Książęcy Pałac

16
Linus powiódł odrobinę rozbawionym wzrokiem za naczelnym przywódcą amii zmierzającym niemal w podskokach do sali w której progi przed chwilą wstąpił mistrz szpiegów. Na samą myśl o tej tym drugim rycerz pogrążył się w zadumie. Kilka godzin przekonywania i manipulowania taborem mogło kosztować go kilka godzin więcej jeśli przegapiłby dogodny czas do wypłynięcia z portu. A godziny należało rozważnie rozdysponować tak by jego drużyn rycerska w naturalny sposób "rozpłynęła" się w powietrzu na przestrzeni góra dwóch dni. Plus ślęczenie w porcie przez pół dnia sprowadziłoby na jego osobę niepotrzebne spojrzenia. Opóźnienie taboru jeszcze bardziej niż i tak rygorystyczne normy dyktowały wzbudziłoby podejrzenia co do władz prowincji. A tego trzeba było jednak unikać. Rozwiązania rodzące nowe problemy. Czy nic nie mogło być na tym świecie proste jak budowa cepa?

Westchnąwszy rycerz odepchnął również swoje ciało delikatnie od ściany i raźnym krokiem ruszył w stronę sali narad. W głowie wirowały mu pomysły, wizje i przeczucia odnoszące się do nadchodzącej misji.... Choć misją nazwać by tego nie mógł. Oficjalnie nie robił tego dla nikogo. Nikt mu nawet niczego nie rozkazał. W razie pytań była to czysta i najprawdziwsza samowolka niepokornego wasal. Twarz Wicehrabiego wykrzywił uśmiech. Perspektywa ugodzenia Aidana tam gdzie boli na własną modłę była słodsza niż oroskie wino. Zaś perspektywa ugodzenia go w zaopatrzenie i metaforycznego zaciskania mu rąk na gardle wzbudzały wręcz grzeszną euforie w sercu Linusa. Niesiony owym animuszem otworzył drzwi do sali obrad i dopiero obracając się by je za sobą zamknąć dojrzał postać Stedingerówny. Ostudziwszy swoją gorejącą krew ze świadomością, że właśnie wparował do pomieszczenia przed nosem damy jak jakiś wsiok dworska etykieta jakoby przejęła chwilowo ciało, które chwilę temu dostawało przyjemnych drgawek na myśl o uciętej królewskiej głowie. Zemsta, zemstą ale jak długo nosił na sobie rodowe barwy powinien zachowywać się przynajmniej jak na szlachetnie urodzonego przystało.

— Pani.

Padło z jego ust gdy stał tak z jedną ręką na klamce, drugą skierowaną ku wnętrzu pomieszczenia i lekko zniżoną głową. Zapraszał Aelle do sali obrad niczym dworzanin. Dworzanin lubiący okazjonalnie dokonywać gwałtu na zasadach wojny.
Spoiler:

Książęcy Pałac

17
Na twarzy Aelli pojawił się wredny uśmieszek, miała swój cel i to jej wystarczyło. Teraz trzeba było tylko zamknąć wszystkie sprawy w Qerel i udać się do Saran Dun, w drodze zmieniając swój wygląd na bardziej...skromny. W końcu jej przykrywka musiała być wiarygodna - powrót zaginionej córki, schwytanej przez łowcę nagród na polecenie Aidena i wywiezionej do Qerel, gdzie była służebnicą w domu jakiegoś arystokraty. Historyjka ta wymagała jeszcze dopracowania, ale dzięki małej pomocy, wierzyła, że będzie to pierwszy krok ku zasianiu wątpliwości co do ich króla.

- Kuzynie, jesteś nieocenioną pomocą
. - uśmiechnęła się do niego, chociaż nie był to całkowicie ciepły, rodzinny uśmiech, gdyż na jej twarzy malował się obraz intrygi.

Ledwo zdążyła oderwać się od filara, kiedy do pomieszczenia wszedł Linus, bez grosza kultury, ale nie była jedną z tych kobiet dla których etykieta była ważna w każdym aspekcie życia. Skierowała się w jego stronę wolnym krokiem i uniesionym kącikiem ust, po czym położyła delikatnie dłoń na jego lewym ramieniu i okrążyła go zmysłowo.

- Czyżbyś zabłądził Linusie? Czy przybyłeś tu specjalnie dla mnie? - zatrzymała się tuż przed nim, zarzucając ramiona na jego barki i patrząc mu prosto w oczy, a na jej ustach rysował się zalotny uśmieszek. Jej wzrok był cały czas skoncentrowany na jego oczach, i chociaż nie robiła tego celowo, to nie mogła powstrzymać magii uroku który się z tym wiązał. Pytanie tylko czy ten etap mógł już na niego wpłynąć, czy jednak okaże się kimś o silniejszej woli?

Książęcy Pałac

18
Po głowie Linusa śmigały wizje gwałcenia podstawowych zasad wojny, której teoretycznie jeszcze nie było, zaś gdyby sam książę się o tym dowiedział, nie puściłby tego wicehrabi. Nie dziwota więc, że nie zauważył przez pierwsze sekundy Aelli wychodzącej z pomieszczenia – tak też z impetem zaczął wchodzić do sali narad, zanim się zorientował w jej obecności. Sama Stedingerówna zaś nie przejęła się tym faktem, lecz mimowolnie zechciała to wykorzystać.

Jej ruch był wyjątkowo śmiały, a o subtelności nie można było tutaj mówić. Zaczepna poza i bliska pozycja wyglądała co najmniej dziwnie dla członków narady, którzy zgromadzeni byli w środku — o ile Rodryk zerknął tylko i chyba parsknął coś pod nosem, o tyle Arthur gapił się na dwójkę z kielichem wina w dłoni, powoli upijając łyk. Korytarzem szedł natomiast Jakub z Karlem Beilderem, którzy zwolnili kroku, widząc zaistniałą sytuację.

Zaś Linus? Linus nie mógł oprzeć się wrażeniu, że musi patrzeć w oczy Aelli. To nie było byle wrażenie, lecz w pewnym momencie zdawało mu się, że jej wzrok jest po prostu magnetyzujący, a głos nieziemsko kuszący. Miał ochotę dotknąć jej miękkich włosów, spełnić jej wszystkie zachcianki. Coś jednak powstrzymywało go przed oddaniem się całkowitemu urokowi panny Stedinger. I ona to widziała, że już prawie, prawie go miała, ale jednak wahał się. Czuła, że jest człowiekiem o silnej woli, lecz oprócz tego byli wśród ludzi. Ba! Korytarzem szedł sam książę, który z podniesioną brwią obserwował zaistniałą sytuację. Linus natomiast przełamał się dopiero wtedy, gdy przeanalizował słowa Aelli i brzmiały one, jakby były kompletnie od czapy.

Kobieta czuła, że gdyby byli sami, miałaby go prawdopodobnie w sidłach.
Spoiler:

Książęcy Pałac

19
Jeśli jakieś słowo miało opisać odczucia rycerza na przestrzeni następnych chwil to było nim zdecydowanie "konfuzja". Z początku była to dezorientacja płynąca z nagłego zbliżenia się osoby dziedziczki Stedingerów, która nieomal rzuciła mu się w ramiona. Może nie dosłownie ale dotyk jej dłoni na jego ramionach zszokował go po prawdzie bardziej niż gdyby jakaś rozochocona dwórka poczęła przyduszać go do podłogi. Owo zdziwię trwało jednak sekundę, marną chwilę w porównaniu do spirali dezorientacji która przybyła zdawać by się mogło jak za mrugnięciem oka. Choć możliwe, że "spirala obłędu" była lepszym opisem stanu umysłu rycerza.

Umysł mężczyzny niemal natychmiast zaakceptował dotyk niewiasty jako coś normalnego. Status, zebrani wkoło nich magnaci i cel dzisiejszego spotkanie umknęły niczym płocha łania w las pełen... Aelli. Każda kolejna myśl, każdy kolejny krok umysłu rycerza spotykał się stopniowo ze nieopisaną falą adoracji jaka wypełniała jego serce. Gdy po dotyku jął kwestionować opinię zebranych szybko uznał, że przecież nic nie mogłoby z tego wyniknąć. W końcu obcowanie z Aellią nie mogło zaszkodzić jego imieniu. Co jeśli coś opatrznie zrozumieją? Też nie jest problemem. On albo Aellia to sprostują. Czy jej słowa sugerują coś więcej? Jeśli tak to czy jest to problem? Nie nie jest w końcu to Aellia. Czemu Aellia nie może być problemem? Oczywiście że nie może być problemem w końcu to Aellia. Nie ma lepszej relacji jakiej może zapragnąć istota ludzka niż relacja z Aellią. Czy nie miał traktować relacji drugorzędnie? Relacji nie można traktować drugorzędnie. Był na misji, służył Jakubowi. Służba księciu jest nieskończenie mniej ważna od kobiety przed nim. Był na misji. Służba księci... Był na misji ważniejszej niż Książę. Ważniejszej niż Ae... nie. Aelia ważniejsza, najważniejsza. Ważne, ważne, coś ważne. Ważniejsza. Nie najważniejsza? Aellia Aellia... kobieta marzeń. Nic ważniejszego. Najcenniejsze na świecie. Aellia. Płonące ku niej serce. Gorąc... płomień. Pożar. Aellia. Krzyki. Miłosne okrzyki. Ból. Rozkoszny ból kochania. Dym. To kadzidła. Piwnica i skomlenie martwych. To jeno przyjęcie. Zabawa. Zabawa z Aellią. Pod księżycami i gwiazdami. Gruzy. Aellia. Aellia. Aellia. Gruzy pychy. Tylko szczęście! Płacz nad grobami. Grobami amantów! Przysięga... przysięga... Przysięgał. Ale.. po co? Aellia. Aellia. Aellia. Aellia. Aellia. Przysięga jest niemożliwa do spełnienia. Aellia. Aellia. Aellia. Lepiej się poddać i służyć. Służyć. Aellia. Aellia. Aellia. Aellia. Ale co powie Vel... Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia Aellia...

Nawet po wyzwoleniu z uroku oddech wicehrabiego był szarpany , oczy piekły go niemiłosiernie a usta zaciśnięte były niczym w przedśmiertnym spazmie. Jego spojrzenie mimowolnie zatrzymało się na twarzy nadchodzącego księcia. I po prostu patrzył. Zamrożon w terrorze nieopisany i niepojętym dla nikogo z żyjących. Nawet samego szlachcica. Nie był to bowiem lęk Pana na Mglinyc i włościach ościennych. Nie Krwawego Barona. Czy Wicehrabiego. Lęk który płynął z jego wejrzenia spoczywał w sercu kilkuletniego chłopca. Niewinnej duszy. Dawno pogrzebanej pod ruinami szlacheckiego dworu. Po chwili wzrok rycerza zwrócił się jednak na Aellie. Nie wiedział na kogo patrzył. W tej chwili różnie dobrze mogła to być jego babka, ciotka, stryjek, kuzyn. Jeden pies. Sam widok twarzy kobiety wzbudzał wszystkie jego... wątpliwości. Jej włosy wspominały mu o losie tych, którzy próbowali osiągnąć to czego pragnął. Jej usta nęciły go wizjami dobrobytu na równi ze zdrajcami jego bliskich. Jej rzęsy były zasłonami, za którymi mógł schować się przed odpowiedzialnością. Niosła ze sobą tyle... ukojenia. Bogini wewnętrznego spokoju którego tak pragnął ale równie jeśli nie mocniej zabijał w sobie każdego poranka. By iść dalej. Pewniej. Mocniej. By uciąć nie jedną a wszystkie głowy bez względu na cenę. Dusza, honor, życie. Wszystko musiało zostać złożone na ołtarzu. Wszystko i wszyscy. Nawet bogini. Świadomość, że ponownie ją rozumować swoim normalnym tokiem myślowym dała mu niezmierną ulgę.

Mimo wszystko czuł... wyrzuty. Ogromne wręcz wyrzuty sumienia. Sama myśl o tym, że pozwolił swoim myślą na potknięcie. Ta... słabość. Do Aelli? Czy do uzasadnienia sobie rezygnacji? Od jak dawna w nim była? Nie... kiedy wmówił sobie, że nie istnieje? To normalne ludzkie odczucie. Nie da go się zdławić nawet setkami zabitych, dziesiątkami tortur i traktowanie ludzi jako waluty. Czy naprawdę tak bardzo pragnął ujrzeć koniec tej drogi? Zapomnieć? Żyć... normalnie? I dlaczego. Dlaczego ze wszystkich osób na tym zawszonym łez padole to tych przemyśleń ze wszystkich osób w jego życiu skłoniły go słowa osoby z którą na warstwie emocjonalnej nic go do tej pory nie łączyło!? Położył swoje chłodne dłonie na rękach Aelli... po czym strącił je ze swoich barków bez słowa i zostawił ją w drzwiach. Żadnych grzeczności. Żadnych przeprosin. I żadnego świergotania o przybywaniu dla niej jakby miał słowicze łajno we łbie. Nie był niczyim rycerzem na białym koniu. I nie było dla niego księżniczki w wieży. Miał jeden cel, któremu daleko było do wspinania się do miłości. Jeden cel z cholernie uciążliwą drogą, która miast w górę wiodła do najciemniejszych czeluści. Poświęcił na jego ołtarzu wszystko co miał. Nie obchodziło go co mu go na chwilę przesłoniło. Dziecięce lęki które nie stłumił, chuć której nie zaspokoił czy inna pierdołowata część jego osoby której najwyraźniej nie wybiczował mentalnie dostatecznie przez ostatnie lata swojego życia. Znajdzie, zdusi i zakopie ten czynnik. Wszak od tego jest specjalistą. "Prostowania charakterów". On sam nie jest wyjątkiem. Jeśli będzie to przeciągłą... komplikacją znajdzie inne środki. Każde środki. Ukuje się w końcu jako narzędzie zdolne do zrobienia co zrobione być musi... albo sczeźnie próbując. A Aellia... z tym musiał coś ewidentnie zrobić. Czyżby była to ukryta obsesja pogrzebana pod żelazna dyscypliną jaką narzucił sobie w obecności Jakuba? Możliwe. Wątpliwe ale tłumaczyłoby nagły wybuch w obliczu perspektywy dużego kroku ku spełnieniu celu. Słabość ludzka pokusiła się o pomarzenie o przyszłości coś zaszeptało o "kresie męki" czy innych mrzonkach i stąd spirala emocji. Musiała jednak zacząć się dość dawno... pierwsze spotkanie? Innym wyjaśnieniem jest możliwość podobieństwa jej twarzy do kogoś z jego bliskich. Jakaś cześć jego zatartych wspomnień rozpoczęła tor myślowy na który nie był przygotowany. Słowem. Ta kobieta była niebezpieczna dla jego determinacji. Musiał zgnieść w sobie to co zainicjowało... incydent. Lub ją. Ale lepiej to pierwsze. Zabijanie siebie kawałek po kawałku zdekonspiruje go wolniej niż Theodor i jego podwładni. Bo jeśli problem z jego córką nie był czymś co mogło rozwiązać kilka blizn, unikanie jej osoby lub złamanie jej "animuszu"... to nie pozostawało mu wiele do wyboru. A skończyć swoją życiową drogę z powodu wyroku za trwałe usunięcie jednej przeszkody przed realizacją części planu niezbędnej do trwałego rozpoczęcia planu właściwego... Jakby to określiła Veliara? Najpewniej jednym słowem i nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem.


"Żałosne"
Samo wyobrażenie sobie głosu głowy rodziny w tym chłodnym wydaniu podyktowało dość jasno następną akcją na którą umysł rycerza poświęcił całą swoją uwagę. Pozyskanie własnego pucharu z winem. Miał na chwilę obecną w głębokim poważaniu uczucia "Panny-Wzbudzam-Stare-Kompleksy" i odtrącania jej rąk ze swojego munduru. Chciał się napić. Potrzebował wina. Po raz pierwszy od objęcia służby pod Księciem chciał się upić w jego obecności. I pozyskał to wino za wszelką cenę. Czy to poprzez poganianie służby czy znajdując je w sali obrad. Musiał też czymś zwilżyć gardło i zabić posmak posoki który zebrał mu się ustach. I rozluźnić czymś twarz bo naprawdę nie w smak było mu patrzenie dzisiaj w oczy Jakuba z twarzą zdeterminowanego mordercy. Nie ufał sobie już dzisiaj na książęcym dworze. Nie ufał... nikomu. Być może po raz pierwszy od kilku lat. Czuł jakby jego zbroja którą otoczył swój umysł dla służenia Jakubowi została... zbezczeszczona. Czekając więc na swoje wino i słowa księcia pogrążył się w rozmyślaniach co powinien sobie zacząć wbijać do swojego ewidentnie niepredykcyjnego ciągle umysłu po nocach by pozbyć się tej nowej i niespodziewanej... słabości.
Spoiler:

Książęcy Pałac

20
Aella odwróciła się na pięcie z zadziwiającą lekkością do środka sali, kiedy Linus ją wyminął. Na jej twarzy rysował się obraz intrygi i wrednego uśmieszku. Wiedziała, że niektórzy mogliby to odebrać tylko w jeden sposób, ale nie chciała wprowadzać sensacji, szczególnie w obecności Jakuba - w końcu musiała także dbać o swoją reputację, bezwzględnej choć czasem zakręconej wojowniczki, dla której najważniejsze było wykonanie zadania jej powierzonego. Niektórzy znali ją także z lekkości ducha, więc to co miała zaraz powiedzieć, powinno spokojnie wyjaśnić tę sytuację i uspokoić myśli tu zebranych.

- Wybaczcie, trochę za bardzo wczułam się w rolę. Musiałam poćwiczyć na kimś przed wyjazdem do Saran Dun. Linusie, trzymam cię za słowo w sprawie potrzebnego mi ekwipunku. - zdanie skierowane do mężczyzny zabrzmiało bardzo poważnie, a jej ekspresja tylko do potwierdzała. Dzięki temu raczej nikt nie pomyśli o tym, że ta zimna kobieta mogłaby rzeczywiście "kręcić" z kimś takim jak on. Miała tylko nadzieję, że Linus zrozumie ironię i nie zapyta się jej o jaki ekwipunek chodzi...to by było problematyczne.

Książęcy Pałac

21
Ekwipunek był wielką niewiadomą nie tylko dla zgromadzonych w pomieszczeniu, ale przede wszystkim dla Linusa, który właśnie przeżył małe załamanie i nawet Aelli ciężko raczej byłoby sobie wyobrazić, co właśnie działo się w głowie biednego szlachcica. Właściwie to samemu wicehrabiemu trudno było to sobie wyobrazić. Jedyne, o czym marzył, to wino, które dostał w samej sali obrad, a które podsunął mu sam Arthur, klepiąc go jeszcze delikatnie po ramieniu. Rodryk zdawał się nie zwracać zbytniej uwagi na to, co działo się z mężczyzną, ani nawet nie skupił się zbytnio na słowach swej kuzynki, która próbowała jakoś się wytłumaczyć ze swojego frywolnego występku.

Jakub i Karl weszli do pomieszczenia, zastając ciszę. O ile Karl zdawał się być człowiekiem praktycznym, którego interesowały sprawy doczesne, o tyle książę rzucił badawcze spojrzenie w stronę pijącego łapczywie Linusa. Usiadł po jego lewicy i skinął Aelli, która zaraz ruszyła załatwić pozostałe sprawy, zostawiając towarzystwo same.

W korytarzu minęła się ze Stellą, która zaraz po Stedingerównie weszła do pomieszczenia, zaraz też wrócił kapłan Sulona. Przez chwilę słychać było szuranie krzeseł i ewentualne siorbanie z kielichów łączone z odchrząkiwaniem. W końcu wszyscy zamilkli, wodząc spojrzeniami po kolejnych twarzach, oczekując rozpoczęcia jakiegoś tematu.

Myślę, że po tak długim czasie warto poruszyć temat mojego brata — odezwał się w końcu Jakub. — Rozumiem, że wielu z was z niecierpliwością wyczekuje końca podchodów, w które się bawimy i mogę was zapewnić, że ten czas nadchodzi. Nasza praca na wielu frontach zaczyna się opłacać, ponadto korona podrzuca sobie kłody pod nogi co i rusz. — Jakub splótł dłonie w trójkąt, zastanawiając się chwilę nad kolejnymi słowami. Jego czoło zmarszczyło się, uwydatniając pierwsze zmarszczki. Książę wyglądał na dużo starszego, niż jest w rzeczywistości. — Dwa lata temu Linus przyniósł mi dobre wieści. Wierny nam alchemik znalazł lekarstwo na trawiącą nasze miasto zarazę, a tejże źródłem okazał się być Carter Stradford. Byliśmy na skraju wybuchu wojny domowej, jednak kilka nakładających na siebie wydarzeń skutecznie przesunęło wszystko w czasie. Dzięki temu mieliśmy czas się przygotować. Nasze wojska przez ten cały się rozrastały, doposażały, będąc ciągle w gotowości. Przygarniamy nieustannie uchodźców zasilających nasze szeregi, specjalistów odprowadzających nowe podatki do naszego skarbca, a wszystko dzięki Aidanowi. Ktokolwiek by się tego spodziewał, to właśnie mój brat jest naszym największym sojusznikiem. Lód pod jego stopami topnieje z dnia na dzień. Znikają jego zausznicy, ludzie i ziemie.

Ma po swojej stronie Zakon Sakira — wtrącił delikatnie kapłan Sulona. Jakub tylko się uśmiechnął.

Zakon w tym momencie jest niezależnie działającą siłą, którą Aidan może wspierać. W praktyce oznacza to, że są sojusznikami, ale nasz król nie ma realnej władzy nad nimi i to nie oni jemu pomagają, a on im. Zważywszy na aktualną sytuację w stolicy, święta wojna Zakonu jest najmniejszym z priorytetów Saran Dun. Mają na głowie zarazę, głód i rosnącą liczbę uchodźców. — Rozgorzała dyskusja i Rodryk niemal natychmiast się ożywił, wtrącając swoje trzy grosze. Odchrząknął także Arthur.

Realnie mogą poświęcić swoje siły jednemu zadaniu. Albo zabarykadują się, oczekując rozwiązania kwestii plagi oraz naszych sił, albo wyruszą z częścią sił razem z Zakonem, by odbić Nowe Hollar. Na dzień dzisiejszy bezpieczniejszym wydawałoby się oczywiście zostać w mieście, być może wesprzeć Sakirowców drobnymi siłami podległych mu szlachciców. Tak czy siak mają związane ręce i uważam, że nie będzie lepszego momentu do ataku, niż teraz. Ludzie mają dość tego wszystkiego i z radością przyjmą każdego, kto obieca im święty spokój. A my takim kimś jesteśmy. Czekamy ciągle na to, że korona będzie słabsza i słabsza, ale na dobrą sprawę nagle może okazać się, że zacznie wstawać z kolan i nasza sytuacja się pogorszy, czego ewidentnie nie chcemy. Przypominam tylko, że królewskie siły, które były zgromadzone pod Ujściem, nadal znajdują się na południu i w każdej chwili mogą zażądać przemarszu przez nasze ziemie.

Czyż nie lepiej poczekać chwilę dłużej? Nie twierdzę, żeby zwlekać, lecz skoro wysłaliśmy już pannę Aellę na jej misję pozyskania części szlachty Aidana, to chociaż pozwólmy jej działać i osiągnąć nawet jeden mały sukces — Stella poprawiła się na krześle, odzywając po raz pierwszy od jakiegoś czasu.

Linus miał wrażenie, że chyba zaraz nastąpi jego chwila na wyrażenie swojej opinii.

***
Wkrótce po niewielkiej wpadce Aella ruszyła dalej. W głowie zapewne miała już przygotowania, wszakże jutro z samego rana miała wyruszać do Saran Dun, by przekonać tamtejszych szlachciców do przejścia na ich stronę. Zadanie na pewno nie karkołomne, lecz diabelsko trudne zważając na sieć powiązań między członkami rodziny i możliwymi wyrzeczeniami, których muszą się zdobyć, by dołączyć do strony Stedingerówny... czyli tej właściwej. Pierw jednak należało się spotkać z Theodorem Stedingerem, ojcem Aelli i Anny. Rodryk twierdził, iż ten znajduje się gdzieś na zamku i tak też kobieta zaczęła szukać protoplasty, znajdując go po dobrych kilkunastu minutach.

Siedział w towarzystwie Anny oraz jej dzieci. Filip, najstarszy z nich, aktualnie rozgrywał partię szachów z dziadkiem. Podobieństwo do ojca było uderzające w wielu aspektach, a następca Jakuba był wręcz jego miniaturową wersją. Nawet skupiony robił podobną minę, gdy przesuwał pionek na tarczy. Mayenna, młodsza z rodzeństwa, odziedziczyła wiele po Stedingerach, razem z urodą matki — a także nieco z charakteru, czemu zresztą nie wolno było się dziwić. Uwaga Jakuba ewidentnie skupiana była na Filipie, podczas gdy Mayenna więcej czasu spędzała z rodziną swej matki. Było także trzecie dziecko, ledwie raczkujące. Dosłownie uczepiony spódnicy matki, młody Ludwik był najświeższym nabytkiem rodziny i ciężko było stwierdzić, w kogo wdał się bardziej.

Mayenna, tańcząca w rytm niesłyszalnej dla nikogo muzyki przerwała, gdy tylko do komnat książęcych weszła Aella. Dziewczynka podbiegła beztrosko i przytuliła się do kobiety, po drodze podekscytowanym głosem wołając: — Ciocia! — Anna uniosła wzrok znad pilnowania najmłodszej pociechy i uśmiechnęła się do siostry, zaraz karcąco mówiąc do córki: — Mayenno, czego cię uczyłam? Ciocia czy nie, etykietę powinnaś mieć we krwi.

Dziewczynka, lekko poczerwieniała od maminej reprymendy, odsunęła się od podołka Aelli i dygnęła przed nią pięknie, pokazując swój dworski warsztat. Młody Ludwik zabulgotał coś po swojemu, wspinając się po nogach Anny, która właśnie próbowała wstać z fotela. Odczepiła swego syna, usadziła z powrotem na dywanie i podeszła do swej siostry, całując ją w jeden i drugi policzek.

Wcześnie wróciłaś z narady, już się skończyła? — odezwał się ojciec kobiet, podnosząc wzrok znad figur i delikatnie kiwając głową Aelli na znak przywitania.

Książęcy Pałac

22
Wino nie przyniosło co prawda pełnego ukojenia sercu szlachcica... przywołało jednak zgoła przyjemniejsze myśli i wizje niż te które zaatakowały go w odrzwiach sali. Ognisko wkoło którego siedzieli członkowie jego bandy i rubasznym śpiewem i piwem zagłuszali ból ran i ziąb zimy. Krajobraz Mglnicy o poranku. Rozkoszne noce na wędrownym szlaku. Rabunek elfie piwniczki w Fenistei. A także wszelkiego rodzaju bale, tańce i swawola w których miał swój zacny udział. Zmieszały się one z owymi okropnymi wizjami przeszłości, przeznaczenia i odpowiedzialności pozwalając mu przez chwilę nie martwić się o odgryzienie własnego języka w nagłym spazmie. Humor dalej miał parszywy... ale przynajmniej nie myślał o śmierci i innych okropieństwach. Czy raczej... nie okropieństwach dotyczących jego osoby. Gdy tylko powiem z ust Księcia padło słowo "brat" rycerz momentalnie skupił swój umysł na pierwotnym celu z jakim przybył na ową naradę. A cel ten zakładał ucięty czerep Aidana na srebrnej tacy.

Dyskusja dość szybko stoczyło się do starego droczenia się o "a co jeśli". Wszystkie argumenty rzucane tam i z powrotem opierały się na domysłach i teoriach. Równie dobrze mogliby rzucić kością i dostać tak samo wiarygodną odpowiedź. Sam wicehrabia nie był w stanie dać jednoznacznie dobrej rady... no bo jak? Jedyne co mógł zrobić to nagiąć wynik tak by pasował do jego obecnych planów. Natychmiastowy wymarsz uniemożliwiłby mu sabotaż żywności a kochający swój wizerunek Książę na pewno nie zarekwiruje żywności przeznaczonej oficjalnie dla cywili. Z kolei zbyt długie zwlekanie może poskutkować tym, że Korona odkryje kto maczał palce w spisku. Musiał pchnąć ich do szykowania się pod wojnę i rychłe wyruszenie... ale nie natychmiastowe. I rycerz miał nawet na to argument. Zesłany zdawać by się mogło z niebios.

— Nie możemy wykluczać żadnej możliwości. Zakon na wieść o naszym marszu na stolicę może uznać bunt jednego miasta za drugorzędny priorytet... chyba, że będzie już faktycznie związany z tym problemem. Podobnie zresztą jak zauważono Aidan może także zaryzykować posłanie wojska do Nowego Hollar. Dlatego "idealna okazja" której szukamy nie leży przed atakiem wojsk Zakonu i Korony na Nowe Hollar czy też po. Jest ona w jego trakcie. Siły Zakonu związane walką z buntownikami nie będą mogły sobie pozwolić na pochopne akcje. A jeśli po końcu oblężenia wasza Książęca mość będzie już oficjalnie koronowana... nawet Zakon nie waży się podnieść ręki na wasz majestat. Nie oficjalnie... tak sądzę. Ktokolwiek jednak wyjdzie obronną ręką z tego starcia zastania ciebie Książę z symbolem władzy w dłoniach. I albo uklęknie... albo zostanie uznany za zdrajcę Korony.

Linus przymknął oczy i odetchnął lekko. Wino co prawda nie uderzyło mu do głowy. Było go za mało i nie umywało się do krasnoludzkiego "wywracacza trzewi". Mówił jednak zdecydowanie odrobinę śmielej niż zazwyczaj. O Zakonie, o zwycięstwie i o przyszłości. Mógł przysiąść że jeszcze tylko jeden-dwa kielichy dzieliły go od przypadkowego nazwania Jakuba "waszą królewską mością". Nie było jednak czasu i miejsca na oddawanie się wizją. Propozycje należało wyłożyć jasno i konkretnie.

— Proponuje więc poniekąd rozwiązanie Pani Stelli. Powoli przygotowujmy armię do wymarszu... nieoficjalnie. Może zorganizować jakiś "festiwal miecza" czy inne dziwo oparte najlepiej na jakimś zapomnianym i obskurnym zwyczaju by nie wzbudzać nadmiaru podejrzeń i pod pretekstem tego zebrać większą cześć regularnej armii wkoło Qerel. Jednocześnie w magazynach począć racjonować żywność i szykować potrzebny ekwipunek. Kiedy zaś dotrą do nas pierwsze wieści o definitywnych ruchach sił Zakonu na Nowe Hollar... my ruszymy na Saran Dun. I przy odrobinie szczęścia oraz ewentualnej "pomocy" nowych przyjaciół Ae... Panny Stedinger uda nam się dotrzeć do sali tronowej nim Zakon zdławi całkowicie rebelię tej całej wiedźmy Morganister.

Rycerz uśmiechnął się na myśl min synów wielkich rodów oddanych na służbę do zakonnej braci. Po przelewaniu krwi swojej i elfiej jedyne co zastaną w stolicy będą sztandary Jakuba i nieludzie maszerujący swobodnie po ulicach. Linus sam już nie wiedział co bardziej go bawiło. Wizja wielkich rodów dostających zawału na widok utraty swoich wpływów na rzecz nieludzi... czy fakt, że to on ze wszystkich osób przykłada do tego swoją rękę. Komizm tej sytuacji przyćmiewała jednak świadomość, że nazwał prawie córkę Theodora po imieniu. Wicehrabia mógł niemal poczuć nadchodzące kolejne poklepanie po ramieniu od Arthura... i niekoniecznie był z tego powodu zadowolony. Tyle dobrego, że żaden z tu zebranych nie był raczej nadmiernie skłonny do plotek... na trzeźwo.
Spoiler:

Książęcy Pałac

23
Po nie tak nudnej naradzie, Aella udała się na korytarze pałacu, szukając swojego ojca - ostatecznie znalazła go w towarzystwie swojej siostry i jej dzieci. Pierwsze co usłyszała po wejściu, to okrzyk jej siostrzenicy Mayenny. Aella zawsze starała się mieć dobry kontakt z dziewczynką, gdyż była do niej bardzo przywiązana - sama wojowniczka nigdy nie przyjmowała do siebie myśli aby mogła być kiedyś matką i chciał nie chciał, zostać przywiązana do jednego miejsca, zmieniając całkowicie swe życie - jednak bardzo kochała swoją małą Mayenne. Gdy ta podbiegła do niej i ją przytuliła, a chwilę później Anna zwróciła jej uwagę, Aella uklękła i mocno ją przytuliła do siebie uśmiechając się wesoło.

- Ta twoja mama to zawsze taka poważna, prawda? Jesteśmy rodziną, a w rodzinie etykieta jest zbędna. - dotknęła jej noska palcem i puściła jej oczko. Następnie wstała kiedy Anna do niej podeszła i przywitała się z nią. - Daj jej trochę luzu Anna. Na etykietę ma czas, chociaż nie uważam aby ona dawała nam przewagę w czymkolwiek.

Gdy usłyszała swojego ojca, spojrzała na niego, a następnie podeszła do szachownicy i potargała Filipowi włosy.
- Cześć młody. - spojrzała na szachownicę i już wiedziała jaki ruch wykonać, gdyż sama wiele lat grała z ojcem w szachy, ucząc się dzięki temu dobrej strategii. - Wieża tutaj. - wskazała mu miejsce gdzie powinien ją przesunąć.

- Pogadaliśmy, wyznaczyłam sobie zadanie, zobligowałam naszą rodzinę do pomocy finansowej, szybko poszło. Ogólnie poszło nawet bardzo dobrze. - Aella wypowiedziała te słowa z lekkością, próbując nie podnosić ojcu ciśnienia. Z drugiej strony to ona reprezentowała cały ród Stedingerów u Księcia, a ojciec musiał być świadom tego, że nadejdzie czas kiedy to ona będzie obligować ród do pewnych rzeczy.

Książęcy Pałac

24
Wojska Zakonu realnie nie podlegają królowi. Będąc osobną siłą, nie są zobligowani do pomocy w razie kryzysu, szczególnie kiedy będą w połowie planowanego miesiącami marszu na Nowe Hollar. Poza tym nie oszukujmy się, główny trzon ich armii nie znajduje się w stolicy — wtrącił się o dziwo Karl.
Tak czy siak, pan Virrien ma rację. Osłabione miasto, pozbawione dodatkowych mieczy, będzie lepszym punktem ataku. Poza tym, jak mówiłem ja, a teraz ty, panie Beilder właściwie to potwierdziłeś, Zakon nie jest zobligowany do pomocy stolicy, bo jest osobnym tworem, tak. Natomiast w interesie korony leży pomoc zakonnikom, jeśli chcą odzyskać swoje miasto. Tym bardziej, że są zagorzałymi fanami tej organizacji. Stąd też uważam, ale to są tylko moje przypuszczenia, Aidan może ruszyć z częścią sił, by pokazać, że trochę siły mu zostało. Reasumując, tak, warto wykonać ruch dopiero, gdy Zakon ruszy. — Przytaknięto Arthurowi, który przesuwał co i rusz pionki po mapie i drapał się po brodzie.
Jak już zdobędziemy stolicę, radziłabym poważnie przemyśleć istnienie Zakonu Sakira. To organizacja religijna, a nie państwo kościelne, że mówimy o jego członkach jak o pełnoprawnej armii — wtrąciła Stella, a kilka osób prychnęło pod nosem, zgadzając się w ten sposób.

Jakub na razie milczał, ale jego uwaga na chwilę zwróciła się ponownie w stronę Linusa, gdy ten zaczął tworzyć wizje, jak niepostrzeżenie zebrać wojsko. Gdy skończył, Ulfryk, kapłan Sulona zaczął się wiercić, aż w końcu odezwał się: — Podoba mi się ten pomysł, ale jeszcze całkiem niedawno gadaliśmy o tym, jak boimy się zarazy z Saran Dun. Armia armią, ale prędzej czy później wymiesza się to ze zwykłymi mieszkańcami chcącymi brać udział w uroczystościach. A wśród nich na pewno znajdzie się jakiś uchodźca, który może nieść zarazę. I na końcu okaże się, że w naszych szeregach też będzie choróbsko... znowu.

***
Mayenna przytaknęła ochoczo głową, aby zaraz śmiesznie wygiąć ją do tyłu, gdy Aella dotknęła jej noska. Roześmiała się perliście i usunęła matce, gdy ta podchodziła przywitać się z siostrą. — Im wcześniej nauczy się etykiety, tym lepiej dla niej. A na rodzinie można trenować, bo rodzina wybacza najwięcej.

Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy wracała przypilnować małego Ludwika. W tym czasie Stedingerówna podeszła do stolika z szachami. Filip natychmiast wstał, bojąc się chyba matki i ukłonił się przed ciotką, zaraz wracając na miejsce i bez wahania ruszając wskazaną wieżą. Theodor zmarszczył brwi, zaraz karcąco spoglądając na chłopca. — Słuchanie rad swoich doradców bez wahania jest nieodpowiedzialne. Zawsze analizuj, czy aby nawet niechcący źle ci podpowiadają. — Z tymi słowami ruszył królową. Nie było szachu, ale po krótkiej kontemplacji Aella zauważyła, że za ruch czy dwa raczej się to stanie. Filip zaś poczerwieniał i zaczął gapić się intensywnie na planszę, szukając dogodnej okazji do zaatakowania. Kobieta zauważyła, że duża część pionków jej ojca została zbita, w przeciwieństwie do jego wnuka. Temu brakowało kilku ważniejszych figur. Można by powiedzieć - nieodrodny syn Jakuba.

Jakiej pomocy finansowej? I jakie znowuż zadanie? — zapytała głowa rodu, bacznie spoglądając na swą córkę. Aella miała wrażenie, że jeśli powie wprost o przeznaczeniu prywatnych środków ze skarbca na wojsko, Theodor może zacząć narzekać. Z drugiej strony zawsze miał słabość do obu córek, a dobre argumenty mogłyby go przekonać, że to dobry pomysł.

Książęcy Pałac

25
Wszystko szło jak powinno... aż poprzestało. Rycerz w duchu zrugał własną ślepotę. Cywile zjechaliby się z festiwal niezależnie od tego jak bardzo obskurny i militarystyczny by nie był. Mieszkańcy Keronu nie mogli pomóc swojej fascynacji rycerstwem i wojną... zwłaszcza jeśli nie potrafili robić mieczem. W momencie zaś gdy ten im pakowano do ręki nagle zaczynali narzekać. Splótłszy dłonie i dokonując głębokiego wdechu Linus wpatrzył się pilnie w pionki na mapie modląc się jednocześnie w duchu do Xanda o cierpliwość. W planowaniu ekonomii prowincji mógł sobie pozwolić na błędy. Nie była to wszakże jego specjalność. Jednak kompromitacja jego umiejętności taktycznych... na to nie mógł pozwolić. Zmarszczone brwi wodziły powoli bo narysowanych górach, rzekach oraz miejscowościach. Ze wszystkich miejsc, wszystkich zakątków prowincji na wieść o festiwalu zwalą się cywile. Nic nie przyciąga ludzi jak widowisko. Potrzebował czegoś innego. Czegoś co wręcz odstraszy ludzi od nadmiernego podróżowania a jednocześnie zmusi armię do ruchu. Zagrożenia. Blisko Qerel. Czegoś co zmusiłoby Jakuba do mobilizacji. Tylko że poza wojną nie było niczego takiego. Byli otoczeni głownie wodą, widocznych zagrożeń nie było. Jeśli chcieliby uzasadnić zebranie armii nieumarłymi Zakon by to momentalnie rozwiał. Jeśli piratami to kupcy z ich długimi ozorami rozniosą prawdę o kłamstwie szybciej niż wiatr. Nie morze, nie wyspy... co jeszcze mieli? Samotną górę, kilka rzek... a pomiędzy nimi nic tylko dzicz.

Brwi wicechrabiego uniosły się nieznacznie. Dzicz. Dzicz nie była niczym. W dziczy czaić się mogły różne rzeczy. Niekoniecznie liczne i łatwo zauważalne. A że mało kto zapuszczał się w głębiny kniei prowincji... kłamstwo dłużej by się utrzymało. Pytanie pozostawało... co? Co mogłoby być dobrym celem do zwołania zbrojnych zastępów. Bandyci? To sprawa pokroju lokalnego lorda. Jakiś stuknięty druid? Niekoniecznie zagrożenie na gigantyczną skalę. To pozostawiało przeciwników o bardziej... nieludzkiej naturze.

— Racja. Absolutnie racja. Zaraza to skomplikuje... nie. Uniemożliwi. Tak jak wasza świętobliwość zauważyła... ludzie się wymieszają i będzie to mogło poskutkować problemami... Ale rozumiem również, że zgadzamy się w większości z koniecznością rozpoczęcia zbierania armii.

Tu spojrzał po zebranych jak gdyby chcąc się upewnić, że ci dalej słuchają uważnie tego co mówi. Nie chciał ich stracić przyznaniem się do błędu w jego kalkulacjach. Zmuszając ich do przyznania w duchu, że chociaż część jego pomysłu od początku była słuszna starał się uniknąć sytuacji iw której idee pokroju "atakujmy teraz" i "poczekajmy aż Zakon skończy atak na Nowe Hollar" miałyby szanse rozkwitnąć. Nie prezentował nowego pomysłu. Prezentował jego korektę.

— Pozwólcie więc, że zaproponuje zmianę powodu powolnego zbierania armii z pozytywnego "festiwalu" na negatywne "zagrożenie". Do tego cywile lgnąć nie będą i powinniśmy być w stanie utrzymać podział między nimi i armią. Można ją nawet zwołać w zgoła innym miejscu niż Qerel. Co do "zagrożenia". Wszak w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa musimy zmobilizować nasze siły. Ale najpier potrzebujemy tego "niebezpieczeńśtwa". Czy też raczej... potrzebujemy plotki. Solidnej, rozbudowanej i wzbudzającej strach. Coś pokroju "W lasach na wschodzie prowincji szaleje straszliwa bestia". Rozgrywając to dobrze uda nam się może nawet ograniczyć zbędną podróż sugerując, że bestia atakuje głównie na drogach. Czy będzie to stado wilkołaków, potężny wampir wybudzony ze snu czy nawet jeden z tych rzekomych smoków o których przebąkuje się ostatnio... to już sprawa drugorzędna. Ale tą plotką, rozsianą dostatecznie gęsto i skutecznie moglibyśmy uzyskać daleko więcej niż pretekst do zebrania sił. Jeśli Korona też w nią uwierzy uznać może, że musimy walczyć z naszą własną "plagą". Poczuje się bezpieczniej i bardziej ochoczo rzuci swoje siły na Nowe Hollar. Tymczasem gdy Zakon i rojaliści zapukają do bram elfiego miasta "bestia" albo ucieknie z prowincji albo spreparujemy jej zwłoki. Tak czy inaczej skończymy ze "zwycięstwem" i armią gdzieś w połowie drogi do stolicy.

Na końcu zwrócił swe spojrzenie na mistrza szpiegów. Opowiadał i opowiadał. Nie był on jednak osobą która wykonać by tutaj musiała najwięcej roboty. Nawet ignorując preparacje zwłok i trzymając się schematu ucieczki potwora... to i tak było wielkie wyzwanie. Sieć kłamstw i obłudy której nigdy sam by nie uplótł. Ale patrzył właśnie na osobę która być może byłaby do tego zdolna.

— Czy coś takiego wydaje ci się wykonalne Rodryku? Okłamanie dwóch prowincji i spreparowanie zagrożenia, które zmyli Koronę co do naszych intencji?

Następnie spojrzał na mapę i ponownie marszcząc brwi mruknął już do nikogo konkretnego... a może to patrona strategii który zdawał mu się czasami być równie nieuchwytny co jego lubieżna siostra.

— Coś... potrzebujemy po prostu czegoś by zebrać wojsko. Jakiejkolwiek wymówki.
Spoiler:

Książęcy Pałac

26
Ubrana w czarną oficjalną suknię kobieta, odwróciła się i zaczęła przechadzać się po sali. Wyglądała pięknie, choć może trochę...złowrogo? Nie, dla swojej rodziny była po prostu sobą, twardą i zdecydowaną kobietą, waleczną i zimnokrwistą - nigdy nie odmawiała udziału w ryzykownych misjach czy krwawych walkach, była niczym zdeterminowany rycerz, tyle tylko, że była kobietą, co niektórym było nie po nosie, szczególnie, że jej starsza siostra była królową.
Rodzina wiedziała jednak, że nie ma żadnego sensu przekonywać Aellę do zmiany tego stanu rzeczy - dbała o rodzinę i ich bezpieczeństwo, ale była uparta w swoich zamiarach.

- Nasze finanse wesprą przygotowania wojska do ataku na Jakuba i umocnienie wybrzeża. Ja wybieram się natomiast do Saran Dun, wprowadzić trochę zamętu wśród szlachty Aidena, część przekonać do przejścia na naszą stronę, a część osłabić...w sposób słuszny. - kącik jej ust uniósł się na myśl o odjęciu kilku osób z równania Aidena. - W każdym razie, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ta "dotacja" zwróci się nam kilkukrotnie po przejęciu władzy przez mojego szwagra. A jeśli coś pójdzie nie tak, cóż, wtedy nie będzie to miało większego znaczenia. Stawiamy wszystko na jedną kartę. W razie problemów, wystarczy z nawiązką środków na ewakuacje ciebie ojcze z mamą i Anny z dziećmi.

Aella wiedziała, że zaczyna się gra o tron, teraz to ci sprytniejsi wezmą decydująca pozycję w tej wojnie. Armia ma znaczenie, ale jest kilka sztuczek, które nawet potężne armie mogą wyprowadzić w pole - nie tylko świetna taktyka ale i potężna magia. Dlatego w głowie Aelli tlił się pomysł szybszego wykończenia Aidena, jeszcze zanim armia Jakuba zjawi się pod miastem, ale na razie była to tylko myśl, wszystko okaże się po dotarciu do miasta.

- Chciałabym jeszcze porozmawiać z tobą ojcze, na osobności.

Książęcy Pałac

27
Theodor zdawał się mieć podzielną uwagę. Z jednej strony nadal grał w szachy z wnukiem, bacznie analizując jego ruchy, zaś z drugiej nadstawiał ucho w stronę swojej córki. Ta zaś miała do przekazania ojcu parę ważnych spraw, związanych wszakże z całym ich majątkiem rodzinnym oraz bezpośrednim bezpieczeństwem Stedingerówny.

Mam jedynie nadzieję, że nie określiłaś, ile tych środków nasza rodzina może przeznaczyć — rzucił, jednocześnie w tym momencie zbijając królową Filipa. Ten szybko pochmurniał i zmarszczył brwi, nachylając się mocniej nad szachownicą. Ewidentnie zastanawiał się, jak może się obronić. — Twoje przedsięwzięcie jest wyjątkowo śmiałe, zważając na twój status i całkiem rozpoznawalne nazwisko. Do tego patrząc na to, jak długo już czekamy na wymarsz, a także to, co dzieje się w samej stolicy, nie masz za wiele czasu. Liczę, że wiesz, co robisz?

Chociaż ton głosu nestora rodu był surowy, Aella wiedziała, że życzy jej dobrze. Natomiast sama Anna, siedząc i zabawiając najmłodszego syna, nieco pobladła na te wieści i skrzywiła się. — Jazda do gniazda wrogów jest bardziej niebezpieczna niż walka na otwartym polu. Kto wpadł na tak szaleńczy pomysł?

Gdy już wszystko zostało objaśnione, Aella poprosiła ojca o minutę na osobności. Ten wstał, przeciągnął się ze strzykiem w kościach i wskazał jej dłonią osobną komnatę, gdzie zaraz też weszli, zamykając za sobą drzwi. Na odchodne kobieta słyszała tylko karcący glos Anny, wspominający coś, ze nieładnie jest podsłuchiwać. — O czym chciałaś porozmawiać w cztery oczy?

***
W tym samym czasie Linus opowiadał o swoim nowym planie... a raczej jego korekcie, która zakładała zagrożenie na tyle duże, że musiano by zwołać całe wojsko mające je powstrzymać. Sieć kłamstw tak szeroką, że do uwierzenia w nie trzeba byłoby gargantuicznego wysiłku wielu ludzi. W końcu wszyscy mają uwierzyć w bestię, która nie istnieje, której śladów nie ma i na dobrą sprawę nie będzie. To jednak powstrzymałoby napływ ludzi i potencjalnych nosicieli choroby ze stolicy, powstrzymałoby tłoczenie się w jednym miejscu. Było to ciężkie, ale Linus czuł, że nie awykonalne.

Jego słowa w głównej mierze kierowane były do Rodryka, który nachylając się delikatnie nad stołem i bawiąc się palcami, już w trakcie tyrady wicehrabiego analizował wszelkie możliwe ruchy. Reszta siedziała nieruchomo, niektórzy jedynie byli delikatnie zdziwieni czy nawet lekko niedowierzający. Gdy Virrien skończył, szef wywiadu odchrząknął i powoli, jakby nadal się zastanawiając, zaczął mówić.

Twój "potwór" panie musiałby być niezwykle mobilny, aby mobilizować wszystkich naszych lordów do zebrania wojska. Ba, samych lordów trzeba byłoby przekonać co do słuszności tego czegoś, aby wszystko było płynne. To jest operacja zdecydowanie na dużą skalę. Musielibyśmy zaangażować kilku prowodyrów, zrobić zwiad wśród ludzi, żeby podeprzeć historie czymś, w co już teraz wierzą. Zagrożenie musiałoby być naprawdę duże, żeby to zadziałało, a jednocześnie trzeba pilnować, żeby nikt nie wątpił w to, że w każdej chwili ktoś może zginąć. "Smoki" jako plotki nadal nie są realnym zagrożeniem. Nieumarli grasujący po lasach? Zakon zaraz by się za nie zabrał. Wilkołaki nie są takim złym pomysłem, ale będzie brakować namacalnych śladów, które potwierdziłyby, że nagle mamy ich plagę. Znaczy... nie, nic — Rodryk chyba ugryzł się w język. — To jest wykonalne, ale trzeba wymyślić zagrożenie wyjątkowo duże i wiarygodne.

A uchodźcy? Mogą być z nimi problemy. Mogą się pojawiać też szabrownicy, którzy z braku laku przyszli do naszej dzielnicy. Jeśli zaczniemy patrolować drogi dużymi oddziałami, chroniąc naszych ludzi przed bandytami i złodziejami, którzy napadają karawany, nikt raczej nie miałby tego za złe? Oczywiście wzmożone patrole graniczne miałyby na celu separować zdrowych od chorych — wtrącił się też Arthur, wysuwając swój pomysł i patrząc się na wszystkich, acz głównie na Linusa.

Książęcy Pałac

28
Wojowniczka uśmiechnęła się kiedy ojciec widocznie przeraził się, że właśnie połowę majątku rodu przeznaczyła na sprawy Księcia, lubiła takie zagrywki, chociaż nie było to celowe. Nie zaskoczyła ją także troska ojca o jej dobro, zawsze dbał o swoją rodzinę i jej pomyślność, dlatego chociażby pozwolił Aelli podążyć swoją ścieżką i sfinansował jej kształcenie...w innym kierunku niż przystało na kogoś jej pozycji. Przeważnie kobiety z rodów arystokratów zostawały wojowniczkami ze względu na brzydotę czy skrajny brak etyki, lecz nie ona.

- Pewnie tak, dlatego nie bądźcie zaskoczeni kiedy po powrocie będę wyglądać...troszkę inaczej. Możliwe, że będą potrzebne lekkie zmiany abym nie została odkryta. - odpowiedziała ojcu, jednocześnie zwracając się teraz do swojej siostry - Dobrze wiesz siostrzyczko czyj to pomysł. - puściła jej oczko z uśmiechem, a ta już mogła się domyślić czyj rzeczywiście był to pomysł.

Kiedy ojciec i Aella oddalili się od reszty rodziny, na jej twarzy zagościła powaga i troska, zniknęła swoboda i radość z jej twarzy...rzadki widok, szczególnie dla członków jej rodziny. Kobieta stanęła jednak przed ojcem z szacunkiem, złączyła ręce z tyłu i stała wyprostowana.

- Jeśli ten plan wypali, możemy wygrać tę wojnę z minimalnym rozlewem krwi. Jeśli jednak ja wyruszam w charakterze szpiega do Aidena, on także może wykonać jakiś ukryty plan. Nie dbam o nikogo tak jak o was, dlatego proszę ojcze, miej pilne baczenie na Annę i jej dzieci, obawiam się, że mogą być narażone na uprowadzenie, aby Aiden mógł wykorzystać je w roli karty przetargowej. Mam tylko nadzieję, że to najgorsze do czego jest on skłonny. To jest wojna, a na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.

Książęcy Pałac

29
Wojna, która nawet się nie rozpoczęła. To my nieustannie dążymy do wykonania pierwszego ruchu i wystarczy jeden błąd, by korona wykorzystała to do propagandy przeciw nam. Propagandy, której boi się Jakub. Podburzamy ich, ale kiedy w stolicy zmagają się z głodem i zarazą, na południu są buntownicy, w mieście zalęga im się Zakon, a na dodatek za chwilę my rzucimy im otwarcie rękawicę, może się okazać, że ci zwykli ludzie, o których zdanie tak bardzo dba książę, powiedzą dość — i w ojczynej minie widniała powaga połączona z ojcowską troską i czymś w rodzaju karcenia. — Miej na uwadze, że rojaliści mają inne problemy na głowie, bliższe zerwania sznura, na którym wisi miecz nad ich głowami. Mają inne wojny do rozegrania, a my po prostu to wykorzystujemy. Myślenie o tych działaniach w kategoriach wojennych doprowadzi cię w końcu do pochopnego działania, a tego nie chcemy. Czy ta misja się powiedzie, zależy w równej mierze od twych umiejętności, jak i ich podejścia.

Myśl o tym, jak o zawieraniu nowych paktów, a nie działanie za plecami wroga, bo wroga na razie nie ma. Jest pokój i małe, rodzinne niesnaski — Theodor okrążał po całym pokoju Aellę, dłonie splatając za plecami. W końcu, po pokonaniu kilku kół stanął przed nią i położył ręce na jej ramionach, spoglądając głęboko w jej oczy. — Anna jest pod opieką moją i księcia. Jakub dba o swoją rodzinę, jak zresztą i my. Aidanowi nie w smak jest wywoływać w obecnej sytuacji wojny, więc będzie robił wszystko, byle jej uniknąć. Bardziej więc niż o swojej siostrze, myśl o sobie i swoim bezpieczeństwie, bo w tym momencie to ty jesteś bardziej podatna na zagrożenia, niż ona.

Patriarcha rodu następnie delikatnie objął Aellę ramionami i przytulił krótko, twardo. Tuż po tym ucałował ją w czoło i odsunął się, uśmiechając jednocześnie kącikami ust. — Jeśli ryzyko będzie za duże, masz wracać. Obiecaj. — Theodor brzmiał tutaj bardzo poważnie i tak też wyglądał. Świdrował wręcz swą córkę spojrzeniem, oczekując tego, że wycofa się, gdy szanse będą marne.

Książęcy Pałac

30
Kobieta wysłuchała ojca w spokoju, chociaż w środku miała prawdziwy koncert emocji - z jednej strony czuła ojcowską opiekę i zainteresowanie, co dodawało jej otuchy, a z drugiej była niespokojna i chyba zła, że ktoś udziela jej rad jak ma postępować. Młodsza Stedingerówna była niespokojna duchem od zawsze, emocje miała w sobie dość niestabilne, lecz ostatecznie prawie zawsze udawało jej się tego nie uzewnętrzniać.

Aella uśmiechnęła się jednak ciepło do ojca, kiedy ten przytulił ją i ucałował...czuła się jak dziecko, którym w rzeczywistości była, lecz czy wypadało okazywać takie gesty w tym wieku? Co pomyśleliby inni z rady Jakuba, gdyby zobaczyli tę scenę? Czy nie straciłaby na sile w ich oczach? Nie chciała się teraz tym zajmować, lecz jej głowa mimo wszystko wyrzucała jej te pytania.

- Nie mogę ci tego obiecać ojcze. Sam wspomniałeś, że sytuacja w kraju jest bardzo napięta, a ja jestem kim jestem, taką drogę wybrałam. Mam nadzieję, że Aiden sam zrezygnuje z korony bez rozlewu krwi, ale wszystko zależy od Jakuba. To jego rozkazy wykonuję i jeśli będzie trzeba, muszę poświęcić życie.

Mogło to brzmieć poważnie, lecz ojciec znał Aellę i wiedział, że jej córka nie poświęci życia z błahych powodów. Nie była tchórzem i nie bała się ryzykować, lecz ona zawsze roztropnie podchodziła do tej kwestii. Wbrew pozorom Aella ceniła swoje życie i byłaby je w stanie poświęcić jedynie w obliczu wielkich rzeczy lub obronie swojej rodziny, ale nawet korona dla Jakuba nie była czymś za co poświęciłaby swe życie. W głębi siebie wiedziała także, że służy Jakubowi ze względu na swoją rodzinę i pozycję, nie ślepą lojalność...nie widziała w tym prawdziwego celu, tego wciąż szukała w swoim życiu.

Chociaż ojciec tego wyraźnie nie zasygnalizował, czuła, że ta odpowiedź go nie satysfakcjonuje. Po chwili ciszy dodała.

- Ale postaram się. Postaram się wrócić w jednym kawałku. A gdzie mama? Gdzieś na zamku czy w domu? Powinnam ją odwiedzić przed wyjazdem.

Po otrzymaniu ewentualnych informacji o miejscu jej pobytu, wybierze się do niej w odwiedziny.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Qerel”