Karczma pod Kogutem

1
Karczma znajdowała się w dzielnicy portowej. Był to stary drewniany budynek do tego stopnia przesiąknięty alkoholem, że nie spalił się dotąd tylko dlatego, że był jeszcze bardziej przesiąknięty wodą. Z zewnątrz wydawało się, że się zawali w zasięgu najbliższych godzin, jednak gdy weszło się do środka... zapach piwa, towarzyskie rozmowy i ogólny rozgardiasz sprawiał, iż zapominało się o samym budynku. Pod ścianami stały ławy. Stałym elementami wystroju były noże powbijane w jedną ze ścian od niepamiętnych czasów. Pozostałość po jakiejś bitce? A może kiedyś wisiała tam tarcza? Był jeszcze jeden stały element - ślepy staruch siedzący cięgle przy jednym stole i twierdzącym, iż jest samym Sakirem. Wszyscy bywalcu wręcz uwielbiali tego starca. Szczególnie, gdy zaczynał prawić kazania.


Kiedy Qent przyszedł do karczmy ze swojego domu (http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=46&p=16529#p16529). Przy ladzie siedział jakiś zakapturzony i wysoki osobnik, a na stole, który ktoś przeciągnął na środek sali leżał spity wielki marynarz. W ust ciekła mu ślina i mamrotał o czymś. Karczmarz wycierał jedne z wielu kufli za ladą i nie zwrócił uwagi na wchodzących gdyż był zajęty przeklinaniem. Był też oczywiście poczciwy staruszek siedzący na podłodze i mamroczący coś o ogniu piekielnym. Za Quentem do karczmy wszedł Renthar i rozejrzawszy się szepnął do detektywa.
- Piliśmy na początku przy tamtym stole... i tam się chyba przewróciła... ale jej tam nie ma... co robimy?
Mówiąc to wskazał na najzwyklejszy stół w koncie. Faktycznie nie było przy nim nikogo widać... ani pod nim.
Spoiler:

Re: Karczma pod Kogutem

2
Qent ujrzał wnętrze karczmy i rozejrzał się w poszukiwaniu kobiety. Nie wiedział kogo ma szukać, ale liczył, że jakoś podświadomie będzie wiedział która to jest. Niestety żadnej kobiety tu nie rozpoznawał a krasnolud tylko upewnił go w tym, że chłopki po prostu tu nie ma.

Postanowił zapytać o nią dziwnego starca. Ren mówił coś o problemach z karczmarzem, ale to przecież świr był! Podszedł więc do niego i grzecznie spytał:

- Przepraszam proszę pana. Wczoraj były tu ze mną i z moim przyjacielem - wskazał na krasnoluda - dwie kobiety: ludzka i elfia. Kojarzy pan? Szukam właśnie tej ludzkiej baby, która tu wczoraj została upita do nieprzytomności.

Re: Karczma pod Kogutem

3
Staruszek spojrzał na detektywa zamglonym wzrokiem i wyciągając do niego ręce zakrzyknął.
- Ojcze! Jak dobrze cie widzieć znowu! Ostatnio widzieliśmy się... tak wczoraj! Wszyscy razem zebraliśmy się w świetle niebiańskich lamp i ucztowaliśmy!- spojrzał na Renthara ze zdziwieniem i powiedział- Ale po co znowuś sprowadził wujka Turoniona? Zresztą nieważne! Wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną!- Zmarszczył brwi jakby dopiero teraz usłyszał pytanie detektywa i odpowiedział- Żadnej śmiertelniczki tu nie było i nie będzie Ojcze. Jedyne kobiety jakie widziałem to moje siostry... Osurela gdzieś z tobą poszła... a Kariila... tak została tutaj... coś jej chyba zaszkodziło... a potem przyszedł... tak Garon. Wszedł jakby to on był tu panem. Podszedł do osłabionej Kariili, klepnął ją w tyłek coś tam mruknął i kazał mojemu słudze- tu wskazał na karczmarza- siedzieć cicho gdyby ktoś o nią pytał bo wiąże z nią pewne plany... chciałem go powstrzymać Ojcze... naprawdę chciałem... ale rzucił na mnie klątwę! W głowie mi zamroczyło świat zaczął się trząść...- dalszy opis tylko upewnić mógł że ta cła "klątwa" była kuflem piwa.
Staruszek podpełzł do detektywa, objął jego nogę i zawodząc błagał.
- Proszę... nie karaj mnie. Nie wiem gdzie ją zabrał! Ale widziałem jak rozmawiał z tym załamanym Ulem... phi patron wód. Ale jak się z tobą pojedynkował to od początku byłem pewny że wygrasz. Twa prawica obaliła go nim do ciebie podszedł!
Widać było iż staruszek wszystko widzi całkowicie zdeformowane i inne niż jest w rzeczywistości... kto wie? Może nawet kiedyś doprowadził boju zastępy swojego zakonu w czasie karczemnej bójki.
Spoiler:

Re: Karczma pod Kogutem

4
Qent wysłuchał starca próbując nie wybuchnąć mu śmiechem w twarz, a to nie było łatwe. W oto ten sposób zostałem Bogiem. Z tego co rozumiem chodzi o tamtego faceta, z którym wygrałem wczoraj w piciu. Tamta elfka Osurelą? W takim razie chciałbym poznać Krinn.

- Spokojnie... Synu - odparł - Znajdę Kiriilę.
- Turorionie. - odwrócił się do krasnoluda - Wiesz gdzie może być teraz Ul? On musi coś wiedzieć.

Mężczyzna starał się przypomnieć sobie dokładny wygląd "Ula". Rozglądał się po ludziach i nieludziach obecnych w karczmie. To tak wygląda mój panteon? - Zaśmiał się do swoich myśli. Pewnie nikogo by nie rozpoznał, ale na wszelki wypadek wypada sprawdzić. Pijany mężczyzna leżący na środku karczmy wymamrotał przez sen coś o mocy boskiej. Nic, tylko świątynie tu postawić.
Ostatnio zmieniony 24 sie 2014, 21:47 przez Leva, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma pod Kogutem

5
Krasnolud napęczniał niczym balon, ale zdołał poważnie odpowiedzieć.
- Cóż... twój... syn powiedział że się z tobą pojedynkował. Więc to musi być ten zapijaczony jegomość na stole... tak... to z nim wczoraj tyle wypiłeś.
Staruszek pokiwał energicznie głową.
- Tak! To on! Proszę ojcze ukarz go za to że tak długo leży w mojej niebiańskiej jadalni!
Widać staruszek widział tu spektakularną sale jakiegoś boskiego pałacu, a nie zwykłą i brudną karczmę.
Spoiler:

Re: Karczma pod Kogutem

6
Spojrzał na marynarza leżącego na podłodze. A więc to on? Qent podszedł do mężczyzny po środku karczmy. Szturchnął go lekko nogą. Miał nadzieję, że oprzytomnieje.

- Pamięta mnie pan. Proszę wstać. Potrzebuję pewnych informacji a i Sulon denerwuje się, że leżysz w jego niebiańskiej jadalni.

W tym momencie ktoś chyba przegrał w kości czy inną grę hazardową, bo przy jednym ze stolików wybuchła kłótnia, która na szczęście wygasła tak szybko jak się rozpętała i wkurzony przegrany wyszedł z oberży trzaskając drzwiami. Kolejnego do śmiertelników ciągnie - skomentował staruszek.

- Mogę zadać kilka pytań? - spytał jeszcze raz dla pewności, że tak zwany Ul go usłyszy.

Re: Karczma pod Kogutem

7
Marynarz dojrzały go widocznie gdyż spróbował wstać i szukał chyba borni, której na szczęście nie miał. Bełkotał przy tym.
- No co? Przyszedłeś się nabijać? No to chodź i walcz jak... hik prawdziwy... hik mężczyzna!
Jednak zasłabł i zwalił się na ławę. Spojrzał tępo na detektywa i dopiero druga jego wypowiedź do niego dotarła.
- Nic ci nie powiem! Nie mam nic do powiedzenia i na pewno nie wiem gdzie jest twoja towarzyszka!- odpowiedział hardo a zarazem tępo do detektywa.
Karczmarz w końcu zwrócił uwagę na nowych gości i spojrzał w ich keirunku wzrokeim mówiącym.
- "Tylko spróbujcie wycyganić darmowy posiłek a...."
Spoiler:

Re: Karczma pod Kogutem

8
Qent nie przejął się zbytnio wzrokiem karczmarza. Ważne, że chociaż ten "Sulon" mnie tu wita z otwartymi ramionami. Swoją uwagę skierował na marynarza. Nie wyglądał na kogoś kto by coś istotnego wiedział i Ariandin mógł uznać ten trop za mylny, ale wtedy padły słowa "...nie wiem gdzie jest twoja towarzyszka. Detektyw lekko się uśmiechnął po czym odezwał się:

- Nie mówiłem nic o "mojej towarzyszce", ale skoro tak ochoczo zgodziłeś się powiedzieć, że coś o niej wiesz w dodatku bez moich namówień może zechciałbyś rozwinąć swą wypowiedź, co ty na to? Oczywiście zrobisz to z miłości do ojczyzny i dobra ogółu, albo z miłości do własnego życia i zachowania zdrowia. Porwanie to poważne przestępstwo. To jak będzie?

Zdecydował się na nie do końca oczywistą, pośrednią groźbę lecz również mało dyskretną. Tak by marynarz mógł go zrozumieć i również nie poczuł, że się mu grozi. Sprawdzało się to wcześniej, więc powinno i teraz.

Re: Karczma pod Kogutem

9
Marynarz wyraźnie chciał uciec, ale jego stan raczej mu na to nie pozwalał. Jednak widać było że wzrok mu się wyostrzył i lęk, oraz adrenalina lekko go otrzeźwiły gdyż oparł już tylko lekko bełkotliwym głosem.
- Wiezienie? Ja? Nie, nie nie! Ja nie miałem z tym nic wspólnego! Zresztą on mówił tylko że zabiera swoją pracownicę... ja tu nie miałem nic do rzeczy... po prostu postawił mi piwo i kazał się zamknąć bo go zapytałem czemu ją taszczy na plecach...- marynarz ugryzł się w wargę i zerknął nerwowo na karczmarza- ... ale sokoro mówisz że to porwanie to chętnie pomogę...- ściszył głos- ...chyba zszedł do piwnicy... i chyb stamtąd nie wyszedł... ale jakby co to nic ci nie powiedziałem... prawda?- zapytał lękliwie.
Spoiler:

Re: Karczma pod Kogutem

10
Zmierzch od dawna zasnuwał nieboskłon, gdy półelfka o czarnych jak heban włosach tej nocy pożywiała się w szynku pod niejakim kurakiem. W pewnym politycznym środowisku miejsce to od pewnego czasu cieszyło się swego rodzaju renomą – tako bowiem się stało, iż tutejszy karczmarz Derkiem zwany za jedną ze znaczniejszych person w ich przewrotowej organizacji był postrzegany. A zatem każden z jakobinów mógł liczyć tu na godny wikt i opierunek, na remedium na rozmaity frasunek, knowania długie i skuteczne, a dysputy polityczne wśród tej gawiedzi bezpieczne.

Ta noc jednakowoż wolną miała być od mordów, bitek czy inszych ekscesów, które nieustannie w codzienność Kaliente się wpisywały. Półelfka przyszła ino spożyć posiłek i żadnych przygód na dziś nie planowała. Lecz zamysł taki czynić mogą wyłącznie ci, którzy spokojny żywot prowadzą, a do tych ani chybi czarnowłosa nie przynależała...

Sytuacja mianowicie przedstawiała się tak, że stolik Kaliente znajdował się najbliżej szynkwasu, przy którym to... no właśnie, dwoje warchołów ewidentnie miało jakiś problem w stosunku do stojącego za blatem mężczyzny, czemu akompaniowały liche pogróżki, po których podejrzewać mogła, iż to jakieś przestępcze podnóżki.

- Gdzie ten gołodupiec Derek? – zdzierał plugawą mordę pierwszy drab, przez blat szarpiąc za koszulę mocno przestraszoną ofiarę.
- Panowie, to nie moja sprawa – gorączkowo tłumaczył niewinny jegomość. – Szefa nie ma teraz w karczmie, tuszę jednak, że pamięta o waszych interesach i rychło je sfinalizuje.
- Zaraz będzie twoja, jak dołączysz do niego na drugim świecie – warknął drugi kiep, który dotychczas obserwował szarpanie przez swego koleżkę. – Fedor ma dość czekania na swój szmal i proszenia was, szmaciarzy, o zwrot swojej własności. Popłyniecie z rybkami, jeśli flota* nie zawinie dziś do portu. - W tym momencie jego tępawy ryj w pełni objawił lukę przeznaczoną na inteligencję.

Cóż, dotychczas cała ta sytuacja po prostu powodowała w Kaliente dyzgust. Chwilę później jednak danie rybne, które dotąd leżało na stole, nagle z całą okazałością zaprezentowało się na jej kolanach. Tak się bowiem potoczyło, że pierwszy z osiłków, by okazać swą ważność w tym lokalu, z całej siły kopnął najbliższy stolik tak, że nim gwałtownie zachwiał i spowodował wywrotkę talerza. Pech chciał, że znajdowała się przy nim Kaliente i jej już ex-strawa na kolanach, na co typek jakoś nieszczególnie zwrócił uwagę, zajęty ponownym szarpaniem swej ofiary.

*flota - przen. herbiowy hajs
Obrazek

Re: Karczma pod Kogutem

11
Za oknami zapadał mrok, który miał spowić nadchodzącą noc. Kaliente, po długiej, acz owocnej w złoto wyprawie, zatrzymała konia przy jednej z karczm w Qerel. Słyszała, że jest to miejsce odpowiednie dla takich, jak ona. Inaczej - jest ono bezpieczniejsze od innych, a ponadto słynęło z dobrego jadła i godnego noclegu, czyli bez tylu pcheł w siennikach, aniżeli w pozostałych szynkach. A że Kala sakiewkę miała pełną – rabunek to jednak dochodowe zajęcie – gust wybredny i wymagania wysokie, skierowała swe kroki właśnie do Karczmy pod Kogutem. Sama poprowadziła Lotkę do czegoś na kształt stajni i po upewnieniu się, że zwierzęciu będzie tam dobrze, zawitała do środka. Aromat dań połechtał jej zmysł powonienia, mimo że insze zapachy usiłowały wybić ponad tę woń. Jednak czarnowłosa była na tyle głodna, że tylko posiłek zaprzątał jej głowę. Pech chciał, że obsada oberży była pełna i ostał się tylko stół najbliżej szynkwasu. Cóż – półelfka nie miała wyboru, nie chcąc wdawać się w żadne dyskusje ani też spędzać czasu w towarzystwie, rozsiadła się w owym miejscu. Zamówiła specjał lokalu i spokojnie czekała na strawę. Zdjąwszy płaszcz odpięła miecz i złożyła go tuż obok, na wyciągnięcie ręki, i z wolna zaczęła rozplatać paski chroniące dłonie. Gdy to uczyniła, machinalnie przygładziła włosy przy uszach. Nabyty nawyk ciężko będzie jej wykorzenić, nawet gdyby trafiła w przychylne środowisko pół elfów, czy nawet elfów… Potrawę podano jej, gdy bawiła się końcówką swego warkocza. Jej spojrzenie szybko odpędziło służkę, która w pierwszej chwili chciała jeszcze o coś zapytać lub też zaproponować nocleg. Kala nie lubiła jednak zbędnych słów, mimo że sama czasem dostawała słowotoku. Trzymała się jednak jednej zasady – jeśli czegoś chciała lub potrzebowała, sama to brała bez względu na okoliczności. Dziewczyna omiotła wzrokiem karczmę, zanim przystąpiła do jedzenia. Póki co, każdy zajęty był własnymi sprawami… Do czasu. Gdy półelfka była zajęta wydłubywaniem ości z podanej ryby, do lady podeszło dwóch niezbyt kulturalnych i pięknych mężczyzn o tępych twarzach. Dłuższą już chwilę stali nieopodal stołu, przy którym siadła. Czekając jakby na kogoś albo co… Bełkotali coś do siebie warkotliwie. Słowa ich niewybredne stały się dla jej uszu bardziej zrozumiałe, gdy za ladą zjawił się – w jej mniemaniu – karczmarz. Chwilę później jeden z drabów chwycił biedaka za koszulę, tarmosząc go jak szmacianą lalkę, podczas gdy drugi zaczął bredzić coś o należnościach…długach…pieniądzach. Do tej pory Kaliente nie była zainteresowana całym zajściem, choć zaczynało ją to z lekka irytować. Jednak gdy mowa była o złocie, czarnowłosa nieco wytężyła słuch, nie patrząc w stronę drabów i ich ofiary. Szybko jednak miało się to skończyć. Awantura przeradzała się w groźniejszą, a w nadaniu jej owej grozy posłużył solidny kopniak pierwszego z oprychów. Celem kopnięcia była noga stołu, przy którym siedziała Kala. Kto by się jednak przejmował zielonookim dziewczęciem… Owe dziewczę nie zdołało uniknąć katastrofy. Stół zakolebał się gwałtownie i cała strawa łącznie z półmiskiem, na którym była podana, wylądowała na jej kolanach. Kaliente przez chwilę studiowała zawartość dania, gapiąc się na kolana, jakby nie rozumiejąc, co zaszło. Lecz było to mylne wrażenie. Półelfka z wściekłym warknięciem zrzuciła półmisek i resztki z nóg, robiąc sporo hałasu i zwracając uwagę gości, którzy dotychczas ani myśleli włączać się w zamieszanie. Po twarzy Kaliente przebiegł cień gniewu, który zmarszczył jej brwi i uniósł wargę odsłaniając zaciśnięte zęby. Zadrżała na całym ciele z targającej nią wściekłości. Nie była wcale w nastroju do rzezi, ale zbyt impulsywny miała charakter, ażeby puścić to płazem. Zerwała się na równe nogi. Dwa, może trzy kroki dzieliły ją od mężczyzny, który spowodował ten gniew pólelfki. Dwa, może trzy kroki dzieliły go od śmierci, którą Kala gotowała mu sztyletem wbitym w plecy. Pierwszy cios miał skutecznie przebić płuco. Drugi – serce. A trzeci miał wycelować w wątrobę. No chyba, że drugi z tych gnojków rzuciłby się kompanowi na ratunek. Temu Kala planowała wyprowadzić uderzenie głowiną sztyletu w twarz, konkretnie w zęby. Oszołomiony bólem, pięknie odsłoniłby krtań, którą to z lekkością przetnie, upuszczając drabowi „trochę” złej krwi, żeby się „uspokoił”. A to miała być taka spokojna noc…
The Fortune favours the Bold

Re: Karczma pod Kogutem

12
Nie jest obiektywnie przewidywalnym to, że za wywrotkę potrawy nieznanej krasawicy śmierć szalbierczo żywota pozbawi. Bezecnik w swej doczesności trwożył, juchcił, gwałcił, ubijał, i jak na ironię sprawiedliwość nóż mu w plecy ze strony zielonookiego anielątka wbiła. Deliberować jednakowoż nad tym nie podołał w terminie, bowiem gdy Kaliente po raz trzeci w bok go kolnęła, krew z doznanych ran mu wypłynęła, usta czerwienią spieniła, on zaś ino półkrok na prawo uczynił, i jak nie runie na sąsiedni stolik...

... wprost na żarło rudowłosego młodziana. Jakby tego było mało, że rybie oko od dłuższego czasu wgapiało się w Stasia złowieszczo, teraz jeszcze dołączyły doń szklane ślipia truposza wątpliwie urępnej aparycji. O tempora, o mores! Człek kolacji nie może spokojnie w gospodzie spożyć, by nań deszczem nie spadały zewłoki. Ktoś wrzasnął, jakowaś niewiasta biegiem przybytek opuściła, zaś obecny tu głupawy minstrel lutnię wyciągnął i jak nie zacznie pijackim tonem jakieś trywialnej ballady wyśpiewywać! Domniemany karczmarz za szynkwasem się schował, reszta natomiast, doświadczeniem nauczona, wydarzenia wzorcowo ignorowała, coby im akcydentalnie śmierć się nie przygodziła.

Sytuacja dalej tak się klarowała, że choć pierwszą kanalię Kaliente wartko i bez trudu wyeliminowała, drugi typek okazał się wcale nie takim ciemięgą, jakby to jego fizjognomia wskazywała. Gdy towarzysz jego rany otrzymywał, tenże w tył się wycofał, miecza swego dobył i kiedy truposz pięknił się już przed Stasiem na stole, tamten natarł z impetem na Kaliente i zamach orężem w kierunku jej szyi poczynił.
Obrazek

Re: Karczma pod Kogutem

13
Stanisław odczuwał w nogach każdy krok postawiony na trakcie prowadzącym do Qerel. Niestety nie posiadał konia, więc był skazany na pieszą podróż. Zbliżał się wieczór więc rudowłosy młodzieniec zaczął szukać gospody gdzie mógłby w końcu zjeść coś ciepłego i przespać się w porządnym łóżku. Wszedł do oberży “Pod Kogutem” i od razu poczuł ciepło uderzające go w twarz. Zasiadł przy wolnym, małym stoliku przy którym nikt jeszcze nie upijał się piwem, albo innymi mocniejszymi trunkami. Jego płaszcz zimowy, dziennik, miecz oraz łuk wylądowały na ławie obok niego. Chłopak rzucił na ladę parę gryfów i zamówił ciepłą zupę rybną. Chciał zapytać się o ewentualną możliwość zostania na noc w tym szynku, ale niestety nie miał okazji ponieważ oberżysta był zajęty innymi klientami, którzy krzyczeli ciągle, że dzbanek z piwem musi być dziurawy bo trunek znikał z niego w zatrważającym tempie.
Fabian, bo tak się przedstawiał wszystkim ludziom, szukał roboty w Qerel, niestety wyszło na to, że kolejny raz znajdzie ją tylko i wyłącznie u kolejnych “rewolucjonistów”, do tego nie miał pieniędzy na podróż do kolejnego miasta więc musiał się zatrzymać w Książęcej Prowincji na dłużej, mimo że mu się za bardzo nie podobała wizja “walki o nowy porządek”. Miał nadzieję, że jest tylko pesymistą, o jak bardzo chciał żeby jego obawy co do jakobinów się nie potwierdziły.
Starał się jeść powoli, rozkoszował się każdy kęsem ryby, wiedział jak to jest głodować, wiedział, że ta zima była zbyt długa w tym roku i zbierała śmiertelne żniwo. Nie chciał tak skończyć, zamierzał przeżyć.

Zaczęło się szybko i dość niespodziewanie, dwóch osiłków żądało spłaty jakiejś pożyczki albo haraczu, ciężko było wywnioskować, ale Stasiu stawiał, że nie są oni ludźmi jakiegoś tutejszego lichwiarza. Może jakiś gang, który rządził, albo przynajmniej uważał, że rządził tym miastem. Bardzo łatwo kogoś takiego spotkać w Keronie, ten kraj był daleki od tego, żeby go nazywać bezpiecznym. To co czarnowłosa nieznajoma zrobiła było jedynie potwierdzeniem myśli rudego. Trzy sprawne pchnięcia sprawiły, że jeden z osiłków padł a jego głowa wylądowała… No wylądowała w niedokończonej zupie Stanisława. Do cholery, zapłacił za nią cennymi gryfami, do cholery była bardzo smaczna.

No ja pierdole…

Łomot głowy walącej w półmisek, pisk uciekającej niewiasty, paskudne przekleństwo rudowłosego, a to wszystko przy akompaniamencie jakiegoś pijanego quasi-barda! Cóż za piękna i nienudna kolacja! Szkoda tylko, że Stasiek siedział zaraz obok wymachujących sztyletem i mieczem czarnowłosej nieznajomej i osiłka niejakiego Fedora. Chwycił miecz w pochwie, nie wyciągnął go. Już i tak za dużo osób zmarło tego wieczoru. Wziął szeroki zamach i zdzielił kolegę truposza płazem po karku. Sam skoczył od razu i chwycił za ramie przedłużone klingą obnażonego miecza lecącego w szyję czarnowłosej.

Re: Karczma pod Kogutem

14
Śmierć zwana osiłkiem niejakiego Fedora zamachnęła kosą na żywot krewkiej półelfki... i wtedy jęk zawodu wydobył się z pustej przestrzeni między żebrami kostuchy. Oto bowiem Stanisław Fabianowicz herbu „Lubię pakować się w kłopoty” w dość nieroztropny sposób postanowił się wychylić, miast cierpieć na ślepotę i głuchotę właściwą dla karczemnego tałatajstwa o instynkcie chronienia własnej rzyci opanowanym do perfekcji.

Zapowiedzią nowego protagonisty w spektaklu był łomot towarzyszący zrzuceniu zdechłego delikwenta ze stołu, na co naturalnie wszyscy zgromadzeni w karczmie ostentacyjnie nie zwrócili uwagi. Jednakowoż tak niewielka ilość splendoru nie wystarczyła rudowłosemu gwiazdorowi do zaspokojenia, toteż z werwą i bez pomyślunku rzucił się na byczka Fedora.

Staśkowa szarpanina z ramieniem dryblasa przekrzywiła cios wymierzony horyzontalnie w szyję awanturniczki, która dzięki temu jakże heroicznemu czynowi uniknęła niechybnej dekapitacji. Tym samym Fabianowicz nie na żarty rozsierdził Kostuchę, która z wściekłości gotowa była ku niemu zwrócić kosę, by powetować sobie stratę. Szczęśnie Kaliente przyszła w sukurs, nim przeciwnik wraził miecz w młodziana, i gdy za sprawą rudego typek na ułamek sekundy stracił rozeznanie w sytuacji, ta dość dosłownie złamała mu serce. Jeden, dwa, trzy – cóż za efektowna fala pchnięć sztyletem w klatkę piersiową! Krew bryzgała na facjatę półelfki, gdy szlachtowała osiłka, rozpryskiwała szrapnelem na tkaninę już nieczystej koszuli Staśka.

„10”, podniósł tabliczkę z liczbą gracz z sąsiedniego stolika. „10”, zawtórował mu jego kompan. „9”, obniżył noty ostatni kostera. To pewnie przez tę pobrudzoną koszulę...

"♫...potem ta maaała rzyci mu nie daaała, uciekła do Staaacha, jej rudego gaaacha ♫" – zakończył wycie bard-moczymorda, jakże udatnie dopasowując repertuar do okoliczności. Oczywista dziób swój nie na długo stulił, gdyż zrazu przeszedł do kolejnej pieśni, wręcz prosząc się o kułaka w tę zapijaczoną gębę.

Tym samym Stasiek nie musiał już dłużej siłować się z bysiem Fedora, ten bowiem padł na ziemię i z kolegą-umrzykiem leżeli tam pokotem. Kałuża krwi rozlała się na drewnianej podłodze, zaś karczmarz wychynął wreszcie spod odmętów szynkwasu. Wybałuszył oczy, spojrzał na umarlaków, potem na Staśka i Kaliente, i znowuż zerknął z niedowierzaniem na umarlaki.

- Coście uczynili, coście uczynili! On tu przyjdzie! Ja nie żyję, Ty też nie żyjesz, on nie żyje! My nie żyjemy, Wy nie żyjecie, wszyscy nie żyją! – desperował niezbyt składnie nad efektami „dzieła” chuderlak-domniemany oberżysta, rozkładając dłonie wzdłuż swej bogatej w kolory facjaty.
Spoiler:
Obrazek

Re: Karczma pod Kogutem

15
Ostrze sztyletu wchodziło gładko jak łyżka w świeży, ciepły smalec. Kaliente „filetowała” rzezimieszków jak rybę, której z ich winy, zjeść nie mogła. Jeśli więc nie ryba… Każdy cios był jak przyjemny dreszcz, który przybliżał mającą nastąpić ekstazę spowodowaną skróceniem czyjegoś żywota. Półelfka tak się rozochociła, że twarz jej przybrała maskę zadowolonej, wyrachowanej suki, która zamierzała brać, co tylko jej ciemna dusza zapragnęła. A zapragnęła jeszcze więcej krwi i śmierci. Kiedy wyrwała sztylet z ciała pierwszego z drabów, ten opadł bez życia gdzieś na sąsiedni stolik, przy którym siedziało rudowłose ladaco. Kala w jego stronę zerknęła jeno na ułamek sekundy, by powrócić wzorkiem ku drugiemu napastnikowi. A ten już szykował mieczem cięcie, mające pozbawić kobietę czarnowłosej główki. Cóż to byłoby za śliczne trofeum!
I nagle bum, rach-ciach! Śmierć chybiła i musiała obejść się smakiem życia Kaliente. Ostrze miecza żyjącego bandyty minęło szyję półelfki, gdyż ramię dzierżące broń szarpane przez rudzielca, nie mogło wystosować trafnego pchnięcia. Zielone oczy Kali rozszerzyły się w zaskoczeniu. Oto rudy młodzian, poczuwając się do roli bohatera, właśnie uratował jej życie. Ciekawe, czego za to zażąda – przemknęło jej przez myśl, jednakże długo nie zaprzątnęła jej głowy, bo nadarzyła się okazja, by odwdzięczyć się za ten heroiczny czyn. Dryblas bowiem skierował swój gniew i oręż ku rudowłosemu, by nauczyć go moresu. Nie zdążył jednak. Zapomniał chyba o czarnowłosej półelfce, która wściekle i zawzięcie trzykrotnie zadała cios sztyletem w klatkę piersiową mężczyzny. Krew trysnęła fontanną na jasną twarz Kaliente, lecz wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – wojowniczka jeszcze oblizała usta, smakując posokę ofiary. Jej oczy lśniły niezdrowo, jakby dopiero co przeżywała miłosne uniesienie. Przestępca padł „jak nieżywy” na już zalaną krwią podłogę.
Czarnowłosa przetarła twarz przedramieniem i zdmuchnęła z twarzy kosmyki włosów, które wysunęły się z warkocza podczas szamotaniny. Najpierw spojrzała złowrogo w stronę barda, który jednak z tego spojrzenia niewiele sobie zrobił. Najwyraźniej nawet tego nie zauważył. Był nieszkodliwy. Przynajmniej na razie. Poza tym starczy mordowania. Nasyciła swój głód. Do jej uszu doszły lamenty karczmarza. Wył jak zbity pies, wróżąc im wszystkim śmierć. Kala westchnęła z rezygnacją, pochylając się nad jednym z nieboszczyków, by wytrzeć ostrze sztyletu w koszulę. Przetarte schowała do pochwy.
- Co też pan nie powie? Nie żyjemy? To oni są martwi i chyba nikt nie wątpi, że jeśli ktoś podniesie na mnie rękę, to ją straci – wykrzywiła twarz w ironicznym uśmiechu. – A, i jeszcze jedno, bym zapomniała. Te…pieniążki, co to pana chlebodawca był winien temu…Fetorowi… Jest teraz winien mnie – rzuciła w stronę oberżysty poświęcając mu ostatnie spojrzenie. Szmaragdowe oczy przeniosła na…rudzielca.
Zrazu nic nie rzekła, patrząc tylko na niego jak sroka w gnat. Jakby zrozumieć nie mogła, skąd on się tu wziął ani przypomnieć, co zrobił. Lustrowała go tak wzrokiem chwilę dłuższą, milcząc tajemniczo. Wreszcie postąpiła ku niemu kroków kilka, by…szturchnąć go niedbale, ażeby drogi do jej stołu jej nie torował. Powzięła stamtąd swoje rzeczy i zarzucając nogi na blat, rzekła:
- Raz jeszcze rybę, karczmarzu, ino prędko. I dzban wina dla…dwojga – skierowała spojrzenie na rudowłosego bohatera. Jechali teraz na jednym wózku, czy tego chcieli, czy nie. Jeśli prawdą było to, co wykrzykiwał gospodarz…przyda się dodatkowy miecz.
The Fortune favours the Bold
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”