Płynący Ogród [Wyspa]

1
Obrazek
Rozciągająca się nad Qerel wyspa stanowi w pewnym sensie reprezentacje Książęcej Prowincji w skali mikro. Im bliżej osoby Księcia i Qerel tym dostatniej. Sprawia to, że południowa część owego skrawka lądu jest zdecydowanie lepiej rozwinięta i spożytkowana niż jego północne krańce. Bliskość serca nie tylko prowincji ale i od niedawna jednego z głównych ugrupowań politycznych królestwa na przestrzeni lat skutecznie przyspieszyła rozwój tego regionu do stopnia w którym trudno na południowym brzegu wyspy znaleźć skrawek ziemi nie spożytkowany na jakoweś pole, pastwisko czy zabudowę. Łatwo można też zauważyć, że w przeciwieństwie do kontynentalne części prowincji zwierzętami występującymi najczęściej w tutejszych gospodarstwach nie są konie. Wyspiarze nie hodują tych zwierząt w nadmiarze. Po części przez wzgląd na problemy logistyczne związane z transportem jurnych rumaków przez cieśninę, ale przede wszystkim przez wzgląd na wysoką konkurencję w obrębie prowincji w której zwierzę to jest jednym z najbardziej powszechnych. W dużym skrócie - gra nie warta świeczki. Dlatego też najczęściej napotyka się tu na pastwiskach krowy i kozy, a na polach pszenice i żyto.

Wszystkie dobra i wytwory tutejszych chłopów, które nie trafiają na ich stół wędrują zaś ewentualnie do jednego z dwóch godnych uwagi ośrodków w tej części wyspy. Jedną z nich jest Zielona Zatoka. Niewielkie miasteczko portowe przez które przepływa lwia część handlu z Qerel i kontynentem jako takim oraz w którego granicach przebywała zdecydowana większość rzemieślników z całego rejonu. Drugą jest Marmurowa Opoka - obecna siedziba głowy rodu Virren i właścicielki wyspy, wzniesiona na pozostałościach starożytnych ruin. Widok rozpościerający się z Opoki jest zdominowany przez ocean pól i ocean właściwy... jak długo nie zwróci się wzroku na północ.

Tą część wyspy porasta bowiem gęsty las, który w odróżnieniu od Beorskiej Puszczy nie jest już tak mocno zdominowany przez drzewa liściaste. Pastwiska znajdujące się u jego krańca są zazwyczaj szczególnie dobrze ogrodzone a po nocach łatwo napotkać niekoniecznie zadowolonych z życia parobków pilnujących co by coś spośród drzew nie wylazło i nie capnęło czego. Las nie jest jednak całkowicie dziki i niezagospodarowany. Przeciwnie. Wiele ośrodków ludzkich znajdujących się w północnej części wyspy jest równie starych co te na południu. Nie są one jednak ani tak duże ani tak ruchliwe od czasów wojny Keronu z Grenefod. Lasy wkoło nich są ledwo wykarczowane a miejscowi zdecydowanie częściej żyją jako myśliwi, bartnicy czy rybacy. Sprawia to, że wiele wsi przypomina rozdmuchane osady w środku puszczy niż typowe ośrodki mieszkalne kerońskiego chłopstwa. Jedynym wartym zauważenia zbiorowiskiem ludzkim jest Szyszkownik - sporawa wioska na samiutkim północno-wschodnim krańcu wyspy. Położona nad ujściem niewielkiej rzeczki jest zasadniczo jednym wielkim magazynem skór, ryb, miodu i ziół. Jest też zarazem jedyną wsią w rejonie do której prowadzi porządna droga.

Skąd pochodzi owa niechęć i lęk przed lasem? Cóż... można go przypisać wielu czynnikom. Najoczywistszym jest to, że gdy ktoś na wyspie umiera śmiercią gwałtowną to właśnie tam. Czy to się zgubi, czy go jakowyś drapieżnik rozszarpie, a może nogę w środku puszczy złamie? Kolejnym jest lęk przed nieznanym. W dużym skrócie ludzie wierzą, że w lesie jest "coś". I w odróżnieniu od ich sąsiadów z kontynentu nie wydaje im się by byli to druidzi. A że co jakiś czas jakowyś Czarodziej przypływa na wyspę by postawić w tamtej okolicy wieżę czy inne dziwo bo ziemia tania, najbliższa komturia Zakonu za morzem i ogółem zaciszna okolica... to plotki nigdy do końca nie cichną. Nikt już nawet nie wie co zaczęło tą ludową legendę. Niemniej jednak "Istota z Lasu" jest mocno wyryta w umysłach miejscowych. Gdy zaś chodzi o realne zagrożenia to najpopularniejszym drapieżnikiem w lesie jest zdecydowanie wilk... lub drugi człowiek.
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

2
Rejs upłynął dość znośnie dla Linusa i jego kompanii. Nie spotkał ich niekorzystny wiatr, sztorm czy piraci. Choć można by było argumentować, że szlachcic i jego banda byli i tak przez ten krótki okres najgroźniejszą jednostką morską w całej cieśninie. Samo dobicie do brzegu także nie było nazbyt ciekawe. Mieszkańcy Zatoki mieli własne problemy na głowie starając się nadążyć za rosnącym popytem Qerel. Ci którzy zadawali niepotrzebne pytania uciszało godło noszone przez Linusa lub krótka historyjka o znudzonym rycerzu chcącym zabawić się łowami w pobliskim lesie. Dzięki temu dość szybko i sprawnie orszak zakapiorów pomaszerował między polami i pastwiskami w kierunku Marmurowej Opoki zostawiając za sobą miasteczko portowe jak i zdecydowanie bardziej zrelaksowanego kapitana okrętu którym tu dopłynęli.

Jazda między spokojnymi polami i pastwiskami pozwoliła całkowicie otrzeźwieć rycerzowi. Nie od alkoholu. Ten wyparował z jego czupryny już dawno. Dopiero teraz jednak minęło w pełni upojenie perspektywą wojny. Całość poczynała nieprzyjemnie przypominać mu to jak owego czasu w środku zarazy miał w dłoniach coś co miało być iskrą, która wznieci pożar konfliktu. Tymczasem całość spełzła na niczym. Coż... przynajmniej tym razem na końcu tego wszystkie ukręci łeb kilku rojalistą. Wojna może się znowu odwlecze... może nie. Ale tym razem miał gwarancję, że ugryzie Aidana faktycznie tak, że go ten królewski zad zaboli. Zbliżając się powoli do Opoki twarz szlachcica rozjaśniła się nieco na myśl o zgrozie rady królewskiej na wieść, że żywność której tak desperacko potrzebują jednak nie przybędzie. Czuł się pewnie, a wrzuty rozpierzchały się przed jego animuszem. Obowiązek go nawoływał. Wojna gdzieś tam była. Daleko, blisko. Nie miało to znaczenia. Nie ucieknie. Ale przed tym...

Należało zajrzeć do domu.

z - > Qerel
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

3
Mistrz Gry

Pola o tej porze roku jeszcze nawet nie rosły. Ziemia była jeszcze zimna, a niektóre uprawy nawet nie były zasiane i czekały na początek wiosny. Ta miała nastąpić całkiem niedługo - równonoc była właściwie za pasem. Drzewa także nie kwitły i las okalający północną część wyspy wyglądał ponuro, adekwatnie do swojej złej sławy. Pomimo szaroburej atmosfery dobrze było być z powrotem w domu, z dala od dworskich intryg i niekończącej się wojny między braćmi. Dobrze było widzieć w oddali Marmurową Opokę, zamek stylizowany nieco na staroelfią architekturę - w końcu podobno w żyłach części członków rodu płynęła ich krew... a na pewno widać to było po pani rodu.

Strażnicy nie kwestionowali pojawienia się Linusa, który wystarczył, że pokazał rodzinny herb. Wstrzymali jednak bandę, której kazali rozbić się pod murami, nie chcąc niepotrzebnych burd - zresztą miejsca dla nich też nie było za dużo. Tak też wicehrabia został sam za zamkniętymi bramami, przed sobą mając brukowaną ścieżkę ciągnącą się między nielicznymi zabudowaniami prosto do rodzinnej rezydencji. Mijał właściwie nieznajome twarze, które widząc jego emblematy kłaniały się i pozdrawiały go co i rusz. Część właściwie go pewnie znała jeszcze sprzed tylu lat, kiedy mieszkał tam jako nastolatek.

Delikatne mury pałacyku przywitały go wspomnieniami z dzieciństwa. Bowiem jak dawno temu tu zawitał? Tymczasowo, gdy jego wuj zmarł i pozostali członkowie jego rodziny zgromadzili się nad jego grobem? Starsze czasy, gdy on, jego siostra i kuzynka próbowali zapomnieć o wydarzeniach i tylko cieszyć się młodością wracały, a Linus słyszał nawet w głowie ich dawne zabawy i śmiech młodych ludzi skrzywdzonych losem. I chyba praktycznie za każdym razem, gdy wracał tutaj, coś się w nim zmieniało.

Jego osobę oczywiście zaanonsowano w trybie natychmiastowym, samego Linusa zostawiając na chwilę w pustej bawialni. W kominku dopalały się ostatnie węgielki, a za oknem słońce powoli przesuwało się ku zachodowi. Szlachcic musiał chwilę poczekać, zanim ktokolwiek do niego wrócił, a gdy w końcu drzwi się rozwarły, pojawiła się w nich Avena.

Drobna, czarnowłosa półelfka, o której prawa do sukcesji pokłóciła się kiedyś część rodu, wyglądała na wyjątkowo zaaferowaną obecnością kuzyna. Widząc Linusa, westchnęła i podbiegła, rzucając mu się ze śmiechem na szyję i obcałowując go ze wszystkich stron. — Mogłeś chociaż wysłać gołębia! Ależ mi niespodziankę zrobiłeś, kuzynie. Myślałam, że polityka kontynentu szybciej cię znudzi — odsunęła się na odległość ramion, splatając ręce nad karkiem Linusa, po czym intensywnie zaczęła się wpatrywać w jego twarz, jakby szukała zmian od ich ostatniego spotkania.

Płynący Ogród [Wyspa]

4
Szlachcic wpatrzony w krajobraz pławiący się coraz bardziej w promieniach zachodzącego słońca pozwolił swym myślom uciec do innych czasów. Lepszych dni. Niewinnych chwil. Bawialnie wypełniły dziecięce okrzyki, w oknie prócz pól widział drobne istoty biegnące przez dziedziniec. Czasami przypominał sobie płacz jednak nawet on wydawał się o niebo słodszy od tego, który dobiegał do jego uszu przez ostatnie lata. Nie był tu tak dawno... zbyt dawno. Służba u Jakuba, zaraza a także obowiązki wobec własnych ziem przygniatały go tak mocno, że jedyną przed nimi ucieczką byłaby chyba ucieczka z Keronu. A to w żaden sposób nie przybliżyłoby go do spędzania dłuższych chwil z rodziną. Nawet teraz słodycz nadchodzącego spotkania mąciła świadomość jego celu. Interesy. Polityka. Zemsta. Ileż by dał aby mogli się spotkać wszyscy razem w celu innym niż dopełnienie złożonej przysięgi. Tylko... co mieliby robić? Piknikować? Pójść na bal? Polować? Wyrzuty sumienia wżarłyby się w niego wcześniej czy później. Aż w końcu ból byłby gorszy niż gdy siostra ciągała go za uszy. Eh... nostalgia była wspaniałym lekarstwem a zarazem okrutną trucizną.

Drzwi się otworzyły. Na szyi rycerze zawisł radosny ciężar. Oczy wypełniła mu radość. Nie przeszkadzało mu nawet, że drobna postać wpatrująca się w jego lico mogła się w nim dopatrzeć kilku nowych blizn i otarć niekoniecznie zdobytych w szczególnie chwalebny sposób. Miał ochotę zapomnieć o etykiecie, chwycić jej drobną figurę i oderwawszy od ziemi wykręcić z nią kilka piruetów... ale utrudniłoby mu to tylko przejście do poważniejszych tematów. Dlatego napawając się tylko tym ciepłym momentem pozostał przez chwilę w ciszy - świadom, że jego słowa przerwą ten cenny moment na dobre. W końcu wydobył z siebie ciche westchnięcie i uśmiechnąwszy się smuto odparł.

— W zaskakującym zwrocie dziejów do kontynentalna polityka miała mnie dość. Książe oddelegował mnie na przymusową przerwę od mych obowiązków... choć podejrzewam, że wezwanie do powrotu przyjdzie wcześniej niż później. Mam przeczucie, że nadchodzi to na co czekaliśmy i chciałbym spędzić przed tym więcej chwil z rodziną ale...

Tu zamilkł i rozejrzał się bacznie po bawialni. Wnętrze pałacu powinno być bezpieczne... ale czy na pewno? Lepiej dać gospodarzowi jak najszybciej znać jakiej wagi rozmowę ma zamiar zacząć. Nawet jeśli nie miał zamiaru dzielić się z Aveną wszystkimi szczegółami... to dalej chodziło tu o zdradę stanu.

— ...ale natknąłem się na problem, w którego rozwiązaniu potrzebuje twojej pomocy. Czy możemy o nim tu porozmawiać? Jest związany... z grobem wuja.
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

5
Mistrz Gry

Och! A co mój mały Linus takiego nabroił, że sam książę postanowił dać urlop swemu doradcy? — wizja brojącego wicehrabiego rozbawiła Avenę, w której oczach mężczyzna widział iskierki radości. Prawdopodobnie z ciężkim sercem wtrącił to słynne "ale", po którym pani Płynącego Ogrodu natychmiast spoważniała i odsunęła ręce od rycerza, słuchając jego słów dalej. Wzmianka o długo oczekiwanym momencie jeszcze bardziej pogłębiła jej poważny wyraz twarzy. Nawet się wyprostowała i splotła dłonie na podołku.

Grób wuja, jako sprytne nawiązanie do miejsca zacisznego, gdzie zwykli spotykać się całą trójką po jego śmierci dotarło do jej świadomości. Avena wydała z siebie jedynie głębsze westchnięcie. — Gdzie te czasy, gdy nasze rozmowy nie ograniczały się do polityki i zemsty? A już myślałam, że po prostu przyjechałeś. Odpocząć, porozmawiać o głupotach, o nastroju, pogodzie, problemach codziennych... dobrze, chodźmy na grób wuja, jeśli tak bardzo naciskasz.

Kobieta odwróciła się na pięcie i wyszła z komnaty, zostawiając dla Linusa otwarte drzwi. Wcześniej wicehrabia słyszał w jej głosie odrobinę żalu, jakby tak szybkie przejście do rzeczy i interesów uraziło ją. Poniekąd nie można się było jej dziwić – tak rzadko ostatnimi czasy się widzieli, że każda wizyta była na wagę złota... a praktycznie za każdym razem nie była ona bezinteresowna, w celach rekreacyjnych, na zebranie rodziny. I ktoś mógłby pomyśleć, że faktycznie jest to wina rodu Augustyńskich.

Przez podróż korytarzami aż na dziedziniec i stamtąd do pobliskiego zagajnika, gdzie skryty pod wierzbami był grób człowieka, który zarządzał tym majątkiem przed Aveną, który zaopiekował się nimi po śmierci całej ich rodziny – przez cały ten czas Avena milczała, idąc sztywno i nie oglądając się za siebie. Dopiero gdy tam dotarli, usiadła na pobliskiej ławeczce, oczekując od Linusa tego samego.

Nagrobek był w odosobnieniu, jak życzył sobie tego jego wuj. Wokół nich rosły wierzby, które powiewały gołymi wiciami na wietrze. Na samej płycie stały świeże kwiaty. Miejsce idealne do rozmów nieznoszących obcych uszu, do kontemplacji, do knucia, jak miało to miejsce przed laty, gdy na miejscu była także jego bliźniaczka.

Jakiż to znów problem wymaga mojej interwencji, tak szybkiej, że nie potrafisz nawet usiąść na godzinę i napić się ze mną wina?

Płynący Ogród [Wyspa]

6
Grób wuja wzbudził w umyśle szlachcica kolejne wspomnienia. Tym razem były one jednak zdecydowane przepełnione smakiem goryczy dorastania niż słodyczą dzieciństwa. Pamiętał swoje ostatnie spotkania ze spoczywającym pod płytą starcem jak przez mgłę. Chwile w domowym zaciszu były pourywane... niepełne. Więcej było wspomnień z Mglnicy. Więcej ze szlaku. Więcej z płonącą puszczą i szkarłatnym śniegiem. Wspomnienia skąpane w czerwieni, które odarły go z niewinności. Nie było w nich jednak zbyt wielu wyrzutów. Zrobił to dobrowolnie. Stał się tym czym był z własnej woli. Wszystko od tego momentu było szczeblami w drabinie do serca Keronu... i nie miał zamiaru z niej zejść. Tak... nie miał wielu wyrzutów. Ale czasami żałował, że nie pamiętał ostatnich słów jakie rzekł starcowi. Czy było to proste pożegnanie? Czy zirytowane burknięcie sfrustrowanego młodzika wiedzionego rządzą krwi? Cóż... jedną z zalet scenariusza w którym wszystko trafi jasny szlag była okazja do szybkiego wywiedzenia się o tym od samego starca. Nim jednak to nastąpi... należało ograniczyć prawdopodobieństwo tego kierunku zdarzeń.

- W moje dłonie wpadła informacja o karawanie z żywnością kluczowej w tej chwili dla obozu rojalistów. Oficjalnie zmierza on do stolicy na zlecenie jakiejś spółki targowej ale naprawdę jest ona jednym wielkim zamówieniem dworu. To na co dokładnie spożytkowana zostanie żywność jest niejasne... ale osobiście podejrzewam armię i dwór...

Tu zamilkł na chwilę i wpatrzył się ponownie z rozrzewnieniem w twarz głowy rodziny. Jak ten czas szybko leciał. Pamiętał gdy była jeszcze mniejsza. Ba! Pamiętał gdy siostra była od niego wyższa o pół głowy przez jakiś rok. Bawili się w księżniczki i rycerzy... a teraz dyskutowali o zdradzie stanu nad grobem.

- ... więc lepiej by nie dotarła. Potrzebuje dyskretnego transportu do Królewskiej Prowincji i miejsca gdzie moi ludzie mogliby pozostawić większość sprzętu poznaczonego rodowymi i drużynowymi symbolami. I gorzej wyglądającej zbroi dla mnie. Pragnę szybko się z tym uwinąć... a potem będziemy mogli pić tyle wina ile się da zanim jednemu z braci wreszcie puszczą nerwy. Czy takie warunki satysfakcjonują jaśnie Panią?

Ostatnie zdanie rzucił żartobliwie i z szelmowskim uśmiechem próbując rozjaśnić odrobinę nastrój po zasadniczo poproszeniu o pomoc w zagłodzeniu jednego z największych miast królestwa.
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

7
Mistrz Gry

Avena zaczęła bawić się palcami, śmiertelnie poważna, słuchając prośby kuzyna. Przez chwilę dumała, patrząc się nieobecnie w jeden punkt na grobie – kwiaty, jakby przywoływały jakieś większe wspomnienie. W końcu odwróciła głowę, patrząc głęboko w oczy Linusowi. — Albo dla ludzi. Wiedziałam, że bracia siebie nienawidzą, ale żeby Jakub posunął się do głodzenia ludzi, których miłość próbuje sobie zaskarbić? Jakim cudem zdołałeś go namówić na tak wątpliwy moralnie plan? Nie wspominając o poparciu, które możliwie straci?

Pani Płynącego Ogrodu oczywiście nie wiedziała, że to wcale nie jest plan Jakuba, który gdyby go usłyszał, powiesiłby Linusa i generała na stryczku za samą myśl o tym, a co dopiero realne plany. Problem był w tym, że to była wojna, chociaż nieoficjalna, to trwająca realnie od wielu lat i czasami trzeba było podejmować decyzje, które zwierzchnik nie uznaje za mądre, by te wojnę wygrać. Wicehrabia zdawał sobie z tego sprawę i właśnie dlatego przystał na propozycję Artura... chociaż ten nigdy go o to tak naprawdę nie poprosił. Tak o tym myśląc, generał był cwany. Zasugerował wykonanie brudnej roboty, pilnując, by wina nie była po jego stronie.

Oczywiście mogłabym to zrobić... przygotować dyskretnie statek, wyciągnąć starą, nieoznakowaną zbroję, przechować w skarbcu wasze bronie... ale dlaczego miałabym to robić? Przyczyniać się do głodu możliwie setek ludzi? Nie uderza się w najniższych, a najwyższych, a patrząc na sytuację w prowincji, to na pewno odbije się na zwykłych ludziach.

Płynący Ogród [Wyspa]

8
Szlachcic niekoniecznie był zachwycony perspektywą kłamania kuzynce w żywe oczy. Postanowił więc zachować milczenie i pozwolić jej dojść do własnych wniosków na temat wiedzy Jakuba o całym planie. Im gorsze mniemanie miała o księciu tym lepiej. Mogło to oszczędzić im wszystkim sporo problemów w ocenie sytuacji w niedalekiej przyszłości. Musiał jednak jakoś dotrzeć do rozsądku dziewczyny, która spędziła ostatnimi czasy ewidentnie za dużo czasu na wyspie przejmując się każdą niedogodnością jej mieszkańców.

— Jeśli chcemy kiedykolwiek dopełnić naszą obietnicę... to niewinni ludzie ucierpią tak czy inaczej. Sukces wymaga poświęceń. Jeśli nie chcielibyśmy niczego i nikogo poświęcać nie próbowalibyśmy wywołać wojny. Nie robilibyśmy nic co naraża życie "zwykłych ludzi". I co by to osiągnęło? I tak by cierpieli. I tak by umierali. Keron jest przegniłym jabłkiem które wymaga wycięcia z niego zarazy. Oboje to wiemy. A kiedy chcesz się pozbyć głowy jednego z robaków... usuniesz też tą część jabłka którą właśnie połyka. Wybór nigdy nie leżał między cierpieniem niewinnych a jego brakiem. To na czym powinniśmy się skupić to upewnienie się, że rodzina królewska będzie również cierpieć... to jedyne wyjście.

Wstał i przyklęknąwszy przed głową rodu chwycił jej drobną dłoń we własną. Wpatrzył się ponownie w jej oczy i pozwolił sobie w nich utonąć. Czy jeśli ona mu obmówi porzuci cały plan? Sam już nie wiedział. Tak jak powiedział chciał przynieść ból Aidanowi. Bardziej niż komukolwiek innemu. Ale nie chciał też zranić własnej rodziny. Wtulił dłoń hrabiny w swoje czoło i rzekł.

— Jeśli jak mówisz możesz mi pomóc... to pomóż. Zadajmy razem rojalistą cios z którego się już nie podniosą. Niech dwór poczuje konsekwencje swych akcji nim jeszcze nadejdzie wojna.
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

9
Mistrz Gry

Avena ewidentnie oczekiwała odpowiedzi, siedząc i wpatrując się w Linusa. Gdy ta bądź co bądź dotarła – milczenie wszakże też było jej odpowiedzią – westchnęła ciężko i skryła na chwilę twarz w dłoniach, łokcie opierając o uda. Tkwiła w ten sposób, gdy Linus opowiadał o zgniłym przez robaki jabłku, o rodzinie królewskiej będącej tym robactwem i o obowiązku wyplenienia tego. — Jesteś pewien, że to jest to mniejsze zło? Że niezareagowanie będzie gorsze?

W jej głosie czuć było niepewność. Pozwoliła sobie jednak zabrać dłoń i przyłożyć ją do twarzy wicehrabiego. Była drobna i ciepła, zaczęła też delikatnie gładzić jego szorstkie lico. Odwzajemniła spojrzenie, a mężczyzna czuł w nim strach... ale chyba niekoniecznie o samych ludzi, których zamierzał w ten sposób zagłodzić. To była tego rodzaju obawa, którą miała bardzo bliska osoba, gdy słyszała, w co pakuje się miłość ich życia.

Chciałabym, żeby ta wojna nigdy się nie zaczęła — wzdychnęła, nie zabierając dłoni z twarzy Linusa. Zamiast tego po drugiej strony przyłożyła drugą i ucałowała kuzyna pieszczotliwie kuzyna w czoło. — Pomogę, byle jak mówisz, zakończyć tę wojnę. Ale to jest niebezpieczne. Powiedz, co dokładnie mam zrobić, żebyś wyszedł z tego cało.

Płynący Ogród [Wyspa]

10
Rycerz odetchnął z ulgą na słowa Hrabiny. Gdyby sprzeciwiła się planowi jego wykonanie byłoby wielokrotnie trudniejsze. A i nieprzyjemne uczucie odrzucenia pozostałoby w sercu szlachcica. Jej wsparcie napełniło go dodatkową otuchą... jak i zmartwieniem płynący ze wciągania dziewczyny w naprawdę ryzykowny ruch z jego strony.

— Potrzebuje transportu na ląd. Najlepiej na brzegu niedaleko za granicą prowincji książęcej i królewskiej. Załoga musi umieć utrzymać tajemnicę... i być gotowy do wypłynięcia na dniach. Dziś, jutro... potem może być za późno. Do tego muszę skryć jak najwięcej "siebie" i rodziny w udziale w tym przedsięwzięciu. Żadnych rodowych herbów, nazbyt wyszukanego rynsztunku... ja i moja drużyna musimy odegrać rolę grupy najemników jakich to wielu wędruje teraz po królestwie. To samo z siebie przyjdzie nam łatwo. Nazwiemy się też jakoś bardzo nieoryginalnie i przy odrobinie szczęścia, zamieszania i chaosu panującego w królestwie Korona nie tylko nie będzie podejrzewać Jakuba i mnie... ale nie będzie nawet wiedziała która najemna banda ją rzekomo okradła. Zrobimy co w naszej mocy by doprowadzić Aidana na skraj utraty resztek poparcia... a potem się rozpłyniemy w powietrzu. Miesiąc po całym przedsięwzięciu wyślesz innego kapitana na Grenefod by nas znalazł. Najpewniej tam się skryjemy gdy zgubimy pościg. Szukanie tam zbiegów to jak szukanie igły w stosie tłuczonego szkła. Powiesz mu by czekał pod pręgieżem w samo południa na mężczyznę, który zapyta go czy widział różowego jednorożca.

Rycerz zacisnął odrobinę mocniej swoją rękę wkoło dłoni Aveny i wpatrzywszy się ponownie w jej oczy rzekł.

— Zaufaj mi a wszyscy odpowiedzialni za naszą niedolę zapłacą. Jeden po drugim.
Spoiler:

Płynący Ogród [Wyspa]

11
Mistrz Gry

Avena skrzywiła się nieznacznie, słysząc o terminie wykonania zadania. — Przebranie się w stare łachmany i zbroje nie będzie takim problemem, jak znalezienie ci transportu nawet na jutro, Linus. Zrobię, co w mojej mocy, abyś jak najszybciej wypłynął, ale nie obiecuję tak szybkiego terminu. Co do samego ekwipunku, w zbrojowni znajdzie się trochę starych zbroi, trochę ubrań znoszonych też będzie, co będziesz chciał, to możesz sobie wybrać. I naprawdę, taki poważny wicehrabia, idzie plądrować karawany, a jedyne, co mu przychodzi do głowy jako tajne hasło, to różowy jednorożec? — ostatnie zdanie wypowiedziała z uśmiechem. Nieco rozchmurzyła się, ale nie potrwało to długo, bo Linus ponownie poruszył temat zemsty. — Ufam ci. Po prostu nie ufam innym.

Resztą dnia młody Virrien spędził prawdopodobnie na dobieraniu członków drużyny, zdejmowaniu rynsztunku i zamiany swoją bandę... w prawdziwych bandytów. Ci zresztą wyglądali na całkiem podekscytowanych nadchodzącym zadaniem i ochoczo zdzierali z siebie insygnia Łez i rodu. Wieczorem, podczas kolacji z kuzynką, ta oznajmiła, że jedyny statek, który byłby w stanie niepostrzeżenie przewieźć grupę zbójów i wysadzić blisko brzegu, może być dostępny dopiero jutro późnym wieczorem. Powiedziała to w dwuznaczny sposób; Linus miał prawo odrobinę podejrzewać ją o specjalne przesunięcie terminu wyprawy, ale równie dobrze mogłyby to być jego przewrażliwione zmysły. Tak czy siak, uwięziony na wyspie wicehrabia musiał czekać.

Wedle planu, koło północy zebrana drużyna wraz z jej liderem ustawiła się w niewielkim, skrytym porcie, gdzie stał już przewoźnik – z wyglądu jego i statku ewidentnie przemytnik. Nie zadawał pytań, w milczeniu wpuszczając pod pokład brzęczących żelastwem nowych "najemników". Podróż, nieco okrężną drogą, trwała kilka godzin i zaczynało świtać, gdy do pomieszczenia wszedł kapitan, krótko oznajmiając że są na miejscu. Wychodząc na górę, ląd był blisko, słońce powoli się wychylało znad horyzontu, a na wodę był właśnie spuszczane dwie łódki. Trzeba było zrobić kilka rund wte i wewte, żeby wysadzić wszystkich na brzeg.

Stopy szlachcica i jego bandy znajdowały się na kamienistej plaży, z której wyjść można było wspinając się po wąskim, stromym przejściu, na oko wysokim na trzy metry. Dalej zaś znajdował się las... dopiero kwitnący, jeszcze nieskażony zarazą dręczącą Saran Dun. Śnieżka na razie blokowała plagę, ale to nie znaczyło, że po tej stronie było lepiej. Wioski przepełnione uchodźcami, bezdomni szlajający się i napadający na przypadkowych ludzi z braku innych rozwiązań, niedobory jedzenia, którego zaczyna brakować także tym zdrowym wsiom. Sądząc jednak po przebytym czasie, Linus prawdopodobnie dogoni karawanę dopiero właśnie za Śnieżką, marnując czas na chlanie i ucztowanie na wyspie.

Spoiler:
z/t do Traktu Saran Dun-Qerel
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”