutaj jeden smętnie siedział oparty o ścianę opuszczonego domu, zapewne od kilku dni. Nikt nie raczył zabrać go z miejsca jego śmierci, toteż szkodniki żerujące na całym nieszczęściu miały radosną ucztę na jego biednym, sponiewieranym ciele. Nie wliczając faktu, iż naturalną koleją rzeczy zwłoki poczęły powoli gnić, to muchy obsiadły go praktycznie całego, skupiając się na miejscach gnijących oraz popękanych, czarnych jak śmierć wrzodach, z których jeszcze za życia nieszczęśnika wyciekała gęsto krew i ropa, mieszając się w niezbyt przyjemną dla widoku substancję. Jedeus był także pewien, że z głębi ran wychodzą i wchodzą muchy, które znalazły sobie tam całkiem przyjemne mieszkanko. Szczur, wyjątkowo tłusty i bardzo z siebie zadowolony, obgryzał stopę nieszczęśnika. Krukowaty dobierał się do lewego oczodołu — nie było tam już oka, prawie tak samo, jak oka nie miał zarządca lazaretu.

Mężczyzna, zanim spotkał pierwsze żywe dusze do pomocy Sylviusowi Aurinuggetsowi, przeszedł jeszcze obok kilku takich ciał. Jego osobisty, gadający szczur nie odzywał się już więcej, być może także będąc zbyt wrażliwym na widoki tutaj obecne. A być może po prostu nadal wściekał się na Jedeusa? W każdym razie pół-krasnolud znalazł trójkę chłopców, która okradała czyjeś zwłoki. Ci nawet się go nie bali. Po prostu na spokojnie przetrząsali kieszenie zarażonego, chudzi jak patyki, ale poobwijani tkaninami gdzie się dało, byle nie zostać zarażonym. Kontakt z nieboszczykiem na pewno pozytywnie na ten fakt nie wpływał, aczkolwiek póki nie dotykali go gołym ciałem, była jeszcze nadzieja. Jedeus wedle instrukcji Sylviusa wysłał ich do lazaretu, by tam pomogli. Nie oponowali, tylko skinęli głowami, zakończyli przeszukiwania i pędem pobiegli w tamtą stronę. Kobieta z wyrzutem spoglądała na zielarza, jakby obwiniając go o bezwstydne przeszukiwanie jej kieszeni. Nie mogła jednakże nic zrobić (no chyba że już drugi raz tego dnia napatoczyliby się nekromanci, którzy na złość by ją wksrzesili), toteż tylko gapiła się na Jedeusa, póki ten nie zniknął za rogiem.

W miarę dochodzenia do dzielnicy, w której znajdował się zakład Aurinugeta, sytuacja się polepszała. Było mniej trupów, mniejsze zepsucie. Zaskoczył Jedeusa, chociaż zapewne nie tak bardzo, fakt, iż na granicy między tym biednym dystryktem, a bogatym, gęsto stała straż miejska, poobwijana chustami jak tylko się dało, z bronią w dłoniach. Nie zareagowali zbyt przychylnie na przybysza, aczkolwiek po kilku minutach intensywnej kłótni, podczas której Jedeus musiał pokazać list do Karola, w końcu został dopuszczony do bogatej dzielnicy. Tam sytuacja zmieniła się diametralnie. Chociaż na ulicach nie było za wielu osób, zważywszy na sam fakt bliskości zarazy, było tutaj schludnie, czysto i spokojnie. Nieco za cicho, ale mieszkańcy przechadzający się w swoich sprawach nie wyglądali ani na zarażonych, ani tym bardziej na biednych. To, jak bardzo różnie było po dwóch stronach muru, było wręcz niesamowite. I jednocześnie zatrważające, bowiem po jednej stronie ludzie umierali masowo, podczas gdy po drugiej ignorowano problem i zabawiano się, jak na szlachtę przystało.

Jedeus ze szczurem pod pazuchą szybkim krokiem przechodził przez brukowane ulice, witany zgoła niechętnymi spojrzeniami przez tutejszych. Nie akceptacja i szacunek były jednak jego priorytetem, a dojście do pracowni Sylviusa. Droga nie była krótka, tym bardziej, iż pół-krasnolud zapamiętał ją z mapy. Po kilku minutach marszu znalazł się pod głównym wejściem, po bokach mając witryny ozdobione przeróżnymi, kuszącymi kształtami kolorami fiolkami. Nad głową miał szyld z napisem Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy. Po naciśnięciu klamki drzwi skrzypnęły cicho i uchyliły swe podwoja do sklepu wielkiego ptaszyska. Ledwo druid znalazł się w środku, od razu jego nozdrza uderzył mocny zapach wymieszanych składników alchemicznych, służących jako ingrediencje do perfum i pozostałych substancji tutaj wytwarzanych. Za ladą natomiast nikogo nie było, co szybko się zmieniło, gdyż po chwili z zaplecza wypadł młody, około dwudziestoletni blondyn, wyraźnie skonsternowany niespodziewaną wizytą dziwnego jegomościa. Wygładził fałdy swojej koszuli oraz fartucha, przesunął dłonią po włosach, pojedyncze kosmyki ściągając z czoła i nadał swemu obliczu uprzejmy uśmiech, jakim zwykł zapewne raczyć swych klientów.

Słucham? — zapytał przyjemnym dla ucha głosem, przyglądając się krasnoludowi uważnie i splatając dłonie na podbrzuszu. Wyglądał na miłego chłopaka, uczynnego, w przeciwieństwie do jego niemiłego mistrza, z którym Jedeus miał wątpliwą przyjemność się poznać.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

11
Chcąc nie chcąc, Jedeus musiał udać się do pracowni ptakowatego osobnika. Skończyły mu się zapasy łysiczki, susz do fajki też można było raczej określić bardziej resztką pyłu, niż całymi kwiatostanami. W obecnych warunkach, zarazy, śmierci i morowego powietrza, było to zbyt duże ryzyko biegać po ulicach, bez choćby minimalnego zabezpieczenia. A skoro miał do czynienia z jegomościem zajmującym się medycyną lub alchemią to przynajmniej podstawowe składniki zielarskie również musi mieć.

Szedł więc brodacz ulicami opanowanymi przez śmierć, która miała w Qerel prawdziwą ucztę. Trup zakrywał trupa, jedna rana zakrywała kolejną, wrzód wyrastał z już istniejących. Do tej pory jedynie słyszał o podobnych pogromach, lecz spowodowanych raczej przez ludzi, a nie naturę. Chociaż, kto go tam wie. Może i tu pojebańce jakieś maczały paluchy. Szczur przecie mówił coś o jakimś statku, transporcie.

Mijając bramę do dzielnicy "bogatej", wcale nie zaskoczyło go sceptyczne, a nawet podejrzliwe wręcz podejście straży miejskiej. Przecież zostali wystawieni na ryzyko zarażenia się, tylko po to, żeby chronić spasionych bogactwem ludzi "szlachetnie urodzonych". Określenie to zawsze bawiło Jedeusa. Szlachetnie urodzony. Zupełnie jakby zamiast wychodzić z między nóg matki, pokryci śluzem, krwią, pojawiali się magicznie, owiani magicznym pyłem ze złotą koroną zamiast włosów i kryształowym berłem zamiast kuśki. Lub perłowym naszyjnikiem zamiast cipki. Czysty absurd. Na szczęście dość szybko udało się mieszańcowi dotrzeć do celu i mógł zapomnieć o tym jakże irytującym temacie. Już od wejścia powitał go jakiś młodzik, zapewne asystent jak założył brodacz. Prawdopodobnie wymuszony uśmiech tkwił na jego twarzy, a pytanie dało możliwość do sprawdzenia czy uprzejmość jest tylko udawana.

- Ależ ja jeszcze nic nie powiedziałem. Jak więc możesz słuchać? - Przyjemny wygląd, będący chyba zupełnym przeciwieństwem ptaszyska, często był jedynie wabikiem na klientów. Przychodzi paniusia, widzi milusiego chłoptasia i od razu ma ochotę kupić od niego jakieś mikstury miłosne. Zagrywka stara jak świat, choć w wykonaniu krasnoludów jakoś Jedeusowi bardziej przypadała do gustu. Zostawił swoje pytanie bez możliwości odpowiedzi i od razu przeszedł do sedna. - Jam jest Jedeus. Poznałem niedawno twego mistrza, choć przyznam szczerze, że wypadło mi już z głowy jego imię. Potrzebne mu są materiały w lazarecie, nie wiem jakie, ale wszystko pewnie zawarł w liście. - Mówiąc to wyciągnął delikatnie pogiętą kopertę. - Ja zaś, jak już potwierdzisz me słowa, będę potrzebował twej pomocy. Po pierwsze potrzebne będą mi zioła. Po drugie musisz mi wskazać, gdzie znajdę wasz ogródek lub coś co można by ogródkiem nazwać. Tylko liczyłbym na pośpiech, bo wiesz... zaraza, ludzie i nieludzie umierają.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

12
Chłopak zmarszczył brwi, skonsternowany wypowiedzią Jedeusa. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz kolejne słowa pół-krasnoluda skutecznie mu je zamknęły. Położył więc dłonie na stole i znów nałożył na twarz maskę uprzejmości, okraszoną umiarkowanym, grzecznym uśmiechem. Uśmiech ten zanikał jednak, wraz z informacjami, jakie dostarczał mu mieszaniec. Nagle nie stał się klientem, a kimś od jego mistrza, a jak wiadomo, nie wolno ignorować słów swojego szefa. Tak też na jego licu wykwitła powaga, która pozostała do końca wypowiedzi Jedeusa. Wtedy też Karol sięgnął po list od Sylviusa i otworzył go, po czym zaczytał się. Podrapał się po blond głowie i westchnął ciężko. Coś wymamrotał pod nosem, co raczej nie miało dojść do uszu krasnoluda, po czym złożył z powrotem kartkę i wsadził ją do jednej ze swoich kieszeni. Odchrząknął i odpowiedział Jedeusowi.
Pośpiech, pośpiech. I tak robię wszystko, co w mojej mocy, żeby skończyć te pieprzone wywary, a ten... ach, nieważne. Jak skończę, to ci je przekażę z powrotem. Mogę ci dać zioła, ale musisz powiedzieć, czego dokładnie potrzebujesz. Mam cię też ugościć jadłem, więc zaraz przejdziemy do domu, ale przykro mi, do ogródka cię nie wpuszczę i nie obchodzi mnie, kto umiera, a kto się rodzi. Mam wytyczne od pana Sylviusa i muszę się ich trzymać. Przykro mi — na koniec wzruszył ramionami i zrobił minę, której daleko było do słów "przykro mi". Gestem ręki za to zaprosił Jedeusa za ladę i dalej, na zaplecze, skąd prowadziły schody do części mieszkalnej Aurinugeta.

Spoiler:

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

13
Reakcja młodzieńca trochę druida zaskoczyła na początku. Wszystkie bowiem instrukcje wypełniał bez zawahania, jak dało się zauważyć nie bez narzekań, lecz każdy ma swoje gorsze dni, gorsze chwile - szczególnie, gdy jest podatny na stres. Jedeus dobrze znał to uczucie, gdy jeszcze pomagał wujowi w jego obowiązkach, jednak lata praktyki i regularna medytacja pomogły mu w ujarzmieniu emocji i kontrolowaniu swojego nastawienia.
Początkowe zdziwienie szybko minęło, gdy umysł powrócił do momentu spotkania z ptakowatym człowiekiem. Do kurwy. Zapomniałem się dogadać odnośnie ogrodu. Może jednak młody mnie wpuści, jak usłyszy co mam do zaoferowania. Zastanawiając się jak ubrać w słowa swe myśli, gość podążył za asystentem. Otoczenie było nadzwyczaj dobrze wyekwipowane, toteż krasnolud rozglądał się wokół z zainteresowaniem, skupiając rzecz jasna uwagę bardziej na składnikach niż przyrządach, które nie robiły na nim żadnego wrażenia. Większość butelek, fiolek była mu obca, lecz zioła i inne rośliny w większości rozpoznawał.

- Mam nadzieję, że masz dobrą pamięć. Na początek susz dziewanny, habru, kocanki. Do tego korzenie niecierpka, dobrze by było, jakbyście mieli już ususzone. A na koniec łysiczka lancetowata i ze trzy do pięciu rodzajów lokalnych muchomorów. Na jakiś czas powinno mi wystarczyć. Najwyżej będę się ratować resztkami własnych zapasów. - Gdy znaleźli się już na miejscu, Jedeus zamyślił się na chwilę, żeby nie pominąć niczego istotnego ze swojej listy. Gdy uznał, że najpotrzebniejsze składniki wymienił, przeszedł do kwestii ogródka. - Nie będzie tego w instrukcjach czy liście i przyznam szczerze, że chyba nawet nie rozmawiałem o tym z twoim mistrzem, lecz byłaby to pewnego rodzaju spłata długu za zioła. Niczego tam nie będę zbierać, zrywać, deptać, ani nawet podziwiać, bo nie ma na tych ziemiach rośliny, której bym nie widział i nie znał. Potrzebna mi zaledwie chwila, a kilka dni po moim wyjściu zastaniecie ogród bujniejszy, niż byście sobie mogli wyobrazić.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

14
Karol stał nieruchomo i słuchał uważnie wyliczanki Jedeusa. Nie zapisywał niczego, ale jego skupienie wyraźnie świadczyło o tym, iż próbuje zapamiętać to, co pół-krasnolud mówił. Co jakiś czas kiwał głową, a gdy mężczyzna skończył, młodzieniec zaczął coś mamrotać pod nosem, licząc przy tym na palcach, zapewne powtarzając wszystkie składniki. Potem zaprowadził druida na zaplecze i dalej, do części mieszkalnej. Nie odezwał się jednak na słowa o ogrodzie, tylko w milczeniu poprowadził go do skromnie i surowo urządzonej jadalni. Wszędzie czuć było charakterystyczny zapach perfum oraz ziół i substancji alchemicznych, czemu w sumie nie można się było dziwić, zważywszy na zawód alchemika odzianego w strój ptaka.
Karol wskazał miejsce Jedeusowi i raczył odpowiedzieć na jego wypowiedź o ogrodzie.
Nie mnie się mieszać w wasze interesy. Dostałem wytyczne, których muszę się trzymać i nic poza tym, choćbyś oferował mi złoto księcia Jakuba. Wróci pan Sylvius, to się z nim ugadacie, panie. I basta, proszę mnie więcej nie prosić o to — na koniec wzruszył ramionami, pokręcił głową i już miał odejść, gdy zainteresowało go coś na ramieniu Jedeusa. Na początku zmarszczył swe jasne brwi i przybliżył się do gościa, a zaraz cofnął z obrzydzeniem. — Na miłość Osureli! Pojebało cię człowieku?! Przyprowadziłeś tutaj szczura? Z dolnego miasta? Rozum postradałeś? Och bogowie, precz mi z tym paskudztwem, jeszcze sprowadzisz tutaj zarazę...

No bez przesady, chyba aż tak obrzydliwy nie jestem! — zapiszczał Bob, wychylając się znad ramienia Jedeusa. Karol tymczasem, słysząc tylko piski, wzdrygnął się i cofnął jeszcze dalej, spoglądając na krasnoluda z niemałym gniewem i strachem.

Re: Pracownia alchemiczna – zioła, eliksiry, perfumy

15
Upór młodzika na początku zaskoczył Jedeusa, teraz natomiast zaczynał działać mu na nerwy. Czy oni tam jakieś trupy chowają, że tak strzegą tego swojego ogrodu? Zupełnie jakbym mało w życiu widział. Jednak zasady to zasady i na siłę gospodarzom pomagać nie miał zamiaru, jeśli miałoby sprowadzić jego gniew czy niezadowolenie. Nie bał się ptaszyska, ale znał rzeczywistość. Człowiek mieszkający w lepszych rejonach miasta miał sporą przewagą nad obcym krasnoludem, w dodatku druidem. Nawet jeśli do Qerel.

- Dobra, już dobra. Nie chcesz mojej pomocy to nie. Daj mi tylko to o co prosiłem, coś do zjedzenia na drogę i mnie więcej nawet nie zobaczysz. - Mówiąc to skierował dłoń w stronę ramienia, na którym siedział szczur. - Nie zapomnij tylko czegoś dla mojego towarzysza, bo to paskudztwo, jak się o nim wyraziłeś będzie wyjątkowo pomocne w zwalczeniu zarazy przez którą tak wszyscy srają w porty.

Wbił stalowe spojrzenie w asystenta i czekał. Nie miał zamiaru opuścić budynku bez niezbędnych zapasów, obiecanych przez właściciela przybytku. A ty futrzany przyjacielu możesz mnie zawczasu poinstruować jak i gdzie iść. No i oczywiście czego mogę się spodziewać na miejscu. Będziesz teraz moim kompasem.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”