Re: Port

31
Rozochocony celnym strzałem goblin spojrzał na Sigiego skonfundowanym wzrokiem. Gdy po chwili pojął sens słów półorka, zmarkotniał jakby. Podrapał się po głowie, spojrzał za okienko – od niechcenia strzeliwszy z rzemienia w nadziei chyba, że może trafi kogoś na oślep – i westchnął.

To nie będziemy się napierdalać? — zapytał szczerze zasmucony. — Dalibyśmy radę plugawym kurwozwisom! — Schylił się po cały swój dobytek, to jest: opończę. Zupełnie nie przejmując się zapachem ani nie zaprzątając sobie głowy choćby wytrzepaniem przyodziewku z kurzu, zarzucił go sobie na ramiona i spiął ozdobną broszą, która pasowała mu jak świni siodło. Była w kształcie gadziej głowy o błyskającym czerwienią oku, które mogło być tylko kolorowym szkiełkiem, lecz równie dobrze rubinem albo granatem. Wykonana z miedzi bądź podobnego kolorem metalu, była świadectwem wielkiego kunsztu tego, który ją stworzył. Sigi z marszu znalazłby kupca na takie cacko.

Suń się — mruknął goblin, podchodząc do wyrąbanej w drzwiach szpary. — Boisz się kilku fletów ze straży? To tylko...

SRU!

Drewno wybuchło nagle w ciasnym wnętrzu, siejąc wokół odłamkami desek, pyłem i drzazgami. Ogłuszający impet odepchnął nachylającego się właśnie do wyrwy goblina, powalając go na klepisko. Oddalony od epicentrum i o wiele masywniejszy Sigurd poczuł tylko pęd powietrza i kilka ukąszeń na twarzy. Widział jak razem z resztkami drzwi do stróżówki wpada niedawny operator siekiery, rozpłaszczając się na ścianie i osuwając bezwładnie, a zaraz za nim kolejny najemnik. Z błękitnymi lotkami zdobiącymi pierś w okolicy serca niby kotylion podczas balu. Spojrzał w dół, później przed siebie, mrugnął z niedowierzaniem, po czym zwalił się na kolana upuszczając broń.

Świecący się niby psu jajca bastard wylądował u stóp Sigurda. Zwabiony lśnieniem klingi wzrok półorka prześliznął się po ostrzu, trupach, stercie rozpieprzonych w drobny mak desek i po wszystkich kątach, skąpanych teraz w świetle dnia. Sigi od razu dostrzegł niewyraźny zarys prostokąta w ścianie, pod którą wieczny odpoczynek znalazło dwóch ze ścigającej go bandy zbirów. Goblin stęknął gdzieś z tyłu, z zewnątrz słychać było krzyki.

Ty kurrrwo! — zawył jakiś męski głos. — Pokaż się!

Zajebię! — wrzasnął inny. — ZAJEBIĘ!!!

Wyjrzawszy ostrożnie zza winkla, Sigurd mógł dostrzec stojących do siebie plecami trzech mężczyzn. Rozglądali się nerwowo wokoło, zadzierając głowy do góry, jakby czekali na mannę z nieba, choć ich wykrzywione w furii – i chyba strachu – gęby zadawały kłam temu skojarzeniu. Czwarty, dyszący ciężko, siedział oparty tuż przy wejściu do stróżówki, niemal na wyciągnięcie ręki półorka. Z żeber sterczała mu strzała o niebieskich lotkach, pobielała niby płótno gęba perliła się od potu. Mimo to ściskał w rękach naładowaną kuszę, gotów do oddania strzału.
Obrazek

Re: Port

32
Telenowela biegła dalej, a karuzela emocji nie zwalniała. Pościgi, i wybuchy wcześniej słyszane w karczmach, albo raczej - w melinach - nabierały zupełnie innego wydźwięku przeżywane na żywo. Uchyliwszy się przed wybuchem, osłaniając twarz przed pyłem i drzazgami, półork z grymasem zdziwienia próbował przekalkulować co się właśnie zdarzyło. Jego ludzka natura, kłębiła się nad możliwymi opcjami, i przemyśleniami o potencjalnych goblinich gildiach, albo bractwach meneli, natomiast ta orcza, krzyczała kurwami zaspokajając zdziwienie epitetami nader wulgarnymi. Pewnym był jednego. To nie siekiera wyważyła drzwi, a coś potężniejszego, jakaś magia albo inne skurwysyństwo. Powalony Goblin stęknął znad sterty gruzu, ale wnioskujac z siły uderzenia, i głosów które wydobywały się z jego paszczy - Doktor Sigi wystawił opinię - "Da se rade". Miał ważniejsze rzeczy na głowie.

Wyglądając zza rogu, dostrzegając sytuację najemników, cały czas zdziwiony, choć zadowolony przebiegiem sytuacji - szybko zareagował. Siedzący drab, mimo że uzbrojony, zraniony i to w takiej pozycji - nie stwarzał wielkiego zagrożenia. Trza było tylko uważać na kuszę. Tamci byli zajęci potyczką z innym - wrogim, kołem szwaczek podmiejskich, które choć nie musiały być przyjazne dla Sigurda, nie były też przyjazne dla jego nowo poznanych przyjaciół, co wystarczało mu by obdarzyć ich względną sympatią. Niewiele myśląc, wciąż trzymając Morgensztern w łapie, Sigurd zamachnął się i zdrowo pierdonął w stronę zranionego najemnika celując gdzieś głowa -tors. Jedno uderzenie powinno starczyć, jeśli nie do zabicia, to chociaż do ogłuszenia skurwysyna. Starał się działać szybko, bo a nuż, koło szwaczek podmiejskich, może i jego wziąć na muszkę bełtów.

Po wykonaniu ciosu i ewentualnym poprawieniu w celu uzyskania wyżej wspomnianych efektów Sigurd schował się do stróżówki wycofując i uważając na okno, podlazł do goblina i podnosząc go wcale subtelnie poklepał go wręcz pieszczotliwie po mordzie.
— Wstawaj kurwa, nie pora na drzemkę i marzenia o dziwkach. — zaśmiał sie ork. Miał dziwne wrażenie że ta mała kurdupelowata moczymorda ma coś wspólnego z zaistniałą sytuacją i lepiej go mieć po swojej stronie. W kupie raźniej, bo kupy nikt nie ruszy. A takiej do takiej śmierdzącej kupy to bez kija nie podchodź.
Kape

Re: Port

33
Przyczajony półork ruszył bez wahania na rannego, wykorzystując daną mu przez los okazję. W tym samym czasie ukryty goblin jęczał w najlepsze, tańcująca po zakurzonym dziedzińcu trójca pokrzykiwała i wygrażała wciąż w niebo, a gdzieś w oddali słychać było portowy gwar. Wszystko to sprzyjało niecnym zamiarom Sigurda, najpierw zagłuszając jego kroki, a w chwilę później zduszone stęknięcie pechowego najemnika, gdy morgensztern pocałował go w łeb z obrzydliwym chrupnięciem.

Czaszka mężczyzny ustąpiła niby skorupka jaja. Wyprężył się, oczy błysnęły białkami, a trzymany na spuście kuszy palec, w przedśmiertnych drgawkach, zwolnił bełt, posyłając go prosto w kolano jednego z towarzyszy na dziedzińcu. Ten zawył dziko i upadł, zaburzając prowizoryczny szyk obronny. Pozostała dwójka jęła miotać się w nagłej panice. Gdy jednak ich wzrok padł na stróżówkę, drgające konwulsyjnie ciało konfratra pod ścianą i znikającą właśnie w drzwiach chaty pleczystą postać, zaklęli plugawie i rzucili się w jej kierunku.

Stóóójcieee! — zawył znowu ranny. — Nie zostawiajcie mnie tu, kurwa! Remiii! Jooorgeee... — Okrzyk przeszedł w spazmatyczny szloch, ale Sigi nie zwracał już nań uwagi. Miał bowiem co innego na głowie. W momencie, gdy półork zacieśniał więzi ze swym nowym goblińskim przyjacielem, próbując przywrócić go do stanu używalności, za plecami wyrosło mu dwóch rozjuszonych najemników.

No, bratku — syknął jeden z nich, płowy blondyn z lekkim zezem — mamy cię. Teraz już się nie wywiniesz.

Odwróć się — warknął drugi, rudy o potężnej, kwadratowej szczęce porośniętej kilkudniowym zarostem. Liczne szramy i blizny zdobiły to mało szlachetne fizys o niskim czole i krzaczastych brwiach. Wyglądał jak przygłup, ale zły błysk w jego wodnistych oczach nakazywał mieć się na baczności. — Powoli. Rączki na widoku. I nawet nie myśl o machaniu tą pałą.

Narobiłeś nam sporo kłopotu — odezwał się znowu jasnowłosy. — I wakatów. Powiedzmy jednak, że wspaniałomyślnie wybaczę ci to zamieszanie. Oddaj tylko naszyjnik. Po dobroci, bez scen. Sam przyznasz chyba, że dość już teatru jak na jeden dzień. — W tym momencie z podwórza dało się słyszeć krzyk. To chyba znów darł się ten z bełtem w kolanie. Najemnicy drgnęli nieznacznie, ale nie tracili fasonu. — Naszyjnik. Już.

Uzbrojeni w szable mężczyźni do ułomków nie należeli. Obydwoje barczyści i dobrze zbudowani, wypełnili sobą niemal całą pozostałą przestrzeń stróżówki, odcinając jednocześnie Sigurda i goblina od drogi ucieczki. Zarówno otwór drzwiowy, jak i tajemniczy zarys w przeciwległej ścianie były teraz poza ich zasięgiem. Pozostawało jedynie okienko. Biorąc jednak pod uwagę posturę półorka i stan świadomości goblina, któremu oczy latały na wszystkie strony i chyba tylko krzepki chwyt Sigiego trzymał go w pionie, okienko nie stanowiło zbyt kuszącej opcji.

Ziffki? — zaseplenił półprzytomnie goblin. — Zie?
Obrazek

Re: Port

34
— Naszy... — Sigurd wachnął się. Oni tak na serio.

I wtedy eksplodowała w nim fala dziwnego rodzaju euforii której od dawna nie czuł. Ostatnie takie przyjemne ciepełko rozpłyneło się po nim, kiedy dowiedział się że jakaś poważna transakcja pomiędzy królestwami została unieważniona z powodu znalezionych trefnych monet autorstwa nieznanego fałszerza. Czyli te pierdolone, chujem przyprawione, cipo-mordy ścigały go z powodu podrobionego naszyjnika!

Gdyby nie pewna powaga sytuacji, i mus zachowania pokerowej twarzy, pół ork pierdolnął by takim rechotem, że resztki drewna w tej cholernej stróżówce poszły by się jebać w drzazgi. Ograniczył się więc tylko do wyrazistego wydechu powietrza, który miał nadzieje że stłumił skrywane rozbawienie.

"Trzeba to dobrze rozegrać. Jak kurwa chłopaki to usłyszą to... "

Pomyślał wesoło. Usłyszał wtedy jęknięcie najemnika na dworze. Panowie gospodynie zapomnieli chyba o neutralnych obserwatorach ich konfliktu. On natomiast nie. Liczył że skutecznie zajmą się nimi na dworze, kimkolwiek są, ale jatka Sigurda zachęciła ich do penetracji stróżówki. No cóż. Błędy zdarzają sie i tym najlepszym, i w tym przypadku tym nagorszym. Co nie zmienia faktu że przy odrobinie szczęścia i bez żadnej przerwy na browara, cały czas tam są. Gdzieś.

Teraz tylko zagwozdka. Nie był pewny czy ma naszyjnik. Znając jego, przedmiot leży wesoło skitrany gdzieś w jego melinie na poddaszach. A przeszukiwanie kieszeni to zły pomysł bo najemnicy mogą mu pomóc w poszukiwaniach. Najlepsza opcja jaka mu przyszła do głowy to gra na czas i wykorzystanie swojej pozycji w rozmowie. Nieznajomi bohaterzy mogą mu pomóc, lub przeszkodzić. To on ma coś czego oni chcą, i gdyby nie ten fakt, to z miejsca by go zajebali. Może oni wszyscy szukają naszyjnika? I właśnie wtedy zaświtała mu w głowie idea.

Puścił goblina wcale lekko, ten jęknął, rzucił kurwą i dalej jęczał. Z początku zaczął subtelnie, aż w końcu palnął powstrzymywanym śmiechem. Gdy skończył, spojrzał na nich poważniejąc.

— Czy wy przydupasy wiecie w jakie gówno wdepliście? — obejrzał się na nich rozszerzając mocno gadzie oczy. Przełknął śline.

— W jak głębokie szambo ktoś was wpuścił? Ile dostajecie kurwa? Sto, dwieście, tysiąc gryfów? Na tyle cenicie swoje życie, kurwa? Zwinąłem to cudo elfiemu magnatowi który przyjechał w delegacji jakiś rok temu. I wiecie co, kurwa? — spytał potęgując przerwę przygryzieniem wargi i patrząc każdemu z nich w oczy.

—Niczego bardziej nie żałuje w swoim krótkim chędożonym życiu. Takich jak Wy spotykam przynajmniej dwa razy w miesiącu. Elfy, Krasnoludy, czy inne chędożone tatałajstwa z jakiegoś pierdolonego powodu cały czas mają go na muszce. Myślicie że co to za kurwy rozpierdoliły wam przyjaciół, tam na dworze, co? Myślicie że to moi znajomkowie? Że rodzinka się za mną wstawiła? Otóż nie, kurwa. Próbuje rozgryźć to gówno od roku, i dowiedziałem się tylko parę faktów, do których sami raczej nie dojdziecie. I wiecie co. Gwarantuje wam że jak już znajdzie się kupiec na ten naszyjnik to waszą pensją będzie można podcierać dupę w kiblu. — przełknął ślinę.

— Nie można go póki co sprzedać, bo po prostu nie ma kupców, to gorący towar. Niedawno chciałem go opchnąć za bezcen bo mam dość uciekania. Jeśli to tamten liczykrupa was posłał, to zorientował się jaka okazja go ominęła i pomyślał że wynajmie matołów do brudnej roboty, zapłaci wam grosze, a później i tak zajebie gdzieś w rowie by pozbyć się świadków. — przerwał monolog i pozwolił im przetrawić natłok informacji.

— Widzę dwie opcje. Idę z wami, wskazuje gdzie jest naszyjnik a wy w zamian dajecie mi spokój i bierzecie całe to ścierwo na własną głowę. Beze mnie nawet nie macie co szukać. Albo... — tu przerwał i spojrzał na nich szelmowsko.
— Możemy się dogadać, i spróbować rozgryźć sprawę tego gówna RAZEM. Wiem więcej od tego kupca, i jestem już tusz tusz, od opchnięcia tego krasnoludom. A z podziału na trzech każdy z nas będzie mógł pierdolnąć sobie taką chatę, że dziwki kijem będziecie musieli odpychać od kutasów. Decyzja należy do was. — Kończąc swój monolog, Sigurd ciekaw był reakcji. Pomimo chwilowego rozluźnienia cały czas stał w pogotowiu, gotowy do użycia pały na koło gospodyń miejskich, lub tych drugich - szwaczek podmiejskich.


Weszła mi ta terminologia.
Kape

Re: Port

35
Najemnicy stali bez ruchu, gapiąc się na wylewnego półorka z pewną dozą konsternacji na twarzach. Widać było, że zaskoczeni próbują jednocześnie przetworzyć nawał informacji. Wreszcie, gdy Sigi zakończył swój monolog, spojrzeli po sobie i wybuchnęli gromkim, choć pozbawionym wesołości rechotem.

Niezły jest, co, Remi? — uśmiechnął się paskudnie rudy.

No — przytaknął blondyn — moja stara pewnie by łyknęła. Problem w tym — zmrużył oczy — że ja nie jestem moją starą. A ty, kolego, strzelasz ślepakami. Więc albo łajno wiesz, albo ktoś cię podstawił. No cóż — westchnął teatralnie zbir — nieznajomość sytuacji szkodzi, jak to mawiają w szerokim świecie. W jednym chociaż się nie mylisz, zaprowadzisz nas do tej błyskotki, a później nasze drogi się rozejdą. Jak będziesz rozsądny, wyjdziesz z tego cało. Rzuć broń. I kopnij ją w naszą stronę. Tylko bez numerów. Jorge — zwrócił się do kompana — którędy spierdalamy?

Suka depcze nam po piętach — sapnął rudy. — Nie możemy ruszyć ulicami, bo wybije nas, jak pozostałych. Trzeba ją zwabić tu i wykończyć. Albo...

Albo? — ponaglił blondyn, zezując na Jorge.

Albo znaleźć wejście do kanałów, tu obok była studnia, może się jakoś...

Jah spiehdalaś fo fylko funelem! — przerwał rudemu gulgot z poziomu klepiska.

Wszyscy spojrzeli na oszołomionego goblina, który najwyraźniej reagował na słowa-klucze, po czym Jorge jął badać wnętrze stróżówki, jakby bełkot zielonoskórego nie był dlań niczym nowym. Jak się wkrótce okazało, było to porozumienie ponad podziałami.

Tutaj! — syknął rudy, odsuwając mało subtelnymi kopniakami ciała poległych konfratrów. — Jest przejście!

Co z Aselem?

Jebać. Z bełtem w kolanie będzie nas tylko spowalniał. Wiedział, na co się pisze. Ruszamy.
Obrazek

Re: Port

36
Uśmiech pół orka osłabł, i z pewnego siebie grymasu przybrał raczej niezachwyconą minę odsłaniając tym samym swoje okazałe dolne kly. No cóż, próbował. Oratorem nie był, a i tak był calkiem zadowolony ze swojej przemowy upstroszonej ładnymi sformułowaniami.

— Jak chcecie, kurwa. Nie mój cyrk, nie moje Gobliny. — westchnął pół ork.

— A broń to możecie kurwa wyciągnąć z moich martwych zielonych palcy. — syknął. — Bez broni nie idę się nawet kurwa wysrać, a co dopiero jak idę na spotkanie z dwoma obcymi zbirami. — powiedział nawet szczerze, gdyż człowiek podczas srania jest łatwym celem dla oprychów.
— Więc albo idę z wami z zawieszoną bronią, albo nie idziemy wcale. Powiedzmy że to moje zabezpieczenie żebyście mnie nie popieścili tymi dużymi meczykami. — kiwnął na ich oręż. — I tak jest was dwóch, ni w kij ni w oko mi się z wami napierdalać. —

W zależności na odpowiedzi jegomościów, ork albo staje do walki. Nie ma chuja że pójdzie z nimi bez niczego. Jeśli się zgodzą, to grzecznie odwiesza Morgensztern na plecy i dołączą do ich wesołej gromadki. Zanim jednak pójdą podnosi bimber ofiarowany Goblinowi i bierze łyka i chowa go do kamizeli. Na zewnątrz się napierdalają, w środku zaraz będą się napierdalać, aż strach co w tunelu ich napierdoli. Dobrze będzie nie umrzeć trzeźwym.
Kape

Re: Port

37
Remi zmierzył Sigiego złym spojrzeniem, zacisnął łapę na rękojeści szabli, zazgrzytał zębami, lecz nie zdążył nic zrobić. Jorge, wielki i kasztanowaty niby niedźwiedź, zrazu przyskoczył do półorka ruchem, o który nikt by go nie podejrzewał. Przystawiając Sigiemu ostrze pod brodę, uśmiechnął się paskudnie.

Ty, koleżko malinowy, najwyraźniej nie pojmujesz, w jak wielkie gówno wdepnąłeś — warknął rudy, zionąc w Sigurda polewką rybną. — Ani też nie mieści ci się chyba w tym kwadratowym łbie, że wyświadczamy ci przysługę. Tak się jednak składa, że nie ma czasu na pierdolenie po próżnicy i tyle chyba nawet taki jełop, jak ty pojmuje. Myślisz, że śmierć, która depcze nam po piętach ciebie oszczędzi? — prychnął pogardliwie Jorge, a ręka mu drgnęła. Maleńka kropla krwi sturlała się po grdyce półorka, nieznośnie go łaskocząc.

Oddawaj lagę albo zajebię cię na miejscu, farfoclu niekrochmalony. Martwy też udzielisz nam informacji, tylko będzie więcej zawracania głowy i bordelu. No, już! — ponaglił, wyciągając nieuzbrojoną dłoń w kierunku Sigiego i wtedy z dziedzińca dobiegł ich przeraźliwy wrzask. Jasnowłosy Remi doskoczył do drzwi, by wyjrzeć na zewnątrz, a w tym czasie goblin uczepił się jorgowej ręki, wybijając tym samym osiłka z równowagi.

Leeej kurrrwiaaa! — krzyknął goblin, na którego nikt do tej pory nie zwracał specjalnej uwagi i wgryzł się we wrażą łapę. Jorge zawył i zachwiał się, próbując zrzucić z siebie zielonoskórego rzepa.

Kurwakurwakurwakurwa... — Remiemu oczy latały jak myszy po pustym spichlerzu. Łypał to na tumult wewnątrz przybudówki, to na dziedziniec, a gęba bledła mu coraz bardziej. Nagle tuż nad jego głową, mijając ją o włos, świsnęła strzała o błękitnych lotkach. Wbiła się nad otworem ziejącym wilgocią i ciemnością. Otworem, do którego blondyn dał susa, potykając się o jednego ze swych martwych kompanów i lecąc wgłąb otchłani na łeb na szyję. Jego krzyk utonął gdzieś pod ziemią.
Obrazek

Re: Port

38
Gdy goblin przytulił się zręcznie do ręki oprycha Sigurd nie próżnował. Nie trzeba było mu mówić co robić ani gdzie celować. Wydawało się że urodził się z tą wiedzą, dorastał, myślał o niej srając, chędożąc i w końcu bijąc. Chwycił morgensztern oburącz, napinając mięśnie i lekko skręcając tułowiem, wykorzystał całą siłę do przypierdolenia Jorge-kurwę-mnie-to-bchodzi-owi w głowę, tak by nie zajebać goblinowi.

Następnie korzystając z momentum siły, jeśli Remi-chuj-mu-w-dupę jest w zasięgu kolejnego machnięcia, to równie zręcznie bez dochodzenia próbuje przyjebać tym razem od dołu, w szczęke, nie wytracając przy tym ruchu. Jeśli jest na parę kroków, to próbuje doskoczyć i wykonać podobny manewr, co nie powinno mieć miejsca jako że stróżówka - nie pałac książęcy, nie większy niż parę metrów na parę. A lepiej pozbyć sie typa teraz niż napierdalać się z nim po tunelach. Nawet jeśli Sigiemu się nie uda z jakiegoś powodu, to stara się dosiągnąć pojedyńczym kopniakiem oprycha, żeby wytrącić gównojada z równowagi i choć trochę odjąć mu szans na pościg. Następnie niewiele myśląc łapie on śmierdziela za frak (czyt. Goblina) i niczym desperat do pięćdziesięcioletniej kurwy, wskakuje on w tunel bez zastanowienia, licząc że nikt pomysłowy nie wstawił kolców u samego dołu.
Kape

Re: Port

39
Sigi, chłop na schwał, w tańcu się nie pierdolił – grzmotnął przeciwnika przez łeb, jakby wbijał słup graniczny w wyjątkowo oporną ziemię. Głowa Jorge wybuchła pod ciosem morgenszterna niby piniata, obryzgując Sigurda krwią, mózgiem i fragmentami roztrzaskanej czaszki. To, czego nie przyjął na siebie półork, spadło na goblina, okraszając jego już i tak obrzydliwą aparycję. Zbir znieruchomiał, po czym zwalił na kolana i tak został. Goblin odczepił się od przedramienia Jorge, po czym splunął z obrzydzeniem.

A masz, ty chujożerco obesrany — warknął, kopniakiem posyłając bezgłowe truchło na klepisko.

Momentum siły brakowało zasięgu i możliwości ruchu. Szopa, jako się rzekło, pałacem książęcym nie była, a zalegające w niej trupy mocno utrudniały szybkie manewry. Niemniej jednak pała Sigiego w połączeniu z jego potężną łapą stanowiła niemałą długość, toteż pomimo ciasnoty i niewygód, zdołała sięgnąć Remiego, który właśnie szykował się do rejterady mordą w nieznane. Na jego nieszczęście poszarpana głownia morgenszterna wyszła tejże mordzie na spotkanie, lecąc po skosie od dołu. Obuch zahaczył i przejechał po lewej stronie czerepu, zdzierając zeń skórę aż po same włosy. Remi-chuj-mu-w-dupę zawył, jakby istotnie ktoś załadował go od tyłu, po czym poleciał w ciemną otchłań, niesiony rozpędem potknięcia i siłą ciążenia.

Kończąc cios wyprowadzony jedną ręką, drugą Sigurd chwytał już goblina za wszarz, by przeskoczyć nad zalegającymi klepisko trupami i dać nura w ślad za Remim. W miejscu osadził go widok wycelowanej weń fikuśnej kuszy.

Stój. — Głos dobywający się zza osobliwego ustrojstwa był chłodny i cichy, niemal stoicki. I bez wątpienia należał do kobiety. — Albo właduję ci grot między te śliczne oczęta nim zdołasz powiedzieć „pierdol się”.

Tajemnicza, obleczona w czerń postać była zamaskowana i zakapturzona, a mimo to Sigi niemal fizycznie czuł jak wzrok skryty pośród cieni maca go i sonduje. Jakby czegoś szukał albo... wahał się.

Nie należysz do bandy tego lixo sen honra — stwierdziła po chwili, nie opuszczając jednak broni. — Kim zatem jesteś, pięknooki? Czego chcieli od ciebie ludzie L.?
Obrazek

Re: Port

40
Zmachany przetrąceniem dwóch nieznajomych fatałaszków, Sigurd westchnął. Kondycję miał niezłą, ale morgensztern swoje ważył, a też przez ostatnią godzinę nie miał zbyt dużo czasu by odetchnąć. Zirytowany obniżył broń, wciąż oddychając ciężko, przetarł czoło z oka Jorga.

— Jak kurwa na upartego, wszyscy wybitnie się mną zainteresowali. A mamusia mówiła żebym se darował chachmenty, i do uczciwej roboty spróbował się zatrudnić.— rzucił sobie sam pod nosem, rozglądając się przy tym po szopie. W pewnym momencie zwrócił swoje piękne, żółcią nabrzmiałe oczęta w stronę tajemniczej postaci.

— Tęgiej głowy nie można Ci odmówić paniusiu. — rzekł i teatralnie rozłożył dłonie, podkreślając jej zdobycz detektywistyczną. — Faktycznie, nie nalaże do ich bandy. Kurwa, godzinę temu byli mi jeszcze mniej obojętni niż w tym momencie. A czego odemnie chcieli? Najpierw myślałem że to typowe najmity, coby podziękować mi od jednego z moich klientów. Ale okazało się że szukają pewnego... — zawahał się, zastanawiając się czy brnąć w tą farsę. Niemalże zginął z powodu jakiejś pierdolonej podróby którą zrobił jakiś czas temu w warsztacie. Do głowy przychodził mu tylko jakiś absurdalny przypadek który mógłby zadziałać na jego korzyść. Tylko skoro owa paniusia, tak ochoczo podążą za tym "czymś" i jeśli ma tyle samo werwy, żeby to "coś" zdobyć co martwi jegomoście, to chyba jeszcze trzeba będzie to pociągnąć.

— Artefaktu, który możliwie że jest w moim posiadaniu. — skończył. Patrząc się jej w oczy.— Więcej może Ci powiem paniusiu jak przestaniesz celować do mnie z tego... czegoś. — kiwnął głową na fikuśną kuszę.

— Moja kolej. Też tego szukasz? Czy możesz mi wytłumaczyć co tu do kurwy nędzy się dzieje? Kim są Lixo.. sex..ogra? Kim jest L.? Kim Ty kurwa jesteś? — rozluźnił się, co nie znaczy że wcale nie był w gotowości. Najsensowniejszą opcją ucieczki była wyrwa w ziemi, przy której starał się stać. A mógł być rzemieślnikiem.
Kape

Re: Port

41
Słuchała, nie przerywając. Wreszcie, gdy Sigi skończył swoje wywody, a w powietrzu zawisły – całkiem zresztą zasadne – pytania, spod kaptura dało się słyszeć przytłumiony, urwany dźwięk. Jak na ludzko-orcze ucho Sigurda, brzmiało to trochę, jakby stojąca przed nim paniusia właśnie się zakrztusiła.

Lixo sen honra — poprawiła rozmówcę rozbawionym tonem i opuściła broń. Wolną ręką zsunęła z głowy kaptur. — W języku mego ludu oznacza to tyle, co „śmieć bez honoru”. I zapewniam, że nie ma nic wspólnego z seksem. Przynajmniej — dodała, mrużąc lodowato błękitne oczy — nie z tą przyjemną jego odmianą.

Paniusia taksowała postawną sylwetkę Sigurda od czubka głowy po czubki butów, powoli i zupełnie bez żenady. Z dokładnie tą samą wnikliwością, którą półork wyczuł chwilę wcześniej w postaci wędrującego mu wzdłuż kręgosłupa dreszczu. Wyraz jej bladej, trójkątnej twarzy okolonej czarnymi jak noc włosami sprawiał wrażenie, jakby podobało jej się to, co ogląda.

Jestem Brawne Lamia — rzekła, gdy już się napatrzyła. — Poszukiwaczka tego, co ukryte i zapomniane, najemna siła tych, którzy sami nie mogą... albo nie chcą... szukać. Lester Alsbach, znany jako L., był jedną z takich osób. Był moim zleceniodawcą. — Oczy Lamii stały się nagle jak dwa okruchy lodu. Przez ułamek chwili Sigi miał wrażenie, że lodowate wici utkane z jej spojrzenia i powietrza muskają jego mózg, mrożąc mu wszelkie procesy poznawcze. — Teraz natomiast — podjęła i wszystko prysło, jak cienka warstewka lodu na płytkiej kałuży — jest trupem. Tylko jeszcze o tym nie wie.

Zdobyłam dla niego coś — kontynuowała, przeszukując zwłoki najemnych zbirów, zalegające w szopce. — Coś cennego, choć wówczas nie wiedziałam jak bardzo. A teraz, o ile się nie mylę, ty jesteś w posiadaniu tego czegoś. — Brawne skończyła przeszukiwanie i wyprostowała się, z jej dłoni zwisało kilka chudych mieszków, zawieszonych na poprzecieranych rzemieniach.

Gówno — oznajmiła rozczarowana i cisnęła sakiewki na klepisko. — Same płotki.

A czegoś się spodziewała, marnotrawna gamratko — wydarł się nagle goblin, przypadając do wzgardzonej przez Lamię mamony — pierdolonej mapy skarbów?! Pieniądz, jaki by nie był, trzeba szanować! — Pozbierał z klepiska nędzne mieszki i przywiązał sobie do pasa. — No — fuknął — będziemy tu tak sterczeć jak chuje w latrynie? Czy może spierdolimy stąd nim przyślą ich więcej?

Nazwij mnie gamratką raz jeszcze, pokurczu, a zrobię z twojej skóry kołczan i parę wieczorowych pantofli — syknęła Brawne, mrużąc złowrogo oczy.

Zjedz mój chuj — mruknął pod nosem goblin, ale cicho i nieśmiało, jakby jednak wystraszył się czegoś w tonie albo spojrzeniu kobiety.

Twoi bracia mniejsi — zwróciła się Lamia do Sigurda, nie słysząc albo ignorując uwagę goblina — manier nie mają za grosz, ale racja zwykle jest po ich stronie. Lepiej stąd zniknąć. Masz tu jakieś gniazdko, pięknooki? Miejsce, w którym moglibyśmy spokojnie porozmawiać o tym „artefakcie, który możliwe, że jest w twoim posiadaniu”? Oraz o implikacjach, które ów stan rzeczy ze sobą niesie?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”