Książęcy Pałac

31
Theodor Stedinger nie wydawał się być pocieszony odpowiedzią córki i nawet zmarszczył nieco brwi. Pierwsza odpowiedź Aelli nie ukontentowała go ani trochę, kolejna zaś odrobinę uspokoiła jego myśli, ale najwyraźniej nadal nie był pewny. Rzekł tylko: — Trzymam cię za słowo. Natomiast matka nie przyjechała do miasta, znajduje się w domu. W drodze do Saran Dun możesz wstąpić do niej na chwilę.

Aelli nie pozostało raczej nic więcej do roboty w pałacu — oczywiście mogła załatwić ostatnie sprawy, takie jak pożegnanie się z siostrą i siostrzeńcami, być może rozmowa z paroma osobami. Prędzej czy później należało jednak zabrać się za sam wyjazd. Stedingerówna musiała więc zadecydować, jaki jest jej dalszy plan działania. Było chłodne popołudnie, narada jeszcze trwała, więc z Rodrykiem nie można było się skontaktować. Być może pora na spakowanie się, obmyślenie wstępnego planu, albo nawet przeanalizowanie raz jeszcze dostępnych od szpiegów informacji?

Misja Aelli zależała tak naprawdę od niej samej – to, jak do niej podejdzie, jak się przygotuje, kiedy i z czym wyjedzie. Miała w końcu wolną rękę co do działań.

Książęcy Pałac

32
Nadszedł czas, kiedy młodsza córka musiała opuścić Qerel i udać się na swoją misję. Oczywiście wciąż miała przed sobą wiele przygotowań i planowania, ale do Saran Dun miała kilka dni drogi konno, więc miała dość czasu na opracowanie planu. Planowała jednak spędzić chociaż jeden dzień w rodzinnym domu, z matką której nie widziała od kilku miesięcy, gdyż nigdy nie wiadomo, czy to nie ostatnia możliwość na spotkanie.

Aella wymieniła z ojcem jeszcze kilka mniej istotnych zadań, aby nie zakończyć tego spotkania tak "oficjalnie". Potem udała się jeszcze do siostry i dzieci aby również się pożegnać. Obiecała im także pamiątki z Saran Dun, kiedy wróci do nich bez żadnych niespodzianek. Na jej twarzy gościł uśmiech do momentu kiedy nie zamknęła za sobą drzwi, wychodząc z komnaty, wtedy jej wyraz twarzy momentalnie przybrał poważny charakter. Miłe chwile skończone, pora na powrót do rzeczywistości i swoich nawyków.

Wojowniczka skierowała się do swojej posiadłości w dzielnicy arystokracji, gdzie już czekały przygotowane rzeczy do wyjazdu. Pod tym względem była ona raczej skrupulatna i zawsze zachowywała porządek w razie nieprzewidzianych sytuacji. Aella zrzuciła z siebie suknię, odsłaniając swoje młode jędrne ciało, następnie ubrała bieliznę i niebieskobiałą suknię wykonaną z troszkę grubszego materiału. Ubrała także długi biały płaszcz z futrem, ponieważ było dość chłodno. Miecz na plecy i sztylet ukryty w wysokich butach, reszty opancerzenia nie zakładała, gdyż nie miało to większego sensu. Spakowała także podstawowe rzeczy i trochę prowiantu, na czas drogi do domu, a także wszelkie dokumenty jakie przygotował jej Rodryk - te chciała przestudiować w drodze do domu, gdyż jeden dzień i tak spędzi w drodze. Nie zamierzała jednak zatrzymywać się w żadnej karczmie czy wiosce, gdyż niepotrzebnie przyciągałaby uwagę, a w najgorszym wypadku ktoś doniósłby do Saran Dun o jej ruchu w tamtym kierunku, a to nie było potrzebne.

Wyruszyła więc w kierunku domu, jednak omijając główną bramę miasta...kobieta bardzo przykładała uwagę do takich detali, niby nic się by nie stało, ale kto wie. Jej wierna czarna klacz dreptała na początku spokojnie. Aella była przywiązana do Mari, gdyż tak miała na imię, i zabiłaby każdego, kto by jej zagroził. Po pierwszych kilometrach przyśpieszyła tempa do kłusu, nie chciała męczyć zwierzęcia.

Kobieta odetchnęła głęboko.
- Nareszcie. Wydostałam się z tego gniazda. Najlepiej czujemy się na wolności, prawda? - rzekła do klaczy i poklepała ją po szyi.

_______________________
Gdy zbliżał się wieczór, Aella zatrzymała się kawałek od głównego traktu i rozpaliła ognisko, na tyle daleko aby z traktu nie można było dostrzec światła ognia. Nie zamierzała jednak spać tej nocy, musiała nadrobić raporty Rodryka, a brak snu przez jeden dzień nie sprawiało jej trudności, w armii to norma. Usiadła wygodnie na kocu, a miecz położyła tuż pod prawą ręką. Wyciągnęła dokumenty i zaczęła je wertować w poszukiwaniu informacji które ją interesowały.

Szukała w dokumentach rodów informacji o tym, czego oni pożądają, jakie wartości wyznają, coś o co mogłaby zahaczyć w rozmowie z przedstawicielami tychże rodzin. Początkowy plan aby podszyć się pod kogoś odrzuciła, wybrała bardziej bezpośrednie podejście, chociaż ze wsparciem swoich umiejętności. Chciała umawiać potajemne spotkania z głowami rodów, aby rozmówić się z nimi w cztery oczy. Saran Dun było w kropce i ci ludzie o tym wiedzieli, wiedzieli, że jeśli nie wybiorą właściwej strony, czeka ich koniec, bezpośredni lub pośredni. Większość straciłaby zapewne cały majątek, a dla niektórych to rzecz gorsza od śmierci. Jednakże odebranie wierności tych ludzi do Aidena byłaby nieoceniona.



AKCJA PRZENIESIONA DO: https://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=46080

Książęcy Pałac

33
Linus popadł w głębszą zadumę. Potwór zdawał się być doprawdy zmorą... ale dla niego. Dobry pretekst do gromadzeni armii zakładał odstawienie dobrej szopki. Uchodźcy brzmieli jak idealne rozwiązanie tego problemu... ale czy dostateczne? Gdyby miał pełną kontrolę nad prowincją rozkazałby najpewniej spalić swym ludziom kilka wsi dla lepszego efektu... ale tutaj nie mógł na to liczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że potrzebowali tego. W jakiejkolwiek formie. A plan Arthura najzwyczajniej w świecie był wielokrotnie prostszy w realizacji niż spreparowanie inwazji wampirów lub smoka. Rycerz potarł czoło. Plan to plan. On i tak go nie zrealizuje, a nie może wymagać więcej. Na dodatek... szabrownicy w domenie Jakuba sprawią, że jego atak będzie wyglądał mniej nienaturalnie. Wicehrabia przymknął na chwilę powieki próbując ubrać myśli w słowa po czym rzekł.

— Uchodźcy... problem równie dobry jak każdy inny. Brak zmartwień z preparowaniem jakiś monstrów gdy pierwsza lepsza banda w łachach wystarczy by ludzie poczęli przysięgać, że ich widzieli. Kilka większych "rozbojów" i mieszkańcy pogranicza sami poproszą jego książęcą mość o pomoc. A kontrola zaraz to tylko wartość dodana... osobiście podoba mi się ten pomysł.

Następnie spojrzenie szlachcica zwróciło się na Księcia. Wszystko zależało od jego decyzji.
Spoiler:

Książęcy Pałac

34
Wzmocnione patrole związane z nielegalnymi uchodźcami mogącymi nieść zarazę oraz szabrownicy są dobrą obroną. Przygotuj proszę Arthurze pierwsze plany patroli. Rodryku, parę listów wzbudzających ostrożność u naszych lordów również będzie niezbędna, aby zaczęli z powrotem uzbrajać swych ludzi — powiedział Jakub, kończąc tym samym kolejny punkt obrad i rozwiązując kwestię niepostrzeżonego zbierania wojska tuż pod nosem własnego brata.

Linus uwięziony był na obradach jeszcze trochę czasu. Poruszono kilka innych tematów i bardziej szczegółowo omówiono te wcześniej uzgodnione. Powstał wstępny plan nowej osady oraz tego, gdzie powinna się znajdować. Bardziej przyziemne sprawy związane z przestępczością i dalszą odbudową Qerel również nie uszły uwadze księcia, podobnie zresztą do problemu ciągle nawracających nieumarłych z zachodu. Porozmawiano na temat potencjalnych umów handlowych z Archipelagiem oraz Urk-hun, a także z ich ewentualnym poparciem dla sprawy Jakuba.

Narada zakończyła się późnym popołudniem, a w głowie Linusa delikatnie szumiało od popijanego doń wina, być może chętniej sięganego przez nieobecną już niewiastę. Mężczyzna czuł delikatne mrowienie w nogach, spowodowane być może kilkugodzinnym siedzeniem w jednym miejscu. Miło było rozprostować nogi, a być może i odetchnąć świeżym powietrzem. Szczególnie, jeśli miał podjąć się ryzyka za plecami księcia.

Zbierając się, kątem oka widział, jak Arthur delikatnie kieruje swoje spojrzenie to na wicehrabię, to na Rodryka, który wychodził właśnie z komnaty. Sam generał również opuścił pomieszczenie wraz z resztą i właściwie to w kwestii Linusa było to, co robi dalej i czy będzie szukał informacji na temat przetrzymywanej karawany u mistrza szpiegów.

Książęcy Pałac

35
Podczas gdy inni opuszczali pośpiesznie salę Wicehrabia zastygł na chwilę w miejscu. Czuł na sobie działanie wina. Być może nie było to nic groźnego i w każdej innej okazji zignorowałby ten delikatny dyskomfort w celu pozyskania dodatkowych informacji od Rodryka... ale dzisiejszy Linus nie był sobą. Incydent z Aellą zmusił go do kwestionowania jego własnego charakteru i nadal wżerał się w jego sumienie. Co jeśli ponownie się poślizgnie? Jedno nieostrożne słowo przy Rodryku mogło przynieść więcej szkód niż pożytku jakie przyniosłoby potencjalne oszczędzenie sobie odrobiny zachodu, które zapewniałyby jego usługi. Na dodatek w wypadku Arthura mógł liczyć na pewną dozę ignorancji. Jeśli zostałby o coś oskarżony mógłby mu wmówić, że nie dokonał tego własnymi rękom, że powiedział o tym tylko kolejnemu dobremu przyjacielowi i jest co najwyżej tak samo winny co generał. Mistrz szpiegów posadziłby mu pewno na ogonie parę bacznych oczu. Zirytowany tym jak pozornie pozytywny dzień obrócił się w napędzany paranoją i dziwnymi zdarzeniami koszmar postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza przed podjęciem kolejnej decyzji.

Pałacowe korytarze zlewały się w oczach rycerza w jeden długi ciąg szarych kamieni, drewnianych mebli i kolorowych dywanów. Być może była tam też gdzieś straż i służba ale nachmurzony szlachcic nie był w nastroju do poświęcania jej zbytniej uwagi. Oni mieli swoje obowiązki a on swoje. Dopiero wyrwawszy się z kamiennych ścian i wkraczając na pałacowy dziedziniec rycerz począł ponownie rozważać swój następny ruch. Kontrole na granicach miały zostać zaostrzone. To wystarczyło by zwolnić i tak wolno poruszającą się karawanę. Jak długo udałoby mu się pozyskać szybko i dyskretnie okręt do Płynącego Ogrodu oraz z Ogrodu do Królewskiej Prowincji... wszystko powinno pójść gładko. Karawana tego rozmiaru miała na dobrą sprawę tylko jedną drogę do stolicy. Wystarczyło się na niej zaczaić. Trzeba było się jednak śpieszyć.

Zapominając wreszcie całkowicie o dzisiejszych nieprzyjemnościach Linus ruszył raźno do pałacowej stajni gdzie czekał na niego Nawler. Dosiadając ogier przez krótką chwilę zastanawiał się w jakich okolicznościach zawita do Pałacu następnym razem. Strząsając z siebie jednak i owe myśli zaklekotał językiem i naciskając lekko na koński bok wyruszył ku swojej niezbyt szlachetnej misji. Mijając bramę skinął dowódcy obecnej zmiany straży książęcej, rzucił ostatnie spojrzenie na dziedziniec... po czym ruszył w głąb miasta. Qerel nijak nie przypominało miasta, które przed laty odwiedzał w trakcie zarazy. Uchodźcy, handlarze i miejscowi zapełniali ulice skutecznie spowalniając tępo jego podróży ku zachodniej bramie miasta. Tam bowiem pod murami zostawił swoją drużynę. Nie było to może najwygodniejsze miejsce spoczynku ale rycerzowi nie w smak było zostawienie tej bandy bez swojej opieki w sercu miasta. Było w Qerel zbyt wiele oczu i uszu, prowokatorów i zdrajców. Zderzenie tego z grupą jego zabijaków zdecydowanie nie było kuszącą wizją. Postanowił więc oddelegować któregoś ze swoich oficerów do załatwienia im transportu na wyspę, załadować swoich ludzi jak najszybciej na łajbę i rozpocząć całą operację nim któryś z jego podwładnych zrobi scenę i będzie musiał się za niego tłumaczyć.
Spoiler:

Książęcy Pałac

36
Linus wyszedł ostatni z komnaty i czując delikatny szum w głowie oraz wizja Aelli bawiącej się jego uczuciami niczym lalką, skierował się na zewnątrz, gdzie zaraz wciągnął zimne, otrzeźwiające powietrze. Do Rodryka postanowił nie udawać się, aby być może dowiedzieć się czegoś więcej bądź coś więcej załatwić, lecz od razu poszedł po swego konia i wydawszy rozkazy, ruszył za miasto.

Faktycznie, Qerel nie przypominało tego samego miasta sprzed kilku lat. Wiele ludzi zginęło, trzeba było robić zbiorowe mogiły, a część została nieodwracalnie uszkodzona przez chorobę. Teraz, po intensywnym okresie odbudowy, Qerel ironicznie stało się bezpieczną ostoją dla zachodniego królestwa. Otworzyły się nowe interesy, przybyło parę rąk do pracy, handel ponownie zakwitł. Problem zaczął pojawiać się, gdy pojawiło się sporo ludzi, którzy uciekli do miasta, ale spodziewali się powrotu do domu rodzinnego, a Qerel uznawali za tymczasowy przyczułek. Dużo więc znalazło się darmozjadów i koczujących pod miastem brudnych rodzin, a nawet złodziei i bandytów. Ciągle w sercach mieszkańców tkwił widok ich przyjaciół i rodziny chorych na zarazę, a że sporo uchodźców z królewskiej prowincji miało szansę na przywleczenie tego ze sobą, nieprzychylnie spoglądali na nich.

Co było w tym wszystkim najzabawniejsze, drużyna Łez Feniksa mogła łatwiej wtopić się w okolicę. Nie paradując z herbem Linusa, rozbili obóz przy północnej bramie, gdzie razem z uchodźcami koczowali w namiotach, pili i "pilnowali porządku". Z bronią u boku, czasami kilku demonów rozprawiało się z okolicznymi złodziejami i bardziej agresywnymi mieszkańcami. Szybko zyskali łatę brutalnych i dzięki nim zapanował względny porządek w tej części obozu... głównie ze strachu.

Obecnie większość jego ekipy siedziała i piła, jak zwykle resztą. Nudzili się. To nie były już czasy przygód na dalekiej północy, pogoni za niebezpiecznymi bandytami czy nawet demonami. Krwawy Baron zajął się polityką i swoją zemstą na rodzinie królewskiej, nieco zaniedbując drużynę i ich potrzeby. Wystarczyło jednak jedno słowo na temat wyprawy, a wszyscy ożywili się, wyobrażając sobie dawne czasy u boku dowódcy.

W międzyczasie wieczorem przybył oddelegowany do wynajęcia statku oficer, który poinformował Linusa, że wynajął okręt, który wypłynie dopiero pojutrze z rana. Z racji, iż Linus nie zajął się przedłużeniem pobytu karawany w mieście, musiałby czekać jeden pełen dzień na wypłynięcie do Płynącego Ogrodu i zorganizowanie kolejnego transportu, który wysadziłby ich w królewskiej prowincji tak, aby nikt tego nie zauważył.

Książęcy Pałac

37
Linus spoczął na chwilę w prowizorycznym namiocie. Siedząc na wypchanym sianem posłaniu przez umysł przebiegła myśl - mógł spędzić noc w tawernie. Miał na to pieniądze i tak też zrobił na dzień przed naradą. Pomogło to zdecydowanie w tym jak się reprezentował wśród elity miasta. Teraz zaś czekała go długa i męcząca ekspedycja, puchowe posłanie zdecydowanie było kuszące. Mógł też pójść osobiście do portu, potrząsnąć paroma mieszkami i wypłynąć może nawet dzisiaj. Nie rwał się jednak do szybkiego wyruszenia ani do dalszego przebywania wśród elit. Czuł się... nieswojo. Zasiany w nim lęk przed porzuceniem swej drogi zdawał się nasilać a nie słabnąć mimo, iż znajdował się coraz dalej od kobiety która go w nim zasiała. Jego dłonie nerwowo wodziły po zdobnym kaftanie rozwiązując rzemyki i poluźniając jego opinający i jakby duszący materiał. Wkrótce wylądował on bezceremonialnie na ziemi i po chwili zawtórowała mu jedwabna koszula i szarawary. Mimo nasilającego się każdego dnia chłodu na dworze rycerz siedział na chłodzie w samych portkach przez dłuższą chwilę. Wieczorny chłód zdawał się koić jego zmęczony umysł i spięte ciało. Oddech rycerza zwolnił, natarczywe myśli odeszły. Przez krótką chwilę namiot stał się punktem wartowniczym na dalekiej Północy. Kojące wspomnienia wypraw pozbawionych celu innego niż przeżycie poczęły wypierać dziwnie natarczywe obrazy kobiety Stedingerów. Zupełnie jakby nad zagubionym rycerzem rozpostarła swoje ramiona dobroczynna wróżka mroźnych nocy, upojnych dni i krwawych poranków. Wicehrabia wiedział już jak chciał się przygotować do tej ekspedycji.

Wydobyta ze skrzyni znoszona przeszywanica noszona przez niego zazwyczaj pod zbroje przykryła jego tors razem ze zdecydowanie nie najnowszą koszulą. Nogi przykrył spodniami prostego kroju. Żadnych obcisłych kalesonów i pludrów. Na koniec pas z obowiązkowym mieczem. Rycerz ponownie przysiadł na posłaniu. Nie czuł ucisku i stresu. Przez krótką chwilę nie czuł nawet żadnych zmartwień. To co było pojutrze nie było problemem. Liczyło się wszak tylko dziś. Jutro mógł się obudzić z poderżniętym gardłem. Przeciągnął się i uśmiechnął. Po chwili jednak uświadomił sobie, że jedna udręka została. Tu i teraz też nie było nazbyt przyjemne. Chłód. Jego dłonie i stopy były nieprzyjemnie lodowate. Westchnął i sięgnął po leżącą obok posłania butelkę butelkę krasnoludzkiej gorzały. Specyfik ten utrzymał go przy duchu przez wiele zimowych nocy. Popijał go każdego wieczoru i butelka była już prawie pusta. Teraz jednak gdy rycerz patrzył na ponad w połowie pustą flaszkę poczuł dziwną potrzebę. Jego skostniałe dłonie nie chciały ciepła... a przynajmniej nie tylko one. Skoro dla uniknięcia udręk liczył się tylko dzień dzisiejszy... czy dzień dzisiejszy nie winien być bardziej pamiętny niż położenie się do snu po naradzie? Odgonił od siebie troski. Jednak te powrócą. Jeśli nie jutro to pojutrze. To czego potrzebował to nie tylko przerwa od zmartwień ale i zastrzyk uciech.

Chwytając butelkę wylazł na wieczorny chłód i udał się do głównego ogniska obozu swoich podwładnych. Nadchodziła noc i siłą rzeczy większość oddziału musiała się tam zebrać. Czy to dla ciepła, dla posiłku czy choćby dla towarzystwa, które nie udusi cię w środku nocy... jak długo na to nie zasłużysz. Przepchawszy się przez krąg zebranych rycerz stało obok ognia. Żar rozgrzewający jego stopy i nogi przyjemnie rozruszał skostniałe członki jak gdyby dla sprawdzenia ich działania rycerz tupnął w impetem z ziemię po czym unosząc flaszkę nad głowę ryknął głosem pełny energii z dzikim uśmiechem na twarzy i płomykami w oczach. Skoro jego drużyna nie miała dziś nic innego do robienia niż pić... trza było i to urozmaicić jeśli miał znieść udrękę nadchodzących dni.

- Mam dla was dwie nowe wieści moje kochane łachudry! I pal licho co pojutrze. Zła wieść jest taka, że jutro będziemy cierpieć... ooooj będziemy cierpieć. Ale pal licho i jutro. Dzisiaj! Dzisiaj mordy wy moje pijemy do upadłego! Rethorn! Wydawaj cały zapas piwska i siwuchy! To rozkaz!

Po czym bezceremonialnie wyszarpnął zębami poluzowany korek butelki i pociągnął z niej łyk zdecydowanie dłuższy niż te które w poprzednich dniach rozgrzewały jego kończyny. Przerwawszy potrząsną głową gdy krasnoludzka siarka uderzyła z całą mocą po czym wykonał gwałtowny i syczący wydech, który gdyby byłby skierowany na ognisko niechybnie poskutkowałby efektem ziania ognia. Następnie rozejrzał się po zebranych i ponownie ryknął.

- Heniek chwytaj skrzypki, Barnada gdzie ta cholerna lutnia!? Bawimy się dziś za wszystkie czasy, więc zacznijcie ciąć w tego "Zezowatego Orka" albo sam was potnę! Veliara! Choć no tu! Nauczmy tańczyć tych obiboków!

Następnie przechylił butelkę ponownie biorąc tym razem jeszcze większy łyk. Chwile potem butla rąbnęła o ziemię a z ust rycerza wydobył się już zdecydowanie już nieludzki ryk, twarz skrzywiła się w grymasie dzikiego zwierzęcia a zdecydowanie bardziej szorstki głos, którego nie powstydziłby się niejeden krasnolud wydobył się z jego gardło oznajmiając.

- Kto nie pije ten z Aidanem! Więc brać się do roboty zanim urządzę tu sąd polowy.

Ci którzy go znali wiedzieli, że równie dobrze mógł być żart... lub przyjazne ostrzeżenie. Nie mieli więc dużego wyboru.
Zabawę było czas zacząć.
Spoiler:

Książęcy Pałac

38
Wspomnienia szlachcianki zaczęły rozmywać się wraz z kolejnymi elementami garderoby barona lądującymi na gołej ziemi. Zamiast nich pojawiły się stare, wcale rycerskie ubrania na specjalne okazje takie jak ta. Z resztką krasnoludzkiej flaszki w dłoni Linus wygrzebał się z namiotu prosto w chłodny wieczór. Faktycznie wokół sporego ogniska zebrała się większość drużyny, przekrzykując siebie nawzajem i okazjonalnie rzucając przekleństwami. Virrien przecisnął się między nimi, gotów na niezapomnianą noc tuż pod nosem księcia i rozpoczął swą ognistą przemowę.

Razem z jego dzikim okrzykiem pod koniec tyrady z gardeł jego krwawej drużyny wyrwały się podobne wrzaski. Ręce unosiły się nad głowy z kuflami i butelkami, część tupała, część klaskała. Widać było, że spontaniczne chlańsko rozruszało ich na tyle mocno, że zrobił się niemały chaos w całym obozie. Rethorn natychmiast wytargał spod jakiejś płachty całą skrzynkę bimbru, rzucając jedną butelkę Linusowi. Zaraz też w ruch poszły skrzypce, lutnia i parę innych instrumentów, które nijak chciały się zgrać, ale przynajmniej robiły klimat. Zrobił się ruch, gdy reszta obozu zebrała się wokół ogniska.

Veliara znalazła się zaraz przy Linusie, pociągając go w mig w taneczny szał. Nie wyglądało to gibko, szczególnie że rytm muzyki co chwila się gubił. Raz nawet o mały włos para nie wpadła w ognisko – parę iskier wykrzesało się stamtąd, przypalając końcówki włosów wicehrabiego. Potem zaś wleciały kolejne butelki. Im dłużej trwała impreza, im bardziej wszyscy byli pijani, tym więcej się działo. Jeden skoczył drugiemu do gardła i tarzali się w rozmokłej ziemi, Linus siłował się z najsilniejszym jego człowiekiem, opierając się o giboczącą się beczkę. Płakał w ramię Rethornowi, próbował swoich sil w muzycznym pojedynku, jego gardło rozgrzał kolejny haust gorzały, po którym poleciały bardzo kreatywne wyzwiska w stronę rodziny królewskiej.

Potem baśń się urwała, by na chwilę wrócić w postaci wymiocin na zmarzłej trawie. Była twarz Veliary i jej ręka klepiąca barona po plecach i kolejna porcja alkoholu podsuwana pod nos. I ponownie dzikie harce, tańce i wrzaski, ale w nieco innej scenerii.

W pewnym momencie Linus był w stolicy. Znajdował się w sali tronowej, która wychodziła prosto na jakiś las. Siedział na tronie, a pod nim tańczyła cała kerońska elita, braci Augustyńskich w to wliczając. Wszyscy ubrani byli w muchomory – na głowach zamiast czapek mieli pstrokate kapelusze będące całkiem niezłymi imitacjami grzybów. Tańczyli coś skocznego, zaś co jakiś czas ktoś potykał się i zamieniał w całości w grzyba. Linus przygrywał im melodię na swoim śpiewającym flecie, podczas gdy u jego nóg plątało się stado gołębi, akompaniując chórem. W pewnym momencie potknęli się jednocześnie bracia, a mężczyźnie odebrało tchu. Przed jego twarzą pojawiła się Aella Stedinger, uśmiechając figlarnie i spychając go prosto pod zamarznięte jezioro. Próbując się wydostać, od dołu ściągały go trupie ręce, a u góry miał lód. W chwili, gdy wyrżnął głową o krę, mógł w końcu złapać oddech.

Przed sobą miał nieznanego sobie człowieka ubranego w strój strażnika miejskiego. Patrzył z niesmakiem na rycerza oraz towarzyszącego mu Rethorna. W dłoni trzymał opróżnione wiadro. Rozglądając się, Linus zauważył, że siedzi w celi. Z góry dochodziły odgłosy żyjącego miasta, obijającego mu się boleśnie o uszy. Głowa bolała go tak, jakby faktycznie wyrżnął o twardy lód czołem. Poza tym bolała go też szczęka, ręce i brzuch. Wstępne oględziny wystarczyły, by zobaczyć obdarte knykcie, resztki krwi i wymiocin na odzieży oraz charakterystyczny posmak alkoholu w ustach zmieszany również z zawartością żołądka i czymś metalicznym. Poza tym bardzo było mu sucho w gardle, a pęcherz wołał o natychmiastowe opróżnienie.

Ja pierdolę, a myślałem, że widziałem wszystko w życiu — burknął strażnik, odstawiając kubeł na boku i odsuwając się delikatnie. — Jazda, trzeźwi, to wypierdalać. Gdyby nie wasze pochodzenie, mości rycerzu, mielibyście przesrane.

Książęcy Pałac

39
"Zła wieść jest taka, że jutro będziemy cierpieć... ooooj będziemy cierpieć. Ale pal licho i jutro. "

Pierwsze myślą jaka przeszła przez obolałą głowę szlachcica było życzenie śmierci wczorajszemu Linusowi. Kolejną było zaobserwowanie nieprzyjemnej mordy strażnika. Dalej wszystko poszło już lawinowo. Cela, smród, towarzystwo i urywki zeszłej nocy. Wszystko zlało się w jeden ciąg poszarpanych, chaotycznych i niejasnych informacji... które rycerz przyjął ze spokojem typowym jedynie dla osób, które przeżyły dostatecznie dużo podobnych pobudek na przestrzeni lat by wiedzieć, że nie warto zadawać sobie i innym niepotrzebnych pytań. Uchlał się na umór, wlazł do miasta i straż go zgarnęła. To czy się wyszczał na czyjeś drzwi, czy wystraszył jakiegoś nocnego marka pijackim śpiewem albo wybił jakiemuś przybłędzie parę zębów było niepotrzebny szczegółem. Grunt, że chyba nikogo nie zabił... a przynajmniej nikogo ważnego skoro puszczali go jedynie z pogardą jako karą. Zmuszenie się jednak do odchrząknięcia strażnikowi "To mało kurwa widziałeś" okazało się dużo trudniejsze... a jednocześnie stokroć prostsze ponieważ jedyne co wydobyło się z gardła rycerza był dźwięk podobny do zarzynanej świni.

- tkw... mahw... k...w widha... leee

Rezygnując z prób komunikacji z miejscowymi autorytetami w równym stopniu co z prób zrozumienia co zaszło do czasu aż zwilży swe skonane gardło i nieco otrzeźwieje rycerze powstał... a raczej podpierając się o ściany podciągnął się do pozycji semi-stojącej. Następnie machnął kilkukrotnie dłonią w kierunku miejsc więcej twarzy swojego oficera... czy raczej jednej z jego twarzy chcąc dać mu do zrozumienia, że będzie potrzebował jego pomocy w opuszczeniu owego przybytku. Na koniec gdy w ten czy inny sposób znalazł się bliżej lub sam na sam z Rethornem mruknął wysilając swe ociężałe struny głosowe.

- Dhwo... obhofu.

Po czym zdał się na wojownika jak ślepy zdający się na cudze wskazówki. Innego wyjścia z sytuacji niebyło. A jak nawet było to był zbyt skacowany by je rozważać. Nie mógł zresztą w obecnej chwili ufać nikomu... zwłaszcza sobie. Zwłaszcza gdy co chwilę miał wrażenie, że sam staje się muchomorem.
Spoiler:

Książęcy Pałac

40
Strażnik może i nie widział wszystkiego, ale zdecydowanie wiedział, jak obchodzić się z konającymi pijakami, bo stał tak bardzo z boku, że nijak zataczający się Linus mógł w ogóle nawet się o niego oprzeć. W ruch poszły jednak łapy krasnoluda, które objęły szlachcica za ramiona i powoli wytoczyły poza śmierdzącą celę. Strażnik z hukiem zamknął drzwi do niej, a mężczyźnie prawdopodobnie wybuchłaby głowa, gdyby to było możliwe. Nie był pewien, czy tamten zrobił to specjalnie, czy on tak był wrażliwy na dźwięki. W każdym razie Rethorn albo zrozumiał pijacki, albo instynktownie wiedział, że wyprowadzenie Barona stamtąd jak najszybciej jest jedyną możliwą opcją.

Zaraz po wyjściu z posterunku, w Linusa zmysły uderzyła gama zapachów, dźwięków i ostrego światła. Nawet dłonie krasnoluda nie zdołały powstrzymać ciała rycerza przed potężnym zachwianiem się. Opierając się zaraz o ścianę, Virrien zwrócił pozostałości żołądka, a gdy już nie miał czego wymiotować, pozostały mu tylko kwasy żołądkowe. Rethorn poklepał go po plecach i burknął coś, że zaraz wraca, po czym wszedł z powrotem na posterunek.

Odruch wymiotny był zbawienny dla Linusa. Co prawda nadal był wrażliwy na światło i dźwięki, ale jego umysł nieco się oczyścił i zaczął jako tako pracować. Wciąż miał ochotę zwrócić nie wiadomo co tam jeszcze zostało, jego gardło go paliło, jakby zdarł je sobie, a pęcherz wołał o pomstę o nieba i natychmiastowe wypróżnienie grożące zrobieniem tego bez pomocy mężczyzny. I cokolwiek by Linus nie zrobił, zaraz wrócił jego kompan z dzbanem wody, podając to wicehrabi.

Pij i spierdalajmy stąd, żebyś się czasem ze wstydu na tym słońcu nie spalił — powiedział, szczerząc się złośliwe.

Książęcy Pałac

41
Szlachetnie urodzony panicz nie poczuł się szczególnie lepiej po zwróceniu wczorajszych posiłków mateczce ziemi. Pusty żołądek dalej był ściśnięty w skurczu, oczy dalej piekły jak cholera a zapachy zdawały się dosłownie smażyć jego nozdrza. Ledwo orientując się w otaczającym go świecie, chwycił podsunięty mu dzban wody i chciwie pochłonął połowę jego zawartości. Zbolałe gardło buntowało się przed przyjęciem płynu więc po kilkukrotnym zakrztuszeniu się oderwał naczynie od ust na dobre. Rozmyte spojrzenie zastygło na zawartej w niej cieczy zaś trybiki umysłu wicehrabiego poczęły powoli się obracać. Pęcherz rwał go niemiłosiernie i gdy to co przed chwilą wyżłopał niewątpliwie dotrze do niego... sytuacja będzie zgoła nieciekawa. Westchnąwszy uniósł naczynie... i wylał resztę jego zawartości na swój skacowany czerep. Uderzony falą chłodu i wilgoci zatoczył się nieco i wsparłszy się plecami o ścianę posterunku jedną ręką odgarnął niezdarnie zlepione włosy z twarzy drugą zaś oddał puste naczynie krasnoludowi.

W ogólnym rozrachunku... czuł się lepiej. Gardło dalej piekło, pęcherz dalej bolał a łeb dalej kręcił się jak dziewki wkoło drewnianego słupa w trakcie wiejskich festynów. To co jednak rycerz pozyskał było zdecydowanie cenniejsze. Jego skacowany i zamglony umysł przestał się martwić tym co zmusiło go do całej tej popijawy. Teraz martwił się o zgoła pilniejsze rzeczy...

- Obfoz... felszer... kos na kha.... - wycharczał przepłukanym już nieco wodą gardłem. Przewał jednak chrzaknął, splunął i chwytając się za bebechy dorzucił z zadziwiającą wręcz klarownością dźwięku.

- Cholera. Szczać się chce.
Spoiler:

Książęcy Pałac

42
To idź się wyszczaj zamiast mi tego oznajmiać, ja pierdolę — odburknął Rethorn, zabierając dzban z wodą i czekając cierpliwie, aż rycerz załatwi podstawowe potrzeby fizjologiczne. Nieważne, jak Linus to załatwił, razem z towarzyszem ruszył przez gwarne miasto w stronę bramy, za którą czekał na niego namiot, posłanie i dużo wody. Krasnolud przez połowę drogi milczał, ale ewidentnie chciał się odezwać i w końcu faktycznie puścił parę.

Połowa naszych zdycha, tylko najmocniejsi — tu uderzył się pięścią w pierś — przetrwali. Tak żeś chciał biesiadę zrobić, że praktycznie z zapasów wódki żeśmy się wypstrykali, a i mam wrażenie, że trochę po drodze zgubiliśmy. Przed tym całym wyjazdem trza się będzie zaopatrzyć, bo cienko to widzę. Wyślę Gienka i Dardana do miasta potem, coby cosik tam ogarnęli, nawet jakieś beczki piwska. No, parę namiotów trza też wymienić i Scyllę naprawić, boście w tańcu po pijaku ją podeptali jak spała nachlana w jednym z nich. Co tam jeszcze...

Rethorn podrapał się po swojej bujnej, rudej brodzie, a po chwili jakby świeczka mu się nad głową zaświeciła, bo kontynuował według Linusa zdecydowanie za głośny monolog.

O! Grubo po dwunastej już, także streszczać się będzie trzeba. Dobrze w sumie, że płyniemy tam do ciebie, jak tam wczoraj gadałeś, bo chujowo szczerze powiedziawszy widzę ciebie w tym mieście teraz. Gdzieś nad ranem koło czwartej wpadłeś na zajebisty pomysł, żeby wpaść do miasta i poszukać, cytując "tych, co obciągają gałę całej tej zasranej królewskiej rodzinie". Na początku chciałeś iść do Jakuba i mu powiedzieć, co o nim myślisz, ale żeśmy cię powstrzymali. Ogólnie jak cię strażnik do miasta wpuścić nie chciał, mimo powoływania się na swój stan, to rzuciłeś się na niego i pobiłeś go. Wiadomo, ferajna za tobą w ogień i tak jakoś się dostaliśmy do środka. Tam mówię, parę butelek pogubiliśmy, jedno czy dwa okna rozbiliśmy, z jakimiś szemranymi łajdakami się pokłóciliśmy, prawie jednego z nich zabiłeś, no i ogólnie to chciałeś wejść do górnego miasta, ale tam cię już złapali razem z paroma chłopakami. Oni zostali, cholera jasna, ale ciebie tam faktycznie jakiś dowódca nocnej warty rozpoznał i no pozwolił wyjść. Chłopy jutro mają wyjść i basta. Ględzili coś tam, że powinni od razu na stryczek, ale żeś panisko, to chuja mogą. To tak w skrócie.

Razem z gadatliwym Rethornem Linus dotarł do obozowiska, które wyglądało, jakby stado dzików przebiegło przez nie. Wszędzie walały się butelki, kubki, części odzieży, a tu i ówdzie można było wdepnąć w wymioty. Rycerz, gdy tylko znalazł się w swoim namiocie, poczuł niemałą ulgę. Rethorn tylko podsunął mu dzban wody do środka i znów zniknął. Naczynie zaś stało na liście, opieczętowanym książęcym herbem. Jeśli Virrien chciał go przeczytać, jego treść była następująca:

Szanowny wicehrabio rodu Virrien,

mych uszu doszły niepokojące plotki na temat pańskiego oraz pana towarzyszy zachowania ostatniej nocy. Jest mi niezmiernie przykro, iż pomimo piastowanego stanowiska mego personalnego doradcy zachował się pan zdecydowanie nieprzystojnie. Rycerskie wartości, jakie ślubowałeś przestrzegać wicehrabio, zostały dzisiejszej nocy złamane praktycznie co do jednej, ponadto pana status społeczny nijak nie pozwala na tak ordynarne i rzezimieszkowate zachowanie.

W związku z tym zmuszony jestem odsunąć pana od pana stanowiska na czas nieokreślony, dopóki plotki ucichną, a pan zreflektuje się i odkupi swe haniebne czyny. Jednocześnie sugeruję zwiedzenie dalszych okolic naszego miasta w poszukiwaniu nielegalnych uchodźców i bandytów szukających łatwego zarobku w postaci grabienia przyległych nam wsi.

Z poważaniem,
Jakub Augustyński

Książęcy Pałac

43
Rycerz mimowolni pojękiwał z każdym kolejnym swoim wyczynem wymienianym przez krasnoluda. Zaś list, który odnalazł w namiocie wzbudził tylko kolejne westchnięcia. Próba publicznego zniesławienia rodziny królewskiej. Bójka ze strażnikiem... która brzmiała raczej jak jego katowanie. Atak na miasto, zniszczenie mienia, zaśmiecenie publicznej przestrzeni. Potyczka w górnym mieście. Same z siebie te wydarzenia nie były nawet takie złe... Ale na raz!? To był chyba jakiś reko... Tu Wicehrabia schował twarz w dłoni na mgliste wspomnienie śniegów Północy, płonącej wioski, rzeki spływającej szkarłatem i pobudki z urżniętą głową sołtysa w roli podnóżka. Zaraz potem pojawiły się płonące drzewa i obdzierane ze skóry elfy. Poprawka... rekord jeśli chodzi o Keron... a może nawet i to nie było do końca prawdę. Tak czy inaczej pozwolił sobie na odrobinę za wiele za blisko Księcia.

Ale skoro szła wojna, a teraz planował złamać prawo na zdecydowanie większą skalę... być może tymczasowe zerwanie tej smyczy za pijackie rozgardiasze było najlepszym możliwym obrotem spraw. Jakub nie chciał go teraz przy sobie, więc i szukać go nie będzie do kolejnych narad... przynajmniej do wybuchu wojny. Tymczasem miał najbliższe miesiące dla samego siebie. Mógł nie tylko puścić z dymem transport żywności... ale i poszukać innych sposobów na pogrążenie lojalistów. Mógł też powrócić do Mglnicy i przedwcześnie rozpocząć zbieranie pospolitego ruszenia. Chłopi i zaściankowa szlachta nie byli może jego ulubionym towarzystwem ale chciał mieć pewność nie spieprzą na pierwszy widok królewskiego sztandaru. Twarz rycerza mimowolnie wykrzywił uśmiech. Monotonia życia dworskiego została wreszcie urwana i powrócił do swojego żywiołu. Pora było zająć się przekuwaniem swoich porażek w zwycięstwa i cudzych zwycięstw w porażki. I brnąć uparcie do przodu, aż koronowany łeb nie wyląduje na końcu włóczni.

Przepełniony nowym poczuciem wolności rycerz rozciągnął się na swoim posłaniu z zamiarem dania spoczynku zmęczonym członkom. Musiał nabrać energii przed rejsem. Wracał zresztą również do miejsca w którym się wychował. Wolał spędzić tam czas przed kolejnym rejsem w pełni świadom otoczenia, popytać o znajomych, odwiedzić parę miejsc... No i musiał też osobiście przeorganizować oddział. Niektóre elementy uzbrojenia będą musiały wylądować pod kluczem jego kuzynki, niektóre wymagać będą zastępstwa i tak dalej. No i jak Rethorn zauważył. Lepiej nie pokazywać teraz niepotrzebnie swojej twarzy w okolicach miasta. Poczekają na statek i się stąd zabiorą zanim któryś z poszkodowanych zacznie szukać sprawiedliwości na własną rękę. Zwłaszcza, że rycerz wątpił by zabicie nasłanych na niego zbójców szczególnie pomogło teraz jego wizerunkowi... nawet jakby nosili królewskie insygnia i darli się na całe gardło "śmierć Jakobiną". Tymczasem zamyślił się więc nad dalszym obrotem spraw próbując obmyśleć najkorzystniejsze miejsca ataku na trakcie do Stolicy.
Spoiler:

Książęcy Pałac

44
Mistrz Gry

W obozie było dzisiaj dosyć cicho - zdecydowanie pomagał temu fakt skacowanej ferajny umierającej teraz w namiotach. Dopiero pod wieczór zrobiło się żywiej i słychać było krzątanie, pojedyncze krzyki i brzęki butelek. Wyjrzawszy, Linus widział sprzątających swoje rzeczy zbójów. Zabierali ubrania, buty, kubki. Przewodził nimi głównie Rethorn, ścigając leniwców i czasami dając z pięści komuś, komu się nie chciało przygotowywać do podróży. Jutro wszyscy mieli wypłynąć w rejs do Płynącego Ogrodu, zaś stamtąd z nieco okrojoną ekipą - wrócić do Królewskiej Prowincji.

Pod wieczór przyszła Veliara z informacjami. Na własną rękę zrobiła wywiad odnośnie karawany, która dzisiaj rano wyjechała z miasta. 10 wozów z jedzeniem, kilkadziesiąt najemników w obstawie, kilkunastu cywili. Wśród najemników, jak się okazało, zdołało znaleźć się kilku ludzi Linusa, których elfka tam podstawiła jeszcze wczoraj wieczorem. Szukano jak największej ilości wojowników gotowych do obrony karawany przed bandytami, oferowano całkiem hojne wynagrodzenie z wypłatą zaliczki, więc Veliara wysłała 5 Łez Feniksa, by w odpowiednim momencie wspomóc resztę ekipy w walce.

Kobieta też zaproponowała towarzystwo wicehrabiemu na wieczór - dla rozluźnienia, zapomnienia o kacu. Bez względu na decyzję Virriena, noc minęła spokojnie i z głębokim snem, który mógłby trwać jeszcze dłużej - ale niestety trzeba było wstać, zebrać klamoty, załadować wszystko na wóz i dotrzeć do portu.

Dopiero świtało, więc ulice świeciły pustkami. Strażnicy przy bramie za to patrzyli niechętnie na ekipę, ale widząc zebrane namioty, jakieś skrzynie i beczki, chyba odetchnęli z ulgą. W samym porcie zaś było tłoczniej - kręciło się sporo marynarzy przenoszących jakieś skrzynie, co chwila ktoś krzyczał i poganiał. Statek, którym płynęła drużyna Linusa, przycumowany był nieco dalej. Kapitan widząc takie zbiorowisko bandyterii nieco pochmurniał, ale pieniądze zostały już zapłacone z góry, więc niespecjalnie komentował, kogo ma przewozić.

Podróż była raczej krótka i przyjemna. Chociaż było zimno o tej porze roku, a morski wiatr nie pomagał ani trochę, przeczekanie pod pokładem nie bolało tak bardzo, a już niedługo Linus postawił stopę w niewielkim porcie Płynącego Ogrodu, dawnych włości jego wuja, aktualnie zarządzanych przez Avenę, jego bardzo bliską kuzynkę. Kobieta prawdopodobnie nie wiedziała nawet o jego przyjeździe, chociaż znając łączącą ich bliskość, powinna się ucieszyć. Wystarczyło jedynie pójść do siedziby i się przywitać.

z/t Płynący Ogród
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”