[Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradforda

1
Obrazek
Przepych wiele ma imion, lecz żadne nie oddaje dość splendoru Dzielnicy Czterech Wiatrów, bez wątpienia najbogatszego dystryktu Qerel. Pośród majętnych rezydencji otoczonych ogrodami, magicznych świateł grających gamą barw nawet najciemniejszą nocą, brukowanych alejek i marmurów pomników, zwłaszcza jeden budynek zasługuje na szczególną uwagę – olbrzymia posiadłość lorda Cartera Stradforda należącego do największych magnatów całego królestwa. Otoczona ogrodzeniem z bramą i przepięknym ogrodem, kryje w sobie wiele mrocznych tajemnic tego miasta, które poznać jest dane tylko nielicznym. Sam Carter cieszy się wielką estymą wśród arystokratycznych elit, co podszyte jest takoż nieco czarną sławą - wielu bowiem przekonało się na własnej skórze, iż z jednakową bezwzględnością rujnuje zarówno swych wrogów, jak i wspólników.
Obrazek

Pióro smaga papier. Zegar miarowo wybija minuty. Za oknem zmierzch z wolna zasnuwa nieboskłon.

Z tej perspektywy – dębowego łoża z baldachimem, profil lorda Cartera Stradforda wydaje się Evony całkiem przystojny. Wszak nie tak stare jest oblicze tego cynicznego krezusa, bo ledwo trzydziestopięcioletnie, toteż nawet siwy włos nie zdążył jeszcze skalać kruczej czerni jego włosów. Dłoń z sygnetem rodowym miarowo kreśli równe litery nieznanej treści - znów daje komuś czarne carte blanche, a może diariusz swój w milczeniu wypełnia?

Rzec zwyczajnie, iż siedzi po prostu przy stoliku, zbytnim byłoby uproszczeniem, bowiem ten intarsjowany mebel pełen zdobionych szuflad wart był więcej, niż co niektóre chałupiny w dzielnicy biedoty. Cała sypialnię cechował typowy keroński styl okcydentalny, który choć dla mieszkanki egzotycznego Archipelagu wydawać się mógł nieco ciężkim i przytłaczającym, ani chybi nie można mu było imputować braku bogactwa i przepychu. Dość skonstatować, iż całość krzyczała wręcz: „odi profanum vulgus et arceo”. Taką też dewizą życiową kierował się wspomniany arystokrata, który repulsję prawdziwą żywił do wszystkiego, co banalne, i co gorsza przeświadczenie to odnosił takoż do niższych sfer, które poczytywał za nic ponad mierzwę ludzką.

- Twój podarunek z Archipelagu stopniowo dotyka mieszkańców Qerel – ozwał się wreszcie Carter chłodnym tonem, nie przerywając miarowej pisaniny i na kochankę swą nie spoglądając. – Obawiam się jednak, że choroba toczy miasto zbyt wolno. Weselę się na myśl, iż zaraza oczyszcza dzielnice pauperów z prostactwa wszelakiego, lecz żadne słuchy do mnie nie doszły, jakoby ścierwo jakobińskie w agonii spoczywało. A byłbym spokojniejszym wiedząc, iż wyzdychali już wszyscy, zanim knowania ich doprowadzą do czegoś, hm... konkretnego.

Pióro zanurzyło się w atramencie, Carter zaś po chwili znów podjął temat.

- Mieliśmy swego czasu szpiega w ich szeregach, całkiem dobrego. Jednakowoż nie dość okazał się sprytnym i kontakt urwał się z nim w karczmie „pod Kogutem”, obmierzłym siedlisku tych węży. W efekcie teraz nie wiemy nic o naszych adwersarzach, co kłóci się nieco z moim zamiłowaniem do informacji – ton Cartera był pełen spokoju tego rodzaju, którym odczytuje się komuś wyrok śmierci.

- Tak sobie pomyślałem... Nie chciałabyś zasięgnąć języka, co ci nikczemnicy knują, moja droga Syleith? Wszak niewielu ustępuje ci pod względem uroku i wielu innych przydatnych umiejętności.

Carter odwrócił się w stronę kochanki, obdarzając ją beznamiętnym spojrzeniem błękitnych oczu. Pod pewnym względem był intrygujący – jej uroki w jakiś sposób na niego działały, lecz nie zawsze tak, jakby tego chciała. Nadszedł czas, gdy w swoim życiu Evony zderzyła się z nowym i niespotykanym wyzwaniem – z kimś obdarzonym dostatecznie silną wolą.
Obrazek

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

2
Minęły lata, od kiedy ostatni raz byłam arystokratką.Evony, wtedy też ostatni raz słyszałam to imię, ba nawet na nie reagowałam.Przekraczając granicę Keronu nie myślałam, że wrócę do roli arystokratki, cóż Sulon ma poczucie humoru skoro wyznaczył mi na cel lorda Stradforda. Pragnę dodać jego serce do mojej kolekcji, jednak wymaga to wiele pracy. I dobrze, dawno nie miałam podobnego wyzwania.

Na potrzeby nowej tożsamości zmieniłam całkowicie swój styl. Odrzuciłam kolorowe ozdoby, związane włosy i ekscentryczny charakterek. Nie, teraz gram rolę, do której przygotowywałam się przez całe dzieciństwo. Inspiracją dla nowej tożsamości była moja matka, która tak bardzo wpisywała się w wymagany format. Rozpuściłam włosy i rozczesałam je tak, żeby opadały kaskadą na ramiona. Zaczęłam nosić dłuższe sukienki, złotą biżuterię, słowem stałam się lustrzanym odbiciem mojej rodzicielki.Jedyne, z czegonie zrezygnowałam to rubinowe czółenka, które są nieodłączną częścią mojej garderoby. Opuszczałam Oros ze skrzynką ubrań a obecnie posiadam własną komnatę na dworze jednego z najbardziej wpływowych ludzi, jakich dane mi było spotkać."Syleith", bo takie teraz noszę imię, jest kochanką lorda Stradforda.

Niektóre kobiety myślą, że zdobycie serca mężczyzny gwarantuje im szczęśliwe życie u jego boku. Nic bardziej mylnego. Zauroczenie mężczyzny to wierzchołek góry lodowej, prawdziwą sztuką jest utrzymanie go przy sobie. Ich miłość jest nic nie warta, kończy się tam, gdzie zaczynają się zwierzęce instynkty. Obiecują nam złote góry, wierność do końca życia, ale to kłamstwo. Szybko im się znudzimy, zostawią nas dla nowego obiektu, któremu obiecają to samo i potraktują w podobny sposób. Mądra kobieta nigdy do tego nie dopuści. Błąd tkwi w tym, że jesteśmy całkowicie oddane naszym partnerom, przez co szybko im powszedniejemy. Ja stosuję inną taktykę wobec lorda Stradforda.Korzystając ze zdolności aury badam jego nastroje i przygotowuje każde nasze spotkanie zgodnie z intuicją. Jeżeli widzę, że jest zmęczony staram się ukoić jego nerwy,jestem wtedy delikatna, spokojna i bardzo kobieca. Gdy widzę znudzenie w jego aurze, cóż wtedy staram się dodać pikanterii naszym stosunkom, oczywiście wszystko w granicach klasy. Nigdy nie posuwam się do upadlających sposobów, mam swoją godność. Tak więc, w zależności od nastroju potrafię zaspokoić mojego lorda, co gwarantuje mi stały pobyt w jego alkowie. Oczywiście nie zdziwi mnie fakt, że poza mną ma kogoś"na boku", a proszę bardzo. Wiem, że moje zdolności są na tyle unikatowe, że każda prędzej czy później mu spowszednieje i wróci do mnie.

Jednak nie trafiłam na jego dwór po to, żeby urozmaicać mu życie erotyczne, o nie. Zamierzam skraść jego serce, a rola kochanki ma mi w tym pomóc.Stradford ma trudny charakter, najgorsze jest to, że całkowicie uodpornił się na moją zdolność"wywierania wpływu". Z początku strasznie mnie to denerwowało, jednak z czasem zrozumiałam, że jest to upragnione wyzwanie zesłane przez Sulona. Szybko połączyłam rolę kochanki, z rolą zausznicy. Dzieliłam się plotkami zasłyszanymi na dworze, a z czasem lord zaczął korzystać z moich rad. Jest to o tyle przyjemne, że mogę się w tym w pełni zrealizować. Zawsze miałam zmysł do intryg, a im podlejsza tym Stradford chętniej jej przyklaskuje. Tak jak sprawa zarazy w Qerel. Mówi się, że ludzie mojego pokroju boją się patrzeć w lustro, jednak ja nie mam z tym najmniejszego problemu.

Teraz siedzę na łóżku ubrana w długą, czarną sukienkę z czerwonymi wstawkami. Moje nogi zdobią rubinowe czółenka oraz srebrna podwiązka zapięta na udzie. Obserwuję mojego lorda, popalając przy tym papierosa, którego sprowadzono na moje życzenie z Archipelagu. Nie niepokoi mnie cisza panująca w pokoju, wszak jako arystokratka powinnam trzymać język na wodzy i mówić w przemyślany sposób, zamiast trajkotać bez sensu. Gdy tylko usłyszałam jego wypowiedź odnośnie szpiega w szeregach Jakobinów,wiedziałam, w jakim kierunku potoczy się dalsza rozmowa. Nie myliłam się. Od razu podniosłam się z miejsca i stanęłam przed moim lordem, dumnie podnosząc głowę do góry i czekając aż skończy mówić.
- Zrobię wszystko, czego sobie życzysz.- mówię równie chłodnym tonem. Cóż, pomysł z awansem do roli szpiega świetnie współgra z moimi planami. Niech Stradford zobaczy we mnie coś więcej, niż zwykłą wszetecznicę gotową oddać się na zawołanie.
- Jak daleko mogę się posunąć wtym, jak to określasz"zasięganiu języka"?-pytam podchodząc do mojego lorda na wyciągnięcie ręki.Muszę przyznać, jest wyjątkowo przystojny jak na swoje lata. Staram się zawrzeć w moim spojrzeniu coś pociągającego, tak jak mnie nauczono. Nie, tym razem nie użyję"wywierania wpływu"- bez sensu. Staram się jednak dostrzec jego aurę, chociaż jedną barwę określającą jego stan.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

3
Ku rozczarowaniu Evony, to nie rubin spowijał sylwetkę sybaryty, lecz szarość, która z wolna przedzierzgnęła się w zieleń sprawioną przez zapewnienie czarownicy, jakoby gotowa była zrobić wszystko, czego jej łajdacki lord sobie zażyczy. Snadź ukontentował go ten swoisty akt dependencji, czego oczywista jaśniepańskie oblicze nie raczyło wyjawić. Dobrze bałamutka wnioskowała, iże tania minoderia nie jest sposobem, który na ten typ poskutkuje.

- Moja droga, nie mogę pozwolić, byś za długo przebywała w tym obmierzłym środowisku. - Stradford subtelnie chwycił alabastrową dłoń Evony – cóż, jak to mówią, nie ma karesu bez interesu. - Proszę cię dlatego, bo wiem, że mogę ci ufać w delikatnych sprawach nawet wtedy, gdy wszyscy inni zawodzą.

Chwilę później klarownym stało się to, co konkretnie draniowi chodzi po głowie.
- Chciałbym, byś udała się do „Karczmy pod Kogutem” w dzielnicy biedoty i podrzuciła naszym jakobińskim przyjaciołom parę wyjątkowo niewygodnych artefaktów, które po denuncjacji na długi czas zajmą ich zatargiem z religijną frakcją. Liczę na twoją kreatywność w tej kwestii, a być może przy okazji uda ci się czegoś od nich dowiedzieć. Wielokrotnie udowodniłaś swój talent do zdobywania różnego rodzaju informacji. – Lord delikatnie ścisnął dłoń czarownicy, czekając na jej odpowiedź, a ton jego głosu jakby kostycznie złagodniał, gdy wypowiadał ostatnie słowa: - Naturalnie możesz odmówić.
Obrazek

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

4
Patrzyłam zdezorientowana na Stradforda, który chwycił moją dłoń. Jego gesty zupełnie nie współpracowały z kolorem aury. Gdybym była naiwna, uwierzyłabym w jego szczere intencje, niestety nie jestem. Dalej odgrywam swoją rolę, najlepiej jak tylko potrafię i muszę przyznać, wychodzi mi to całkiem wiarygodnie. Czuję ciepło na swojej dłoni i korzystając z okazji używam "wywierania wpływu", żeby trochę rozwiązać język Stradforda. W powolny sposób przesyłałam energię magiczną przez dotyk i obserwuję rezultaty w aurze. Zerknęłam na lusterko po przeciwnej stronie komnaty, żeby upewnić się, czy moja "kamienna maska" jest na swoim miejscu.
Początkowo milczałam, w oczekiwaniu aż Stradford skończy swoją wypowiedź. Nie musiałam odpowiadać, żeby wiedział, że go słucham. Ostatecznie skwitowałam wszystko jadowitym uśmieszkiem, sprawiając wrażenie, jakby w mojej głowie pojawiła się kolejna intryga. Podrzucenie niewygodnych artefaktów wydaje się proste, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdzieś w tym wszystkim tkwi haczyk.

"Naturalnie możesz odmówić". Litości. Gdybym wypuściła wewnętrzną Evony, ta wybuchnęłaby teraz głośnym śmiechem. Jeszcze raz spojrzałam na lustro, upewniając się, czy przypadkiem na twarz nie wpełzł mi nieodpowiedni uśmieszek. Nie, wszystko na swoim miejscu. Skąd to rozbawienie? Ha, gdybym odmówiła, to szybko zakończyłabym swoją karierę na dworze. Poczułam wzmocniony uścisk na dłoni i usłyszałam w głowie :" Nie Syleith, nie jesteś głupia, nie odmówisz".
- Już podjęłam decyzję. Bardzo chętnie zabawię się kosztem naszych wrogów.- subtelnie położyłam nacisk na słowo "naszych".
- Chciałabym jednak poznać szczegóły tego zadania. Jako wytrawny krawiec, wolę zmierzyć dwa razy i ciąć raz...- uśmiechu, który teraz wpełzł mi na usta mogłaby pozazdrościć sama Krinn.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

5
Kamienna maska Evony jak zawżdy była na właściwym miejscu, jakże tak profesjonalna manipulantka mogłaby wątpić w potęgę swego zgubnego dla innych daru? Kontradykcje w barwach aury Cartera najwyraźniej wpisane były w jego przekorną naturę, jednakże od tej pory kolor zielony pozostał już stabilny, a gdy dotykiem czarnowłosa wsparła użyteczność tej interlokucji, język arystokraty podług jej oczekiwań nieco się rozwiązał.

- Wczorajszego dnia pomogłem pewnej personie zniknąć z miasta. Przy okazji tego zlecenia mój człowiek odnalazł przy owym jegomościu ciekawy przedmiot, który okazał się niezwykle potężnym i zakazanym artefaktem magicznym. Nie lubię marnotrawstwa, toteż miast pozbywać się owego nieprzydatnego mym celom drobiazgu, postanowiłem wykorzystać go do zaszkodzenia naszym wrogom. Dokupiłem na czarnym rynku parę pomniejszych artefaktów i tak oto przygotowany podarunek zamyśliłem przesłać jakobinom, by nie zarzucili mi, że nie dbam o nich dostatecznie.

Lord otworzył dolną szufladę sekretarzyka, a następnie wyjął z niej aksamitny woreczek, który wręczył Evony. W fałdach czarnego materiału znajdował się srebrny pierścień z wygrawerowanymi tajemniczymi symbolami, flakon wypełniony ciemnoczerwoną substancją oraz niewielkich rozmiarów książeczka pełna schematycznych rysunków. Pośród tego wszystkiego jeden artefakt wyróżniał się ponad inszymi - nieduży amulet w kształcie ważki, którego antracytowa barwa kusiła zdradliwie grą odbijanych świateł. Skrzydła owada przyozdobiono ciemnozielonymi kamieniami, zaś na środku wyryto glif o nieznanym czarnowłosej znaczeniu. Evony poczuła silną magię bijącą z przedmiotu, który wnioskując po zaczepie służył komuś wcześniej za naszyjnik i na swój sposób był naprawdę piękny.

- Szczegóły tego zadania? Moja droga, każdy, przy kim znalezione zostaną te artefakty będzie miał sporo do eksplikacji Zakonowi Sakira i bez wątpienia uznany zostanie za występującego contra fidem. Pobaw się, jak chcesz - możesz je umieścić za szynkwasem, w karczemnym pokoju, w połach płaszcza jakobina. Mnóstwo ich w tej karczmie, toteż problemu mieć nie będziesz ze znalezieniem jakowejś wszy. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, byleby tylko wytrwało do wieczora, kiedy to nastąpi niechybna interwencja inkwizycji. Kiedy powrócisz, a niewątpliwie nie zabierze Ci to zbyt wiele czasu, zajmiemy się poważniejszymi sprawami, bowiem późnym wieczorem przybędzie do nas w odwiedziny lord Pendleton. Kiedyś chciałem go otruć, co w wyniku pewnych cyrkumstancji jednak nie nastąpiło, a teraz z kolei będę zaszczycony, mogąc Cię przedstawić jego osobie.

Syleith mogła być z siebie dumna. Z coraz większą butą i arogancją oficjalnie wkraczała w świat arystokratycznej rozpusty. W tym momencie jednak co innego zwracało jej atencję. Zerkając czasem mimowolnie za plecy Stradforda, gdy ten mielił jęzorem, miała na wprost siebie okno, za którym rozpościerał się widok na przednią część rezydencji oraz brukowaną ulicę dzielnicy.

Przed ogrodzeniem ktoś stał. Ciemnowłosa kobieta o nienaturalnej urodzie, spowita od głowy do stóp w czerń, z olbrzymim ptaszyskiem siedzącym jej na ramieniu. Najpierw przyglądała się rezydencji, a chwilę potem powoli podniosła wzrok na okno, wprost na Syleith. Ich spojrzenia skrzyżowały się z sobą.

Wewnętrzna Evony wzdrygnęła się mimowolnie. Z kolejnym mrugnięciem oczu nikogo w tym miejscu już nie było.
Obrazek

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

6
Uwielbiam ten moment, gdy obserwuje działanie moich zaklęć i wszystko idzie zgodnie z planem. Są to małe sukcesy, które łechcą moją próżność, sprawiają, że znów czuję się jak królowa ludzkich serc. Odporność mojego Lorda nieco zsunęła mi koronę, jednak teraz widzę, jak wraca na swoje miejsce. Uwielbiam grać postać Syleith, prawdopodobnie dlatego, że jest bliska wewnętrznej Evony.

Słuchając Stradforda planowałam kroki, jakie podejmę do wykonania zleconego zadania. Wyjęłam z woreczka pierścień i przyjrzałam mu się dokładnie. Mogłabym wejść do karczmy jako biedna starucha, zamówić coś do jedzenia i zapłacić nim jakobińskiemu właścicielowi. Flakon z tajemniczą cieczą, której właściwości nie potrafiłam rozgryźć, podrzuciłabym jakiemuś mężczyźnie, który z pomocą wywierania wpływu nie widziałby świata poza mną. Podobnie uczynię z książką pełną schematów. Tylko co zrobić z tą cholerną ważką? Jest w tym naszyjniku coś, co sprawia, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Najchętniej zatrzymałabym go dla siebie, ponieważ działa na mnie podobnie jak moje rubinowe czółenka. Określić je mianem "zwykłych butów" byłoby świętokradztwem. Czerwony kolor, symbol władzy i magii dodaje mi pewności siebie, czuję się tak, jakby każda kobieta mi zazdrościła. Barwy tego naszyjnika zahipnotyzowały mnie na moment, nie chciałam go wkładać ponownie do woreczka. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Stradforda.

- Będę zaszczycona, mogąc Ci towarzyszyć podczas tego spotkania.- uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym podeszłam do lustra. Zebrałam włosy i upięłam je z tyłu z pomocą spinki, którą kupiłam na targu w Oros. Zamknęłam na chwile oczy, po czym otoczyłam się kolorową mgiełką magii. Dotykałam poszczególnych partii ciała, które z pomocą strumieni czarów zmieniały się zgodnie z moją wolą. Obserwowałam, jak moje włosy zmieniają kolor na rudy, jak moje piersi powiększają się wypełniając materiał sukienki, jak moja twarz zmienia kształt. Z Syleith ponownie stałam się Chloe, której nieodparty urok był mi potrzebny do wykonania zadania. Roześmiałam się, odsłaniając sznur perliście białych zębów.

- Myślisz, że w tej formie sprostam wymaganiom jakobinów?- spytałam stając przed moim lordem. Moje spojrzenie mówiło :" jeśli chcesz, możesz sam sprawdzić.". Jeszcze raz sprawdziłam aurę Cratera, chcąc odnaleźć w niej przebłyski czerwieni.

Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch za oknem. Zauważyłam czarnowłosą kobietę, niewątpliwie czarownicę, która patrzyła prosto na mnie. Starałam się zapamiętać jej twarz, żeby w wolnej chwili przybrać jej postać i dokonać dokładnych obserwacji. W jej spojrzeniu było coś, co sprawiło, że serce zaczęło bić szybciej, a żołądek wypełnił się kamieniami. Wiem, że jej pojawienie się nie było przypadkowe i prędzej czy później dojdzie między nami do konfrontacji. Czyżby nowa wiedźma aspirowała do miana królowej ludzkich serc? Jeżeli tak, to mam dla niej złą wiadomość - królowa jest tylko jedna.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

7
Próżno szukać czerwieni w aurze fortunata, Evony, czerwień jest jeno na ustach cierpiących z pomoru, szkarłatem spływa niewinna krew na twych dłoniach. Nie dość jeszcze starań poczyniłaś, by afektem skraść tę bezecną duszę, a może ofiara twa jako i ty kamień miast serca w piersi skrywa? Trudny ani chybi będzie twój casus dla srogiego bóstwa, któremu w sądzie ostatecznym przyjdzie ważyć twego sumienia postępki.

Choć plany wykonania zadania roiły się mnogo w głowie jedynej królowej, czas gonił nieubłaganie, tedy wiedźma rozmyślnie poczęła preparować wyjściową transformację. Stradford spoglądał w wymownym milczeniu na owe magiczne sztuczki - pokaz mocy, za którą niejedna niewiasta oddałaby się nawet najpaskudniejszym demonom.
- Sprostałabyś w każdej formie – skonstatował ten fakt jego lordowska mość po krótkiej chwili, zabarwiając swą wypowiedź nieco krzywym uśmiechem. – Wracaj prędko, moja droga, temu dworowi potrzeba twego stymulującego wpływu.

Świeżo uszykowana Chloe gotowa była wreszcie wyruszać w drogę – opuściwszy komnatę Cartera, w razie chęci mogła zajść jeszcze do swych pieleszy lub od razu podążyć wykwintnym korytarzem do schodów z piętra ku dźwierzom. Służba ani na nią nie spoglądała, ani się do niej nie odzywała, snadź przyzwyczajona już, iże w tym domostwie nie zadaje się pytań. Minąwszy myśliwskie trofea, złote kandelabry, wynajętej straży zastępy i insze zbytku arystokratycznego dowody, czarownica o nowej tożsamości przekroczyła wreszcie posiadłości wrota wejściowe.

Na zewnątrz nieboskłon chmurzył się gęstymi kłębami, zaś szarawe powietrze było ciężkie i duszne. Spływające strugi wody, pokłosie zimy, kalały nawet piękny bruk dzielnicy krezusów, gdzieniegdzie zbierając się w dość spore kałuże. Motywowało to do rychlejszego wykonania zadania, toteż Evony, niepomna na deprymujące bielą pomniki i obrzydliwie bogate stroje mijanych magnatek, zmierzała wprost ku części tego kwartału, która stanowiła jak gdyby przesmyk łączący niebiosa z podziemiem - jedynej bramie prowadzącej stąd do dzielnicy pauperów, furcie dzielącej ulicę Ametystową pomiędzy dwa odrębne światy.
- W czymś mogę pomóc szanownej pani? – zagaił uprzejmie jeden z pilnujących tego miejsca strażników na widok urzekającego rudzielca, który objawił mu się przed oczyma. Krzynę dalej rozpościerały się okratowane podwoje, za którymi to niezadługo przyjdzie wiedźmie admirować żniwa jej własnej niegodziwości.
Obrazek

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

8
Uśmiecham się perfekcyjnie do mojego lorda, maskując przy tym uczucie lekkiego rozczarowania, wywołane przez brak czerwieni w aurze Stradforda. Rozum podpowiadał mi, że jest jeszcze za wcześnie na zauroczenie, jednak podbudowana wcześniej próżność, upominała się o swoje. Zadziwiające, jak to uczucie źle wpływa na logiczną ocenę sytuacji. Jest to jedyny słaby punkt w twierdzy mojego umysłu, jaką postawiłam przez lata praktyk. Odgarnęłam włosy na jeden bok, po czym skłoniłam się lekko, jak przystało na zausznicę mojego lorda.
Przechodząc przez drzwi, oparłam subtelnie dłoń o framugę, umożliwiając Stradfordowi obserwację mojego profilu, nieco zasłoniętego burzą rudych loków.
- Wrócę, trzeba otworzyć butelkę wina i wypić za zdrowie jakobinów- jadowity uśmieszek wpełzł mi na twarz, gdy zamykałam drzwi, prowadzące do komnaty mojej przyszłej ofiary. Dopiero teraz mogłam sobie pozwolić na całkowite oddanie się nowo przybranej formie.

Chloe, słodka siostrzyczka barda Coena... Jedyna pamiątka, jaką zabrałam ze sobą opuszczając Oros. Ekscentryczna śpiewaczka, kusząca i niebezpieczna. Pamiętam jak dziś moment, w krórym stojąc na scenie byłam "rozbierana wzrokiem" przez mężczyzn w karczmie. Biedny, naiwny Coen, jedyna ofiara, która przeżyła bliskie spotkanie ze mną. Cóż, Sulon miał wobec niego inne plany, skoro nakazał mi zrezygnować z niego na rzecz Stradforda. Czułam się jak malarz, który nie ukończywszy dzieła, wywiesił je na widok publiczny. Może kiedyś się o niego upomnę?

Wychodząc na ulicę, poczułam uderzenie chłodnego powietrza, które zmieszane z wilgocią osadzało się na moich włosach. Gdyby nie magia, zapewne skręciłyby się jeszcze bardziej, odbierając cały urok Chloe. W posiadłości mojego lorda wydawało mi się, że pogoda jest równie cudowna, jak wnętrze pomieszczenia. Łatwo przyzwyczaić się do luksusu, gorzej go później stracić. Chcąc nie chcąc, ruszyłam przez brukowaną uliczkę Dzielnicy Czterech Wiatrów, tupiąc przy tym głośno rubinowymi czółenkami. Oczywiście zwróciłam uwagę na bogactwo strojów magnatek, które zupełnie nie odpowiadało mojemu stylowi i poczuciu estetyki. Co kto lubi, ja wolę skromniejsze ubrania, które nie wskazują w tak oczywisty sposób na wysokie stanowisko.

Przy bramie trafiłam na pierwszą przeszkodę, którą uznałam za nieszkodliwą. Zależało mi na czasie, więc "uderzyłam" strażnika odpowiednią dawką "wywierania wpływu", skupiając jego uwagę na sobie, w celu uniknięcia niewygodnych pytań. Chciałam, żeby uznał moje słowa za pewnik i nie robił problemów z przejściem. Okryłam się szczelnie ramionami, wskazując na doskwierające zimno.
- Mógłby mi pan wskazać najbliższą karczmę w tej okolicy?- spytałam, uśmiechając się przy tym uroczo. Odgarnęłam włosy na jeden bok, uwalniając przy tym zapach jaśminu, ukryty w rudych lokach.
- Jestem Chloe, siostra znanego w Keronie barda- Coena. - powiedziałam tak, jakby było to coś oczywistego. Może słyszeli o słynnym Gawronie? Oby.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

9
Strażnik zaiste nie stanowił ciężkiej przeszkody do sforsowania, bowiem jeszcze nim Evony potraktowała go magicznym ultima ratio każdej dysputy, już z oddali mierzył wzrokiem jej zbliżającą się kibić z sobie znanymi niewybrednymi myślami.
Barda Coena? Oczywista, że go znam, to panienki brata są te pieśni „Jesteś szalona” i „Ona tańczy dla mnie” – rzekł odźwierny z zachwytem, ani chybi urzeczony zarówno rudowłosą młódką, jak i jej artystycznymi koneksjami.
I „Pszczółka Maja”! – wtrącił przechodzący nieopodal strażnik, który jako wielki admirator twórczości Gawrona poczuł się zobowiązany do przypomnienia tego ważnego opus magnum z wysublimowanego dorobku muzycznego barda.
Proszę pogratulować panu Coenowi talentu – kontynuował pierwszy wartownik. – No i tego... Jakby się panienka z nim widziała, a tędy znowu przechodziła... Nie dałoby się jakowegoś autografu skołować? – Proszalne spojrzenie strażnika utknęło na górnych partiach ciała niewiasty, które ta, ku jego rozczarowaniu, ukryła z zimna pod ramionami. To nieco go zmitygowało, zaraz bowiem skierował wzrok na jej facjatę i począł eksplikować lokalizację karczmy.

Jest taka jedna tawerna nieopodal wody, „pod Kogutem” się zowie. Wpierw musi panienka przejść kawałek Ametystową, na skrzyżowaniu ulic skręcić w Hematytową, i potem kierować się wciąż w dół, ku morzu. Przegapić tej karczmy niepodobna. Proszę jednak zważać na siebie, gdyż niezbyt to bezpieczna okolica – nie dość, że zaraza w dzielnicy pauperów panuje, to różne insze szemrane typy kręcą się tu i ówdzie. Tedy odradzam długie ekskursje w te rejony... Przypominam takoż, że podług obwieszczenia komendanta po zmroku nie wpuszczamy nikogo. – Ostrzegłszy Evony tymi słowami, odwrócił się i zakrzyknął do strażnika stojącego przy mechanizmie obrotowym wrót: – Miller, otwórzże pani bramę!

Okratowana przeszkoda z wolna unosiła się ku górze, aż do krótkiego trzasku mechanizmu, który oznajmił czarownicy, że może przemierzyć przejście. A za bramą? Ulica pełna budynków z obskurnymi ścianami pełnymi zadrapań i wybrakowań w kamieniu, przeplatanych dostawionymi niechlujnie drewnianym budami. Gdzieniegdzie okna zabito deskami, niekiedy wiatr zawył przeszywająco wespół ze skrzypieniem powiewających samotnie szyldów. Na samej ulicy nie było śladu żywego ducha, a nieprzyjemnego wrażenia doprawiała pochmurna szarzyca na niebie. Rubinowe czółenka Evony zanurzyły się w grubej warstwie błota, gdy dźwięczny zgrzyt opadającej tuż za jej plecami bramy ponownie rozdzielił ulicę Ametystową pomiędzy dwa różne światy.
Obrazek

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

10
Uwielbiam brać długie, gorące kąpiele, szczególnie że po opuszczeniu dzielnicy biedoty wciąż czułam się „brudna”. Tutejsza służba zdążyła już przywyknąć do mojego zamiłowania do higieny, z resztą nie miała innego wyjścia. Nie próżnowałam przez ostatnie dwa tygodnie, testując swoje zdolności na ludziach Stradforda i owijając ich sobie przy tym wokół palca. Stopniowo tworzyłam sieć wokół mojego lorda, wprowadzając swoje rządy- oczywiście wszystko w niezbyt nachalny sposób. Starałam się nie przekraczać granicy "kochanka- pani domu", choć na każdym kroku udowadniałam, że jestem idealną kandydatką na tę pozycję. Syleith pasowała do Stradforda- była wyniosła, arogancka i zdolna do wszystkiego, ale przede wszystkim bezgranicznie wierna swemu panu. Miała klasę i opracowany przeze mnie styl specjalnie pod tę postać. Nie zamierzałam się stroić jak bogate magnatki, których osobowość przyćmiewały niezliczone ilości materiałów i biżuterii. Najczęściej noszę ciemne sukienki, dopasowane do figury, którą czasami "poprawiam" czarami na specjalne okazje, uzupełnione naszyjnikiem lub długimi kolczykami. Jedyne, co zachowałam od poprzednich „sióstr” to buty, z oczywistych względów.

Zanurzyłam się w wodzie po szyję, czekając, aż ostygnie na tyle, bym była zmuszona do opuszczenia wanny. Liczyłam na wspólny wieczór z moim lordem, który wymagał odpowiednich przygotowań. Wciąż nie miałam pewnej pozycji i z każdym kolejnym krokiem musiałam udowadniać swoją użyteczność. Wiem, że Stradford nie należy do ludzi sentymentalnych- nie trzyma mnie przy sobie bez powodu, a póki to robi mam czas na działanie. Ciekawe, jakby zareagował na wieść o tym, że zachowałam sobie jeden mały drobiazg z mojej wycieczki do karczmy- księgę. Była zbyt cenna, aby przekazać ją w ręce zakonu. Studiowałam ją wieczorami, przed każdym pójściem spać. Mimo iż jej zawartość wydawała się daleka naukom Sulona, uznałam, że pomoże mi w dalszym wypełnianiu jego woli. Skoro wciąż mi sprzyja, to tylko znak, że nie ma nic przeciwko.

Stanąwszy przed lustrem, spojrzałam w oczy prawdziwej Evony. Przybierając kolejne maski, muszę uważać, by nie zatracić swojej tożsamości i pamiętać o wyznaczonych celach. Uśmiechnęłam się jadowicie i w ułamku sekundy miałam przed sobą Syleith. Ubrałam ją w czarną sukienkę za kolano z rozkloszowanym dołem. Czerń świetnie komponowała się z czerwienią moich czółenek i złotymi kolczykami. Wysuszyłam włosy i lekko je podkręciłam za pomocą żelazka do włosów, które uprzednio podgrzałam nad świeczką. Delikatnie poprawiłam brwi węglem oraz usta barwnikiem. Efekt spełnił moje oczekiwania a po prawdziwej Evony nie pozostał nawet ślad.

Dzień zapowiadał się nieciekawie. Zapewne zabrałabym jedną ze służących do ogrodu, by wspólnie zadbać o rośliny, szczególnie te, których używałam do codziennej pielęgnacji. Z pomocą wywierania wpływu dowiedziałabym się kilku ciekawych informacji, choćby tej o lekarstwie na moją zarazę. Nie, żebym się tym specjalnie przejmowała, mam wiele innych „ciekawszych” pomysłów, by za pomocą środków mojego lorda uprzykrzyć ludziom życie. Jeżeli Jakobini myślą, że trzymają nas w szachu to dobrze, nie będą przygotowani na następny ruch.

Uśmiechnęłam się w duchu, odpalając skręta, gdy z zamyślenia wyrwał mnie hałas dobiegający z głównego korytarza. Niewielu ludzi ośmieliłoby się zakłócać spokój mojego lorda, toteż postanowiłam osobiście to sprawdzić, wszak w kontaktach z innymi jestem niezastąpiona. Ujrzawszy Cratera, skłoniłam się lekko i podeszłam do mojego pana, delikatnie muskając jego policzek pocałunkiem. Za pomocą wywierania wpływu wzmocniłam zapach moich perfum w jego nozdrzach.

— Komuś nie brakuje odwagi. Jeżeli chcesz, pozbędę się nieproszonych gości — szepnęłam mu na ucho, uśmiechając się przy tym w tajemniczy sposób.

Przejście stąd

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

11
Do korytarza piętra wpadało ciepłe światło dzisiejszego dnia. Jakby wieści o kończącej się zarazie namówiły niebiosa do wyjrzenia zza zasłony chmur, zachęcając do weselenia się. Stradford jednak odkąd doszły go owe wieści stał się jakby bardziej pochmurny niż do tej pory. Plan wypalił w pewien sposób, lecz zaraza nie dosięgła tej grupy społecznej, której chciał. Wprawiało go to w okropny humor i stosunkowo rzadko dopuszczał do siebie Syleith. Nadal jednak mogła czuć się spokojnie.
Księga studiowana przed snem była zaiste interesująca. Traktowała o sztukach zakazanych i słusznie leżała między rzeczami, którymi mógłby się zainteresować Zakon. Nie mówiła Evony zbyt wiele, prócz tego, iż w większości zapisane są tam jakieś rytuały. Uważniej studiując, natrafiła na jeden interesujący. Opowiadał o sposobie na przywołanie... demona. Był skomplikowany, pracochłonny, wymagał czasu oraz środków, ale dało się go przywołać. Pozostałe zapiski były szemranymi zaklęciami, zdecydowanie nekromancją oraz demonologią. Musiał spisać to jakiś apostata, lecz niestety nie znalazła jego imienia nigdzie.
Wychodząc na korytarz piętra, Evony widziała, że Carter zamyka drzwi do gabinetu wyjątkowo ostrożnie. Twarz miał rozeźloną, jakby dobijanie się do jego posiadłości wyrwało go z jakiegoś arcyważnego zajęcia, jakiemu się oddawał. Krok miał zamaszysty, gdy kierował się do schodów. Przystanął na krótką chwilę przed nimi, lewą dłonią trzymając już barierkę schodów, pozwalając kobiecie złożyć na jego ogolonym poliku pocałunek. Delikatnie wciągnął powietrze nozdrzami, a jego twarz jakby się nieco rozluźniła. Palce rozwarły się z obręczy. Nadal stał wyprostowany jak struna, nadal wyglądał na złego, ale towarzystwo wiedźmy podziałało na niego odrobinę kojąco.
Zrób to. Nie chcę ich widzieć w moich progach. Przy okazji zajmij się strażą, nie powinni ich w żadnym wypadku dopuszczać tak daleko — rzekł chłodno, beznamiętnie, przelotnie spojrzawszy zimnym błękitem swych oczu na Evony. Jej zaklęcia nie działały na nim tak, jakby tego chciała, toteż i teraz tylko kilka subtelnych znaków sugerowało jej, że w ogóle dała radę na niego wpłynąć. Cóż, taki jednak był Stradford. Tymczasem drzwi frontowe aż zatrzęsły się od łomotu ludzi się dobijających. Carter zaś odwrócił się na pięcie i wrócił do gabinetu, zamykając się tam na klucz. Zostawił w dłoniach Syleith zabawę z niespodziewanymi gośćmi.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

12
Crater Stradford… Moja nowa miłość , pomyślałam, śmiejąc się w duchu. Faktycznie imponował mi jako mężczyzna, głównie dlatego, że jako jedyny opierał się moim sztuczkom. Bratnia dusza, człowiek zdolny do wszystkiego… Stał po tej samej stronie barykady, co Evony. Wierzę, że łączy nas coś więcej niż żałosne uczucie, pojedyncze zauroczenie, które wygasa przy tak zwanej „prozie życia”. Między nami był nieopisany rodzaj „partnerstwa” jak między dwójką wytrawnych złodziei dzielących się łupem. Jego charakter był naturalną barierą dla moich zaklęć. Obraz prawdy nie pokazywał nic, a wywieranie wpływu działało na tyle, jak dalece mój lord sobie pozwalał. Mogłam ukoić jego nerwy, rozbawić i zadowolić, jednak nic poza tym. Nie był kolejną kukłą, tańczącą w rytm granej przeze mnie muzyki. Wciąż muszę stąpać ostrożnie, nim ostatecznie wyciągnę rękę i sięgnę po jego życie i dodam je do kolekcji. Teraz gdy patrzę w jego oczy, zastanawiam się nad ingerencją sił wyższych, które mogłyby przyspieszyć ten proces…

Oczywiście mam na myśli księgę… Co prawda nekromancja była przeciwieństwem praktykowanej przeze mnie magii, wszak ja brałam w posiadanie dusze, a nie ciała, ale przywołanie demona to już inna sprawa. Moja mentorka tylko raz wspomniała o sztuce demonologii, podczas naszego codziennego rytuału czesania włosów. Siadałam wtedy przed toaletką, a Niania przygotowała mnie do snu. Opowiadała mi wtedy bajki, najczęściej dotyczące Sulona, któremu obie zawdzięczamy nasze nietypowe zdolności. Zawsze przerywała w kulminacyjnym momencie i kazała mi dopowiadać zakończenie, więc jej historie były zależne od moich decyzji. Pewnego razu opowiedziała mi bajkę o dziewczynce- sierocie, która nie mogła się oprzeć urokowi rubinowych czółenek należących do córki właściciela ziemskiego. Jej pragnienie było na tyle silne, że zwróciło uwagę istoty pozaziemskiej, która oferowała buty w zamian za duszę i warunek, że nigdy nie zostaną zdjęte. Dziewczynka oczywiście przystała na warunki i przyjęła prezent. Moje zakończenie było oczywiste- miejscowa biedota obcięła sierocie stopy, wiedząc, że za te wyjątkowe buty będą w stanie przetrwać kilka miesięcy. Usłyszawszy to, Niania pokiwała głową w potwierdzającym geście i uświadomiła mnie, że w kontaktach z istotami spoza naszego wymiaru trzeba zachować rozsądek lub nie zaczynać z nimi zabawy. Infantylność tej bajki była godna pożałowania, jednak przekaz szumiał mi w głowie za każdym razem, gdy brałam pod uwagę przywołanie demona. Na pewno nie poprosiłabym o buty, ale władza lub potęga… Te namiętności towarzyszące ludzkości od początku dziejów warte są nawet duszy, która w moim przypadku i tak nie ma racji bytu.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Stradforda, który kolejny raz dawał mi wolną rękę w kwestii działania. Tym lepiej dla mnie , pomyślałam, tupiąc głośno obcasami rubinowych czółenek podczas schodzenia ze schodów. Zaśmiałam się w duchu, patrząc na szpiczaste zakończenia moich butów. Tym razem wystarczył dobry szewc i kilka sztuk złota.... Przywoławszy gestem dwójkę strażników, stanęłam przed drzwiami.

— Zabić bez rozkazu, jeżeli ktokolwiek przekroczy próg domu— powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zebrałam włosy na lewy bok i nakazałam otwarcie drzwi. Ktokolwiek by nie stał po drugiej stronie, musiał być przygotowany z kamienną maską Syleith, której pewna siebie postawa nakazywała szacunek i godne zachowanie. Jeżeli rozmówca będzie bardzo się rzucał, szybko uspokoję go wywieraniem wpływu.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

13
Zaniepokojeni strażnicy natychmiast stawili się przed obliczem Syleith, z broniami wyciągniętymi i gotowymi do zadania ciosu. Jeden z nich skinął, a drugi powoli otworzył odrzwia, do których ktoś z taką pasją się dobijał. Natychmiast stanęli krok przed kobietą, gotowi jej bronić, jeśli przyjdzie taka potrzeba. Żaden z niespodziewanych gości na razie nie zamierzał jednak tego robić, podkreślając: na razie.
Syleith nie była właśnie pewna, co oni tutaj robią, ale na pewno mogły dosięgnąć ją złe przeczucia. Momentalnie agresorzy przestąpili ów próg, a przynajmniej ich dowódca, lecz straż się zawahała, widząc aż tylu zbrojnych. Dwoje przeciw dziesięciu? Lśniące zbroje zakonników przyćmiewały bogate, acz normalne pancerze strażników. Ich przywódca stojący na czele nosił nieskazitelną zbroję płytową o białym kolorze. U lewego boku wisiał mu w skórzanej pochwie spory miecz, po rękojeści sądząc, iż wyśmienitej roboty. Przypięty do blach miał biały płaszcz z wyrytymi insygniami Sakira. Zdejmował właśnie hełm, który wsadził pod lewą pachę. Pod nim skrywała się twarz surowa, około czterdziestopięcioletnia, beznamiętna, o głowie całkiem łysej. Za nim stało dziewięciu innych zakonników, ubranych w nieco biedniejsze wersje zbroi kapitana, lecz nadal prezentujących się całkiem godnie. Wszyscy mieli wyszyte na płaszczach symbole Sakira i wszyscy byli gotowi do boju.
Obok kapitana gromady Sakirowców stała jedenasta osoba. Mężczyzna w wieku średnim, najpewniej po pięćdziesiątce, ubrany w lżejszą zbroję wykonaną ze skóry oraz kolczugę. Nie była to jednak byle jaka odzież - ten nosił symbole Księcia Jakuba Augustyńskiego, a jego oblicze wyglądało na wielce zadowolone. Co jeszcze Evony mogła zauważyć, to fakt, iż na pierwsi kapitana oddziału Sakirowców leżał amulet z podobizną Sakira. Sam mężczyzna nie wykazywał żadnych emocji prócz zobojętnienia na jego twarzy. Wyprostowany jak struna, spojrzał ciemnymi oczyma na Syleith, a następnie na swego towarzysza.
Z woli jaśnie nam panującego Jakuba Augustyńskiego, niech nam żyje przez wieki, przybyłem tutaj wraz z błogosławieństwem Sakira, aby aresztować z rozkazu Jego Wysokości Księcia Cartera Stradforda pod zarzutem zdrady Królestwa Keronu, konspiracji przeciw Księciu oraz używania zakazanych sztuk magicznych. Każdy, kto stanie nam na drodze, również zostanie oficjalnie uznany za zdrajcę oraz ukarany stosownie do jego przewinień — jego głęboki, mocny głos wtargnął do holu i odbił się echem od ścian. Strażnicy spojrzeli niepewnie po Syleith, cofając się delikatnie, najwyraźniej nie chcąc zadzierać z Zakonem Sakira.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

14
Pieprzeni Sakirowcy…

Na to nie byłam przygotowana. Wewnętrzna Evony mimowolnie zadrżała, uświadamiając sobie, że w tym starciu to ona jest zwierzyną. Zawsze uważałam się za wiedźmę, łudząc się, że moja magia wykracza poza percepcję zakonników. Skoro Stradford jest na liście, aby patrzeć, jak przyjdą po mnie… Nie, śmierć w płomieniach i tortury zdecydowanie wykraczają poza granice klasy. Wolałabym trafić w ręce matki, niż zdychać w lochach, żałośnie błagając o litość. Uszczypnęłam się mocno w nadgarstek, chcąc przywrócić się do porządku.

Moja pozycja była beznadziejna. Z jednej strony miałam zakon Sakira, z drugiej lorda Stradforda, który jasno wydał polecenie niewpuszczania nikogo poza próg domu. Nie wspomniał tylko, że za drzwiami kryje się coś więcej niż wściekły motłoch… W tej sytuacji jedyne co mogłam zrobić, to dać Craterowi trochę więcej czasu, jednocześnie trzymając zakonników na dystans. Sama nie do końca wierzyłam, że to się uda. W dodatku użycie jakiejkolwiek magii w ich obecności wydawało się samobójstwem. Miałam wrażenie, że nawet drobna sugestia mogłaby mnie zdradzić. Ech… Chciałabym wierzyć, że Stradford był przygotowany na taką ewentualność, w przeciwnym wypadku pociągnie mnie ze sobą na dno.

Stanęłam dumnie przed przedstawicielem zakonu, zerkając krytycznie na moich strażników, którzy nie wykonali rozkazu. Kamienna twarz Syleith nawet nie drgnęła pod wpływem obcych spojrzeń. Zrobiłam krok w przód, zostawiając w tyle moich „obrońców”, jednocześnie skracając dystans z kapitanem.

— Nie śmiałabym stawać na drodze przedstawicielom zakonu Sakira… Nawet jeśli zamiast wiary reprezentują politykę— powiedziałam, ostatnie słowa kierując do jakobina. — Jednakże ja również mam swoje rozkazy, dlatego jeszcze jeden krok i będę zmuszona wezwać resztę straży, a ostatnie czego tu potrzebuję to krwawa rzeźnia tuż po zagonieniu służby do sprzątania.— Skrzywiłam się lekko, jakbym prawdziwie żałowała, że nie mogę pomóc.

Zrobiłam efektowną pauzę, badając cały czas nastroje i wymyślając na bieżąco kolejne kroki ku wydostaniu się z tego bagna. Skoro wyciągnęłam kij, wypadałoby zawiesić na nim marchewkę. Nie byłam na tyle naiwna, żeby liczyć na to, że sakirowcy odejdą z pustymi rękami i jeszcze przeproszą za zakłócanie porządku.

— Rozkaz to rozkaz, sami pan rozumie, kapitanie… Mogłabym jednak sprowadzić księcia Stradforda tutaj, wtedy i wilk będzie syty i owca cała…— puściłam porozumiewawcze oko rozmówcy i skinęłam ręką na jedną ze służących, obserwujących całe zajście z wnętrza budynku. Nie czekając na pozwolenie, skierowałam kroki w kierunku młodej kobiety, która wydawała się równie przerażona co wewnętrzna Evony.

— Moja droga, poproś lorda Stradforda do nas. Wspomnij mu delikatnie, że nasi goście reprezentują zakon Sakira — powiedziałam, po czym dodałam szeptem — Jeżeli nie zechce się stawić, wezwiesz tu straż z całego domu.

Nie wydaje mi się, żeby Crater ot, tak pozwolił na aresztowanie, ale tej decyzji za niego nie podejmę. Może gdybym była jego żoną… Na szczęście póki co, jestem tylko kochanką.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

15
Nie trzeba było słów ani gestów, by zachęcić służących do przemknięcie w cieniu ścian domostwa. Evony stając twarzą w twarz z kapitanem oraz jakobinem kątem oka widziała, że te oddalają się cicho, póki nikt nie zwracał na nie uwagi. Tymczasem nawet nie miała okazji, aby jakąkolwiek zawezwać. Słowa wiedźmy z Archipelagu były co prawda wyważone, lecz nie rozsądne. Cechowała je śmiałość i pewność w swój urok osobisty oraz charyzmę, swój... autorytet. Wszakże Evony nie robiła teraz nic innego, jak zwyczajnie groziła kapitanowi oddziału Zakonu Sakira. Groziła rozlewem krwi oraz próbowała dyktować mu warunki.
Jakobin wyglądał jakby na usatysfakcjonowanego takim obrotem spraw. Zmrużył delikatnie oczy i uśmiechnął się dosyć krzywo, po czym spojrzał na Sakirowca. Ten z bardzo służbową miną odsunął się nieco na bok i bez słowa skinął na Evony oraz dwójkę strażników. Wystąpiło czterech zakonników - trzech miało obnażone miecze, ostatni właśnie wyciągał kajdany. Straż jakby dopiero teraz się ocknęła i stanęła przed kobietą, by bardzo szybko zostać wyeliminowaną przez dwoje z nich. Pozostali szybkim krokiem podeszli do wiedźmy, łapiąc ją za ręce i wykręcając je boleśnie do tyłu. Zanim zdążyła w jakiś sposób zareagować, poczuła chłodny metal na swych nadgarstkach oraz obecność dwójki Zakonników koło siebie. Reszta raźno wkroczyła do środka, na czele z kapitanem oraz jakobinem. Teraz, nie zasłaniając widoku na zewnątrz, Evony widziała, że przed bramami posiadłości stał cały oddział ubrany w barwy Jakuba, do tego oczekiwała kibitka oraz spora gawiedź obserwująca całe zajście. Wiedźma słyszała, jak trzaskają drzwi do poszczególnych pokoi, a instynkt podpowiadał jej, że zajrzeli także do jej komnaty. Wkrótce dało się słyszeć czyjeś podniesione głosy.
Dwoje Zakonników bez słowa zaczęło prowadzić ją na zewnątrz, w stronę wozu. Wydawałoby się, że są bez emocji, że Evony jest dla nich tylko kolejnym obiektem, który trzeba odprowadzić do celu. Nie zwracali nawet uwagi na postać, która stała przy tejże kibitce. Kobieta w długich, czarnych szatach, z niezdrową ekscytacją wymalowaną na jej licu, stała i uśmiechała się tryumfująco do Syleith, którą nadal miała na sobie. Jakby właśnie jakiś jej podły plan urzeczywistnił się, a ofiarą była Evony.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”