Port

1
Obrazek
Zapach ryb, gwar, wieczny ruch. Serce Qerel takim się prezentuje, a żyły i tętnice tego krwiobiegu w postaci ulic miejskich docierają tu z każdej dzielnicy stolicy. Bezdyskusyjny to rudyment dobrobytu książęcej prowincji, który powierzchnią zajmuje tak potężny obszar miasta, że wśród licznych doków i magazynów zabłądzić niezwykle łacno. To osobne królestwo, które rządzi się własnymi prawami - innymi dla marynarzy, kupców, celników, przemytników czy rzezimieszków różnego rodzaju. Jednego można być tu tylko pewnym – port w Qerel nie śpi nigdy.


Śnieg przestrzegająco skrzypiał pod stopami, zatem od opuszczenia karczmy Atleif, pragnąc pozostać niedostrzeżonym i niezasłyszanym, musiał zachować bezpieczny dystans względem trójki wichrzących spiskowców. Szczęśnie noc, choć pogodna, wsparta nikłymi światłami pochodni pozwalała jeno na rozświetlenie głównych kształtów domostw, chowając w półmroku oblicza sporadycznie mijanych sylwetek ludzkich. Coraz bardziej oddalali się od „Książęcego Wyra” i po pewnym czasie nos zakomunikował Atleifowi, iż w powietrzu unosi się woń rybna, port czyżby? Rychło supozycja się potwierdziła, jako że zmierzali w dół uliczką, która kończyła się widokiem na spokojną taflę wody oraz łajby poruszane rytmicznie pod dyktando wiatru.

Ulica prawie świeciła pustkami - prawie, gdyż u jej zakończenia stał nieszczególnie urokliwy dryblas, z którym znane Atleifowi łapserdaki coś frenetycznie negocjowały. Wreszcie osiłek skinął głową, skwapliwych ku ich celowi przepuścił, sam zaś powrócił do pełnienia ważnej funkcji, jaką było podszyte znudzonym wzrokiem podpieranie ściany. Atleif natomiast powiódł wzrokiem po roztaczających się przed nim możliwościach.
Po lewej stronie znajdował się stos skrzyń, z którego mógł spróbować wspiąć się na pobliski balkon, z niego zaś dalej przedostać się na dach i tak zdobyć nieoceniony punkt obserwacyjny. Miarkować jednak winien, iż mróz pewne przedmioty trudnawymi do współdziałania mógł poczynić.
Na wprost znajdował się wspomniany samotny osobnik, który nieszczególną atencją zaszczycał to, co się działo wokół. Niewątpliwie jednak przejście tuż koło jego nosa wreszcie zwróciłoby jego baczenie.
Po prawej znajdowała się odnoga ulicy – wąska, ciemna, niepozorna. Szansę na obejście przesmyku z dryblasem stwarzać mogła, atoli wiedzieć niepodobna, cóż i kogo jeszcze kryć zdolna.

I jedna rzecz w tym wszystkim szczególnie zwróciła uwagę Atleifa – tego wieczora zbliżając się do portu nie spotkał żadnego strażnika miejskiego, bowiem wszyscy zniknęli jak za sprawą zaklęcia potężnego maga. Mógł być pewien, że tam dokąd zmierza nie uświadczy dziś żadnego stróża prawa.
Ostatnio zmieniony 02 maja 2015, 20:50 przez Vespera, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Port

2
Zimny wiatr uderzał mocno, więc Atleif natychmiast po wyjściu z karczmy opatulił się mocniej płaszczem. Pogoda była paskudna i każdy normalny człowiek próbował się skryć przed nią w jakimś ciepłym miejscu. Jednak brązowowłosy już od dawna nie był normalny. No bo czy za takiego można uznać osobę, która śledzi kilka osób, by potem zabić inną? Raczej nie. Lecz taką miał pracę i nic na to nie można było poradzić. Z czegoś musiał żyć, za coś jeść i spać. A to, że był lepszy niż dobry w swoim fachu to już inna sprawa. To był krótki rachunek. Zabijał by samemu żyć. Zaś większość jego kontraktów zasługiwała na śmierć. Ten też. Pomimo tego, że walczył za swoje popieprzone ideały to jednak zdradził króla i za to czekała go śmierć.
Podążając kilkanaście kroków za pijanymi szlachcicami wojownik uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Ciekawe co by powiedzieli jego rodzice gdyby teraz go widzieli. On, wykształcony młody człowiek stał się łowcą głów. Śmiercią do wynajęcia, kiedy komuś nie chciało się brudzić rączek. Ciekawe ile razy został wynajęty po kryjomu przez kogoś ze swojej rodziny? Szarooki rozmyślał nad tymi sprawami, lecz w dalszym ciągu nie spuszczał z radaru swoich celów. Musiał cały czas dostosowywać swój chód, tak by nie usłyszeli zbyt głośnego skrzypienia śniegu. Na szczęście byli tak zajęci sobą, że nie zaszczycili biednego przechodnia nawet jednym spojrzeniem. Jednak powoli ta wycieczka musiała się zakończyć. Znaleźli się dokach, które dziwnym trafem były opustoszałe. To oraz brak jakichkolwiek strażników na drodze uświadomiły mężczyźnie, że to zlecenie może być trudniejsze niż się wydawało. Brązowowłosy oparł się o ścianę jednego z budynków i zaczął obserwować dryblasa, który pilnował drzwi. Na pewno nie wpuści go na piękne oczy, a i nie wiadomo czy da się przekupić. Niektórzy są na tyle głupi lub oddani, że nie wiedzą kiedy odpuścić. Włażenie po skrzyniach też mu się za bardzo nie uśmiechało. Jeden błędny ruch i całe miasto się dowie co robi. Jedynym wyjściem pozostawała ciemna alejka, która aż mówiła, że można dostać tam po pysku. To było coś dla niego. Nie namyślając się długo łowca głów ruszył w ciemność, równocześnie lekko wyciągając czarną klingę z pochwy. Wolał być przygotowany na wszelkie niespodzianki.

Re: Port

3
Przezorny zawsze ubezpieczony, acz narychtowany na niespodzianki od losu Atleif sam najczęściej bywał niemiłą siurpryzą dla innych. Bez strachu wkroczył więc w ciemną uliczkę, a stąpał jej brukiem bacznie, nasłuchiwał uważnie, sunąc w gęstym mroku wąskiej alejki. Nie napotkał jednakże nikogo ani niczego, aż dotarł wreszcie do końca uliczki, która podług przewidywań doprowadziła go do widoku na port z falującą spokojnie taflą wody. Wyglądało na to, że była równoległa do tamtej, której przejścia pilnował dryblas, czyżby jednak przez przypadek ostawiono ją bez straży?

Zaglądając ostrożnie zza rogu najemnik mógł dostrzec, co się dzieje w dokach zapełnionych przez tłumek, w którym łacno dojrzał znanych sobie szlachciców z karczmy. Tworzyli szeroki półokrąg, przed którym dwóch osiłków trzymało młodzieńca, który na oko nie mógł przeżyć więcej niż dwadzieścia wiosen. Chmurny nieboskłon tworzył atmosferę ciężką a smętną, miesiąc wychylał swe oblicze zza chmur, to pojawiając się, to znikając na przemian.

Milczenie zostało przerwane, gdy z cienia wychynęła postać wysmukła, która prawie o głowę przewyższała zgromadzoną gawiedź, przez co sprawiała wrażenie nazbyt szczudlastej. Postura ta jednakże nie mogła być bardziej ułudna dla przeciwnika, gdyż ani chybi kryły się w niej zręczność i siła, które już choćby przez samą dłuższą długość ramienia cios po zamachu bronią czyniły mocniejszym.

Reynard Vlangrer, protagonista przyszłego spektaklu prężnym krokiem wkroczył na scenę, dzierżąc w dłoni topór, który niefrasobliwie podrygiwał w rytm jego chodu to w górę, to w dół. Chmury rozchyliły swe efemeryczne skrzydła tak, że księżyc opromienił trupim blaskiem to iście szalone oblicze tego przeklętego ojca choroby buntu poczynającej stopniowo toczyć królestwo.

- Psiajucha! Veselko, tyś naprawdę sądził, że prześlepię twe liche konszachciki? – Ton głosu Vlangrera wyrażał jak gdyby zatroskanie, atoli oczy błyszczały mu niezdrowym blaskiem, gdy spozierał z góry na stojącego przed nim młodzika, którego na znak przywódcy draby przestały w mig przytrzymywać.
- Reynardzie, dajże mi się sumitować. – Głos Veselka łamał się niczym kra na wodzie, a rozpierzchłe oczy nawet nie starały się ukryć pożerającej go paniki, od której dostrzegalnie chybotało całe jego ciało. Snadź nazbyt dobrze miarkował, co się zaraz wydarzy.
- Teraz się kajał będziesz? Teraz o przebaczenie prosił? – Vlangrer był zimny, niewzruszony, pokręcił jeno głową z dezaprobaty, podczas mówienia ostrzem topora delikatnie gładząc policzki młodzieńca.
Veselko padł na kolana przed Reynardem, w patrzałkach jego pojawiły się łzy, myśli zaś wypełniły mu powtarzane z matulą w dzieciństwie modlitwy do bóstw.
- Zaklinam… ja dla ciebie teraz ich uczynki będę odsłaniał, tobie plany królewskie najpierwej będą znane, przydatnym się stanę - histeryczny ton wciąż suplikował nieprzerwanie.

Reynard Vlangrer ze swoistym zainteresowaniem przypatrywał się klęczącemu przed nim szpiclowi Aidana, otaksowywał zarys jego postaci, a głowę swą przechylał przy tym czasem w lewo, to krzynę w prawo, na facjacie odmalowując uśmiech prawdziwie paskudny.
- Daj mi rękę – rzekł po chwili namysłu, wyciągając dłoń ku młodzieńcowi, ten zaś z nadzieją w oczach za nią złapał tusząc, iż przywódca pragnie pomóc mu wstać.

I wtenczas Vlangrer przeciągnął go do siebie, by niespodziewanie uderzyć swą wolną ręką toporem w ramię rozprostowanej kończyny młodzieńca. Veselko począł wrzeszczeć nieludzko i nie przestawał wyśpiewywać swej upiornej ballady, a Vlangrer rąbał i rąbał jak gdyby demon go opętał, nie bacząc na krew bryzgającą mu na lico, na czerwień barwiącą materiał jego kaftana. Okrutny obłęd błyszczał w jego oczach, gdy karę wymierzał, tłum zasię milczał, choćby zbyt głośnym tchnieniem nie śmiejąc wadzić.
- Tymi rękami pisałeś donosy, przeniewierco, a zatem nie będą ci już więcej potrzebne. – Vlangrer nawet nie starł ze swego oblicza krwi, ino splunął na Veselka, który padł zemdlony na ziemię, jako ostatnie widząc swe odcięte kończyny górne, rzucone niedbale pośród morza krwi. – Zdrada równa się śmierci. A teraz go ocucić.

Wyglądało na to, że to ledwo początek zapowiadającego się na dłużej przedstawienia ćwiartowania żywcem, atoli … wówczas wprawne ucho Atleifa usłyszało za sobą kroki dobiegające z początku uliczki, którą nie tak dawną chwilę temu przemierzył.
Obrazek

Re: Port

4
Szedł powoli, starając się stawiać stopy jak najciszej. Śnieg mógł być doskonałym przyjacielem, by w następnej sekundzie stać się największym wrogiem i zdrajcą. Atleif uczył się sumiennie tropienia i stąpania, lecz za każdym razem sytuacja była inna. Musiał być przygotowany na wszystko. Miecz z czarnego metalu delikatnie wysuwał się z pochwy, kiedy mężczyzna podchodził do rogu alejki. Nikogo nie spotkał na swojej drodze, co mogło świadczyć o tym, że jego cel jest zbyt pewny siebie. Mogło to zgubić Reynarda, tak jak zgubiło to wielu przed nim. Lecz na razie brązowowłosy się wychylał by sprawdzić otoczenie. To co zaobserwował nie podobało mu się. Vlangrer umiał posługiwać się toporem i robił nim równie sprawnie jak Atleif mieczem. Jeśli dojdzie do pojedynku, a na nic innego się nie zapowiada, to może być ciężko. Większość tej hołoty z pewnością ucieknie z placu, jakby doszło do starcia, lecz ten morderca z pewnością ma kilku ochroniarzy. Atleif przymrużył oczy i splunął, kiedy Reynard katował młodego chłopaka. Nie było w nim krzty człowieka. Ciął go z zimną przyjemnością. To nie było człowiek, lecz jakiś demon. Jednak tu też mogła leżeć jego słabość. Był cholernie pewny siebie i najwidoczniej lubił się chełpić swoją potęgą. To może być nawet przydatne. W pewnej chwili do uszu mężczyzny doszedł niezbyt ciekawy odgłos. Ktoś się zbliżał ciemną ścieżką, którą on sam przebył. Łowca nagród nie namyślał się długo. Wyciągnął ostrze z pochwy miecza i przywarł do ściany. Jeśli to będzie jeden z przeciwników, to Atleif będzie miał wystarczającą ilość czasu by wykonać doskok i ciąć mieczem. Nie mógł pozwolić sobie na otoczenie się i walkę w ciasnocie. W razie czego się wycofa i zapoluje kiedy indziej. Wojownik oddychał głęboko, kontrolując swój oddech i nasłuchując. Zacisnął dłonie na rękojeści miecza, w duchu ciesząc się, że jego czarny kolor nie spowoduje odbicia światła. Musiał kiedyś za to podziękować dziadkowi. Wbił wzrok w uliczkę. Kroki były coraz głośniejsze. Przyjaciel, czy też wróg?

Re: Port

5
Atleif

Kroki w istocie stawały się coraz głośniejsze, acz po chwili skrzypienie śniegu stało się rzadsze, aż wreszcie zupełnie umilkło. Czyhająca w ciemnościach postać przystanęła, a w ciszy dało się wychwycić prawie niesłyszalny odgłos wydychanego na mrozie powietrza, do którego zrazu dołączył tym razem dobitny dźwięk miecza wydobywanego z pochwy.

Atleif nie miał się co łudzić, jego domniemany adwersarz również zdawał sobie sprawę z obecności najemnika, choć mrok nie pozwalał na identyfikację wzrokową. W powietrzu zawisł swoisty impas, jako że każde z nich, niepewne zamiarów drugiej strony, czekało na pierwszy ruch.

- Podaj hasło – zażądał wreszcie żeński głos bez krzyny strachu, pragnąc upewnić się, czy ma do czynienia z ichnim stronnikiem. Atleif natomiast w tym momencie wiedział, iż owy brak trwogi w głosie w żaden sposób nie jest udawany. Same słowa zaś wprawiły go w takie osłupienie, że zdawałoby się, iż zaraz przewróci ścianę, do której tak mocno przywarł.

Tak się bowiem złożyło, że znał ten głos doskonale i słyszał jego najróżniejsze modulacje w alkowach, w których to dane mu było zaznać fraz (i nie tylko fraz) znacznie milszych niźli ta. Clarisse natomiast w napięciu czekała na respons Atleifa, nieświadoma jeszcze małości świata, który pełen był niekiedy dziwnych zbiegów okoliczności.


Ingeborg

Stał pośród ciżby - człowiek przeciętnej aparycji, którego obecność tu, choć niewymagana, dla jego osobistych korzyści niezwykle wręcz była pożądana. Trzymana przezeń pochodnia rzucała poblask na jego fizys, dzięki czemu oblicze jego mogło poszczycić się szramami nie byle jakiej proweniencji, bowiem związanej z wojną domową sprzed ponad dziesięciu laty. Darzony w tym środowisku estymą weteran i karczmarz zwany Derkiem nie był zobligowany do uczestnictwa w owym unikatowym spektaklu, jednakowoż tej nocy postanowił pofatygować się do portu mimo urazu nogi.

Ćwiartowany Veselko był człowiekiem niezwykłe przebiegłym - od początku pracował dla Aidana i zdołał w krótkim czasie wysoko zabrnąć w hierarchii organizacji. Jednakże razu pewnego trafiła kosa na przebieglejszy od siebie kamień o imieniu Derek, który z łacnością rozpracował tego parszywego szpiona, co to jego karczmę upodobał sobie na miejsce przekazu informacji. Karczmarz wiedział, że taka zasługa nie ujdzie bez echa i awansu, a Vlangrer po skończeniu z Veselkiem zapewne wyznaczy mu poważniejsze zadania. Czekał zatem cierpliwie i patrzył, widok zaś, który jawił mu się przed oczyma nie służył tym, co posiłek wieczorny przed przybyciem tutaj spożyć zdążyli.

Szpicla ocucono wiadrami wody, pomogły takoż opary z jakiegoś dekoktu podanego przez felczera. Znowuż nastąpiła seria nieludzkich wrzasków, gdy Vlangrer odrąbywał zaprzańcowi kończyny dolne, lecz kiedy nietomność apiać Veselka złapała, nikt już nie próbował przywrócić mu świadomości. Zresztą skonał już pewno, a ćwiartowania Reynard dopełniał po to ino, by odesłać królowi Aidanowi w kawałkach to, co do jego królewskiej rzyci należało.

Czy takie ostentacyjne egzekucje zaiste konieczne byłymi? Na to pytanie Derek sobie ino mógł odpowiadać, jedno jednak pewnym było – w Qerel horrendalnie malała liczba stronników i szpiegów Aidana. Nadchodził właściwy czas i wszyscy zgromadzeni w porcie czuli to w kościach - można by rzec, że Veselko zwłaszcza.
Obrazek

Re: Port

6
Derek oglądał z niepokojem scenę którą przedstawił zgromadzonym Reynard, gdyż takie obrazy dla jego oczu od dawna były czymś czego starał się unikać. Mimo to trwał, widząc ciało brutalnie pozbawiane kolejnych członków i tryskającą krew. Starał się zamaskować słabszą stronę siebie, która mogła nadwyrężyć jakże dla niego ważną pozycję, która była jedną z ostatnich rzeczy wciąć liczących się dla niego. Wmawiał sobie, że dla wyższej sprawy nie ma rzeczy zbyt okrutnej, jeśli jest równie skuteczna, o czym być może będzie mógł się przekonać w niedalekiej przyszłości.

Starając się unikać wzrokiem rzezi, ukradkiem rozglądał się w tłumie obserwując reakcje pozostałych gapiów będących jej świadkami. Wreszcie dyskretnie, z pomocą drewnianej laski przesunął się na przód, czekając niecierpliwie aż Vlangrer skończy swój krwawy pokaz, by móc zamienić z nim słowo.

Re: Port

7
Opierał się o mur w celu uzyskania jak najlepszego oparcia, w razie niezapowiedzianego ataku. Jego miecz był uniesiony i gotowy na sparowanie uderzenia z każdej strony. Jego oddech zamieniał się w obłoczki pary, które unosiły się w górę. W duchu dziękował sobie za nawyk noszenia rękawic, gdyż czuł, że od dłuższego trzymania klingi jego dłonie zaczęły by się pocić. A to już by oznaczało śmierć, gdyż nie ma nic gorszego niż stracenie panowania nad własną bronią. Równocześnie Atleif odgarnął trochę śniegu spod swojego obuwia. Wolał nie ryzykować poślizgnięcia, które mogło się zdarzyć podczas szybkiej pracy nóg, przy wymienianiu ciosów. Czekał. Jego przeciwnik, również wiedział, że ktoś się tam znajduje, lecz wolał nie sprawdzać tego na własnej skórze. Do uszu brązowowłosego doszedł dźwięk wydobywanego ostrza z pochwy. Zapowiadał się niezbyt przyjemny spektakl.

Spodziewał się wszystkiego. Nawet swojego ojca lub kuzyna, lecz to co się zdarzyło przeszło jego najśmielsze oczekiwania. „Co ona tu robi?” pomyślał, zaciskając palce na rękojeści czarnego miecza. Jej głos jak zwykle był pewny i twardy. Nigdy się nie bała, gdyż nie pozwalał na to ich styl życia. Tutaj jesteś pewny każdego swojego ruchu lub zdychasz gdzieś pod płotem. Prosta matematyka. Jednak to rozumowanie nie pozwoliło mu przewidzieć, że tym zadaniem może zająć się ktoś inny. Lecz dlaczego akurat ona? Najemnik lubił spędzać czas z Clarisse, jednak teraz jeszcze jeden czynnik zaczynał wchodzić w grę. Jeśli jest ona jednym ze stronników Reynarda, to będzie miał nie jednego, lecz dwóch bezlitosnych zabójców. Jego kochanka i teraz przeciwniczka nie należała do słabych, a wręcz przeciwnie. Była jedną z najlepszych w swoim fachu. Czego świat musi mieć tak popaprane poczucie humoru. Nie znał hasła i nie miał zamiaru żadnego wymyślać, bo wtedy ruszy na niego niczym taran. Wziął głęboki oddech analizując wszystkie swoje możliwości. Było ich naprawdę niewiele.
- Za zimne piwo przepłynę na kurwich dupach, przez ocean. – powiedział spokojnie i powoli tak by kobieta zrozumiała każde słowo. Było to jedno z jej ulubionych powiedzonek po ciężkiej pracy, lub dobrym seksie. Łowca miał nadzieję, że załapie o co mu chodzi, inaczej będzie ciężkie starcie. Atleif zacisnął mocniej ręce na mieczu i zaparł się nogami. Teraz miało się wszystko rozstrzygnąć.

Occ:
Hasło pochodzi z Wiedźmina 2 :D

Re: Port

8
Atleif

Rozterka zawisła w powietrzu, a zgęstniała tak mocno, że gdyby mogła przybrałaby krystaliczną formę płatka śniegu, który teraz prószyłby z niebios wraz z innymi jemu podobnymi. Jedno było pewne - ani chybi Clarisse zdumiała się równie porządnie co najemnik, tusząc, że ich przyszła schadzka odbędzie się w dogodniejszych warunkach, a już z pewnością nie w Qerel. W końcu jednak przecięła milczenie tonem wolnym i pozornie niefrasobliwym, bowiem tak jak i Atleif próbowała zmiarkować zamiary drugiej strony.

- A niech mnie, Atleif, bogowie muszą mieć niezły ubaw, gdy wymyślają takie zbiegi okoliczności. Bo przecież to najbardziej kretyńska pora z możliwych na zwiedzanie doków portowych, nie uważasz? – zapytała dobitnie, doskonale wiedząc, iż ktoś taki jak Atleif nie wybrałby się tu przypadkiem na spacer w blasku księżyca i oczekując odpowiedzi na nurtujące ją pytanie, po której on do licha jest stronie.

Szczęśnie dla najemnika pierw chciała rozmawiać, a nie rzezać, toteż w pewnym sensie była to dlań szansa – na przeżycie, zdobycie informacji, zbliżenie się do obiektu zlecenia, a może jeszcze co innego? Wedle uznania. Atleif winien jednak mieć baczenie na fakt, że niewątpliwie tłum zgromadzony w dokach zaniedługo się rozproszy, w efekcie czego rozpoczną się powroty, w tym takoż przez uliczkę, w której teraz stał. No chyba, że jego zamysłem było właśnie pozostać tu z jakichś względów na dłużej…


Ingeborg

Powinszowania należały się przede wszystkim żołądkowi Derka, gdyż wspomniany organ mężnie przetrwał całą szkarłatną demonstrację, swemu właścicielowi miłosiernie darując niechlubne torsje. Fortunnie krwawy pokaz nareszcie się zakończył, toteż reputacja karczmarza już dłużej nie pozostawała zagrożoną.

Z jaką ulgą odetchnęła zgromadzona tu czereda, która tej nocy przestrzeń portową zajmowała w roli audytorium! Szmery i szepty wpierw poczęły się pojawiać nieśmiało, zaraz jednak wybuchły falą ożywionych komentarzy i konwersacyjek, które oscylowały wokół politycznych tematów, choć paradoksalnie pomijały temat poszlachtowanego zdrajcy skazanego na swoiste damnatio memoriae.

Niektórzy kierowali się już w swe własne strony, zaś ci potrzebniejsi zostali, wyczekując chwili, w której dane im będzie pomówić z przywódcą. Wyznaczeni ludzie zajęli się już zewłokiem Veselka, natomiast któryś z drabów podał Reynardowi kawał szmaty, którym tenże przetarł krew ze swego oblicza. Vlangrer postawił poza nawiasem inszych suplikantów i wciąż ocierając dłonie z krwi, najsampierw zbliżył się do Derka.

- Nie musiałeś przychodzić, ktoś by do ciebie zaszedł po wszystkim – rzekł spokojnie, mając na względzie utykanie karczmarza. – Twa zasługa nie pozostałaby niezauważoną. Skoroś już jednak przybył, mów zatem, Derku, nie potrzeba ci aby czego? Pieniędzy, oręża, ludzi może? - zapytał, chcąc obdarzyć karczmarza wybraną przezeń gratyfikacją.
Obrazek

Re: Port

9
Lekko zgarbiony oparł się oburącz o swą laskę. Poza faktem iż jej w istocie potrzebował, to dawała pozory słabości jego właściciela (który do końca bezbronnym starcem nie był), była swego rodzaju tarczą broniącą go przed co to bardziej honorowym człekiem, który kierując się swymi przekonaniami nie śmiałby tknąć kaleki.

Można rzec, że zdziwił go, może nawet jakiś sposób zaimponował sposób w jaki się doń zwrócił – spokojny, opanowany. Doskonale panował nad swymi emocjami, bądź był równie dobrym aktorem jak on sam, nie dając nic po sobie poznać, tego co naprawdę w głowie jego się działo. Miał wrażenie jakoby Vlangrer już wymazał z pamięci wydarzenie mające miejsce przed chwilą, jakby dopiero co wrócił z popołudniowego spaceru.

- Ależ drogi Reynardzie, nie wybaczyłbym sobie gdyby mnie taki pokaz ominął. – Rzekł nieszczerze tłumiąc grymas jaki chciał się wylać na jego twarz. Chciał w ten sposób zaimponować swemu rozmówcy, z obawy przed nowo poznaną stroną swego druha, zbudować w jego głowie odpowiedni obraz swojej osoby.
- Nigdy niczego nie za wiele, jednak wolałbym pomówić z tobą pod moim dachem, przy ogniu paleniska i pucharze wina.. W tym mrozie nie mogę zebrać myśli. – Mówiąc to wzrok swój skierował na ręce, którymi ocierał o siebie chcąc je nieco rozgrzać.
Jeśli jednak chcesz jeszcze z pozostałymi się rozmówić to problemów robić nie będę i zaczekam na miejscu.

Re: Port

10
Cierpliwie oczekiwał na reakcję Clarisse. Cisza, która pojawiła się w tym zaułku była tak napięta, że można ją ciąć mieczem i rozdawać na talerzach w ramach przekąski. Czarny miecz był gotów w każdej chwili ruszyć do tańca śmierci, lecz nic nie zapowiadało by taki miał nastać. Śnieg powoli opadał na ramiona brązowowłosego kiedy ten czekał na ruch swojej kochanki i znajomej. Cisza zaczęła napierać na nich, aż wreszcie Clarisse, przetrawiła słowa mężczyzny i wymyśliła co ma odpowiedzieć. Najemnik odetchnął bezgłośnie, ciesząc się, że jak na razie nie musi z nią walczyć. Przesunął się kilka kroków w bok, tak by jego mięśnie się nie zastały na mrozie. Ciepło musiało być zachowane.
Po tonie jej głosu rozpoznał, że też się waha i nie wie do końca jakie cele ma Atleif. Byli w impasie i ciężko było z niego wyjść.

- Zaiste moja droga. Bogowie bawią się z nami już od dawna. – powiedział po chwili pomyślunku, starając się dobierać odpowiednie słowa. – Wiesz. Woda z rana wygląda pięknie, a w naszej profesji nie można pozwolić sobie na stagnację. Coś trzeba robić by nie wypaść z rytmu. Czyż nie Clarisse?
Był ciekaw jak zareaguje na te słowa. Zawoła pomocy? Zaatakuje go? Czy też zrobi coś jeszcze innego? Musiał mieć pewność, że nie popełni błędu, który może go wiele kosztować. Równocześnie przysiągł sobie w duchu, że jak wyjdzie z tego wszystkiego w całości to opieprzy Spencera. Szczycił się tym, że wie wszystko co się dzieje w Qerel, ale zapomniał mu wspomnieć o tej malutkiej rzeczy. Następnym razem podczas pertraktacji wódka wjedzie na stół po uzyskaniu wszystkich informacji. Tak trzeba z nimi postępować.

Atleif zrobił młynek mieczem w oczekiwaniu. Równocześnie rzucił okiem na wyjście z alejki, gdzie Reynard zabawiał swoich ślepych wyznawców. Łowca nagród wolał nie spotkać się z nim w tym ciasnym zaułku. Jeśli zostanie otoczony i to przez zbyt liczne siły to może już zmawiać paciorek. Jednak na pewno nie będzie składał bronie bez wcześniejszej walki. „No dawaj mała. Co tam masz dla mnie?” myślał i ponownie wykonał ruch ostrzem. Czas powoli płynął dla obojga.

Re: Port

11
Atleif

I znowu cisza otoczyła ich niczym katafalk, na którym któreś z nich zaniedługo spocznie, jeśli zaraz nie znajdą rozwiązania tej niezręcznej sytuacji. W końcu, połapawszy się o co tu chodzi, Clarisse nieoczekiwanie zaśmiała się perliście i jeszcze długą chwilę nie przestawała zanosić się śmiechem - nie wiedzieć, czy z ironii losu, młynka mieczem poczynionego przez najemnika, a może jeszcze czego innego?

- Atleif, ty barani łbie, nie wierzę, żeś łyknął się na to zlecenie – rzekła z rozbawieniem, acz chichot już zmitygowała. – Ty myślisz, że swym bohaterskim czynem Qerel uzdrowisz i im wszystkim z łbów wybijesz ansę do Aidana? Nie zabijesz Vlangrera, jełopie, nie w tym mieście, a nawet jak jakimś cudem ci się uda, to przecie nogi ci po tym z rzyci żywcem powyrywają. Miast skazywać się na niepotrzebne cięgi za jednorazowy napiwek, idź po rozum do głowy i schowaj ambicję tam, gdzie światło nie dochodzi. Stała miesięczna gratyfikacja, poważanie, koneksje, ino czysta intratność, a wszystko to po właściwej stronie – wyłożyła, podkreślając zwłaszcza ostatnie słowa. – Pomijam już fakt, że inne alternatywy są... znacznie mniej przyjemne – momentalnie głos jej nabrał jak gdyby chłodniejszego tonu, atoli ona sama stała tam gdzie wcześniej, nawet kroku w przód nie czyniąc.

Ingeborg

Pozoranctwo Derka zaiste godne było uznania, jednakowoż na specjalne laury ze strony Reynarda z tego tytułu nie miał co liczyć, bowiem dla takich indywiduów owa niewrażliwość była czymś naturalnym, powszechnym. Indyferencję emocjonalną rychło przerwała dopiero propozycja trunku, na którą Vlangrer przystał z entuzjazmem.

- Doskonały koncept! Tak po prawdzie to – tu głos jego przycichł nieco, by ino uszy karczmarza usłyszały przeznaczoną im treść – dość mam czasem tej mojej gwardii przybocznej, tych środków ostrożności wszędy. Człek nie może spokojnie ulicą przejść, by nie obaczyć swej mordy, którą straż poobwieszała wszystkie wychodki miasta. A wyrwę się dzisiaj, by gardło z tobą wypalić i co nieco obgadać, na przekór wszystkiemu.

Zawołał jakiegoś przybocznego, coś mu tam na ucho szepnął i nie odwróciwszy się ni razu nazad, ruszył z Derkiem, by jak najprędzej zniknąć wszystkim domniemanym petentom z pola widzenia.
- Kędy będzie najbliżej do tego Twojego "Koguta"? – rzekł, nie wiedząc, czy podążyć w stronę wąziutkiej uliczki naprzeciw nich, czy może iść dalej wzdłuż portu, aż skręcą w którąś z głównych przecznic Qerel.
Obrazek

Re: Port

12
Złapał Reynarda wolną ręką za ramię jego w geście przyjaźni i odrzekł mu w nietypowy dla siebie, ożywiony sposób, zachęcony jego reakcją na propozycję.
- Odpoczynek należy się każdemu, szczególnie dla tak strudzonej od walki persony jaką ty jesteś. Umysł świeży, to umysł bystrzejszy i bardziej wyostrzony na punkcie działań wroga. Można więc rzec, iż napijemy się dla dobra królestwa, czy istnieje lepsza sposobność? - Zakończył z lekkim uśmiechem, zdejmując rękę z ramienia.

- Alejką naprzeciw nas. - Wskazał wąską uliczkę.

Re: Port

13
Ta cisza była już denerwująca. W innej sytuacji to mogli by rozmawiać bez utraty tchu, a teraz każde z nich ważyło kolejne słowo. Tym właśnie było ich życie. Nieskończoną drogą kombinowania i walki. Atleif o wiele bardziej wolałby znaleźć się ze swoją rozmówczynią w jakiejś przyjemnej knajpce, gdzie mogli by się oddać kompletacji siebie przy ogniu z kominka, zamiast stać na tym mrozie i powoli przymarzając do podłoża. Wojownik już miał rzucić jakiś tekst, gdy ciszę przerwał perlisty śmiech Clarisse. Najemnik lubił kiedy to robiła, gdyż wyglądała na szczęśliwą, lecz w tym momencie nie wiedział co było przyczyną wybuchu tej nagłej radości. Przez chwilę był niejako skonfundowany, lecz szybko się ogarnął. Nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę. Nie tutaj. Nie przy niej. Wysłuchał jej wypowiedzi ze stoickim spokojem i tylko ranga jej umiejętności oraz ich znajomość uratowały kobietę przed startą głowy. Łowca zabijał już z błahszych powodów, a takie wyśmianie go prosto w twarz można zaliczyć do mocnego znieważenia.

-Mam w dupie Aidana, Jakuba i tą ich pieprzoną waśń. Dostałem propozycję, której głupi by nie odpuścił. Lecz tylko głupi idzie ślepo nie widząc wskazówek podtykanych mu przed nos. - rzekł i ruszył kilka kroków do przodu. Czas było spojrzeć prawdzie w oczy. Spencer nie powiedział mu zbyt wielu rzeczy, a na pewno jeszcze więcej zataił. Brązowowłosy nie znosił być pionkiem w czyichś rękach, a zanosiło się, że ktoś chce się nim posłużyć w swojej prywatnej wojence. Raz już się sprzeciwił ojcu i był z tego dumny. Podjął decyzję, więc nie mógł się wycofać. Szedł przed siebie, aż stanął na skrzyżowaniu uliczki i spojrzał swojej znajomej, a może komuś więcej w twarz. Ostrze jego miecza w dalszym ciągu było uniesione.
-Witaj kochanieńka. - powiedział i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, choć jego oczy w dalszym ciągu były skupione. - Z Vlangerem dam sobie radę, lecz na razie chcę poznać drugą stronę. Co masz na myśli mówiąc o gratyfikacji i innych rzeczach? Kiedy Jakub cię przekonał do siebie i co też takiego może zaproponować mi?

Re: Port

14
Konszachty, podziały i insze szpargały – wszędy ta polityka, raz wielka, raz mała, co bez ochyby nie przepuści nawet Gildii Najemników. Spencer śpiewał jedną linię melodyczną, zaś Clarisse zupełnie inną, i choć każde z nich osobno spójną grało muzykę, we wspólnym brzmieniu tworzyli dysonans jak w najgorszym madrygale. Czyżby rysa na szkle, które ktoś chciał Atleifem rozbić na setki ostrych kawałków?

Gdy bohater ruszył przed siebie, Clarisse poczęła cofać się biernie z głownią miecza opuszczoną w dół, jednakże tak, że ich facjaty ciągle znajdowały się naprzeciw siebie. Po zachowaniu jej łacno najemnik się rozeznał, że na razie nie chciała walczyć i w rzeczy samej żadnych gwałtowności z jej strony ni reakcji nadspodziewanych nie uświadczył. Ot, słuchała co jej znajomy, a może ktoś więcej miał do powiedzenia.

- Nie widzisz, co się dzieje? – odpowiedziała mu spokojnie, acz głos jej w miarę mówienia zabarwiał się gniewem. – Cierpienie. Wszędzie. Na twarzach Kerończyków, w strumieniach łez elfów, w każdym siole i mieście, które mijasz na trakcie swego niestabilnego żywota. Dwa lata temu wojna z Fenisteą, teraz z Varulae, czekać ino, aż Archipelagowi Aidan wbije sztych wojenny. Zwykły człowiek w tym wszystkim to mierzwa dla możnych, bo król i dworzany balują, a masy? Niechże sobie biedują, a na pohybel z nimi, jak w głodzie i nędzy podatku nie zapłacą. My tu w Qerel najlepiej bytujemy w całym Keronie, bo Jakub nam włodarzy, lecz niechby tak zarząd nad całym państwem jemu przypadł... Los tego przeklętego królestwa wreszcie by się odmienił.

Wtenczas dotarli do końca wąskiej alejki i przed oczyma Atleifa apiać pojawiło przejście do znanej mu głównej ulicy, z której uprzednio skręcił do bocznej odnogi. Zasłaniała je jednak Clarisse, która snadź nie zamierzała pozwolić najemnikowi tak po prostu odejść, o czym subtelnie przypominała broń w jej dłoni.

- To nie dwa tysiące gryfów naraz, lecz wiedz, że po tej stronie medalu większość zleceń Gildii przekazuje się od razu nam - bez ogłaszania innym, bez pośredników, bez konkurencji. Natomiast z glejtem Vlangrera załatwisz wszystko, co zechcesz, a wierzaj mi, że wpływy to on...

... a zatem Reynard i karczmarz podążyli w stronę ciemnej uliczki, a mróz tak im lica i języki skuł, że nawet do interlokucji byli nieskorzy, bowiem myśleli ino o rozgrzaniu gardzieli złocistym trunkiem. Półgłośny chrzęst śniegu towarzyszył ich wkroczeniu w ciemną alejkę, acz fortunnie Vlangrer dzierżył w dłoni pochodnię, którą to rozświetlał jej mroki niczym gorliwy eklezjasta pogańską ciemnotę. Jakieś tam szmery po drodze słyszeli, jak gdyby urywki konwersacji...
"... ma niemałe. Kogoś z takim talentem jak ty Reynard przyjmie z otwartymi ramionami, Atleif. Pomyśl, co ci się bardziej opłaca."
Atoli dopiero przekroczenie zakrętu dało im pełen obraz sytuacji.

Otóż jasnowłosa wojowniczka znana Derkowi z widzenia blokowała wyjście z alejki, a tyradę słów najpewniej kierowała do stojącego przed nią mężczyzny. Gdy spostrzegła niespodziewane persony zamilkła i nie mogąc zdecydować się, gdzie ulokować spojrzenie, wzrok swój przenosiła na zmianę to na wcześniejszego rozmówcę, to na dwójkę nowo przybyłych.

Gdyby Atleif zechciał się odwrócić, niewątpliwie ujrzałby za sobą wspomniane dwie postaci w odległości dziesięciu kroków od siebie – jedną o szczudlastej posturze, którą zdążył już poznać jako miłośnika rozczłonkowywania oraz niższą, podpierającą się laską.
Spoiler:
Obrazek

Re: Port

15
Patrzył spokojnie w twarz Clarisse jakby chciał wyczytać z niej coś konkretnego. Jego oczy przesuwały się powoli po jej postaci. Najpierw jego szare oczy przepłynęły przez długie i zgrabne nogi, które odziane były w skórzane spodnie i wysokie buty.Następnie wzrok mężczyzny dotarł na klatkę piersiową kobiety, która była schowana za skórzaną kurtką spod której wystawały fragmenty białej koszuli. Ubrania skrywały dwie pełne piersi i kilka blizn, które czasem gładził, tak jak ona gładziła jego. Jej dłonie tak jak jego były chronione skórzanymi rękawicami, lecz w przypadku Clarisse były one pełne. Koniec jego podróży nastał na twarzy, którą okalały ciemne włosy do ramion. Jej zielone oczy potrafiły od danej sytuacji tryskać radością, by w następnej ciskać błyskawice. Jej widok zawsze sprawiał, że Atleif czuł się nieswojo, lecz teraz musiał powtrzymać wszystkie uczucia. Ta sytuacja miała określić ich stosunki i to jaką rolę brązowowłosy odegra w tej wojnie. Miecz był wycelowany w jej serce, zaś młoda kobieta powoli zaczynała się cofać. Wiedział, że może go wciągać w pułapkę, lecz nie miał zbyt dużego pola manewru. Nie pozostało mu nic innego niż wysłuchać jej odpowiedzi na jego pytania. Oby były dobre.
-Aidan może nie jest dobrym królem, ale nie wiesz jakim będzie Jakub. Zarządzanie prowincją to nie zarządzanie krajem. Uwierz mi. Aidan też musi iść na kompromisy bo szlachta nie daje sobie w kaszę dmuchać. Keron od zawsze będzie w rękach możnych. Tak było, jest i będzie. Rewolucja może przynieść więcej nieszczęść niż pożytku. Pomyśl. Aidan ma armię, szpiegów i szlachtę. Jeśli Jakub chce zdobyć ten kraj, to musi mieć cholernie dobry plan. - rzekł Atleif poważnym tonem. Nie był zwolennikiem ani jednego ani drugiego, lecz Clarisse miała pewną rację. Kraj pogrążał się w coraz większej ruinie i nic nie wskazywało na to by król wprowadził ich w czasy świetności.
-Każdy ma jakieś. On. Ty. Ja. Wystarczy tylko je umiejętnie wykorzystać. - rzekł i po chwili spiął się. Słyszał ich kroki za sobą i nawet nie mógł liczyć na ucieczkę. Vlanger widział jego. On widział go.
Odwrócił się w stronę wysokiego mężczyzny z toporem, obok którego stał starzec z laską. Ciekawe czy to była jakaś przykrywka? Przez chwilę kalkulował swoje położenie i w końcu po sekundach oczekiwania wsadził swój miecz do pochwy.
-No dobrze. Zobaczę co takiego możecie mi zaoferować. Lecz mam nadzieję, że nie zawiodę swojego zaufania moja droga. - powiedział szarooki w stronę Clarisse. Pierwszy krok został wykonany.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”