Re: Puszcza Goryczki

31
Wzbijający się spod końskich kopyt kurz i pył przesłoniły Tahirze znaczną część drogi, a odgłosy ciężkiego galopu oraz rżenie wypełniły przestrzeń zagłuszając jakiekolwiek krzyki sakirowców. W całym tym zamieszaniu nie sposób było stwierdzić, czy Maria i Eryk zdążyli w porę umknąć przed wierzchowcami, jednak czujność samej Firemirez okazała się w tym przypadku wystarczająca. Szybka, acz przemyślana decyzja i impuls do działania sprawiły, że nim zagrożenie zbliżyło się zanadto dziewczyna odskoczyła w stronę pobocza, przeturlała kawałek i zatrzymała dopiero uderzając niefortunnie bokiem o pień drzewa. W normalnych okolicznościach siła zderzenia prawdopodobnie uszkodziłaby kilka żeber ćwierć orka utrudniając dalsze poruszanie jednak tym razem znaczną część obrażeń przyjęła na siebie zbroja. Chcąc nie chcąc dziewczyna zmuszona była wypuścić ciężko powietrze z płuc, a gdy chwilę później legła na boku z trudem udało jej się utrzymać przytomność. Nie wiedziała, czy nie może poruszyć się z powodu tępego bólu, czy z jakiejś instynktownej potrzeby skrycia przed zagrożeniem. Przez chwilę zdawało jej się nawet, że jednak traci kontakt z rzeczywistością, ale silna wola i adrenalina nie pozwoliły jej odpłynąć. A choć wizja rozmywała się, zaciemniała raz po raz to z czasem zmysły do niej wracały. Głuchy hałas przerywany jedynie przez nieznośne piszczenie w uszach z czasem oddalał się od niej, a wciąż gęste, brunatne kłęby przysłaniające wszystko wokoło poczęły powoli opadać.

Dopiero jakiś czas później Tahirę doszły stłumione dźwięki dochodzące z niewiadomego kierunku, a także coś jak charczenie i plucie, wyglądało no to, że coś lub ktoś się doń zbliżało. Unosząc nieznacznie głowę, rozglądając pobieżnie stwierdziła, że nigdzie w pobliżu nie było śladu po Zygu, ani kanibalu. Sięgając z kolei pamięcią wstecz dziewczyna pamiętała jak przez mgłę, że puściła linę z ludojadem, by ratować się przed stratowaniem.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

32
Nadjeżdżające konie, zbliżały się. Prawie tak szybko jakby ostatnie diabły poganiały je batem. Szybko zrozumiała, że komunikowanie się w tej sytuacji, zupełnie nie przyniesie, żadnego rezultatu, jakiego mogłaby oczekiwać. Właśnie wtedy podjęła decyzję o odsunięciu się z drogi.

Co mogło pójść nie tak? Konie jadą, schodzisz z drogi, proste jak budowa cepa. Najwidoczniej nie w tym lesie. Trudno powiedzieć co się właściwie stało. Zakonniczka ocknęła się dopiero po kilku chwilach, dzwoniło jej w uszach, bolał ją nieco bok, choć zbroja zrobiła swoje i pozwoliła jej uniknąć poważniejszych ran. Dopiero gdy mroczki ustąpiły, zaczęła faktycznie dochodzić do siebie.

- Dałabym słowo, że nie skakałam... Czyżby ktoś zaczarował ten las? Drogę? Konie? Mnie? -

Przez myśl przechodziło jej wszystko, podczas gdy podnosiła się z bólem. Nie pamiętała by posiadała zdolności wielkiego skoku, ani nie wspomina żadnej magii na boku od drogi. Wszystko to co się wydarzyło, było co najmniej dziwne i zakrawało o interwencje sił nieczystych. Możliwe, że to sprawka Gorakowych szamanów.

- Myślałam, że to konie były dalej... Przecież widziałam, czyżby ktoś zaburzył moją wizję? Nie pamiętam by z boku było takie wzgórze... -

No bo jak inaczej mogłaby się przeturlać i wpaść na drzewo z takim impetem, jak nie sturlać się po stromym zboczu? Ostatnie chwile pozostawały dla niej zagadką. Możliwe, że nie wróciły do niej jeszcze wszelkie zmysły, ale dałaby sobie rękę uciąć, że ludojada z uwięzi nie puszczała, ciągnęła go za sobą.

- Czyżby ten ludojad mnie wypchnął? Niemożliwe. Jedną ręką nie miał tyle siły. Tak samo nie jestem ślepa, zauważyłabym przecież, tak samo te konie... -

Nie pamiętała puszczenia liny, coś musiało ją do tego zmusić, coś czego nie przewidziała lub nie dostrzegła w czas. Teraz, podnosząc się powoli zaklęła mocno, acz nie za głośno. Dźwięki jakie zaczęły docierać do jej uszu, w żadnym wypadku nie stanowiły pocieszenia. Innych nie było w pobliżu, to oznaczało tylko jedno. Rozpierzchli się w tej beznadziejnej gęstwinie. Nie bała się, przynajmniej tak sobie mówiła, jakiś musiał być cel tej rozłąki. Jedno było dla niej pewne. Ludojad straci życie jak tylko go zobaczy. Miał swoją szansę i ją zmarnował. Co do reszty, niech Sakir ich uchroni, jeśli szczerze wieżą.

Wysunęła swój miecz, wystawiając go przed siebie i oparła się plecami o drzewo. Ustawiła się z przygotowaną tarczą do przodu, opierając się o pień drzewa, zrobiła koło, rozglądając się uważnie z każdym krokiem. Powinna dokładnie widzieć całą okolicę. Jeżeli jednak nic nie dostrzeże. Wróci na drogę i zacznie się rozglądać po drugiej stronie, przed faktycznym powrotem na szlak.

Jeśli coś ruszy na nią, przygotuje zaklęcie uderzenia na tarczy by to powalić, co stanie się dalej... Dowiemy się gdy do tego dojdzie..

Re: Puszcza Goryczki

33
Wstawanie z wilgotnej ziemi okazało się trudniejsze, niż można było z początku podejrzewać, obolałe upadkiem ciało, jak również dokuczliwe, acz tylko tymczasowe zaburzenia równowagi sprawiały, że przez kilka pierwszych chwil dziewczyna ślizgała się na trawie szukając punktu oparcia. Gdy wreszcie natrafiła dłonią na to samo nieszczęsne drzewo, które wcześniej stanęło jej na przeszkodzie poczuła nieznaczną ulgę, nareszcie zyskała sposobność by choć trochę odetchnąć, a przy tym lepiej przyjrzeć okolicy. Wszędzie jak okiem sięgnąć rozciągał się gęsty jesienny las, co akurat w przypadku tej lokacji nie stanowiło żadnego zaskoczenia. Większość drzew zrzuciła już liście zapowiadając nadejście zimy, zaś nieliczne pomniejsze zwierzęta umykały spłoszone byle dalej od drogi, od galopującego źródła hałasu, który teraz oddalał się mknąc w kierunku, z którego przybyli zakonnicy. Tentem kopyt i rżenie zwierząt robiły się coraz słabsze dając Firemirez do zrozumienia, że to zagrożenie jak się zdaje mają już za sobą.

Obracając się w stronę traktu Tahira stanęła twarzą do opadającej zasłony. Kurz i pył wciąż przysłaniały dziewczynie widok na to co mogło znajdywać się po przeciwnej stronie drogi, lecz mimo utrudnień była w stanie dostrzec kilka niewyraźnych figur majaczących w kłębach. Pierwsza z nich, znajdująca się najbliżej tak niej samej, jak i pobocza była wysoka, samotna postać, która poruszała się bezszelestnie, choć pewnikiem na ślepo. Spoglądając kawałek dalej na lewo dziewczynie rzucił się w oczy duży, nieregularny kształt niewysoki, a szeroki, raczej trudny do określenia, niemniej to właśnie z jego kierunku dochodziły dźwięki charczenia, ujadania, urywanego wycia i znajome odgłosy tłamszonych jęków. Ten żywotny cień wyraźnie oddalał się rozmywając w obłokach kurzu.

Zataczając pełne koło wokół pnia młoda adeptka dojrzała ponad przerzedzonymi koronami samotną wieżę lub raczej jej górną część i w sumie nie wiele więcej ponad to. Konstrukcja wciąż znajdywała się zbyt daleko, żeby można było ocenić jej wysokość lub stwierdzić, czy ktoś obstawił pozycję by obserwować ich z wysoka.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

34
- Odjechały... - Wróciła myślami do nadjeżdżających koni. Wciąż zastanawiała się, co właściwie wyskoczyło im na drogę, a raczej kto. Nie mogła się tego już dowiedzieć, gdyż dźwięk z każdą chwilą oddalał się coraz bardziej. Okoliczna sytuacja i możliwa obecność Goraków, wcale nie wykluczała możliwości spanikowanych jeźdźców, ale, że aż tak? Zakładała samotne, spanikowane konie. Teraz wypadałoby się dowiedzieć skąd i dlaczego tak szybko jechały, jeżeli miała racje.

Odetchnęła przez chwilę i obserwowała, patrzyła, najuważniej jak w tej sytuacji mogła, mrugając kilkukrotnie by poprawić swoją wizję. Przejechała nawet po oczach wewnętrzną częścią rękawicy, by być pewną, że widzi najwyraźniej jak tylko może, nawet jeżeli nic nie poprawiło to jej widoku, to wciąż lepiej mieć tą pewność, że zrobiło się wszystko. Zmrużyła oczy po dostrzeżeniu tej przedziwnej poświaty, a raczej kształtu.

- Może to są dwie istoty? Może to kogoś... Ciągnie? - Wykrzywiła nieznacznie usta, poprawiając ułożenie hełmu na głowie. Przytknęła tarczę do siebie i powoli ruszyła w stronę obydwu cieni, kierowała się tak by znaleźć się między nimi. Jeżeli jeden kierował się w stronę lewą... To w którą poruszał się drugi? Krążył na ślepo? Trudno, odgłosy tłamszonych jęków nie mogły czekać. Jak tylko znalazła się bliżej, ruszyła już bezpośrednio za tym stworem, przyśpieszając nieznacznie kroku, jeśli mogła. Specjalne nie próbowała się skradać. W zbroi o to ciężko. Nie odstępowała jednak tarczy i miecza, który był gotowy na rozkazy.

Re: Puszcza Goryczki

35
Krok za krokiem dziewczyna przemierzała trakt zbliżając się do nieokreślonej obecności, gotowa na starcie z potencjalnym zagrożeniem. Zwierzęce odgłosy, a także ciche pojękiwania stopniowo wzbierały na sile dając jej jasno do zrozumienia, że lada moment powinna ujrzeć swój cel i tak wreszcie nęcony wiatrem, mżawką tuman opadł poniżej poziomu oczu ukazując to co do tej pory było dlań ukryte.

Oto stała naprzeciw dwóch hieno-podobnych stworzeń o jasnobrązowej, cętkowanej sierści z krótkim irokezem pomiędzy parą psich uszu. Przedziwne istoty nosiły na sobie skórzane zbroje i ozdoby z kości, a wyposażone były w krótkie łuki, kilka strzał oraz wysłużone, przyrdzewiałe kordy przymocowane do pasa. Szybkie spojrzenie po zwierzoludziach pozwoliło dziewczynie ocenić, że musieli oni wlec za sobą coś jeszcze, bo chylili się nienaturalnie ku ziemi ciągnąc... no właśnie co? Tarcza przysłaniała jej nieco widok jednak odpowiedź zaraz pojawiła się sama. Wychudzona ludzka dłoń złapała ją za kostkę, aby przyciągnąć się bliżej sakirowca, naraz z dołu wyjrzał ku niej znajomy ludojad. Z jego zmrużonych oczu płynęły łzy, z nosa ciągnął się gil zmieszany z krwią, był tak brudny i żałosny jak go zapamiętała. W obliczu pewnej zguby zaskomlał jakby błagając o pomoc w jedyny znany sobie sposób, był zdesperowany i dość mocno wystraszony, najwidoczniej instynktownie szukał u niej ratunku, bo w sumie gdzie indziej?

Obrazek

Tymczasem humanoidalne stworzenia odwróciły się odnotowując opór swej ofiary i tak wąskie, dzikie ślepia kudłatej dwójki napotkały wzrok wyglądającej za tarczy Tahiry. Jeden z adwersarzy z miejsca zanurkował w stronę Firemirez obnażając rząd kłów, celując w okolice talii, zaś drugi odskoczył nieco, nastroszył sierść sięgając po ostrze i zawył kilkukrotnie, zacharczał wściekle, a zaraz odpowiedziały mu liczne odgłosy ujadania, które dochodziły gdzieś dalej za jego pleców. Wtem ćwierć-ork dostrzegła, że jakiś kawałek drogi dalej od nich leży wywrócona, zdewastowana karoca, a wkoło niej trupy, które nęci i grabi sfora hienowatych. Trudno było powiedzieć, czy ktokolwiek z tego jakże nieszczęsnego grona mógł jeszcze żyć, ale już nie tak trudno z kolei było zauważyć, że uwaga wszystkich napastników była teraz skupiona bezpośrednio w kierunku dziewczyny. Czterech ruszyło z orężem w łapach ujadając przy tym z nieskrywaną radością, jak można było zgadywać pewni jeszcze większego łupu, gdy w tym samym czasie reszta zgromadzenia sięgała po broń dystansową, zaś co sprytniejsi wspinali się na powóz, by ułatwić sobie celowanie.
Ostatnio zmieniony 09 wrz 2020, 0:10 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

36
To co wyłoniło się z cienia, nijak nie przypominało jej ludzi. Było to jej obce, spodziewała się zastać tutaj ludzi o krwiożerczej naturze, a jednak coś innego pojawiło się w miejscu jej oczekiwań. Psie psyki, uszy i bestialska aparycja, wynaturzenie. Tak, te bestie ciągnęły za sobą coś i jak się okazało, nie byle co. Zgubę. Tego który urwał się ze smyczy, wyglądającego równie beznadziejnie co przedtem... I równie zdradziecko, co uprzednio. Zdesperowany, chwytający się brzytwy... Która tnie.

Tahira zmrużyła oczy obserwując najpierw leżącą z " bestii " potem przewróciła je na te dwie, znacznie groźniejsze w tej chwili. Miała zbroję, miała hełm. W tej metalowej puszce była stosunkowo bezpieczna, nie to co ludojad. Zapewne miała jednak mniej siły niż te bestie, dlatego musiała być gotowa by trzymać je na dystans. Za nimi kolejni, którzy biegli w jej stronę a na samym końcu, przy karocy... Łucznicy. Wbrew pozorom, miała przewagę.

Strzelcy byli bezużyteczni, najpierw musieli trafić, nie mieli zbytnio w co celować, jaka była rzeczywista szansa, że ze swoimi kiepskiej jakości strzałami, przebiją się przez zbroję? Praktycznie żadna, tutaj potrzeba było konkretnej siły i konkretnych strzał, chyba, że zakon wykonuje swoje zbroje z najgorszej stali. Nie mniej, nawet jeśli nie w zbroje, musiałaby mieć okropnego pecha by dostać pod pachę, czy w jakieś zgięcie. Miała nadzieję, że tę odrobinę szczęścia, uda się jej zachować... Jeszcze trochę. Tarcza, której zapięcie ściskała w dłoni, również do małych nie należała, dodatkowa ochrona przed nadlatującymi strzałami i tymi pordzewiałymi kordami, które czasów swojej świetności, nawet nie pamiętają.

Nie miała czasu na staranne wybieranie swojego celu. Byłby nim ludojad, jako pierwszy, gdyby tylko miała chwilę dłużej, Tak jedynie szarpnęła nogą, by wyrwać się z jego objęcia, pokazać mu, że nie jest to najlepszy moment na czułości. Pierwszym ruchem było wysunięcie ręki z tarczą przed siebie by się zasłonić przed nadchodzącym ciosem. Choć, nie był to jedyny powód wysunięcia w przód tarczy, w chwili uderzenia, wykonałaby wypchnięcie jej w przód, poprzedzając to skupieniem energii magicznej z której potrafiła korzystać. Pocisk, jeden skupiony na tarczy, zawierający w sobie moc obalającą. Liczyła, że obalenie sięgnie obydwie z tych cholernych bestii. Jeśli udałoby się jej powalić pierwszego z nich, nie ustąpiła by i zasłaniając się tarczą, wysunęła lekko w przód, przesuwając mieczem po leżącym stworze. Ewentualnie go wbijając, by mieć pewność... A jak zachowa się drugi? Kto wie czy do tej pory nie wstanie...

Re: Puszcza Goryczki

37
Okazałe kły psowatego oponenta zbliżały się niebezpiecznie do dziewczyny, jednak czujna Tahira akurat zdążyła unieść tarczę, by w tej samej chwili wyzwolić niewielką falę energetyczną. Zgodnie z zamierzeniem niewidzialna siła ścięła przeciwników z miejsca, a następnie wzbiła w powietrze odrzucając na niewielką odległość i tym samym dając jej dosłownie parę sekund, nim wspomniane stworzenia otrząsnął się, zerwą na równe nogi i podejmą kolejnego natarcia.

Firemirez postanowiła nie marnować czasu i od razu postąpiła kroku, by wymierzyć oręż w stronę niedawnego agresora. Gdy spragniony krwi miecz poszedł w ruch leżąca bliżej bestia kątem oka dostrzegła ćwierćorka i powodowana nagłym odruchem pochwyciła za ostrze nim zagłębiło się w jej klatce piersiowej. Piskliwy dźwięk zaświadczył o cierpieniu sierściucha, a łapska spłynęły szkarłatną posoką, uchwyt nie był może zbyt silny, ale zdecydowanie utrudniał manewrowanie. Tymczasem kompan krwawiącego już zaczynał podnosić się z ziemi łypiąc złowieszczo w kierunku sakirowca, zawarczał i bez wahania rzucił się do szarży z uniesionym kordem. Wtem gdzieś zza pleców dobiegł ją głośny świst i w chwilę później powietrze przecięły dwa niewielkie obiekty, z których jeden uderzył w bok, a drugi w ramię napastnika. Stwór zachwiał się przez moment zanosząc krótkim jękiem, ale mimo wystających z ciała rękojeści sztyletów zaraz podjął się dalszej walki.

- Ty pieprzony kundlu! - zakrzyknął znajomy męski głos i zaraz obok Tahiry zmaterializował się Zyg, który szybkim ruchem dzierżonego sztyletu odbił uderzenie ranionego, a następnie cofnął o pół kroku i wykonał niepełny obrót z kopnięciem ku rękojeści, która utknęła w ramieniu zbója. Tym razem ostrze wbiło się na tyle głęboko, że stwór chcąc nie chcąc zmuszony był opuścić broń i odskoczyć na jakby się zdawało bezpieczną odległość w oczekiwaniu na resztę swych pobratymców.


W tym samym czasie reszta ujadającego towarzystwa nie zamierzała przyglądać się wszystkiemu z założonymi rękami i, mimo że zajadłym piechurom zabrakło jeszcze dosłownie kawałek drogi, aby dopaść parę zakonników, to czuwający na tyłach strzelcy właśnie wznosili łuki oddając serię. Powietrze przeciął nierówny rząd strzał, który zmierzał wprost na walczących.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

38
Stwór pochwycił w łapska miecz wymierzony prosto w niego. To dobrze. Tahira nie mogła oddać mu pola, dlatego zamierzała wykorzystać jego ruch przeciwko niemu. Gdy tylko chwycił za ostrze, naparła na niego całą swoją siłą, dokładnie tak by przeciąć skórę na rękach potwora jeszcze bardziej, a w ostateczności doprowadzić do przebicia jego torsu za pomocą miecza. Jeśli będzie trzeba, ponowi cios i zada go ponownie.

Wstający, był zadziwiająco szybki, Firamirez oczekiwała, że będzie miała ciut więcej czasu, nic jednak straconego. Poradziłaby sobie i z tym. Nie zamierzała zaglądać darowanemu koniowi w zęby, pomoc Zyga na pewno okaże się przydatna w tym starciu. W jej pancerzu i ze sprawnością tych stworów, zbyt wiele zrobić nie mogła, prócz stawienia im czoła, licząc, że przetrzebi szeregi tych bestii na tyle, że pozostałe zdadzą sobie sprawę z zagrożenia i uciekną. Tarczę cały czas miała wzniesioną, to nie była zwyczajna, noszona przez większość żołdaków. Pawęż mogła zasłonić ją całą w ramach kłopotu, lub posłużyć za mobilną barykadę, w razie potrzeby. Była ciężka i blokowanie, nadchodzących, mocnych ciosów w nieskończoność nie było by możliwe, tutaj jednak było inaczej. To były nadlatujące strzały. By dobić swojego oponenta musiała się i tak schylić, dlatego naturalnie również skryła się za tarczą, czekając na efekty pierwszej salwy. - Jeśli chodzi o Zyga, zostawało mu paść na ziemię, schować się za drzewem, lub skorzystać ze swojego doświadczenia, którego posiadał więcej.

— Schowaj się, nadlatują! — Rzuciła ściskając w rękach mocno uchwyt tarczy. Dopiero jak strzały trafiły... Lub też nie, zamierzała sięgnąć przy pomocy ostrza, tego zwierzoludzia, który zdecyduje się do niej dobiec, dziabnięcie go prosto, mogłoby go zaskoczyć, dokładnie po górnej linii tarczy. A jeśli dojdzie do zwarcia, łucznicy albo dołączą do walki, albo będą strzelać by uszkodzić swoich. Nie będzie z nich wielkiego użytku, dla tej zwierzęcej sprawy. No a jeśli chodzi o naszego ludojada, jego szczęście, jeszcze się nie wyczerpało, chyba.

Re: Puszcza Goryczki

39
Przygwożdżony do ziemi stwór począł miotać się i zaciekle ujadać w miarę jak ostrze przenikało jego marny pancerz, skórę, mięśnie, organy. Nie był w stanie stawić oporu wprawnemu w boju zakonnikowi, skomlał, cichł, a gdy całkiem zamilkł po wilgotnej ziemi spłynęła gęsta kałuża krwi, w której Tahira dostrzegła własne odbicie. Nie musiała długo czekać aż kundel wykrwawi się, wkrótce zwiotczał i zastygł w bezruchu z jęzorem zwisającym z rozdartej paszczy. Dziewczyna szybkim gestem wyciągnęła z jego truchła skąpany w szkarłacie miecz, jednego upierdliwca miała już z głowy.

Odnotowując chmarę strzał pędzącą w ich kierunku, Firemirez odwróciła się, by zaalarmować przełożonego o zagrożeniu i w tym samym momencie kątem oka dostrzegła jak ten gołymi rękami wybija broń przeciwnika wyuczonym ruchem, chwyta ją nim ta upadnie na ziemie i w raptownym pchnięciu przebija żołądek psowatego. Przeciwnik wyje z bólu, właśnie wtedy do Zyga docierają słowa adeptki, rozgląda się po okolicy szukając jakiejś osłony, niemniej oboje stali na środku traktu, a nadciągające niebezpieczeństwo miało sięgnąć ich lada moment. Mężczyzna szybko pada na kolana akurat w chwili, gdy pierwsza strzała przecina przestrzeń między nim a pół-orkiem. W czasie opadania kolejnych pocisków wznosi ciało wierzgającego, nabitego stwora czyniąc sobie z niego żywą tarczę. Głośny świst zagłusza wszystko wokół, a niebo na moment przysłania słaby cień. Naraz pada śmiercionośny deszcz, Tahira widzi jak liczne pociski wbijają się w przeciwnika jej kompana coraz bardziej upodabniając go przy tym do krwawego jeża. Wciąż żywy, choć z pewnością nie na długo, piszczy i powarkuje, by po chwili zamilknąć na wieki. Dziewczyna słyszy również ludzkie stęknięcia, to dla niej znak, że ta prowizoryczna osłona nie była w stanie odeprzeć wszystkich ataków. Z pewnością kilka strzał musiało sięgnąć Zyga, niemniej ona sama nie miała czasu, żeby przejmować się teraz kimś innym, bo w tej chwili musiała zadbać przede wszystkim o siebie.

Unosząc pawęż nad głowę udało jej się zatrzymać znaczną część natarcia, zaś zaledwie parę strzał, które nadleciały pod innym kątem lub odbiły się rykoszetem sięgnęły jej samej jakkolwiek nie czyniąc żadnych szkód poza paroma delikatnymi wgnieceniami na pancerzu, który skutecznie dopełniał obrony. Tymczasem śmiertelnie przerażony ludojad chował się za jej plecami po tym jak w czasie walki z psowatymi skorzystał z okazji i czmychną za swą bohaterkę. Co prawda dziewczyna nie mogła wiedzieć, czy aby nie oberwał w panującym chaosie, ale i nie słyszała za sobą żadnych oznak cierpienia. Stojąc niewzruszenie pośrodku tej anomalii pogodowej rodem z wojennej zawieruchy Firemirez dostrzegła grupę zbliżających się napastników, którzy pędząc jeden przez drugiego na złamanie karku szybko wpadli w obszar ataku dystansowego. Lekkomyślność zezwierzęciałych humanoidów kosztowała ich nie jednego, a dwóch towarzyszy, którzy obrywając raz po raz szybko padli na kolana, na pyski. Reszta impulsywnie cofnęła się z piskiem o kilka susów i tak początkowy entuzjazm sfory opadł ustępując teraz narastającej furii. Część machała ku nim bronią wygrażając, część krążyła na czworakach mierząc ich nienawistnym spojrzeniem, zaś bodajże wszyscy zaciekle warczeli obnażając kły.

Wtem salwa ustała, a niecierpliwe kundle jednomyślnie skoczyły w ich kierunku. Zyg od razu wykorzystał okazje, aby rzucić "jeżem" w dwa naskakujące nań osobniki, które zaskoczyło to na tyle, iż wpadły w poślizg i przekoziołkowały kawałek drogi. Mężczyzna miał dwie strzały wbite w ciało - jedną w udo, drugą w okolice barku, a przy tym liczne nacięcia na pancerzu i parę na twarzy. Z miejsca złapał za promień pocisku dyndającego z kończyny, aby płynnym ruchem wyciągnąć go razem z grotem, który na szczęście nie wbił się niebezpiecznie głęboko w ciało. Następnie przełamał kawał drugiego pocisku, który, choć wciąż doń przytwierdzony teraz już tak nie utrudniał ruchu. Zaraz po tym manewrze z jego ust padła krótka inkantacja, która przywołała słabą żółtawą aurę wokół ciała, a oczy przesłoniła złotym blaskiem, przez który nie sposób było dojrzeć białek. Kilku najbliższych niego przeciwników zawahało się widząc ten pokaz mocy, co wystarczyło, aby dać mu czas na dobycie miecza oraz wykonanie pchnięcia w stronę jednego z powalonych zwierząt. Cios chybił o centymetry w miarę jak otumaniony przeciwnik uszedł pochwycony i przyciągnięty przez towarzysza.

W tym samym czasie Tahirę zaatakowały trzy stworzenia - dwa wyciągając kły i pazury, atakując jednocześnie z lewej, jeszcze inny, wykonując frontalne pchnięcie z celem na jej twarz. Równoczesna odpowiedź Firemirez sprawiła, że oba ostrza tarły o siebie z głośnym sykiem wciąż jednak zmierzając w stronę dzierżących ich wojowników.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

40
Przynajmniej tyle była w stanie zrobić nim rozpętało się piekło. Dobiła wierzgającego stwora, który chwycił się brzytwy. Niestety, była to jedyna dobra wiadomość jaka do niej w tej chwili dotarła. Za chwilę, wszystko stało się znacznie gorsze. Blok i wystawienie pawęży był jedyną rzeczą która uchroniła ją przed gradem strzał, który tak czy inaczej, musiał do niej dotrzeć, nie było przed nim ucieczki. Oglądanie się za umarłym zwierzakiem było ostatnim na co by się zdecydowała. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Chciałoby się rzec, że znalazła się w walce, która nie zapowiadała zwycięstwa. Co jednak powinna zrobić by mimo to je osiągnąć? Czy to właściwie było możliwe?

Możliwe, że tak, choć nie będzie ono łatwe, przesadne myślenie tym bardziej nie było pomocne. O śmierć z powodu nieuwagi, czy zbłąkanej strzały, było coraz prościej. Pozostawało liczyć, że skończą im się te strzały i będzie mogła to wykorzystać. Tahira wiedziała jedno - Nie mieli szansy na ucieczkę, ani ona ani Zyg. Strzały naszpikowałyby ich plecy a powolne wycofywanie się w tył z tarczą u przodu, również by nie pomogło, hieny ruszyłyby na nich i upolowały jak zwierzynę. Jedyną możliwością jaką widziała Firemirez, było wybić tyle stworów, lub nastraszyć je tak bardzo, by same zrezygnowały.

Doszło wiec do wymiany stali, w pewien sposób najlepsza ze wszystkich możliwości jakie mogły nastać, gdyby nie ich przewaga liczebna. Strzały ustały, co można uznać za przyjazną okoliczność, lecz gdy tylko odwróciłaby się, poleciałyby ponownie. Musiała postępować dalej, zwłaszcza po tym co zaprezentował Zyg. Wzięła więc głęboki oddech i zasłaniając się tarczą, wykonała wymach mieczem przed sobą, wypowiedziała słowa zaklęcia. W tej samej chwili w trakcie wymachu z ostrza powinny oddzielić się trzy pociski w kształcie miecza, każdy przeznaczony dla innego stwora. Od razu, zamierzała przejść do dalszej ofensywy i wykorzystując pęd ciosu od prawej do lewej - wykonała wymach do lewej do prawej, tym samym zasłaniając się tarczą. Ruszyła w prost, szarżując na zwierzoludzia, jeżeli którykolwiek z tej trójki jeszcze stał. Oczywiście, że wydała z siebie krzyk, choć, wątpliwe by rzeczywiście stwory owy odgłos przestraszył. Mimo to próbowała brzmieć groźnie w trakcie szarży.

Jeśli cała trójka padła od pocisków, to ruszyła prosto na strzelców, chowając się za czym popadło by złapać oddech, choć jeśli nie było niczego, to po prostu biegła. Zyg musiał sobie z tymi z tyłu jakoś poradzić. Ile rzeczywiście było tych psów? Dwadzieścia? Więcej? Kto by tam wiedział, liczba strzał była niepoliczalna, choć takowa liczebność mogła sugerować tylko jedno. W pobliżu jest obóz, albo to jakaś dziwna migracja.

Re: Puszcza Goryczki

41
W ułamku chwili dwa trące się ze zgrzytem ostrza odskoczyły od siebie, gdy niespodziewanie Tahira wycofała oręż i zasłoniła się tarczą. Czas dla niej zwolnił, widziała błysk w oku przeciwnika, widziała jak parł na nią zdeterminowany by poczuć krew. Była pewna, że zdąży zablokować nadciągający atak, lecz wciąż nie nawykła do korzystania z tego typu osłon. Klinga psowatego uderzyła z łomotem w skraj okucia, odbiła się i zatopiła w ciele dziewczyny kawałek poniżej obojczyka. Zabolało, mimowolny krzyk wyrwał się z jej ust, wizja na moment rozmyła. Czuła jak zimna stal wnika coraz głębiej w jej ciało, rozcina mięśnie, zatapia we krwi i zaraz wycofuje. Na płyty pancerza skapnęło kilka kropel czerwieni, zadowolony z siebie napastnik właśnie szykował się do zadania kolejnego pchnięcia.

Tymczasem przebudzone magią ostrze zajaśniało świętym blaskiem. Firemirez widziała jak w ślepiach kundli odbija się jego blask, miała ich w swoim zasięgu. Oni z kolei, zbyt pochłonięci ferworem walki do ostatniej chwili nie zwrócili uwagi na jej działania. Naraz Tahira wykonuje proste, poziome cięcie, emanująca magią klinga przecina powietrze pozostawiając za sobą smugę światła. Płynnym ruchem bez oporu odkraja kawał łba przeciwnika, wżyna się w gardziel następnego, wychodzi z przeciwnej strony i zmierza po ostatniego z trójki psowatych. Ten wykonuje desperacki ruch nurkując ku ziemi z nadzieją, że zdąży wykonać unik nim go dopadnie gniew zakonnika. Ostrze ledwie mierzwi sierść kundla, nie trafia. Fartowny sierściuch zachęcony takim obrotem spraw postanawia wykorzystać okazję i rzuca się z kłami do jej ramienia, trafia. Żółtawe siekacze zacieśniają się, ale uchwyt bestii jest niepewny, wgryza się dość płytko, głównie trze po elementach opancerzenia.

Kątem oka dziewczyna dostrzega jak łucznicy szykują kolejną salwę, widocznie wcale nie zamierzali przejmować się obecnością towarzyszy na polu walki. Co by nie było musiała szybko coś wymyślić - dopóki jej rękę krępowały kły mie mogła wznieść tarczy i raczej nie miała co liczyć na pomoc Zyga, którego zajmowali dwaj inni oponenci.

Strzelcy wznosili kolejno groty ku górze, gdy wtem z korony drzewa nad ich głowami w wąskich odstępach czasu wystrzeliły trzy bełty. Jednocześnie z każdym celnym trafieniem aż trzy figury padły wydając z siebie dławiony skowyt. Wśród psowatych zapanował popłoch, dwóch strzelców sięgnęło po ostrza, trzech innych przeczesało pociskami przestrzeń między konarami, podczas gdy pozostali wystrzelili z opóźnieniem w miejsce, gdzie stała Tahira i jej przełożony. Nadlatująca seria była słabsza, bardziej chaotyczna, ale wciąż mogła zrobić niezłe szkody, szczególnie jeśli czegoś zaraz nie zrobią.

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

42
Nie spodziewała się takiego wyrafinowania po psowatych. To było tylko szczęście, mogła sobie powtarzać, nie zmieni to jednak faktu, że została trafiona i przebił się przez jej obronę, co wydawało się niemal niemożliwe, jeśli chodzi o jej spojrzenie na sprawę. Gdyby nie odczuła tego ciosu na własnym ciele, uznałaby, że to nieśmieszny żart, coś niemożliwego. Nie w starci z bestiami takimi jak te. Możliwe, że nie doceniła ich zdolności, lub przeceniła własne. - Została raniona i dopiero po chwili, zdała sobie sprawę, że Sakir chciał ją czegoś przy tym nauczyć, nie było innej możliwości.

Rana którą otrzymała znajdowała się w dość bolesnym miejscu, zwłaszcza, że jakimś cudem kord przebił się przez zbroje, tym bardziej, że cios był jedynie odbity od tarczy. Bestia musiała mieć dużo większą siłę od niej. Gdyby nie była wyznawczynią Sakira, poczułaby teraz respekt do swojego wroga. O ile jej magiczne ostrze zrobiło swoje zadanie, pozbawiło psowatych życia, które i tak wystawili przed ostrze. Stanęli w końcu w szranki z wojownikami Sakira. Jeden z psowatych okazał się niezwykle zdolny, lub bogowie spojrzeli na niego przychylniej, uchylił się. Stworzenie rzuciło się na naramiennik, szczęśliwie lepiej by gryzło metal, niż jej szyję. Stwór wgryzł się w bardzo dziwny sposób, omijając tarczę. W obecnej chwili Tahira znalazła się w potrzasku, ręka z mieczem miała utrudnione ruchy a lewa, również unieruchomiona przez krwiożerczą bestię. To nie była dla niej dobra sytuacja. Tarczy rzucić nie mogła, była zapięta a salwa strzał nadlatywała, z każdą chwilą szybciej, mimo, że bardziej rzadka niż poprzednia.

Tahira nie miała wyjścia, wyraźnie zaniepokojona swoją sytuacją, widziała w tej chwili tylko jedno wyjście. Nie była w stanie wykorzystać magii by odepchnąć bestie, była poza zasięgiem. Nie mogła się zamachnąć by je uderzyć. Zostało jej jedno. Znieść to gryzienie i zasłonić się stworem. Zacisnęła zęby, i przykucnęła, tym samym spróbowała kopnąć stworzenie w zgięcie nogi, tak by się potknęło razem z nią. Jeśli wciąż będzie się wgryzało, zamierzała się odwrócić bokiem już na ziemi, by on zasłonił ją przed strzałami, korzystając z chwili chaosu jaki zapanowałby w umyśle stwora momencie zadania kopnięcia i możliwej utraty równowagi. Jeśli jednak jej nie utraci, pozostanie jej siłowanie się ze stworem przy pomocy całej swojej siły fizycznej, na tyle by stwór stanął bezpośrednio na linii nadlatujących strzałów. Jeśli będą leżeć na ziemi, stwór powinien być martwy. Pytanie czy jest dużo większy od Tahiry?

Re: Puszcza Goryczki

43
Koncepcja obrony, na którą się zdecydowała, cokolwiek by o niej nie powiedzieć, miała pewne uzasadnione podstawy do osiągnięcia zamierzonego efektu. W końcu jak przystało na rokującą wojowniczkę jedynej słusznej wiary dziewczyna wzorowała defensywe na manewrach, które już raz podpatrzyła u przełożonego. Nie był to błąd, by uczyć się od starszych i bardziej doświadczonych członków Zakonu, lecz implementowanie ich rozwiązań wołało o sumienne osądzenie własnych możliwości. Ruchy Zyga, jego szybki, trochę chaotyczny styl walki zawierzały umiejętnościom opierającym się w jakimś stopniu na zręczności. Podobnie też przykucnięcie, a także podcięcie żwawego przeciwnika oraz wykorzystanie go jako tarczy wymagało niebanalnych zdolności do balansowania ciałem w pełnej zbroi, z tarczą w jednej i mieczem w drugiej ręce... i niestety ten zabieg wyszedł Tahirze dość mizernie.

Gdy tylko zniżyła się ku ziemi celem wyprowadzenia kopnięcia zrozumiała, że szamotający się kundel oraz ciężki pancerz nie do końca idą w parze z jej zamiarami. Przez chwilę dosłownie balansowała na piętach desperacko walcząc o równowagę, gdy wtem pociągnięta za ramię łupnęła ciężko o ziemię z głośnym brzękiem blachy. Jej oponent odskoczył jak tknięty, a hałas, który spowodowała zaskoczył nie tylko jego, ale również przeciwników Zyga, jak i jego samego. Cała ta zwaśniona gromadka jak na akord oderwała się od walki przyglądając nieprzytomnie Firemirez w poszukiwaniu odpowiedzi.

- Ogarnij się dziewczyno! Nie pora na odpoczynek! - rzucił mężczyzna równocześcnie tnąc wroga, który wybity z rytmu opuścił gardę. Krew trysnęła z piersi sierściucha, skowyt bólu przeciął powietrze i znowu wszyscy wrócili do walki.


Nie inaczej sprawa miała się z oponentem Tahiry, który od razu doskoczył do tego samego ramienia co wcześniej szamotając adeptem zakonu po glebie. Nowicjuszka czuła każdy kamień na trakcie, każdą nierówność i chyba tylko Sakir sam wiedział ile mogło to jeszcze potrwać gdyby nagle nie lunęła z nieba kolejna salwa.

Pierwszym co usłyszała ćwierć-ork poza świstem strzał było skomlenie kundla, który jeszcze chwilę wcześniej babrał się z nią w błocie jak świnia na dożynkach. Dwa groty ubodły boleśnie zwierze i nim trzeci zyskał sposobność dokonać większych szkód spanikowany sierściuch zanurkował między drzewami i zniknął w ciemnościach pozostawiając za sobą przerywaną ścieżkę z kropel krwi. Mniej szczęścia miała za to sama Firemirez, która pozostawiona samej sobie na łasce kapryśnej anomalii pogodowej musiała liczyć się z tym, że nie chroni ją już nic poza zbroją. Deszcz pocisków uderzał w nią raz po raz wydając z siebie dźwięk łamiących się promieni i uderzającej o siebie stali. Kątem oka dostrzegła jak Zyg zgarnia strzałę powyżej kolana, wyje z bólu, dobija ranionego przeciwnika, po czym utykając wycofuje się między drzewa za przeciwległym brzegiem drogi, ciężko opiera się plecami o pień, rzęzi, podnosi wzrok i spogląda na nią akurat gdy strzała trafia powyżej zgięcia w łokciu lewej ręki wojowniczki. Ból jest nieznośny, ale Tahira nie ma czasu na jego kontemplacje, bo za chwilę kolejny pocisk trafia w jej udo, ostatni w zalewie uderzeń. Tym razem dziewczyna odpływa na moment, wizja rozmywa się, cienie wirują przed oczami, szum w uszach ustępuje.

Cyk.

Jakiś hałas...

Trzask.

...coś uderza w jej głowę. Jakiś kamyk, czy co?

- Rusz się! - dociera do jej uszu - Chwyć linę!


Z trudem rozchyla powieki i widzi przed sobą kawałek liny oraz to jak jej przełożony, dzierżąc przeciwny koniec drze się ku niej by wydusiła z siebie resztki energii i przyciągnęła w stronę bezpiecznego zakątka skrytego pod konarami drzew. Słyszy też odgłosy walki, urywane piszczenie, wołania... Eryka? Marii? Trudno powiedzieć, tak ciężko jej utrzymać przytomność, tak ciężko...

Sygn: Juno

Re: Puszcza Goryczki

44
Jeżeli coś mogło pójść nie tak - na pewno pójdzie. Powinna była zrozumieć to znacznie wcześniej. Wszystko działo się bardzo szybko, od niefortunnej sytuacji na drodze aż po starcie z tymi stworami. Trudno było się jej oprzeć wrażeniu, że doszło do najgorszego z możliwych scenariuszy w przeciągu chwili. Siły nie miała wystarczająco by stawić czoła potworności która wgryzała się w jej zbroję, szybkości też jej zabrakło. Zaciskała mocno zęby podczas tej szamotaniny, lecz nie wyszło z tego nic dobrego dla niej.

Uderzyła mocno o ziemię, pod wpływem gnolowej siły. Już w tej chwili, wszyscy skupili na niej uwagę swoich oczu, wpatrywali się jak w obrazek, nie powinni. Zyg powinien był to wykorzystać na swoją korzyść. Ten hałas wystarczająco rozproszył wszystkich by dać przewagę - choć nie zamierzenie. Na swoje szczęście, wykorzystał to, nie widziała tego zbyt dobrze, do jej uszu dotarł jednak odgłos wyjącej z bólu bestii. Miała moment wytchnięcia - bardzo krótki, bo bestia niemal od razu rzuciła się ponownie do jej lewej ręki. Niezbyt wiele była w stanie zrobić z perspektywy w jakiej leżała. Siłowanie się z bestią było sprawą przegraną, zwłaszcza po tym jak została dziabnięta w tą rękę chwilę wcześniej. Stwór mógł robić co chciał, gdyby nie nadchodząca salwa, możliwe, że zrezygnowałby z naramiennika.

Plan Tahiry ostatecznie się powiódł, w krzywym zwierciadle, ale jednak bestia przyjęła na siebie groty strzał - dwa, bo przed trzecim uskoczyła, pozostawiając Tahirę leżącą jak cel treningowy. Nie było możliwości pudła w trakcie takiej ich ilości - któraś musiała dopiąć swego celu, tak też się stało. Została ugodzona dwa razy w miejsca, których sama by nie wybrała i kto wie ile z tych strzał odbiło się od zbroi... Ani kto wyposażył te bestie w tak dobre materiały. To musiała być jakaś większa intryga, lecz na obecną chwilę nie to zaprzątało Tahirze myśli. Obecnie, nie myślała zbyt wiele, ot leżała jak cel do którego można bezkarnie strzelać. Zrobiło się ciemno, kto wie czy nie na zawsze...

Odczuwany ból był swoistym przekleństwem każdego człowieka, to on mówił ci, że żyjesz i pozwalał przetrwać to najgorsze, mówił, że wciąż jest o co walczyć. Nie spodziewała się, że jeszcze otworzy oczy, coś ją obudziło, przez chwilę miała wrażenie, że to sen, lecz ból który momentalnie do niej wrócił otrzeźwił ją momentalnie, choć tylko na krótki moment.
- P-pomóz mi.... - Wycedziła przez zęby, tak jak tylko była w stanie.

Najszybciej jak potrafiła, chwyciła za miecz i zaczepiła go o zaczep przy tarczy w którą wciąż włożona była lewa ręką i choć trudno było nią poruszać, to właśnie pierwszym co zrobiła, było przy pomocy obu rąk zasłonięcie się, jak tylko mogła, by drugą, tą sprawną chwycić za linę i dać się pociągnąć. Nie mogła odsłonić pleców i się czołgać, to byłoby kompletnie samobójstwo.

Re: Puszcza Goryczki

45
Mężczyzna przewiązał sznur wokół ramienia, zaparł się i krzyknął:

- Trzymaj się tam dziewczyno!

Z uporem zaczął ciągnąć linę tym samym wlokąc ją w kierunku drzew. Osłabiona Tahira czuła, że trze plecami o piach, gałązki i kamienie, jednak niewiele więcej mogła zrobić w zaistniałej sytuacji. Trzymała się liny tak mocno na ile pozwalały jej mięśnie świadoma, że mogła być to jej ostatnia i jedyna deska ratunku.

- Jeszcze tylko kawałek, no dalej. - zawołał znajomy głos teraz brzmiąc trochę tak, jakby dochodził z głębi korytarza. Jej powieki stały się ciężkie, a od pasa w dół przechodziły ją dziwne dreszcze i chłód. Walczyła jak mogła żeby nie odpłynąć, ale przygnieciona zmęczeniem nawet nie zauważyła kiedy zamknęła oczy, a kawałek zbawiennego materiału, począł wyślizgiwać jej się palców, trzeć o rękawice.

- Cholera! - jego głos był prawie niesłyszalny, stłumiony.

Tymczasem ona sama leżała bezwładnie na ziemi, zbyt wyczerpana, by choćby poszukać sznura, który uciekł gdzieś bezpowrotnie. Tak bardzo chciało jej się spać, marzyła, by móc odpocząć, choć na moment i niewiele brakło, aby całkiem opadła w odmęty snu, gdy naraz coś nią szarpnęło, chwyciło za ramiona i przeciągnęło jeszcze kilka metrów.

- ...umrzeć... misja... musisz... - pojedyncze słowa docierały do niej gdy mdlała i budziła się na zmianę. W krótkim przebłysku świadomości dostrzegała nad sobą Zyga, a niedługo potem poczuła jak mężczyzna opiera ją plecami o pień drzewa by zaraz szybko i wprawnie zdjąć kilka elementów pancerza.

- Kurwa- - dotarło do jej uszu, zaraz potem usłyszała jak ktoś pstryka palcami tuż koło jej twarzy.

- Hej! Obudź się! Zostań ze mną! - uchylając mimowolnie powiekę Tahira dostrzegła krwawą ścieżkę ciągnącą się od miejsca jej ostatniej potyczki do punktu w którym znajdywała się teraz. Poczuła jak mężczyzna rozrywa jej odzież by dostać się do ran. Na wpół przytomnie widziała jak krząta się przed nią ściskając w zębach nożyk, którym wcześniej rzeźbił w drewnie.

- Hej! Hej! Trzymaj. - ćwierć-ork poczuła jak wkłada jej do ust kawałek drewna - Wiesz jak to działa, nie będzie przyjemnie, ale musisz wytrzymać... gotowa?

Mimo że zapytał nie zaczekał ani chwili by mogła mu dać jakikolwiek sygnał, bezceremonialnie pochwycił promień wystającej strzały i zdecydowanym ruchem przebił jej ciało, by wydostać grot z przeciwnej strony. Ten niezwykle bolesny proces był powtarzany jeszcze kilka razy, a gdy wreszcie wszystkie pociski leżały na ziemi przesiąknięte krwią zakonnik pochwycił rękojeść nożyka i odwrócił się bokiem.

- To jeszcze nie koniec, wytrzymaj. - rzekł, gdy z jego wolnej ręki buchnął krótki, acz intensywny płomień. Jakiś czas później odwrócił się do niej z rozżarzonym ostrzem.

- Zostań ze mną. - zabrzmiał jakby dawał jej rozkaz.

Przypalanie ran było na tyle bolesne, że mdlała jeszcze w czasie gdy krzyczała z bólu. Nie wiedziała co zabije ją najpierw - utrata krwi, czy cierpienie, które było nieodłączną częścią procesu leczenia w polowych warunkach. Po kilku takich "zabiegach" opuściła głowę i całkiem odpłynęła śniąc o ciemnościach.
*** Obudził ją trzask płomieni. Powoli rozchyliła powieki dostrzegając nad sobą różowo czerowne niebo świadczące o tym, że lada chwila słońce zajdzie za horyzont.

- Patrzcie kto to się obudził. - zabrzmiał pozbawiony entuzjazmu głos zokonnika - Spokojnie, jesteś tu bezpieczna... przynajmniej na razie.

Gdy nieśpiesznie odwróciła głowę dostrzegła Zyga siedzącego samotnie przy ognisku i dłubiącego w kawałku drewna, przeżuwał coś nawet nie patrząc w jej kierunku. Ona sama zaś leżała na ziemi przykryta płaszczem mężczyzny. Rany miała opatrzone, przewiązane bandażami, a ekwipunek zebrany w kupę kawałek dalej na wyciągnięcie ręki.

- Nieźle oberwałaś... wszyscy oberwaliśmy. Na szczęście gdy ja wlokłem cię po ziemi Eryk zakradł się na tyły strzelców i narobił trochę zamieszania. Po tym jak opatrzyłem twoje rany poszedłem go wesprzeć. Kilku zabiliśmy, kilku uciekło do lasu, parę razy nam się dostało, nie zaprzeczam, ale jakoś udało nam się w końcu ich stąd przegonić. - westchnął - Te pieprzone kundle... niewiele brakowało, a dołączylibyśmy do tamtych. Nie wierzę, że prawie nas przechytrzyły. - tu kiwnął głową w stronę wywróconej karocy i kilku naprędce usypanych pochówków. W tej samej chwili Firemirez dostrzegła pozostałych towarzyszy - Marię ciągnącą ciała po ziemi, momentami drącą się na kanibala bardziej zainteresowanego trupami, niż pomocą, a także Eryka, który kopał już ostatni dół.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”