Re: Więzienie i przystań

46
Rozeznanie się w obecnej sytuacji nie było wielce pomocne, wszak odkryłam tylko to, co wcześniej już wiedziałam- moje położenie jest bardzo niekomfortowe. Sala przesłuchań nie odbiegała od moich dotychczasowych wyobrażeń, podobnie jak przesłuchujący sakirowiec. Kolejny twardogłowy osiłek, którego największym sukcesem intelektualnym było dodanie dwóch do dwóch i otrzymanie wyniku cztery. Powinnam się przyzwyczaić, całe życie pracowałam z głupszymi od siebie. Jednak w tym wypadku ograniczało mi to nieco pole manewru, dlatego ucieszyłam się z obranej uprzednio taktyki grania obłąkanej, zakochanej w swoim panu idiotki. Postanowiłam więc brnąć w to dalej, za wszelką cenę nie odkrywając prawdziwych kart.

Krzyki mężczyzny nie były w stanie wyprowadzić mnie z równowagi ani tym bardziej przerwać spektaklu, który dla niego zaplanowałam. Byłam przyzwyczajona i odporna na wszelkie manipulacje czy próby perswazji, nawet tak sugestywne, jak ta. Nauki matki dotyczące zachowywania zimnej krwi nie poszły w las, a przez lata zdążyłam opanować tę sztukę do perfekcji. Każdego dnia liczyłam, że któregoś dnia wrócę do domu, znacznie silniejsza niż wtedy, gdy go opuszczałam. Doprowadziłabym do konfrontacji z matką i pokazała jej, jak wiele osiągnęłam bez jej protekcji. Kolejny powód, żeby przeżyć to pieprzone polowanie na czarownicę.

– Czemu na mnie krzyczysz najdroższy? Czyż nie byłam dla ciebie dobra? Nie? Wspierałam, pocieszałam, przymykałam oko… Oko przymknęłam na to, na co inna kobieta nie przymknęłaby oka! – ostatnie zdanie wykrzyczałam sakirowcowi prosto w twarz. Następnie spuściłam wzrok i zaczęłam nucić kolejną z piosenek Coena. Braciszka Coena…, roześmiała się Chloe. Z zamyślenia wyrwało mnie uderzenie książki o blat. Właśnie tego się obawiałam… Był to gwóźdź do mojej trumny, koronny dowód moich przewinień. Jeżeli go nie obalę, wyląduje na stosie a Stradford pozostanie bezkarny. Niedoczekanie jego! Musiałam wprowadzić drobne poprawki do przygotowanego spektaklu.

– Demonów? Demony! Demony! Wiedźma oddawała cześć demonom i śmierci…– to mówiąc, zaczęłam przyglądać się ze skupieniem książce. Musiałam przy tym pilnować, aby moje spojrzenie nie zdradzało cienia świadomości, podobnie jak wyraz twarzy. Niestety, nie zdążyłam dokończyć swojej kwestii, gdyż zostałam zaatakowana kanonadą z ust sakirowca. Darł się tak głośno, że ciężko było zebrać myśli a momentami nawet zrozumieć, co miał do przekazania. Moją uwagę przykuł wątek Stradforda oraz próba zbicia mnie z tropu, propozycją zemsty. Było to bardzo kuszące, jednak gdybym wyłamała się z przedstawienia, przestałabym być wiarygodna. Nie… Zemszczę się w inny sposób. Wewnętrzna Evony uśmiechnęła się na samą myśl o rozgrzanym sztylecie, przykładanym do ciała Cartera. Pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu zamiast ostrza, dotykały go moje dłonie. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się zmusić starego lorda do wrzasku.

Dzielnie przyjęłam cios, przełykając ślinę z metalicznym posmakiem krwi. Mimo bólu szczęki roześmiałam się złowieszczo, przenosząc wzrok prosto na twarz przesłuchującego mnie mężczyzny.

– Znów mnie uderzyłeś, Stradfordzie. Dlaczego?! Wiesz już, że cię przejrzałam? To książka tej dziwki, którą tak chętnie gościłeś w swoich komnatach! Czarcia kurwa, mówiłam, wiedźma! Z ważką na szyi! A ważka taka piękna… Chciałam, żebyś mi ją kupił, ale ty załatwiałeś z nią inne interesy. Przygotowywałam nasz ślub, a ty pieprzysz się na lewo i prawo! – wyrzuciwszy z siebie ten potok słów, zerwałam się z miejsca chcąc rzucić się na sakirowca. Wiedziałam, że stojący za mną strażnicy szybko mnie powstrzymają, przez co zaczęłam wrzeszczeć i płakać na zmianę. Atak histerii, jaki odegrałam, godny był owacji na stojąco. Wbiłam paznokcie w skórę dłoni i uderzyłam twarzą w stół, rozkrwawiając w ten sposób starą ranę na czole. Chciałam w ten sposób dobitnie dać mężczyźnie do zrozumienia, że jestem obłąkana, przy okazji naprowadzając go delikatnie na trop Stradforda. Gdybym miała odrobinę magii, użyłabym jej, żeby zasiać w jego umyśle pomysł udawania Cartera i wyciągnięcie w ten sposób cennych informacji na jego temat. Cóż, ostatecznie- nie można mieć wszystkiego, a efekt uznałam za całkiem zadowalający.

Re: Więzienie i przystań

47
Dwaj sakirowcy rzeczywiście usadzili ją z powrotem, choć dopiero na polecenie najstarszego rangą. Bez większych problemów przytrzymali kobietę na miejscu, do czasu, aż przestała się rzucać. Odsunęli się na widok jej twarzy, błyskawicznie zalanej pierwszą strużką krwi. Sakirowiec westchnął. Bo i po prawdzie, to Evony już nie takich nabierała. Tkwiła konsekwentnie w swojej sztuce, a śledczy niekoniecznie posiadał odpowiednie kompetencje, żeby wymusić zeznania z kogoś o jej pokroju. Oczywiście, mógł przenieść ją do miejskiej sali tortur, ale czy była tego warta? Może należałoby zająć się nią od razu, po cichu?

- No i chuj. Nikt mi nie powiedział o żadnej kochance - mruknął do siebie, zbierając kroki dookoła pokoju. Spojrzał za okno, biorąc się pod boki. Był wyraźnie zakłopotany. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, oj nie.

Przez duże, przeszklone okno wciąż wpadały promienie słońca, oświetlając izbę w niemal malowniczym stylu. Klimat spotkania byłby iście towarzyski, gdyby nie niefortunne okoliczności. Byłoby to też całkiem znośne lokum z ekstrawagancko przestronnym salonem, gdyby nie obecni lokatorzy. Zwłaszcza jeden z nich, który miał paskudny zwyczaj...

Zakonnik ponownie podszedł do Evony. Marszowym krokiem nabrał rozpędu, po czym strzelił jej w twarz jeszcze jeden raz. Z pełnym wymachem wyładował swoją bezradność na kobiecie, nie przejmując się jej ranami. Tym razem wiedźma aż spadła z niewygodnego krzesła, przewracając ze sobą stolik. Razem z nią odleciała książeczka, leżąca teraz wcale daleko od niej.

Zbrojny wymaszerował z pokoju, rzucając rynsztokowe przekleństwa pod nosem. Wiedźma doskonale zbiła go z pantałyku.

W pokoju, chłostanym promieniami słonecznymi i pancernymi rękawicami, ostało się z nią dwóch chłystków. Trzymali wartę zdradzając absolutny brak codziennego pomyślunku, połączony z ogromnym zaangażowaniem w sprawę. Ustawieni gdzieś pomiędzy jej wywróconym krzesłem a drzwiami, prężyli muskuły i obserwowali sytuację.

Przed Evony znalazła się w tym czasie malutka książka, choć lądowała niespecjalnie fortunnie. Nie zwracając na siebie uwagi strażników, czarownica mogła dojrzeć tylko jedną stronę, aktualnie uchyloną w jej kierunku. Przedstawiała jakiś tekst, który nie wydawał się zbyt długi. Z drugiej strony - Evony pewnie zabiłaby za trochę więcej czasu i wiedzy. Może nawet samej magii? Warunki były tu przecież dość paskudne, nie była w idealnej formie. Niemniej jednak, powinna zbierać się z podłogi, zanim rekruci w końcu nabiorą podejrzeń, że coś kombinuje. Jej możliwości były ograniczone, w obliczu pewnego sądu i co najmniej jednego kata na służbie.

Re: Więzienie i przystań

48
Czerwony kolor zawsze towarzyszył mojemu wizerunkowi. Pomijając rubinowe czółenka, nieodzownie towarzyszące praktycznie każdemu ubraniu, jakie na siebie nakładałam, lubiłam nosić bordowe wstawki w sukienkach czy szkarłatne chusty, dumnie zdobiące moją szyję. Również kwiaty wpinane we włosy musiały zachować odpowiedni odcień, żeby nie kontrastować z resztą stroju. Nawet biżuteria otrzymywana od Stradforda często zawierała jakiś czerwony element, najczęściej w postaci rubinu, obleczonego w srebrny naszyjnik lub obrączkę. Ta barwa zawsze kojarzyła mi się z magią, prawdopodobnie przez moją Nianię, która regularnie odganiała uroki za pomocą kolorowych nici czy dzwonków, które miały ostrzegać przed działaniem obcych sił. Niestety, ciepła krew, która zalała połowę mojej twarzy, nie miała nic wspólnego z zaklęciami i w tym przypadku nie dodawała mi energii a wręcz przeciwnie. Czułam, jak wraz z kolejnymi strumieniami upływa ze mnie życie, a obłęd kiełkujący w mojej głowie zajmuje coraz szersze obszary. Jeszcze kilka dni i nie będę musiała udawać…

Strażnicy zareagowali zgodnie z moimi oczekiwaniami, a ziarno niepewności, które zasiałam w myślach mojego oprawcy, zaczynało dawać plon. Miałam solidne fundamenty pod niezbyt skomplikowaną historię, którą wszyscy powinni kupić bez większych wątpliwości. Stradford zawsze był podłym skurwielem, bez żadnych skrupułów zdolnym do zabawy uczuciami niewinnej kobiety… Jedna rzecz tylko nie dawała mi spokoju- materiał dowodowy wyciągnięty od mojego lorda mógłby być solidniejszy, gdyby tylko zaczął mówić… Wystarczyłoby, gdyby powiedział sakirowcom o moich talentach, jak zmieniałam postać, dostosowując się do jego aktualnych upodobań, dodając sobie kształtów w niektórych miejscach, a w innych odejmując. Ruda, czarna, blond… W ciągu jednej nocy Stradford potrafił wziąć wszystkie trzy, w jednej, mojej osobie. Już sama wzmianka powinna zaprowadzić mnie na stos bez procesu, a był to jedynie wierzchołek góry lodowej. Na wystawnych kolacjach urabiałam jego gości, wyciągając z nich informacje, odgadywałam ich intencje z pomocą „obrazu prawdy”, a nawet sprawdzałam przyszłość w kartach. Cokolwiek by nie powiedział, raczej nie spodziewałam się, żeby specjalnie upierał się przy moim uniewinnieniu. To nie był czas na sentymenty, tylko na obronę własnej skóry, nawet kosztem tak cennego pionka, jakim był Stradford.

Z zamyślenia wyrwał mnie widok pięści, ponownie lądujący na mojej twarzy. Ostatkiem sił opanowałam odruch obronny, który mógłby wskazywać na resztki zachowanej świadomości. Ból promieniował na całą twarz, a wraz z nim pojawiły się kolejne strugi krwi, która zaczęła szczodrze kapać na moją sukienkę. Nawet nie odczułam upadku, jakby wszystkie nerwy skupiły się wyłącznie w okolicach oczu i nosa. W ustach poczułam gęsty, metaliczny smak mieszający się ze śliną. Kilka zębów delikatnie zaczęło się ruszać. Nic to, jak tylko odzyskam magię, zamaskuję wszystkie efekty uboczne przesłuchania. Przyszedł czas na ostatnią scenę, dzięki której zmienię układ sił na szachownicy.

– Wracaj! Nie zostawiaj mnie tu!-– wykrzyczałam, uderzając pięściami o podłogę. Mojej uwadze nie umknęła otwarta książeczka, która mogła okazać się jedną z wielu desek ratunku z tej niekomfortowej sytuacji. Nie mogłam odpuścić, skoro Sulon sam wyciągał do mnie rękę, musiałam jej chwycić. Zwinęłam się w kłębek na podłodze, tak żeby mieć odpowiednią widoczność i wyłapać napisy z kart księgi. Dla zachowania pozorów zaczęłam głośno płakać, nie chcąc wzbudzać niczyich podejrzeń. Choć w normalnej sytuacji taka reakcja wywołałaby odwrotny efekt, tak nie liczyłam na współczucie strażników, którzy na co dzień byli świadkami tego typu scen. Gdy już odczytałam wszystko, co było w zasięgu mego wzroku, chwyciłam książkę i rzuciłam nią z całej siły w kierunku drzwi, którymi wyszedł mój oprawca.

– Zabije cię, ty niewdzięczny sukinsynu. Nogi ci z dupy wyrwę! – wykrzyczałam, zrywając się nagle na równe nogi i biegnąc w tym samym kierunku, w którym przed chwilą rzuciłam koronnym dowodem mojej winy. Tak jak poprzednio- wiedziałam, że w połowie drogi zostanę zatrzymana, ostatecznie pozbawiając wszystkich złudzeń, że jestem zdrowa na umyśle.

Re: Więzienie i przystań

49
Zakonni strażnicy, zgodnie z odwiecznymi regułami wszechświata, nie zaskoczyli nikogo. Podnieśli ofiarę, podtrzymując pod ramionami. Cierpliwie, jak przy wychowaniu małego zwierzątka, odstawili ją aż pod przewrócone krzesło. Tam, gdzie ich cierpliwość się skończyła.

Evony oberwała jeszcze raz, jak gdyby miało to w czymkolwiek pomóc. Usiadła jednak, chcąc czy nie chcąc. Świat lekko zawirował, razem z całym pokojem przesłuchań i jednym z zębów na podłodze. Jej upór mógł być niesamowity, ale kondycja zaczynała się powoli łamać. Kolejne ciosy raczej nie pomagały wrócić do pełni zdrowia.

- Siaaadaj, wiedźmo, dopiero stos układają! Do ognia jeszcze chwilę - prostacki rechot rozpoczął i zamknął dyskusję.

Książeczka, która dopiero co fruwała po pokoju, przypominała teraz uzębienie Evony. Upadła na twardą posadzkę i ani drgnęła. Strażnicy nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi, niekoniecznie zainteresowani uczciwym procesem czy realnym powodem do samosądu. Dowody nie były im ani trochę potrzebne. Jedyne, co kobieta zapamiętała z całej strony wyjaśnień i rysunków, to krótki fragment tekstu:

“Inkantować po dwakroć, zgodnie z regułą: consumae calorem utilius. Jak zwykle w przypadku czarów tej kategorii, Kapituła wskazuje, aby komisyjnie decydować o…”.

Re: Więzienie i przystań

50
Tym razem również nie zasłoniłam się przed ciosem. Nie musiałam nawet blokować odruchów obronnych, po otrzymanych uderzeniach brakowało mi siły na jakiekolwiek reakcje. Miałam wrażenie, że za chwilę stracę przytomność, co w obecnej sytuacji nie byłoby takie złe. Każdy fragment mojej twarzy boleśnie pulsował i puchł a zamiast lodu, otrzymywał kolejne strumienie ciepłej krwi, tryskającej z rany, którą sama sobie zrobiłam. Gdybym wiedziała, co mnie tu czeka, darowałabym sobie to uderzenie głową w stół… Choć bez tego mój obłęd mógłby wydawać się niewiarygodny. Ostatecznie sama nie byłam przekonana, czy pobyt w celi nie odbije się echem na mojej świadomości.

Świat, który widziałam, zaczynał chwiać się w posadach, wirując wokół mnie, jakbym upiła się jakimś wyjątkowo podłym alkoholem. Starałam się skupić wzrok w jednym punkcie, chcąc zatrzymać zawroty głowy na tyle, żeby móc skupić myśli na kolejnych knowaniach, niestety- nie było to możliwe. Zdałam sobie też sprawę, że moje prawe oko ma ograniczoną widoczność przez spuchniętą powiekę. Dobrze, że nikt nie wpadł na powieszenie lustra w tym pomieszczeniu, gdyż widok mojej twarzy mógłby ostatecznie mnie złamać.

Czułam rosnące ciepło w okolicach klatki piersiowej, które rozrastało się coraz bardziej w kierunku brzucha. Była to cieknąca krew, ochoczo wchłaniana przez materiał mojej sukni, która niegdyś miała śnieżnobiały kolor, a teraz jej odcień mieściłby się gdzieś między szarością a czernią. Niewątpliwie, gdy szkarłatne strugi płynące z mojej rany wyschną, będę miała dodatkową barwę na ubraniu. Pieprzeni zwyrodnialcy, niech tylko stąd wyjdę. Poruszę niebo i ziemię, a jak będzie trzeba to i samego Sulona, żeby tylko dokonać zemsty na każdym, kto podniósł na mnie rękę. To samo obiecałam matce i jej również zamierzam dotrzymać słowa. Wizja zemsty była ostatnim punktem zaczepienia, który trzymał mnie w ryzach, przy pełni zmysłów i motywował do działania. Podobnie jak tekst, przeczytany w księdze.

Już miałam wypowiedzieć inkantację, gdy wewnętrzna Evony szarpnęła się wyraźnie w odmętach mojego umysłu, uprzedzając przed konsekwencjami. Nie wiedziałam, jaki efekt mogę uzyskać owym zaklęciem, a sam fakt, że musiałam dwa razy wypowiedzieć formułę, nie uszedłby zakonnikom i mógłby być gwoździem do mojej trumny. Sakirowcom wystarczyło kichnięcie, żeby posłać kobietę na stos. Musiałam poczekać, aż znów wyląduje w celi. Jeśli jeszcze będę miała okazję zostać sam na sam, z własnymi myślami. Ponadto obawiałam się, że zamiast drogi wyjścia wyczaruję… Bo ja wiem? Jednorożca na środku pokoju przesłuchań? Nie… To mogłoby się bardzo źle skończyć. Powtarzałam cały czas w głowie inkantację, nie chcąc, aby pozostała zapomniana, podobnie jak to, że należy ją wypowiedzieć dwa razy. Nawet dopasowałam słowa zaklęcia do jednej z piosenek Coena i zaczęłam nucić ją pod nosem, dalej grając swoją rolę.

Re: Więzienie i przystań

51
Wewnętrzne rozterki Evony miały dobrych kilka minut, aby spokojnie wybrzmieć w jej obitej głowie. Zakonnicy litościwie nie gadali zbyt dużo, niewzruszeni lub niezainteresowani sytuacją. Czas wydawał się teraz jej sojusznikiem, pozwalając złapać trochę oddechu. Nikt nie zadawał głupich pytań, a teatralne popisy można było odłożyć na później. Cenne sekundy przywróciły kobiecie trochę energii - a na pewno - wewnętrznego spokoju.

Następnie, cisza została rozdarta. Zakonnik powrócił, anonsując się chrobotem metalu i drewna.

Przyniósł ze sobą pełen komplet atrakcji, porządnie osmolonych i lekko zdobionych ludzką materią. Kneble, dyby i inne łańcuchy brzęknęły o podłogę przed wiedźmą.

- Masz jeszcze szansę się przyznać - padło krótkie stwierdzenie.

Następnie, wymyślne kajdany zabrzęczały jeszcze raz. Trójka oprawców sprawnie podjęła temat, unieszkodliwiając niebezpieczną czarownicę. Metalowe okucia uwięziły szczupłe nadgarstki i kostki, a knebel - odciął jej możliwość złorzeczenia gawiedzi, jeśli gdzieś obrzuci ich starymi warzywami.

Re: Więzienie i przystań

52
Nie zdążyłam nacieszyć się ciszą. Zaczynałam zbierać myśli, jednocześnie zbierając się z podłogi, gdy mój spokój został przerwany przez nadejście zakonnika. Miałam mocno przytępione zmysły, by w pierwszej chwili zorientować się, co sakirowiec próbował mi przekazać. Dopiero widok mocno przypalonych kajdanek rozjaśnił moje myśli, jednak zbyt późno bym mogła zareagować. A więc to był koniec…

Wewnętrzna Evony pierwszy raz podniosła się z miejsca i przejęła całkowicie ster w mojej głowie. Dawno nie czułam tak paraliżującego strachu. Nawet nie byłam w stanie protestować, stałam się bezwolnym narzędziem w rękach zakonników. Jedyne co przychodziło mi to głowy, to mantra, którą kierowałam się przez całe życie- „nawet jeżeli krwawię, na mojej twarzy widnieje uśmiech”. W tych ostatnich chwilach powinnam zachować klasę, jaką wyniosłam z domu. Możliwość grania obłąkanej została mi odebrana wraz z pojawieniem się knebla w moich ustach. Ech… Takiego finału się nie spodziewałam.

Szłam prowadzona przez strażników, starając się wewnętrznie pogodzić ze swoim losem. Stos… Wielokrotnie widziałam procesy czarownic, zastanawiając się, jak trzeba być głupią, żeby będąc w posiadaniu magicznych zdolności dać się złapać. Zwłaszcza że większość moich sióstr po fachu operowały znacznie większą gamą zaklęć ofensywnych, niż ja kiedykolwiek mogłabym posiąść. Pamiętałam krzyki, które pojawiały się, gdy płomienie zajmowały coraz szersze fragmenty ciał oskarżonych. Czy ja też będę się tak drzeć? Nie będzie w tym zbyt wiele klasy, niż jakbym odeszła z kamiennym wyrazem twarzy. W ten sposób nie dałabym nikomu satysfakcji, a całe widowisko straciłoby na atrakcyjności. Gdybym miała choć trochę energii, mogłabym sklecić na szybko jakąś klątwę lub opętać umysł dowolnego sakirowca, który pod moim wpływem miłosiernie pozbawiłby mnie życia za pomocą miecza, skracając całą kaźń…

Starałam się pocieszyć faktem, że wkrótce zobaczę Sulona, boga, któremu poświęciłam całe swoje życie. Pojawiałam się niczym wiatr w życiu innych, raz jako miła, ciepła mgiełka lub orzeźwiająca bryza, by kolejnym razem porwać czyjeś życie i zdmuchnąć z powierzchni ziemi. Kradłam tożsamości, podszywałam się pod całkowicie wymyślone przeze mnie, siałam zamęt tam, gdzie inni chcieli mieć spokój, a ostatecznie zebrałam pokaźne żniwo dzięki zarazie, jaką sprowadziłam dla Stradforda. Myślę, że Sulon będzie ze mnie dumny, jak ze swojej najwierniejszej kapłanki. Jedynie ta myśl dodawała mi minimum otuchy. Ta i nadzieja, że zdążę udusić się dymem, nim zacznę się palić.

Re: Więzienie i przystań

53
Stare, drewniane drzwi skrzypnęły. Stos już czekał na czarownicę. Portowe urwipołcie też czekały, pod samą bramą aresztu. Zaciekawione dzieciaki bacznie obserwowały skutą i zakneblowaną kobietę. Naiwny jednak ten, kto myślałby, że przyszły tam przelęknione. Rzuciły w kierunku kobiety kilka kamyków i pestek. Raczej niecelnie, co nie zmienia symboliki gestu. Pokrzykiwali słowa z tutejszych kazań i ogłoszeń, fundowanych przez stronników Stradforda. Nie oni pierwsi i nie oni ostatni. Skandowali do rytmu:

- Krwawa pani na stos! Piękna sprawiedliwość dla krwawej pani!

Słońce oślepiło Evony, a jej nogi ugięły się pod naporem świeżego powietrza. Tak wiele dni minęło, od kiedy ostatni raz mogła tak śmiało oddychać! Nawet z kneblem, tęsknota za wolnością przypominała sobie z jeszcze większą siłą. Każda komórka jej ciała chciała wyrwać się, odzyskać świadomość i niezależność. Dwie uliczki dalej nogi powoli zaczynały przypominać sobie, jak to jest. Kamienny bruk i drewniane mostki nad kanałami. Nierówne i krzywe, a tak znajome. Odmienne dźwięki, różne zakamarki, drobne uliczki. Qerel było poetyckim odzwierciedleniem magii. Piękne i paskudne jednocześnie.

Rybny zapach uderzył z pełną siłą. Drobne łódeczki krążyły po przystani. Życie prostych przedsiębiorców kwitło, okraszone przekleństwami i przepychankami. Pod tawerną - ktoś zbierał zęby z brudnej kałuży. Strażnicy mruknęli coś za plecami Evony, odciągając ją w bok. Szybko zmienili trasę, aby ominąć zamieszanie.

- Już czekają, to nie ma co przedłużać. Odstawimy ją i fajrant.

Re: Więzienie i przystań

54
Rzeczywistość wirowała, a każde mrugnięcie powiek trwało dłużej niż zwykle, przerywając obrazy czarnym murem. Dodatkowo opuchlizna, zajmująca z każdą kolejną sekundą coraz więcej miejsca na mojej twarzy znacznie utrudniała widoczność. Byłam świadoma, że wyszliśmy na zewnątrz dzięki silnemu powiewowi świeżego powietrza. Przyjemnie było opuścić w końcu mury więzienia, nawet na chwilę przed śmiercią. Mój umysł jakby lekko się rozjaśnił, choć dalej miałam problemy z koncentracją po ilości uderzeń, jakie otrzymałam. Co jakiś czas traciłam świadomość, kim tak naprawdę jestem i gdzie się znajduje. Dziś odejdę jako Evony, a wraz ze mną umrze również Chloe, Syleith, Margot… Wszystkie życia, te, które skradłam i stworzyłam, pójdą z dymem…

Moją uwagę odwróciło lekkie muśnięcie kamyka, który otarł się o moje ramię. W porównaniu z przesłuchaniem było to wręcz przyjemne uczucie. Źródło otarcia wykrzykiwało jakieś brednie na mój temat, podobnie jak reszta tłumu. Pieprzona, bezrozumna hołota… Że też mój „prezent” dla Stradforda ominął wszystkich tu zebranych. Gdybym mogła cofnąć czas, poszukałabym czegoś bardziej efektownego- zarazy, która zebrałaby znacznie większe żniwo. A jeszcze wcześniej dopadłabym tę czarcią wywłokę i złożyła w ofierze Sulonowi, kradnąc kolejne życie do kolekcji. Ciekawe, czy się tu pojawi? Niestety, nie byłam nawet w stanie dostrzec dzieciaka, który rzucał w moim kierunku kamyki. Jednak byłam pewna, że jeżeli się zjawi, to tak, żebym bez problemu mogła spojrzeć jej w oczy.

Usłyszawszy wzmiankę o krwawej pani, mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Podobał mi się ten tytuł… Czerwień zawsze towarzyszyła mi, mojej aurze, nawet teraz miałam na sobie niezawodne, rubinowe czółenka, których kolor znacznie zbladł. Zaschnięta krew na mojej sukience, liczne obrażenia na twarzy- wszystko w jednej barwie, choć o różnych odcieniach. Również mój dorobek „artystyczny”, imponujące żniwo zebrane dzięki podjętym przeze mnie decyzjom… Tak, zasłużyłam na ten tytuł i ciężko na niego pracowałam. Krwawa Pani… Nie Evony. Odchodzę jako Krwawa Pani i tak zostanę zapamiętana. Dodało mi to nieco pewności siebie, uniosłam więc lekko głowę i dumnie kroczyłam przed siebie, nawet przez moment nie zwróciwszy uwagi na zebrany tłum. To mali ludzie, nic nieznaczące życia, pionki do strącenia w walce silniejszych figur.

Natłok myśli i nie najlepsza kondycja psychiczna sprawiły, że prawie umknęła mi zmiana trasy. Czyżby mój los miał się odmienić? I niby kto na mnie czekał? Po takiej „grze wstępnej” raczej nie spodziewałam się szczęśliwego finału. Ech…

Re: Więzienie i przystań

55
Ciasne uliczki przy przystani opisywał zapach ryby. Najważniejsze składniki biednej kuchni. Kamienie nasiąkały tam morskim tłuszczem i krwią od pokoleń. Siekane, smażone i rozkładające się. Resztki korpusów rozchodziły się pod butami, przegnite i śmierdzące. Rybacy przepływali przez pobliskie kanały, dorzucając kolejne śmieci i odpadki do rybnego runa miejskiego.

Krótkie schody schodziły tu kawałek w dół, do głównej drogi. Do rynku. Kamiennice wyglądały tu już trochę zdrowiej. Szersze fasady, jaśniejsze kamienie, bramy z lepszego drewna. Nic, co kiedykolwiek zaimponowałoby czarownicy. Ale teraz? Dało się poczuć na skórze i pod stopami, że zbliżają się do stosu, rozstawianego zwykle w bogatym centrum. Śliskie od ryb buty wcale nie pomagały w marszu po nowej, gładkiej nawierzchni. Kobieta straciła równowagę na pierwszym ze schodków. Gruchnęła ze schodów jak worek ziemniaków, całkiem bezwładna.

Knebel wypadł z ust Evony, co wcale nie było taką dobrą wiadomością. Siła uderzenia musiała być potężna, żeby ot tak wyrwać kawałek szmaty z jej ust. Adrenalina znieczuliła upadek na tyle, żeby szybko podnieść się z nóg. Ciało paliło jednak w kilkunastu miejscach, definitywnie sygnalizując mocno zdartą skórę. Nie był to jednak powód do zmartwień. Czarownica spłonie, zanim zdąży nabawić się pierwszego większego siniaka. Wiedzieli też o tym strażnicy, bezceremonialnie podnoszący ją do pionu.

Od ostatecznego celu dzieliła ich ostatnia prosta. Zakonnicy przyspieszyli kroku, gotowi na widowisko i zasłużoną przerwę.

Re: Więzienie i przystań

56
Każdy krok wydawał się coraz trudniejszy do postawienia. Im bliżej końca, tym czas coraz bardziej się przeciągał. Jeszcze chwilę temu byłam przekonana, że pogodziłam się z losem i zdążyłam pożegnać ze światem, teraz nie byłam już taka pewna. Nadmiar świeżego powietrza przypominał mi o wolności i mimo wszechobecnego, rybnego smrodu, był miłą odmianą od więziennych murów. W tym wszystkim najbardziej przykry był fakt, że świat nie zatrzyma się wraz z moim odejściem. Jutro i pojutrze rybacy znów wypłyną na połów, dorzucając kolejne odpady na ścieżkę, która jest ostatnią prostą w moim życiu. Noc nastanie dziś, jutro, dla każdego mieszkańca Keronu, tylko nie dla mnie… Ta myśl sprawiała, że serce przyspieszyło mi w piersi, wypełniając mój umysł nieopisanym strachem.

Sposób odejścia również nie napawał optymizmem. Owszem, spodziewałam się zagrożenia z tytułu zajęcia wysokiej pozycji przy boku Stradforda, jednak nie śmierci na stosie! Powinnam zostać ścięta, jak na arystokratkę przystało. Stanęłabym na podeście tuż przy moim kacie, wygłosiła piękną mowę i z pomocą moich zdolności wywołałabym oburzenie wśród tłumu… Oddałabym perłowy naszyjnik służącej, która następnie związałaby mi włosy z tyłu głowy, żeby przypadkiem nie przeszkodziły w egzekucji. Ostatni raz uniosłabym głowę ku górze w hołdzie Sulonowi, po czym dałabym sygnał mistrzowi ceremonii, do opuszczenia topora… Wszystko, tylko nie pieprzony stos, gdzie będę wrzeszczeć z bólu ku uciesze pospólstwa.

Chcąc dodać sobie otuchy, zaczęłam odmawiać w myślach modlitwy do Sulona. Miałam nadzieję, że znów poczuję jego obecność przy sobie, jak wtedy, gdy stawiałam pierwsze kroki w Oros. Ciepła, przyjemna mgiełka otoczyła mnie z każdej strony, jakby sam bóg wiatru zamknął mnie w swych objęciach. Zawsze wskazywał mi kierunek, którym miałam podążać, więc tym razem również mógłby znaleźć dla mnie drogę ucieczki. Właśnie wtedy, odmówiwszy ostatnie słowa modlitwy, poczułam na plecach przepływ chłodnego powietrza. Zamknęłam na chwilę oczy, licząc na jakiś sygnał z góry, czego konsekwencją była utrata równowagi.

Kolejne siniaki i fale bólu nie robiły już na mnie większego wrażenia, byłam obita na tyle, że jakiekolwiek obrażenia były ledwo wyczuwalne. Przełknęłam ślinę wraz z krwią, uświadomiwszy sobie, że znów mogę mówić. O tak, to był wyczekiwany przeze mnie znak- czas zacząć działać. Zaklęcie? Klątwa? Nie… Przepływ magii w moich żyłach został przerwany przez kilka dni spędzonych w areszcie. Musiałam coś zrobić, cokolwiek… Czas nie był moim sojusznikiem, za chwilę strażnicy ponownie mnie zakneblują.

Z tyłu głowy usłyszałam szept Syleith, która wypchnięta na dalszy plan przez wewnętrzną Evony, powtarzała coś w kółko. Była to inkantacja z książeczki Stradforda, koronnego dowodu w naszej sprawie. Musiała zawierać wyjątkowo paskudne treści, skoro zakonnicy osobiście się po nią pofatygowali przed oblicze mojego lorda. On sam bez powodu nie mógłby zostać aresztowany… O tak, właśnie czegoś takiego potrzebowałam.

- Consumae calorem utilius, consumae calorem utilius!- powiedziałam, za drugim razem podnosząc głos prawie do krzyku. Uśmiechnęłam się przy tym jadowicie, jak zawsze, gdy zrobiłam coś, co zaszkodzi innym. Stradford doskonale znał ten uśmiech, pojawił się wraz z zarazą w Qerel. Tym razem był lekko zakrwawiony i chyba brakowało w nim jednego zęba, niemniej jednak wywoływał falę przyjemnego poczucia kontroli nad sytuacją. Była to moja ostatnia deska ratunku i, prawdę mówiąc, liczyłam co najmniej na deszcz meteorytów, falę mrozu lub inne zaklęcie ofensywne, którym do niedawna tylko bym wzgardziła. W tym momencie jakikolwiek efekt byłby na wagę złota.

Re: Więzienie i przystań

57
Gdy tylko wykrzyknęłaś frazę poraz drugi poczułaś falę bólu przechodzącą przez twe ciało jakbyś była obdzierania że skóry co amortyzowały jedynie twe zmarzłe, mniej czułe nerwy. Przez chwilę miałaś ciemno przed oczyma, a potem runełaś do tyłu z skrępowanymi rękoma w kałużę krztusząc się przy tym krwią. Gdy odzyskałaś zmysł wzroku i cicho odkaszlnełaś, zauważyłaś przed sobą trzech strażników i... Siebie.
-Zamnknij się jędzo! Oznajmił ten po prawej na oko mężczyzna w średnim wieku o długich czarnych włosach, w widocznie znoszonej zbroi, po czym bezceremonialnie udeżył ciało przed tobą w głowę pięścią co poczułaś także na sobie. Tamta ty opadła bezwładnie. A strażnicy ruszyli ciągnąć ją dalej.
-Kurwa, knebel jej odpadł, i jeszcze nie popatrzmy jak próbuję się miotać i wreszczeć z bólu jak jej się należało. Myślicie że to ścierwo coś przyzwało? Odezwał się ten między tobą a ciałem niesionym przez pozostałych dwoje, ten sam który cię "przesłuchiwał", mający przewieszoną przez pas pochodnie. Wyglądał na krasnoluda. Powoli podnosiłaś się wyczerpana, i ledwo słyszałaś to co z pogardą mówili oddalający się sakirowcy. Zwłaszcza że deszcz i wiatr nie sprzyjały.
-A kto wie? Na moje mogła nas po prostu wyklinać w jakimś języku, ale skoro o tym mówisz, po tym jak ją zapalimy możemy podwoić wartę do końca zmiany. Trochę ją niesiemy to wypadałoby ogrzać przy czymś ręce hehehe. Zakończył rechotem ten pierwszy, z prawej. Dalej milczeli, albo po prostu nie byłaś w stanie usłyszeć ich rozmów. Na szczęście cię nie widzieli, o ile było to możliwe... Choć nie było czasu badać detali zaklęcia zwłaszcza jeśli strażnicy zamieżają spełnić to co powiedzieli. Uniosłaś się na nogi ranna, posiniaczona, wyczerpana a na dodatek z pulsującym bólem głowy w miejscu gdzie sakirowiec cię uderzył. Trzeba będzie się gdzieś schować.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”