Włości Stedingerów

1
Obrazek
Okoliczne tereny leżące między Qerel a Nowym Hollar, zahaczające o Wzgórze Irios, należą od kilku wieków do rodziny Stedingerów wraz z przyległymi im wioskami, terenami rolnymi oraz wzgórzami z nielicznymi kopalniami. Dzięki zwinnemu zarządzaniu przez wasali oraz samą głowę rodu, nawet podczas trudnych czasów udawało się rodzinie utrzymywać względny dobrobyt na swoich ziemiach. Stedingerowie utrzymują się w części z rolnictwa, a częściowo z wydobywania metali. Kontrolują niemalże ćwierć prowincji, dzięki czemu ich skarbiec nie narzeka na pustki.

Sama siedziba rodu znajduje się na równinie w bezpośrednim sąsiedztwie niewielkiej mieściny Tardas. Ich dwór o tej samej nazwie stoi tam dłużej niż zapewne protoplasta rodu mógł nawet pamiętać. Niewielki, zbudowany z szarej cegły zamek góruje nad okolicznymi zabudowaniami szczególnie jedną ze swoich wież, z której widok ponoć rozpościera się na całe ich tereny, a przynajmniej tak głoszą plotki. Plotki głoszą również o duchach zmarłych właścicieli jeszcze sprzed czasów Stedingerów, którzy słynęli z okrutnego traktowania swych małżonek. Studnia, którą można zastać na wewnętrznym dziedzińcu służyła podobno do zrzucania niewiernych niewiast, a kominek w sali rycerskiej – jako miejsce pozbywania się niechcianych bękartów. Są to jednak okrutne plotki i każdy Stedinger żywo zaprzecza, jakoby ich dom rodzinny nawiedzały upiory ofiar poprzednich osadników.

Włości Stedingerów

2
Przygotowania do drogi nie trwały długo. W końcu nie była to żmudna podróż, szczególnie, iż po drodze Aella zamierzała zawitać do swej matki. Wychodząc, trwała chyba jeszcze narada, szczególnie, iż było późne popołudnie. Wielu kwestionowałoby wyjazd o tak późnej porze, jednak mroki nie były straszne Stedingerównie...

Przy bramach nie kręciło się za wiele ludzi, głównie biedniejsi mieszkańcy Qerel oraz uchodźcy. Karawan dużo nie było, handel w tych czasach nie był zbyt opłacalny – przynajmniej nie ten nadchodzący z północy. Ostrożności nigdy jednak za wiele i Aelli udało się wymsknąć bocznym przejściem, szybko wyruszając na niedawno wyremontowany trakt.

Chcąc nie chcąc, musiała minąć przylegające do murów miasta namioty i prowizoryczne domy ludzi kotłujących się między sobą. Wiele musiało być z Saran Dun, ale szala nie przechylała się w tamtą stronę. Prawdopodobnie, wedle słów wywiadu, znajdowało się tu sporo uchodźców z Nowego Hollar – ludzi, których nikt już więcej tam nie chciał. Tak samo było z Ujściem, różnica była tylko taka, że tam było większe przemieszanie ras. Tak czy siak, widok nie schlebiał samemu Qerel, które zdawało się być wręcz oblegane przez biedę. Pomysł ze zbudowaniem nowej osady być może był bardzo dobrym pomysłem na danie tym istotom nowego domu... i odseparowanie zdrowych od chorych, jeśli wybuch zarazy trafi się także tutaj.

Noc szybko zastała Mari i Aellę, czemu nie można się było dziwić przy tak późnym wyjeździe. Kobieta szybko znalazła ustronne miejsce z dala od głównego traktu, gdzie zamierzała przy drobnym ognisku przeczekać noc w towarzystwie swej klaczy oraz dokumentów od Rodryka. I faktycznie, udało jej się nie zmrużyć oka, chociaż kilka razy ją kusiło. Z rana była jednak zmęczona i czuła, że chętnie przespałaby się, nawet w siodle.

Przez cały okres przeczekania wertowała papiery w poszukiwaniu dodatkowych informacji. Wspomniane wcześniej trzy rody dostarczone były z dokładnymi informacjami na temat tego, kto jest słabym ogniwem i gdzie najmocniej uderzyć.

Najprostszy zdawał się pomniejszy włodarz, Yrvin Rottbane. Był głową całego rodu będącego bezpośrednim lennikiem Montweisserów, jednej z wpływowych rodzin i zaufanych ludzi króla. Yrvin podobno lubował się w alkoholu i dobrym jedzeniu, przy którym język rozplątywał mu się na tyle mocno, że raz nawet pogroził Aidanowi, nazywając go nieudacznikiem i wypierdkiem. W jego opinii król nie potrafił zarządzać królestwem, podejmując raz za razem złe decyzje. Co prawda chwalił go za trzymanie nieludzi twardą ręką i za jego sojusz z Zakonem Sakira, jednak obwiniał go za nieurodzaj na jego ziemiach, za wieczną zimę i kolejną wojnę na włosku. W skrócie, co złego to Aidan, chyba że chodzi o nieludzi, to bardzo dobrze robił. Ostatnio ponoć wpadł w małe tarapaty ze swym lennikiem, po tym, jak obraził go w pijackim amoku, zwyzywał i zażądał oddania części terenów, które podobno w przeszłości należały do niegdyś wielkiego rodu Rottbane. Yrvin oraz jego domostwo stało praktycznie w centrum zarazy, na skraju królewskiej prowincji i Nowego Hollar.

Nieco bardziej skomplikowana sytuacja była z kolejnym z rodów, Rausseau. Tam bowiem Kurt Rausseau, naczelny rodziny, był ślepo wierny Aidanowi. Wedle raportu Kurt wychwalał pod niebiosa króla, przymykając oko na jego złe decyzje i wyolbrzymiając te dobre. Był to ciężki orzech do zgryzienia, ale ludzie Rodryka dowiedzieli się, że kuzynka Kurta, Giselle, była zgoła odmiennego zdania. Młodsza o dobre dwadzieścia lat, młoda, rezolutna dziewczyna miała świeższe spojrzenie na niektóre kwestie, szczególnie te kulturowe i światopoglądowe. Po cichu wspominała, że z Jakubem byłoby im dużo lepiej. Z ciekawszych informacji, niedawno Kurt mocno się pochorował i do tej pory kuruje się z jakiejś bardzo męczącej choroby. Wedle wywiadu mogła w tym maczać palce Giselle, chociaż równie dobrze mógł to być czysty zbieg okoliczności. Kobieta aktualnie znajdowała się dzień drogi od Saran Dun, bliżej Heliar, gdzie była siedziba ich rodu.

Najtwardszy orzech do zgryzienia, ale też najbardziej opłacalny przy sukcesie, byłby ród Montweisserów. Jako jedna z głównych rodzin obok samych Crestlandów czy Stedingerów, mając ich po stronie Jakuba szala przyszłej wojny przechyliłaby się znacznie. Problem był jednak w wygodnickiej głowie starego, grubego hrabi, któremu nie przechodziło przez myśl zmieniać strony. Był bogatym rozpustnikiem z zamiłowaniem do uczt, kobiet i powielaniem niepokojących plotek na swój temat dotyczących okultyzmu, orgii i nawet kryjomego wyznawania Garona. Miał jednak wiele dzieci, prawdopodobnie nawet nie pamiętając imion części z nich. Każde z tych dzieci miało także aspiracje większe i mniejsze i tak samo było z jednym z jego młodszych synów, Karolem. Karol był potomkiem hrabi Montweissera i jego czwartej, świętej pamięci żony. Zbliżony wiekiem do Aelli, chłopak pomimo bycia daleko w kolejce po tytuł głowy rodu, od zawsze aspirował dużo wyżej i plotki głosiły, że planował raz czy dwa jakiś przewrót – a przynajmniej miał chrapkę na tytuł hrabi. Ponadto, pomimo paru zbereźnych nawyków swego ojca, w tym zamiłowania do osób obojętnej płci i rasy, całkiem podzielał poglądy Jakuba, co czyniło go najsłabszym i najbardziej podatnym ogniwem w rodzinie. Karol mieszkał w stolicy, bezpośrednio pod nosem Aidana. Reasumując, Montweisserowie wymagali wiele pracy i poświęceń, wiele ryzyka straconej głowy, ale najbardziej przydaliby się Jakubowi, co Rodryk kilkukrotnie podkreślał w raporcie.

***
Następnego dnia Aella zaczęła zbliżać się do swych rodzinnych włości, gdzie chciała pożegnać również matkę. Mniejsza odnoga traktu prowadziła w głąb prowincji, gdzie plony w pocie czoła zbierali tuż przed początkiem zimy rolnicy. Mijała wzgórza, po swej prawej stronie mając Wzgórze Irios, gdzie znajdowało się parę rodzinnych kopalń, których zarządcami były krasnoludy. W chwili, gdy słońce przekroczyło zenit, w oddali ujrzała wieżę Tardas, na którą w dzieciństwie często wspinała się, by oglądać widoki. Co prawda całych terenów jej szczyt nie pokazywał, ale dawał dosyć szerokie pole widzenia. Wkrótce wjechała na teren przylegającego doń miasteczka, które powitało ją krzątającymi się wte i wewte mieszkańcami oraz brukowanymi uliczkami. Paru strażników kłoniło się w jej stronę, gdy tylko widzieli młodszą córkę Theodora. Brama na zewnętrzny dziedziniec otwarła się jeszcze zanim pod nią podjechała i przywitała ją zaraz służba, która gotowa była rozpakować jej manatki i zaprowadzić do pokoju, by odpoczęła.

Aella w spokoju mogła przespać się jeden dzień, zastanowić, kogo weźmie pierw na celownik oraz spędzić miło czas z matką, która zdecydowanie była uradowana jej widokiem.

Włości Stedingerów

3
Kiedy kobieta miała pełny zakres informacji, a przynajmniej ten który przedstawiał jej raport, a słońce wstało nad horyzont, ruszyła w dalszą, niedługą drogę do domu. Zmęczenie nie było jeszcze na tyle silne, aby mogło jej zagrozić niespodziewaną drzemką, szczególnie kiedy w jej głowie kotłowały się snucia i planowania na temat misji. Droga była na szczęście przyjemna, dzięki wyremontowanemu traktowi, a widok z daleka wieży wynoszącej się ponad horyzont, sprawił uśmiech na jej ustach.

Aella uświadomiła sobie, że dawno już nie była w domu i tak samo długo nie widziała matki - a będzie z rok. Leanna była wspaniałą kobietą i matką, i mimo swoich lat wciąż świetnie się trzymała jeśli idzie o kobiece piękno, co najwidoczniej jest dziedziczne w tej rodzinie.

Młodsza Stedingerówna, mijając bramy witała się z wieloma osobami, gdyż wiele z nich znała jeszcze ze swojego dzieciństwa. U większości z nich miała raczej dobrą opinię...no może po za kucharką, której niejednokrotnie zdemolowała kuchnię, walcząc z "opętanymi" bochenkami chleba. Tak, ta dziewczyna była istnym huraganem za dziecka, zupełnie niepodobna do swojej ułożonej i grzecznej siostrzyczki. Nikt w okolicy nie wyobrażał jej sobie jako żony jakiegoś wielkiego panicza, która siedziałaby całymi dniami na dworze i zajmowała się "typowymi" dla takiej osoby rzeczami. Niemniej była szanowana, gdyż mimo swojej energii potrafiła przeprosić i być także miła...po prostu momentami była nieswoja, a wszystko to po pamiętnej nocy, o której niewielu wie, nawet samej Aelli nigdy nie wyjawiono prawdy, co na razie wydawało się być dobrą decyzją.

Zatrzymała się na dziedzińcu i zsiadła z konia, pozwalając służbie zająć się bagażami. W przeciwieństwie do wielu rodów, służba na dworze Stedingerów nie mogła narzekać na złe traktowanie, otrzymywali godziwe wynagrodzenie zależnie od ilości wykonywanych obowiązków, a także należny im szacunek. Ród nie pozwalał sobie na pomiatanie czy złe traktowanie klas niższych i mniejszości, i tak też wychowano siostry które okazywał szacunek każdemu kto należał do ich ziem. Rzecz rzadko spotykana, ale dzięki temu niewielu miało powód aby chcieć ich zamordować we śnie.

Nim jeszcze zdążyła wejść po zewnętrznych schodach, w drzwiach pojawiła się jej matka, rozpromieniona. Nic dziwnego, w końcu nie spodziewała się zupełnie zobaczyć tu dziś swojej córki, która zjawiała się bez żadnej zapowiedzi. Aella także nie mogła ukryć swojej radości ze spotkania i gdy tylko pokonała schody, mocno przytuliła matkę.

- Co dziś na obiad? - rzuciła niespodziewanie dziewczyna.
- Rok cię nie było i tylko tyle masz do powiedzenia młoda damo? - powiedziała poważnie Leanna, lecz kilka sekund później roześmiała się, a po niej Aella. Jeszcze chwilę wymieniały uściski po czym weszły do środka.

---------------

Po krótkiej konwersacji, młodsza córka poszła się odświeżyć i zdrzemnąć chociaż ze dwie godzinki, co by potem nie paść twarzą do miski. Kiedy obudziła się przed południem, ubrała się w coś wygodniejszego i kobiecego. Chciała sprawić matce przyjemność swoim wyglądem i chociaż od święta pokazać się przed nią godnie, jak na "panienkę" przystało. Nie mogła jednak nie zabrać ze sobą chociażby sztyletu ukrytego w bucie, bez broni czuła się naga.

Postanowiła ten dzień spędzić z matką, gdyż chociaż tak mogła odwdzięczyć jej się za cały trud włożony w wychowanie jej, a także ze względu na to, że rzadko bywa w domu. Do Saran Dun wyruszy z samego rana, a późny wieczór przeznaczy na pakowanie i przypieczętowanie swojego planu.

Młoda wojowniczka udała się na obiad, chociaż miała nadzieję, że matka nie wyprawi na jej cześć wielkiego bankietu, wolała zjeść klasycznie, jak normalna osoba.

Włości Stedingerów

4
Przyjazd młodszej córki Stedingerów był odebrany ciepło przez każdego w okolicy. Jako, iż rodzina była dobrymi zarządcami okolicy, nikt nie narzekał na złe traktowanie czy brak podstawowych dóbr. Tak też po całym dniu w siodle kobieta mogła liczyć na chwilę spokoju przed obiadokolacją z matką. Własne łóżko było dla niej idealną odskocznią nawet od luksusów mieszkania w zamku szwagra. Służki, które pamiętała jeszcze za dzieciaka pomogły jej w kąpieli i zostawiły na jakiś czas, by w spokoju mogła odpocząć. I tak też było, bowiem budząc się przez delikatne promienie słońca Aella czuła się wyśmienicie. Ba, mogla nawet już teraz wyjechać i nadgonić tempa, lecz nie zjechała z traktu specjalnie po to, aby tylko się przespać. Miała obowiązki względem matki, nawet jeśli było to tylko spędzenie jednego wieczora. Dawno jej wszakże nie widziała.

Po ubraniu się niczym prawdziwa dama, Aella miała jeszcze chwilę czasu przed obiadem. Służba poinformowała ją, że ten będzie za około dwie godziny. Mogła w tym czasie spędzić czas na zewnątrz bądź po prostu poszlajać się po samym domu, oczekując na posiłek.

Ten pojawił się koło godziny piętnastej, gdy słońce powoli zachodziło już za horyzont. W jadalni ustawiono pięć zastaw, stół nieco złożono, aby goście nie musieli być daleko od siebie. Na śnieżnobiałym obrusie stały dzbanki z winem, wodą i ciepłym naparem z ziół. Na przystawkę służki przyniosły ciepłe jeszcze bułeczki czosnkowe oraz pasztet z królika. Prz stole zasiedli oprócz Leanny i Aelli jej stryj Thadeus, jego żona Klara i ich najmłodsza córka, siostra Roderyka, Olenna. Byli w rodzinnym mieście od jakiegoś czasu, goszcząc i dotrzymując Leannie towarzystwa, podczas gdy jej mąż zajmował się ważnymi sprawami w stolicy księstwa.

Po przystawce na stół weszła najpierw aromatyczna zupa cebulowa, po niej zaś dorodny indor w sosie pieczeniowym, z marchewką, cebulą i pietruszką. Na deser przyniesiono szarlotkę na ciepło. Zaproponowano im także grzaniec. W kominku obok wesoło trzaskał ogień, atmosfera była raczej kameralna i rodzinna, zaś same tematy rozbijały się o okoliczne sprawy pokroju tegoroczne zbiory, które były słabe od kilku lat, o dochody z kopalni, którymi zarządzał Thadeus, o problemy z pracownikami czy w końcu o to, co planuje Jakub. I tutaj spojrzenia wuja spotkały się z tym kobiety.

Właściwie, co tam słychać w Qerel? Jakub coś w końcu robi? Dostaliśmy dzisiaj list z miasta, żeby mobilizować nasze oddziały i patrolować granice z królewską prowincją, żeby zapobiegać nielegalnym uchodźcom stamtąd. I żeby nowa zaraza się nie rozprzestrzeniła. Aż taki mają problem z nimi, że każą tak bardzo być w stanie gotowości? — Aella nie do końca znała temat. Ostatnie, co słyszała na naradzie, była budowa nowej osady oraz rozdysponowanie środków rodzinnych na wzmocnienie wojsk.

Włości Stedingerów

5
Po odprężającej kąpieli i drzemce, Aella czuła się jak nowo narodzona. Po podróży i naradzie potrzebowała takiego relaksu szczególnie, że w najbliższym czasie mogła tego nie zaznać zbyt szybko. Zanim nadszedł czas obiadu, kobieta spędziła czas na podróży po miasteczku, spotykając się z ludźmi i oglądając zmiany które zaszły od ostatniego roku, których defacto nie było za wiele.

Niestety, po powrocie okazało się, że nici z obiadu w cztery oczy, gdyż u matki przebywał wuj Thadeus z rodziną. Nie to, że nie cieszyła się z wizyty, chociaż zupełnie się ich nie spodziewała. Zalety jednak tego spotkania były widoczne na stole, młodsza córka Leanny mogła zjeść potrawy które rzadko miała okazje spożywać. Pomimo pięknego wyglądu, etykieta Aelli trochę szwankowała, kiedy na przykład dopijała zupę prosto z miski czy odrywała mięso od kości bez użycia noża, a jedynie widelca i palców. No cóż, jej droga życiowa potrafiła odzwyczaić od etykiety, w końcu w środku lasu nie znajdzie się srebrnej zastawy i sztućców.

Kiedy Thadeus zwrócił swój wzrok i głos ku Aelli, ta zamarła z widelcem w ustach na moment. Nie to, że bała się pytania, ale nie spodziewała się, że ktoś zwróci na nią uwagę.

- Nic ciekawego. Uchodźcy pod murami, kwestia Aidena na stole, budowa nowej osady dla uchodźców i wzmocnienie wojsk. - zastopowała na chwilę - Z naszych pieniędzy. - dokończyła i złapała za kielich z winem. - Jak mówiłam, nic ciekawego. Dzień jak co dzień. - uśmiechnęła się i popiła winem, opierając się pewniej na krześle.

Włości Stedingerów

6
Zachowanie Aelli zdecydowanie nie przystało pannie i tak też poniekąd ją rodzina postrzegała – wiecznie jako ta niewychowana pomimo ich najbardziej intensywnych prób. Oczywiście to nie tak, że kobieta nie potrafiła się zachować, lecz zwyczajnie nie chciało jej się dbać o zasady dobrego wychowania. Nieraz przyprawiało to jej matkę o rumieńce na twarzy, a ojca o zmarszczone brwi, lecz na dłuższą metę nikt nie potrafił się gniewać na biedną Aellę. Z drugiej strony młodsza Stedingerówna wiecznie porównywała się do Anny... jakby w głębi duszy chciała być tak idealną córką jak ona? A przecież miała wszystko, czego pragnęła od rodziny, od środków finansowych po ich miłość i wyrozumiałość.

Kwestia Aidana jest od kilku lat poruszana. Nie chcę marudzić, lecz znając życie będą ją poruszać przez następne lata. Jakub zbyt boi się starcia z własnym bratem — skwitował to Thadeus, popijając czerwonym winem. — I nic, tylko sięga po nasze pieniądze, jakby mało mu było posagu od Anny. Faktycznie, dzień jak co dzień, tylko nasze pieniądze biorą i naszej pomocy oczekują.

Thadeus narzekał jeszcze chwilę, jak to ich wszyscy wykorzystują na lewo i prawo, jak ci uchodźcy w końcu zrobią coś mocnego, a Jakub nadal będzie zastanawiał się, co zrobić ze swoim bratem. Wieczór ogólnie mijał rodzinie przyjemnie, szczególnie, kiedy stryj sięgnął po więcej alkoholu, jego nos zrobił się czerwonawy, a głos bardziej tubalny. W międzyczasie kuzynka Aelli i jej matka zniknęły, zmęczone paplaniną Thadeusa, i została tylko Leanna, Aella i on sam. Wkrótce i po delikatnej namowie starszej kobiety wuj wstał ciężko od stołu, przeciągnął się i ruszył na górę.

W końcu — westchnęła, osuwając się delikatnie na krześle. — Nie chcę marudzić, ale jak on się rozgada, to ciężko go zatrzymać. I tak w sumie dobrze, że nie ma twojego ojca w zanadrzu. A właśnie. Co u ciebie? Zostajesz na dłużej? — W głosie Leanny dało się wyczuć nutę nadziei.

Włości Stedingerów

7
Cały wieczór spędzony na dyskusjach z wujem był wyczerpujący a sama Aella była trochę już znudzona tą kolacją. Na tyle na ile umiała, starała się zachowywać i być skupiona na spotkaniu lecz przyszedł moment kiedy po prostu zaczęła pić wino kieliszek za kieliszkiem. Nie upiła się, ale na pewno zrobiła się bardziej otwarta i humorystyczna. Czasami przyrównywała się do Anny, gdyż ta osiągnęła, można by rzec, "sukces" w życiu, a sama Aella nie miała na koncie jeszcze żadnych wspaniałych czynów którymi mogłaby zasłużyć na szacunek rodziny, sojuszników i wrogów. Aella szukała co prawda innego sposobu na osiągnięcie tego, gdyż wyjście za mąż i posiadanie gromadki dzieci nie było na jej liście planów.

Kiedy obecna "gromadka" zaczęła się rozchodzić, Leanna zauważyła po zachowaniu córki, że ta jakby zaczęła odżywać. Jej wzrok był bardziej ostry i skupiony na tym co się dzieje. Moment w którym wuj opuścił salę, głowa Aelli powędrowała na stół w czasie gdy jej matka się osunęła na krześle.

- Nareszcie. Chociaż i tak niebyło tak źle jak na spotkaniu rady mojego szanownego szwagra. - przewróciła głowę w bok aby spojrzeć na matkę. - Nie, jutro z rana wybieram się do Saran Dun, aby zdobyć poparcie któregoś z rodów Aidana. Będę bawić się w dyplomatkę i szpiega, a chyba nie do tego się szkoliłam całe życie. - uśmiechnęła się do matki i podniosła głowę ze stołu.

Włości Stedingerów

8
Mistrz Gry

Leanna wyraźnie się skrzywiła na wieści córki. Tak jak ojcu, tak i matce nie była w smak misja dyplomatyczno-szpiegowska. Próbowała jeszcze przekonać Aellę do zmiany planów i zrezygnowania z misji, przy czym wiązałoby się to oczywiście ze zdradą Jakuba i jego żony, a także znacznym pogorszeniem relacji między księciem a Stedingerami. Uświadomiwszy to sobie, matka zrezygnowała z tego, ale ewidentnie wolałaby córkę w bezpiecznym Qerel, zawieszonym wiecznie w stanie zimnej wojny.

Z samego rana wypoczęta szlachcianka spakowała swój dobytek, osiodłała konia, pożegnała się z rodziną i ruszyła dalej traktem w stronę stolicy, gdzie zamierzała spotkać się z Karolem, potomkiem hrabiego Montweissera, młodym, aspirującym mężczyzną, którego daloby się przekonać na stronę Jakuba i być może przejąć majątek ojca. Aella miała dużo czasu na rozmyślanie, co zrobić po przyjeździe do miasta - jak się zaanonsować, jak przekonać Karola, że chce jej pomocy i jak przekonać go do przejścia na stronę księcia. To ostatnie zwazywszy na aktualną sytuację Saran Dun było wyjątkowo łatwe. Tylko wierne psy popierały Aidana, zaś ludzie mądrzy woleli Jakuba.

Podróż przez Książęcą Prowincję przebiegała spokojnie. Co jakiś czas tylko kobieta spotykała ludzi na trakcie, którzy wyglądali marnie. Jakby się tak jednak zastanowić, była praktycznie jedyną osobą zmierzającą w przeciwną stronę, im dalej od centrum prowincji się znajdowała. Z czasem na horyzoncie po dniu podróży zauważyła ciemniejsze, mroczniejsze kolory. Chociaż była jeszcze zima, to nawet tutaj, na granicy było radośniej niż w oddali. Im dalej jechała, tym bardziej jej koń prychał, a w jej sercu lęgł się niepokój.

Będąc blisko posterunku granicznego, który chyba był w trakcie przebudowy – razem z robotnikami znajdowała się tam spora ilość żołnierzy barw jednego z urzędujących w okolicy rodów – zaczęła wyraźniej dostrzegać elementy tragedii, która dotknęła Saran Dun. Po drugiej stronie kręciło się kilkadziesiąt zmarnowanych ludzi i nieludzi, którzy czekali na przejście do lepszej dzielnicy. Część nawet rozbiła namioty, jakby oczekiwała długiego procesu. Strażnicy widzący Aellę wybałuszali oczy, ale z glejtem wypuszczającym ją poza tereny Jakuba nie dyskutowali. Oprócz zwiększonej ilości żołnierzy kobieta widziała też jakiegoś maga i paru medyków, którzy z chustami na nosach i ustach krzątali się koło wielkiego, białego namiotu. Co jakiś czas ktoś tam wchodził na dłuższy czas. Jeśli by chciała zapytać, skąd takie środki ostrożności, dowiedziałaby się, że to nowy dekret księcia, który zrzucił na barki możnowładców obowiązek rygorystycznego podchodzenia do przepuszczania uchodźców.

Po zarejestrowaniu swojego pobytu Aella mogła w końcu ruszyć dalej. Krajobraz przez pewien czas się nie zmieniał, ale mroczny horyzont zbliżał się i w końcu natrafiła na granicę. Jej koń prychał co chwila i wolniej szedł, jakby opierał się wejściu na teren zarazy. A ta, co dziwne, nie rozprzestrzeniała się równomiernie, ale wyznaczała niejaką granicę między zdrową częścią prowincji, a chorą. W pewnym momencie drzewa stały się dziwnie wygięte, gleba jałowa. Suche, poczerniałe liście były co jakiś czas poruszane przez wiatr. Nawet na pojedynczych sosnach czy jałowcach nie ostały się igły. Powietrze było zimne, suche i smakowało odrobinę zgnilizną. Najgorsza i jeżąca włosy na karku była jednak cisza. Oprócz wiatru hulającego między pustymi drzewami, oddechu Aelli i stukotu kopyt jej konia nie było słychać nic. Żadnego szmeru gryzoni, trzepotu skrzydeł i ćwierkania w koronach. Las był opustoszały i przez najbliższe dni Stedingerówna spotykała jedynie wędrowców uciekających od tego krajobrazu zniszczenia.

Najgorszym etapem wędrówki było jednak przejście przez wioskę leżącą bezpośrednio na trakcie. Nie było w niej kompletnie nikogo. Budynki gospodarcze i mieszkalne stały puste, a z ich okien wyzierała pustka. Nie słychać było miauczenia, szczekania czy beczenia. Nie czuć było siana i łajna, tylko zgniliznę i odór charakterystyczny rozkładającym się ciałom. Kawałek dalej faktycznie leżał pies, nad którym ucztowała chmara much. Aelli wydawało się, że w którymś z domów mignęło jej ciało. Niedaleko w zagrodach kilkanaście krów leżało martwych i rozkładających się już powoli.

Mijała jeszcze kilka takich widoków. Czasami spotykała w wioskach ocaleńców, którzy nie chcieli uciekać i zostawiać swoich dobytków. Ledwo przęgli, racjonowali zdrowe jedzenie. Tam też ostrzegali ją, by nie piła wody, bowiem ona też była zatruta. Raz spotkała też szabrowników, z którymi się szybko rozprawiła, gdy tylko obrali ją za cel. Tuż przed tym okradali domy i ciała, nie bojąc się grzebać po kieszeniach chorych za życia ludzi.

Ulgę przyniósł jej widok stolicy. Zaraza nie dotarła pod jej mury i na pewnym etapie końskie kopyta przekroczyły kolejną wyraźną granicę między zepsuciem a życiem. Wokół ustawione było kilka namiotów i paru kapłanów, którzy nieustannie się modlili. Mijając ich, zauważyła symbol Kariili, patronki urodzaju. Później mijała obozy ustawione pod murami stolicy, gdzie kłębiło się mnóstwo uchodźców, którzy nie mogli być wpuszczeni do miasta. Pilnowali ich owinięci od stóp do głów żołnierze, a w pewnym momencie mogła zobaczyć próbę ucieczki z takiego getta. Bezskuteczną, bowiem strażnicy natychmiast zajęli się definitywnie delikwentem.

Wejście do miasta było oczywistym problemem i Aella musiała zostać przebadana przez stacjonującego medyka, czy nie przynosi zarazy. Potem musiała ustalić swój powód pobytu i dopiero potem wpuszczono ją na ulice miasta. Mogąc odetchnąć choć odrobinę z ulgą, Aella miała teraz najtrudniejszą część zadania przed sobą – znaleźć siedzibę Montweisserów, spotkać się z Karolem i omotać go sobie wokół palca.

zt do Traktu Qerel - Saran Dun
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”