Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

16
Pierwszy raz od lat moje zdolności perswazji okazały się bezużyteczne. W każdej innej sytuacji ucieszyłabym się, że mimo porażki powiedziałam, co chciałam, jednak w przypadku sakirowców nie było mi do śmiechu. Wewnętrzna Evony siedziała w kącie z nietęgą miną, pytając co chwila- „Zadowolona jesteś z siebie Syleith?”. Widząc, jak moi obrońcy padają pod naporem zakonników, żałowałam, że zwyczajnie nie pozwoliłam im wejść i zabrać Stradforda, który w tej sytuacji wydawał się bezużyteczny. Chciałabym wierzyć, że był przygotowany na taką ewentualność, ale kajdany na moich nadgarstkach świadczyły dobitnie, że jest na przegranej pozycji. Idąc na dno, pociągnie mnie za sobą…

Czując ucisk na dłoniach oraz brutalność, z jaką mnie potraktowano, mimowolnie wróciłam wspomnieniami do czasów Archipelagu. Nie znosiłam upokorzeń, jednak po szkole, jaką dostałam od matki, byłam do nich przyzwyczajona. Nie zliczę, ile razy dostałam od niej w twarz przy jej gościach, że o służbie nie wspomnę. „Zawsze będę od Ciebie silniejsza”, mówiła, wyprzedzając moje intrygi o krok. Pamiętam jak w akcie desperacji, urabiałam ojca, żeby wpłynął na matkę… Okazało się, że ma mniej do powiedzenia niż ja.

Suka. Poderżnęłabym jej gardło i nawet ręka by mi nie zadrżała.

W tej sytuacji uznałam, że najważniejsze to „nie tracić klasy”. Nie szarpałam się, nie protestowałam, bez krzyku i większych „scen” podążyłam drogą wskazywaną przez zakonnika. Miałam nadzieję, że moja księga nie zostanie znaleziona, wszak ukrywałam ją nawet przed wścibskimi spojrzeniami służby, która dość starannie dbała o porządek w mojej komnacie. Zawsze mogę się powołać na „wypełnianiem woli swego pana”, co było dość wygodne, nie wiem na ile wiarygodne. Gdyby przyszło mi zdradzić Stradforda w zamian za zachowanie życia nie zastanawiałabym się zbyt długo… Sulon poniesie mnie w inne miejsce, zostawiając serce lorda nienaruszone przez „huragan Evony”. Nie… Pocieszanie się nic nie da. Spłonę na stosie, jak przystało na czarownicę. Najwyższy czas zdać sobie sprawę z beznadziejności sytuacji.

Moim oczom nie umknęła postać kobiety ubranej w czarne szaty. Zbyt długo obserwowała moje poczynania ,bym mogła uznać jej obecność za przypadkową. Skoro jej widok umknął zakonnikom, zdecydowanie była potężniejsza ode mnie. Czego więc chce? Ludzie ze zdolnością teleportacji żyją wystarczająco szczęśliwie, żebym była jej potrzebna… Choć gdzieś słyszałam, że przenoszenie z miejsca na miejsce nie gwarantuje długiego życia. Poza tym, nie wierzę, żeby osobiście wspierała zakon Sakira. Nim opanowałam manipulowanie innymi ludźmi, nauczyłam się odgadywania ich intencji… I choć w tym przypadku miałam z tym problem, to wiem, że prędzej czy później dostanę od niej kartę przetargową. Pytanie tylko- czy skorzystam?

Zabawa zaczynała się w najlepsze. Tłumy przybyły, żeby zobaczyć aresztowanie Cratera Stradforda, a zazdrosne spojrzenia magnatek, z którymi spotykałam się do tej pory, wyrażały jedynie satysfakcję z mojego położenia. „Należało jej się”, mówiły, a ja odpowiadałam im kamienną maską, w myślach powtarzając- „to mali ludzie”. Nie oczekiwałam na nic, byłam gotowa na każdą ewentualność.

Re: [Dzielnica Czterech Wiatrów] Posiadłość Cartera Stradfor

17
Arystokracja Qerel znajdowała uciechę w oglądaniu aresztowania sąsiada. Nie mając nic lepszego do roboty, wychodzili ze swych nor, stawali przed posiadłością, przerywali spacery i zbijali się w grupki. Szlachcianki w bogato zdobionych sukniach we wszystkich możliwych kolorach niczym papugi z Archipelagu trajkotały między sobą, czasem zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, czasem całkiem wyraźnie komentując obecną sytuację. Mężczyźni stawali dumnie wyprostowani i rzucali uwagami, zastanawiając się nad przyszłymi konsekwencjami tak śmiałego czynu Jakuba. Oczy ich wszystkich były zwrócone w stronę Syleith, która z podniesioną głową dała się odprowadzić przez Sakirowców do kibitki. Brutalnie wepchnięto ją do środka, nie kłopocząc się z odpinaniem łańcuchów czy tym, że jej suknia się pogniecie, a fryzura doszczętnie zniszczy. W środku było ciasno, brakowało ławki i zdecydowanie było zbyt duszno. Światło wpadało przez zakratowane okno, a gdyby kobieta zechciała przezeń wyjrzeć, zobaczyłaby wychodzącego Cartera. Również skuty, również nie okazywał, jakby go to w jakikolwiek sposób przejęło, chociaż na twarzy wypisany miał nieprzyjemny grymas. Wciśnięto go po chwili do tego samego powozu, co i Evony. Nie odzywał się przez całą drogę, nawet na nią nie spoglądając. Minę miał zaciętą, skupioną, jakby analizował obecną sytuację oraz próbował wymyślić wyjście z niej.
Więzienie znajdowało się niedaleko książęcej rezydencji, tymczasowo opuszczonej z powodu zarazy. Przyzwyczajone przez tę stosunkowo krótką wycieczkę do ciemności oczy kobiety natychmiast zareagowały bólem na dzienne światło. Wyszarpnięto ich z kibitki i dosyć brutalnie poprowadzono przez ponury plac, aż do niskiego baraku, gdzie mieściły się więzienne cele. Tam szybko rozdzielono lorda oraz jego nałożnicę, jego prowadząc do całkiem innej części budynku. Evony została poprowadzona do jednej z cel - jeśli położyć się w niej na wznak, to rosły mężczyzna z łatwością sięgnąłby z obydwu stron nogami oraz głową przeciwległych ścian. Wpadało do środka nikłe światło przez okno tuż przy suficie, do którego jednak Evony nie dosięgała. Żelazne drzwi szybko się za nią zamknęły, zostawiając wiedźmę w niemalże całkowitej ciemności, smrodzie będącym mieszanką kału, uryny, potu oraz zgnilizny, a także w otoczeniu szczurów i wesz ukrytych w rozkładającym się łóżku z twardym siennikiem. Nawet wiaderka na potrzeby fizjologiczne nie było, tylko niewielkie wgłębienie w rogu.
Ciężko było tutaj liczyć czas. Najprościej było odróżnić dzień i noc dzięki intensywności wpadającego światła oraz przez posiłki, które wydawane były dwa razy dziennie - czerstwa pajda chleba oraz kubek brudnej wody. Takie jedzenie zaspokajało jedynie podstawowe potrzeby ciała, pozwalając mu wegetować oraz słabnąć z dnia na dzień. Suknia szybko stała się brudna, tak jak Evony. Jej włosy były przetłuszczone i proste jak drut, a smród, który wydzielała, ciężko było nawet opisać, chociaż nos po jakimś czasie przyzwyczaił się do tego zapachu. Nikt jej nie odwiedzał, niczyjej twarzy nie widziała od chwili pojmania. Stała się zbyt słaba, by czarować, więc i jej magia przestała działać. Maska Syleith opadła, a na zewnątrz pozostała Evony.
Po nieokreślonym czasie stało się coś innego od codziennej rutyny, do której zmuszono kobietę. Pewnej nocy, gdy zmęczona wiedźma drzemała na twardym posłaniu, czując, jak przechodzi po niej multum robali, zalęgając się na jej ciele, dostała dreszczy. Uchyliwszy oczy, ujrzała stojącą nad nią postać. Wysoka, odziana całkiem na czarno postać stała nad nią. Jej blada twarz była dobrze widoczna pomimo całkowitego mroku panującego w środku. Minę miała poważną. Oczy wypełnione były w całości źrenicami, co nadawało jej upiornego uroku. Nie było wątpliwości, iż jest to ta sama persona, która śledziła Evony przez ostatnie kilka tygodni. Tym razem wyglądała nieco inaczej, a przynajmniej część jej akcesoriów się zmieniła. Trzymała w dłoni dwumetrową kosę, wycelowaną prosto między piersi kobiety. Ostrze wisiało kilkanaście centymetrów nad nią.
— Twój czas nadchodzi — głos wbijał się w czaszkę wiedźmy, sprawiając, iż ciarki przechodziły jej po plecach. Brzmiało to mniej więcej tak, jakby naraz tysiąc głosów odezwało się, stojąc jednocześnie w sporej jaskini, gdzie echo powielało je jeszcze bardziej. Głosy te były na dodatek puste, jeśli można tak to ująć. Nie brzmiały w nich żadne emocji, prócz wrażenia, że pochodzą z dalekiej otchłani. — Usal dopomina się o ciebie, Evony. Setki niewinnych dusz zawitało do jego bram tylko przez twoje okrucieństwo. Już niedługo dosięgnie cię jego boska kara i nie uciekniesz już od niej. Twoje dni są policzone. — kosa uniosła się, a po chwili tajemnicza postać zniknęła wraz z pojedynczym mrugnięciem kobiety. Znowu była sama w celi, ale światło wpadające do środka było dzienne, ona leżała spocona na posłaniu. Na zewnątrz coś się za to działo, bo słyszała niewyraźne głosy za drzwiami jej celi.

Przechodzimy tutaj
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”