Re: Trakt ku Stolicy

31
Kuuuuuuuuuuurwaaaaaaaaa! Krzyknął w duchu z bólu i wydał z siebie zdyszany dźwięk który przypominał krzyk. On nie miał oka! Adrenalina z mieszanką bólu buzowała w nim teraz jak szalona. W tym momencie to nie walczył Harman, bo tamten w tej chwili zatracił się podczas utraty oka. Weszło ku jego duchowi coś, co mu krzyczało, że jego zadaniem jest przeżyć! Ruszył on na lewo, by mieć dobry kąt spojrzenia na atak podczas blokowania tarczą, ponieważ wtedy będzie widział prawym okiem, a następnie wydać mu cięcie spod tarczy na którąś z wolnych nóg owego topornika! Młody po tym kontrataku chciał się cofnąć do tyłu, by nabrać tak przewagi odległości, ponieważ miał miecz. On miał zostać rycerzem! Rycerzem który będzie powodem do dumy dla ojca! SAAAAAAAAAAKIR!!!!

Jak wyglądał teren? Daleko było do jakiekolwiek przyjaciela? Swojego Rycerza? Taboru? Skoczka?!

Re: Trakt ku Stolicy

32
Młodemu udzieliła się bitewna gorączka i choć zatracił się w walce o życie, to jednak nadal był on, i on obrywał.
Zbir trafienie za trafieniem osłabiał młodzika, atakował nieustępliwie i teraz też celnie przeprowadził uderzenie, nim giermek podołał mu zapobiec. Obuch żelaźca uderzył nieco poniżej kolana, z siłą dosyć możną, aby ogromny a ostry ból przeszył kończynę, której nie uchroniły nawet pikowane nogawice na spół z plecionką kolczą. Łachmyta, z punktu widzenia giermka, wybronił się też od uderzenia "pomstującego" doznaną krzywdę.

Młody nie utrzymał się na nodze i rypnął na swoją lewą jak długi. Wyciągnął się jak trup na katafalku, jak pijak w rynsztoku albo tania nierządnica na sianie - jakiego by porównania dla obecnej sytuacji nie znaleźć, cienko z nim było.

Ale los powiedział swoje. I, jak już miał w zwyczaju po wielokroć czynić, odebrał wcześniej ofiarowane szczęście.
Dwa bełty wpadły w klatkę topornika, gdy miał już rzucić się nie prawie bezbronnego, poobijanego i okaleczonego giermka. Oba rozerwały oczka kolczugi i poradziły sobie z przeszywą - jeden ukąsił wysoko, przebijając płuco; drugi uderzył niżej, uszkadzając żołądek. Wynik był nieco zabawny, bo skurczybyk charknął krwią, zrobił pod siebie i padł na mordę, tuż obok nóg Harmana. Mogło to, prawda, skłaniać do refleksji nad ulotnością życia - takie leżenie i rozmyślanie, przy obsranym trupie, gdzieś po środku dogasającego zamętu.

Byłby skazany na paskudny los pokonanego, gdyby nie ponowny uśmiech losu. Bo gdy do obalonego zbliżał się kolejny trep, tym razem z włócznią a opancerzony "że pożal się boziu", wyszedł mu na przeciw rycerz, któremu nie tak znowu dawno temu młodzik powierzył Skoczka. Widać załatwił swoje sprawy i teraz spłacał dług. Wyszedł tedy na spotkanie włócznikowi, który mentalnie nawalił w gacie, widząc nacierającą kupę stali, i ciachnął uciekającego przez kark, tak, że ten padł bez życia twarzą na ziemię.

Rycerz chwycił młodzieńca za prawą rękę i bez zbędnych pytań pociągnął w kierunku wozów - niezależnie od tego, czy chciał, czy też nie chciał, czy sam już pełzał. Posadził go bez ceregieli za taborem, poświęcił mu jedno spojrzenie zza wizur, i ruszył się napierdalać.
Oka nie było. Noga bolała jak jasna kurwa cholera - ale mógł nią poruszyć. Czuł się jak zbita szmata, ale żywa zbita szmata. Rany się zagoją, siniaki znikną.

- Pijesz? - Usłyszał po lewej. W jego stronę wyciągał rękę podchodzący wiekiem pod czterdziestkę mężczyzna w żelaznym kirysie, z prowizorycznie opatrzoną na udzie prawą nogą. Brakowało mu kawałka nogawki, który pewnie służył za opatrunek. Zdjęty kapalin i kaptur nie kryły pooranej bruzdami twarzy, nieco zapuszczonej brody, ospałych oczu.
- Pijesz? - Powtórzył, potrząsając bukłakiem.

Re: Trakt ku Stolicy

33
Giermek próbował odpowiadać, lecz jego ciosy schodziły po przeciwniku jak fale o kamienisty brzeg. Obrona? Harman nie chciał ponownie oberwać, nie tak jak przed chwilą. Mimo to zbir odnalazł lukę w obronie młodzika i sieknął go, omijając dolną część tarczy poniżej kolana. O chole... Nie zdążył nawet krzyknąć w duchu, bo już klepał o ziemię jako typowy trup. W naszym wojowniku nadal tliła się nadzieja, że wyjdzie z tego. Deraz... Jęknął, po czym spróbował mimo ogromnego bólu zasłonić się i go pchnąć. Już się szykował na końcowe zderzenie, ale nagle topornika przeszyły dwa bełty, wydzielając przy tym ogromny smród. "Kurwa rabują" padł tak twarzą w ziemię, a młody obserwował go jedynie tak przez chwilę, nadal trzymając tą dziwaczną pozycję do walki z ziemi. Ludzie srają jak umierają? Zadał sobie najgłupsze pytanie jakie było można w takiej chwili i dopiero ogarnął, że otrząsnął się z cienia śmierci. Przeżyłem!Zaśmiał on się nerwowo, a potem oparł się łokciami, żeby mieć chociaż możliwość późniejszego czołgania. Ani przez chwilę nie chciało mu się myśleć o możliwości dzisiejszej śmierci, a jego duszę wypełniała fala radości, że żyje i pokazaniu swojej odwagi w walce.

Miał tak już całą we krwi ucieszoną mordkę, ale szybko uśmiech mu zniknął, bo zauważył włócznika. O Nie. Chciał jak najszybciej wstać, jednak to co osiągnął, to był przeszywający ból w nodze i pierdolnięcie tyłem łba o ziemię. Wszystko zaczęło go już tak boleć, że nawet ruszyć się nie mógł. Zaczął on bardzo głęboko oddychać, by jakoś wytrzymać owy ból. Gdy tak kulił się bólu, zaczął odprawiać modlitwy w duchu, żeby bóstwa dały mu siłę wstać. Sam rycerz który zaczął go ciągnąć, mógł wyłapać spojrzeniem niewielki ruch ust giermka, który sugerował, że mówi coś sam do siebie. Jeśli wylądował on tak taborach, leżał....jak szmata i cieszył się, że może leżeć.

Walka tak dobiegała końca, a młody jedynie wiercił się podczas tego z bólu i żałością, że nie może wrócić na pole walk pełen zdrowia. Usłyszał nagle zapytanie czy ktoś "Bije", a przynajmniej tak zrozumiał przez szumy w głowie. Spojrzał tak na swoją nogę, potem na zbrojnego z uśmiechem bólu.
- Bije? Biłem.- Odpowiedział słabym głosem, po czym dopiero zauważył bukłak starszego mężczyzny. W sumie to suszyło mu gardle...
- A. Tak. Piję.- Sięgnął on tak dłonią w kierunku napoju, przy czym chuchnął przez nos z bólu. Odkorował tak pojemnik, a następnie wskazał skinieniem głowy na swoją nogę.- Mam nogę? Bo...kurw...- Tutaj syknął z bólu.- Bo Boli jak grzech.
Po czym przyciągnął bukłak do ust i upił łyka tego czegoś...
- Pomożecie mi panie z okiem?- Spytał po wypiciu oddając mu przy tym bukłaczek.

Re: Trakt ku Stolicy

34
Wino... było kwaśne, niesmacznie i krzywiło mordę, różniło się znacznie od trunków podawanych na ucztach, czy choćby pitych w zamożnych domach. Mężczyzna oddał bukłak i z westchnięciem oparł się o wóz. - Masz. Chyba nawet kolczugi nie ruszyło. - Zawyrokował, niezbyt dokładnie przyglądając się nodze giermka.

Pociągnął z odebranego bukłaka porządny łyk, zamlaskał i zakorkował. - Przyłóż sobie coś do tego. - Rzucił ranny, chyba nie bardzo wiedząc, jak może pomóc komuś z tego typu raną. Czy rada była dobra, czy też na niewiele mogła się zdać - trudno powiedzieć. Z całą pewnością giermek był teraz w sytuacji, w której niewiele mógł zrobić i mógł mieć tylko pobożne życzenia, że zjawi się właściwa pomoc medyczna.

- Młody jesteś. Ale nie biedny, widać. Skąd Cię przywiało? Chyba nie jesteś rojalistą, nie? - Popytał, uważniej spoglądając na Harmana. - Bo to psy króla nas zaatakowały, ani chybi. Albo któregoś z jego pachołków.

Re: Trakt ku Stolicy

35
- Bleeee. - Odpowiedział z kwaśną miną giermek wycierając usta z wina.- Ale dziękuję.
Po czym oddał bukłak starszemu panu, kiwając mu tak głową w podzięce za winko, bo tak wymagała grzeczność. Odkaszlał tak trochę, a potem spojrzał na swoją nogę, która bolało go jak siedem piekieł.
- Wie...ała. Wiem o tym, ale nie widzę jak to wygląda zbytnio.- Rzekł do zbrojnego z grymasem na twarzy. Bandaż by się przydał. Nagle młody zaczął sobie przypominać czasy, gdy był paziem w świątyni i co się w takich przypadkach robiło, gdy ktoś miał owy uraz oka. Zamknięte zdrowe oko, opatrunek, lekkie przemycie. Zaczął powtarzać w duchu, po czym zamknął prawe oko.
- Harman, a me nazwisko to Deraz. Złoty Gryf na czarnym tle jest naszym rodowodem. Ale boli...- Tutaj całkowicie odpiął część kolczą, która zasłaniała mu usta.- Nieeee....jesteśmy wasalami Księcia Jakuba Augustyńskiego, panie. Jak zobaczyliśmy z rycerzem, że atakują naszego sąsiada - czyli was, to ruszyliśmy od razu na pomoc. Tak, jestem giermkiem. I przy okazji miło pana poznać, panie...???- Tutaj otworzył oko i wyciągnął prawię do zbrojnego czekając na jakieś imię. Ciekawe co z Sir Dziadkiem.
- Pomożecie mi z czystym opatrunkiem? Bo ja nie mogę się nawet podnieść, a faktycznie z raną coś trzeba zrobić. Nie uśmiecha mi się umierać od zakażenia. A byłbym bardzo rad za pomoc.- Tutaj dopowiedział starszemu co potrzebuje, a jeśli młodzik potrafił sobie samemu coś wykombinować z tego, co miał przy sobie, to wykorzystał to, żeby nie było, że trzeba za niego tyle rzeczy robić, bo tego nie lubił.

Próbował na tyle ile umiał ogarnąć ranę na twarzy. Ściągnął przy okazji hełm.

Re: Trakt ku Stolicy

36
- Jestem Malak, nie żaden pan. Wy będziecie pan. Ja to byłem parobkiem i pasłem owce dla mego pana, nim zaczęła się wojna z zielonymi. - Przedstawił się i poszedł z opowieścią nieco dalej, rwąc jedną ze swych nogawic. Trudno powiedzieć, na ile był to czysty materiał, ale pod ręką nie mieli aktualnie nic lepszego. Więc... Więc dostał giermek kawałek płóciennej szmaty i musiał sobie jakoś poradzić. - Macie. Możecie wodą polać. Źle jak się rana mazi. - Sięgnął po drugi, większy bukłak i potrząsnął nim, sprawdzając, czy coś tam jeszcze jest. Czystość wody - no, jeszcze jego rozmówca żył i nie robił pod siebie, to chyba dobrze rokowało.

Opatrywanie rany szło, jak szło. Nie była to w pełni profesjonalna pomoc, a raczej tymczasowe, doraźne przeciwdziałanie - głównie krwawieniu. Z całą pewnością jakiś medyk będzie w stanie zdziałać więcej.
Można to nazwać jako-takim sukcesem.

- A to gdzieście zmierzał, panie? - Podpytał, próbując jakoś podejrzeć pod wozem, czy coś da mu się tam zoczyć ze starcia. Bo oni tutaj gadu-gadu a tamój się jeszcze leją.

Re: Trakt ku Stolicy

37
- Dziękuję. To miło poznać, Malaku.- Odrzekł miłym tonem, po czym zaczął tamować krwawienie najlepiej jak umiał. Przy okazji zamknął on na stałe swoje prawe oko, bo było to wskazane podczas takiego urazu. - Pan? Ja? Heh. Jestem trzecim synem, nic to po mnie. Planuję sięgnąć pasowania na rycerza, tyle mi starczy w życiu.
Pomyślał on tak ponownie o swoim rycerzu, chociaż wątpił, żeby coś mogło mu się stać. Na pewno żyje. Pomyślał w duchu Deraz. Następnie został on zapytany o kierunek ich podróży. Więc odwrócił on głowę w kierunku dźwięku i odpowiedział.
- Mój pan rycerz nie miał żadnego konkretnego celu chyba. Najzwyczajniej Wędrowaliśmy. Takie to z nas "Wędrowne Rycerze", heh.- Rzekł z uśmiechem na twarzy, a potem naszło go pytanie co do poborowego.- W sumie...skąd macie pewność, że to Rojaliści? Mieli niezłe zbroje...i raczej tyle. Swoją drogą. Widzicie panie jakiegoś mężczyznę z czerwonym lwem na herbie? Bo jeśli tak, to jest mój rycerz.

Siedział on tak jeszcze na swoim miejscu i naszło go jeszcze pytanie, czy mają tutaj jakiegoś cyrulika. Na odpowiedź starszego przytaknął. Musiał czekać...bo tyle mógł zrobić.

Re: Trakt ku Stolicy

38
- Rycerz to nadal pan. Przynajmniej dla nas. - Rzucił Malak, ostrożnie zmieniając pozycję do spojrzenia.
Słychać było, że coś się dzieje - szczęk stali, jęki i krzyki. Wrzawa jednak ewidentnie dużo mniejsza, ograniczała się już tylko do pojedynczych ludzkich tragedii.

- Dobre konie. Widziałeś ich dowódcę? - Zjawił się nagle, a poprzedziło go tylko kilka metalicznych szczęków. Tym razem miał podniesioną zasłonę, a na ustach nieprzyjemny grymas. Za nim zjawił się jego rycerz. - Zwykłe rzezimieszki byłby nie poważyły się na taką grupę jak my. Musieli dobrze się ukrywać. I wcale bym się nie zdziwił, jakby było więcej takich łotrów. Chędożone psubraty próbują osłabić naszą obronę. - Odsunął się i wskazał dłonią na giermka.

Stary rycerz podszedł, przyklęknął i tylko spojrzał na młodego. Nie dało się ukryć, starcze oczy patrzyły z przejęciem. - Och, chłopcze... - Aż głupio było staremu pytać, czy cały jest.

Re: Trakt ku Stolicy

39
- No może i pan, ale ja to raczej wędrowałbym po świecie i pomagał na tyle ile mogę, panie Matak.- Rzekł z dość optymistyczną miną, wzruszając przy okazji ramionami na temat, że stoi wyżej niż chłopi.- Wygrywamy?
Ostanie słowo było bardzo pytające, bo chłopak miał zamknięte zdrowe oko, więc za dużo to on nie mógł wyciągnąć z tych dźwięków. Momentami bardziej się przysłuchiwał i próbował sobie w głowie wyobrazić walkę która tam się jeszcze toczy, a giermek miał sporą wyobraźnię jeśli chodzi o takie tematy. Siedział on tak, aż nagle usłyszał głos swego rycerza. Żyje! Uśmiechnął się na jego obecność.
- ...trzymam się Sir. Nie ma obaw.- Powiedział tak jak zawsze pewnym siebie optymizmem, a sam rycerz wiedział, że młodzik miał strasznie niezłomną wolę, więc nawet podczas bólu potrafił ćwiczyć po parę godzin nim padł na łóżko.- Przeżyje, tylko cyrulik albo felczer by się przydał, czy coś. Bo ja to niby się na tym znam, ale samemu sobie tej rany nie przejrzę...
Mówił to wszystko z zamkniętym okiem i tamując krwawienie.

Re: Trakt ku Stolicy

40
Starszy rycerz rzucił spojrzenie miejscowemu, na co ten w odpowiedzi pancerne kciuki za pas ciężki, rycerski włożył i głową kiwnął. Potem zwrócił się w kierunku pola walki, omiótł je pobieżnym spojrzeniem i wolnym krokiem ruszył. - Wroga dobijać. Rannych zebrać, a jak na trupa rokują, to męki ukrócić. - Przykazał głośno.

Tak więc medyk się znalazł, całkiem niezgorszy, bo to i owo umiał do porządku przywrócić. Jednego trza było zszyć, drugiego mus było składać, a jeszcze innych to całkiem różnie. Młody nie poszedł na pierwszy ogień, bo jeszcze jako tako wyglądał, że rad bardziej na tym świecie ostać, niźli na tamten kuper zbierać. W końcu jednak i jego kolej przyszła, a obeznany co nieco w sztuce medycznej trep o przezwisku Łubki - który o przeszłości bardzo nie lubił mówić - zajął się i nogą, i okiem. I jeśli z pierwszym było dobrze - paskudne stłuczenie, zbierająca się woda i nieładny wygląd -, to z drugim już nieco gorzej się sprawy miały, bo ranę należało oczyścić, a i odpowiednio opatrzyć, co w warunkach, nomen omen, w kurwę polowych było takie se sprawne a pewne.

Gdy tylko medyk pracę zaczął, posłano gdzieś dwóch konnych, którzy to obrócili w czasie niedługim i sprowadzili kolejny, nieco gorszy ale nadal wóz. I choć wybitnych wynalazców czy innowatorów ze świecą szukać w ciele militarnym, to jednak chłopy nie w ciemię bite skleciły ze sztachet, liny, gwoździ oraz płacht jakieś, prowizoryczne okrycie, coby ranni - bo to był wóz dla rannych - nie mokli.

A deszcz towarzyszył im nie raz...

Stary rycerz postanowił, że póki jego młody podopieczny nie wydobrzeje, zostaną oni z grupą - o ile oczywiście zgodzi się przywódca tej całej wesołej gromady. Toteż, przy aprobacie Sir Malarda, młodzieniec zaznał towarzystwa innych poszkodowanych - w tym jednego, który zmarł już następnego dnia, wykrwawiając się z rany po amputowaniu, która to się otworzyła.

Cudów nie było. Ataków też nie. Była za to maść z ziół na nogę, zmiany opatrunku i sporo lamentowania kamratów. Po trzech dniach mógł giermek dosiadać Skoczka bez większych turbacji, acz to nadal rycerz musiał ciągnąć go za wodze.
*** Podróż im tak przebiegała, że teraz to słali zawsze dwóch czy trzech nawet, na szpicę, z rogiem, coby w razie zagrożenia znak dały. Zawsze poczciwi i zbrojni to byli ludzie, przyboczni rycerza a nie jakieś zapchlone trepy na szkapach. I było im tak dobrze posuwać się na przód, bez żadnych niespodzianek, tyle że w deszczu częstokroć, póki czwarty dzień nie zaświtał i póki wsi spalonej nie zobaczyli wywiadowcy.

Dali znać o tym, że chałupy przy trakcie popalone, pola zdeptane i ludzie wybici. Że wszystko już wystygło, ale to i też strach stopę postawić, bo ani chybi potwora się pewnie zjawiła, albo duch pomsty z utrapionych dusz niewinnych. Rycerz jednakowoż nieubłagany powozy rozkazał przy wsi zatrzymać i zabezpieczyć.
Rozpryskując cienką warstwę błota, zbliżył się do nich i ręką zamachnął się na cały ten bordel. Niemała wieść - z karczmą i młynem - popalona i ograbiona, domy w szczapy odymione się posypały, na drogach trupy leżały niepogrzebane, a zwierzęta ktoś pewnikiem sobie przywłaszczył po napaści. Na ryneczku największą sobie swawolę napastnik urządził - nagonił ludu i zarzynał bestialsko w tłoku, pewno baby gwałcąc i wyrywnymi mężczyznami się tak bawiąc. Bo i który z kółka na pomoc kobicie się wyrwie, ten po łbie i trup.
- Wojną pachnie... Najemnikami. - Rzucił.

Re: Trakt ku Stolicy

41
Ogółem.
Harman przeżywał ogromną mękę na wozie. Nie dość, że język towarzyszy składał się z przeciągłych jęknięć bólu, to jeszcze pachniało w specyficzne sposób śmiercią. Lepsza sytuacja była wtedy, gdy młodzik mógł dosiąść swego wierzchowca, wtedy wszystkie udręki zniknęły na bok i mógł się cieszyć z towarzystwa rycerza oraz Skoczka. Szkoda, że nie umiesz mówić, Skoczek. Rzucił w myśli, po czym poklepał konika po boku szyi. Trochę mu wstyd było, że jego rycerz musi go prowadzić, więc po dniu jazdy giermek ponownie wrócił na wóz, gdzie zajął miejsce koło woźnicy i czyścił swój miecz mokrą szmatą, bo trochę krwi na pewno zostało od tego cięcia w czaszkę. Jeśli woźnica raz był na tyle miły, to giermek się spytał, czy może przez jakiś odcinek powozić trochę, ot, tak, żeby spróbować pod okiem profesjonalisty. Przeglądając się w możliwych taflach wody, blondaska przeszywało dziwne uczucie, od którego robili mu się niedobrze, a było to spowodowane brakiem oka. Mówią, że rycerz bez blizny, to chuj nie rycerz. To przynajmniej tym "chujem" nie jestem. Rzucił, prychając śmiechem sam do siebie, gdy zmieniał opatrunek oraz nakładał maść na nogę, więc te dni zbytnio nie złamały morale młodzieńca. Oczywiście podziękował on za ratunek tutejszemu rycerzowi, co strasznie wysoki był. Do tego czasu starał się załatwić sobie jakiś hełm z zasłoną na twarz, bo obecny kapalin go przerażał tym, że mógł stracić drugie oko. Przykładowo może jakiś ziomek zabrał taki z trupa i mógł go sprzedać za jakieś fundusz, na który chłopak był gotów.
***
Gdy dojechali do owej wsi, to piwnooki był zdruzgotany widokiem, jaki zobaczył. Coś takiego jak pojedyncze trupy albo latająca kończyna w walce już go nie raziło, ale ta rzeź? Niech bogowie ochronią. Jednakże Harman należał do tych niezłomnych duchem, więc zachowywał się mężnie i nie dawał sobą zawładnąć negatywnymi emocjami, które na pewno skłoniłyby młodszych do odwrócenia wzroku. - Jak dla mnie potwory, a nie ludzie, Panie. - Rzekł zdecydowanym młodzieniec, siedząc na wozie niedaleko mówiącego ów zdanie z najemnikami. Cóż mógł zrobić giermek? Nie do końca wiedział. Spróbował przy tym zejść ostrożnie na moment z wozu, by nie oddalając zbyt daleko od grupy, popatrzeć czy może ktoś przeżył. Niech bogowie zlitują się nad ich duszami. Może uda się uratować jakiegoś człeka. Oczywiście jak nie był przy tym zbiciu chodzić, to porzucił ten pomysł.

Re: Trakt ku Stolicy

42
Właściwie nie szło tyle o możliwości powodowania koniem, co o obawę, że młody giermiek mógłby osłabnąć. Lepiej żeby wtedy za nic nie pociągnął, przypadkiem.
No, a może to tylko stary rycerz był trochę przewrażliwiony.

Rycerz nie zbeształ go tylko przez pomnym bycie na stan młodzieńca. Karygodnym wszak, aby przyszły rycerz pozwolił swej broni tak długo kisić się brudzie i ryzykować nastanie niepotrzebnych komplikacji.

Rycerz to nie woźnica, ale w tym względzie pan jego nie był specjalnie konserwatywny. Wszak różne w życiu okoliczności mogą się przytrafić, a umieć nie zaszkodzi.
Sprawa, okazywało się, taka wielce trudna nie była. Zwierzaki parły przed siebie po drodze, od czasu do czasu tylko trza było je "naprostować". Niemniej, robota na koźle należała do monotonnych.

Niestety, nikt takowego nie posiadał a jeśli już posiadał, to to był jego własny hełm. Żadnej przyłbicy, salady, armetu czy innej formy pełnej lub prawie pełnej ochrony głowy, albowiem sprzęt to był wcale nie taki tani i użyteczny głównie kopijnikom. Choć oczywiście posiadanie go wcale nie było złym rozwiązaniem, szczególnie, że w większości przypadków zasłonę dało się łatwo odczepić, gdyby tylko zachodziła taka potrzeba i równie łatwo doczepić na powrót.
Warte przemyślenia podczas dozbrajania się.
*** - Ha! Jeszcze się dużo takich widoków naoglądasz. - Odparł rycerz. Bo to rycerz mówił, nie żaden z najemników.
- Daleko dziś byśmy już nie pojechali. Tedy... Wozy tam, na pastwisku się rozłożymy. - Wskazał palcem dalsze połacie ziemi. - Tylko pola omijać, bo ugrzęźniecie. No, raźno! - Zakrzyknął.

Mógłby kuśtykać, nawet powoli iść, ale zbytnie obciążanie nogi po prostu powinien sobie darować. Dla zdrowia i wygody życia. Ból nie jest wygodny.
- Ło, ło... chłopcze, a Ty gdzie? - Stary rycerz, jego pan znaczy, zawsze trzymający się w pobliżu wbił w młodzika spojrzenie.
- Chcesz tu się rozglądać? - Dopytał.

Tymczasem jeden z żołnierzy posłanych, coby się po wiosce rozejrzeć przybył do dowodzącego rycerza z wiadomością. Porozumiewali się konspiracyjnym tonem, ale prędzej czy później owe wieści, siłą rzeczy musiały wyjść na jaw.

Dla nich było to prędzej... Znaczy dla Harmana i jego pana, z którymi to zmierzał pomówić dowodzący.
- Ponadgryzane. - Rzucił. I było to pierwsze słowo jak wypowiedział, podchodząc do nich. Na twarzy malowały się złość i zaniepokojenie. Ten sam obraz przybrała twarz starego.
Ani chybi... jakieś monstra lub skończone skurwielstwo, orzekną zwiadowcy.

Re: Trakt ku Stolicy

43
- Rozchodzić trochę nogę, Sir.- Rzekł młodzieniec grzecznym tonem.- Ale bez zmian jest, ała...chciałbym się rozejrzeć, może kto kryje się tutaj z tych, co go dajcie bogowie uratowali przed tym krwawym wydarzeniem. - Chłopak był bardzo bogobojny, więc uważał, że los w większości przypadków jest w rękach bogów i mogą uczynić z tobą, co tylko chcą. Rozglądał się w tak w miejscu za czymkolwiek, co mogło przedstawiać ruch żywego człowieka. Młodzik chciał nieść pomoc, ale problem był taki, że nie był w stanie tego zrobić, bo wszyscy byli martwi albo nie pozwalała mu na nic innego niż siedzenie noga. Westchnął on tak ciężko i wrócił swoim kulawym chodem na wóz, bo ciężko było cokolwiek innego zrobić w tym stanie. Z tego, że miał czas, to zajmował się doglądnięciem ekwipunku rycerza oraz samego giermka, czy to po ostatniej potyczce jakiegoś oczka w kolczudze nie brakuje bądź była na niej krew, trzeba było się po prostu zająć swoim obowiązkiem. Gdy tak Harman z młodzieńczym zapałem czyścił kapalin, nagle usłyszał, że coś jest nadgryzione. Z tego, że piwnooki należał do tych trochę wolniej myślących, to moment mu zajęło ogarnięcie, o co chodzi. Zaraz, zaraz....- Przepraszam Sir, ale gdy podróżowałem z mym panem rycerzem, to gdy przejeżdżaliśmy obok jednej wsi, to podobno tam jakieś tam bestialstwo grasowało, co samemu trzech silnych drwali zabiło, możliwe, że to samo tutaj przybyło, o ile to jest to samo.- Rzucił ni to ze strachem, ni to z przejęciem, bo to był temat, który mógł być też najzwyczajniejszą plotką wśród pospólstwa, ale wolał ostrzec starszych przed takowym możliwym zagrożeniem. Mówiąc to, jednooki spojrzał na swój trzymany w obu rękach jak skarb wypucowany kapalin, to na dwóch rycerzy. Przy okazji postawił obok siebie swój kołczan ze strzałami oraz łuk w surowej wersji, który będzie mógł w każdej chwili przejść na fazę bojową poprzez naciągnięcie cięciwy. No cóż...pozostało chyba jedynie czekać na to, co przyjdzie. Możliwe, że to była bestia ze snów Deraza? Utłukę go, nawet kulejąc i nie mając oka. Nie mając oka... Ten fakt braku oka ciągle go przeszywał. Pozostało się modlić na wozie do Sakira, żeby to wszyscy tutaj obecni otrzymali błogosławieństwo w boju podczas potyczki z tym czymś, co może po nich przyjść.

Re: Trakt ku Stolicy

44
Młody rycerz, dowódca znaczy, prychnął. - Jeśli mówisz o wiosce, to ludzie to uczynili. Zazwyczaj nie biją tak srogo albo mieszkańcom uda się uciec do lasu. Zazwyczaj starczy im wziąć zapasy i podupczyć trochę. Ale... widać nie tym razem. Trupy musiało coś podjeść, całkiem niedawno. - Objaśnił. - Poślę kilku chłopców, żeby rozejrzeli się za jakimiś śladami w pobliżu lasu. Może kogoś znajdą, ale... ale szczerze wątpię. A tymczasem, raczcie wybaczyć. - Kiwnął głową, kierując swego zwierzaka wśród rozstawiających wozy i namioty żołdaków.

Wozy rozstawiono w półkole, względnie luźno, zaś jeden ostawiono w rezerwie. Całe obozowisko miało mieścić się nieco wewnątrz złożonego z pojazdów półksiężyca - rozpalono ogień, przygotowano nocleg, zajęto się doglądaniem rannych. Tym razem wybrano szesnaście osób - osiem na każdą wartę, do pilnowania zwierząt.
Wychodziło na to, że niewiele osób się dziś porządnie wyśpi.

Naturalnie, im jako osobom wyżej postawionym, przyszło wieczerzać razem z rycerzem - jak zawsze dotąd. Zrazu więc usłyszeli raport zwiadowców, gdy tylko ci przybyli.
Nie udało się odnaleźć śladów żadnych uciekinierów - dowódca więc zaniechał przeczesywania lasu w pogoni za przypuszczeniami. Znaleziono natomiast ślady ciągnięcia ciał, więc wychodziło na to, że cokolwiek podgryzało ciała, wzięło też sobie trochę na wynos.

- Nie będę w to pakował swoich ludzi. Rankiem spalimy ciała i ruszymy dalej. - Oznajmił, patrząc po towarzyszach posiłku - znaczy mowa o rycerzu i giermku właśnie.
Stary nic nie powiedział. Chciał czy nie, miał swoje zobowiązania i wiele lat na karku - to już nie dla niego, takie poszukiwanie przygód w ciemnym lesie.

Re: Trakt ku Stolicy

45
Pff, to na pewno ten monstrum z lasu, ja to wiem. Rzucił pewnym siebie tonem w głowie, po czym przytaknął rycerzowi.- Zrozumiałe, Sir.- Odrzekł grzecznym tonem, po czym jeszcze raz szmatą przejechał po ostatniej kropli krwi po swoim kapalinie. Gdybym tylko miał sprawną nogę. Westchnął ponownie giermek, by dokończyć dzieła z tym hełmem. Przynajmniej przez te dni porządnie wypucuje ekwipunek Ser Dziadka i swój własny. Do wieczora się zajmował wyłącznie porządkowaniem rynsztunku. *** W końcu przyszedł czas kolacji, a młodzik lubił jeść, robiąc to najczęściej nawet za dwóch, więc jadła on nie żałował. Jadł on powoli, lecz pakował w siebie tyle, ile tylko dostał, więc każda miska jedzenia zawsze będzie opróżniona aż do dna. Chłopak przez cały czas miał na swoim lewym oku bandaż, który przysłaniał mu tę półdziurę zamiast oka. Siedząc tak ciągle, zerkał na boki, czy to przypadkiem nie idzie potwór, który zaciągną w las jakiegoś nieboraka. Czuł się naprawdę dziwnie w tym momencie. Byli w miejscu, gdzie zginęło w okrutny sposób wiele osób, a na dodatek coś porwało jedno ciało w las...w ciemny las. Wyobraźnia płatała w tym momencie blondaskowi figle, przez które wyobrażał sobie to coś, jako najgorszy koszmar, jaki mógł sobie tylko wyobrazić. Młodzieniec przełkną tak ostatnią łyżkę pożywienia i odłożył ją na jeden z wozów.- Dziękuję.- Powiedział w podzięce za posiłek, po czym przysiadł obok swego starego rycerza, mając na sobie swoją grubą przeszywanice. Siedział tak, patrząc się co jakiś czas na około, czy to coś nie wybiegnie na nich. Takie coś jak Strach go nie opanowywało, ale wolał być na wszelki wypadek gotowy, jakby nadeszła ostatnia godzina, w której parę osób może tutaj poginąć. W sumie to jak nazywał się ten młody rycerz?
Giermek rozłożył sobie swój koc na jednym z wozów i sobie tak leżał, mając u swego boku miecz, tarcze, sztylet oraz łuk z kołczanem strzał. Kapalin natomiast leżał na brzuchu młodego.

Wróć do „Książęca prowincja”