Śnieżka

1
Rzeka jak rzeka z tą niewielką różnicą, że akurat ta stanowi naturalną granicę, jest jednym z ważniejszych szlaków handlowych Keronu i potencjalnie może okazać się niezwykle istotna strategicznie. Jest szeroka, spokojna i łączy prowincje Książęcą i Królewską. Jako taka stanowi również naturalną kopalnię złota dla wszystkich, którzy zdołają postawić przy niej tamę, blokadę, przyczółek czy dowolną inną blokadę na której można wprowadzić opłatę. Mimo wszystko nawet tak znaczne i liczne koszty przeprawy, częste postoje i wykłócanie się z każdym kolejnym "strażnikiem rzeki" nie zniechęciły dziesiątek kupców do puszczania tym bezpiecznym, szybkim i wygodnym traktem swoich towarów.
-------------------------------------------------------------------------------------- Stary wojownik stał przechylony przez balustradę i przyglądał się leniwie płynącej rzece. Jak na razie podróż przebiegała spokojnie i bez powikłań. - Stary! Do sznurów! - gdzieś z pokładu dobiegło mężczyznę nawoływanie. Nie mając przy sobie żadnej gotówki, która wbrew pozorom stanowi nawet przydatny element w życiu mężczyzna zmuszony był zaciągnąć się na statek w charakterze majtka. Pomysł właściwie nie był aż taki zły. Darmowy transport, jedzenie może nie zachwyca ale da się żyć i jeszcze zapłacą za to, że pozwala im dowieść się tam, gdzie sam przecież chciał się dostać. Niespiesznie ruszył wziąć się za robotę zastanawiając jak mocno zmieniło się Qerel od jego ostatniej tam wizyty. Kiedy to było? Nawet nie pamiętał. Zresztą, poprzednim razem chyba płynął tam z mieczem i ogniem. A może nie? Ach czas leci tak szybko. Cała ta krew i śmierć stała się tak powszechna, że poszczególne wojny zaczęły mu się mieszać. Cóż, nie ważne.

Na razie istotnym było porządnie zajmować się tym, za co mu podobno zapłacą. Pewnie znów ktoś oszuka go na pieniądzach ale co zrobić? Było nauczyć się liczyć... Tak czy inaczej. Srebro było najmniej istotnym elementem tej podróży. Główną jej zaletą było to, że na wodzie raczej nie ma martwaków. To oznaczało chwilę odpoczynku od zabijania już nieżywych. Poza tym majtkom płacono grosze a na prawdę wartościowe rzeczy zamierzał zdobyć już w mieście docelowym. Niestety jak wszyscy nie potrafiący liczyć skazany był na handel wymienny a kapitan statku nie koniecznie zgodził się zapłacić mu w towarze. Tyle dobrego, że w stolicy Książęcej prowincji na pewno będą ludzie, którzy za większe zlecenia będą w stanie zapłacić jakąś porządną zbroją, mieczem, koniem czy innymi wartościowymi dobrami, które później będzie mógł wymienić na transport do królestwa plugastwa. Jak zawsze kiedy tylko dotarł do miejsca swojej pracy wszyscy sterczący tam wcześniej i obijający się marynarze jakoś zniknęli przesuwając się na inną stronę statku.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Śnieżka

2
Stary elf zabrał się do roboty, bo jakież inne wyjście miał? Czekało go jeszcze dobre kilkanaście godzin harówy, zakładając, że po drodze nikt im nie będzie przeszkadzał. Rześka noc ani nie pomagała ani nie przeszkadzała przy pracy, nie odczuwało się aż tak zmęczenia dzięki lekkim podmuchom wiatru. Zaletami tego rodzaju transportu był również brak monotonnych widoków i regularne wizyty w przyrzecznych osadach. Maeglin Elensar nie miał sposobności, by z kimś pogadać tak więc zmuszony był skupiać się na najgorszych obowiązkach jakie tylko były dostępne na pokładzie. Widoczna niechęć załogi, uniemożliwiała jakiekolwiek układy, a jedyna osoba, w postaci kapitana, ograniczała się jedynie do rozkazów. Krótko mówiąc, jego sytuacja była słabawa.
*** Ciężko było stwierdzić ile dokładnie godzin minęło, ale zanosiło się na codzienne wzejście słońca. Nad lewym brzegiem, w oddali widać było już masywny Szczyt Irios i niczym pieczarki rozstawione osady i wioski wokoło. Raz na jakiś czas postawiony był młyn, czasem nawet z dobudowanym wiatrakiem. Na prawym brzegu, tak jak i na lewym pełno było również pól uprawnych lub terenów wykarczowanych przygotowywany na kolejne pola. Od czasu do czasu widoczna była również obecność elfów, w postaci nowo sadzonych drzew i roślin.

Siwy akurat miał przerwę na szamę, gdy podszedł do niego kapitan. Ściął go wzrokiem i patrzył na niego kilka sekund, sprawiając wrażenie jakby miał zaraz zawrócić, powiedział w końcu:

- Gdzie ty mówiłeś, że chcesz się udać? Do Qerel? Po jaką cholerę ci tam płynąć, jak miasto zamknięte, bo zaraza. Wysadzim cię wcześniej, żebyś jeszcze się nie zaraził.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Śnieżka

3
Fakt, że kapitan chciał się go już pozbyć ze swojego okrętu jakoś długoucha nie zaskoczył. Gorzej z zarazą. Zastanawiał się nad tym chwilę żując bezmyślnie rybę a jego mina przybrała niezadowolony wyraz twarzy. Zaraza to śmierć, śmierć to trupy. Więcej pierdolenia się z nieumarłymi, Sakirowymi fanatykami i znając życie bandą rasistów w zestawie. Poza tym taki problem w mieście portowym mógł oznaczać zagrożenie dla całego kraju. Trupy nierzadko trafiały do rzek zarażając zwierzęta i... - Rozumiem. - odparł przyglądając się do połowy zjedzonej rybie. - Szukam pracy dla najemnika. Najlepiej takiej, w której płacą łupem. - Stwierdził nie przejmując się szczególnie faktem, że brzmi jak bandyta. Leżące pod pokładem wyposażenie w sposób czytelny sugerowało, że nie zarabiał na życie pieczeniem chleba.

Odłożył nadpoczęty posiłek i skierował spojrzenie w stronę lądu. Koncepcja targania na sobie całego swojego wyposażenia, wielo dniowych marszy i niespokojnego snu z ręką na mieczu w żaden sposób do niego nie przemawiała. Z drugiej strony szansa na to, że zaraza wyszła poza Qerel i dotarła do rzeki po której jakby nie patrzeć właśnie płynął sprawiała, że dalsza podróż tą trasą wydawała się być rozwiązaniem jeszcze gorszym. Eh na wojnie wszystko było prostsze. Zawsze znalazł się jakiś dowódca wyznaczony do podejmowania decyzji a w sytuacjach nagłych wszystkie sprawy rozwiązać można było w zgodzie ze starym, wojskowym porzekadłem. "Jeśli przemoc nie rozwiązała twoich problemów, prawdopodobnie użyłeś jej za mało.". Wracając jednak do chwili obecnej mężczyzna zmęczonym ruchem odgonił zbierające się nad jedzeniem owady i nucąc pod nosem szante ruszył do roboty.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Śnieżka

4
Oczy kapitana wwiercały się w elfa i bardzo wyraźnie było widać jak jego niechęć wzrosła. Splunął pomiędzy nich i rzekł:

- Jedyne co ci mogę zasugerować to udanie się do księcia Jakuba. Będzie niedługo potrzebował wojaków, choć nie wiem czy takich jak ty. Może cię zatrudni... po ścięciu łba. A co do twojej obecnej pracy... - mówiąc to spojrzał w miejsce gdzie wylądowała jego ślina. - Wyszoruj tu jeszcze pokład, potem masz dziesięć minut na zebranie swoich gratów.

Nie dając swemu niechcianemu pracownikowi możliwości do dyskusji, odwrócił się na pięcie. Udał się zapewne w którekolwiek miejsce na statku, byle by dalej od niego. Maeglinowi zostało skończyć poleconą mu pracę, bądź nie, i opuścić pokład po spakowaniu ekwipunku. Swą pieszą podróż miał zaczynać z samego rana, gdyż słońce już przedzierało swe promienie na nieboskłon zza horyzontu. Było to chociaż jednym pozytywem w obecnej sytuacji. Nie gwarantowało jednak uniknięcia jakiejkolwiek konfrontacji zarówno z trupami jak i ludźmi. A jak wiadomo, ci drudzy bywali czasem o wiele gorszym zagrożeniem.

Statek powoli, acz nieustannie zbliżał się do lewego brzegu Śnieżki. W okolicy widać było jedynie ruinę młyna, w którym koło dawno odpadło i zaledwie jego niewielka część wystawała znad wody. Dach również nie wytrzymał i osiadł w budynku. W oddali widać było również jakiś budynek, ale ciężko było stwierdzić gdzie Maeglin dokładnie jest i w jakim kierunku się udać. Mógłby pójść w jego stronę, lecz było ryzyko, że straci po prostu czas. W oddali rozpościerały się jedynie pola, łąki i pastwiska, niewiele zaś lasu i nie było niestety żadnej drogi. Byli już około czterdziestu metrów od lądu, elf miał więc chwilę na podjęcie decyzji, aby nie stać i nie zastanawiać się na brzegu.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Śnieżka

5
Mężczyzna przez dłuższą chwilę zastanawiał się nawet nad skróceniem rozmówcy o głowę ale reszta załogi byłaby wtedy utrapieniem. Może później. Może kiedyś. Zmęczonym ruchem żucił na podłogę szatę i przetarł ją butem. Praca szła jak krew z nosa. Na szczęście noc już blisko a po utopcach ani śladu. Trzeba się będzie dobrze wyspać przed zejściem na ląd bo później może już nie być okazji.
- Którędy do tego księcia?
Zapytał już uzbrojony i gotów do pieszej podróży. Teraz, z mieczem przy pasie wzbudzał chyba nawet większą niechęć a i zdawało mu się, że w oczach marynarzy przebłyskuje ten specyficzny rodzaj strachu szczura pod garnkiem. Jakoś nie spieszyło mu się do stawiania przeciw tym wszystkim ludziom bez wyraźnego powodu. Ciekawe co pierwsze: powiedzą, żeby już sobie poszedł czy rzucą mu się do gardła? Tak czy inaczej po drodze warto by zahaczć o ten odległy budynek i spróbować zaopatrzyć się tam w jakieś zapasy.

Swoją drogą ciekawe jak zamierzali wysadzić go bez portu? Przybiją gdzieś tu na rzece czy zwyczajnie wyrzucą go z pokładu? Nie, to drugie chyba wymagałoby zbliżenia się do niego a na chwilę obecną nikomu nie było spieszno podejść na dystans trzech metrów. Cóż, za chwilę będzie wiedział a dalej zostanie mu marsz i samotny trakt. To też miało swoje zalety. Towarzystwo załogi już dawno zaczęło go męczyć.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Śnieżka

6
Obrazek
Nachodził zmierzch. Słońce słało się ku upadkowi na rzecz jednego ze swych bliźniaków. Ten gościł dzisiaj niebywale wcześnie, bowiem nim dzienna gwiazda zniknęła, na horyzoncie wznosił się serowy olbrzym. Migotał delikatnie, odbijając blask zapomnianych przez herbian gwiazd. Kapitan kajuty oznajmił wszem i wobec, iż do brzegu podbiją dnia kolejnego, gdy poziom wody być może podwyższy się. Obecna postać groziła osadzeniem łajby na mieliźnie. Ponadto widoczność utrudniłaby odpowiednie sterowanie łodzią, a marynarze - jak to marynarze - wzrok mieli zawsze słaby. Powiadano, że to za sprawą różnych trunków nieznanego pochodzenia, lecz gdzie leżała prawda, tego nie wiedział nikt.

- Weźcie no zarzućcie liny, bo nie podpłyniemy - oznajmił charczącym głosiskiem kapitan, po czym splunął nieelegancko za burtę - Nie zamierzam zmoczyć towaru z Saran Dun, bo te wymoczki ze stolicy znowu nie zapłacą ani grosza, tfu! - mowa była o składach kilku skrzyń oraz beczek, które transportowali nie wiadomo w sumie dokąd. Starszy elf zyskał wyłącznie informację odnośnie wysyłającego towar. Rodzaj, punkt docelowy wciąż pozostawały okryte płaszczem niewtajemniczenia.
*** Noc zdawała się przebiegać spokojnie. Jak orzekł kapitan, podczas pełni poziom wód wzrastał cyklicznie. Nikt nie dostrzegł, że owe przypływy w perspektywie czasu zdawały się coraz obfitsze. Nagle! Zerwał się wiatr, tafle niespokojnej cieczy uderzały w drewniany masz, mocząc pokład. Wszyscy wstali na nogi. Zaalarmowani pojękiwaniem wartujących towarzyszy, poczęli doglądać sterów i lin, za sprawą których ulokowali statek w jednym miejscu. Było jednak za późno. Siły natury przewidziały odmienny scenariusz. Liny pękły, a całość objęła przeciwny, niż zaplanowano, tor podróży. Zerwały się i żagle. Wypadło kilka niedokładnie związanych skrzynek. Na pokładzie zapanował chaos, a między nim Maeglin, który nie mógł nic poczynić, gdyż znał się wyłącznie na bitce. Trzask! Odpadająca bela rąbnęła go w czerep, aż nieprzytomny stracił kontrolę, zaliczając frymuśną glebę.

- Kurwa! Wywiało nas na wschodni brzeg! - usłyszał elf, budząc się z promieniującym bólem w potylicy. Słonce objęło jego zmarszczone czoło, rzucając nowy obraz kolejnego dnia. Statek, a raczej jego pozostałość, była w opłakanym stanie. Zdemontowany maszt, roztrzaskane żagle i dziura na dziurze. Nad i pod pokładem. Statek wbił się na okoliczna mieliznę, nie mogąc ruszyć z miejsca. Byli prawie przy brzegu, jakby dziwnym trafem los chciał, aby przycumowali właśnie tutaj.

- Argg! - wyjęczał któryś z niedobitków załogi. Świst, pisk, krzyk. Strzała w krtani majtka wskrzesiła wojowniczy zapał. - Co jest, kurwa? - zaryczał kapitan spoglądając na brzeg, którego gładki grunt szybko ustępował miejsca rozrastającym się drzewom, krzewom i pnączom. Las, to był las.

Białobrody elf ostatkiem sił próbował powrócić do pełni życia, lecz uderzenie zdawało się wciąż ograniczać jego możliwości na czynny udział w czymkolwiek. Chociaż bardzo tego pragnął, ograniczył się do nasłuchiwania odgłosów... No właśnie czego? Syk ostrzy, tryskająca jucha. Znał go dobrze, to była walka. Bardzo krwawa bitka należało zaznaczyć. Ktoś ochoczo eliminował przeciwników jeden po drugim. Maeglin domyślił się, że stroną posuwającą się naprzód z pewnością nie są jego towarzysze podróży. Bam! Ciało kapitana runęło obok elfa naznaczone ostrzem w śródpiersiu. Jako ostatni musiał uciekać z pola walki. Czy powrót na uwięziony statek był dobrym wyborem? Nie.

Jest jeszcze jeden! - rzucił delikatny kobiecy głos, komponując się z odgłosem wskakujących na pokład stóp. Elf poczuł jak drobna dłoń chwyta go za ramię, próbując odwrócić twarz. Światło odbitego sztyletu przeniknęło tęczówkę, wiedział że to już koniec...

- Nie! - wtrąciła inna kobieta - Malash elore! - dodając w obcym języku. Na komendę odstawiono oręż, jednocześnie opuszczając starca, by od tej pory o własnych siłach spoczywał na maszcie. Podniósł wzrok, dostrzegając dwie kobiety. Białowłose driady o śnieżnej skórze. Odziane - praktycznie nagie - w drobne przepaski i przeplecione rzemykami tarczki. Obfite ozdoby, pazury, korale.

- Valash ulgur - odparła stojąca bliżej istota. Spiczaste uszy pozwoliły rozpoznać pochodzenie kobiety. Była to elfka. O długich jasnych włosach, białych ustach. Niebieskich prawie zatraconych w śnieżnej gamie oczach. Przy pasie miała przepięty długi miecz, a pod okrywającym ciało płaszczem zadawała się skrywać jeszcze więcej niebezpiecznych zabawek. Zza niej wyłoniła się kolejna, o cieplejszym usposobieniu. Włosy miała krótkie i spięte ku górze. Dzierżyła w dłoni drewniany kostur osypany białym pyłem na szczycie. Ciało przyozdabiały liczne dodatki, w tym szara skóra zwierza i inne twory tego samego pochodzenia.

- Jest jednym nas - wtrąciła czarodziejka.
- Nigdy nie będzie jednym z nas - skwitowała wrogo nastawiona wojowniczka.
- Malash elore! - powtórzyła - Siostra Orsula zechce go zobaczyć.
- Zabije cie... argh - powściągnęła język chowając sztylet do cholewki buta. Potem odstąpiła od elfa, idąc gdzieś w kierunku, wspomnianego przez żywego wtedy kapitana, towaru z Saran Dun.

- Jestem Irina - przedstawiła się kucając przed elfem. Czuł się znacznie lepiej. Ból z każdą chwilą malał, a siły witalne wracały. Mógł wstać i rozmawiać. Lecz czy pochopne ruchy były rozsądne wobec tychże niebeziecznych elfek?

- Musisz udać się z nami do naszej Pani. Ona Ci wszystko wyjaśni - narzuciła swą wolę dosyć mentorskim tonem, jakoby nie biorąc pod uwagę sprzeciwu.
Spoiler:

Re: Śnieżka

7
Sporo się działo i chociaż noc zdecydowanie należała do tej miłej kategorii "ekscytująca i pełna przygód" to w tym wypadku starcowi przyniosła jedynie ból głowy i ogólne skołowanie. Właściwie ta część również stanowiła nieodłączny element nocnych igraszek jednak zazwyczaj wiązał się on z kacem albo jakąś bijatyką a nie ciosem w głowę. Chociaż? Właściwie istniała całkiem realna szansa na to, że nieźle wczoraj na tej łodzi pochlali a Maeglin nadal był pijany bo to, co zobaczył po przebudzeniu jakoś nie specjalnie układało mu się w spójną całość. Burza? W porządku, to kojarzył. Uderzenie? No było coś takiego. Masa trupów i jakaś elfia amazonka? O? To już coś nowego. Rozmowa w dwóch językach była w pewien sposób interesująca bo z tego co zrozumiał dotyczyła się jego życia lub śmierci ale na ten moment bardziej zajmowało go bezskuteczne usiłowanie określenia gdzie jest ziemia oraz jak się z niej podnieść. Kiedy już w końcu odzyskał jako - taką zdolność mowy jęknął za odchodzącą elfką:
- Gdzie Twój honor wojowniczko? Podnosisz nóż na półprzytomnego starca?

Jego głos brzmiał poważnie choć zdanie w oczywisty sposób było prowokacyjną kpiną. Następnie posłał czarodziejce uprzejmy uśmiech odpowiadając na jej powitanie.
- Miło mi Cię poznać Irino. Na imię mi Maeglin.
Spokojny ton nieco załamał się kiedy stęknął wstając.

Kobieta sprawiała wrażenie raczej zimnej i mało przyjaznej ale koniec końców pomogła i nawet zniżyła się do poziomu leżącego starca więc nie widział powodu dla którego miałby nie spełnić jej żądania. Poza tym sytuacja nie sprawiała wrażenia takiej, na jaką miałby wybitnie duży wpływ. Nie czół się jeszcze na siłach, żeby stawiać opór uzbrojonej grupie. Najpierw trzeba było przyjrzeć się im uważnie, stwarzać pozory słabego i odpocząć. Ze szczególnym naciskiem na to ostatnie. Poza tym kobiety nie wzbudziły jego zaufania. Ludzie (jak i nieludzie) witający go bronią i przymusem zazwyczaj wywoływali takie odczucia. Poza tym zbliżając się do niego i kucając kapłanka nie zdradziła oznak odrzucenia, obrzydzenia czy strachu a to samo w sobie było bardzo podejrzane. Obce, miłe, przyjemne i w pewien sposób wyjątkowe... ale podejrzane. Pozbierawszy się z ziemi rozmasował zesztywniały kark, przeciągnął się chrupiąc kręgosłupem i ruszył za wojowniczką. Cóż, zobaczymy dokąd go ta podróż doprowadzi.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Śnieżka

8
Wojowniczka w istocie rzeczy nie pragnęła wchodzić w gorliwą dyskusję z nieznajomym elfem w podeszłym wieku. Chociaż różnili się odcieniem skóry, wciąż wiązały ich nici podobieństwa, co do pochodzenia oraz śnieżnobiałego odcienia miękkich tworów naskórka. Bardziej skłonna do rozmów czarodziejka - Irina - potakująco kiwnęła głową, wartko uciekając z pola widzenia mężczyzny. Nim mistrz ostrza zdążył się zorientować w terenie, dostrzegł, iż właśnie jego ostrza brakuje. Było ono upięte przy pasie elfki - tej samej, która nie wyjawiła swego imienia.

Kobiety zajęte były transportowanie skrzynek i beczułek z zdezelowanego po nocnej burzy pokładu. Wartko uwijały się z kolejnymi pakunkami, jakoby ich drobne ciałka kumulowały o wiele większe pokłady siły, niż można było podejrzewać. Meaglin, o ile finalnie zebrał się z wraku statku, na niewielkiej plaży. Tej samej, która w mgnieniu oka przeradzała się w bujny las pełen gęstych krzewinek i ciemnych pól, skąd nie dopływają promienie słońca hamowane w koronie drzew. Dostrzegł niewielki, a zarazem niespotykany o frymuśnych kształtach i żaglach powóz. Zaprzężony przez jasnego rumaka, szybko wypełnił się przemyconym ze statku towarem.

Mijająca w trakcie rozładunku wojowniczka nieprzychylnym okiem spoglądała w kierunku elfa. Surowe spojrzenia jawnie świadczyły o braku zaufania, stąd skonfiskowany oręż. Nie można było winić kobiet, nie wiedziały z kim przyszło im obcować, tym samym musiały zachować środki ostrożności.

Pakunek załadowano, a śnieżna elfka, która zdawał się pałać magią, zasiadła za sterami dziwnego wozu. Dwa cmoknięcia wystarczyły, żeby wielkie koła i czerwone żagle zniknęły gdzieś pośród drzew.

Udali się do Puszczy Goryczki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”