Bursztynowa Dzielnica

1
Obrazek
Wystarczy jeno chwila bytności w Bursztynowej Dzielnicy, by rychło wymiarkować, iże nazwa tego kwartału Qerel bynajmniej nie wzięła się od wysadzanych bursztynem posiadłości czy przesadnego przepychu. Nie jest to bowiem dzielnica zbytku arystokratycznych krezusów, z drugiej strony jednakże daleka jest od niebezpiecznych miazmatów dystryktu biedoty. Jest to zatem pielesze mieszkańca nie tak zamożnego, jak tutejsi magnaci, lecz znacznie wyżej postawionego w hierarchii społecznej niźli byle pauper portowy.
Miano dzielnicy stąd zaś się wzięło, iż ma dostęp do tej części wybrzeża, w której najczęściej występuje bursztyn. Zamieszkuje tu zatem wielu poławiaczy bursztynu, co implikuje takoż istnienie zarówno wielu zakładów jubilerskich specjalizujących się w jego obróbce, jak i innego rodzaju pracowni wykorzystujących jego uzdrawiające właściwości. Łacno zakupić tu bursztynowe nalewki, bursztynowe kadzidełka zabijające morowe powietrze i tym podobne specyfiki zdrowotne, czy choćby występujące w medycynie ludowej amulety przeciw klątwom.
Udatne interesy licznych tu zakładów mają odzwierciedlenie w wyglądzie dzielnicy, która choć pozbawiona arystokratycznego splendoru, może pochwalić się brukowanymi ulicami, oświetleniem i prostymi, acz zadbanymi domostwami pełnymi zapraszających szyldów.
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

2
Późnym popołudniem pewnego wiosennego popołudnia, acz diabli wzięliby nazwę pory roku, boć parszywy śnieg leżał wszędy i mróz nieznośnie kąsał po rzyci, imć Svepplird Copperbottle znany w szerszych kręgach jako Svep przemierzał ulice Qerel na swoim dostojnym wierzchowcu rasy bernardyn. Dotarłszy wreszcie do opisywanej przez przyjaciela w liście Bursztynowej Dzielnicy, zdrożony począł szukać domostwa Rudego Ruperta, z premedytacją ignorując coraz to kolejne szyldy oferujące mu bursztynowe wyroby.

Co rusz jakaś męczydusza z gawiedzi obdarzała gnoma na psie ciekawskim spojrzeniem, bez ochyby sądząc, iże to jakiś igrzec czy kuglarz, co przybył odpłatnie odprawiać swe sztuki. Jednakże mistrz sztuki, ino lekarskiej, inny miał teraz na głowie frasunek. Oto bowiem zdążał w dół ulicą Żywiczną, na której to znajdować się miało domostwo jego znajomego eskulapa. Szkopuł tkwił w tym, że Svep przemierzył całą aleję, a opisywanego w liście celu swej ekskursji nie odnalazł.

Zamiast tego koniec alei przywitał go rozegraną gamą świateł pobliskiego wybrzeża oraz ostatnim kamiennym domem ulicy Żywicznej, przed którym szedziwy mężczyzna na oko po pięćdziesiątce palił fajkę, zamyślonym wzrokiem przepatrując morze. Gnom nie zauważył drewnianego szyldu na budynku, toteż nie sposób było wnosić, czym zajmuje się ten mieszkaniec miasta.

Gdzież go ten Rupert przywiódł i jaka tajemna siła zabrała jego domostwo z ulicy Żywicznej? Snadź spora alkoholowa pomroczność musiała złapać tę rudą wredotę, gdy opisywał, gdzie znajduje się jego lokum w Qerel.
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

3
- Dżuma, syfilis, franca i trąd. Nie miał już jak się gorzej schować, rudzielec kopany... - gnom złorzeczył pod adresem swojego kumpla z wojska, robiąc już trzeci obchód całej ulicy.
Początkowo był bardziej niż szczęśliwy - list od tej rudowłosej plamy na honorze lekarskim ucieszył go jak mało co, budząc jedne z najfajniejszych wspomnień z wojska. Jak choćby wtedy gdy akurat szyli jednego żołnierza z rozprutym przez rohatynę brzuchem, a Rupert w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśnił jakiemuś szlachetce że strzała w nodze jest mniej istotna i nie zajmą się nim 'poza kolejką', a pierścień tatusia-szlachcica to może 'wsadzić sobie tam, gdzie za chwilę dołączy ta zasrana strzała'.
Eh. Dobre czasy.
Co nie zmienia faktu że ta kanalia dała mu zły adres. A cholera spędził mnóstwo czasu przy alembiku, usiłując zrobić butelczynę gorzały o smaku identycznym do berbeluchy jaką pili w wojsku.
Zatrzymał się, nabił fajkę, dalej mamrocząc klątwy, zapalił i zaciągnął się. Myśląc gdzie tez wywiało Ruperta, posłał kolejnemu przechodniu złowrogie spojrzenie jedynego oka. Nie przepadał gdy gapili się na niego jak cyrkowe dziwo.
No nic. Manufaktury szlag trafił, ale produkcja musi iść, jak mawiał jego nieszczęsny ojciec. Zgubił prosty adres, więc trzeba przełknąć dumę i iść się kogoś spytać o drogę. Najlepiej tego tam dziadka. Starzy ludzie jakoś zawsze się orientują gdzie co jest w miastach w których zapuszczają korzenie.
A poza tym ktoś kto pali fajkę nie może być złym człowiekiem.
- Pardonsik - zagadnął palacza najgrzeczniej jak potrafił. - Nie żebym chciał przeszkadzać, ale gdzie jest zakład jubilerski... - szybko rzucił okiem na list - Evansa? Szukam go dość pilnie. albo przynajmniej może wie pan gdzie mieszka niejaki Rupert? Nie sposób nie poznać, ruda kanalia, wredne z twarzy, niskie jak poziom orczej kultury osobistej. Jest lekarzem.

Re: Bursztynowa Dzielnica

4
Smuga dymu uniosła się nieznacznie w powietrze, gdy chwilę później mężczyzna wyjął fajkę z ust i spojrzał przenikliwie na Svepa, jak gdyby indagacje gnoma wzbudziły w nim swoiste zainteresowanie. Posępne zainteresowanie, jak mógł rychło zmiarkować nasz nowo przybyły wojażer.

- Jesteś przyjacielem Evansa? – odparł ze spokojem fajczarz, na swój sposób pojmując w wypowiedzi Copperbottle’a związek nazwiska owego jubilera z Rupertem. – Jeśli poszukujesz dla niego uzdrawiacza, spóźniłeś się o dwa dni. Śmiertna choroba dopadła naszego zdolnego rzemieślnika na wieki. Dreszcze nim wstrząsały, ręce sczerniały i żona jego wszem powiadała, iże to kara za hazard, na którym to majątek trwonił w dzielnicy biedoty. Lecz gdy krwią zaczął kaszleć, cała ulica wiedziała już, że ostaje jeno kapłanów wołać. I nie pomyliliśmy się, bowiem rychło zszedł z tego padołu łez poczciwy Evans. A potem żona jego i dzieci takoż. Wszyscy pomarli – ponuro skonstatował Qerelczyk, po czym wskazał na jeden z piętrowych domów w szeregu.
To tamten dom, co drzwi i okna zabite ma dechami. Szyld zdjęto, to nie dziwota, że nie mogłeś go wzrokiem odnaleźć. Od tej strony patrząc to pan Rupert mieszka dwa domy przed tym przeklętym miejscem, on też doglądał chorych i ze wszystkich sił próbował ich ocalić przed kostuchą. Niech Ul ma w opiece ich duszyce i chroni tę spokojną dzielnicę od dalszych niepokojów.

Mężczyzna znów zaciągnął się fajką, najwyraźniej próbując w smaku tytoniu odnaleźć ukojenie. Późne słońce nadal ironicznie rzucało promienie na domostwa, na bruk padały chwiejne, podłużne cienie. Ktoś mógłby rzec, iż nieco złowieszcze.
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

5
W pierwszej chwili gnom chciał, odruchowo niemal, poprawić staruszka że nie, nie zna Evansa, a chodzi mu właśnie o Ruperta, ale ugryzł się w jęzor. Dowiedział się czego chciał, mógł iść do kumpla.
- Taaak, niech chroni i tak dalej. Dziękować za pomoc - mruknął do dziadka, odwrócił się na pięcie i spojrzał na wskazany budynek w którym ten rudy kalafior ponoć przyjmował chorych. I zaczął kwestionować twierdzenie jakoby jedynym powodem spotkania miałyby wspominki. Bo skoro ten łachudra zajmował się jakąś zarazą to niby jak planował sobie posiedzieć przy antałeczku wódki? Zwłaszcza że to jest, cóż, zaraza. A Rupert to chirurg. Od bełtania leków, naparów i innego świństwa bylem ja, chwacko utylizując wiedzę alchemiczną.
Svep zmarszczył brwi, nadając sobie wygląd zmartwionego kłaczka. Gdyby ktoś zbliżył się odpowiednio, mógłby niemalże usłyszeć pracujące szybko trybiki w jego czaszce.
Na pewno o to chodzi. Potrzebne mu wsparcie, czy to z szukaniem lekarstwa, czy z odnalezieniem źródła choroby. Pytanie brzmi, dlaczego nie napisał wprost? Wtedy zamiast się bawić w bimbrownika po jaskiniach, może nawet wykosztowałby się na jakiś szybszy transport. No i nie lubił jak mu się łgało prosto twarz, zwłaszcza ze nie był głupcem i szybko odkrywał fałsz. A Rupert to wiedział. I wiedział że nie odmawia gdy prosi się go o pomoc. więc czemu nic nie powiedział? Zmiękł na stare lata? Nie chciał?
Czy może nie mógł?
Z paskudną, marsową miną i fajką w zębach Copperbottle ruszył do 'kliniki' swojego przyjaciela. Czas ruszyć to gniazdo os.

Re: Bursztynowa Dzielnica

6
Gniazdo os, zbudowane nie z wosku, a z szarawego kamienia i poprzecznie ustawionych belek, znajdowało się bezpośrednio za drzwiami z ciemnego drewna. Obładowany bagażami psiak przetransportował gnoma przed sam próg domostwa Rudego Ruperta. Stercząc na skromnie prezentującym się ganku, Svepa jak grom poraziło przeczucie, że grzeczne pukanie we framugę zda się na nic. Niepokojąca cisza dobiegająca z wnętrza mieszkania mogła za to poświadczyć. Niepokojąca aura tego dziwnego bezgłosu udzieliła się pewnie również samemu Copperbottle'owi, jako że w parę uderzeń serca potem znajdował się on już po drugiej stronie drzwi.

Na chatę Rudego składało się parę niewielkich pomieszczeń, z czego każde zdawało się mieć zgoła inne przeznaczenie. To, do którego Svep wmaszerował przez drewniane wrota, rozpościerało się szeroko w obrębie czterech, poozdabianych obrazami ścian. Co więcej - malowidła wisiały na deskach poprzekrzywiane. Jednakowoż coś jeszcze, oprócz złego zaaranżowania powierzchni ścian, napawało gnoma uzasadnionym strachem. Posadzka w salonie zawalona została masą różnego rodzaju sprzętów, które w chaosie form i kolorów zostały porozwalane po kątach. Rozbite garnce, donice z ciemnobrązową ziemią, posrebrzane sztućce oraz postrzępione ubrania, a także mnogość innych przedmiotów, otaczała całą podłogę szaleńczą mozaiką, którą z powodzeniem można nazwać, tak po prostu, bałaganem. Pośród rozgardiaszu brakowało jednego - gospodarza, Rudego Ruperta.

Svep od niechcenia rozglądał się po pokoju. Jego świadomość, prowadzona rozbieganym wzrokiem, rozdarła się na wiele pasemek, które obserwowały porobione w izdebce zniszczenia. Wspomniana wcześniej cisza nasilała się z momentu na moment, rosnąc w uszach nizioła jak drożdże pod kocem. Leżące na poziomie parteru śmiecie jeszcze jakiś czas temu dało się uznać za pełnoprawne, działające sprzęta. Uwaga Copperbottle'a wędrowała od jednego bibelotu do drugiego, aż w końcu natrafiła na coś, co wzbudziło w nim zainteresowanie. Pod samą ścianą, naprzeciwko okna, stała samotnie wąska szafeczka. Prawie całe nagromadzenie papierów i woluminów zrzucono z niej na ziemię, jednak na górze - na ostatniej półce - ostała się oprawiona w barwioną na niebiesko skórę książeczka. Svep dostrzegł ją w poświacie padającej z nieszczelnie zasłoniętego okna. W strumieniu światła unosiła się chmurka kurzu, rzucając jasność na grzbiet rękopisu oraz atramentowy napis: diariusz.


Ja jeno na moment, w zastępstwie za Vesperę. Następnego posta będziesz miał już pewnie od Niej.

Re: Bursztynowa Dzielnica

7
- Ożesz ty w śrubę...- gnom mruknął cicho i niewyraźnie pod nosem gdy wszedł do kamienicy. Widząc znajdujący się na ziemi, nie przymierzając, burdel, natychmiast zgasił fajkę i ją schował. To nie czas, zaraza, na pykanie kółek z dymu. W tym domu był ktoś - ktoś inny niż Rupert.
Pozbywszy się fajki, Copperbottle sięgnął po swój wierny arbalet i go zarepetował. Nieostrożne to są tylko trupy, jak zwykło się mawiać w wojsku.
Przebiegł wzrokiem po podłodze salonu. Pobite donice, zniszczone ubrania, poprzekrzywiane obrazy... To nie był zwykły bałagan, och nie. To miejsce ktoś gorączkowo i dokładnie przetrząsał, szukając czegoś. Wywalali wszystko, nawet kwiatki i ubrania, licząc najwidoczniej że Rupert ukrył coś w ziemi w donicy lub w sekretnej, wewnętrznej kieszeni. Obrazy poprzekrzywiali szukając za nimi podobnych schowków. Nie ruszyli sreber, to pozwala wykluczyć włamanie w celu zarobkowym. Szukali czegoś bardzo konkretnego. I niewielkiego, skoro spodziewali się że mógł to ukryć w doniczce.
Rupert, kumplu, w coś ty się wpakował?
Wtedy jego uwagę przykuła szafeczka i znajdujące się tam papierzyska. Ktoś je porozrzucał, pewnie pobieżnie przejrzał. Czyli włamywacz - lub włamywacze - to też nie pospolite, głupie zbiry. Albo dobrze wiedzieli ze czasem informacja potrafi być więcej warta niż srebro i złoto, albo przynajmniej pozostawali wierni dobrze wydanym rozkazom. Z minuty na minutę Svepowi coraz mniej się to podobało. Przeglądając pobieżnie niektóre z lezących kart, zauważył jedno - małą, niebieską książeczkę, tak inną od reszty. Wziął ją do ręki i dmuchnął, usuwając kurz.
Diariusz. Jego dziennik - podobny do tego który musieliśmy prowadzić dzień w dzień w szpitalu polowym, precyzyjnie notując stan chorych. Czy ten służył do tego samego? A może tu notował rzeczy bardziej osobiste? To by sugerowało barwienie na niebiesko - do pracy wziąłby zwykły skórzany notatnik, nie dopłacał za barwienie.
Gnom wsunął książeczkę do torby - sprawdzanie zawartości musi zaczekać. Teraz powoli, cicho i ostrożnie musi udać się na piętro kamieniczki. Być może tam znajdzie Ruperta - albo choć więcej śladów i potencjalnych poszlak.

Re: Bursztynowa Dzielnica

8
Rupert ani chybi musiał wpakować się w jakąś kabałę, co przy jego paskudnym charakterze nie powinno szczególnie dziwić. Szkopuł tkwił w tym, iże nie wyglądało to na rutynową grandę, w której ten ryży diabelec nawrzucał któremuś szlachetce przy zszywaniu jego jaśniepańskiej rzyci, w zamian zyskując niemożność wychodzenia przez tydzień z domostwa w obawie przed łomotem. Svepowi towarzyszyły złe przeczucia, gdy wspinał się ostrożnie schodami w górę, drewniane szczeble zaś jak gdyby na potwierdzenie czarnych myśli zaskrzypiały ostrzegająco.

Postawiwszy stopę na piętrze niczym pierwszy gnom na Mimbrze lub Zarulu, Copperbottle ruszył na podbój areału z arbaletem wymierzonym w nieznane zagrożenie. Chciałoby się rzec, że to mały krok dla gnoma, a wielki dla całej sprawy, lecz niestety - ucho eskulapa rychło wymiarkowało śmiertelną ciszę, po której mógł wnosić, że albo jest tu sam, albo w towarzystwie trupa. Zdewastowana scenografia prezentowała się równie zachęcająco, co na parterze – Rupert, jeśli żyje, bez ochyby wścieknie się za porozlewane dekokty i poniszczone utensylia medyczne, które jakiś szkodnik nieuważnie porozwalał podczas szukania najwyraźniej wartego tego całego bezhołowia śmiecia.

Po zwiedzeniu górnych pomieszczeń Svep z lekkim niepokojem wkroczył wreszcie do ostatniej już sypialni przyjaciela, na którą składała się sporych gabarytów szafa z ubraniami, niewielki sekretarzyk ze spoczywającym na nim talerzem z nadgryzionymi kanapkami (w razie gdyby gnom był głodny – nieskalanych pleśnią!), a także proste, dębowe łoże. Tamże Copperbottle dostrzegł barłóg, lecz cóż z tego, skoro w nim również nie zastał ni Ruperta, ni jego zewłoku nawet - jeno syf i ani krzyny więcej dodatkowego tropu, co implikowało konieczność posiłkowania się wyłącznie diariuszem zaginionego.

I wtenczas, gdy Svep tak stał w sypialni przyjaciela na piętrze, deliberując nad dość zrujnowanym otoczeniem, usłyszał nagle donośnie pukanie do drzwi, po którym nastąpiło równie przenikliwe szczekanie pozostawionego na parterze bernardyna. Chwilę później pukanie powtórzyło się, a niezbyt wychowany i snadź zniecierpliwiony gość (goście?) Ruperta chwycił wreszcie za klamkę. Svep ze zgrozą uświadomił sobie w tym momencie, że nie zamknął za sobą drzwi na kłódkę. Fortunnie czasu miał dość, by w razie potrzeby niezauważonym obserwować sytuację ze szczytu schodów lub schować się w szafie sypialni. Znacznie większe atrakcje mogły za to czekać na pozostawionego czworonoga. A może akurat ktoś o dobrych intencjach postanowił złożyć wizytę?
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

9
Pudło. Znowu nic. Tylko dalsze śmieci i rozgardiasz. A raczej, było kilka śladów, ale mniej znaczących.
Ot, na przykład te kanapki. Wciąż świeże, relatywnie. Czyli Rupert był tu jeszcze niedawno, zaskoczono go w domu. Może go porwali. Może uciekł. Ale na pewno było to niedawno. Jednak fakt faktem ze zostaje mu tylko dzienniczek, może ewentualnie rzuci okiem na resztki sprzętu alchemicznego rudzielca, może da się coś z tego wywnios...
Pukanie.
Pukanie do drzwi.
Dżuma, syfilis, franca, trąd i świerzb! Nie zamknął za sobą!
Teraz było już za późno. Nie zdąży zejść na dół, a nie wie czy da się wymknąć tyłem. Oknem?
Ktoś złapał za klamkę. Bernardyn szczekał.
Chwila, logicznie. Jeśli to ktoś z ludzi którzy przetrzepali mu mieszkanie, nie traciłby czasu na pukanie. Doskonale wiedział że Ruperta tu nie ma. A nawet widząc psa, wolałby mnie zaskoczyć złapać i przepytać co wiem, a nie wszem i wobec ogłaszać swoją obecność. No i jakoś uciszyliby psa. Może to nie oni - kimkolwiek "oni" są. Może to ktoś niezwiązany. A może starają się być ostrożni i nie wzbudzać publicznie podejrzeń.
Jest tylko jeden sposób by się przekonać.


Najciszej jak tylko potrafi na swoich krótkich, gnomich nogach, Svep wypełzł z sypialni swojego przyjaciela i podkradł się do schodów, chcąc zobaczyć kto i w jakiej liczbie tu przylazł. Arbalet miał gotowy do strzału, a pozycja u szczytu schodów da mu przewagę - w razie czego będzie mógł ich przynajmniej spowolnić. Szkoda ze nie miał ze sobą ognia alchemicznego, albo butelek z kwasem, ale cóż. Trzeba improwizować.

Re: Bursztynowa Dzielnica

10
„Cichaj, Burek”, męski głos rzucił niedbale do ujadającego na zewnątrz bernardyna, a zaraz potem do środka wtranżoliło się dwóch jegomościów o gargantuicznych gabarytach nawet podług ludzkich standardów. Jeden trafiłby na pohybel za samą gębę, która ewidentnie miała problem ze zbytnim wysunięciem szczeny, a jakby tego było mało, horrendalnego efektu doprawiał łysy łeb. Delikwent pod rozchylonymi połami długiego płaszcza skrywał zgrzebną kamizelę narzuconą na jakąś szarawą koszulę, która być może w poprzednim wcieleniu uchodziła za białą. Zasię drugi typek, nieco chudszy i niższy, szczycił się czernią zmierzwionych włosów na czerepie, atoli niefortunnie fizys jego szpeciła szrama biegnąca od kości policzkowej w dół, poniżej dolnej wargi. Ten w swej stylizacji ograniczył się do zwykłej koszuli i skórzanego wdzianka wierzchniego krótszego niźli u jego kompaniona. Towarzysząca im rybia woń była na tyle silna, że docierała nawet do nozdrzy skrytego u szczytu schodów Svepa. Ciekawych znajomków ma Rupert...

- O w mordę, burdel większy niż u Eda w wychodku – mruknęła kupa mięsa o błyszczącej czaszce na widok bezhołowia w środku. – Ja to myślę, żeśmy nie tu gdzie trzeba zaszli.
- Zawrzyj paszczękę, Gęba, to ja tu jestem od myślenia – utemperował go czarny, nieco chudszy. – Szef powiedział, że to tutaj, no to będzie tutaj, bo szef się nigdy nie myli, jasne? – Obadwa panowie uczynili parę kroków przed siebie, rozglądając się dość zdezorientowanym wzrokiem po niezbyt chędogim wnętrzu. Chyba nie za bardzo wiedzieli, co począć, jednak po chwili namysłu czarny jął szwendać się tu i ówdzie po dolnych pomieszczeniach, natomiast Gęba postanowił oprzeć się o balustradę schodów na parterze – idealnie na celowniku Svepa - i wodził tępo wzrokiem za swym to pojawiającym mu się, to znikającym sprzed oczu kumotrem.

Niewiele czasu potrzeba było, by ta ciężko myśląca masa się zniecierpliwiła.
- No to jest ten konował czy nie ma go?
- Sprawdź na górze, tępa pało, może zapił czy co. Przecie widzisz, że tu go nie ma - wrzasnął mu z sąsiedniego pomieszczenia "ten od myślenia", na co Gęba mruknął wyraźnie nieukontentowany. Wygląda na to, że za chwilę zrezygnuje z wygodnego oparcia i zwróci swe spojrzenie ku górze...
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

11
Ze szczytu schodów, Copperbottle w ciszy obserwował parę czegoś, co początkowo omyłkowo wziął za półorków co najmniej. Ale to jednak ludzie. Chyba. Choć woli nie wiedzieć czym ich matki karmiły.
Szukali Ruperta - 'konowała'. Tylko po co? Co on miał z nimi wspólnego? To nie ci którzy już tu byli i przetrzepali mieszkanie - w ich wypowiedzi było zdziwienie bałaganem. Lokalny gang? Może Rupert się wykosztował na ochronę - faktyczną ochronę, nie wyłudzony haracz - od jakiegoś gangu? To by miało sens - jeśli się wplątał w szemrany biznes, nie poszedłby z tym do straży czy oficjalnych władz. Tak czy inaczej, to jedyne osoby które mogą rzucić jakiekolwiek światło na obecną sytuację.
Jednego z nich miał idealnie na muszce. Stał bokiem, głowa, nawet kawałek potylicy idealnie odsłonione.
I właśnie dlatego lubił arbalety. Bardzo humanitarna broń. Mają taką samą siłę naciągu co kusza, ale siła wystrzelonego z kuszy bełtu jest niewielka - duża za to jest jego przebijalność. Arbalet wystrzeliwuje kamień bądź metalową kulę, więc nie ma tu mowy o przebiciu. Stworzono ją jako bron do polowań, w celu nie przebicia skóry zwierzyny, i tym samym uszkodzenia cennego futra, a ogłuszenia jej z bezpiecznej odległości. Zabić nie zabije...
Svepplird pociągnął za spust, celując arbaletem w głowę przybysza.
- Ale robi za niezły środek nasenny - mruknął pod nosem.
Teraz szybko. Zanim wielkolud upadnie, ogłuszony pociskiem, musi przeładować. Chwała wszystkim trybikom, z kuszą był dobry - jedyna bron jaką ćwiczył w wojsku. Umie dość szybko repetować. Oby dość szybko nim przyjdzie "mózg". A wtedy i jego weźmie na muszkę.
- Spokojnie. Bez gwałtownych ruchów - powie bez nerwów. - Twój kolega żyje, tylko stracił przytomność. Zwykła ostrożność, rozumiesz. A teraz, stojąc o tam, na dole schodów, odpowiesz mi na pytania. Pierwsze brzmi - czego szukacie w domu Ruperta? Drugie brzmi - kto jeszcze go szukał?

Re: Bursztynowa Dzielnica

12
Wyrwidąb zachwiał się, zamrugał małymi oczkami, a chwilę później upadł subtelnie niczym bierwiono na opał, zaś siła owego krachu na schody była tak potężna, iż nawet Svep czający się u szczytu poczuł drgania towarzyszące fluktuacjom belek całej konstrukcji. Hałas zaalarmował kompaniona Gęby, który z donośnym „co jest, kurwa” dobył miecza i wychynął zza framugi otwartych drzwi jednego z pomieszczeń, gotowy w razie konieczności schować się za nią z powrotem. Odległość była znacznie większa, niźli w przypadku podanego wcześniej na tacy wielkoluda…

Czarnowłosy dzierżyciel szramy na facjacie wpierw spojrzał na zamroczonego Gębę, a zaraz potem skierował oczy wyżej, na źródło owego ambarasu, które właśnie do niego przemawiało. Zmrużył ślepia, powiódł wzrokiem po brązoworudych włosach Copperbottle’a, omotał takoż jego niski wzrost… i po wytężonym namyśle chyba w jego łepetynie urodziło się jakoweś rozwiązanie, nie do końca kompatybilne z rzeczywistością.

Hejże, mikry, w tym mieście nie strzela się tak po prostu do chłopaków Fedora – ozwał się bez cienia strachu dryblas z mieczem w dłoni, nie zmieniając pozycji, która w razie strzału z arbaletu dawała mu możliwość dania nura za framugę drzwi. – My w domu Ruperta szukamy jeno Ruperta. Nie wtryniamy się na włamsko czy dziesionę, myśmy w tej chawirze taki bajzel już zastali. Tropnęliśmy się, że coś nie tak i chcieliśmy przylipić coś podejrzanego, bo by nam szef rzucił wiąchę, że takie z nas niedoroby, co nawet konowała przyprowadzić nie potrafią. Fedor nas po ciebie posłał i mówił, że ani chybi przyjdziesz, bo będziesz wiedzieć, co i jak, a nam podnóżkom gówno do nieswojej michy.
Obrazek

Re: Bursztynowa Dzielnica

13
Złotnica

Niestety upragniona ucieczka Barona od rutynowej kontroli okazała się znajdować niespełna milę od miejsca do którego i tak zmierzał. Nie mógł jednak powiedzieć, iż wizyta w Bursztynowej Dzielnicy była czymś nieprzyjemnym. Była... dołująca. Pamiętał jak onegdaj, podrostkiem jeszcze będąc z roziskrzonymi oczyma spoglądał na wystawy jubilerskie i inne dziwa, które owa okolica oferowała. Wszystko wydawało się wtedy, kosztowne, niebywałe i przepiękne. Teraz najpewniej parsknąłby śmiechem widząc widząc siebie wlepionego jak w zastygłego w bursztynie owada jak w bóstwo. Zresztą nawet gdyby chciał odtworzyć owe wspomnienia... aura i nastrój panujący wkoło zgoła do tego zniechęcał. Zakłady były pozamykane na cztery spusty, okratowane i strzeżone. Mimo pustki na drogach ostrożność jubilerów wzrosła wielokrotnie. W mieście trawionym zarazą łacniej było spotkać kogoś kto nie miał nic do stracenia. Kogoś, kto by uratować siebie lub najbliższych nie będzie się wahał przed wybiciem okna lub nawet zabiciem rzemieślnika. W takim właśnie nastroju Linus po raz kolejny zjednoczył się z miastem, które to od wielu już dni i miesięcy trudno było nazwać "stolicą prowincji".

Dotarł wreszcie do budynku opisanego w miarę skrzętnie przez Crastera. Gdy drzwi otworzyła młoda dzieweczka na jego twarzy pojawił się delikatny wyraz zdziwienia. Czyżby dworzanin gustował w rozwódkach z córkami? Czy też szlachcic wstąpił właśnie na ów bardzo grząski grunt miłosny, w którym zbliżający się do czterdziestki mężczyzna smali cholewki do niemalże dziecka? Jednak jakkolwiek niewygodny czy też będący koniecznością powód by to nie był... obiecał dostarczyć list. Musi się potem jedynie modlić do wszystkich bogów by nie wezwano go na jakowyś sąd w roli świadka gdy nieszczęsna dziewczyna dorobi się brzucha. Westchnął więc i przemagając owe uczucie zgorszenia rzekł na tyle spokojnym i pogodnym głosem, na jaki było go stać:

— Moje uszanowanie. Poproszono mnie bym przekazał list niejakiej Alinie Berd. Czy zastałem ją w domu?

Następnie wyciągnął przed siebie powolnym i płynnym ruchem dłoń trzymającą wcześniej wyciągnięty pergamin. Zarówno tonem jak i gestami starał się nie wzbudzać niepotrzebnych emocji. Chciał ukazać najpewniej wystraszonej młódce, iż jest człowiekiem kulturalnym i spokojnym z etykietą. Nie zaś krwawym rozbójnikiem grasującym po mieście i napadającym naiwnych mieszczan... chociaż ten drugi opis wydawał mu się jakoś bliższy. Zwłaszcza po tygodniach spędzonych na wysłuchiwaniu narzekań stanu mieszczańskiego.
Spoiler:

Re: Bursztynowa Dzielnica

14
Mistrz Gry

Im dłużej Linus spoglądał na twarz dziewczęcia, tym więcej detali w niej widział. Ot, miała czekoladowo-brązowe włosy splecione w dosyć długi warkocz. Skóra przybierała ciepły, opalony odcień, podobnież do piwnych oczu. Panna w obecnym momencie nie wyglądała jednak na przychylnie nastawioną mężczyźnie, aczkolwiek na jej przystojnej twarzy wykwitło zaskoczenie, gdy tylko Krwawy Baron wypowiedział znajome jej pewnikiem imię i nazwisko. Tym większe zdumienie się pojawiło po wyciągnięciu przezeń dłoni z opieczętowanym listem. Bez słowa odpowiedzi dziewczę odebrało zwitek i oglądnęło go ze wszech stron. Zauważywszy pieczęć, atrakcyjna, wyraźnie nietutejsza dziewczyna rozluźniła się i uchyliła drzwi, sama się odeń odsuwając, z niewyraźnym uśmiechem.
Panny Aliny w domu nie ma, aczkolwiek każdy przyjaciel pana Crastera jest tutaj mile widziany, a i sama panienka zbeształaby mnie, jeśli nie ugościłabym pana aż do jej powrotu — młódka dygnęła przed Linusem uprzejmie, dosyć szybko zmieniając swoje zachowanie z oschłego na niezwykle uprzejme. Ponadto w jej głosie mężczyzna mógł wychwycić ledwo słyszalny akcent z Wysp, co w połączeniu z jej dosyć nietypową urodą dało kompletną układankę. Poza tym przed obliczem Linusa pojawił się czysty, schludny ganek, a dalej kolejne, uchylone drzwi, zza których czuć było coś smakowitego. Dom sam prosił o skorzystanie z gościny, a i zmienione usposobienie dziewuszki, teraz dużo cieplejsze, zachęcało do przekroczenia progu. W końcu, czy aby pałacowe plotki i kolejne wieści o trupach nie mogą poczekać? Panna Alina musi być interesującą personą...

Re: Bursztynowa Dzielnica

15
Baronowi kamień spadł z serca na słowa dziewczęcia. Byłoby niezwykle wręcz irytujące gdyby adresat zmarł lub co gorsza się przeprowadził. Szukanie kogokolwiek w mieście trawionym zarazą nie należało do najłatwiejszych... i choć mężczyzna chętnie wymknąłby się obowiązką, to jednak nie sprawiło by to, że te zniknęłyby. Musiał dostarczyć list do adresatki. Tylko i aż tyle. Dlatego bez zbędnych oporów wszedł na teren posiadłości rzucając tylko grzecznościowe przeprosiny za sprawianie domownikom kłopotu.

Miał nadzieje, iż spędzi w miłym towarzystwie część dnia rozmawiając o mniej lub bardziej błachych sprawach. Następnie szybko obskoczyłby swoich informatorów zaś wieczorem popytał by anonimowo po karczmach o to czy w okolicy nie zalęgła się jakaś większa paskuda lub grupa rozbójników. Nie chodziło mu już nawet o prace... chciał się rozerwać. Najlepiej rozrywając kogoś innego. Tak... idealny plan na spędzenie dnia.

Służąca... a może krewniaczka lub podopieczna pani domu okazała się być nietypową personą. Oczywiście Linus nie poznał jej jeszcze w najmniejszym stopniu lecz cera jak i akcent zdradzały iż przynajmniej połowę swego żywota spędziła na drugim końcu znanego świata. No i wyglądała też całkiem powabnie... acz w egzotycznym tego słowa znaczeniu. Nie był to zdecydowanie kanon piękna Kerońskiego. Lecz Baron szczerze i tak za nim nie przepadał po swojej wieloletniej tułaczce. Dlatego też czuł przyjemną swobodę przy osobie pochodzącej zza morza. Ciekawe czy kryła się za jej przybyciem i tym jak zdobyła pracę jakaś intrygująca historia. W końcu liberalny Archipelag zdawał się być dla pospulstwa pod wieloma względami rajem... a i wojny, ni głodu, ni zarazy tam nie było. Jednak nim Baron popadł w sieci domysłu i podejrzeń postanowił zapytać służkę gdy ta będzie prowadzić go ku drzwią o ważką sprawę. Pytanie jednak zostało rzucone bez przerwania choćby jednego kroku i tak swobodnym tonem jakby odpowiedź nie miała znaczenia, zaś Barona nie gonił czas i obowiązki.

- Wiesz może kiedy wróci?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”