Re: Trakt ku Stolicy

46
Młodego rycerza mienili Georgiem i nie nadawano mu żadnych przydomków. Sam rycerz był temu przeciwny, póki na żaden szczególnie sobie nie zasłużył.
Tak więc Georg zniknął im na jakiś czas, aby wdać się w bardziej konkretną rozmowę ze zwiadowcami. Jako iż czynili to na osobności, ani Harman, ani jego pan rycerz nie mieli okazji posłuchać o szczegółach.

- A niech mnie... - Powróciwszy, spojrzał do kociołka. - Twój apetyt nie przestanie mnie zadziwiać chłopcze... Niczym studnia bez dna. - Rzucił. No ale nie żeby się złościł, bliżej było temu do wesołości.
- Ile Ty, mówiłeś, masz wiosen?... Czternaście? - Przyjrzał mu się. - To ani chybi wielki będzie z ciebie mąż. I może... szeroki.

Uraczył ich krótką opowieścią o swoim tatku, który na starsze lata słabował na nogi i nie mogąc już walczyć ani specjalnie chodzić, przyjemność znalazł w jedzeniu. Ów tatulek, Joseph miał na imię, tak się roztył, że już nawet do wychodka go trzeba było nosić. Brakło w tej opowieści wesołości, albowiem los pasibrzucha był nie do pozazdroszczenia. Przestrzegł zatem młody rycerz giermka, aby nadto sobie nie folgował i zachowywał częściej większą wstrzemięźliwość.
*** Leżał na posłaniu - na jednym boku, na drugim, na plecach. Powoli czujność ustępowała umiłowaniu do snu, a oczy młodzieńca jęły się kleić. Stary natomiast za nic nie mógł zasnąć, bo po posiłku zdarzyło mu się złapać wcale nie taką krótką drzemkę - uroki starczego życia, w tym właśnie rozregulowana senność. No... wstaje taki z brzaskiem, za dnia przysypia i w nocy się budzi.

Myśleli, że zasnął.

- Prawdę mów... - Usłyszał głos starego. - A co ze śladami tego, co ciągnęło, e?
- Lepiej wam będzie spać, jak nie powiem. - Odparł Georg.
- Może tak, ale chcę wiedzieć.
Młody westchnął. - Ludzkie.
- Że co?... Ludożerce? Znaczy te... kanibale? - Jego pan, nie dało się ukryć, zdziwiony był.
- Może... Choć dla mnie to za wcześnie.
- Prawda, walki się nawet nie zaczęły. To co więc, kulty jakieś mroczne? Sabaty?
- Pewnikiem. Tfu, psie syny.

Re: Trakt ku Stolicy

47
- Haha. - Zaśmiał się krótko giermek z ciepłym uśmiechem na twarzy.- Nie wiem, jakoś tak mam, Ser. Po treningach często tyle jadałem, bo zawsze byłem głodny jak wilk wtedy! Heh.- Odrzekł wesołym tonem, bo w końcu po tylu godzinach podróży mógł pozamieniać parę słów ze swoim panem rycerzem.
- Ano, czternaście.- Rzekł, odwzajemniając spojrzenie z uśmiechem.- Siła, moc, kiełbasa jak to mówią w karczmach, a tak na poważnie, to mam nadzieję wyrosnąć trochę nad mych starszych braci, bo oni też sporzy są, więc sporo przede mną do ich poziomu.- Potem zaczęła się opowieść o starym rycerza Raina, co to podobno takich grubolem był, że nawet do wychodka sam nie umiał się przejść. W sumie to smutne trochę, że chłop musiał tak się zmarnować i jego śmierć nie była godna rycerza, ale cóż, taki już był efekt wieku, ale Harman był młody, więc się nie przyjmował taką możliwą przyszłością. Oczywiście grzecznie przytakną na pouczenie rycerza, by zaraz udać się na koce.
Po dłuższym czasie przewracania się na kocu i myśląc o jeszcze smaczniejszej kolacji, jaka może zostać jutro ugotowana, to nagle usłyszał jakąś rozmowę.Ićcie spać, łaaag. Rzucił w myśli, ziewając troszku, ale nagle się rozbudził na słowo Kanibal. Yyyyy, co? Bogowie uchowajcie nasze dusze podczas tej nocy! Moja noga nikomu nic nigdy złego nie zrobiła! Sabaty!? Tfu! Sakir'e daj nam siłę, żeby to wytępić w przyszłości. Młody przetarł tak swe oczy i oparł się o ścianę wozu, żeby to móc usiąść do paniczów bokiem.- Nic z tym nie zrobimy, Ser? Przecież to bogowie każą takich ścigać i chronić ludzi przed takimi.- Spróbował rzucić tak do panów rycerzy przekonującym tone

Re: Trakt ku Stolicy

48
Georg westchnął. - Ja mam swoje rozkazy, swoją powinność. Nie mogę się uganiać za nie wiada czym po lesie i narażać swoich ludzi. Czasu też nie mogę marnować. A Tobie też nijak pchać się do lasu... Jeszcze nie wydobrzałeś i ledwo samemu kuśtykasz, tedy nawet byś walki nie powąchał. - Ton sugerował, że rycerz wcale nie zamierza się tłumaczyć i żadnej powinności do latania za kanibalami nie czuje. Niemniej, nagana to też nie była.

Stary tylko wzruszył ramionami. - On ma rację, Haramanie. Zbytnio słaby teraz jesteś, by wojować, musisz wydobrzeć. - Położył mu rękę na ramieniu i pokazał nieco wybrakowany, starczy uśmiech. - Byłem i ja w tym wieku. Wierzyłem tedy, że jestem nieśmiertelny, nie do pokonania i, że nic mi się przecież stać nie może, bo opaczność zawsze mnie od śmierci uchroni. Ale z wiekiem przyszła też mądrość i wiem ja, że o życie należy dbać a pochopności się wystrzegać jak zła. Rozumiesz, chłopcze?

Re: Trakt ku Stolicy

49
- Rozumiem, Ser. Macie rację.- Rzekł chłopak grzecznym tonem, bo młody rycerz miał wiele racji, a na dodatek gnał go obowiązek zapewne jego Seniora bądź własny interes. Każdy chciał wzmacniać swoją pozycję, więc młodzik nic całkowicie nie miał co do deklaracji Pana rycerza. Przeniósł on tak swoje żywe spojrzenie na Ser Dziadka, który to zaraz położył mu dłoń na ramieniu. Stary miał wiele racji w tym, co mówił, ale młody nie dał się całkowicie zgasić w środku. - No... - Mówiąc to, pokręcił głową na boki, szukając tak okiem jakiejś wskazówki w tej sprawie, ale nic owej pomocy nie mogło dać.- ...dobrze, Ser, ale gdybym miał sprawną nogę, to tylko czekałbym na pozwolenie od was, by za tym ruszyć.- Powiedział piwnooki, pokazując skinieniem głowy tamtejszy las schowany w cieniach nocy. No dziadek ma rację, z taką nogą zbytnio nic nie zdziałam. Westchną młody, posyłając spojrzenie ku zbitej nodze, która pociągnęłaby młodzieńca zapewne na śmierć podczas walki. Oj Bogu. Wrócił on tak wzrokiem do Pana Raina z lekkim uśmiechem.- Rozumiem, nie ma co szarżować.- Przytakną słowom starszego, bo nie pozostało nic innego, by to jeno wydobrzeć, bo starsi są mądrzejsi, więc trzeba się ich słuchać. Jeśli nie było co innego do roboty, to udał on się najzwyczajniej spać.

Re: Trakt ku Stolicy

50
Bez możliwości sprawnego manewrowania był skazany porażkę w walce z chłopem uzbrojonym w kija, a o walce z niebezpiecznymi bestiami czy wytworami czarnej magii, których w towarzystwie potencjalnych kultystów można się było spodziewać, nawet nie było mowy.

Rycerz pokiwał głową. Twarz oszpecił mu gniewny grymas. - I co byś chłopcze uczynił, gdybyś był zdrów a i gdybym ja Ci na coś takiego zezwolił? Co byś uczynił, gdybyś znalazł tych winnych? A co byś uczynił, gdyby posiłkowali się magią lub faktycznie mieli na swoich usługach potwora? - Podniesiony ton głosu starego zakrawał o naganę. Georg im się przyglądał, z poważną miną oczekują odpowiedzi młodzika.
Ooo... stary jeszcze nie skończył. Bynajmniej. Miał urwisa wychować, i choć zaprawdę go miłował, a może i przez to tym bardziej, czasem musiał okazać srogość.
- Cóż sobie wyobrażasz? Że z mieczem w dłoni pognasz samojeden na wszystkie zło świata i je zwyciężysz? Zła tyś jeszcze nie widział. - Syknął. - Prawdziwego. Które miota tłumami dzielnych mężów, jakby byli lalkami ze szmatek. Ej chłopcze... żenić już by Cię można było a ty ciągle sam jak dziecko mówisz. Pomyśl lepiej, bo ja nie wiem, jak Twojemu ojcu miałbym tłumaczyć, że jego syn sczezł nie wiada gdzie.

Odwrócił się i położył. Młodszy rycerz wzruszyła ramionami i też położył się na swoim posłaniu. Harman natomiast... miał całą noc przed sobą i mógł sobie spać lub rozmyślać. Cokolwiek.

Rankiem obudził go jego pan rycerz, gotowy do drogi. Pomogli sobie przyodziać pancerze nawzajem z młodszym rycerzem.
- Pospałeś. To dobrze, trzeba Ci sił. A teraz jedz szybko, bo zaraz ruszamy. - Oznajmił, podając mu miskę z kawałkami zimnego kurczaka, serem oraz pieczonymi ze smalcem plackami. Do picia dostał bukłak z piwem.
Większość obozujących zaprzęgała zwierzęta, składała manele, gasiła ogniska. Od strony zrujnowanej wsi wciąż buchał ogień trawiący zmarłych mieszkańców.
- Bogowie byli z nami. Nic się w nocy nie stało. - Obok nich pojawił się Georg, ciągnąc za uzdę swego siwego wałacha, podjezdka. - Rychło, chłopy! Rychło! To za dwa dni wieczerzać będziecie w zamku! - Pogonił ludzi.
*** Prawdę powiadał, bo po dwóch dniach nieco trapionej mżawkami wędrówki, późnym popołudniem zobaczyli jezioro i stojący na jego środku zamek. Z daleka widać było dwa pasy murów okalających niewielkie donżon - poniżej kryły się pewnie i inne budynki. Wracając zaś do samego muru - trudno było ocenić jego realną wysokość z tej odległości, ale należał do niemałych. Okrągłe wieże, ani chybi też hurdycje - tyle widać było z daleka.
Z wysepki biegły dwie drogi a na brzegu, po każdej stronie wzniesiono warowne przyczółki, zwane też hormwerk. Pełniły one rolę dziedzińców zewnętrznych i połączone były cyplem, który nie miał połączenia z zamkiem na wsypie. Obie budowle były niewielkie, składały się wyłącznie z murów, czterech wież i ukrytych budynków; każda posiadała własną fosę, tedy stanowiły jak gdyby małe wysepki.

- Oko Lwa. - Rzucił młody rycerz, zbliżając się konno do giermka. - To jest nasz cel.
Ostatnio zmieniony 23 sty 2018, 20:48 przez Kanel, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Trakt ku Stolicy

51
Harman poczuł się strasznie głupio na słowa starszego. Młody chciał tylko dobrze, on zawsze chciał czynić dobro, choćby miałoby to muskać krawędź możliwości śmierci bądź wiecznej blizny. Chłopak chciał coś powiedzieć.- Ja... - Dziadek jednak mu przerwał kolejnym pouczeniem, na które jeszcze bardziej głupio zrobiło się młodszemu. Przegryzł on wargę, nie wiedząc, co ma powiedzieć rycerzowi. W ogóle nie wiedział jak się wysłowić na to wszystko. Czy wyobrażenia siebie jako błędnego rycerza to coś wiele? Noszenie białej zbroi i dosiadanie białego rumaka było niemożliwe? Rycerze nie byli nieśmiertelni? Deraz spojrzał na swoją nogę, to dotknął się po boku prawej głowy, gdzie był bandaż zasłaniający oko. To wszystko w niego strasznie uderzyło. Przez całe życie wyobrażał sobie znacznie inny żywot podczas walk. Przykrył się tak, bardziej czym tylko mógł i położył sobie głowę na kolanach. Wszystko to było kłamstwem. Rzucił smętnie w duchu młodzik.Rycerz nie jest nie do zabicia. Westchnął tak ponownie i poprzemyślał wszystko jeszcze raz. Blondas był niezłym optymistą, więc przez te przemyślenia powstał trochę inny tok rozumowania tego wszystkiego. Teraz rozumiem. Następnie najzwyczajniej ruszył on spać. Śniąc o tym, jak to godnie powinien zachowywać się mężczyzna i zarazem rycerz.

Spał on długo i bardzo nieruszonym snem, więc było to najzwyczajniejszą tradycją u chłopaka. Spania najczęściej robił sobie tyle, że potrafił spać nawet po jedenaście godzin, ale gdy się obudził, to potrafił tryskać taką energią, po której byłby w stanie przez dwa ostro pracować.
- Się robi.- Odrzekł zaspanym tonem młodzieniec, by zaraz to się zabrać za pałaszowanie śniadania z piwem. Wiadomo piwo lepsze od wody, bo mniej możliwych zarazków.
Zaraz potem sam założył przyszywkę i jechał tak u boku jednego z woźniców.
*** Młody oglądał z podziwem zamek, bo sam jako szlachcic posiadał tylko zgliszcza swojego, który spłonął z niewiadomych powodów, a na dodatku jego dwóch starszych braci było przed dziedziczeniem, więc nie było szans nawet na zgliszcza. Zaraz potem spojrzał na rycerza, który go zagadał.
- Nazwa sama z siebie, czy jakiś powód, Sir? - Spytał ciekawski giermek, bo było widać, że się zainteresował zameczkiem. Gdyby może był o dwadzieścia lat starszy, to by pochwalił się zamkiem swego rodu, ale no cóż...teraz to jest spalony kamień, a nie siedziba. Jak będę starszy, to wygram jakąś nagrodę turniejową i go odbuduję. Oczywiście, jeśli to było w wiedzy giermka, to nie pytał, tylko sam spróbował zabłysnąć swoją ciężką nauką herbów wielkich rodzin oraz ich historii, bo sam rycerz miał herb pana na długim pazurze.
Spoiler:

Trakt ku Stolicy

52
POST BARDA
Późna wiosna 91 roku...

Któż by się spodziewał, że Królewską Czarodziejkę Isabellę Décolleté oddelegują do takiej dziury, ignorując jej cenne, magiczne rady? Tak się jednak stało nie dalej niż trzy, cztery miesiące temu. Znajdująca się wtedy w Qerel Isabella dostała informację dosyć niespodziewanie, będąc w trakcie swoich zwyczajowych obowiązków – z racji swoich uzdolnień magicznych ukierunkowanych między innymi ku uzdrawianiu, a także wiedzy na temat ziół i alchemii, została ona wysłana na jeden z posterunków granicznych z Królewską Prowincją jako wsparcie medyczne. Rozkaz nadszedł ze strony Stelli Tiannan, członkini rady księcia, jego pierwszej magini, a podpisany był także przez samego Jakuba. Ustosunkowano tę sytuację obawą przed kolejną zarazą mogącą wybuchnąć w mieście portowym; wszakże nie dalej niż kilka lat temu podobna sytuacja niemalże złamała Qerel i rozsądnymi były obawy o kolejną plagę. Ryzyko zwiększali uchodźcy, którzy szukając lepszego miejsca do życia, tracąc dom, przybywali do grodu szukając pomocy. Na mieście zaś Isabella dowiedziała się 0 kolejnej decyzji Jakuba; rozpoczęciu budowy nowego miasta dla koczujących pod murami.

Pobyt na posterunku granicznym był w większości czasu po prostu nudny. Czarodziejka, pomimo starań żołnierzy nie miała zapewnionych godnych jej osoby warunków, a ci wszyscy biedni uchodźcy nie zjawiali się tak często, jak można byłoby pomyśleć po ilości zbrojnych kręcących się po okolicy. A tych było dużo, jakby wszyscy możni nagle oddelegowali wszystkich swoich ludzi do pilnowania traktów i lasów. Co jakiś czas oczywiście się zjawiali, a rutyną było po prostu sprawdzenie, czy mają jakieś objawy choroby, pokroju gorączkę, tajemniczo wyglądające narośle i klasycznie rzucenie zaklęcia mającego ewentualnie tę chorobę usunąć. I o ile czynności Isabelli odbywały się we względnym spokoju, o tyle później zaczynały się dramaty. Rozkazem wojskowych była konfiskata CAŁEGO dobytku, jaki przynosili ze sobą podróżnicy, łącznie z aktualnym odzieniem. Jednak burdy z tym związane były niczym w porównaniu do ludzi, którzy okazywali się być chorzy. Dość rzec, że niektórzy byli tak zdesperowani, że próbowali forsować posterunki, a czasami atakować Isabellę.

Kobieta zapamiętała sobie, aby omijać pobliski zagajnik, gdy paliło się akurat spore ognisko.

Oprócz okazjonalnych rozrywek, jakimi próbowali raczyć ją żołnierze, pokroju gra w kości, wieczorne picie bimbru ku oczyszczeniu ciała z zarazy, nie było nic do roboty. I Czarodziejka sądziła, że zostanie tak, cytując komendanta posterunku: do usranej śmierci, dopóki nie nadeszła równonoc wiosenna. W południe magini poczęła źle się czuć, mając wrażenie, że jej skóra się pali pomimo względnego, wczesnowiosennego chłodu. Żołnierze słowem nie pisnęli, ale omijali kobietę szerokim łukiem... i zasłaniali przy niej nos i usta. To było jednak nic w porównaniu do krwawego słońca, które w tym samym czasie się pojawiło na niebie. Zaćmienie, sprowadzone przez obydwa księżyce, trwało trzy dni i to był naprawdę okropny okres dla wszystkich. W dzień jeszcze było spokojnie, ale w nocy, bezgwiezdnej, z pomarańczową łuną na widnokręgu, wyszły z cieni potwory. Ścierwojady, czy inne mary normalnie kryjące się przed ludzkim wzrokiem, atakowały wszystko, co się rusza, za cel obierając sobie oczywiście posterunek. Wojowie obronili się, ale nie bez ofiar. Zaś jeśli Isabella próbowała pomóc swoją magią... takiego spektaklu elektryczności na pewno w życiu nie widziała. Złocisty piorun kulisty zaczął strzelać błyskawicami, trafiając w przypadkowe rzeczy... i istoty. Najgorsze było to, że kobieta straciła nad nim kompletnie kontrolę.

W końcu jednak koszmar Zaćmienia zakończył się i Czarodziejka powróciła do swych obowiązków, odczuwając tym razem wyraźną niechęć żołnierzy do siebie. Wszystko jednak zmieniło się jednego dnia.

Najpierw zauważyła gromadzących się coraz więcej i coraz bliżej piechurów. Potem zaś zaczęły przejeżdżać wozy z ciężkim zaopatrzeniem, w tym balisty i tarany, aż w końcu i trafił się posłaniec z listem. Notka, czytana przez komendanta, rozniosła się echem po wszystkich głowach, a jej treść brzmiała następująco:
Spoiler:
Wojna. W końcu rozgorzała, po tylu latach i takiej ilości planowania, knucia i spisków. I zanim dobrze Isabella mogła oswoić się z tą myślą, przybył pierwszy trzon książęcych wojsk, w całej swej okazałości powiewając chorągwiami, trzeszcząc opancerzeniem i przynosząc smród potu, końskiego łajna, a także hałas. Posterunek graniczny zamienił się w tymczasowe obozowisko do czasu przybycia samego księcia i jego świty. Już teraz zaś w potężnym namiocie zjawiło się kilka osobistości z jego rady, w tym generał Arthur Chantellier, szpiegmistrz Rodryk Stedinger i oczywiście Stella Tiannan. Nieliczni magowie podlegli pod Jakuba także się zaczęli zjeżdżać i magini zażyczyła sobie spotkania z nimi w celu uzgodnienia działań magicznych, jakie będą podejmować w trakcie wojny, która raczej wiadomo, że się odbędzie. Konflikt braci nigdy się nie skończył i żaden nie odda ot tak korony drugiemu, choćby świat się walił.

***
Wnętrze namiotu było skromnie urządzone, naprędce, aby można było szybko się spakować i ruszyć w dalszą podróż. Postawiono w nim krągły stół zawalony aktualnie mapami i pionkami. Proste krzesła obstawiały jego obwód, pozwalając gościom na odrobinę wygody podczas obrad. Na jednym z nich siedziała właśnie Stella Tiannan – kobieta mocno po trzydziestce. Miała ostre rysy twarzy niczym wykładowczyni z uniwersytetu i równie zaciętą minę. Ubrana była w elegancki, podróżny zestaw – czarne spodnie, wysokie kozaki z małym obcasem, błękitną koszulę i ciemnobrązowy kubraczek. Jej płaszcz był przewieszony przez krzesło. Jasne włosy upięte miała mocno z tyłu kilkoma srebrnymi wsuwkami.

Isabella. Miło cię widzieć. Jak minął twój pobyt na posterunku? Zaćmienie mocno ci się naprzykrzyło? — powiedziała uprzejmym, acz bezbarwnym tonem. W swej wypowiedzi piła oczywiście do faktu, że Wielka Koniunkcja, jak niektórzy zaczęli nazywać krwawe zaćmienie, afektowała każdego maga na Herbii, o czym dowiedziała się dopiero później.

Inni Czarodzieje jeszcze się nie pojawili.

Trakt ku Stolicy

53
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Isabella stawiła się w namiocie, gdy zaanonsowano jej o zbliżającym się zebraniu. Wyglądało jednak na to, że zjawiła się pierwsza, jeśli nie liczyć nadwornej czarodziejki, Stelli Tiannan i niekwestionowanej liderki całego czarodziejskiego skrzydła, które wspierało księcia Jakuba w jego zmaganiach o tron, do tej pory zakulisowych, pełnych intryg i przepychanek politycznych, o których miała blade pojęcie. Teraz jednak mieli, w końcu, ruszyć na wojnę. Książę Jakub wreszcie uznał, że pora jest odpowiednia, choć ona sama powiedziałaby, że jest to ostatnia możliwa pora. Czarodziejka skłoniła uprzejmie głowę Stelli i wymieniła z nią formalne przywitanie nim zajęła jedno z wolnych miejsc, w pewnym oddaleniu od kobiety. Do tej pory nie miały szczególnie dużo okazji do rozmów i nie można było mówić o jakichkolwiek stosunkach między nimi, choć sama Isabella nie pałała do niej szczególną sympatią. Być może to przez jej aparycję, typowo nauczycielską, spędzającą jej sen z powiek podczas jej nauki w Akademii, a może to przez ten głos... a może była zwyczajnie zazdrosna. W każdym razie to Stella, a nie Isabella była tu najważniejsza i zgodnie z dobrym wychowaniem zajęła miejsce dalej, uznając miejsce które zajmowała Tiennan za szczyt stołu i miejsce honorowe, miejsce gospodarza i przywódcy, a ona, z racji swej pozycji, winna zająć miejsce w pewnym oddaleniu. Z jednej strony burzyło się jej poczucie dumy, z drugiej jednak strony im dalej od Stelli tym potencjalnie lepiej dla niej. Dawało jej to dobry widok na starszą czarodziejkę, ale była poza bezpośrednim kontaktem. Niech inni pójdą na jej żer, jeśli do żerowania dojść by miało.
- Zależy co należałoby rozumieć mówiąc "naprzykrzało". Powiedzieć, że ciągnęły się za mną zapachy najgorszej, zabitej dechami, chłopskiej dziury tego królestwa, to mało powiedziane, a fakt, że nawet żołnierze, którzy wszak do osób dbających o higienę nie należą, mało nie zwracali tego co mieli w swoim żołądku, dobitnie wskazuje na małą niedogodność w jakiej się znalazłam. Zresztą, nawet obecnie ta masa ludzka, która tutaj ściągnęła zapachem przypomina najlepsze perfumy, jeśli porównać go z mym żałosnym stanem podczas zaćmienia. - Czarodziejka zmarszczyła nos jakby właśnie wspomnienia minionych dni były wciąż na tyle żywe, że doznania zapachowe, choć dawno się już ulotniły, znów miały uderzyć w jej nozdrza. - Co prawda i tak było to nic w porównaniu z poczucie jakbym się gotowała żywcem, a skóra miała mi odejść od ciała, nie mówiąc już o bestiach wszelakich, które wylęgły z każdej nory jaka była w promieniu długości jazdy koniem i zjawiła się w tym obozowisku. Miałam szczęście. Otoczona przez żołnierzy, za którymi można się było schować, podczas gdy moje zaklęcia odczyniały widowisko, którego nie dane mi było widzieć podczas całej mojej nauki w Akademii Mniejszej. Prawdę mówiąc, gdybym coś takiego zaprezentowała przed komisją egzaminacyjną, to wątpię czy bym wciąż nosiła zaszczytne miano czarodziejki lub uznano by mnie za osobę na tyle niebezpieczną, że zasłużyłabym od razu na pal i solidną wiązkę chrustu pod nogami. Jeśli mam być szczera, to od tamtych wydarzeń tutejszy garnizon z pewnością chętnie zobaczyłby takie widowisko...
- Czy ktoś ma jakiekolwiek pojęcie co się właściwie wydarzyło? - Isabella zadała pytanie, które nurtowało ją od momentu Koniunkcji. Odkąd opuściła Qerel by zająć jakże "zaszczytne stanowisko" na granicy Książęcej Prowincji by chronić ją przed najazdem uchodźców i zarazy była nieco poza głównym obiegiem informacji. Zresztą, nawet jeśli sama chciałaby się zagłębić w problematykę Koniunkcji, to nie miała ku temu absolutnie warunków. Miejsce to nie zapewniało podstawowych luksusów, do których nawykła i przebywanie tu było karą samą w sobie, a podejrzewała, że nie została wysłana tu przypadkiem. O luksusach nie wspominając, nie miała tu praktycznie żadnej pracowni badawczej, szerszego dostępu do ksiąg, szczególnie astronomicznych. W końcu kto by się spodziewał, że to astronomia będzie jej potrzebna w trakcie badania ludzi na objawy zarazy? Lub teleskop? W każdym razie doskonale wiedziała, a przynajmniej miała takie podejrzenia, że patrzono się na nią raczej nieprzychylnie z powodu jej rodziny, która podczas wojny domowej wspierała Aidana. W dzisiejszych czasach nie można było jednak wybrzydzać i brało się sojuszników takich jacy byli, szczególnie, jeśli byli oni wykształconymi czarodziejami. Wciąż, lepiej było ich trzymać z daleka od głównych wydarzeń, jeśli jednak nie okazaliby takiej lojalności, którą twierdzili, że reprezentują. Teraz jednak wszyscy poczęli się zwalać wprost na głowę Isabelli i wyglądało na to, że wydarzenia nie tylko nabrały tempa, ale też zwaliły się prosto na jej głowę.

Trakt ku Stolicy

54
POST BARDA
Wylewność Isabelli dotycząca niesamowitego pobytu na posterunku granicznym wywołała na twarzy Stelli delikatny uśmieszek, będący nie tyle czystą złośliwością, co zwyczajnym rozbawieniem spowodowanym wylewaniem żali. Splótłszy dłonie na stole, Czarodziejka wysłuchiwała fascynującej opowieści o bukiecie zapachów nęcących nos szlachcianki nieustannie od jakiegoś czasu. Cóż, teraz na pewno nie było lepiej, a nawet i gorzej, zważywszy na znaczną ilość zwierząt i żołnierzy, którym zamiast grabi wsadzono do ręki miecz.

Wszyscy doznaliśmy niedogodności podczas wykonywania swojej pracy. Napływ uchodźców musiał w końcu zostać zażegnany, aby nikt nie przeniósł niepotrzebnie kolejnej zarazy do Prowincji. Poza tym nasi koledzy i koleżanki, których ilość była wręcz zatrważająca — Stella prychnęła, akcentując ostatnie słowo. Piła raczej do tego, że zbyt wielu licencjonowanych magów Jakub u siebie na służbie nie posiadał. — Także urabiali sobie dłonie. Słyszałam historie o wilkołakach, które wychodziły z lasu na ich posterunkach, podobno komuś przemknął jakiś spory cień na niebie. Zresztą w mieście lepiej nie było. Wybuchła panika podczas Koniunkcji, a ci, którzy ochraniali przyszłych osadników w drodze na budowę równie intensywnie narzekali na niedogodności, z jakimi oni musieli się zmierzyć.

Ze słów Tiannan wręcz wylewało się proste stwierdzenie – wcale nie miałaś najgorzej, inni też uważają, że zostali przydzieleni najgorzej. I być może była w tym prawda, zważywszy, iż Isabella wiedziała o rozesłaniu tych uzdolnionych magicznie wszędzie, gdzie się dało. A być może i ona miała rację, będąc wysłaną do śmierdzącej dziury, z dala od wygód swojej kamieniczki, aby córki rojalistów nie mieć zbyt blisko siebie. Być może obie wersje były poprawne?

W każdym razie kolegium dostało informację od karlgardzkiej uczelni, że zmiana toru księżyców była niespodziewana, zresztą jak samo wydarzenie i jego długość. Tak naprawdę nikt nie wie, co było jego przyczyną, oprócz tego, że ilość energii, która się tam kumulowała, musiała wywołać reakcję u osób wrażliwych na nią. Stąd wszyscy magowie stali się na trzy dni niedyspozycyjni. Całe szczęście, że te mroczne dni już minęły — po bardziej powściągliwej minie niż zwykle Isabella mogła wywnioskować, że niedyspozycyjność dotknęła i Stellę, być może nawet bardziej niż młodą Czarodziejkę. — Kto wie, czy nawet bogowie wiedzieli, co się stało. A właśnie, słyszałam pogłoski o nowych... boginiach, które zaczęły obwieszczać swoją obecność. Zaczęły się już dywagacje, czy aby nie są to niezwykle aktywne demony.

Nim magini Tiannan zdążyła cokolwiek dodać, klapa namiotu uchyliła się i w jej progu stanął mężczyzna, za którym do środka wszedł kolejny. Oczywiście środowisko było wręcz klaustrofobiczne, także Isabella znała ich wszystkich podczas swojego krótkiego pobytu w Qerel. Pierwszym jegomościem był Salazar Barsk – dość rzec, że ognistego temperamentu. Podobno był starszy o dobre kilka lat od kobiety, ale ewidentnie nie było tego widać po nim. Być może były to dobre geny, być może coś bardziej... inwazyjnego. Tak czy siak tuż zanim szedł ponuro wyglądający Czarodziej, który zwał się Zygfrydem Vegner. Podczas gdy Salazar ukończył naukę w Oros jako specjalista od magii bojowej, to Zygfryd od kilku dekad udoskonalał swoje badania nad wykorzystaniem magii ziemi w wojsku.

Reszta? — spytał krótko Vegner, zerkając pobieżnie na Isabellę i zajmując miejsce przy stole, po prawicy kobiety. Barsk skłonił się wdzięcznie paniom, także siadając, po lewej stronie.

Nie dotarła jeszcze, bądź dołączyła do orszaku Jego Wysokości.

Ach, czyli teraz nie Książę, a Jego Wysokość. Trzeba się przyzwyczajać, jak widzę — rzucił kąśliwie Salazar.

Wybierając służbę u Jakuba wszyscy wiedzieliśmy, że taki czas w końcu nadejdzie. Lepiej teraz niż później — dodała Stella, wzruszając ramionami. Zapadła na kilka sekund cisza i panna Décolleté mogła coś wtrącić, bądź zagaić do któregoś z panów.

Trakt ku Stolicy

55
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Cóż, to było coś nowego. Słowa czarodziejki i tłumaczenia odnośnie wydarzeń mających miejsce podczas Koniunkcji pozwoliły zapełnić lukę logiczną i ciąg przyczynowo-skutkowy, którego do tej pory Isabella nie miała. Oh, oczywistym było, że Koniunkcja miała wpływ na jej zdolności magiczne i logicznym wydawało się, że inni czarodzieje też odczuli jej skutki, do tej pory jednak nie miała pojęcia jak sytuacja źle się przedstawiała. Jedyne co mogło jej przyjść do głowy, to myśl, że oto przed ich oczyma odbył się kolejny kataklizm, a czarodzieje, zamiast zajmować się ważnymi sprawami, zostali uwikłani w te przyziemne konflikty. Ale konflikty te zostać musiały rozwiązane. I to szybko. - Cóż, jeśli się kłócą czy to nowe boginie czy demony, to najlepiej oddać tą sprawę Zakonowi Sakira. Jeśli je spalą, to znaczy, że są to demony. Jeśli spróbują, a się okażą boginiami, to ich gniew spadnie właśnie na nich. W każdym razie, tylko na tym zyskamy. - Zauważyła ironicznie.

- Tak długo jak... "Jego Wysokość" nie zajmie Saran Dun tak długo jego tytuł i jego pretensje do korony będą niczym niepopartą mrzonką i zwykłą demagogią. - Powiedziała ironicznie i z grymasem na twarzy. Jako osoba będąca z urodzenia arystokratką tytuły, a także co ze sobą symbolizowały były dla niej ważne. Z jednej strony rozumiała chwyt zastosowany przez kuzyna, ale z drugiej zdawała sobie sprawy, że chwyt ten był całkowicie pusty i niepoparty czynem czynił z niego, a także z jego popleczników, zdrajców, a nie kandydata do tronu, gotowego wziąć go siłą. Takową deklarację należało poprzeć odpowiednim gestem. Czynem na tyle głośnym, że obiegnie całe królestwo lotem błyskawicy, wstrząśnie ludzkimi sercami i zasieje zwątpienie w zdolności przywódcze Aidana, skoro jego własny brat, kolejny raz, chwytał za broń przeciwko niemu. Co prawda być może były to nieco przejaskrawione z jej strony, ale doskonale oddawało jej punkt widzenia.
- Tak długo jak mój drogi kuzyn, król Aidan, zasiada na tronie w Saran Dun i formalnie rządzi Keronem, tak długo to czyni go króla, a nas zdrajcami. - Isabella założyła jedną nogę na drugą a usta rozciągnęły się w uśmieszku. - Mam jednak nadzieję, że nie będziemy nazbyt długo w tym godnym pożałowania położeniu. W końcu historię piszą zwycięzcy, czyż nie? Jeśli wygramy, to wszyscy dotychczasowi stronnicy obecnego króla zostaną okrzyknięci zdrajcami, postarajmy się więc odpowiednio zapisać historię.
- Cóż, na kogo jeszcze w takim razie czekamy? Kto się spóźnia? - Zadała, na ten moment, najbardziej chyba nurtujące pytanie.

Trakt ku Stolicy

56
POST BARDA
Słowa Isabelli wywołały małą konsternację na twarzach zebranych. Oczywistym było, iż Jakub jeszcze królem nie był, a raczej chciał to odebrać siłą, zważając na ośli upór Aidana, lecz jej wypowiedź była nacechowana raczej pejoratywnie względem piastowanego przez nią urzędu. Stella zgromiła pannę Décolleté swym stalowym spojrzeniem, Zygfryd zerknął tylko, aż tak się nie przejmując, zaś Salazar prychnął, kręcąc głową. — Mocne słowa. Rzekłbym raczej, że jesteśmy tym, za kogo się uważamy. Jeśli zaś ty, droga Isabello uważasz siebie za zdrajcę korony, to chyba powinnaś przemianować swoje przekonania — rzucił równie kąśliwie, uśmiechając się do niej przy tym, chociaż nie było w tej minie żadnego ciepła.

Na nikogo. Jak mówiłam, reszta jest dopiero w drodze, a my nie mamy czasu na oczekiwanie na ich przybycie. Z pozostałymi magami porozmawiam później, zaś póki was mogę zastać, chcę przedyskutować nasze własne kroki, jak pomóc Jego Wysokości — Tiannan odpowiedziała, wyraźnie akcentując ostatnie słowa, zerkając przy tym na Isabellę. Panna Décolleté swymi słowami zostawiła na pewno wątpliwości dotyczące jej... zaangażowania w tę sprawę, zważywszy na rodowe nazwisko. Więcej jednak przytyków w jej stronę nie poleciało, a Stella kontynuowała.

Naszym zadaniem nie będzie walka na froncie, gdyż nie dość, że jest to karkołomne, to mamy od tego pospólstwo. Poza tym będzie to oblężeniem, więc prędzej zagłodzimy mieszkańców stolicy, niż ruszymy w czystą ofensywę. Dlatego my będziemy wspierać Jakuba w jego działaniach. Zygfrydzie, podejrzewam, że wiesz, jakie będzie twoje zadanie?

Oczywiście — prychnął pytany, wzruszając ramionami. — Przygotuję wszystko pod umocnienie machin oblężniczych, z tym że wszystkie rytuały będą musiały być odprawione dopiero na miejscu. Materiały jednak... to inna sprawa.

Jeśli będzie ci czegoś brakowało, śmiało pytaj. Isabello — oczy Stelli ponownie skierowały się ku Czarodziejce. — Nieocenioną pomocą będą twoje zaklęte mikstury. Jak mniemam, mogą one być chowane w zapasie przez jakiś czas? Dobrze byłoby mieć je na czarną godzinę, tym bardziej, że proces ich tworzenia zapewne będzie żmudny i czasochłonny.

Trakt ku Stolicy

57
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Isabella nic sobie nie zrobiła z krzywych spojrzeń i przytyków, cóż, może poza poirytowanym uniesieniem brwi ku górze. Mogli mówić co chcieli, ale koniec końców dla drugiej strony byli zdrajcami, a jeśli wojna nie potoczy się po ich myśli, tak zdrajcami dla historii pozostaną. Wątpiła też przy tym czy tym razem Aidan okazałby się łaskawy zarówno dla swego brata jak i jego stronników. Z drugiej jednak strony trudno sobie wyobrazić sytuację, w której mógłby on tym razem uzyskać przewagę. Ostatnim razem wygrał po roku zmagań, tym razem jednak kraj był pogrążony w chaosie, a jego siła rozbite i rozproszone. Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, wystarczyło zdobyć Saran Dun. Chyba, że jak to na każdej wojnie, wydarzy się coś niespodziewanego. Lub jak miało to ostatnio w zwyczaju, wprost na ich głowy spadnie kolejny kataklizm, ale to wszystko już przemilczała. Odrobina krytycyzmu i chłodnego spojrzenia na sytuację zdawała się nie mieć dobrego wpływu na jej wizerunek.
- Oczywiście, że mogą. Wciąż są to mikstury, odpowiednio przechowywane nie utracą swych właściwości przez długi czas, a wprost przeciwnie. Niektóre receptury i badania wskazują pozytywny wpływ między leżakowaniem eliksiru a jego właściwościami. Pytanie raczej brzmi - jak dużo i jakich mikstur mam przygotować? Nie ukrywam, że samo przygotowanie zwyczajnych dekoktów zajmie sporą ilość czasu, nie mówiąc już o nasycaniu ich magiczną mocą.

Trakt ku Stolicy

58
POST BARDA
Jak najwięcej. Potrzebujemy każdego wsparcia, nawet najmniejszego więc i te najprostsze mikstury znajdą użytek. Czy to wspomagające regenerację naszych ludzi, wzmacniające ich tymczasowo... co przyjdzie ci do głowy, to się przyda – Stella rzuciła, wzruszając przy tym ramionami. Dawała tak naprawdę wolną rękę Isabelli, ale pozostawało ważne pytanie – co ze składnikami? Tych Czarodziejka miała na lekarstwo i o ile o podstawowy komponenty prostych eliksirów dałoby się znaleźć i sprowadzić na spokojnie, o tyle katalizatory do rytuału mogą być trudniejsze do zdobycia. Zdecydowanie mogła to być kwestia do przedyskutowania, gdyby nie pewne wtrącenie.

Salazar odchrząknął, uśmiechając się do obydwu pań i zwracając bezpośrednio do Isabelli. — Stello, jeśli pozwolisz, chciałbym inaczej wykorzystać umiejętności panny Décolleté. Eliksiry mogą nawet przygotować studenci zabrani przez ciebie podczas kryzysu z uniwersytetu, jeśli tylko nasza pani alchemiczka pozwoliłaby zawczasu przygotować dokładną instrukcję stworzenia takowych specyfików. Ja zaś miałbym pomysł na coś innego, bardziej... ryzykownego, ale opłacalnego dla nadchodzącego oblężenia.

Tiannan uniosła brwi, prostując się bardziej niż zwykle, ale ruszyła delikatnie dłonią, sygnalizując, aby mag opowiadał dalej. Barsk skierował swe spojrzenie prosto na Czarodziejkę.— Jeśli mnie pamięć nie myli, znasz elficki, prawda? Swego czasu natrafiłem na informacje dotyczące interesujących ruin Wysokich Elfów, ponoć znajdujących się całkiem niedaleko. Mam podejrzenia, że znajdzie się tam coś, co w znaczącym stopniu pomogłoby nam w trakcie walk...

Podejrzenia? — Vegner uniósł głowę i wręcz z politowaniem spojrzał na Salazara. — Chcesz marnować swój cenny czas, którego wcale tak wiele nie masz na szukanie elfickich ruin, w których MOŻE się znaleźć coś ciekawego? Nie mamy czasu na zabawy w archeologów.

Moje PODEJRZENIA są podparte miesiącami skrupulatnej pracy i ślęczenia w księgach, więc nie są to byle plotki zasłyszane na targu...

A jednak nie masz tej pewności. Salazarze, radziłabym jednak się skupić na tym, co już potrafisz i w ten sposób przyczynić się do zwycięstwa Jakuba, tym bardziej, że jest ono niemalże pewne — swoje trzy grosze dorzuciła także Stella.

Niemalże to słowo klucz. Sama przed chwilą twierdziłaś, że główną siłą Jakuba są jego żołnierze, a my jesteśmy tutaj wsparciem. Więc jako wsparcie, zamierzam...

Nie.

Nie? — prychnął Barsk, a na jego twarzy pojawiła się irytacja. — Przepraszam, ale ostatnim, co pamiętam, to to, że nie jesteś moją mistrzynią. Wszyscy służymy BEZPOŚREDNIO pod Jakubem, a twoją rolą jest jedynie chodzenie na narady i okazjonalnie doradzanie, czy jeszcze tępić Czarodziejów, czy poczekać, aż Jakub zdobędzie koronę. Zresztą, kilka dni mnie nie zbawi. Myślę, że zapytam osobiście Jego Wysokości, co sądzi o takim pomyśle. Isabello, w wolnej chwili zajrzyj proszę do mojego namiotu. Chętnie z tobą porozmawiam — Czarodziej wstał gwałtownie ze swojego miejsca, kłaniając się wyłącznie szlachciance, po czym zamaszystym krokiem wyszedł z namiotu niemal tak szybko, jak przyszedł.

Stella fuknęła pod nosem, przyjmując gniewną minę. Isabella zauważyła, że jej kostki pobielały. Vegner nie wyglądał na zbyt poruszonego, jakby był zbyt zajęty chodzeniem w swoim świecie.

Trakt ku Stolicy

59
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Cóż, wyglądało więc na to, że miała zajęcie na następne kilka dni. Doprawdy porywające zajęcie. Ale czegóż się nie robiło dla sprawy, czyż nie? Oczywiście w głowie pojawiło się jej kilka problemów natury logistycznej, ale skoro dawali jej takie zadanie, to z pewnością mieli przygotowane zapasy, które będzie wstanie wykorzystać, prawda? Nie mówiąc już o stosownym miejscu do pracy. Prawdę mówiąc już teraz mogło wykluczyć "stosowne miejsce do pracy". W obozie wojennym? Stanowisko alchemiczne? Tak, z całą pewnością. Podejrzewała też, że zapas różnorakich ziół i katalizatorów magicznych nie było priorytetem dla armii. Na szczęście Salazar miał zamiar ją uratować z tego przykrego obowiązku.
- Owszem, znam. - Potwierdziła swoją znajomość elfickiego. - Opanowanie biegle przynajmniej jednego języka obcego jest obowiązkowe dla otrzymania tytułu Królewskiej Czarodziejki. - Zaraz też zamilkła wsłuchując się w jego propozycje, która szybko wywołała dość znaczne poruszenie przy stole, a jej wzrok raz po raz przeskakiwał lotem błyskawicy pomiędzy poszczególnymi rozmówcami, jak atmosfera w namiocie poczęła coraz bardziej gęstnieć, aż w końcu doszło do wybuchu. Cóż, wybuch może było za mocnym słowem, ale wyglądało na to, że wraz z wyjściem Salazara, z pewnością byłoby to wyjście z trzaskającymi głośno drzwiami, gdyby nie byli w namiocie, narada się zakończyła. Isabella milczała dłuższą chwilę widząc stan w jakim znalazła się Tiannan, zaś Vegner zdawał się być daleko stąd.
- Cóż... Nawet jeśli miałabym rozpocząć produkcję eliksirów i ich zaklinanie, to potrzebowałabym stosownego stanowiska do pracy, nie mówiąc już o całkiem sporym zapasie wszelkiego rodzaju ziół, czystego alkoholu czy też katalizatorów magicznych, a nawet wtedy liczba dekoktów, które przygotuję nie będzie wcale tak duża, podejrzewam zresztą, że długo miejsca w tym obozie nie zagrzejemy, a w drodze ciężko o warunki do tworzenia eliksirów. - Isabella wstała z zajmowanego przez siebie miejsca. - Być może więc warto sprawdzić te ruiny? Orężnie Jego... Królewska Wysokość pokonanym być nie może przez Aidana, ale kto wie czy na nasze głowy za kilka dni czy tygodni nie spadnie Mimbra? W normalnych warunkach by mi nie przeszło to przez głowę, ale ostatnio na Keron spadł deszcz szkła zrównujący Heliar z ziemią. - Popatrzyła się po swych rozmówcach. - Cóż. Będę najpewniej u siebie, jeśli będziecie mnie potrzebować. - Skinęła im głową. - Tiennan. Vegner. - I ruszyła do wyjścia uznając, że narada została właśnie zakończona. Zresztą wątpiła czy którekolwiek miało ochotę kontynuować naradę po tym co zrobił Salazar.

Trakt ku Stolicy

60
POST BARDA
Zdecydowanie klapa od namiotu furknęła, gdy Salazar zamaszyście nią ruszył, wychodząc. Co zaś do środka pomieszczenia, atmosfera stała się tak gęsta, że prawdopodobnie jeszcze trochę, a można byłoby drążyć w niej łyżką. Na zewnątrz słychać było głośne rozmowy, czasami śmiechy, bądź soczyste przekleństwa krążących i trenujących pachołków, a w środku własny oddech. Dopiero wtrącenie Isabelli przerwało ten niezręczny moment, wywołując kolejny spazm na twarzy Stelli. Jednak to nie ona się odezwała, a Zygfryd.

Jakkolwiek to zabrzmi, w jednym rację ma Salazar. To książę ma ostateczne słowo, choćbyś kreowała się na przedłużenie jego woli, Stella. Jeśli młodzi mają ochotę bawić się w piaskownicy, w Jakuba ocenie będzie, czy mogą to zrobić, czy mają trzymać się twoich ustaleń — magini jedynie zgromiła wzrokiem Czarodzieja, po czym pozwoliła pannie Décolleté wyjść z namiotu. Jej odejście było znacznie mniej spektakularne, ale mogła wyczuć na plecach palące spojrzenie kobiety i była wręcz pewna, że nie zaskarbiła sobie jej przychylności.

Dzień był jeszcze wczesny, a i aktualnie Isabella nie miała nic ciekawego do robienia, więc śmiało mogła udać się w stronę namiotu Barska. Znalezienie go nie zajęło jej więcej niż dziesięć minut kręcenia się po ciągle rozbudowującym się obozie. Żołnierze mieli własną, wydzieloną część, zaś wyżej postawieni ludzie w hierarchii mogli cieszyć się względną prywatnością w osobnym miejscu, gdzie rozstawione były namioty oficerów i czarodziejów.

Odchyliwszy prawidłową klapę, Isabella zastała Salazara właśnie odsuwającego stertę pergaminów i ksiąg na bok swojego prowizorycznego biurka, jednocześnie stawiając tam butelkę wina. Wyglądał na wściekłego, ale mina ta szybko ustąpiła szerokiemu, czarującemu uśmiechowi na widok Czarodziejki. Wyprostował się i rozglądnął po przestrzeni, drapiąc się po głowie i szukając czegoś wzrokiem. — Sądziłem, że Stella dłużej cię zatrzyma, by maglować o swoich nudnych obowiązkach. Ale cóż, w razie czego gdzieś jeszcze znajdzie się kolejna butelka, tylko pytanie gdzie mam jakieś naczynia...

Wskazał kobiecie taboret, który stał przy jego stole. Szybki rzut oka na przerzucone niedbale papiery wyjawił obecność map, notatek i traktatów o magii. Sam Salazar zaś podszedł do kufra i zaczął przerzucać przedmioty w nim zgromadzone, nim wyjął z niego dwa metalowe puchary, które postawił przed sobą i Isabellą. Za chwilę odkorkował wino i nalał im obojgu, samemu zaraz bardzo szybko zabierając się za konsumpcję. — Ktoś by pomyślał, że na co podczas wojny komuś dwa naczynia, a tu proszę, jednak się przydały. W każdym razie, Stella coś jeszcze mówiła po moim wyjściu?

Wróć do „Książęca prowincja”