Re: Karczma pod Kogutem

46
Spodziewałam się większych problemów ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na flakonik. Sądząc po czystości ściery, jaką Earl wycierał blat, mogłam wywnioskować, że równie skrupulatnie dba o resztę baru. Wybrałam zakurzoną, dolną półkę z kilkoma pustymi butelkami, znacznie nadgryzionymi przez ząb czasu. Okazało się, że nie tylko ja upodobałam sobie to miejsce- pająk wielkością dorównujący pięści małego dziecka poruszył się nerwowo na mój widok, po czym schował się w ciemnym kącie za swoją pajęczyną. Skrzywiłam się lekko, umieszczając pierwszy z przedmiotów mojego Lorda, chcąc uniknąć bliskiego kontaktu z włochatym stawonogiem.

Nim zdążyłam się wyprostować, usłyszałam za plecami kobiecy głos. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że zostałam przyłapana na gorącym uczynku. Nie… Jej reakcja zdecydowanie wskazywała na coś innego. Zdolność widzenia aury byłaby bardzo pomocna, jednak chwilowo moje moce magiczne były wyczerpane. Próbowałam skoncentrować się na poświacie wokół rozmówczyni, jednak nie liczyłam na zadowalający efekt. Co nie zmieniało faktu, że dziewczyna była do „ogrania”… Tyle tylko, że zajmie mi to nieco więcej czasu.

Zamiast na poświacie, skupiłam się na niej samej. Obraz nędzy i rozpaczy, zupełne przeciwieństwo mnie. Nawet w brudnej sukni prezentowałam się w tej chwili lepiej niż ona. Jeżeli próbowała „zrobić się na bóstwo” z tytułu wesela, to jak wyglądała na co dzień? Błędne spojrzenie i niezbyt subtelna woń alkoholu była zwieńczeniem tego przykrego widoku. Ciekawe, czy gdyby ubrać ją w jedną z sukni należących do Syleith i uczesać na wzór Ines, wyglądałaby znośnie? Nie… Tu nawet rubinowe czółenka by nie pomogły.

Nie zdziwiło mnie okazane zainteresowanie, na jej miejscu również szukałabym towarzystwa kogoś takiego jak ja. Starszej siostry, niedoścignionego wzoru, kogoś, kim chciałabym być. W pierwszej chwili chciałam zareagować jak na Margot przystało i szybko pozbyć się intruza, rzucając jakimś niewybrednym epitetem. Być może powinnam… Jednak nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała okazji. Wszak to może być klucz do wykonania zadania, powierzonego przez Stradforda. Na dobrą sprawę mogła być źródłem cennych informacji a odpowiednio pokierowana, sama poukrywałaby obciążające dowody w zakamarkach karczmy. A przede wszystkim- zamiast ukrywać się w cieniu Margot, mogłabym ukryć Margot w cieniu dziewczyny…

— Zależy, czy mówisz o mnie, czy o mojej sukni? Ostatecznie w obu przypadkach masz racje- piękna — odrzekłam, uśmiechając się w typowy dla Ines sposób. Przez alkohol nie byłam w stanie rozgryźć jej charakteru, gdyż nie byłam pewna czy jej odwaga jest naturalną cechą, czy efektem trunków. Ostatecznie chciałam, by swoim zachowaniem odwróciła część uwagi ode mnie.

— Pan karczmarz zniknął w piwnicy, a wraz z nim trunek. — Wskazałam na puste półki, przy których przed chwilą mogła mnie ujrzeć. Skrzywiłam się lekko, wskazując swoją postawą chęć znalezienia się po właściwej stronie baru. Nie chciałam, żeby Earl mnie tu zauważył, kolejna awantura mogłaby zakończyć się dla mnie nakazem opuszczenia karczmy.

— A Ty, masz coś? Chętnie napiłabym się z kimś innym niż damulka z kijem w dupie. — Znów uraczyłam ją uśmiechem należącym do Ines.

Re: Karczma pod Kogutem

47
Trzpiotka nie należała być może do najinteligentniejszych, ale na pewno mogła być przydatna Evony w wielu kwestiach, co wiedźma zdążyła już raczej zauważyć. Wykorzystanie potencjału brzydkiej, upojonej alkoholem pannicy leżało w jej interesie, aby mogła w pełni wykonać misję. Dopiero przecież podłożyła jeden z artefaktów, a pozostałe czekały na dogodną okazję.
Podczas gdy radosne dziewczę wieszało się na ramieniu Evony, kątem oka widziała ona cały czas swoją konkurentkę, tajemniczą postać siedzącą w rogu sali, który jakimś cudem każdy omijał. Spoglądała ona nań z chłodnym zainteresowaniem, na dłuższą metę nie zwracając na czarownicę zbytniej uwagi. Teraz jedynie posłała enigmatyczny, delikatny uśmiech, wracając do obrzucania umiarkowanym spojrzeniem co pojedynczych jednostek. Zatrzymała się na rubasznym, okrągłym jegomościu wydzierającym się razem z grajkiem, przez co nieco go zagłuszał, a żeby chociaż ładnie śpiewał - fałszował jak mało kto, do tego mylił tekst, co nieco wybijało z rytmu śpiewającego.
Piękna — powtórzyła dobitnie dziewczyna, gładząc materiał sukni, aczkolwiek nie było pewnym, czy i o Evony nie mówiła, bo z delikatnym błyskiem zazdrości w oku na nią patrzała. — Złoimy, oooj, złoimy, tak opuszczać, a wino gdzie-e? Nie mam no, nie mam, temu tutaj zaglądnęłam, no. Trza poczekać, cz-czy coś — panna dała się poprowadzić na właściwą stronę szynkwasu, dalej jednak ona sama poczęła wiedźmą kierować, dojrzawszy chyba na jakimś stole dzbanuszek. Earl nadal nie wracał.
Niestety alkoholu nigdzie nie było, ale dzierlatka chyba się zmęczyła próbami utrzymania równowagi i pociągnęła Evony do jednej z ław, siadając nań mało elegancko. Zamglony wzrok skierowała na kobietę, łokcie położyła na stole, podpierając dłońmi głowę. Teraz można było zobaczyć, że rzeczywiście natura nie pokarała ją urodą, ani specjalną figurą, o guście już nie wspominając. Do żółtej kiecki dobrany miała niepasujący, duży naszyjnik, podobnie na dłoniach założone miała losowe bransoletki, które miały chyba dodać młodej uroku, lecz wywołały odwrotny efekt.
Chciałabym być tak piękna — burknęła, przyglądając się z ponurą teraz miną Evony. Westchnęła ciężko, nadal paplając. — Mój narzeczony mówi, że wyglądam jak krowa i że nasze dzieci też będą wyglądały jak krowy. Mówił, że jakby nie posag, to bałby się na mnie popatrzeć. Dobrze, że poszedł na wojnę, nie lubię go. Czy ja wyglądam jak krowa? — spytała żałosnym tonem i z łzami w oczach, ni stąd ni zowąd psując atmosferę radości wokół.

Re: Karczma pod Kogutem

48
Alkohol świetnie rekompensował mi brak magii, której mogłabym użyć na mojej nowej towarzyszce. Zaklęcie wywierające wpływ na rozmówcę okazało się zbędne, sama otwierała się jak szkatuła wypełniona diamentami w oczekiwaniu na złodzieja. Tym razem to ja skradnę zawartość. Niewątpliwie najważniejszą cechą tej kobiety był fakt, że w przeciwieństwie do mnie była zwyczajna- „swoja”. Nowy obraz powieszony na ścianie cieszy oko tylko przez jakiś czas, z czasem zaczyna powszednieć, aż nie zwracamy na niego uwagi. Dopiero gdy ktoś go zmieni, ponownie obdarzamy go atencją. Odpowiednio wykorzystana mogłaby wejść tam, gdzie ja nie mam dostępu… Jak mogłabym nie wykorzystać takiego potencjału?

Obecność drugiej „wiedźmy” była niepokojąca. Gdybym tylko znała jej intencje… Pomoże czy zaszkodzi? W obu przypadkach będzie musiała zaczekać na swoją kolej. Byłam zbyt słaba na pojedynek z kimś mojego pokroju. Ponadto wciąż obawiałam się, że mogła należeć do agentów mojej matki, wysłanych w celu doprowadzenia mnie przed jej oblicze. Wciąż miałam nadzieję, że zbyt dobrze ukrywałam się przed jej wpływami… Zresztą, jeżeli miałaby to zrobić, wykorzystałaby moment, gdy jestem słabsza. Po prostu muszę skupić się na zadaniu, reszta ułoży się sama.

Zajęłam miejsce naprzeciwko mojej rozmówczyni, uśmiechając się w sposób szczery, typowy dla Ines. Postanowiłam zignorować głębsze kontemplacje na temat jej urody, szukając w niej jakiejkolwiek cechy, na której mogłabym zbudować swój kokon, którym ją owinę. Zawsze tak robiłam, choć w przypadku mężczyzn szukałam czegoś, w czym mogłabym się zakochać (rzecz jasna nigdy tego nie zrobiłam). Ot, coś równie trywialnego, jak ładne oczy, uroczy uśmiech, poczucie humoru po coś znacznie bardziej ukrytego jak nowe kolory w aurze, świadczące o wyjątkowości. Musiałam sprzedać minimum prawdy, by po chwili wcisnąć tony kłamstw.

— Moja droga, a kiedy ostatnio widziałaś krowę? Nie widzę u ciebie łat, ogona i póki co nie chodzisz na czterech, więc nie wiem skąd takie przywiązanie do tego porównania — odparłam. Tani komplement nie był czymś, czego potrzebowała, stąd też darowałam sobie wmawianie jej, że jest niezwykle atrakcyjna. Chciałam zwyczajnie dodać jej minimum poczucia własnej wartości. Choć trzeba przyznać- porównanie do krowy było niezwykle trafione.

Przez całe dzieciństwo matka powtarzała mi, że o mojej wartości świadczy zdanie innych ludzi. Po latach spędzonych z dala od jej zgubnego wpływu zrozumiałam, że najważniejsze jest to, co sama myślę o sobie. Można mnie zarówno komplementować, jak i krytykować- jest to bez znaczenia. Znam swoją wartość, opinie innych mam gdzieś. Jednak w tym wypadku, kluczem do zawładnięcia życiem tej dziewczyny było dodawanie jej pewności siebie. Muszę stać się źródłem lepszego samopoczucia, od którego będzie w pełni uzależniona.

— Twój mąż to palant, aż sama mam ochotę go uszkodzić. Mówi tak tylko, gdyż wie, że jesteś silniejsza niż on sam. Widzę w tobie zmarnowany potencjał, czuję, jak twoja osobowość krzyczy, chcąc się wydostać na zewnątrz — powiedziałam, pocierając delikatnie kłykcie jej dłoni.

— Opowiedz mi o sobie, może pomogę ci odkryć twoje ukryte "ja" — miałam ochotę roześmiać się na dźwięk swoich słów, które brzmiały jak z wyjątkowo taniego romansidła. Cel uświęca środki.

Re: Karczma pod Kogutem

49
Dziewczę, tak kreatywnie porównane przez zuchwałego narzeczonego do krowy, wyglądało aktualnie, a i prawdopodobnie codziennie, jak siedem nieszczęść i aż żal było nań patrzeć. Towarzystwo Evony, bądź jak kobieta wolała - Ines, działało dwojako na jakobinkę. Podchmielona, była podatna na otoczenie oraz to, jakie emocje jej podsuwa. Jeszcze przed chwilą przecież bawiła się całkiem wybornie, tańcując z młodzieńcami i nie przejmując się tym, że wygląda jak "krowa". Teraz zaś pod wpływem wiedźmy rozrzewniła się i zaczęła użalać nad sobą. Oczywiście był to efekt uboczny, niezamierzony, wywołany raczej tym, iż Evony raczej przewyższała urodą większość zgromadzonych tutaj panien, wywołując u nich poczucie niższości i zazdrość. Jednakże sprawny kowal potrafił przekuć każdą stal w dobre ostrze, zaś kobieta była prawdziwym mistrzem w swoim fachu i w każdej sytuacji widziała wyjście.
Zaczęła powoli, zręcznie omijając temat wątpliwego wyglądu pannicy. Komplement, chociaż neutralny w swym wydźwięku i będący raczej próbą ominięcia komentowania jej oblicza, udał się, bowiem tamta uśmiechnęła się nieco promienniej, a nawet przez sekundę można było pomyśleć, iż wygląda ładnie. Słomiane włosy zgarnęła za uszy i lekko się wyprostowała. Na jej policzkach wykwitły czerwone plamy mające być zapewne rumieńcami. Przyglądając się jej uważnie Evony nie dałaby dziewczynie dwudziestu lat. Jej cera nie znała kosmetyków, za to poznała gorzki smak utrzymującego się trądziku. Nos miała orli, usta strasznie wąskie, policzki pucołowate, a oczy raczej przeciętnego, niebieskiego koloru. I ciała trochę posiadała, co szczególnie było widać w zdecydowanie za dużym biuście. Miała jednak pewien atut, coś w rodzaju karty przetargowej. Posiadała spory posag oraz pozycję rodziny, więc nawet jeśli żaden mężczyzna nie pożądał jej, mógł pragnąć jej majątku.
— Jeszcze nie mąż, dopiero narzeczony, z rok będzie. Siedzi na tej północy przy naszym umiłowanym księciu i bawi się w wojaczki, nie wiem po co — wymamrotała, ocierając kąciki oczu od wezbranych tam łez. Potem z nadzieją w oku oraz głosie zapytała: —Naprawdę uważasz, że mam potencjał? Wiesz, nikt mi jeszcze tego nie mówił. Matka zawsze powtarzała, że jestem brzydka, a ojciec popatrzył się na mnie raz w życiu, jak mówił, że znalazł mi narzeczonego i że jednak coś ze mnie będzie i nie trzeba będzie wysyłać mnie do zakonu. A ja tak nie chciałam tam iść! Teraz w sumie sobie myślę, że to byłby lepszy pomysł, nie sądzisz? Nie wiem, jak ja wytrzymam tyle z tym palantem, naprawdę. Nic tylko krową mnie nazywa, czasem świnią. A ja też mam przecież uczucia! O, lubię też śpiewać i grać na harfie. Podobno AŻ TAK zła nie jestem w tym, przynajmniej część mi to mówiła. Ale nikt mi nigdy nie pozwalał grać ani śpiewać, bo mówili, że samym wyglądem ich odstraszę, a ja przecież nie je-e-stem tak brzydka, prawda? — w ostatnich słowach głos dziewczyny załamał się całkowicie i znowu wybuchła płaczem.
Czas gonił. Earl zdążył wrócić z piwnicy z nowym antałkiem wina, który przytoczył za ladę z niemałym wysiłkiem, sapiąc przy tym niczym jaki dzik bądź inny zwierz. Zerknął nieprzychylnie na Evony, acz tym razem nie zamierzał jej zaczepiać, tylko począł rozlewać wino do naczyń. Fiolki z krwistoczerwoną substancją nie znalazł. Mniej więcej chwilę po tym z góry zszedł Wiktor, tajemniczy znajomy Edmunda, pana młodego, którego gościnności wiedźma zdążyła zasmakować. Sam jej wybawiciel nie pojawił się jeszcze na dole. Tymczasem zawiniątko, nad którym sprawowała pieczę czarownica nadal nie zostało opróżnione. Pozostała tajemnicza książeczka, niezwykły amulet w kształcie ważki, a także pierścień, którego nie zdołała sprzedać Earlowi. Musiała to rozdać czym prędzej, bowiem im dłużej tutaj siedziała pod swoją prawdziwą postacią, tym większe było ryzyko, że ją wykryją.

Re: Karczma pod Kogutem

50
Z każdym kolejnym słowem wypowiedzianym przez moją towarzyszkę, obmyślałam jak doczepić kolejny sznurek do mojej marionetki, tak by tańczyła w rytm granej przeze mnie muzyki. Gdybym choć na chwilę mogła zerknąć w jej aurę, poszłoby znacznie szybciej. Ostrożne stawianie kroków zajmuje zbyt wiele czasu, który nie specjalnie mnie ostatnio rozpieszcza. Zobaczmy, co teraz mam…, pomyślałam, starając się nakreślić osobowość tej dziewczyny. Po chwili zdałam sobie sprawę, jak dobrze ją znam. W przeszłości widziałam ją wielokrotnie- świadoma własnych niedociągnięć, wymagający rodzice wysoko stawiający poprzeczkę, chęć spełnienia oczekiwań innych wbrew sobie i poczucie, że z dnia na dzień będzie coraz gorzej…

Równie stara, co żałosna znajoma.

Moją uwagę przykuł temat wojny, już drugi raz poruszony przez dziewczynę. Czyżby moja niedoceniona towarzyszka okazała się źródłem ciekawych informacji? Muszę pociągnąć ją za język, ale wolałabym to zrobić na osobności. Stradford będzie zachwycony, gdy oprócz wypełnionego zadania dostanie ode mnie jakiś smakowity kąsek z talerza jakobinów. Pod warunkiem, że sam nie dorwie się do niego jako pierwszy… Gdyby dziewczyna miała wynajęty pokój na górze, mogłabym zostawić tam niewygodną księgę, wcisnąć jej pierścionek a Edmundowi ważkę, w podziękowaniu za gościnę. Musiałabym zapomnieć o zarobku, ale nie miałam czasu na handel. Margot Laveau zachowam na inną okazję, zwłaszcza że od dłuższego czasu bawię jako Ines.

Czas wziąć się za robotę.

Wysłuchawszy żalów młodej jakobinki, uśmiechnęłam się smutno i położyłam jej dłoń na ramieniu w geście wsparcia i zrozumienia.

— Oczywiście, że nie jesteś brzydka. Na swój sposób jesteś wyjątkowa, odróżniasz się od reszty towarzystwa. Osobiście uwielbiam ludzi, którzy odcinają się feerią barw od szarego tłumu.— Skoro chce się utwierdzić w przekonaniu, że „nie jest tak źle”, to nie widzę powodu, żeby jej tego odmówić.

— Chciałabym posłuchać, jak śpiewasz. Sama dawno tego nie robiłam, ostatni raz w duecie z Coenem w Oros — liczyłam, że jego imię jest wystarczająco znane, aby zrobić wrażenie na młodej jakobince. Słuszna część populacji Keronu znała na pamięć „Szaloną”, o czym niejednokrotnie mogłam się boleśnie przekonać. Ilekroć pojawialiśmy się wspólnie na scenie, mój „brat” był proszony o jeden i ten sam utwór…

Wreszcie przyszła kolej na ostatnią część mojej pułapki. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, odnotuję kolejny sukces na mojej obszernej liście.

— A może zaprezentujesz mi swoje umiejętności i razem coś zaśpiewamy? Mogłybyśmy spróbować gdzieś z dala od reszty. Chętna? — uśmiechnęłam się w rozbrajający sposób, a moja mina wskazywała na fakt, iż nie akceptuję odmowy.

Re: Karczma pod Kogutem

51
Dziewczę bardzo chętnie postanowiło zrobić dla Evony występ. Ruszyły więc na górę, gdzie brzydkie kaczątko zaskoczyło kobietę śpiewem, który rzeczywiście taki zły nie był. Co prawda wymagała ona nauki, aby opanować drżenie głosu i jego załamania, ale było to o tyle znośne, że przez chwilę mogłoby się zdawać, iż tak szpetna nie jest. Szlachcianka przyjęła pierścionek z wdzięcznością godną ofiarowania bezdomnemu bukłaka wody. Zostawiając tajemniczą księgę, Evony niechcący zerknęła do niej i ujrzała dziwne, tajemnicze inskrypcje. Jeśli chciała, mogła ją zachować, przypominały one bowiem zakazane zaklęcia, być może przywołania demona, być może nekromancji. Edmund z uprzejmym uśmiechem przyjął ważkę, chowając ją zaraz do kieszeni i nabierając się na jej próbę przekonania go o swojej niewysłowionej wdzięczności. Cokolwiek Evony nie zadecydowała, co zrobić z książeczką, powróciła do posiadłości Stradforda.
O wieści trudno nie było. Okazało się, że rzeczywiście, Zakon wpadł zaledwie następnego dnia o świcie do karczmy i po gruntownym przeszukaniu zabrał do przesłuchania karczmarza, Edmunda oraz brzydką szlachciankę wraz z paroma innymi podejrzanymi osobnikami. W tym samym czasie po mieście zaczęły rozchodzić się inne plotki. Ponoć jeden z tutejszych alchemików znalazł odpowiedź na zarazę sprowadzoną tutaj przez Evony. Szybko z dekretu Jakuba rozpoczęto gruntowne plądrowanie ogrodów w bogatszych dzielnicach w poszukiwaniu ozdobnej rośliny o pięknych kwiatach, lubianej przez zamożne mieszczaństwo. Choroba zaczęła się cofać. Dzień po dniu coraz mniej ludzi umierało, mniej ciał utylizowano. Wszystko zaczęło wracać do normy.
Tajemniczą wiedźmę czarownica spotykała w niektórych przypadkowych miejscach niemalże na mgnienie oka. Była ona nieuchwytna, cokolwiek Evony nie robiła, ona i tak znikała, nim w ogóle zaczęła myśleć o tej postaci. Była to dziwna sytuacja, niebywała wręcz.
Dwa tygodnie później, kobieta z Archipelagu odpoczywała w posiadłości Stradforda. Jej zadanie było poniekąd wykonane, ale mężczyzna nadal trzymał ją przy sobie - bądź ona, zależnie od punktu widzenia. Cokolwiek nie robiła, usłyszała hałasy w holu głównym, coś w rodzaju gwałtownego pukania. Było ono na tyle natarczywe, że nawet sam Carter wychynął ze swego gabinetu, by osobiście powitać tych jakże niecierpliwych gości.

Przechodzimy tutaj
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”