Przygotowania do drogi nie trwały długo. W końcu nie była to żmudna podróż, szczególnie, iż po drodze Aella zamierzała zawitać do swej matki. Wychodząc, trwała chyba jeszcze narada, szczególnie, iż było późne popołudnie. Wielu kwestionowałoby wyjazd o tak późnej porze, jednak mroki nie były straszne Stedingerównie...
Przy bramach nie kręciło się za wiele ludzi, głównie biedniejsi mieszkańcy Qerel oraz uchodźcy. Karawan dużo nie było, handel w tych czasach nie był zbyt opłacalny – przynajmniej nie ten nadchodzący z północy. Ostrożności nigdy jednak za wiele i Aelli udało się wymsknąć bocznym przejściem, szybko wyruszając na niedawno wyremontowany trakt.
Chcąc nie chcąc, musiała minąć przylegające do murów miasta namioty i prowizoryczne domy ludzi kotłujących się między sobą. Wiele musiało być z Saran Dun, ale szala nie przechylała się w tamtą stronę. Prawdopodobnie, wedle słów wywiadu, znajdowało się tu sporo uchodźców z Nowego Hollar – ludzi, których nikt już więcej tam nie chciał. Tak samo było z Ujściem, różnica była tylko taka, że tam było większe przemieszanie ras. Tak czy siak, widok nie schlebiał samemu Qerel, które zdawało się być wręcz oblegane przez biedę. Pomysł ze zbudowaniem nowej osady być może był bardzo dobrym pomysłem na danie tym istotom nowego domu... i odseparowanie zdrowych od chorych, jeśli wybuch zarazy trafi się także tutaj.
Noc szybko zastała Mari i Aellę, czemu nie można się było dziwić przy tak późnym wyjeździe. Kobieta szybko znalazła ustronne miejsce z dala od głównego traktu, gdzie zamierzała przy drobnym ognisku przeczekać noc w towarzystwie swej klaczy oraz dokumentów od Rodryka. I faktycznie, udało jej się nie zmrużyć oka, chociaż kilka razy ją kusiło. Z rana była jednak zmęczona i czuła, że chętnie przespałaby się, nawet w siodle.
Przez cały okres przeczekania wertowała papiery w poszukiwaniu dodatkowych informacji. Wspomniane wcześniej trzy rody dostarczone były z dokładnymi informacjami na temat tego, kto jest słabym ogniwem i gdzie najmocniej uderzyć.
Najprostszy zdawał się pomniejszy włodarz, Yrvin Rottbane. Był głową całego rodu będącego bezpośrednim lennikiem Montweisserów, jednej z wpływowych rodzin i zaufanych ludzi króla. Yrvin podobno lubował się w alkoholu i dobrym jedzeniu, przy którym język rozplątywał mu się na tyle mocno, że raz nawet pogroził Aidanowi, nazywając go nieudacznikiem i wypierdkiem. W jego opinii król nie potrafił zarządzać królestwem, podejmując raz za razem złe decyzje. Co prawda chwalił go za trzymanie nieludzi twardą ręką i za jego sojusz z Zakonem Sakira, jednak obwiniał go za nieurodzaj na jego ziemiach, za wieczną zimę i kolejną wojnę na włosku. W skrócie, co złego to Aidan, chyba że chodzi o nieludzi, to bardzo dobrze robił. Ostatnio ponoć wpadł w małe tarapaty ze swym lennikiem, po tym, jak obraził go w pijackim amoku, zwyzywał i zażądał oddania części terenów, które podobno w przeszłości należały do niegdyś wielkiego rodu Rottbane. Yrvin oraz jego domostwo stało praktycznie w centrum zarazy, na skraju królewskiej prowincji i Nowego Hollar.
Nieco bardziej skomplikowana sytuacja była z kolejnym z rodów, Rausseau. Tam bowiem Kurt Rausseau, naczelny rodziny, był ślepo wierny Aidanowi. Wedle raportu Kurt wychwalał pod niebiosa króla, przymykając oko na jego złe decyzje i wyolbrzymiając te dobre. Był to ciężki orzech do zgryzienia, ale ludzie Rodryka dowiedzieli się, że kuzynka Kurta, Giselle, była zgoła odmiennego zdania. Młodsza o dobre dwadzieścia lat, młoda, rezolutna dziewczyna miała świeższe spojrzenie na niektóre kwestie, szczególnie te kulturowe i światopoglądowe. Po cichu wspominała, że z Jakubem byłoby im dużo lepiej. Z ciekawszych informacji, niedawno Kurt mocno się pochorował i do tej pory kuruje się z jakiejś bardzo męczącej choroby. Wedle wywiadu mogła w tym maczać palce Giselle, chociaż równie dobrze mógł to być czysty zbieg okoliczności. Kobieta aktualnie znajdowała się dzień drogi od Saran Dun, bliżej Heliar, gdzie była siedziba ich rodu.
Najtwardszy orzech do zgryzienia, ale też najbardziej opłacalny przy sukcesie, byłby ród Montweisserów. Jako jedna z głównych rodzin obok samych Crestlandów czy Stedingerów, mając ich po stronie Jakuba szala przyszłej wojny przechyliłaby się znacznie. Problem był jednak w wygodnickiej głowie starego, grubego hrabi, któremu nie przechodziło przez myśl zmieniać strony. Był bogatym rozpustnikiem z zamiłowaniem do uczt, kobiet i powielaniem niepokojących plotek na swój temat dotyczących okultyzmu, orgii i nawet kryjomego wyznawania Garona. Miał jednak wiele dzieci, prawdopodobnie nawet nie pamiętając imion części z nich. Każde z tych dzieci miało także aspiracje większe i mniejsze i tak samo było z jednym z jego młodszych synów, Karolem. Karol był potomkiem hrabi Montweissera i jego czwartej, świętej pamięci żony. Zbliżony wiekiem do Aelli, chłopak pomimo bycia daleko w kolejce po tytuł głowy rodu, od zawsze aspirował dużo wyżej i plotki głosiły, że planował raz czy dwa jakiś przewrót – a przynajmniej miał chrapkę na tytuł hrabi. Ponadto, pomimo paru zbereźnych nawyków swego ojca, w tym zamiłowania do osób obojętnej płci i rasy, całkiem podzielał poglądy Jakuba, co czyniło go najsłabszym i najbardziej podatnym ogniwem w rodzinie. Karol mieszkał w stolicy, bezpośrednio pod nosem Aidana. Reasumując, Montweisserowie wymagali wiele pracy i poświęceń, wiele ryzyka straconej głowy, ale najbardziej przydaliby się Jakubowi, co Rodryk kilkukrotnie podkreślał w raporcie.
***
Następnego dnia Aella zaczęła zbliżać się do swych rodzinnych włości, gdzie chciała pożegnać również matkę. Mniejsza odnoga traktu prowadziła w głąb prowincji, gdzie plony w pocie czoła zbierali tuż przed początkiem zimy rolnicy. Mijała wzgórza, po swej prawej stronie mając Wzgórze Irios, gdzie znajdowało się parę rodzinnych kopalń, których zarządcami były krasnoludy. W chwili, gdy słońce przekroczyło zenit, w oddali ujrzała wieżę Tardas, na którą w dzieciństwie często wspinała się, by oglądać widoki. Co prawda całych terenów jej szczyt nie pokazywał, ale dawał dosyć szerokie pole widzenia. Wkrótce wjechała na teren przylegającego doń miasteczka, które powitało ją krzątającymi się wte i wewte mieszkańcami oraz brukowanymi uliczkami. Paru strażników kłoniło się w jej stronę, gdy tylko widzieli młodszą córkę Theodora. Brama na zewnętrzny dziedziniec otwarła się jeszcze zanim pod nią podjechała i przywitała ją zaraz służba, która gotowa była rozpakować jej manatki i zaprowadzić do pokoju, by odpoczęła.
Aella w spokoju mogła przespać się jeden dzień, zastanowić, kogo weźmie pierw na celownik oraz spędzić miło czas z matką, która zdecydowanie była uradowana jej widokiem.