Knieja Prastarych Żniw

121
Dotkliwie kłujące kończyny igły mroźnego powietrza wyrwały młodzieńca ze świata marzeń i fantazji. Jego najdroższa stała już na nogach i zdawało się, że ma zamiar opuścić pieczarę, w której przez te kilka godzin zrobiło się nienaturalnie zimno.

- Nie możesz doczekać się powrotu do domu, co? - przywitał ją tymi słowami.

Ta jednak nie odpowiedziała mu pojedynczym słówkiem, ba nawet nie raczyła spojrzeć na mężczyznę.

- Coś się stało? - zatrwożył się podejrzanym milczeniem partnerki.

Zaniepokojony długo nie zwlekał, chwycił odzyskany ekwipunek i podążył za nią.

- Esildra! Moja najbielsza śnieżynko - nawoływał.

Nie reagowała. Szła niczym lunatyczka lub zahipnotyzowana niewidzialna siłą. Nie zwracała uwagi zupełnie na nic, tylko zgrabnie kroczyła dalej przez ciasny korytarz.

Podążający za nią brunet na moment stracił ją z oczu. Wypchany dobrami plecak bezustannie klinował się o wystające kawałki skalne, tym samym mocno go spowalniając. I jak gdyby tego było mało, podmuchy lodowatego powiewu przybierały na sile z każdym pokonanym metrem. Płaszcz, chociaż długi i zapięty na ostatni guzik, nie dawał praktycznie żadnej ochrony. Co prawda mógłby się pokusić o owinięcie zagrabionym kocem, ale wtedy przeciskanie się między skałami stałoby się znacznie bardziej czasochłonne. Zatem nie pozostawało mu nic innego jak włożyć język między szczękające zęby i iść dalej w nadziei, że wichura zaraz ustanie a promienie słońca rozgrzeją wychłodzone ciało.

Do wyjścia było już tuż, tuż. Żałując, że nie wziął ze sobą znienawidzonych kaleson i wełnianej czapki, zbliżał się do końca tunelu. Odbijane od pokrytych lodem powierzchni ścian światło, oślepiło przyzwyczajone do mroku oczy ludzkiego samca. Przystanął więc na krótką chwilę, żeby przyzwyczaić wzrok do jasności, a kiedy odzyskał zdolność jako takiego widzenia, nie dalej niż na kilka kroków ujrzał Esildrę, a obok niej dotąd nieznaną mu elfkę.

Nieznajoma pod kilkoma względami przypominała nocną kochankę z tym, że jej postać wydawała się być zdecydowanie bardziej dojrzalsza i dostojniejsza od sterczącej przed nią smarkuli. Mogło się odnieść wrażenie, że nie kto inny jak własna matka wyszła córce na przeciw. Ewidentnie niezadowolona z wyglądu i zniknięcia podopiecznej, udzielała jej ostrej nagany. Zarówno Esildra jak i jej matka nie różniły się między sobą wzrostem, jednakże skruszone niegodnym postępowaniem dziecko nikło w oczach, za to jej rodzic urósł do nad przeciętnych rozmiarów.

Telion z początku nie zechciał się ujawnić. Przysłuchiwał się rozmowie, a właściwie monologu, gdyż jego towarzyszka nie śmiała otworzyć w akcie obrony ust. Kierowany doświadczeniem spotkania z Asyią, pojawiła się u niego obawa zostania ponownie zaatakowanym. Jednak tym razem nie skończyłoby się na strzale utkwionej w ciele, a podzieliłby los lodowej rzeźby Finna.

- Nie zgubiła się. Dzielnie stawiła czoło najeźdźcą i przykładnie ich ukarała - zdobywając się na szczyt odwagi wyszedł w końcu z kryjówki i przywarł do prawicy pogrążonej w udręce elfki.

W porównaniu do niej, nie okazywał strachu wywołanego obecnością wyższej rangi współplemieńca. Nie mógł wiedzieć komu się stawiał, toteż nie odczuwał należnego uniżenia i szacunku.

- Ponadto dzięki niej odzyskałem to, co wpadło w ręce zbrodniarzy, a właściwie zostało im przekazane przez jedną z waszych zdradzieckich łowczyń, Asyię - Uśmiechnąwszy się do swej ulubienicy z kieszonki spodni wyciągnął połyskujący błękitnym blaskiem kamień.
Zamierzał użyć wszelkich sposobów, aby jego ukochaną oczyścić ze wszelkich zarzutów.

Knieja Prastarych Żniw

122
Z pierwszym zrywem słów, które dobiegły uszom elfki stało się coś niespotykanego. Jej oczy zawrzały, kąciki ust opadły lekko w bananowym zgięciu, a srebrny włos skręcił się na ramieniu. Sama prezencja, o wystąpieniu człowieka nie zapominawszy, to była istna kalumnia w kierunku elfiej kapłanki. Z każdym kolejnym słowem, gdy włos jeżył się na głowie, wywód zdawał się brnąć jakby licha szalupa prosto w dziki wir pośrodku oceanu. Był dla niej cyniczną żmiją co pobożność myli z lubieżnością - jak każdy niegodny Alasheadur człowiek. Próba udobruchania rozgniewanej Leidory, nomen omen odbierana jako potwarz, nie dawała żadnych rezultatów. Poza nerwowo drygającą brwią nad prawym okiem oraz marszczoną co ruch lwią zmarszczką na linii czoła.

Aż Telion wyciągnął zagubiony fragment Lux'oriusu. Kamień zakołysał spuszczony na cienkim rzemyku.

Kobieta ruszyła przed siebie. Przemknęła niczym zjawa, skracając dzielący ich dystans. Czuł, że lada chwila dopadnie go, by wzniesioną powyżej pasa ręką wyrwać mu serce. Był pewien, że jest do tego zdolna, ale wysoka kapłanka śnieżnych driad sięgnęła wyłącznie oscylującego na górskim wichrze kamienia. Objąwszy kamień całą dłonią, wyrwała go mężczyźnie zwinnym ruchem. Nie mógł nic zrobić.

Zamkniętą na Lux'oriusie rękę przyłożyła między piersi, zamykając oczy i wzdychając głęboko. Zgorszona gołębica wyglądała teraz jak przylepione do poduszki dzieciątko, które lada chwile odpłynie do krainy snów. Dar Turoniona, a raczej pozostałość po nim, była jak tonik na zszargane nerwy.

Asyia? — spytała ze zmartwieniem w głosie. Wzrok ulokowała na Esildrze, jakoby nie zauważając istnienia mężczyzny. Wciąż był dla niej nic nie znaczącym szkodnikiem, jaki nigdy nie powinien się tu znaleźć.

Esildra powtórzyła słowa kochanka, rozbudowując najpoważniejsze kwestie. Wielce się owo przedstawienie Leidorze nie spodobało. Cofnęła kroku w tył, mocno przytrzymując kamień przy sercu.

Najważniejsze, że Alasheadur jest bezpieczne — podsumowała historię bandytów usuniętych z górskiej doliny jeden po drugim. Potem nastała niezręczna cisza. Temat Asyi był niewygodny, wszakże w swą intrygę wplątała samą wysoką kapłankę, a ta bez najmniejszej dygresji połknęła haczyk.

Asyia zawsze była sprytna, ale nadszedł czas by jej spryt starł się z moim gniewem — prężyła się grożąc na przyszłość łowczyni, po czym cicho dodała odchodząc w kierunku osady — O ile ją jeszcze kiedyś spotkam...

Czekaj, o wielka! — zawołała za nią Esildra. — Nie możesz mnie zostawić, chcę wrócić do domu.

Domu? — rzuciła przez ramię Leidora, po czym odwróciła się na pięcie. — Zbyt wiele się stało, żebyś mogła wrócić. Obrałaś inne ścieżki, niż te, którymi kroczymy — była bezwzględna w osądzie młodszej elfki.

Nie! — krzyknęła — Nie możesz mi tego zrobić. Alasheadur to mój dom. Zawsze byłam wierna naszym przekonaniom. Nigdy nie zwątpiłam w sprawiedliwość Sprawiedliwego. Zawsze... Zawsze wypełniałam jego wolę! Nie zawiniłam.

Leidora wymownie skupiła wzrok na Telionia, dumnie przy tym prężąc podbródek.

Wyrzekam się go — odparła raptem Esildra, wskazując palcem na mężczyznę obok. — Ta istota była niezbędna do odzyskania Lux'oriusa, wymierzenia sprawiedliwości. Teraz — rzekła z pogardą w głosie — odegrał swoją rolę. Jest niczym więcej jak ludzkim szkodnikiem, którego należy przepędzić. Pozwól mi wrócić, umiłowana! — zaciągnęła się szlochem.

Leidora uśmiechnęła się, kąciki ust powędrowały delikatnie ku górze. Podciągnęła szaroniebieską suknię na udach i powoli podeszła do zlanej łzami Esildry. Spojrzała na nią z góry, a wzrok ten był pełen współczucia.

Wysłużyłaś nam ogromną przysługę przeganiając najeźdźców i odzyskując utracone. Chciałabym wierzyć w szczerość twych zapewnień, naiwna Esildro. Lecz moje zdanie nie ma tu znaczenia. Ty — zaakcentowała — podjęłaś decyzję wcześniej. — dłoń Leidory spoczęła na brzuchu Esildry. — Złamałaś najświętsze prawo. Jesteś brzemienna, nie ma dla ciebie miejsca pośród nas. — odciągnęła dłoń od skóry, jeszcze raz spojrzała po chłopaku, tym razem szczerze mu współczuła.

Odejdź stąd nim cię znajdą i zabiją. Nic więcej nie mogę dla ciebie uczynić. Żegnaj — i odeszła.

Esildra padła na kolana. Dłońmi obejmowała brzuch, który już niedługo powiększy swoje rozmiary.

Wyrzekła się go, a teraz nosić będzie jego potomka. Bogowie kochają drwić z żywych.

Knieja Prastarych Żniw

123
Tego się nie spodziewał, chociaż głęboko w świadomości przeczuwał, że mogło do tego dojść. Wyrzeczenie Esildry było równoznaczne z wymierzeniem siarczystego policzka. Rozpłaszczona w akcie żalu kapłanka robiła co mogła, by wymusić łaskę i przebaczenie u przełożonej. Ale nadaremno. Starsza elfka stała w swym postanowieniu twardo i nic nie wskazywało na to, że zamierza zmienić zdanie, nawet po tym jak w jej ręce wpadł pradawny skarb. Odeszła, a wraz z nią szansa na powrót ciężarnej elfki do rodzinnego miasta.

Telion zaś krążył tam i sam. Jakby nie patrząc, jego praca zakończyła się wraz ze śmiercią ostatniego draba i zwróceniem Lux'oriusa. Mógł wracać do Irios. Wewnętrzne sprawki plemienia śnieżnych driad nie wchodziły w zakres jego kompetencji, nie miał powodu, aby się do tego mieszać. No prawie. Esildra, ta, która dla ratowania własnej skóry wyrzekła się go w istnie ostentacyjny sposób, nosiła w sobie zarodek nowego życia. Życia, do powstania, którego sam się przyczynił. Czy więc należało zadbać o jej dobro z tego poodu? Już nie jako on -mściciel, a on - mężczyzna i mąż?

- Jest jakieś miejsce na tych ziemiach, gdzie zamieszkują wygnańcy tacy jak ty? - zapytał oschle. W jego głosie nie szło wyczuć krzty troski, raczej bezuczuciowość jaką kierowali się zwykli najemnicy.

Cała jego dobra wola i emocjonalne zaangażowanie prysły jak bańka mydlana. Wystarczyło kilka słów, by wspólne relacje jakie między nimi się utworzyły, zostały doszczętnie zniszczone.

- A myślałem, że Asyia jest zdrajczynią, jednak widzę, że wy dwie jesteście siebie godne - dogryzał straszliwie.

Pogardliwie rzucane spojrzenia mówiły wszystko na temat myśli jakie tworzyły się w jego głowie. Gdy serce zamarło, do głosu zaczął docierać odgłos rozsądku, zimny i bezlitosny w osądzaniu.

Pastwienie się nad zalaną we łzach elfką w niczym nie pomagało. Cóż po dziesiątkach rzuconych uwag i oszczerstw jeśli nie miało to żadnego skutku w poprawie aktualnej sytuacji. Powrót do domu z obecnym wyposażeniem wydawał się drogą nie do przejścia. Bez zapasów jedzenia i przewodnika, nie miało to najmniejszego sensu.

- Poczekaj tu- rozkazał bez słowa wyjaśnienia.

Zachowanie Esildry niewymownie go skrzywdziło tworząc głęboką ranę na sercu i duszy. Nie pałał jednak nienawiścią i chęcią fizycznej zemsty, ani też nie wiadomo jak wielkim zrozumieniem jej wyboru. To co czuł, to żal. Żal dla kogoś, kto nie potrafił nawet określić strony, po której rzeczywiście stoi.

Nie pozostawało mu więc nic innego jak podążyć za krokiem Leidory i domagać się od niej wyrozumiałości, rady i opieki nad rozbitą wewnętrznie elfką, choćby należało ją do tego przymusić lub płaszczyć się jak zbolały kundel proszący o kawałek starej kiełbasy. Reszta zaś zależała od wynikających z tego następstw.

Knieja Prastarych Żniw

124
Dostojna elfka spostrzegając nadbiegającego człowieka uniosła leniwie dłoń. Paluszki wirowały nad głową, jakoby kręcona przez partnera tancereczka. Nim zdołał zabliźnić dzielący ich dystans, z zachodu przyszła porywista i szumna wichura. Obłoki dymu, mlecznej mgły. świszczącej i duszącej na tyle mocno, że nie szło postawić w nią kroku. Czas pogawędek przeminął.

Pozostało wydostać się z górskich przełęczy tą czy inną drogą. Razem czy osobno? Oto jest pytanie.

Knieja Prastarych Żniw

125
Rozmowa z Leidorą zakończyła się nim nastąpił jej początek. Zanim mężczyzna zdołał do niej podejść, nagła wichura sprawiła, że śnieżny puch zawirował wokół niego odcinając zupełnie pole widzenia. Wysoka kapłanka znikła. Dalsze podążanie za nią było zbytecznym wysiłkiem.

Wrócił więc w okolice wejścia do jaskini z zamiarem potowarzyszenia Esildrze, być może w ostatniej wspólnej drodze. Nie śpieszyło mu się. Raz jeszcze nad wszystkim rozmyślał. Koił nerwy chłodnym powietrzem. Pozbywał się zbytecznych emocji topiąc je w nieskazitelnym morzu białego oceanu, po którym stąpał wygwizdując znane melodie w rytm wyjącego wiatru.

I tak oczyszczony dotarł na miejsce zarazem końca i początku kolejnego etapu ścieżki jaką nakreśliła mu zaklęta mapa.

- Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór, ostał ci się ino sznur - zarecytował z dawna zapomniany fragment poematu dedykując go, na powitanie śnieżnej driadzie.

Poza tym nie mówił nic więcej. Czekał na jej reakcję. Jeśli zechce, pójdzie z nim. Jeśli woli pozostać tutaj, jej sprawa. Tą ostatnią przysługę jest gotów spełnić. Później niech się dzieje co ma być. Skoro dane mu było przetrwać do tej pory, przetrwa i w drodze powrotnej, nawet jeśli miałby pozostać sam. A po powrocie do domu zapomni, co widział, co słyszał , co przeżył, pomyśli, że to wszystko było zwyczajnym sen.

Wróć do „Książęca prowincja”