Re: Puszcza Goryczki

16

Wzrok wlepiony miała w stronę, którą obrała, główną osią swojego spojrzenia. Skupienie na wszystkim byłoby niemożliwe, dlatego właśnie, obrała kilka najważniejszych punktów w swoim otoczeniu. Tych najmniej pasujących do zwyczajnego, nocnego zachowania, leśnej natury. Choć, nie znała się na tym zbyt dobrze, wiele z tego wydawało się jej nie pasować do ogółu... Być może, zwyczajnie się bała, ale nawet jeżeli tak było i wszystko zamierzała, dostrzegać jako zagrożenie, to wciąż nie mogła okazać tego zbyt mocno.

Każda chwila słabości, pokazanej towarzyszom i przeciwnikowi na pewno zostanie wykorzystana i przywołana w najmniej odpowiedniej z chwil. Na swoje szczęście bądź też nie, każde z nich zapamięta trzęsącą się Marię. Jak wiele, rzeczywiście musiałaby zrobić Tahira, by przebić klekoczącą zbroję " niedoszłej " rycerki? Być może upomnienie jej, wspomnienie o każdej przechwałce i wywyższeniu się, przemówiłoby jej do rozsądku? Ustawiło ją do pionu? Bardzo możliwe, że nie. Pogorszyłoby tylko stan, trzęsącej się rycerki. Nie poprawiłoby niczego. Czas był istotą, marnowanie go na takie błachostki, zwłaszcza teraz, mogło skończyć się co najmniej źle.

Zakon miał swoją własną reputację.Czy każdy zdawał sobie sprawę kogo niepokoi? Na pewno nie. Zwłaszcza gdy symbole, mające identyfikować oddział ze świętą organizacją, są niedostrzegalne lub trudno widoczne. Czasami są to wymogi misji, czasami psikusy warunków atmosferycznych. Dzisiaj, była to mikstura obydwu zdarzeń.
- Gdyby ją teraz widzieli... Na pewno rzuciliby się na nas. -
To było jasne, że nie byli doświadczeni. Stali przecież pośrodku obozu, jedna trzęsła się jak galareta, prawdopodobnie wypłoszyła tymi blachami, wszystkie robaki z ziemi. Zabójca? Czekał... Tylko na co? Na pozwolenie? Które z nich tutaj właściwie dowodziło... A może, każde z nich miało pilnować jedynie siebie? Nie miało to najmniejszego znaczenia, nikt tego nie zweryfikuje. Nikt nie udzieli reprymendy. Efekty pokażą, czy dowodzenie było skuteczne, czy też nie.

Sztylet był tylko na pokaz. Tahira umiała sobie radzić i bez niego. Jak słusznie, każdy jest w stanie zauważyć, dziewczę ze sztyletem jest bardziej intymidujące, niżeli dwie puste dłonie, które nawet nie miałyby, gdzie się w tej chwili podziać. Zastraszenie... Nie chodziło tutaj przecież o bezpodstawny mord. Proste sprawy, prości ludzie, prości wieśniacy. Ilu z nich tak naprawdę napatoczyłoby się w mrocznej puszczy, gdy pojawił się, rzeczywisty problem? Trudno stwierdzić. Wieśniacy to bardzo ciekawa, pod względem zachowawczości banda. Jednego dnia, boją się bożego gniewu, by drugiego. Przebijać człowieka widłami, za kradzież snopka jakiegoś żyta, czy innego owsa. Wielu nie grzeszy rozumem i dają się manipulować. To właśnie dlatego w świecie istnieje plaga złej magii.

Erykowi wypadałoby nadać jakiś przydomek. Być może siepacz? Białowłosy? Może bezdusznik? Na pewno, był jednym z tych którzy wypełniali swoje zadania, bez względu na cenę. Jego bezwzględność, przynajmniej pozorna, mogła być bardzo użyteczna, nie tylko w tym " oddziale '' ale i również w tej chwili, jako jedyny, sprawiał, jakiekolwiek wrażenie. Wyglądał groźnie, spełniał swoją funkcję, w przeciwieństwie do Marii. Dygoczące ostrze, dokładnie zdradzało, nie tylko strach, ale i brak doświadczenia, który ich trawił. Sięgnęła w kierunku stojącej obok dziewczyny, wolną dłonią zamierzała dotknąć okolic jej przedramienia, utrzymać ten trzęsący się miecz w ryzach, choć przez chwilę.
- Nie trzęś się, to tylko jakiś brudny wieśniak... Nie boisz się wieśniaków, prawda? -
Z każdą, niewielką przerwą pomiędzy słowami, zaciskała swoją dłoń, najmocniej jak mogła. Gdy skończyła cicho wypowiadać słowa, puściła i ponownie, całą swoją uwagę, poświęciła krzakom, które zwróciły uwagę wszystkich. Strach i Tahirze nie był obcy, teraz jednak jej nie pożerał. Były straszniejsze rzeczy na tym świecie, niżeli niewiedza, brak informacji o tym, co nastąpi. Ładna zbroja Marii pokazywała jak wielką kupą gówna, są pod tą ładną, metalową puszką. Pełną fałszu i tchórzostwa. Skoro trzęsła się teraz, w dodatku tak bardzo, jakie były szanse, że nie ucieknie jako pierwsza, gdy rzeczywiście Sakir wystawi ich na próbę? Możliwe, że to właśnie była ich wspólna próba. Pewnie nie dziś, lecz w przyszłości.

Głos wydobywający się z zarośli, wprawił Tahirę w lekkie osłupienie. Ten osobnik kogoś poszukiwał, ale czy chodziło mu, rzeczywiście o nich? Możliwe, że zwracał się do kogoś innego, ale kto inny obozowałby o tej porze, w miejscu takim jak to? Chyba jedynie leśni barbarzyńcy, którzy swoją drogą, byli pewnym problemem w tym rejonie. Nastąpił chlust. Ludzka sylwetka wpadła w błoto. Tahira wykonała krok w tył, miała wyciągnięty sztylet przed siebie, na wyprostowanej ręce. Gotowej, by ją wycofać i zadać pchnięcie. Nie musiała tego robić... Ciało wiło się bezwładnie albo z tak niewielką " władzą ", że po chwili, problemem było odróżnić je, od jakiegoś podziemnego robala, który wygrzebał się po deszczu. Oczywiste było dla niej, że głos, który słyszała, nie należał do wijącego się robala, który teraz przypominał bardziej błotnego potwora, niżeli istotę ludzką.

Wreszcie wyłonił się on, posiadacz głosu którego słowa, docierały do uszu trójki zakonników. Wydawał się prowadzić błotniaka na smyczy jak uwiązanego psa. Gdy jego klinga uniosła się do góry, Tahira również wykonała nieznaczny krok do przodu, podnosząc swój sztylet ciut wyżej, mniej więcej na wysokość mostka, jeżeli miałaby dźgać.
- Ej, ej, ej. -
Zaciskała dłoń na rękojeść noża.
- Uważaj z tym mieczem, lepiej powiedz, kim ty jesteś i dlaczego poszukujesz sług Sakira? -
Nie przestawała obserwować wyciągniętego miecza, najważniejsze teraz było, by nie spuścić go z oczu. Bezpodstawny atak w stronę tego człowieka byłby głupotą, w obecnej chwili każde z nich mogło ją popełnić. Każdy z innych powodów.
On, nieznajomy bo nie wie, w co wdepnął.
Maria ze strachu.
Eryk z poczucia obowiązku.
Tahira z kolei, by sprowadzić bezpieczeństwo w okolice ogniska.
- Jakie znowu dzieci? Do kogo mówisz? Pilnuj tego błotniaka, zaraz ci się utopi. Czym jest? -
Na człowieka to jej nie wyglądał, nie w pełnym błocie i tej imitacji ubrania. Pozwoliła sobie na chwilę nieuwagi, spojrzała na Eryka i Marię. Każde z nich stało, jakby na kolczastym dywanie, w zakonie było inaczej.
- Nie róbmy niczego pochopnie... -
Szepnęła do nich, gdy obracała twarz w ich kierunku.

Jeżeli mężczyzna, zdecydował się zidentyfikować i podać powód swojej wizyty, zwłaszcza wspominając o swojej zdobyczy, to Tahira wtedy przesunie nieco dłoń na rękojeści długiego sztyletu, ukazując rękojeść zakończoną symbolem Boga Wojny, Sakira.
- Znany ci to symbol, starcze? -
Nazwał ich gnojkami. Nie doceniał ich, Tahira nie zamierzała popełniać tego błędu. Pozwoliła sobie jednak na pewną dozę zgryźliwości, w odpowiedzi na jego początkowe słowa.

Re: Puszcza Goryczki

17
Gdy Maria podążyła wzrokiem za dłonią towarzyszki, a następnie wiedziona głosem ku twarzy w jej spojrzeniu zalśnił nienaturalny blask. Pokrzepiające słowa Tahiry musiały wywrzeć silny wpływ na dziewczynie, bo policzki rudowłosej zarumieniły się i jak oparzona odtrąciła wsparcie koleżanki.

- J-Ja niczego się nie boję! Hmpf! - wyraźnie obrażona, że ktoś śmiał wytknąć jej tchórzostwo teraz poświęciła całą uwagę szeleszczącym krzakom, skrzypienie zbroi ustało. Może wystarczyło zająć jej myśli czymś innym, a może musiała poczuć, że ktoś ją obserwuje i ocenia? Kto wie? Tak czy siak, Maria zdawała się teraz o wiele spokojniejsza.


Po chwili napięcia z chaszczy wypadła nietypowa para - błotniak i mężczyzna, który prowadził go jak psa na smyczy. O ile reakcja tego pierwszego na zespół sakirowców była nijaka, bo walczył o każdy oddech topiąc się w kałuży, o tyle ten drugi mierzył ich wnikliwie wzrokiem i oceniał jakby oglądał wystawę sklepową. Nie wyglądał na zbytnio przejętego ani słowami dziewczyny, ani ich liczebnością, która mogła przecież zaważyć na losach ewentualnego pojedynku. Ignorując zupełnie wszelkie pytania brodacz zareagował jak oparzony dopiero dostrzegając charakterystyczny symbol na sztylecie Firemirez.

- Skąd to masz dziewczyno? Komu to ukradłaś?! - zagrzmiał przybierając postawę bojową - Odpowiadaj na moje pytania, gdzie podział się patrol, który tu stacjonował?! Coście za jedni?

Tymczasem leśny dziad wciąż nie mógł wybabrać się z sadzawki więc jednym sążnym kopniakiem w żebra posłał go brodacz na mieliznę pod najbliższą sosenke. Ten z kolei kuląc się począł na zmianę wypluwać wodę z płuc i dławić haustami powietrza.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

18
Nieznajomy przemówił.

Nie tak jak Tahira przypuszczała. Być może, miała zbyt wielkie nadzieje, że uda im się, szybko rozwiązać konflikt. Nie zamierzał się identyfikować, dla niej było to co najmniej kłopotliwe. Przedłużało jedynie tę napiętą sytuację. Napięcie z każdą chwilą rosło, mogło eksplodować w każdej chwili, nie skończyłoby się to dobrze, ani dla Sakirowców, ani dla tajemniczego łowcy "niewolników".

- To moje. Nie twoja sprawa skąd go mam. -

Zaciskała mocno dłoń na rękojeści dzierżonego sztyletu, podczas wypowiadania tych słów.

- W tej chwili to ty powinieneś odpowiedzieć na nasze pytania. Goście mają pierwszeństwo. Wpadłeś na nasz obóz. Ostatnia szansa! Dlaczego szukasz zakonników? Kim jest ten błotniak? Czego chcesz i skąd wiedziałeś o patrolu? Znałeś dokładnie to miejsce. -

Firemirez szturchnęła lekko Eryka w rękę i skinęła w kierunku nieznajomego. To był jasny sygnał. Jeśli nie zamierza współpracować, dalsza dyskusja nie miała żadnego sensu, mogli tylko ściągnąć na siebie leśne potwory, tym przedłużającym się konfliktem. We wspólnym interesie było, by zakończyć go jak najszybciej.

Re: Puszcza Goryczki

19
Sytuacja robiła się wyjątkowo napięta. Nikt nie chciał ustąpić pola, nikt nie zamierzał dzielić się z drugim choćby najdrobniejszą informacja o sobie, wszyscy mierzyli się wzrokiem godnym zawodowego hazardzisty. Towarzysze Tahiry stali tuż obok niej bacznie obserwując intruza jakby w oczekiwaniu, że ten wykona pierwszy krok i okarze on się fałszywy. Wprawdzie Marii coraz lepiej szło udawanie pewności, a Eryk nieustannie zachowywał kamienną twarz, ale któż mógł przewidzieć jaką kartę zagra nieproszony gość?

Tymczasem brodacz zrobił coś całkiem przeciwnego ofensywie - wykonał bardzo powolny krok do tyłu, wprawnym ruchem ręki zawiesił miecz (jelec) na kciuku, a same dłonie rozłożył i pokazał im na sposób podobny do tego, w jaki uspokaja się dzikie zwierze.

- Dobra dzieciaki, tylko bez gwałtownych ruchów. - mówiąc to mężczyzna powoli schylił się do ziemi, podniósł sznur, którego przeciwny koniec był przewiązany wokół szyi błotniaka i prostując się, a nie spuszczając oczu z nowicjuszy wycofał się kawałek między drzewa tak, że nadal dobrze go widzieli. Leśny dziad szturchnięty raz za razem podniósł się wreszcie z ziemi i człapiąc niedbale powędrował za swym "właścicielem". Wtem szeptem w stronę Greenflame ozwał się skrytobójca:

- Nie możemy pozwolić mu odejść, ten typ jest zbyt podejrzany. - w jego głosie dało się słyszeć zniecierpliwienie, zaraz dodał - Już postanowiłem musimy go spętać, idę po niego. - zakomunikował i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać poczynił krok do przodu.

- Hej ty! Chodź tut- - nie zdążył nawet dokończyć, bo spomiędzy gałęzi wystrzeliła w stronę jego twarzy pięść brodacza. Eryk stęknął z bólu i odruchowo złapał się za nos lewą ręką, prawą zaś próbując atakować na oślep przeciwnika. Na intruzie chyba nie wywarło to wrażenia, bo wykorzystał to chwilowe zamieszanie, aby przewiązać niedbale linę wokół gałęzi, po czym sprawnie wyszedł z kniei, wbił miecz w grząską ziemię i dwoma wprawnymi ruchami najpierw odebrał zabójcy broń, a następnie przyłożył mu ją do gardła.

- Nie mam czasu na głupie gierki, gdzie są zakonnicy? - warknął spoglądając spode łba na pozostałą dwójkę.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

20
Sytuacja w żadnym calu nie ulegała zmianie. Nieugięty nieznajomy, przeciwko trójce nieugiętych zakonników. Trójce, której podobnież szukał. Były jednak pewne zasady kurtuazji, szukając kogoś, powinieneś przedstawić się pierwszy. Zwłaszcza w takich okolicznościach, pośród drzew i krzewów niebezpiecznej puszczy. Wobec tego, wytłumaczenia nie było.

Zakonniczka z zawieszonym spojrzeniem na mężczyźnie obserwowała jego ruchy. W dużej mierze ignorowała błotniaka. Nie był ważny, był narzędziem w ręce tajemniczego awanturnika, takim, które miało ich rozproszyć. Wszystko to do czego tutaj doszło, zwiastowało dodatkowy cel, choć… Ostrożności nigdy zbyt wiele. Do głowy Tahiry przychodziły najróżniejsze myśli, głównie te, mające w jakiś sposób oznaczyć to, co zamierza zrobić nieproszony gość.

- Gdyby to była pułapka… Już by zaatakowali -

Myśli trudno było przekuć na działania, zwłaszcza gdy obawa wciąż pozostawała. Nie mogła zbyt bardzo pomylić się w swoim osądzie, kosztowałoby to życie, możliwe, że całej ich trójki. Tahira wiedziała, że jej decyzja, zachowanie, które pokaże, zadecyduje o tym, co zrobią pozostali. Miała decydujący głos. Najważniejszy z nich wszystkich.

Nastąpiło coś dziwnego, brodacz chyba zrezygnował. Czyżby dawał za wygraną? Może rzeczywiście, był tutaj sam i nie miał wsparcia? Teraz nie mogli zrezygnować i zmienić swojej postawy, musieli utrzymać się w ryzach jeszcze przez chwilę. Gdy tylko zaczął się uspokajać, rozkładać bronie. Tahira lekko opuściła sztylet delikatnie w dół. Nie celowała w niego, w każdej chwili mogła przecież znów go unieść, nie trwałoby to długo.

- Poczekaj! Dlaczego nie mówisz kim jesteś? Nie możemy pozwolić ci… -

Wtedy zadziałał Eryk, niczego innego Tahira od niego nie oczekiwała. Takie było jego zadanie, upewnić się, że mężczyzna nie odejdzie, był najlepszy w łapaniu kogoś w pułapkę, zaskoczenie. Dziewczyna nie zamierzała go powstrzymywać. Jego działania były słuszne, tym bardziej w odpowiedzi na to, co czynił dziwny starzec.

Mógł oczekiwać nawet miłego powitania przy ognisku, wystarczyło powiedzieć, kim się jest, nawet i w tej chwili mogli zakończyć to pokojowo, gdyby nie jego atak na Eryka. Według Tahiry, Eryk nie posunąłby się o krok zbyt dużo, wiedział jak daleko może się posunąć. Widocznie żadne zasady nie obowiązywały tego łowcy niewolników, stąd też jego pięść znalazła się na nosie, tudzież zębach Eryka. A ostrze zabójcy, na jego własnym gardle. Niefortunne zdarzenie, które… Wydawałoby się, że przypieczętowało los tego osobnika.

- A więc potrafisz coś więcej niżeli ciągnięcie pachołów na linie? Jesteś głupcem, myślisz, że zakonnicy będą machać swoim godłem na każdym kroku, byle pokazać swoją przynależność. Nasza misja jest znacznie ważniejsza niż status, czy symbole. Spójrz na konie -

Wskazała w ich kierunku drugą ręką. Nie wyglądała, na której osobę zaimponowano. Denerwowała się, każdy ruch, mógł okazać się fałszywym, nie dla niej, ale dla Eryka. Los starca byłby już całkowicie klarowny, gdyby tylko uczynił mu większą krzywdę. Niewątpliwe, że Eryk nie puści tego płazem. Firamirez również.

- My też nie mamy czasu na twoje gry, Łowco. Tym bardziej zakon. Przez ciebie tracę ostatnie godziny snu przed moją wartą. Wiesz jaki los spotyka tych, którzy otwarcie występują przeciwko Zakonowi, jesteś jednym z nich? Chcesz zostać ogłoszony jego wrogiem? Jesteś gotowy wykonać kolejny ruch? Spróbuj, a nie ręczę za siebie i tę kobietę. Jeden fałszywy ruch a staniesz się najbardziej jasnym punktem tego lasu. Każdy zobaczy. Wpadłeś w swoją własną pułapkę… -

Brzmiała pewnie. Chociaż wcale się taka nie czuła, w myślach, cały czas prosiła Sakira o radę, o to, jak powinna postąpić. Zadawała pytania i jemu i sobie, choć… O odpowiedź było trudno. Mieli chronić ludzi przed plugastwem, to był wyraźnie człowiek, zagubiony, możliwe, że nawet szukający ich pomocy. Jego zachowanie należało ukarać, nie mniej, jeżeli potrzebował pomocy zakonu, to zakon powinien jej udzielić.

- To, że jeszcze nie próbował się uwolnić, sprawia, że wciąż rozmawiamy. -

Sztylet był skierowany w ręce nieszczęśnika, Tahira w każdej chwili była gotowa przesunąć go lekko w prawo, by wycelować w jego ramię. Jeśli będzie musiała, skorzysta z zaklęcia i wypuści przez nóż serię pocisków skierowanych w okolicę pachy mężczyzny grożącego Erykowi.

- Skoro mamy to już za sobą, puść go i odłóż broń. Dlaczego nas szukałeś? -

Skinęła na Marię. Jeżeli zastosował się do instrukcji i odłożył uzbrojenie, uwalniając uprzednio Eryka, to miała zabrać rynsztunek. Tahira nie pozostawała w tej chwili całkowicie bezbronna. Szykowała się, jeżeli mężczyzna wypuści Eryka, kupił sobie czas. Jeżeli nie. Pociski polecą w jego stronę. To była ostateczność i Tahira nie chciałaby do tego doszło. Nie w jej kompetencjach, było mordowanie ludzi. Bronić się jednak musieli, nawet przed zagubionymi owcami. Pozostawała w tym wszystkim kwestia Eryka. Na jego reakcje, nie mogła jednak zbytnio wpłynąć. Pozostało jej liczyć, że będzie grał, wedle tego jak rozłożyła, ich wspólną, talię kart.

Re: Puszcza Goryczki

21
Brodacz wgapiał się tępo w Firemirez słuchając uważnie jej monologu, a gdy wspomniała o koniach powoli przesunął wzrok w stronę zwierząt i po chwili zaniósł się tłumionym, acz z wolna narastającym śmiechem. Jego uścisk poluźnił się nieznacznie, co z kolei wprawnie wykorzystał Eryk, by wyrwać się z objęć nieznajomego, odskoczyć czym prędzej. Wkrótce młodzi adepci znowu mierzyli się z przeciwnikiem w pełnym składzie, a ten... opadł na tyłek, oparł się wygodnie na łokciach i począł śmiać głośniej. Zarówno Maria, jak i Eryk nadal utrzymując bojową postawę spoglądali to na siebie, to na Tahirę w nadziei, że ktoś będzie w stanie wytłumaczyć im dziwaczne zachowanie mężczyzny. Najpierw nawiedza ich bez choćby słowa wytłumaczenia, potem atakuje, a teraz śmieje się doń? Coś tu ewidentnie było nie w porządku.

Tymczasem błotniak począł stękać głośniej, a gdy zebrani spojrzeli w jego kierunku dostrzegli, że bardzo niezdarnie mocuje się z liną naprędce przywiązaną do drzewa. Wnet powietrze przeciął głośny świst towarzyszący sztyletowi, ostrze trafiło w cel, przebiło jedyną dłoń nieszczęśnika i wbiło się głęboko w drewno, piskliwy krzyk błotniaka rozszedł się echem - biedaczek skomlał, płakał, ale nijak nie był w stanie się uwolnić.
Jednocześnie znamienna trójka zgodnie podążyła wzrokiem za miejscem, z którego nadleciał oręż, aby przekonać się, że ten nagły atak był dziełem brodacza. Nie śmiał się już, a odwracając twarz w stronę młodzików zaszczycił ich surowym spojrzeniem. Facet westchnął ciężko podnosząc się z mokrej ziemi, wyprostował przed nowicjuszami i powoli sięgnął do koszuli celem odchylenia materiału. Ukazał im niewielki wisior z wizerunkiem drozda na srebrnym łańcuszku, którego widok sprawił, że rudowłosa pobladła bardziej niż dotychczas, a z ust asasyna dobyło się głuche:

- Ulewa? - wtem i Greenflame zdała sobie sprawę, o czym mowa oraz z kim właściwie mają do czynienia. Drozd był symbolem brygady pościgowej o dobrze znanej nazwie "Ulewa", zgrupowania założonego pół wieku wcześniej przez tajemniczą dwójkę ludzi, którym ponoć za młodu udało się ujść z życiem z miejsca zbiorowej kaźni. Historia ta była znana każdemu nowicjuszowi, a jej treść miała co najmniej tyle wersji ilu zbrojnych stacjonowało w Srebrnym Forcie. Wszystkie jednak mają kilka wspólnych punktów: Każda opowiastka wspomina o miasteczku, które zostało odcięte od świata przez nikczemnego czarownika tylko po to, by służyć mu za miejsce chorych badań. W wyniku zakazanego rytuału mieszkańcy zostali poddani okropnym katuszom, przemienieni w potwory, a następnie zmuszeni do walki między sobą. Wieść niesie, że gdy na szkarłatnym placu pozostały ostatnie dwie osoby z nieba spłyną rzewny deszcz i uszkodził delikatną aurę zaklęcia, przez co młodym udało się umknąć do lasu nim dosięgnął ich gniew czarodzieja. Jakiś czas później ta dwójka wstąpiła w progi zakonu zamiarem przekucia gniewu w broń do walki ze zbrodniarzami. Lata mijały i gdy dzieci zyskały miano dorosłych, adepci miano mistrzów inkwizycji zrodził się pomysł zrzeszenia doświadczonych rycerzy o podobnych doświadczeniach. Początkowo niewielka grupa miała proste zadanie odnajdywanie oraz neutralizacji zbiegów, niemniej zbiorowisko z roku na roku przyciągało do siebie kolejnych entuzjastów, którzy poczęli tropić i wymierzać sprawiedliwość wyjątkowo zwyrodniałym jednostkom - seryjnym mordercom, ludobójcom, czarnoksiężnikom i im podobnym. Cała ta historyjka jawiła się wielu jako bajeczka o duchach, straszydło przekazywane młodszym pokoleniom sakirowców przez starszych kolegów.

- Nasza misja jest najważniejsza... - podkreślił ostatnie słowo tak, jakby chciał upewnić się, że wszyscy zebrani dobrze go usłyszeli - ...i dlatego nie mogę o niej rozmawiać z kimś spoza zakonnej braci, mikrusy. - rzucił brodacz wyrywając młodych zakonników z ich przemyśleń. Przez chwilę zdawało się jakby mężczyzna zawahał się podejmując kolejną kwestię, lecz uczucie to szybko opuściło Tahirę i zaraz nieznajomy dodał:

- Mówią mi Zyg... jak już pewnie zdążyliście się domyśleć jestem starszym członkiem brygady pościgowej "Ulewa". Szukałem patrolu, ponieważ potrzebuję wsparcia i nie mam czasu, aby ruszać po nie aż do samego Qerel. - mżawka wzbierała przeradzając się w deszcz, mimo to wciąż dało się słyszeć zawodzenie przybitego do gałęzi jegomościa.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

22
I tyle było z konfliktu. Ciężko doszukiwać się tutaj zdolności perswazji, czy to u Firemirez, czy tajemniczego mężczyzny. Żadne z nich nie chciało odpuścić i każde stawiało na swoim. Widocznie… Tak musiało być. Coś jednak zdecydowało się przerwać ten impas i do walki nie doszło.
Na szczęście.

Sama reakcja łowcy okazała się zaskoczeniem, gdy zaczynał się śmiać, dziewczyna szukała w tym jakiegoś podstępu. Spoglądała na swoich towarzyszy, jakby oczekując aprobaty, czy też wyjaśnienia. Możliwe, że coś przegapiła. Chciała wiedzieć co. Nie doczekała się jednak żadnej odpowiedzi, to nie słowa dyktowały, to co stało się potem. Puszczony Eryk wyzwolił się z uchwytu i czmychnął do swoich towarzyszek. Jeden zero. Nic nie było w porządku. Tak jak i oni, oczekiwała wyjaśnienia i nie zamierzała złamać postawy, najgorszy moment, by opuścić gardę.

Wzrok powędrował na błotniaka, ten to miał pokłady siły, Zakonniczka, zastanawiała się, kim naprawdę był i dlaczego tak bardzo próbuje się wyzwolić, zwłaszcza gdy wie, że przegrał i chyba nic nie działa tutaj na jego korzyść. Ostrze przebiło skórę błotnego potwora. Jeżeli nie był człowiekiem, to krwawił tak samo, jak oni. Jeżeli był, to wył i rozpaczał jak każdy. Jego jedyna ręka została przybita do kawałka drewna. Teraz to już całkowicie nie mógł nic zrobić. Gdyby posiadał drugą, mógłby wyrwać nóż, w obecnej sytuacji, mógł jedynie zrobić sobie większą krzywdę… No i co dalej z nim? Wojownikiem, jak się okazuje, również w służbie zakonu, znacznie starszym i bardziej tajemniczym. Chciałoby się rzec, że z drużyny owianej legendą. Tahira zmierzyła go surowym wzrokiem. Miała nadzieję, że był surowszy niż ten, który on sprezentował im.

- To tylko opowieści. Ile wersji słyszeliśmy? Dziesiątki? -

Możliwe, że nie doceniała swojego gościa, ale w każdej historii jest ziarno prawdy i ona o tym doskonale pamiętała. Zamierzała go sprawdzić, skoro opowieści, mają być prawdziwe, to na pewno ma coś ciekawego do powiedzenia na ich temat, nawet jeśli nie, to możliwe, że jakąś opowie. W tej chwili Tahira schowała broń.

- Wygląda na to, że jest z nami. Jeżeli to, co mówią to prawda, to czy ten złowieszczy mag nie przyprawił cię o jakieś dziwne zdolności? Czy może jesteś jednym z tych, którzy chcieli podzielić los legend? -

Kogo obchodziła uprzejmość w takiej chwili? Na pewno nie Tahiry, był im dłużny chociaż tyle, by odpowiedzieć na ich pytania, zwłaszcza po takim przywitaniu. Dziewczyna znów skierowała swoje spojrzenie na jęczącego dziada. Nie chciała ignorować go zbyt długo. Zagrożenie minęło i można było zająć się jego sprawą.

- Skoro już wszystko wiesz, to liczę, że powiesz, o co chodzi. Drogi… Zygu -

Albo nie dokończył imienia, albo wolał zdrobniale - Bez znaczenia. Tahira zamierzała mówić do niego tak, jak ją uraczył. Westchnęła, musiało mieć to związek z tym dziadkiem, którego upolował, aczkolwiek nie mogła mieć pewności. Upolowany, mógł być w końcu tylko pobocznym zleceniem. Greenflame przetarła dłonią twarz i chwyciła się lekko za czoło i przymknęła na sekundę oczy. Jęczący był problemem, z którym należało się uporać, szybko.

- Zacznijmy od tego… Kim on jest? -

Wskazała na dziada z przebitą ręką

- Jeżeli zależy ci, by dotarł żywy, gdziekolwiek chcesz go dostarczyć, powinniśmy się zająć tą raną. Jeszcze umrze po drodze przez twój nóż. -

Zmarszczyła brwi i zaczęła powoli zbliżać się do rannego. Co prawda medyczka z niej była żadna, to wiedziała pewne rzeczy, jak każdy, kto w jakiś sposób miał do czynienia z rannymi i ranami. Potrafiła leczyć rany przy pomocy magii, ta nie wyglądała na wielką, ani groźną. Błoto to ono było w tej chwili zagrożeniem. Niektóre rany, miały to do siebie, że straszliwie się paprały, co sprawiało ból nie raz i nie dwa, nie jednej osobie. Właśnie to robili prawdziwi uzdrowiciele, leczyli choroby. Zarazy i poważniejsze obrażenia. Tak naprawdę, nigdy przedtem nie zastanawiała się, co się stanie, jeżeli poważnie zachoruje albo w czyjąś ranę wda się jakieś paskudztwo. Wolała zapobiegać i leczyć takie obrażenia, nim ciało zacznie się do nich przyzwyczajać. Gdyby jednak nie była w stanie skorzystać z mocy Sakira, by kogoś uzdrowić, co by jej pozostało innego, niżeli żarliwa modlitwa do boga i prośba o interwencję lub radę?

- Wyciągnę sztylet, ale jeżeli się ruszysz, lub spróbujesz uciekać, to za każdą próbę utnę ci palec, jasne? Żadne z nas tego nie chce. -

Nie zrobiłaby tego, to był blef. Poważna mina zdenerwowanej kobiety potrafiła przestraszyć nawet i najdzielniejszego z wojowników. Poza tym nie miał wyboru, w tej chwili to ona była tym “ dobrym “ strażnikiem, lepszego wyboru nie miał. Chciałaby, to wystarczyło, krzywdzenie bardziej tego nieszczęśnika, kimkolwiek był, nie miało sensu, dopóki nie pozna jego historii. Dopiero wtedy będzie mogła go osądzić i wydać wyrok w imieniu Sakira. Groźna poza miała też zadziałać na tego całego dziadka drozda. Może i była mikrym świeżakiem, w porównaniu do niego, nie chciała jednak sprawiać takiego wrażenia całkowicie.

Re: Puszcza Goryczki

23
Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na pytania Greenflame bladziutka, wręcz sinofioletowa Maria szybko, acz niewyraźnie wypaliła do zebranych:
- Wybaczcie mi! Muszę... - i już po chwili gnała w jakieś krzaki kawałek od obozu zakrywając usta dłońmi. Wzrok sakirowców podążył za rudzielcem, nikt głośno nie skomentował tego dość nietypowego zachowania, acz Tahirze nie umknęło widoczne rozczarowanie na twarzach obu panów. Zrobiło się dosyć nieswojo, a niezręczną ciszę przerywało tylko słabe pojękiwanie rannego błotniaka. Dopiero gdy Zyg rozejrzał się wokoło upewniwszy, że byli poza zasięgiem słuchu wymiotującego szermierza przerwał milczenie cedząc przez zęby:

- Co do chuja?! Nie jesteście przypadkiem patrolem?! O co chodzi z tą dziewczyną? - spojrzeniem świdrował ich jakby zostali przyłapani na modłach do Garona. Nikt nie kwapił się do udzielenia odpowiedzi starszemu stopniem, bo i temat nie należał wcale do wdzięcznych jednak presja rosła i w końcu inicjatywę podjął skrytobójca:

- Na Usala- Panie Zygu...
- Oszczędź sobie tych uprzejmości chłopcze i mów, w czym rzecz. - odparł mu sucho brodacz.
- Z tym że... nie wiemy. Fakt, Maria jest młodsza od nas o kilka wiosen, ale już na etapie wstępnych nauk odznaczała się niecodziennym talentem. Nie znam jej zbyt dobrze, wiem tylko tyle ile się o niej mówi - że prymuska, że nadzieja pokolenia i... takie tam. Nic nie wiemy o jej erm... słabościach.
- Chcesz mi powiedzieć, że wzorowa adeptka, którą wyznaczono do prostego zadania niemal mdleje na dźwięk szeleszczących liści? W co ty pogrywasz, dzieciaku?! Bierzesz mnie za kretyna?!
- Ja, eh... w nic nie pogrywam. - Eryk bynajmniej nie wyglądał na zakłopotanego, prędzej już na rozeźlonego tym, że oto musi tłumaczyć się za kogoś w gruncie rzeczy obcego. Widać było po nim, że błądził wzrokiem w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia byle tylko nie musieć ciągnąć tej żenującej rozmowy. A choć czuł, że nie może odmaszerować od tak to na jego szczęście ozwał się zaraz mężczyzna:

- Tak czy siak lepiej idź i sprawdź co z nią. Długo tu nie zagrzejemy... jeśli faktycznie macie mi pomóc musimy szykować się do wymarszu.
Asassyn nie zamierzał zwlekać ani chwili dłużej, z dwojga złego wołał wszak towarzystwo Marii aniżeli ekscentrycznego przybysza. Jeszcze na odchodnym skrytobójca rzucił Firemirez porozumiewawcze spojrzenie, które mogło znaczyć tyle, co "ty zajmij się nim, a ja nią", wkrótce potem zniknął gdzieś w chaszczach.

- Złowieszczy mag? - wypalił nagle brodacz i oddał chwilowej zadumie - Pewnie masz na myśli te opowiastki o powstaniu "Ulewy"? Dziecinko, gdy założono brygadę mnie jeszcze nawet nie było w planach! Do licha, na ile ja ci niby wyglądam? Osiemdziesiąt lat? - machnął od niechcenia na dziewczynę, a mamrocząc pod nosem począł nieśpiesznie podnosić się z gleby. Wyglądało na to, że póki co nie zamierzał dzielić się informacjami o sobie, ani tym bardziej o formacji, do której należał. Bądź co bądź drużyna Greenflame też nie należała do przesadnie wylewnych to i jegomość pewnikiem starał się utrzymać stosowny dystans.

- To... to moja droga jest kanibal. Raczej nic ci nie zrobi, ale na wszelki wypadek uważaj na palce, jeśli chcesz go opatrzyć. - rzucił w odpowiedzi w międzyczasie strzepując błoto z ubrań.

- K-kanibal? - zabrzmiał damski głos. Z kniei najpierw wyłonił się Eryk, za nim zaś podążała Maria, która teraz prezentowała się znacznie lepiej, choć drżenie w głosie zdradzało znajomą niepewność.

- Jesteście, no nareszcie. - Zyg wskazał palcem błotniaka by skupił się na nim wzrok wszystkich zebranych - Ten psi wysryw to właśnie nasza misja. Dziad niegdyś należał do Goraków, zbójów, którzy lata temu postanowili osiąść w głębi puszczy i napadać na podróżujących. Przystosowali się całkiem nieźle, nie powiem, że nie, ale wygląda na to, że z czasem zasmakowało im ludzkie mięso i tu rodzi się problem, bo do jadłospisu trafili też posłańcy, a jak wiecie Zakon ceni sobie wiedzieć co w trawie piszczy, więc tak oto znalazłem się tutaj... - w tym miejscu zatrzymał się, by objąć gestem okolice - ...w samej wilgotnej piździe matki natury. No cóż, moim zadaniem było zlokalizowanie obozu zbójów z Goryczki i upewnienie się, że nie będą już stanowili dla nas problemu. Sęk w tym... - tu zbliżył się do kanibala, nachylił nad nim, chwycił za rękojeść sztyletu i począł czynić okrężne ruchy jątrząc w ten sposób rane, błotniak wył i piszczał z bólu, łzy wielkie jak grochy spływały po jego umorusanej twarzy - ...że te szczury wiedzą jak się chować, a siłą nie ustępują dzikim zwierzętom. Gdybym nawet jakimś cudem dotarł sam do celu to mógłbym najwyżej przeprowadzić drobną dywersje, a tu trzeba przekazać wiadomość, a nie bawić się w podchody.


Brodacz wyciągnął wreszcie sztylet z ręki biedaka, toteż ten zaraz przyciągnął dłoń do siebie i osłanił jak matka młode. Krew bryznęła brocząc drzewo, trawę, a nawet odzienie Tahiry, która stała zbyt blisko. Zyg nie przejął się tym, ani tym bardziej pojękiwaniami leśnego dziada, oczyścił ostrze o liście kontynuując monolog:

- Wbrew wszystkiemu bogowie uśmiechnęli się do mnie i jakiś czas temu dojrzałem tego dziada jak ucieka przed swoimi. Pewnie wreszcie pojął, że w tym wieku i bez kończyny rychło stanie się jeno pożywką dla pobratymców, także nie dziwota, że im zbiegł. Nie miałem szans, by sprostać tępej, brutalnej tuszy na jej własnym terenie, więc zaczekałem, co by przekonać się, czy staruszek przeżyje. Jebaniec musiał mieć po swojej stronie samego Loliusza, a i sprawności mu nie brakło, bo spieprzył jak się patrzy. Resztę już znacie, długo się na niego czaiłem, ale w końcu dorwałem gdy wpieprzał mrówki, przewiązałem i tak o to jesteśmy tutaj. - zakonnik schował nóż do pochwy, zmierzył wzrokiem całą czwórkę - Szykujcie się, każda chwila dłużej tutaj to kolejny człowiek stracony w imię być albo nie być tych dzikusów. Konie zostają, spokojnie nic im nie będzie do naszego powrotu. Jakieś pytania?


Ćwierć-ork dostrzegła nieznaczny uśmiech, który pojawił się na twarzy Eryka, widocznie chłopak poczuł, że czekało ich zadanie na miarę jego możliwości, co ciekawe strachliwa do tej pory Maria nie zemdlała, a zwyczajnie schowała twarz w dłoniach, otarła się i ciężko westchnęła. To był dobry znak, wszak lepsze to niż gdyby biadoliła im jeszcze bardziej lub znowu zasłabła całkiem rujnując morale. Sam Zyg musiał zdać sobie sprawę, że będą potrzebowali chwili, żeby przetrawić wszystkie nowe informacje, toteż oddalił się kawałek i usiadł na kamieniu obok wąskiej dróżki prowadzącej dalej w las. Nie zanosiło się na to, żeby mżawka miała lada moment ustać.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

24
No i tyle było z ostatnich pozorów. Niezła kompania się zygowi trafiła. Dwie panienki i podrzędny łotr. Czy mógł trafić gorzej? Maria powędrowała w krzaki, zostawiając Zyga z pozostałą dwójką. Tahira nie zdążyła skomentować owego zajścia. Eryk ją uprzedził i… Powiedzmy, że próbował. Historia Marii była ostatnią rzeczą, która powinna tutaj wszystkich interesować, wysłuchiwanie o jej umiejętnościach, widząc to, co im pokazała do tej pory, wydawało się co najmniej niewskazane. Najgorszym elementem tej układanki, było to, że zaufanie w jej kierunku stawało się coraz mniejsze. Jak można oczekiwać od kogoś takiego, że zrobi to, czego się od niego oczekuje? Zresztą, komu można naprawdę tutaj zaufać? Które z nich nie ucieknie przy pierwszej, trudnej sytuacji? U niej, stawało się to tylko bardziej prawdopodobne.

- Eryk chciał powiedzieć, że to jest jej pierwsza misja. To wszystko. -

Firemirez poprawiła swojego kolegę, choć… Wcale więcej doświadczenia od niej, czy od niego nie posiadała. To było w tym najstraszniejsze. Jak to się mówi… Średniacy, okazują się najlepszy, lepsi od tych wzorowych. Nie przerywała dalszej rozmowy, nawet się za bardzo nie kręciła. Gdy łotrzyk skierował się w krzaki za Marią to została sama z Zygiem i błotnym dziadem.

- Coś koło tego -

Wspomniała odnośnie do kwestii wieku Zyga. To był żart, który miał zabrzmieć poważnie, zwrócić uwagę na różnicę wieku jego i oddziału, w którym była. Wszyscy byli nowicjuszami, on z kolei miał na karku swoje lata i pewnie potrafił nie jedno. Możliwe, że samotnie, byłby w stanie powalić całą trójkę… Ale w takim wypadku, po co mu potrzebni byli nowicjusze?

- Sprawdzałam tylko, czy powinnam się obawiać, czegoś niespodziewanego z twojej strony. Czego nie będziesz w stanie opanować. Jeżeli czemuś nie ufam, to magii, która nie jest kontrolowana, choć… Tego dokonać może tylko zakon. -

Dla niej zrozumiałe było to, że magia musi być opanowana, poznana, albo całkiem zakazana. Duże znaczenie przy tym miało to, kto się czarami posługiwał. Ktoś, całkowicie nieznany, kogo nie nie można monitorować, ktoś, kto możliwe, że wykorzysta ją w złym celu, nie był osobnikiem, któremu można ufać, co dopiero powierzyć magię.

- Kanibal? -

Prychnęła, zwracając głowę w kierunku ludojada. Aż nie chciało się jej wierzyć, że możliwością jest jedzenie ludzi, zwłaszcza gdy jest tyle innych możliwości.

- Niech spróbuje, to więcej nie zje mięsa. Zostaną mu tyyyylko mrówki -

Spoglądając na Firamirez w tej chwili, jasnym stałaby się odraza, jaką darzy ludojada, zwłaszcza po słowach, które wobec niego zostały rzucone. Nie chciała już opatrywać tej ręki. Jeżeli jadł ludzi z własnego wyboru, to był zły do szpiku kości, spotkał go los taki, na jaki zasłużył swoimi haniebnymi dokonaniami. Cofnęła się po tym, jak kilka kropel spadły na jej strój. Nie wyglądała na straszliwie pocieszoną. Zwróciła gniewnym spojrzeniem na Zyga, choć, oboje wiedzieli, że nie ma z nim żadnych szans, to była dezaprobata, wobec jego zabawy sztyletem.

- I tak oto dorwałeś jednorękiego dziada spośród całego plemienia. Naprawdę sądzisz, że warto go ze sobą ciągnąć? Możliwe, że rzeczywiście Loliusz był po jego stronie. Dziś, skoro znalazłeś nas, możliwe, że sam Sakir, uśmiechnął się do tego ludojada. -

Tahira skrzywiła się mocno obserwując pozostałych w obozie, wrócili z krzaków kilka chwil temu. Słuchała Zyga, choć miała do wtrącenia swoje własne, trzy grosze. Niestosownym wydawało się jej to, że człowiek o takich umiejętnościach, wydawał się, na tę chwilę, zadowolić jednym ludojadem w dodatku starym. Dostrzegła uśmiech Eryka, na pewno nie mógł się doczekać, kiedy zatopi sztylet w jakimś potworze, choć, sama Tahira była bardzo sceptyczna co do tego, co zasugerował mężczyzna.

- Poczekaj. Wpierw muszę założyć zbroje. Po drugie. Nie sądzisz, że dalej jesteśmy na straconej pozycji, jeżeli nie wykorzystamy wszystkich kart, które odkrył przed nami najświętszy? Mamy wspaniałą okazję, by przenieść walkę tam, gdzie chcemy, by się odbyła. Nie zamierzam z niej zrezygnować. Niezależnie co zrobimy… I tak bez zbroi nigdzie nie pójdę -

Westchnęła ciężko i zawiesiła spojrzenie na swoich towarzyszach, po chwili przewróciła je na kanibala, następnie skupiła się na chwilę na Zygu. Skierowała się do konia, gdzie też znajdowała się jej zbroja. Zaczęła zakładać poszczególne jej elementy, na tyle szybko na ile to było możliwe. Nie mogła przecież, pozwolić by ustalono wszystko bez niej. Upewniała się, czy każdy element został odpowiednio założony, by nagle się nie zaskoczyć, jeżeli jakiś pas, czy inny element się odepnie, to byłoby niedopuszczalne. Ostatecznie odpięła pas od konia i również go założyła, sprawdziła miecz, który się w nim znajdował. Czerwona wstążka znajdowała się na rękojeści. Pozostało wziąć tarczę i hełm pod pachę. Z gotowym ekwipunkiem, mogła dopiero rozmawiać o jakimkolwiek działaniu.

- Ten kanibal w ogóle umie mówić? -

Zapytała, kierując swoje spojrzenie na niego. Miał szansę się jeszcze uratować, jeżeli ma dość odwagi i skruchy.

- Tak czy inaczej, on jest martwy, jeśli nam ucieknie, to skończy ze sztyletem w plecach, albo zjedzą go jego dawni przyjaciele. Wykorzystajmy go jako dywersję albo przynętę. Jeżeli przeżyje, możliwe, że taka będzie wola Sakira. Jeśli zginie… Widocznie tak chciał… Samotnie, raczej nie narobi wielu szkód. -

Włożyła na głowę hełm i zacisnęła dłoń na rękojeści ostrza, zwisającego przy pasie.

Re: Puszcza Goryczki

25
Choć przewiązany do gałęzi kanibal co jakiś czas nieufnie przyglądał się przygotowaniom ekipy to nie zanosiło się by planował ucieczkę. Pochłonięty skrzętnym opatrywaniem rany cicho pojękiwał gdy delikatnymi ruchami przyszło mu oczyszczać dłoń w mżawce, przecierać o mech. Staruszek musiał wiedzieć co nieco o okolicznej faunie, bo mimo braku leków, czy bandaży doskonale wiedział, które rośliny zmielić w ustach i złożyć na dłoni, by odpowiednio zabezpieczyć uszkodzone miejsce. Obserwując go z boku można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że całkiem zaniechał buntowniczej postawy odpowiednio pouczony ostrą reprymendą o tym, jaki los spotyka nieposłusznych. Bądź co bądź nikt jednak nie był pewien ile ta dzika istota rozumie z tego co się do niej mówi lub też co się wokół niej dzieje. W najlepszym razie starzec był niczym pies lub inne zwierze ot wiedziony instynktami, w najgorszym mógł skrywać jakieś namiastki inteligencji, jednak któż mógłby teraz odgadnąć co kryło się za tym żwawym, acz lekko rozmytym spojrzeniem?

- Nie ufam mu. - rzucił do dziewcząt Eryk nie odwracając wzroku od torby do której pakował utensylia skrytobójcze, Maria wzdrygnęła się lekko przy oczyszczaniu miecza szmatką, ale odpowiedziała mu spokojnym, stonowanym tonem wielce niepodobnym do łamliwego piszczenia, które zdarzało jej się w stresujących chwilach:

- Komu?

- Właściwie obojgu. - tu zrobił krótką pauzę - Zjawiają się znikąd, jeden bardziej pierdolnięty od drugiego, widziałyście co zrobił z ręką tego dzikusa? To było zbyteczne.

- Może ten cały Zyg tylko wrabia nas, że jest z zakonu po to, żeby nas wykorzystać?

- Nie, raczej nie. Ten wisior... w poprzednim przydziale słyszałem, że w Ulewie takie noszą, ponoć śpiew drozda zwiastuje deszcz, czy coś w tym stylu. - skrytobójca wstał z klęczek - Najlepiej miejmy ich po prostu na oku, a i jeszcze jedno, Maria?

- Tak? - zapytała z przejęciem.

- Weź się wreszcie w garść, co?

Rudowłosa zawahała się przez chwilę i w tej samej chwili przerwała polerowanie ostrza, a nim chłopak zdążył odejść w stronę miejsca zbiórki wycedziła przez zęby:

- Pierdol się, nie moja wina, że- - nagle urwała i uciekła wzrokiem gdzieś na bok. Assassyn zwrócił ku niej beznamiętne spojrzenie, nikt nie odezwał się nawet słowem. Nim zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie chłopak odszedł pozostawiając je samym sobie. Tahira znajdywała się na tyle blisko, że mogła bez problemu stwierdzić, że jej towarzyszka niedoli jest czerwona na twarzy, ale bynajmniej nie z powodu wstydu, a złości.

*** Jakiś czas później cała ekipa była już gotowa do wymarszu toteż wystarczyło odwiązać leciwego kanibala i zwołać zbiórkę, co też zgodnie uczyniono. Naraz starszy zakonnik zagwizdał krótko celem skupienia uwagi zebranych, a gdy zapanowała cisza zmierzył ich szybkim rzutem oka i sięgnął do poł płaszcza.

- Nachylcie się.

Obrazek


Mężczyzna wyciągnął zwitek na pozór ziemistej szmatki, delikatnie chwycił za róg materiału i pociągnął tym samym ukazując w całej okazałości dość dobrze oddaną mapę okolicy. Na planie miejsce obozowiska oznaczono czerwonym krzyżykiem, z kolei drogę do Qerel, Saran Dun oddano odpowiednio symbolami "Q" i "SD". Zyg postukał palcem w miejsce, z którego wyruszali, by po chwili przejechać płynnym ruchem do punktu z literą "R".

- Słuchajcie młodzieży! Jak nie trudno się domyślić zmierzamy na południe, póki co ścieżka jest prosta i raczej nic nie powinno nas zaskoczyć. Od okolicznych wieśniaków wiem, że nieopodal, na rozstaju wzniesiono niewielką strażnicę, ale czyje to dzieło i po ki czort to stoi? O tym chyba przyjdzie nam się dopiero przekonać. W każdym bądź razie nie pozwolę wam marnować czasu na dłubanie w nosie, czy co tam teraz zajmuje ludzi w waszym wieku. Ty! - mężczyzna kiwnął na Tahirę.

- Zdaje się, że palisz się do pracy, więc mam dla ciebie zajęcie, heh. - "Drozd" jednym ruchem zwinął materiał, ukrył do wewnętrznej kieszeni i równie wprawnym ruchem chwycił na szyję ludożercę niby zwierzę, które eksponuje się na targu.

- Owszem, staruszek mógł kiedyś nawet znać wspólną mowę, ale lata spędzone w dziczy musiały odzwyczaić go od korzystania z niej, mam rację koleżko? - dzikus przyglądał im się na wpół zmieszany, a na wpół wystraszony ewidentnie nie pojmując o czym się do niego mówi.

- Rzecz w tym, że nieszczęśnik prawdopodobnie jako jedyny zna drogę do obozowiska Goraków, żadna mapa, ani też tutejszy nie wskażę nam jego położenia, i tutaj zaczyna się twoje zadanie, dziewucho. Nawiąż z nim kontakt, nawet powierzchowny, nie musi przecież nam odpowiadać, wystarczy, że zrozumie twoje polecenia. Dobra dzieciaki, ruszamy! Chyżo! Ja zamykam tyły, pan-nożyk i trzęsidupa idą na przedzie, a pani-skryta i jej nowy kolega ruszają środkiem.

Towarzysze Tahiry spojrzeli na mężczyznę z nieskrywanym zdziwieniem, dziewczyna wypaliła pierwsza:

- Trzęsidupa?! Nie możesz się tak do nas zwracać, nawet z wyższym stopniem!

Zyg wyciągnął ręce w obronnym geście:

- Oho? Czyżbym nadepnął w niewłaściwe miejsce, królewno? Może gdybyście zaszczycili mnie przedstawieniem się, jak to sam uczyniłem, nie musiałbym nadawać wam wymyślnych ksywek, ha! No już do przodu, lada chwila pogoda całkiem się schrzani!

Rudowłosa znowu poczerwieniała z emocji, musiała źle znosić takie traktowanie z góry, mocno zaciskała pięści, tak jakby gdzieś we własnej wyobraźni właśnie dusiła nimi przełożonego, wyprostowała się i przez zęby wycedziła:

- Maria de Foix z Saran Dun, będę pierwszym ostrzem Keronu! Hmpf! - ofuknęła się, odwróciła na pięcie i dziarsko ruszyła przodem nie zważając na reakcję reszty.

- Maria, czekaj! Niech to- - siwowłosy młodzieniec wyciągnął do niej dłoń, lecz dziewczę z typowo arystokratycznym temperamentem wyminęło go bezpardonowo zahaczając o ramię, zbrojna nie ustąpiła, nie wyhamowała ani na chwilę.

- Co w ciebie wstąpiło do licha? - skomentował jej zuchwałość, a zaraz później zwrócił się do Zyga - Eryk Niko ze Srebrnego Fortu, adept sztuk skrytobójczych.

Ewidentnie chciał już się odwrócić i pobiec za szermierzem jednak wtem na jego ramieniu pojawiła się ręka dowódcy, który wstrzymał go, Eryk najpierw spojrzał na dłoń Zyga, a chwilę później na jego twarz z widocznym zniesmaczeniem.

- Niko? Jak brat Niko z Iros?

- Tak, ale nie jesteśmy rodziną. - odparł

- Tak, wiem. Znamy się z bratem Niko całkiem nieźle, choć dawno już go nie widziałem. - skrytobójca zamyślił się na tych kilka sekund, lecz finalnie nie odpowiedział, bez emocji odtrącił dłoń zwierzchnika i zaraz podobnie ruszył szlakiem, zaś gdy oboje z Marią zaczęli oddalać się na tyle, by przez opady nie było ich dobrze widać "Drozd" energicznie poklepał Tahirę po plecach, żeby wyrwać ją z zamyślenia.

- A ty co? Potrzebujesz zaproszenia?

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

26
Tahira westchnęła całkiem zmieszana, jej również nie podobało się, to jak Drozd potraktował tamtego nieboraka. Nie potrzebowaliby go, niepotrzebnie ranił. Zgadzali się z tym wszystkim.

- Możliwe, choć wtedy skąd by wiedział o Ulewie? -

Skwitowała rozważania odnośnie do tożsamości Zyga i jego podstępnej lub naprawdę ostrożnej, natury. Poprawiła hełm na głowie, częściowo ignorując drobną sprzeczkę, pomiędzy towarzyszami. Wszyscy wiedzieli, jak jest i nawet Maria musiała, zdać sobie z tego w końcu sprawę.

- Tak? A czyja? -

Wtrąciła się. Chciała to ignorować dalej, nie mogła, sama była jej odpowiedzią w tej materii widziała, jak odchodzi, nim dokończyła, możliwe, że nie otrzyma odpowiedzi, być może to i lepiej, nie było po co pogłębiać problemu, który ich trawił. Brak doświadczenia, młodość i przesadna opinia o własnych, mikrych zdolnościach, która objawiała się w nich wszystkich.

Zbliżyła się do mapy, dostrzegła zwitek papieru, który wyciągnął do nich Drozd, oglądała te rysunki, rozpoznając w nim część okolicy, którą odwiedzili w czasie patrolu. Nie znała jej zbyt dobrze, jednak punkty orientacyjne, oznaczone wyraźnie, pozwoliły częściowo, połapać się jej w tym, co jej pokazano. Widziała rysunek, ale tak naprawdę co z tego, skoro jeszcze nikt nie przygotowała planu działania. Póki jakieś konkretne słowa, czy pomysły, nie zostały rzucone, nie odzywała się. Słuchała domniemanego, starszego z zakonu, miał doświadczenie, chociaż na pewno zbytnio cenił swoje umiejętności.

Czekała i nie musiała robić tego długo. Wojownik szybko wskazał właśnie na nią. Poprawiła nieco ułożenie hełmu na swojej głowie, podnosząc nieco brodę do góry, tak by wyglądać choć trochę wynioślej. Obserwacja dalszych zachowań członka zakonu, nie przyszła jej ze zniesmaczeniem, wiele z rzeczy, których się dopuszczał, były zwykle niepotrzebne, lub okupione doświadczeniem. Mogły im przynieść albo, rzeczywiste korzyści lub przyprawić o ból głowy później. Wątpliwe by którekolwiek z nich miało jakąś pewność w tej materii.

- W takim razie… Jakie mamy szanse, że się w ogóle odezwie? -

Podparła się dłonią o miecz przy pasie, choć nie na długo została w pozycji z podniesioną brodą, poczuła się zmęczona, głównie tymi przekomarzankami, które tutaj uskuteczniano. Być może to właśnie Zyga bawiło albo to pozwalało mu iść naprzód, któż mógłby wiedzieć. Docierało do niej, że jednak nie jest typem osoby, która odpuści sobie “ władcze “ stanowisko, skoro wie, że jest starszy. To świadczyło, że albo sam nie posiada wystarczającej władzy, by rozkazywać innym lub po prostu to lubi. W tej chwili nie mieli lepszego planu, dobry więc i rydz.

- Ale wiesz, że to działa źle na nasze morale, prawda? Dobry dowódca musi wiedzieć, że wykpiwanie swoich ludzi, nawet jeśli jest to prawdą -

Wtedy spojrzała na Marię.

- Nie przynosi niczego dobrego, a już w najlepszym wypadku nie pomaga. -

Nazwanie ją panią skrytą wcale jej nie ruszyło. Lepiej pani skryta niż balwiarka, dentystka, czy pani ząbek. Cokolwiek mógłby wymyślić.

Szlachcianka, czyli Maria od razu wyprowadziła Zyga od swojej ksywki, Firemirez pewna była, że ksywka do niej przylgnie, dopóki nie zmyje jej, możliwe jakimś faktycznym, wartym wspomnienia uczynkiem. Przewróciła oczami, gdy tylko padło stwierdzenie o byciu pierwszym ostrzem Keronu. Eryk, po prostu łotrzyk. Co do niego, nie było co komentować, ot, rodzinne sprawy, w które Tahira nie powinna wnikać ani nie czuła potrzeby, by się zastanawiać.

Tahira prowadziła błotniaka na smyczy, tak samo jak Zyg, nie zamierzała go z niej spuszczać, był niebezpieczny, wystarczająco by mu nie ufać. Spoglądała od czasu do czasu w jego stronę, obserwując jego ruchy, zachowania i tiki. Możliwe, że przyglądała się czy nie próbuje uciec. Ochrona przodu, tyłu i boków to robota pozostałych, przynajmniej tak wynikało z ich formacji. Dwójka z przodu przyśpieszyła, dopiero po chwili Tahira zdała sobie z tego sprawę. Miała również zwiększyć tempo, gdy została klepnięta w metal na plecach przez Zyga.

- Nie. Nie potrzebuje. Tahira… Firemirez -

Obróciła się delikatnie spoglądając na Drozda, zagryzła lekko wargę, podświadomie pokazując jeden z ciut większych kłów. Ciężko nabrała powietrza i przyśpieszyła w kierunku pozostałych.

Re: Puszcza Goryczki

27
Błądząc niepewnie spojrzeniem Maria budziła w Tahirze podejrzenie, że rozemocjonowane dziewczę lada moment posypie się i jeszcze bardziej zamknie w sobie. Siedząc na ziemi przysuwała kolana do podbródka jakby chciała się za nimi schować, jej twarz była blada, zaś dłoń, w której dzierżyła miecz lekko zadrżała. Gdy Firamirez odnotowała ten odruch rudowłosa puściła rękojeść oręża i gwałtownie złapała się za nadgarstek by opanować emocje, po chwili tą samą drżącą ręką poczęła uderzać w pancerz na udzie prawdopodobnie celem pobudzenia, otrząśnięcia z niechcianych emocji. Wtem padło pytanie Tahiry, Eryk był już na tyle daleko od dziewcząt, że można podejrzewać, że o czymkolwiek nie przyszło by im rozmawiać, raczej ich nie usłyszy. Zbrojna towarzyszka uniosła wzrok i odwróciła się w stronę ćwierć-orka, jej oczy były szklista, powstrzymywała się od łez.

- J-ja... - zawahała się - Ja... nie mam doświadczenia w terenie...

Dla Tahiry było jasne, że takie wyznanie, szczególnie w szeregach zakonu wymagało od rudej sporej odwagi - słabość nie była czymś szczególnie tolerowanym pośród braci zakonnej, a brak powściągliwości w emocjach tylko utwierdzał w przekonaniu, że dana osoba nie powinna znaleźć się na polu walki lub kto wie? Może nie powinna nawet znaleźć się w zakonie?


W tej krótkiej wymianie zdań Maria w istocie powierzyła towarzyszce istotną tajemnicę i gdy tak wpatrywała się w nią z narastającą paniką zaczęło do niej docierać co uczyniła w porywie emocji. Odchrząknęła by pozbyć się bólu w gardle, otarła kąciki powiek i zmieszana poczęła w milczeniu zbierać się do dalszej drogi.
***
Jakiś czas później cała drużyna była już w drodze do przeprawy przez Śnieżkę, za którą wedle wskazań miała czekać Puszcza Goryczki i właściwe poszukiwania obozu Goraków. Ekipa maszerowała w względnej ciszy – Eryk i Maria na przedzie obserwując teren przed nimi w dość niezręcznej atmosferze, Zyg na tyłach nucąc jakąś melodię i dłubiąc nożem w kawałku drewna, który ledwie chwilę wcześniej podniósł z ziemi. Tymczasem Greenflame uważnie obserwowała powierzony jej nabytek aby lepiej zrozumieć funkcjonowanie kanibala. Na tym etapie zdziczały dziad nie wydawał się skory do nawiązania kontaktu, reagował na świat trochę jak pies – gdy zobaczył wiewiórkę emocjonował się, choć pewnie myślał o niej bardziej jak o jedzeniu, niźli towarzyszu zabaw, czasami podchodził do drzew, tudzież stert kamieni uważnie obwąchując je, jeśli znalazł w potarganych włosach wszy lub pająki zjadał je bez najmniejszego zastanowienia. Czy rozumiał mowę wspólną? Trudno powiedzieć, wcześniej Tahirze zdawało się, że faktycznie nieokrzesany mięsożerca jeżył włosy słysząc konkretne słowa w trakcie ich rozmów, lecz równie dobrze mogła być to jej wyobraźnia. Definitywnie reagował na pożywienie i ból, jednak czy był zdolny do powiedzmy... troski? Co więcej, czy nie odzywał się bo nie chciał, czy też dlatego, że już nie potrafił? Tylko ona mogła się o tym przekonać.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

28
Ostatnim czego spodziewałaby się Tahira, to wyznań od zarozumiało-dumnej Marii. Trochę zaskakujące było, że zdecydowała się rozmawiać o tym z właśnie nią. Do tej pory to wspólnie z Erykiem wskakiwała w krzaki. Ale tym razem, wydawałoby się, że Maria wykazała się odwagą, ale co to za odwaga? Bardziej przyznanie się do słabości.

Pozbawiona grubych, ochronnych murów zakonu, straciła swoją " pozycję ". Nikogo nie obchodziło to jak wysokie schody prowadziły do jej domu, ani to jak długie i szlachecko brzmiące było jej nazwisko.

- Ostrze Keronu pfff -

Pomyślała Tahira kierując wzrok na Marię. W tej chwili czuła się od niej lepsza, choć wcale nie bała się dużo mniej. Już wykonywała jedną, czy dwie misje w służbie zakonu, ale to dalej nie jest doświadczenie. Nie mogła się uważać za lepszą. Dla Tahiry nie było to jasne, dlaczego akurat teraz, dokładnie w tej chwili zdecydowała się zmienić podejście, właśnie do niej? Dlaczego nie powiedziała tego Erykowi? Możliwe, że on lepiej by to zrozumiał. Szkliste oczy i czające się na chwilę nieuwagi pierwsze łzy, zdawały się kompletnie nie pasować do wizerunku, który tworzyła sobie szlachcianka.

- To nie łzy, tylko mrzawka, prawda?

Zapytała cicho. Nie chciała w tej chwili ujść za niezbyt czułą, ale co da kolejne szukanie igły odwagi w stogu siana strachu? Jedynie pozbawi ją resztek morale.

Co do samego Goraka, obserwowała kątem oka to co robił.

- Szkoda, że nie chcesz z nami nawet pogadać. Patrz się tak, dalej, bez krzty rozsądku w oku.

Bardziej do siebie niż do ludojada on przecież i tak nie rozumiał.

Re: Puszcza Goryczki

29
- Ja nie płaczę! - wyrwało się rudowłosej, nim zrozumiała, że raczej nie powinna zanadto podnosić głosu. Roztrzęsiona odruchowo zakryła usta, rozejrzała po twarzach pozostałych członków drużyny, a dostrzegając lekkie zakłopotanie Eryka i niemałe zdziwienie Zyga zarumieniła się jakby przyłapali ją w czasie kąpieli. Pośpiesznie pochyliła głowę ku ziemi, tak, że kaptur opadł jej całkiem na twarz, a następnie szybkim marszem ruszyła byle dalej od Tahiry. W pewnym momencie przypomniała sobie jednak, iż całkowicie zapomniała o mieczu, który do tej pory polerowała, toteż po pokonaniu ledwie kilku kroków, zatrzymała się, tupnęła pod siebie kilka razy ze złości, wróciła do Firemirez, pochwyciła broń i zaraz znowu gdzieś uciekła. Przedziwna była to osoba - roztrzepana, emocjonalna, o raczej nieszablonowych ambicjach.
*** Zmierzając dalej na południe Tahira odniosła wrażenie, że doprawdy chyba nie ma na tym świecie nic bardziej nużącego niźli niańczenie otępiałego kanibala, który być może dawno już stracił wszelką umiejętność nawiązywania kontaktu. Atmosfera była wręcz nie do zniesienia - Zyg wciąż pogwizdywał dłubiąc w tym samym kawałku drewna, Maria i Eryk maszerowali w ciszy widocznie nie znajdując nici porozumienia, a dzikus co raz to zatrzymywał się, by spróbować sięgnąć nozdrzy z pomocą palca u nogi. Czas dłużył się dziewczynie jakby podróż miała okazać się jeno wieczną karą od bogów - minuty ciągnęły się niby godziny, a godziny zdawały się nigdy nie kończyć, w dodatku ten miarowy krok, niemal usypiający...

Naraz przeciągły gwizd przeszył powietrze, a podnosząc wzrok ćwierć-ork dojrzała, że kawałek przed nimi Eryk wymachuje rękoma na pozór rozbitka z bezludnej wyspy mijanego przez zbawienną szalupę.

- Ko... - para widocznie musiała odejść zbyt daleko od reszty, bo z tej odległości i przy wzmagającym wietrze głos skrytobójcy nikł tak, że prawie nie dało się go usłyszeć mimo wszelkich chęci. Stojąca obok Maria uparcie ciągnęła go za rękaw byle bliżej pobocza, jednak ten pomachał raz jeszcze próbując wywołać pozostałych.

- Kon...! - znów słowa poniósł wiatr; w tym momencie do Tahiry i ludojada podbiegł Zyg, złapał dziewczynę za ramię i od razu wypalił doń lekko zasapany:

- Co się dzieje?! Słyszałaś go?


Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć Eryk i Maria padli na ziemię, a za wzniesienia wyłoniły się konie szarżujące całą szerokością drogi. Tumany kurzu wzbijały się za nimi świadcząc, że nie były to dwie stare szkapy, a prędzej kilka bądź kilkanaście oszalałych zwierząt, które ktoś pognał celowo. Z perspektywy Tahiry mogły ciągnąć za sobą coś jeszcze, ale teraz jej największym zmartwieniem było przede wszystkim umknięcie spod kopyt nadciągających wierzchowców. Dystans między nimi kurczył się w zastraszającym tempie, trzeba było działać natychmiast.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

30
Maria ujawniła tylko to, czego nikt nie chciał słyszeć. Trudno nazwać to czymkolwiek innym, niżeli dziecięcą zagrywką. Byli młodzi, lecz ona zachowywała się jak rozwydrzony bachor. Tahira wyrobiła sobie o niej zdanie już dużo wcześniej, dzisiaj tylko dała popis swojemu, nie tylko tupetowi, ale też braku kontroli, zrozumieniu sytuacji... Oraz oczywiście najważniejszego - Głupoty.

Firamirez nie zdecydowała się komentować tego zachowania dalej. Czyny udowodnią czy nie sprowadzi na ich wszystkich zagłady. Każdy zakonnik wie, że misja ma pierwszeństwo, więc jeżeli coś pójdzie źle... Każde z nich będzie musiało się skupić, ze zdwojoną siłą by doprowadzić ją do końca.

Niańczenie otępiałego kanibala nie było takie złe, trochę jak prowadzenie krnąbrnego zwierzaka na smyczy. Były gorsze rzeczy w tej puszczy niżeli to. Przynajmniej to i rusz musiała zwracać na niego uwagę, by czasem nie popaść sama w zadumę. No, na jej szczęście, był tutaj Zyg by klepnąć ją w plecy w razie wystąpienia takiej okoliczności, gwizdanie zyga było wystarczająco upierdliwe.

Coś się zaczęło dziać. Nie był to dobry znak, wystarczyło dostrzec Eryka który machał, jakby chciał coś zatrzymać. Wiatr oczywiście nie chciał współpracować i akurat się rozwiało, rozmywając głos łotrzyka. To była chwila w której musiała myśleć szybko. Postanowiła zejść z drogi na bok, ciągnąć i ludojada i Zyga.

- Kurwa, tak daleko odeszli? Coś jedzie -

- Zejdźcie z drogi! - Odezwała się głośniej do tych nieboraków na przodzie. Pozostało jej liczyć, że mają wystarczająco rozumu by nie zostać na środku drogi.

Rzekła wpatrując się w tumany kurzu które zbliżały się do ich pozycji. Zdecydowała, że najlepiej będzie jak schowają się w pobliskich krzakach. To zamierzała zrobić, skupiając swoje spojrzenie na tym, co właśnie zamierzało ich minąć.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”