Re: Knieja Prastarych Żniw

61
Ciekawski młodzik mógł godzinami słuchać dotąd nieznanych prawie nikomu opowieści. Co prawda mało jeszcze rozumiał z tego, o czym opowiadała Asyi’a, ale faktem było, że nadwyraz przyjemnie brzmiał jej głos i gdyby nie nagląca sprawa pogoni za zbirami, kazałby sobie opowiadać przez cały dzień i całą noc, historię tego tajemniczego gatunku elfów. Na ten czas, musiał się zadowolić tylko jej cząstką.

Czas mijał, a po Esildrze nie było śladu. Zmęczenie ciała dawało się nieznośnie we znaki, powodując, iż poobijany ze wszystkich stron mężczyzna począł kiwać się w przód i w tył, niczym usypiane w łóżeczku dziecko. Objął rękoma kolana, a następnie oparł o nie porośnięty szczecinką podbródek.

- Asyi’o – rzekł z cicha. - Gdy już uporamy się z problemem, zechciałabyś oprowadzić mnie po okolicy i jeszcze więcej poopowiadać mi o waszej historii? - wgapiając się błyszczącymi w świetle księżyca oczami w elfkę, zadał nieśmiałe pytanie.

Z całego serca pragnął poznać każdą tajemnicę śnieżnych elfów. Wydawały mu się bowiem odmienne od wszystkich innych, zdecydowanie ciekawsze, tajemnicze i kto wie, atrakcyjniejsze?

Z każdym następnym zamknięciem powiem, te, robiły się coraz cięższe. Z niemałym trudem mógł je od siebie rozdzielić. Zbliżywszy się do wygasającego ogniska, w końcu uległ naporowi piaskowego dziadka i ułożył się na miękkim posłaniu, głową zwrócony w stronę niedoszłej kochanicy. Z jednej strony było mu jej żal. Jeśli prawdą jest, że ich mistrzyni, niejaka Orszula, rzeczywiście zakazuje im kontaktów z mężczyznami, mógł właśnie zniweczyć długo wyczekiwany przez elfkę moment. Źle mu z tym było, jednakże mając na uwadze wcześniej wypowiedziane słowa Esildry, nie chciał potwierdzać jej teorii na temat ludzi, w której to intymny kontakt między kobietą a mężczyzną, sprowadzał się zaledwie do poziomu zaspokojenia zwierzęcych zachcianek.

- Asyi’o – pogładził czule jej dłoń. - Pamiętaj. Jeśli tylko niebiosa będą tego chciały... - wyszeptał, po czym pozostając w tej pozycji, pogrążył się w głębokim śnie.

Re: Knieja Prastarych Żniw

62
Telion nie był rozmowny. Przy jego skromnym i sennym udziale, nic nie zapowiadało przyjacielskiej pogawędki. Resztkami sił próbował chwycić elfkę za dłoń, lecz, gdy tylko zamknął powieki, poczuł chłodne jej cofnięcie. Wyrwała rękę przy pierwszym zbliżeniu. Zrobiło się zimno, nieprzyjemnie i ponuro, ale chłopaka obeszło to bokiem, bo najzwyczajniej w świecie zasnął, marząc o tej jedynej - Esildrze z Alashe'adur.

Zabiją go – powiedział do znudzenia obojętny głos, mogący być wyłącznie głosem śnieżnej łowczyni.

Telion mocno zacisnął powieki, a potem otworzył oczy. Nie, to nie był sen. Słońce zawisło na horyzoncie, kamienny okrąg po palenisku wypełniał popiół, kilkanaście stóp dalej dyskutowały elfki. Jedna bardziej od drugiej angażowała się w jakże zajadłą dyskusję. Tego był pewien, widział jak perorują. Mówiły, ale nie dosłyszał, co to był za przekaz. Dopiero po chwili od przebudzenia, gdy ludzkie ucho przyzwyczaiło się do ćwierkania wróbli i szumu wiatru, mógł wsłuchać się w niesione na językach pięknych driad słowa.

Nim to wszystko skończy się, przegrasz więcej niż możesz mieć. Wiem, że to tylko moment. Tyle wspomnień i chwil. W słońcu kiedyś wyblaknie i od nowa zaczniesz żyć.

Znów bez zrozumienia światło razi mnie. Wszystkim bez znaczenia jestem tu lub nie. Bezdusznie dzień dziś wstaje. I upomniał się o nas świat. Rozgrzeszył mnie sam. W swoją stronę iść chcę, więc z pamięci wyrzuć mnie.

Odeszła wtem od Asy'i i zwiewnym krokiem, podskakując na palcach, pognała ku ognisku.

Malanore – dygynęła.

Zbieraj się – wtrąciła doganiająca siostrę Asya. – Raportuj, czego szukają obcy i dokąd chcą dotrzeć. Dzisiaj zapolujemy – podniosła z ziemi łuk. Zarzuciła go na ramię, a potem obróciła na pięcie spoglądając wysoko na górskie szczyty.

Re: Knieja Prastarych Żniw

63
Dzień był doprawdy uroczy. Słońce pięło się po nieboskłonie, ogrzewając swymi promieniami zmarznięte kończyny mężczyzny. Przeciągnął się porządnie, ziewając przy tym jak lew, a na ustach zagościł uśmiech. Porządny sen dobrze mu zrobił. Zmęczenie ciała odpuściło, umysł się rozjaśnił i gdyby niedoskwierający ból uda, wszystko byłoby idealne. Orzeźwiający wiatr pogładził go po twarzy, a poranne piosnki ptaków rozbudziły, wprawiając w zachwyt. Odetchnął pełną piersią. Smak powietrza był wręcz rewelacyjny. Do pełni szczęścia brakowało tylko jednego czynnika. Elfek. Nie znalazł ich przy sobie.

- Zapewne już ruszyły
– pomyślał, gdy do uszu doleciały go znajome głosy.

Prędko wybadał źródło dźwięku. W niemałej odległości od niego, zdołał ujrzeć dwa białe łebki. Zdawało mu się, że żywiołowo nad czymś dyskutują. Niestety nie mógł zrozumieć ni słowa.
Dźwignąwszy się z pomocą kosy, chciał właśnie do nich podejść, gdy został ubiegnięty przez Esildrę i gnającą tuż za nią Asy’ię.

Ton z jakim do niego przemówiły nie wróżył nic dobrego. Początkowe zadowolenie malujące się na twarzy bruneta stopniało jak lód. Zrozumiał bowiem, że sielanki nadszedł kres i pora ruszyć wypełnić powinność. Zebrawszy naprędce myśli, próbował przypomnieć sobie wszystkie szczegóły, jakie mogłyby dopomóc łowczynią w uporaniu się z intruzami.

- Złota – rzekł krótko. - Tylko to im w głowie. A zmierzają najpewniej do samego Alashe'adur - domniemywał.

Sytuacja robiła się napięta. Zmarudziwszy całą noc na błahostkach, dali im zapewne sporą przewagę. Jeśli chcieli choć pomarzyć o gonitwie, należałoby ruszyć co sił w nogach i gnać tak przez dzień cały i noc całą. Oceniając swój stan, Telion nie był przekonany czy da radę przejść chociaż kilkanaście mil, nie mówiąc już o biegu. Miał świadomość, że z całej ekipy to on jest najsłabszym ogniwem. Nawet jeśli jakimś cudem udałoby im się dogonić opryszków, w walce na nic by się zdał. Stałby ino jak kołek, dramatycznie wymachując kosą, która obecnie i tak służyła mu za laskę.

- Nie wiem jak długo dam radę dotrzymać wam kroku
– przyznał ze smutkiem w oczach. - Nie czekajcie na mnie, gdybym musiał na chwilę przystanąć. Ważą się tu losy waszej osady, a nie zamierzam was spowalniać – nie owijał w bawełnę. Zdał sprawę z faktycznego stanu rzeczy i z tego, co akurat mu na duszy grało.

Nie trwoniąc więcej czasu, jako pierwszy zebrał się do marszu. Szedł najszybciej jak mógł, nie zważając na upierdliwe kłucie w udzie.

- Uważajcie na nich. To zawodowcy – po raz kolejny przestrzegł towarzyszki. - Finn, łysy kurdupel, od jego strony należałoby się spodziewać pierwszego ataku. Zabić dla niego to jak pstryknąć palcami. Jest mały, ale zwinny i szybki – przywołał w pamięci obraz pierwszego z oprychów. - Kadrim, duży osiłek z blizną na twarzy. Już sam w sobie stanowi zagrożenie. Wydaje się niezbyt żwawy, ale nie chciałbym znaleźć się w zasięgu jego łapska. No i w końcu córka tego, co to całe przedsięwzięcie zlecił, Avellin – na wspomnienie jej imienia, na twarzy zagościł mu grymas czystego gniewu. - Dużo szczeka, ale jeszcze nie widziałem, żeby kiedykolwiek dosięgła miecza. Nie wiem czego się po niej spodziewać. Mimo wszystko, nie należy jej lekceważyć – mówił tak jeszcze długo. Samemu nie mogąc dużo zdziałać podczas potyczki, przynajmniej w ten sposób miał zamiar dopomóc.

Wzniósł głowę w niebo. Słońce nadal przyjemnie grzało. Żałował, że zagoszczenie na tych terenach było spowodowane tak przykrą sprawą.

- Ja już odnalazłem miejsce na ziemi, a ty… - kolejny raz przypomniał sobie słowa kapitana.

- Tak, myślę, że też znalazłem
– odpowiedział.

Re: Knieja Prastarych Żniw

64
Nie dotrą tam przed nami – skonstatowała Asya, a potem wszyscy ruszyli przełęczą.

Idąc niskim laskiem po lewej miał zlewające się w jeden konglomerat góry. Z niedaleka szumiał porywisty potok, a słońce grzało w plecy.

Telion użalając się nad swym losem kaleki nie mógł liczyć na współczucie. Elfki nie zwolniły kroku, o zwróceniu uwagi na problem nie wspominając. I mimo tegoż męskiego jęku, marsz przebiegał sprawnie. Udo czasem pobolewało promieniując aż po łydkę, lecz nie trwało to długo. Szybki wyprost tudzież machnięcie w bok ochoczo poprawiały stan. Być może odpowiednio spreparowana mieszanka ziół z górskiej przełęczy łagodziła dolegliwości. Może była to zasługa zaklęć kapłanki. A może jedno i drugie? Koniec końców szedł z nimi niemal jak równy z równym.

Wysoko ponad poziomem polany, na której spali, wypunktował najeźdźców: Kadrim, Finn oraz nieszczęsna Avellina. Rudowłosa piękność, w której pragnął ulokować nie tylko uczucia, ale niewielką część siebie... Dziś oddany uczuciu do Esildry postanowił sprzedać dawnych konfratrów. W imię miłości, cielesności, moralności? Tego nie wiedział nikt, tylko on sam.

Kreowana do posługi kapłańskiej elfka bacznie mu się przyglądała, jakoby drąc przed tym, że zniknie. Że uleci w przestworza jak więziony wcześniej orzeł. Spoglądała na niego, a on na nią. Momentami przyuważona przez łowczynię zrywała raptownie kontakt wzrokowy. Im baczniej się jej przyglądał, tym bardziej zatracała enigmatyczną aurę, tym bardziej robiła się ludzka i zwyczajna, pospolita wręcz. Wiedział jednak, że taka nie jest, nie może być. Nie spotyka się pospolitych dziewczyn u podnóża szczytu Irios, w okolicach wzgórz Rahion, kąpiących się nago w górskich jeziorach i skaczących po stromych zboczach jak sarna. Nieważne, jak ta dziewczyna wygląda, istotą ziemską być nie mogła. Mimo to Telion już całkiem swobodnie i bez nabożnego lęku patrzył na jej białe włosy, które teraz, niesione górskim wiatrem, ku jego zdumieniu odbijały promienie słońca. Na jej szczupłe ręce, mały nosek i blade usta, na jej mleczną suknię trochę dziwacznego kroju, uszytą z delikatnej tkaniny o niebywale gęstym splocie. Na jej przepaskę wokół szyi, dziwną w konstrukcji i ornamencie, ale bynajmniej nie wyglądającą na prowizoryczną ozdóbkę. Na jej bose stopy, oblepione zeschłym żwirem górskich stróżek.

Przystań! – wyrwała z wnętrza gardzieli drapiąco Esildra.

Asya zwróciła się ku niej, próbując pochwycić za nadgarstek, lecz był to odruch daremny. Esildra uskoczyła wysoko, dalej gnając przez oszronione złote pola.

Za nią! – nawoływała łowczyni kierując wzrok na zajęte krwistą czerwienią elfie chatki. Spiczaste dachy kilku drewnianych budek, jak mógł przypuszczać po słowach Esildry - Przsytań - trawił ogień. Nim się nie obejrzał, Asya także zniknęła. Nie miał wyjścia, musiał gnać za nimi, a zbocze było strome.

***
Obrazek
Pod górą zostały wyłącznie okopcone pale, fundamenty dawnej elfiej strażnicy. Gdzieniegdzie tliły się deski, wybiórcze spowijały języki czerwieni. Szedł ślepo zatracony w koszmarze, jaki sprowadzili na elfią zaułek ludzie. Na ziemi na zgiętych nogach zasiadała Esildra, trzymając na kolanach głowę białej łani. Siedziała tam otoczona ciałami zarżniętych zwierząt. Tylko ona, trupy i gorzkie łzy.

Wtem Asya zajęła mu drogę. Nie zauważył jej. Był w szoku.

Zostaw ją. Z bólem mierzyć musi się sama.

Re: Knieja Prastarych Żniw

65
Trójka towarzyszy pędziła na złamanie karku. Gnali co sił w nogach nie tracąc cennego czasu na zbyteczne przestoje. Wbrew wszelkim obawą, rana na nodze mężczyzny nie doskwierała tak bardzo, jak początkowo to zakładał. Co więcej, nie przypuszczał, że brak wzniosłej tężyzny fizycznej nie będzie miał wpływu na jego ogólną kondycję. Pomimo długiego biegu nie zwalniał tempa, dotrzymując kroku gibkim elfką.

Kierowany słuszną sprawą, parł niestrudzenie przed siebie. Podczas całej wędrówki w głowie kotłowało mu się wiele myśli. A co jeśli będzie za późno? Jak poradzą sobie w przypadku potyczki? I w końcu, dlaczego Esildra nie wspomniała o zostaniu kandydatką na kapłankę? Przy tym ostatnim ludzki samiec odruchowo spojrzał na białowłosą. Miał ochotę z nią o tym porozmawiać. Wyjaśnić kilka kwestii. Niestety jak na razie nie było ku temu sposobności. Asyia bezustannie krążyła to przy jednym, to przy drugim, jakby strzegąc nietuzinkową parę przed zetknięciem się. Jednak gdy tylko łowczyni spuszczała, któregoś z oka, ten natychmiast koncentrował swoją uwagę na drugim. Wzajemnie wymieniali w ukryciu spojrzenia, czasem synchronizując się w czasie.


Nagły wrzask Esildry wybudził Teliona z letargu własnych myśli. Nie wiedząc co miało znaczyć wykrzyczane słowo, ani z czym się ono wiązało, puścił się bezmyślnie za elfkami. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiał powód całego zamieszania. Przed nim ukazały się jakieś dziwaczne budynki. Widząc pierwszy raz tak odmienny styl budownictwa, był pod niemałym wrażeniem kunsztu rzemieślniczego elfów. Wraz z zachwytem, pojawił się smutek i żal. Urocze chatki stały w ogniu. Pożar sukcesywnie trawił kolejne partie domków, pozostawiając za sobą żałośnie sterczące, nadpalone kikuty.

- Niemożliwe – wymamrotał drżącymi wargami.

Mara senna stała się jawą. Zrobił kolejne kilka kroków, o mało nie krzycząc z przerażenia, gdy jego oczy ujrzały pozarzynane w istnie brutalny sposób majestatyczne łanie. To nie był mord w celu pozyskania mięsa i skór. Ktoś specjalnie wyżył się na biednych stworzeniach, rozrzucając ich wnętrzności po najbliższej okolicy.

- Bestie – wypowiedział.

Roztrzęsiony widokiem zmasakrowanych ciał, w pierwszej chwili zignorował wezwanie Asyi. Upadł bezwładnie na kolana, tuż obok zrozpaczonej elfki, niemal czując rozdzierający jej serce ból.

- Zapłacą za to – czule ją objąwszy za ramiona, przywarł czołem do jej obojczyka.

Twarz jego spoważniała, stała się wręcz bez wyrazu, zimna jak lód. Z oczu zniknął błysk, jak tamtej pamiętnej nocy w jego domu. Dźwignąwszy się z ziemi, wreszcie zdał sobie sprawę z obecności drugiej elfki.

- Pora zapolować – rzucił beznamiętnie, wgapiając się przy tym w czubek kosy.

Jeśli przedtem nie był pewien co do swoich uczuć względem niegdysiejszych towarzyszy, teraz pałał do nich czystą nienawiścią. To już nie chodziło o uparte dążenie do pozyskania nieopisanych skarbów. Ich zachowaniu towarzyszyła chęć najzwyklejszego w świecie siania mordu i zniszczenia, a dla takich, nie było litości.

Re: Knieja Prastarych Żniw

66
Przystań, zapewne jedna z wielu, dogorywała w płomieniach. Elfie siedliska, jak domniemywał Telion, rozlokowane były w całej górskiej krainie. Przy pomocy skradzionej mapy, rekieterzy odszukali tenże urokliwy niegdyś kompleks leśnych domostw i spopielili go. Wiatr marszczył dymiące się jak kocioł dachy, popędził po nich strzępki rozwiewanej jakby mlecznej, acz duszącej, mgły. Pale skrzypiały rytmicznie, wynurzające się języki płomieni siały gradem błyszczących iskierek. Asya wystawiła rękę po łuk. Czas płynął w tempie tak żółwim, że ogniki tylko minimalnie wzburzyły się i frunęły z dymem. To był koszmar. Długi lament, a w jego centrum elfia kapłanka.

Telion, niewielki, niekrępy, ale nabity w sobie, burczał coś gniewnie i niewyraźnie, nawet nie unosząc łba porośniętego kruczoczarnym kłakiem. Łowczyni miała już serdecznie dość burknięć, chrząknięć i stęknięć, za pomocą których ten ludzki samiec dawał upust gotującym się w nim emocjom. A może w czymś innym tkwiła zadra? Mógł się wyłącznie domyślać.

- Pozwólmy jej poświęcić zbezczeszczone ciała. Do niej należy pożegnanie. Do niej należy rytuał - mężczyzna podniósł głowę, popatrzył na nią zaszklonymi oczyma. Asya błysnęła zębami, rada z siebie. Poczuł wtem zmieszanie.

- Wstawaj, idziemy - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Mieli uszanować rolę Elisdry jako przyszłej kapłanki. Według łowczyni, do niej należał obrzęd pochówku tego niespotykanego nigdzie indziej gatunku parzystokopytnych.

Asya przystanęła za rogiem. Dając wytchnąć kulasom, zasiadła na pokrętnym jak wstążka konarze niskiej sosny. Wyciągnęła z puchatej cholewki buta kościany sztylet i poczęła ostrzyć rozrzucone pod nogami badyle. Wydawała aż nadto skupiać się na mającej zabić czas czynności.

- Nie bez powodu spopielili ten zaułek - podjęła. - W górze za nim znajduje się wejście do Alashe'adur - mówiąc to nie wydawała się nazbyt przejęta, a nawet wcale.
- Taka jest cena przyprowadzania obcych - kontynuowała swój monolog. Bijąca z elfich słów niechęć była tak oczywista, że mężczyzna nie zadawał nawet sobie trudu, szukać głębiej.

- Uważasz, że jesteś inny. Będziesz mieć okazję się wykazać - rzuciła mu przeszywające spojrzenie spod gęstwiny rzęs. Jej nad wyraz jasne, szaroniebieskie oczy przeszywały duszę na wskroś. - Widzę, jak na nią patrzysz. Wiem, że chcesz dopaść ich również dla niej. Ale wiedz, że Esildra nigdy cię nie zechce - gibko powstała z sosny. - Jej reakcja na śmierć łani winna upewnić cię w tym, jak bezmierna bywa wiara kapłańska. To jest wszystkim o co dba. To jest wszystko co ma - subtelnie kręcąc krągłościami zbliżała się do kruczowłosego, aż stanęła naprzeciwko niego, tak twarzą w twarz. - Nie wszystkie jesteśmy takie - opuściła lewe ramiączko skórzanej kamizelki. - My łowczynie jesteśmy bardziej - hmm - praktyczne - omiotła Teliona białym włosiem i przywarła do siebie tak mocno, że poczuł jak jej jędrne melony odkształcają się na jego piersi.

Re: Knieja Prastarych Żniw

67
Dogryzania łowczyni nie wywołały na mężczyźnie żadnej reakcji. Prawdę mówiąc, nawet jej zbytnio nie słuchał, a i też nie miał najmniejszej ochoty na wdawanie się w dyskusję. Przytaknął jedynie na polecenie wymarszu, na odchodnym wciąż wtapiając wzrok w opłakującą stratę zwierzęcia elfkę. Było mu jej żal. Nie wiedział też jak miałby ją pocieszyć. Wszakże na wszelkie doznane porażki reagował poprzez rzucenie krótkiego komentarza i wzruszenie ramionami, ale jeszcze nigdy nie przyszło mu do zajęcia się kimkolwiek w tak szczególnym momencie.

- Czas wymierzyć karę – rzekł krótko ni to do siebie, ni do którejś elfki.

Zarzuciwszy kosę na ramię, rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę Esildry, jakby chciał wypalić w głowie jej obraz, po czym skierował się szlakiem w stronę głównego miasta śnieżnych elfów.

- Pora godów dopiero nadejdzie – odparł chłodno, nakładając z powrotem celowo zsunięte strzemiączko futrzanego stroju Asy’i, gdy ta zagrodziła mu drogę.

Zaprawdę ozięble zareagował na jednoznaczne zagranie ponętnej elfki. I nie pomogło jej ani obnażenie ramienia, ani ładny uśmiech czy nawet rozpłaszczenie na klacie ludzkiego samca pary miękkich piersi. Najzwyczajniej w świecie, nie był to czas na zbytki. Widok zarżniętych zwierząt, zniszczone domostwa i zapach palonego drewna skutecznie zniechęcał do wszelkiej swawoli.

Posępny na twarzy, Telion dał niemy sygnał, że pora w końcu ruszać. Pragnął rozliczyć się z siewcami chaosu. I czy uparte dążenie do celu było spowodowane chęcią dokonania aktu zemsty czy też zarzucanym uczuciem co do kandydatki na kapłankę, tego do końca sam nie wiedział. Z jednej strony był jej niezmiernie wdzięczny za okazaną mu łaskę i pomoc. Z drugiej jednak, poddawał w wątpliwość sens uganiania się za kimś, kto miał piastować urząd kapłanki, zwłaszcza jeśli wiązało się to z wyrzeczeniem prawa do posiadania partnera. Pomimo całej tej tajemniczej i nie do końca zrozumiałej otoczki, polubił Esildrę i nie dawało się tego ukryć, ale czy było w tym coś więcej?

Otrząsając się z tych myśli, przyśpieszył kroku.

- Celuj, by zabić – rozkazał towarzyszącej mu łuczniczce, zawieszając na niej wzrok.

Chcąc nie chcąc, w jego głowie zrodziła się kolejna wizja domniemanej przyszłości. Gdyby los zezwolił na przeżycie nadciągającej potyczki, obcowanie z natarczywą i otwarcie lęgnącą do niego długouchą, nie było wcale takim złym wyjściem. A kto wie, być może dzięki związaniu się ze współplemieńcem, reszta śnieżnych elfów pozwoliłaby mu na pozostanie wśród nich, dając tym samym możliwość na poznanie ich kultury, tak przez ciekawość kruczowłosego pożądaną, zamiast pruć strzałami do przedstawiciela odmiennej rasy z powodu rozpowszechnionych uprzedzeń.

Re: Knieja Prastarych Żniw

68
Wyraz twarzy Asy'i był zmienny jak pogoda. Jeszcze chwilę temu zarumienione policzki w akompaniamencie trzepoczącego wachlarza rzęs, a ów czas posępna, ponura mina, z której poznał tę jakże enigmatyczną odmianę leśnych elfów.

Odrzuciwszy nie lada odważne zaloty, winien liczyć się z reakcją, wszakże odrzucona kobieta... Ku zdziwieniu nie stało się nic. Asya wciąż patrzyła na niego przeszywająco, z tym, że tym razem jej wzrok nie kusił, a wręcz odpychał. Czuł, że szaroniebieskie spojrzenie walecznej driady eroduję jego duszę. Podświadomie wbija lodowe szpile w serce, gorące serce, którego – jak mniemał – pożądała.

Telion nie mógł pozwolić sobie zastygnąć w tyglu agonii. Odruchowo podniósł zdrętwiały zadek i czym prędzej pognał ku spopielonej osadzie, skąd, wedle podania Asy'i, mogli przedostać się do samego serca Alash'eadur.

Przystań odchodziła prawdziwie ogniście i spektakularnie. W językach płomieni skwierczały już nie tylko elfie chatki, ale palone włosie białych łani, którego smród niósł się wysoko. Nawracając kruczowłosy zasmakował tegoż nieprzyjemnego odoru palonej sierści, skóry oraz mięsiwa. Aktu piekielnej degradacji. Ułożona na stosie zwierzyna rzucała biały dym na okolicę. Gdyby nie okoliczności, można by rzec, że malowniczy był to widok. Mleczne obłoki w kształcie owieczek wznoszone ponad obrys gór, a pośród dymu ona – pogrążona w rozpaczy kapłanka.

Asya minęła chybko mężczyznę, prawie zahaczając go ramię, gdyby nie zwrotny młynek, po którym sukcesywnie zwiększając odległość od Teliona, skracała dystans dzielący ją z Esildrą.

Marah sewho, Elisdro – objęła ją silnym ramieniem, wyprowadzając z duszącego dymu.

Spotkali się pod górą, za plecami zostawiając zrównaną z gruzem osadę. Przed skrytym za skałą wejściem do jaskini czekały śnieżne elfki. Esildra wyglądała tragicznie. Zbliżając się, uszom Teliona dobiegł urywek rozmowy członkiń lodowego bractwa.

Pamiętasz słowa czcigodnej Galanii? Wszyscy ludzie niszczą, są jak zaraza. To jest wpisane w ich żywot – szeptała Asya.

Mężczyzna dołączył do elfek.

Jesteś, wspaniale. – rzuciła wyniośle Asya, po czym weszła do jaskini.

Esildra podniosła wzrok, jej oczy były przekrwione, dzikie. Spoglądała na niego w taki sposób, jakby po części widziała w nim winę. Wtem zerwała się z kamienia i bez jęknięcia podążyła szlakiem śnieżnej siostry.

Re: Knieja Prastarych Żniw

69
Podążając w ślad za elfkami, Telion zwolnił na moment kroku, aby przyjrzeć się z bliska spustoszonej wiosce. Doprawdy nie mógł sobie uświadomić, jak trójka pospolitych zbirów mogła w tak krótkim czasie dokonać takich zniszczeń. Rozumiał, że ogień zdołałby spopielić drewniane konstrukcje domostw, ale wymordowanie całego stada białych łani musiało zająć dobrą chwilę i być niezwykle męczące.

- Gdzie mieszkańcy?
- zdał sobie sprawę, że wśród gęsto ścielących się trupów nie ma ani jednego elfa.

Jeśli pozostali członkowie plemienia wykazywaliby choćby połowę waleczności Asy’i, to stawiliby opór najeźdźcą, walcząc do upadłego o swój dom. A tu, nikogo, zupełnie jakby osada już od początku pozostawała niezamieszkana.

Dając sobie dostatecznie dużo czasu na zapamiętanie koszmarnej sceny, w końcu wyszedł poza granice Przystani. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, z lekka przygarbionego, ze smętnym wyrazem twarzy i bronią przerzucona przez ramię, mógłby pomyśleć, iż to on stoi za całym tym złem. I tak zdaje się postrzegały go teraz niegdysiejsze towarzyszki. Zbliżając się do wejścia prowadzącego do głównej stolicy śnieżnych elfów, Telion poczuł na sobie dotkliwe spojrzenie Esildry jakie ta na niego kierowała czerwonymi od łez i dymu oczami. Zląkł się jej do tego stopnia, że skrył swoją twarz pod głęboko zarzuconym kapturem. Nie śmiał odezwać się ni słowem. Asyi’a również nie emanowała przyjazną aurą. Dziwne uczucie podpowiadało chłopakowi, że ta sączy w uszy swej siostry jad. Co prawda nie zrozumiał pojedynczego słówka, ale z każdym następnym wydawało mu się, że Esildra żywi do niego coraz to większą niechęć, a nawet i nienawiść.

Przystaną jeszcze na moment, zanim odważył się przekroczyć bramę oddzielająca znany mu świat od mitycznej krainy Alashe'adur. Po jej przekroczeniu wszystko miało się zmienić. Tym razem to on stanie się odosobnionym przypadkiem przedstawiciela obcej rasy, któremu jakoś udało się zabłąkać w te niedostępne rejony. Opierając się na wcześniejszym doświadczeniu spotkania z jedną jak i drugą elfką, nie zamierzał od razu zdradzać swojego oblicza przed większą ilością współplemieńców z obawy o równie ciepłe przywitanie, jakie sprawiła mu Asyi’a, chociaż potem usilnie starała mu się to wynagrodzić. Poprawił więc płaszcz, niknąc w nim zupełnie i przybrawszy bliżej nieokreślenia postać, dogonił białowłose, trzymając się parę kroków za nimi.

Re: Knieja Prastarych Żniw

70
Przystanie patrolujemy sporadycznie – objaśniła z oddali Asya, prowadząc ich przed siebie.

Najwyraźniej elfie posterunki pełniły odmienną funkcję niżeli mieszkalną. Całe szczęście nikt z rozumnych nie ucierpiał, a droga dla wspominanego Alashe'adur miała się ku końcowi. Trafił za mistyczne góry, gdzie nieskalana ludzkim istnieniem ziemia rodziła dorodne plony, karmiąc elfki i zwierzynę. To tu śnieżne driady zbierały swe owoce. Za kolejną ścianą z kamienia kryło się ich królestwo. Jak wyglądało? Może było kolejną polaną w górze; pełną rozmaitych jaskiń, potoków, pułapek i porozmieszczanych wszędzie drewnianych chatek. A może był to ogromny kompleks domostw, zlanych w jedno bajkowe miasteczko. Góry Irios w swej potędze skrywać mogły wiele, toteż snucie o Alashe'adur było czymś zupełnie naturalnym.

W jaskini było dość ciemno, przynajmniej w porównaniu z poprzednim tunelem. Nie na tyle, by nie spostrzec stawianych kroków, lecz niewprawnemu oku rzucona szarówka mogła rodzić nie lada problem. Szli i szli, dziwiąc się, że w spenetrowanej przez nich jaskini nie ma śladu ani zbójów, ani innych istot, o których wiedzieli. Żadnego śladu. Byli tu, pochowali się. Albo wynieśli. Albo nie było w cale.

Esildra nie odwracała się w jego kierunku. Szła ciągle sama. Jak wielka dama smutkiem pijana łykała złote łzy. Wielka dama dumna a zarazem złamana w sukni z wilgotnej mgły. Widocznie uznała, że jego posłuchania, widoku wystarczy. Po tym, gdy w sposób dość kategoryczny obrzuciła go spojrzeniem winy, doprawdy nie wiedział, co jeszcze może uczynić.

Łazili po jaskiniach z cały dzień, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że bezsensownie.

Zaczekajcie – stanęła okoniem łowczyni – sprawdzę, co kryje się za wyjściem.

Uff, byli blisko. Ale zachowanie Asy'i wprowadziło niepokojącą atmosferę. Czyżby podejrzewała zasadzkę, chcąc udać się na zwiady? Nie pozwolono im kontemplować na tym, bowiem zwinna elfka przemknęła na paluszkach niezauważenie, dalej niknąć za stalaktytami.

Esildra spoczęła dostojnie na kanciastym kamieniu niczym nimfa podkulając nogi.

Re: Knieja Prastarych Żniw

71
Podróż przez wydrążone w skale, ciemne korytarze ciągła się w nieskończoność. Przez całą drogę mężczyzna nie skupiał się na niczym innym jak tylko ostrożnym stawianiu kolejnych kroków. Jego oczy przywykły do ciemności już po paru minutach od zagłębienia się w tunelu, jednak niewiele to dało. Sporadycznym macając rękoma przestrzeni przed sobą, chciał sobie dopomóc w unikaniu wszelkich niespodzianek, zabezpieczyć przed przypadkowym zaryciem głową w zwisy skalne. Przed nim jaśniała tylko postać jednej elfki, druga natomiast nikła w mroku, choć zapewne nie dzieliło ich więcej jak pięć metrów.

W końcu do uszu doleciał nakaz postoju. Wleciawszy prawie na postać przed sobą, brunet zrobił wymijający półobrót, wpadając tym samym na jedną ze ścian i przylegając do niej jak gekon do szyby. Nie mając zbyt dużo do gadania, chcąc, nie chcąc pozostał sam na sam z Esildrą, która w wyczuwalny sposób wciąż żywiła co do niego mieszane uczucia. Oparłszy się o wilgotną ścianę naprzeciwko elfki, w milczeniu wgapiał się tępo w jej zgrabne łydki, tudzież kawałek poszarpanego rąbka sukni. Nie miał odwagi się odezwać, a nawet jeśli raz po raz zdobył się na krztę heroizmu, wargi jego nadal pozostawały nieruchome, z racji braku odpowiednich słów. Zdawał sobie sprawę, że przypuszczenie zamachu na Przystań, odbiło się szerokim echem w umyśle białowłosej kapłanki i żadne wyrazy skruchy i żalu nie mogły załagodzić sprawie.

- Słuchaj… - zaczął niepewnie i przeciągle. - Jak mniemam masz mi teraz za złe to, co się wydarzyło w Przystani – stwierdził oczywiste.

Milknąc na dłuższą chwilę, starał się naprędce dobrać odpowiednie słowa, ale niezbyt mu to wychodziło, więc koniec końców, jak typowy mężczyzna przeszedł wprost do sedna sprawy, odrzucając wszelką otoczkę delikatności i subtelności.

- Mną też wstrząsnął tamten widok
– przyznał jak gdyby miało to coś zmienić - i nie daruję im tego – zapewnił po raz kolejny.

Zrobiwszy mały kroczek w stronę Esildry, przyklęknął przed nią i ściągnąwszy kaptur z głowy, pozwolił by jej gniewne spojrzenie przeszyło go na wskroś.

- Proszę Cię zatem jako kapłankę i strażniczkę tych ziem, przebacz mi za ich zbrodnie
– mówił to z prawdziwą pokorą i żałością w głosie. - Jeśli będzie trzeba, dołożę wszelkich starań, aby odbudować to co zostało zniszczone i poświęcę lata mojego życia na przywrócenie liczebności białych łani – przysięgał, próbując jednocześnie pochwycić w objęcia smukłą dłoń elfki i pieczętując złożony ślub pocałunkiem w jej wierzch.

- I dziękuję, że opatrzyłaś moją ranę
- tu wskazał na przeszyte udo, które nadzwyczaj szybko się zagoiło.

Re: Knieja Prastarych Żniw

72
Zaprawdę, kto zrozumieć białogłową pragnie, jest jako chcący pojmać wiatr bądź cień uchwycić. Łudzi się obrazem zwodniczym, bo sama ona nie zna się wcale a wcale. Dlatego każdej babie chłop potrzebny jest, bo przecież koń bez wodzy też zbłądzi.

Uklęknąwszy przed zapłakaną elfką, jakoby marą senną. Szlochającą, wyjącą, chrapiącą. O oczach przekrwionych, przetartych i dzikich. Pazurach zgryzionych w nerwie o nierównych końcach, drapiących i szorstkich. Uklęknąwszy przed nią schował dumę, by co czystym sercem oczarować jej hamletowską osobę. Jak pięknie mówił, jak się zarzekał, bohatera i zgrywał przysięgając zwrócić, co zostało utracone. Pełen pokory, a jakże szarmancko prowadził ją głosem swym, jak najprawdziwszy hipnotyzer z Everam. Nic nie ujmuje tak jak szczerość najjaśniejsza, co gęsty jak melasa mrok rozprasza.

Wtem podniosła powoli głowę, niczym pogrążona w letargu surykatka. Wyglądała dość smętnie. Patrzyła na niego, jakby właśnie obwieścił jej, że regularnie dokarmia bezdomne koty z dolnego miasta. Ale żadne miny nie maskowały tego, co spostrzegł w jej wielkich jak u rusałki oczach. W duchu bojowały niezliczone osobowości. Miała jednak do niego słabość. Jej predylekcja w stosunku do kruczowłosego męża objawiała się na każdym kroku. I chodź emocje szargały nią wewnątrz, nie mogła wiecznie pałać do niego nienawiścią.

Już otworzyła usta, ledwie rozwierając soczyste jak dorodna pomarańcza wargi, gdy coś huknęło z oddali! Z automatu powstała, odpychając klęczącego człowieka na bok.

Asya - krzyknęła, po czym pognała ile sił w nogach ku wyjściu.

Na zewnątrz przywitał go górski wicher, zimny i srogi, którego nie godził ani płaszcz, ani gruba koszula. Stali na jakimś pustym szlaku. Było szarawo. Kilka kroków przed nim Esildra. Śnieżna elfka rozglądała się nerwowo. Po Asy'i nie ostał żaden ślad.
Obrazek

Re: Knieja Prastarych Żniw

73
Klęczał przed białowłosą mąż cny i prawy, gotów poświęcić siebie w imię pokuty za tych, co ośmielili knutem żelaznym, na białych elfów porwać się szyję. Blade rączki całował, korzył się jak pies lichy przed swym panem, gotów posłyszeć nawet cierpkie słowa, które w ustach jej jak słodycz zatruta brzmiały.

Gromki grzmot z niebios przerwał jednak cne zaloty, niby piorunem góra rażona, zatrzęsła się cała, chwilę błogą brutalnie przerwała.

Elfka zerwała się jak poparzona, niknąć w mgnieniu oka za wyjściem z pieczary. Oszołomiony sromotnym hukiem mężczyzna stracił równowagę, lądując zadkiem na zimnej posadce. Chwilę mu zajęło pozbieranie się do kupy. Sądził bowiem, że błyskawica w istocie przyrżnęła w górę, co jednak nie wydawało mu się być w pełni wytłumaczeniem dla nagłego nerwowego zrywu Esildry.

Nie trwoniąc więcej czasu na snucie mniej lub bardziej absurdalnych domysłów wyjaśniających powstały wstrząs, puścił się w ślad za długouchą. Ledwo wyściubiwszy nos spoza ciemnej jaskini, przeraźliwie wiejący prosto w twarz, arktyczny wiatr, wyrwał mu kilka tchów, a przyzwyczajone do ciemności oczy zapiekły, gdy ostre promienie słońca je pokuły. Dopiero po niedługim czasie mężczyzna zdołał się przyzwyczaić do skrajnie odmiennych warunków. Zasłoniwszy część twarzy kawałkiem płaszcza i mrużąc mocno oczy zdołał wypatrzeć smukłą postać elfki.

- Co to było! - krzyczał, powoli się do niej zbliżając.

Sądził ujrzeć odłupany na skutek uderzenia domniemanego pioruna kawałek skały lub chociaż pozostałości po kamiennej lawinie. Na jego nieszczęście, wszechobecna szaruga skutecznie ograniczała zdolność wybadania terenu.

- Widziałaś Asyi’ę?– przypomniawszy sobie o samozwańczym zwiadowcy, zrobił kilak kroków na przód, próbując przy tym przebić wzrokiem mglistą kurtynę i chociażby znaleźć coś co mogło przypominać zaginioną towarzyszkę.

Re: Knieja Prastarych Żniw

74
Szedł powoli przed się, rozganiając górską mgłę.

Zniknęła – rzekła z niedowierzaniem Esildra.

Nagle huknęło, zaryczało, skała, zza której w ostatniej chwili zdążyli odskoczyć, rozpadła się. Trzon wysokiego jakoby guzka pośród kamiennych sopli złamał się, spękana głowica gruchnęła o wąski szlak miażdżąc usypaną stróżkę. W ich stronę leciały z sykiem drobne fragmenty skalne, tnąc świstem powietrze. Elfka przyspieszyła tempa, wspinając się i wijąc niczym wąż próbowała unikać górskiej zawieruchy. Biegła przez niezajęty lawiną trakt, a jej mleczna toga powiewała jak smocze skrzydła. Coś znów huknęło z taką mocą, że aż zadygotała ziemia, a z szarych ścian posypał się pył. Ale oni ukradkiem opuścili tenże cyklon nieszczęścia, pozostawiając grząski grunt daleko za sobą.

Esildra oparła się o mur. Na niebie zatańczył piorun. Gdy w jego blasku zobaczyła ponownie oblicze Teliona, drgnęła, lecz nie wydała z siebie nawet westchnienia. Ciemny jak melasa mrok nadchodzącej nocy przeplatał się z wieczorną mgłą. Nie widzieli już nic, poza słodkimi chwilami, gdy strzelały niebiosa.

Figrus ignis – rzuciła stanowczo, a w jej otwartej dłoni zmaterializował się niebieski płomień. Migotliwa jasność, błękitny blask, uderzył i wdarł się w ścieżki górskiego przesmyku. I zapłonął wtem jasnym światłem, które rozproszyło mgłę. Mężczyzna widział, jak oczy elfki rozżarzają się teraz mlecznym pobrzaskiem, jak otacza ją chłodna aura.

Re: Knieja Prastarych Żniw

75
Wyszedłszy z nory, mężczyźnie nie było dane długo napawać się wszechstronną przestrzenią. Ukazawszy się na na powierzchni, niczym nieostrożny królik wystawił się na działanie świetlistych cerberów, chcących za szelką cenę go dopaść. Nim tak naprawdę się zorientował co się okół niego dzieje, gnał jak cień za spowitą w śnieżną suknię elfkę. Wokół nich rozpętał się istny armagedon. Najwyraźniej niezadowolone z jego obecności niebiosa gór Irios starały dać mu srogą nauczkę. Bijące w stoki górskie pioruny, wysadzały w powietrze litą skałę i unosiły w przestrzeń śnieżny puch. Widoczność jeszcze bardziej się pogorszyła i tylko lśniąca postać elfki była dla niego drogowskazem.

Wytężając wszystkie zmyły, omijali zręcznie wszelkie napotkane przeszkody i w końcu zdołali się wymknąć rozgniewanym bóstwom spod każącej ręki.

- Co to do licha było!? - dygocząc z przerażenia, a może z zimna lub jednego i drugiego, Telion kierował panicznie wymawiane pytania w stronę białowłosej.

Pojęcie oraz widok burzy nie były mu obce. Z okna swego zacisznego pokoiku w Irios godzinami mógł się wgapiać w roztańczone na nocnym niebie smugi światła przy dźwięcznym akompaniamencie wystukującego o szyby rytm deszczu. Tu jednak znana mu dotychczas burza zachowywała się zgoła inaczej. Zamiast przecinać nocne niebo, oślepiające gromy wściekle biły we wszystko i wszystkich, jakby ktoś złośliwy nimi kierował.

Wyrwawszy się ze śmiertelnego uścisku jednej z sił natury, nietuzinkową parę spowiły ciemności. Kroku nie szło zrobić, aby o coś się nie potknąć lub wpaść. Dopiero przedziwne słowa wypowiedziane przez elfkę i idący za nimi skutek powstania błękitnego płomyka, rozproszył otaczający ich mrok.

- Jasny gwint, jak to zrobiłaś!? - brunet omal nie podskoczył z przerażenia, gdy znikąd powstałe, płomienne języki ogarnęły dłoń Esildry.

Za smarkacza Telion nie raz widział podobne sztuczki, prezentowane przez ulicznych magików. Wyciąganie królika z kapelusza, monet zza ucha, gołębi z rękawa, iluzje te były mu znane. Nawet tajemnica rozłączania dwóch, połączonych z sobą obręczy była dla niego zrozumiała. Ale jeszcze nigdy w życiu nie widział na oczy, aby od tak, czyjąś dłoń objęły płomienie i nie wyrządzały jakiejkolwiek krzywdy. Na chwilę stając się tamtym niewyrośniętym dzieciakiem, z wiecznie podrapanymi rękoma i rozkudłanymi włosami, wgapiał się z podziwem w elfkę, jak na jednego z dawnych szarlatanów.

- Nie parzy cię to?
- zapytał z dziecięcą ciekawością.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”