Re: Przystań

31
[/b]Czy to jest ten wasz kapitan? Czy ta zapijaczona morda ma zamiar was poznać? Ja kurwa zrobiłem już dzis co mogłem, zabawe z nim i jego bronią zostawiam wam, psiakrew, żadnego spokoju.[/b]

Gnom strategicznie stanął stanął za dwójką kompanów, nie miał on najmniejszej ochoty rzucać się w oczy, tak długo jak tylko się dało, a pijaczyna najwidoczniej zupełnie stracił kontakt z otaczającym światem. Klnąc coraz gorzej żalił się sam sobie że chyba nie ma nadziei by do rana sie uspokoiło ,co krok jakieś nowe zupełnie nieprzewidziane atrakcje. Teraz interesowało go tylko uciszenie pijaka nim obudzi okolice, oraz spokojne położenie się w jakimś cichym kącie, był śmiertlenie zmęczony, a adrenalina wywołana więzieniem i ucieczką zaczęła szybko go opuszczać..

Re: Przystań

32
- To on, we własnej osobie - wycedziła Cynthia przez zaciśnięte zęby.

Kapitan Morgan stał teraz w drzwiach i obrzucał gości zamglonym spojrzeniem rozbieganych oczu. Przez jego twarzy przebiegł cień strachy, a potem wykrzywił ją grymas zdziwienia. Dopiero po chwili brodaty mężczyzna zorientował się z kim faktycznie ma do czynienia. Upuścił wtedy miecz, który z głośnym brzdękiem upadł na deski i chwiejnym krokiem podszedł do cyrkowców. Długo nie mógł zdecydować, kogo uściskać najpierw, ale w końcu dopadł do Zervana, poklepał go po ramieniu i wziął pod rękę. Cynthię też przytulił w międzyczasie, przyciskając ją do siebie bardzo mocno. Dziewczyna wykręcała się delikatnie i wykręcała głowę, aby nie wdychać alkoholowych oparów, które kapitan z siebie wypluwał. Morgan nie zauważył z początku gnoma, przyczajonego gdzieś z tyło u dopiero po pewnym czasie zanotował jego obecność.

- Co do czorta?! Ktoś ty? - Wykrzyknął wtedy.

Zervan uspokoił go i przedstawił jubilera z imienia i nazwiska, podając go po prostu za ich towarzysza. Nie skłamał przecież, a dalsze wyjaśnienia i tak nie dotarłyby do zapitego mężczyzny.Ot, ewentualnie wyleciałyby mu do głowy jednym uchem, a wyleciały drugim. Morgan rozpogodził się i ściskać dłoń gnoma, trzęsąc nią tak, jakby znali się od dawna. Następnie zaprosił wszystkich, całą kompanię, do swojej kajuty. Obiecał im wyjaśnienia, obiecał też, że poczęstuje ich jadłem. Wątpia Grimbera nie protestowały - mężczyzna był tak głodny, że jego trzewia zaczynał powoli trawić same siebie, na co wskazywało donośnie burczenie dochodzące z żołądka.
.

Re: Przystań

33
Gimber obserwował witającą się trójke, a następnie mimo początkowych trudności ,sam dołączyć do pozostałych, kapitan wbrew pozorom też był postawnym mężczyzną, jednak alkohol pozbawiał go po kolei siły jak i rozumu, skoro omal nie zaatakował swoich przyjaciół, takie przemyślenia miał w głowie do czasu aż zaproponowano zejście pod pokład i zjedzenie w końcu jakiegoś posiłku. Gnom w tej chwili był więcej niż wniebowzięty, poprosił tylko Zervana o pomoc w ponownym schowaniu drabiny. Po zakończeniu ruszyli na dół. Nie mówił ani słowa, uznał że lepiej będzie jeżeli cyrkowcy załatwią topo swojemu. Wchodząc do oświetlonej i skromnie urządzonej kajuty powiedział tylko cicho do Cynthii

Błagam dajcie mi po posiłku sie wyspać, nie widzę już niemal na oczy,ale jestem równie bardzo głodny, zacznijmy.

Po tym usiadł sobie w kącie i obserwował kapitana, dwójka usiadła naprzeciwko, przytuliła się do siebie i po cichu szeptali, Gimber wiedział że absolutnie nie może przeszkadzać zakochanym,a juz na pewno nie tej chwili, dlatego oddał się myślom planując najbliższą przyszłość.

Re: Przystań

34
Na środku niewielkiej kajuty stał okrągły stolik przykryty białym, poplamionym obrusem. Walały się na nim sztućce i resztki jedzenia. W szklanym półmisku leżały samotnie dwa zielone jabłka oraz kilka niedojedzonych ogryzków. Poza tym, na ławie leżały porozrzucane kawałki chleba, kilka czerstwych bułek, a także wybrakowana kiść winogron. Obok misy ustawiony był garnuszek wypełniony jakąś zupą. Cokolwiek bulgotało w jego czeluściach, pachniało wcale przyjemnie. Morgan od razu postawił przed gośćmi trzy szklaneczki, a następnie nalał do nich bursztynowej cieczy. Trunek był słodki, zalatywał intensywnie kwiatową nutą.

Kapitan nie przymuszał nikogo do picia, nie wzniósł nawet toastu, ale swoją kolejkę wychylił bardzo szybko, bo niemal jednym haustem. Gnom usiadł na skrzyni w kącie izdebki i obserwował rozbawionego gospodarza. Cynthia oraz Zervan zalegli po drugiej stronie stołu, naprzeciw jubilera i rozmawiali ze sobą szeptem. Morgan tymczasem przysiadł na jednej z szafek, w milczeniu skubiąc jedną z suchych bułek. Próbował zagadać do gnoma, podsuwając mu pod nos szklanicę z napitkiem.

- No, panie gnom, nie wyglądasz mi pan na cyrkowca! - Wykrzyknął, śmiejąc się w głos.

Cynthia i Zervan zamilkli, naraz jakby spoważnieli. Ich spojrzenia zwróciły się w stronę Grimbera.

Re: Przystań

35
Mości kapitanie adept ze mnie, zwinnym jest ale toć to mało, trza mi sie uczyc, a zręczność Cynthi i siła Zervana, toż to najlepsze nauczyciele som, małym to i do byle jaki sztuki mnie wezmom, bym se dorobił a ludziom humor porawił, głupim jest kapke, ale do roboty sie nadam nie ? Potwierdzicie gospodarzowi co ?

Gnom momentalnie przybrał rolę idioty, wiedział że pokazując swoja prawdziwą stronę zaprzepaścił by szansę na ucieczkę z tego piekła, miał tylko nadzieję że kapitan da się nabrać, o dwójke, która teraz powinna gorączkowo rzucić się do potwierdzenia jego słów był spokojny, udowodnili już że czego jak czego, ale sprytu i inteligencji im nie brakuje. W między czasie by uspokoić się zaczął głośno siorbać zupę z podstawionego naczynia ,a dodatkowo maczać w niej czerstwy chleb, zdecydowanie wolał wyjść na prostaka w tej sytuacji..

Re: Przystań

36
Kuglarze jak na rozkaz zaczęli potakiwać głowami i utwierdzać Morgana w przekonaniu, że Grimber jest tylko początkującym członkiem ich małej, cyrkowej trupy. Na całe szczęście, kapitan był wciąż mocno nietrzeźwy i od razy łyknął tę wyssaną z palca bajeczkę. Nie zadawał nawet dalszych pytań, bo gorzałka po raz kolejny uderzyła mu do głowy. Zamiast kontynuować rozmowę i zabawiać gości, przeszedł się po izbie, a potem oznajmił zapitym głosem:

- Idę spać! Dobranoc!

Potem wyszedł z kajuty jak gdyby nigdy nic, dość głośno trzaskając za sobą drzwiami. Cynthia, Zervan i Grimber zostali sami. Nareszcie sami! Koniec końców, doczekali się choć chwili spokoju. Mogli teraz odreagować doświadczenia kilku minionych dni, przegryźć coś, podpić sobie. Kuglarze nie czekali na niczyje pozwolenie - porwali ze stołu coś do jedzenia, usiedli wygodniej i zaczęli rozmawiać między sobą, zaczepiając co chwilę gnoma. Grimber skończył jeść już swoją zupę, mógł też przestać udawać przygłupa. Dostał wreszcie to, czego chciał, na co sobie zasłużył - czas relaksu, szansę na odprężenie oraz ogarnięcie zszarganych nerwów. Potrzebował odpoczynku, psiakrew! Ostatnio był tak zmęczony, kiedy przez kilka nocy z rzędu, bez wytchnienia pracował nad recepturą Uśmierzacza Codzienności. Recepturą, która, choć jeszcze niedokończona, spoczywała teraz bezpiecznie w jego kieszeni. Ciasną kajutę, zalaną nocnym mrokiem, wypełnił szum morza. Fale delikatnie kołysały łajbą, podmywając każdą burtę. Cynthia ściągnęła z siebie czapkę i rzuciła ją na podłogę, nogi położyła na stole.

- Jak przyjemnie - zamruczała, wkładając ręce pod głowę. - Zervan, dolej mi rumu.

Mężczyzna bez wahania spełnił jej polecenie, przechylając butelkę nad szklanką. Sobie oraz gnomowi też nalał więcej trunku - nie pytając nawet o pozwolenie. Po chwili podniósł szklankę do góry, wstał z krzesła i powiedział:

- Za naszą współpracę! Co trzy głowy, to nie jedna, a skoro mamy ze sobą genialnego gnoma, to wszystko nam się uda!
.

Re: Przystań

37
Gnom o ile to możliwe przy jego karnacji pokraśniał aż z dumy słysąc słowa Zervana, ucieszony tą pochwałą szybko uznał że musi koniecznie powiedzieć też coś miłego, to były pierwsze bezpośrednie tak miłe słowa jakie tu usłyszał...

Wiecie ,dziękuje za te słowa, ale nie do końca zasłużyłem, gdyby nie wy już dawno nie było by ani mnie ani mojego pomysłu, jesteście olbrzymią częścią mojego dzieła i myślę że tworzymy fantastyczny zespół, was łączy miłość a nas łączy przyjaźń. Dwie najmocniejsze więzi ,co może nas powstrzymać, teraz już tylko możemy dążyć do kolejnych sukcesów i pilnować się w nowym miejscu, mam nadzieję, że skoro już po półncy. Dzis rozpoczynamy nowe życie i oby było lepsze niż to które zostawiamy za sobą tutaj. Za nasz sukces i oby sen dziś zregenerował nasze siły ku nowej przygodzie przyjaciele.

Kończąc przemowę podniósł swój kubek , poczekał aż oni zrobią to samo i z uśmiechem wychylił do dna, potem jeszcze raz kiwając im głową, ułozył sie na ławie na której siedział przedtem by zasnąć. Trunek rozgrzał jego ciało i pozwolił szybko oddać sie w opieke bogom, którzy miał nadzieje, ześlą mu spokojny sen.

Re: Przystań

38
Kiedy gnom pogrążył się wreszcie we śnie, kuglarze wykończyli butelkę rumu i sami także wkrótce posnęli. Zervan ułożył się na podłodze, a Cynthia zaległa obok niego, kładąc mu głowę na piersi.

Noc przeminęła bardzo szybko, przegoniona przez rozświetlony poranek. Księżyce ustąpiły miejsca słońcu, które od świtania przygrzewało mocno, jak na mroźne, północne standardy. Wszystko wespół budziło się do życia; świat otwierał zaspane oczy, witając ranne ptaszki czystym, błękitnym niebem.

Grimbera obudziły czyjeś podniesione głosy. Kuglarze od dawna byli już na nogach i właśnie rozmawiali z kimś, kto stał przy drzwiach kajuty. Gnom nie rozpoznawał jego głosu, ale był przekonany, że to jakiś młody mężczyzna, może nawet sam kapitan Morgan. Dopiero po chwili spostrzegł, że poza klitką także rozbrzmiewały czyjeś wołania. Pokład wypełnił się nagle ludźmi, a na deku panowało jakieś zamieszanie. Pokrzykiwania docierały do jego uszu wymieszane z szumem fal oblewających statek. Cynthia obróciła głowę i zobaczyła, że Grimber już wstał, toteż kiwnęła na niego głową i powiedziała:

- Ha, pospałeś sobie, królewiczu! Zbieraj się, załoga już jest, niedługo odpływamy.

Poruszenie na łodzi wywołane było przygotowaniami do odbicia od brzegu. Skoro świt, na statek przyszli członkowie załogi, który do tej pory szlajali się po mieście, albo marnowali czas w portowej karczmie. Nie był ich wcale wielu, bo to raptem cztery osoby, ale ktoś przecież musiał pokierować statkiem. Grimber nie znał nikogo z marynarzy, a miał przecież odbyć z nimi długą podróż. Wypadałoby tedy przywitać się i pokazać nowym znajomym z jak najlepszej strony. Gdy łajba Morgana wyruszy na głębokie morze, nie będzie już odwrotu, a miała przecież odpłynąć lada chwila.

Jeśli gnom nie zerwał się jeszcze z miejsca, to teraz musiał to zrobić. Zervan pomachał do niego ręką, odchylił szerzej drzwi i zawołał wesoło:

- Grimber, choć no tutaj! Poznaj Gutsa, kwatermistrza.
.

Re: Przystań

39
Gnom szybko obudził w sobie wspomnienia wczorajszego wieczoru i z zacięciem wrócił do roli wioskowego przygłupa, przywował najgłupszy uśmiech na twarz i rzucił sie do drzwi z okrzykiem.

Kaj ten kwatermajster he ? Witej i powidz czy przydzie spać mi na ziemi cały rejs? Długo bedziemy se pływać po ty wodzie? bom ciekawy, słab7 żem jest w liczbach,ale mnie przyjaciele wytłumaczom co i jak, i najważnijsze, mocie tu kuchnie gdzie? Głodnym piekielnie bogom nie ubliżając i bym co chrapnął z rana ,a może i sie napił he ?

Robiąc z siebie bez wątpienia największą atrakcje rozpoczynającego rejsu wypadł na pokład i zaczął gorączkowo każdego członka załogi witać z idiotycznym uśmiechem i jeszcze głupszymi komentarzami, tego zaoytał co robi, tamtego gdzie śpi, kolejnego o posiłki, zadawał pytania bez ładu i składu byle nie wyjść z swej roli, aż przywował go znowu Zervan i pokazał wzrokiem ponownie zejście na dół. Martwiąc się czy nie przesadził, gnom czekał pod pokładem aż olbrzym do niego znów zejdzie.

Re: Przystań

40
Zervan wszedł do kajuty po krótkiej chwili, zamykając za sobą drzwi. Spokojnym krokiem zbliżył się do gnoma i stanął przed nim, krzyżując ręce na piersi. Robił tak często, chyba weszło mu to już w nawyk. Opuścił głowę, spojrzał Grimberowi w oczy i wybuchnął śmiechem. Uśmiech na jego twarzy rozszerzył się jeszcze bardziej - wyglądał całkiem upiornie. Kuglarz klasnął w ręce i nagle przestał rechotać. Zamiast tego pociągnął nosem, po czym powiedział do przyjaciela z rozbawieniem w głosie:

- Świetny z ciebie aktor, doprawdy! Cyrkowiec jak znalazł! Ale spokojnie, nie wczuwaj się aż tak bardzo, bo to źle wpłynie na twoją reputację. Kiedy już wypłyniemy, będziesz mógł przestać udawać. Uwierz mi, nie wyrzucą cię przez to za burtę. Bądź po prostu sobą, to jest zawsze najlepsze wyjście. Zapamiętaj moje słowa.

I to by było na tyle. Zervan nie miał Grimberowi już więcej nic do powiedzenia. Bez pośpiechu opuścił izdebkę i udał się z powrotem na dek, gdzie dołączył do Cynthii, by pomóc jej przy przestawianiu beczek. Gnomowi polecił, by ten też znalazł sobie jakieś zajęcie.

Wszyscy krzątali się po pokładzie, chwytając robotę jak leci. Gnomowi też wpadło w łapy kilka mniejszych zadań. To trzeba było rozplątać jakieś zasupłane liny, to owoce poprzebierać, bo część z nich pogniła, to pomóc w przenoszeniu skrzyń. W taki sposób, przy pracy, minął załodze cały poranek. Na łodzi panował dobry nastrój, gdyż wszyscy byli podekscytowani zbliżającą się podróżą. Łajba, którą kapitan pieszczotliwie nazywał Muszelką, była już niemal gotowa do wypłynięcia. Pozostało jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, ale zabiegi miały się już ku końcowi. Teraz wystarczyło tylko przypilnować Morgana, żeby znów nie zachlał pały, bo w końcu pijany kapitan, to żaden kapitan. No, a ktoś musi przecież tym wszystkim dowodzić.

Grimber podczas swojego krótkiego pobytu na deku zdążył już poznać większą część załogi. Cała ekipa składała się z ośmiu osób, wliczając w to gnoma i jego cyrkowych towarzyszy.
Kapitan Morgan, mający się za pirata starzec, był właścicielem łodzi, która miała ich ponieść do Grenefod.
Guts robił za kwatermistrza i zarządzał towarami przewożonymi na statku. Pełnił także funkcję pokładowego kucharza.
Oprócz tych dwóch jegomościów, gnom natknął się również na młodego elfa imieniem Roy, który był nawigatorem.
Spotkał też Caskę, narzeczoną Gutsa. Kobieta płynęła z nimi, żeby przypilnować swojego chłopa. Poza tym, pomagała mu w kuchni.
Ostatnim członkiem załogi, z którym Grimber do tej pory nie rozmawiał, okazał się Puck - sternik, tragarz, półork.
I w takiej właśnie kompanii przyjdzie gnomowi spędzić następny tydzień, bo, jak zapowiedział Roy, tyle ma potrwać podróż miedzy portami. Nie mniej niż niż sześć, nie więcej, jak dziesięć dni. No, chyba, że coś pójdzie nie tak. A nie należy wykluczać takiej możliwości, bo wody kerońskiego morza bywają czasami zdradliwe.

Tymczasem poranek minął i słońce wisiało już wysoko na niebie. Grimber patrzył właśnie za burtę, na rozhulane fale, gdy usłyszał za sobą głos Morgana.

- Hejże, załogo, zbiórka przy sterze - krzyknął kapitan, drąc się jak stare prześcieradło. - No, rychło, psubraty!

.

Re: Przystań

41
Grimber, mimo iż członkiem załogi nie był szybko ruszył za półorkiem, by stanąć i wysłuchać, miał nadzieję ostatnich słów na ziemiach księcia, miał nadzieję, że ruszą jak najszybciej,a on za radą Zervana będzie mógł być sobą, cały dzień zerkał z niepokojem na ląd czy aby nie zbliża się straż lub inny diabeł. Z ulgą obserwował, że nic takiego nie miało miejsca. Zapoznając się z członkami załogi, miał dziwne przeczucie,, że mimo swoich starań marynarze dobrze wiedzieli, że nie należy do grupy cyrkowców, ale mimo to byli bardzo mili i objaśniali mu wszystko, szczególnie gdy nie miał bladego pojęcia co ma zrobić ze zleconym mu zadaniem. Czas zleciał mu szybko, w międzyczasie jeszcze zagryzł kilka jabłek, posłuchał opowieści o miejscu, do którego płynęli, a które miało być jego nowym domem. Uciął sobie nawet pogawędkę z Cynthią, intrygowały go jej iluzji, ale stwierdziła, że nie czas na naukę, może, gdy będą na morzu, był ciekaw, czy czegoś może go nauczyć. Teraz jego myśli jednak były wyłącznie przy kapitanie krzyczącym by każdy z załogi podszedł, stając nieco z tyłu, wyczekiwał z uwagą jego słów.

Re: Przystań

42
Morgan wrzeszczał na swoich załogantów bez wytchnienia, wymachując w powietrzu swoją obnażoną szabelką. Próbował chyba ciąć przez wiatr, bo ruszał ramionami tak gwałtownie, jakby właśnie toczył z kimś zażarty pojedynek na śmierć i życie. Wskazując brzeszczotem na Pucka, który zwlekał z przyjściem, rzucił w morską toń kilka soczystych bluzg. Zaprzestał wygłupów dopiero wtedy, gdy wszyscy stawili się na pokładzie, gotowi do wysłuchania pouczającej tyrady. Zervan objął Cynthię w pasie, Roy przysiadł na deskach, a Guts ze swoją kobietą stali opodal, patrząc na kapitana z zaciekawieniem. Grimber też zajął sobie dogodne miejsce i jął nadstawiać uszu.

- Muszelka poniesie nas ku nieznanym wodom! - Wykrzyknął Morgan, a młody elf skwitował to głośnym westchnięciem, które kapitan jednakowoż zignorował. - Będziemy płynąć dzień i noc, noc i dzień, aż w końcu dobijemy ponownie do brzegu. Nic nas nie powstrzyma, bo niestraszne nam są wysokie fale, ni morskie bestyje. Wszystkiemu damy radę, bo moja łajba jest przecież niezapa... niezatapa... niezatapialna! Na dno nie pójdzie, a jak pójdzie, to ja pójdę razem z nią!

- I my tedy też się potopimy? - Wtrącił swoje kwatermistrz, ściskając mocniej Caskę.

- A nawet jeśli, to i co? - Odparł mu na to kapitan. - Śmierć na morzu bohatyrów godna!

- Niech Ul ma nas w swojej opiece - powiedział Zervan, ale jego słowa nie dotarły do uszu Morgana.

Po tym wszystkim właściciel łajby zupełnie zapomniał języka w gębie. Zrazu pieprzył coś trzy po trzy, ale widać było już na starcie, że żaden jest z niego krasomówca. Gadał coś o podróży, o tajemnicach, skarbach, o szkorbucie wspomniał też słowem, lecz co chwilę tracił wątek i gubił się we własnych myślach. Jako, że nie mógł sklecić naprędce porządnego zdania, to nagle porzucił tyradę, a na sam koniec rozkazał wszystkim, by rychło szykowali się do wypłynięcia.

Roy i Cynthia zaczęli stawiać żagle i odwijać liny, a ktoś inny pobiegł na pomost, aby nareszcie odcumować łódź. Puck dopadł tymczasem do steru, by po chwili zacząć kręcić nim jak kołowrotkiem od wrzeciona. Bawił się przy tym jak małe dziecko, któremu ojciec sprawił nową zabawkę. Załoganci byli podekscytowani, niespokojni, zniecierpliwieni, dość już mieli siedzenia na lądzie. W ich żyłach, zamiast krwi, płynęła słona, morska woda! Kuglarze obudzili w sobie marynarskiego ducha, bo z radością pomagali wszystkim w ich pracach. Nawet Cynthia, która wcześniej przekonywała gnoma, że nie znosi pływania, zakasała rękawy i asekurowała Zervana przy rozwijaniu jakiegoś sznura. Grimber też służył towarzyszom jak tylko potrafił, choć nie znał się przecież zbyt dobrze na żegludze. Stał tedy u boku Caski, wespół z nią przerzucając pakunki z jednej skrzyni do innej. Szło im całkiem zręcznie, choć tobołków do przeniesienia było całkiem sporo.

Pochłonięty pracą gnom nawet nie zauważył, gdy Muszelka odbiła od brzegu i zaczęła powoli oddalać się od portu. Statek zgarniał wiatr w żagle, jak gdyby sam Sulon dmuchał w nie swoją boską piersią. Łódź mknęła do przodu, zostawiając Qerel gdzieś tam, z tyłu. Paskudne miasto przyniosło Grimberowi wiele kłopotów. Chociaż, gdyby się głębiej nad tym zastanowić, to przecież nie mieścina była zła. Po prostu - ludzie kurwy, a gnomy, jak się okazało, wcale nie lepsze od nich. Grimber spotykał do tej pory na swojej drodze tylko takie osoby, którym jego dobro było nie w smak. Psie juchy, popaprańce, namieszali w jego życiu! Ale kto wie, kto wie? Może los wreszcie się odmienił? W Grenefod wszystko będzie inne, nowe, niezbadane.

Pióro, którym los zapisywał przygody Grimbera, straciło kolejną stalówkę. Na pergaminie egzystencji pojawiły się najpierw czarne plamy inkaustu, a dopiero potem wyrosła znikąd gruba, pozioma krecha. Gnom zakończył właśnie pewien rozdział w swoim życiu i tylko od niego będzie zależało, co zrobi z zapisaną kartką.
Może ją spalić.
Może ją zachować.
Może o niej zapomnieć.
Może wiele, ale nie na wszystko mu pozwolę... hyhy.

.

Re: Więzienie i przystań

43
Evony została aresztowana w posiadłości lorda Cartera Stradforda.

Dziewczyna spędziła w więzieniu sporo czasu. A przynajmniej tak jej się wydawało. Ile dni minęło od pamiętnego aresztowania? Nie miała pojęcia. Oddzielone od siebie cele wystarczyły dokładnie na tyle, żeby nie umrzeć. Nic więcej, nic mniej. Chleb i woda wciąż podawany był dwa razy dziennie. Czasem chleb toczyła już pleśń, ale nikt nie wybrzydzał. Alternatywą były drobne robaki albo własny brud spod paznokci. Niewielkie menu, ale codziennie tak samo dobre. W tej sytuacji, Evony była tak gotowa do używania swoich czarów, jak do występu na balu na królewskim dworze.

Czyli wcale.

Tutaj mogła poczuć się też w końcu jak prawdziwa księżniczka, z całym pokojem tylko dla siebie. Patrząc na swoje nowe otoczenie mogła obserwować aż cztery ściany i jeden sufit. Istne przekleństwo dobrobytu. A czasu na obserwacje miała tutaj aż nadto.

Powiedzieć, że jej poczucie czasu zanikło, to niedopowiedzenie. Oczywiście, wciąż potrafiła rozróżnić dzień od nocy, nie było z nią jeszcze tak źle. Jeszcze. Ale poza malutką imitacją okna, wiedźma naprawdę nie miała zbyt dużego kontaktu ze światem zewnętrznym. Kwestią czasu wydawały się pierwsze symptomy szaleństwa, nieuniknionego w tak beznadziejnej sytuacji. Od korytarza oddzielały ją drewniane drzwi, okute metalową ramą. Od ostatniego kontaktu z drugim człowiekiem mogły minąć równie dobrze dni, tygodnie co i miesiące. Jedyną atrakcją dla kobiety były krzyki, dobiegające z innych części więzienia. Czasem słyszała też głuche uderzenia, z rzadka metaliczne trzaski. Wątpliwa rozrywka. Jedyna rada, jaką usłyszała zza drzwi, to rozgniatanie okolicznych robali gołymi stopami. Mało eleganckie zajęcie, trzeba przyznać, ale w takich warunkach… Nie brzmiało to wcale najgorzej. Czymś trzeba się przecież zająć, żeby do cna nie zwariować.

Umysł Evony zdawał się być zawieszony w pajęczynie. Bez zewnętrznej stymulacji kobieta odczuwała znużenie i inercję. Z drugiej strony - nic nie przeszkadzało jej w planowaniu, i knuciu. Jak zachować się w tej sytuacji? Tworzenie kolejnych pomysłów na przeżycie tej farsy to jedyne, co pozwalało nie umrzeć tu z nudów. A coś jej podpowiadało, że nowe plany będą jej teraz potrzebne, jak sakirowcowi brewiarz.

Monotonię przerwał huk otwierających się drzwi. Do środka pomieszczenia wpadło trochę ostrego światła, a za nim trójka strażników. Nim kobieta zdążyła się rozeznać w sytuacji, miała na głowie płócienny worek. Śmierdział dokładnie tak samo, jak cały ten areszt. Był też dokładnie tak samo jasny i wygodny, jak nadobny przybytek. Evony złapano pod ręce, a świat zakręcił się jej przed oczami. Przez kolejne kilka minut była gdzieś ciągnięta, w tym dwukrotnie po schodach.

- No - zachrypnięty, znudzony głos odezwał się z ciemności. Cokolwiek miało to znaczyć.

Evony usadzono na drewnianym taborecie. Zerwano jej worek z głowy. Razem z nim pożegnała też kilka włosów. Naprzeciw siedział zakonnik. Na oko czterdziestoletni. Łysiejący od dobrych trzydziestu, patrząc na resztki włosów. Obrazu dopełniała wykrzywiona morda, z której pachniało cebulą i śmietaną jednocześnie. Nim zdążył się porządnie przedstawić, wymierzył kobiecie tak solidny cios w twarz, że musiała jeszcze raz policzyć zęby.

Re: Więzienie i przystań

44
Jakież to życie bywa przewrotne... Muszę przyznać, że to, co zrobił ze mną Zakon Sakira zasługuje na pełne uznanie. W młodości często byłam zamykana na klucz przez matkę, jednak jedwabna pościel i cztery posiłki dziennie były jedynie miłym wspomnieniem w porównaniu z tym, co tu oferowano. Wszędzie bród, smród i robactwo, a w tym wszystkim cień wewnętrznej Evony, którym się stałam. Codziennie drżałam o własne życie, słysząc kroki za drzwiami. Czas płynął tu bardzo długo, a fakt, że w każdej chwili mogę zostać poprowadzona na stos, ani trochę go nie umilał. Codziennie powtarzałam sobie, że trzeba wziąć się w garść, przetrwać ten chwilowy kryzys i niedogodności. Pocieszałam się, że może Stradford znajdzie jakiś sposób… Nie. Znałam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że w zamian za ocalenie własnej skóry, sam podłożyłby ogień na chrust pod moimi stopami. Nie kiwnie palcem w mojej sprawie. Fakt- byłam dla niego cenna, ale nie aż tak…

Lista moich wrogów poszerzała się z każdą chwilą. Pierwsze miejsce wywalczyła sobie moja niedoszła przyjaciółka „po fachu”, która swoimi odwiedzinami ostatecznie przypieczętowała swój los. Widząc kosę nad sobą, początkowo poczułam strach, który po dłuższym przemyśleniu przerodził się w ulgę. Szybka śmierć była lepsza niż stos…
– Niedoczekanie twoje – odpowiedziałam, uśmiechając się przy tym złośliwie. Miałam teraz dwa powody, które motywowały mnie do opuszczenia więzienia- Stradford i wiedźma. Lorda pogrążę w pierwszych zeznaniach, jeżeli tylko zostanę dopuszczona. Ile jeszcze będą mnie tu trzymać?! Tak… Bez wątpienia Carter był właściwym powodem aresztowań, a ja jedynie pionkiem, na który padł cień jego intryg. Wiedźmę dopadnę, gdy tylko odzyskam siły i magię, która teraz byłaby bezcenna.

Z każdym dniem słabłam coraz bardziej. Niedożywienie wywoływało u mnie zawroty głowy i senność, całkowicie zaburzając mój rytm dobowy. Po prawdzie to dzień i noc nie specjalnie się tu różniły, a czas mogłam równie dobrze odmierzać częstotliwością podawania posiłków. Czułam, że mój umysł balansuje na granicy szaleństwa, które wynikało z całkowitej bezradności. Jęki innych nie były niedogodnością, wręcz przeciwnie- stały się przyjemną muzyką dla moich uszu, która upewniała mnie w przekonaniu, że nie jestem tu sama a fakt, że strażnicy wybrali sobie na ofiarę kogoś innego niż ja, dodawał mi otuchy. Starałam się trzymać w ryzach, chcąc nie popaść w obłęd i nie zacząć zachowywać się jak zwierzę, wszak byłam arystokratką, choć tu nie miało to najmniejszego znaczenia. Nie, nie, nie! Śmierć na stosie była niedopuszczalna, jestem arystokratką! Powinni mnie otruć, nie spalić... Tak umiera arystokracja. Ewentualnie ściąć…

Weź się w garść.

Nagle mnie olśniło- skoro rodzaj kary jest inny w zależności od przewinień, to wystarczyłoby zmienić powód oskarżenia. Lepiej! Zmienię oskarżoną, z czarownicy w obłąkaną. Wtedy zamiast na stos, odeślą mnie do pierwszego, lepszego medyka… Najlepiej mężczyzny, chociaż kobietę też owinę wokół palca. Kilka dni na dojście do siebie i mój opiekun osobiście pomoże mi w ucieczce. Pozostaje jedynie dobrze odegrać swoją rolę, co w tych warunkach nie powinno być trudne. Co prawda będzie to wymagało ponownego przekroczenia ram „klasy” i szlachectwa, ale w tej sytuacji najważniejszym było przetrwanie.

Zaczęłam krzyczeć wniebogłosy, gdy tylko światło słoneczne przestało dochodzić do mojej celi, do tego stopnia, że kilka razy doprowadzano mnie do porządku ciosem w twarz, na który reagowałam opętańczym śmiechem, przyprawiającym o dreszcze nawet wewnętrzną Evony. Gdy zaczynał padać deszcz, uderzałam stopniowo pięściami w ścianę, tylko dla zachowania pozoru, gdyż
usłyszawszy jedynie kroki za drzwiami, zamiast rąk zaczynałam używać głowy. Dorobiłam się nawet kilku siniaków, krwawiących blizn i możliwe, że lekkiego wstrząsu. Otrzymaną w ten sposób krwią wysmarowałam połowę twarzy. Przy każdym podawaniu posiłków rozmawiałam sama ze sobą, mówiąc, że plotę wianek na ślub ze Stradfordem. Cóż… Nic lepszego nie przyszło mi do głowy, poza tym zamierzam udawać wielce zakochaną w swoim lordzie- czyli po prostu idiotkę, która liczyła na Sulon raczy wiedzieć jak wielką miłość. Dzięki czemu może przestaną patrzeć na mnie jak na czarownicę, a zobaczą naiwną, zagubioną dziewczynę. Poza tym zamierzałam wykorzystać ten motyw przeciwko Carterowi, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Oprócz bólu od uderzeń głową w mur całkiem nieźle się bawiłam, a czas zaczął jakby szybciej płynąć.

Wejście strażników było tym, na co czekałam od dłuższego czasu. Miałam nadzieję, że odpowiednio przygotowałam grunt pod spektakl, jaki zamierzam urządzić Sakirowcom.
– Goście weselni! Witam! Witam! – wykrzyczałam na widok mężczyzn, nucąc pod nosem jedną z piosenek Coena. W międzyczasie plotłam wianek ze słomy pozyskanej z rozdartego siennika. Gdy tylko strażnicy założyli mi worek na głowę, roześmiałam się głośno.
– To mój welon? Mój welon? Nie, nic przez niego nie widzę! Mój lord nie będzie mógł mnie pocałować, w tym welonie! – oczywiście nie stawiałam najmniejszego oporu, śmiejąc się w najlepsze. Choć w rzeczywistości wcale mi do śmiechu nie było, ale musiałam grać do końca, nie pozostawiając cienia wątpliwości co do mojego stanu zdrowia.

Gdy odzyskałam zdolność widzenia, moja twarz zetknęła się z pięścią Sakirowca. Zacisnęłam zęby z bólu i przełknęłam ślinę wraz z metalicznym posmakiem krwi. Następnie spuściłam pokornie wzrok na podłogę i zaczęłam szlochać.
– Czemu znów mnie bijesz, najdroższy? Czyż nie podoba ci się suknia, którą wybrałam na nasz ślub? Miałam też wianek, piękny wianek, ale goście podarowali mi welon – to mówiąc, mrugnęłam do mężczyzn, którzy założyli mi worek na głowę, po czym znów roześmiałam się w opętańczy sposób. Jedyne co mnie zastanawiało, to jak dalece jest to gra z mojej strony, a w jakim stopniu rzeczywiście jestem obłąkana.

Re: Więzienie i przystań

45
Sakirowiec wydawał się z lekka zaskoczony tym, co właśnie zobaczył. Jasnym było, że zacznie od rozwiązań siłowych. Nie bez kozery nosił zakonne barwy. Ale takie przedstawienie? Nawet jeśli Evony była troszkę bardziej szalona, niż przed wizytą w więzieniu, to tylko poprawiło to jej umiejętności aktorskie. Nawet, jeśli zaczęła używać ich w podobnej desperacji. Korzystając z chwilowej ciszy, kobieta mogła rozeznać się w sytuacji, przynajmniej do pewnego stopnia. Pierwsze spojrzenie skierowała na rozkład pokoju.

Cztery białe ściany wyznaczały pokój przesłuchań, bez większej finezji czy zdobień. Sufit pozbawiony był ozdób, a posadzka była prostą, miejską wylewką. Proste pomieszczenie wydawało się dość przestronne, z dwoma dużymi oknami na przeciwległych ścianach. Byli na pierwszym piętrze, co zdradzały budynki widoczne za oknami. Światło padało na zakonnika z jednej strony, rozświetlając jego płaszcz do wściekłej bieli. Zupełnie jak kawałki drewna, kiedy znajdują się w środku płonącego stosu. Drobiny kurzu wirowały w powietrzu, kiedy mężczyzna zerwał się z krzesła. Stał naprzeciw kobiety, wrzeszcząc ile sił w płucach:

- Nie ma dla ciebie ratunku, czarownico! Zachciało ci się demonów?! W środku Keronu, kurwa! - książeczka wylądowała na stole z imponującym impetem. Widać było w tym wprawę i sugestię, że łysy jegomość zwyczajny był rzucać większymi formatami.

Na przykład ludźmi.

Na przykład na sam szczyt stosu.

Nawet jeśli początkowo wydawał się zaskoczony, to szybko wrócił do swojej strefy komfortu. W końcu to tylko fanatyk, nie u niego miejsce na myślenie. Sprowadzał się więc do powtarzania tych samych pytań, w różnej kolejności. Bez pardonu atakował, narażając misternie tkany spektakl Evony na fiasko. Nie zostawiał jej ani piędzi miejsca na niepewność, zawahanie czy fałszywe alibi. Wrzeszczał więc w najlepsze, prosto w twarz kobiety. Po prawdzie, to niewiele więcej posiadał w swoim arsenale śledczego...

- Stradford wyśpiewał nam wszystko. O sobie. O tobie. O wszystkich szlachciurach, których zdążył poznać. Powiedział nam nawet o rzeczach, o których nie miał zielonego pojęcia. Ileż to potrafi wyciągnąć z człowieka, imaginuj, rozgrzany sztylet. Dużo!

Zakonnik wściekał się i niemalże pienił, przy kolejnej z rzędu rundzie pytań. Czasem wydawać się nawet mogło, że nie o same odpowiedzi mu chodziło. Kilka razy zdążył przerwać czarownicy, nim w ogóle zaczęła mówić. Niektóre frazy, które wykrzykiwał, nie miały nawet konstrukcji pytania. Ciężko było utrzymać koncentrację, kiedy taki potok słów wciskał się do uszu.

- Zamierzasz mu się odpłacić, czy będziesz go bronić do ostatniej chwili, co?! - łysy zakonnik spojrzał jej prosto w oczy. Słyszała to pytanie już któryś raz z rzędu. Sakirowiec sapał ciężko, wciąż gotowy do walki. Najlepiej takiej, gdzie pojedynkują się na słowa i pięści jednocześnie.

- Idziesz na dno! Jak cholerny kamień! - drab wzbudził w sobie pierwiastek poety, kończąc kolejną z rzędu wiązankę. Tym razem dorzucił drugi cios w twarz, zniecierpliwiony całą sytuacją. Wyraźnie chciał wymusić na czarownicy zeznania - a im szybciej, tym lepiej.

Evony mogła być pewna, że niezależnie od swoich odpowiedzi, na ratunek nie ma co czekać. Stradford wystawił ją przy pierwszej możliwej okazji, to jasne. Pewnie chodzi już wolno, zapomniawszy o swojej… No właśnie. Kim była dla niego teraz, po wypełnieniu obowiązków? Coś podpowiadało jej, że doskonale zna odpowiedź.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”