Re: Wieś Złotnica i jej okolice

31
Zamknęła znów oczy, jakby kuląc się pod dotykiem Lydii. Zadrżała lekko, gdy objęły ją obce ramiona, ale po chwili zrobiło się jakoś... inaczej. Dziewczyna wciągnęła zapach, doskonały zapach świeżego, górskiego powiewu i kwiatów czarnego bzu, który po chwili został stłumiony intensywną, duszącą, rozkoszną wonią gotowanych owoców tejże rośliny. Wstrzymała na chwilę powietrze, starając się dojść do siebie, ale nie było jej to dane. W głowie jej zaszumiało, odezwał się jakiś dziwny instynkt, który wcześniej nie miał dostępu do jej świadomości.

Popiel zaczął z wolna ustępować z jej włosów. Yoel znów oddychała, tym razem powoli i miarowo, wdychając ukochaną kompozycję zapachów. Jej dłonie jakby zagubione dotknęły talii Lydii, a później z wolna przesunęły się w górę, przypadkiem zahaczając o wypukłość jej piersi. Chciała się tylko wtulić, wchłonąć to uczucie bezpieczeństwa, tę troskę i ciepło... wrażenie, że diabelstwo sprawdzało miękkość i delektowało się kształtami wojowniczki na pewno było złudne. Przecież była taka skrzywdzona, taka nieszczęśliwa, taka biedna...

Westchnęła, niemal bezgłośnie. Jej serce biło szybciej, usta delikatnie się rozchyliły. Jedni Patroni raczyli wiedzieć, co działo się wówczas w jej umyśle. Palce zacisnęły się stanowczo na ramionach czarnowłosej, jakby Yoel pragnęła ją zatrzymać jak najbliżej. Twarz przysunęła się bardzo blisko twarzy wojowniczki, tak że mogła ona w zasadzie poczuć na ustach jej płytki oddech. Szarość włosów Yoel zniknęła bez śladu, ustępując subtelnym, ognistym refleksom. Już była tuż tuż, już niemal zetknęła się wargami z Lydią, zatrzymała się jednak. Otworzyła oczy, które niespodziewanie stały się lustrzanym, złotym odbiciem oczu wojowniczki, jednak wypełnione zupełnie innymi emocjami. To było pragnienie. Silne, niemal wampiryczne pragnienie bliskości, namiętności, z której została odarta przy swoim pierwszym pocałunku i która chciała odzyskać tu i teraz, zatracając się w objęciach czarnowłosej kobiety. Czekała na jej pozwolenie, na jakiś znak, że może, że nie zostanie odrzucona... ale tak naprawdę gotowa była wziąć wszystko, czego chciała, nawet jeśli Lydia by odmówiła.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

32
Wszystko cacy, ale...

- Skąd niby wiecie, że to akurat tutaj była kryjówka bandytów? - zapytałem podejrzliwie. Czy istniała taka możliwość, że cała ta grupa była zamieszana w całe to wydarzenie? Czarnulka... Tępuś... Pięknotka? Sam już nie wiedziałem co o tym myśleć. - W dodatku, co tu takiego jebnęło, hmm? Jakoś nie uwierzę, że wróżki przyleciały i podpaliły im magazyn z prochem składowanym pod ziemią... - burknąłem po chwili niezręcznej ciszy. Dobrze... Niech się lepiej zastanowią co powiedzieć.

Pomijając już jednak kwestię nieufności do współpracowników, czy oznaczało to, że zostałem zwolniony z "kontraktu" nie spełniając jego zamierzeń? Nosz... Nie dość, że nie zostanie mi nic wypłacone, straciłem wspaniałą pamiątkę rodzinną i oszczędności, to do cholery jasnej trafiłem do grupy z wiedźmą, która za cel swojej bezsensownej egzystencji obrała owijanie facetów wokół palca... Pięknie! Wiedziałem, że wszystko się sypnie, aczkolwiek nie podejrzewałem aż takiego tempa rozwoju wypadków. A raczej pędu kamieni po stromym osuwisku.

Humor na szczęście poprawiła mi nieco Aria. Na początku świdrowała mnie wzrokiem, tak jakby chciała mnie zamordować. Potem jej foszek - tak uroczy i głupi, jakby była pierwszą z brzegu smarkulą z wioski, potrzebującą prawdziwego bolcowania, bo inaczej będzie nieznośna. Ach kobiety... Bolało mnie tylko jedno: miałem z nią pracować, a wcześniej chcialem jeszcze zarywać... Chyba powinienem podziękować nagłym omdleniom - w końcu uratowały mnie przed kolejnym życiowym błędem. Warto jeszcze wspomnieć o wyraźnym sapnięciu Duriona, który... Chyba nieco się zapowietrzył. Nie wiem... Zobaczył piersi nachylonej Czarnulki, czy inny diabeł. Tylko czemu potem tak na mnie spoglądał? Chodziło o to wykrycie uroku?

- Nie... Nie pamiętam - odpowiedziałem, z przekąsem. - Inaczej bym tu nie siedział i nie zadawał tych durnowatych pytań, próbując się z wami porozumieć... Zadania też nie ułatwia pewna złotooka.- Już nawet nie chciało mi się warczeć... Spróbowałem po tym podnieść się, co nie wyszło zbyt zgrabnie. Udało mi się aż usiąść, a zawroty głowy i mdłości przybyły, jak za wezwaniem magicznego dzwoneczka. Ale... To chyba nie wina tego wina?

- Hmm... - Położyłem się ponownie na plecach, rozkoszując się możliwością rozluźnienia mięśni. - Chyba tu sobie trochę poleżę. Gdybyście znaleźli mój miecz, czy tamten śmieszny mieszek, możecie mnie obudzić - wymamrotałem z nałożonym na twarz uśmiechem, ukrywając irytację, po czym zamknąłem oczy i skupiłem się na ignorowaniu bólu.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

33
Yołel

Kobieta ściskała w geście pocieszenia diabelstwo, nieświadoma zmian, jakie w nim zachodziły. Po prostu pragnęła pocieszyć dziewczynę, nie wiedząc, jak duże wrażenie na niej wymogła. Szeptała słowa pocieszenia, gdy poczuwszy jej dłonie sunące w górę, drgnęła lekko zaskoczona. Trudno powiedzieć, o czym w tym momencie pomyślała. Pewnym było natomiast to, że w końcu zauważyła, co się dzieje z ciałem Yoel i odsunęła się kilka centymetrów od niej, by przyjrzeć się niesamowitemu zjawisku, jakim była zmiana koloru włosów panienki z niemalże szarego na stonowany odcień rudego. Z fascynacją wpatrywała się w to, dotykając opuszkami palców pojedynczych pasem. Nie zauważyła zmiany zachowania w dziewczęciu aż do ostatniej chwili, gdy ta niemalże dotknęła swoimi ustami te Lydii. Wtedy też skierowała swoje spojrzenie na jej twarz i otworzyła wargi, aby wyrazić swoje zdumienie, gdy spojrzała we własne oczy. Otworzyła swoje jeszcze szerzej, wpatrując się zafascynowana w jej twarz i nie zdając sobie sprawy, co Yoel chce zrobić. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała i jak oparzona wyrwała się z jej objęć, trącając przy tym dłonią parujący kubek stojący na kuferku, wylewając tym samym jego zawartość na podłogę.

- Kurwa! - powiedziała niezbyt ładnie, rumieniąc się przy tym i zachowując jak osaczone zwierzę. Opamiętała się po krótkiej chwili i z powrotem zerknęła na diabelstwo. Chcąc jak najszybciej zmienić temat, odchrząknęła i wskazała palcem na włosy Yoel. Słowa wymawiała szybko i jakby nieco się zacinając. - Jak ty to zrobiłaś?


Kurczaczek

Aria spojrzała krzywo na Neliona, ale nie odpowiedziała na pytanie, tylko z powrotem zajęła się oględzinami dziury w ziemi. Krasnolud zmarszczył brwi, również zerkając na pozostałości po wybuchu i wstał. Kopnął leżący najbliżej kamień, po czym odburknął.

- Myślisz, że wiemy? Łazimy tu codziennie, próbując zorientować się, o co tutaj chodzi. Co jebnęło i tyle. Jakbyśmy kurwa wiedzieli, to by nas tutaj nie było – zerknął na białowłosego, po czym kontynuował. - A bandytów spotkaliśmy tutaj, jak usłyszeliśmy rąbnięcie. Znaczy tych, którzy nie siedzieli pod ziemią tylko grasowali po okolicy. Część wybiliśmy, reszta się rozpierzchła. Aktualnie ich próbujemy wytropić. Możliwe, że to któryś z nich zabrał twoje rzeczy.

- Zaskakujące jest, że nigdzie nie spotkaliśmy ciebie – wtrąciła się nagle czarnulka, marszcząc brwi. Odwróciła na pięcie i szybkim krokiem podeszła do Neliona. - Mówisz, że zemdlałeś i niczego nie pamiętasz. Tylko szkoda, że podjudziłeś Widelca, żeby wyszedł na dwór, po czym jakimś cudem ten zginął. A potem zniknąłeś, gdy tylko kazaliśmy ci śledzić tamtego faceta! Nie uważasz, że to jest podejrzane? - kucnęła przy nim z powrotem i chwyciła pod brodę. Spojrzała w jego oczy intensywnie, świdrując go spojrzeniem tak mocnym, że białowłosy nie potrafił odwrócić wzroku. Wpatrywał się w złotą fakturę jej tęczówek, analizując je dokładnie i zagłębiając się w nich. Wiedział jeszcze, że ona znowu to robi. Tym razem nie zbagatelizowała jego siły woli i włożyła w to więcej mocy. A potem otworzyła usta, a jej głos był całkiem inny, a jednocześnie... podobny. Jednak było w nim coś niesamowicie pięknego, przyciągającego. Coś, co sprawiało, że umysł Neliona zachodził mgłą, a jego wola została złamana. Uśmiech mimowolnie wystąpił na jego twarz, będący swego rodzaju wyrazem błogości. Tylko w środku mężczyzna czuł, jak coś w nim trzepocze. Bunt. W tym momencie nie potrafił jednak tego określić tym słowem. - Kim jesteś? Co robiłeś, gdy zniknąłeś nam z oczu? Gdzie jest reszta bandytów?

- Aria... - mruknął Durion, ale ta tylko odchrząknęła znacząco i mężczyzna zamilkł, ponuro się wpatrując w zaistniałą sytuację.

Półelf otworzył usta i zaczął śpiewać przysłowiowo. Musiał, czuł taką ochotę powiedzenia, kim jest. Wyczerpująco. Rasa, imię, co robi, gdzie się wychował. Potem musiał opowiedzieć dokładnie, jak śledził tamtego gościa, musiał opowiedzieć o świetle i o dziwnym śnie. Gdy nadeszła pora na trzecie pytanie, coś zakrakało i przeleciało tuż przed twarzą Arii, wytrącając ją z równowagi i sprawiając, że klapnęła na tyłku. Krasnolud parsknął ze śmiechu, a czar... prysł. Bunt zatrzepotał w sercu białowłosego i rozprzestrzenił się po jego ciele, wywołując nieprzyjemne dreszcze. Mgła ustąpiła z jego umysłu, z powrotem oddając wolną wolę.

Powodem tego zamieszania był... ptak. Tak właśnie. Kruk gwoli ścisłości, siedzący aktualnie na kupce kamieni i z dużą uwagą spoglądający swymi jasnymi ślepiami to na Neliona, to na zaskoczoną i wściekłą Arię. Czarne, lśniące pióra miał nastroszone, a wzrok nadzwyczajnie inteligentny. Był średniej wielkości ptakiem, zgrabnym, z zakrzywionym, dużym dziobem, który zapewne mógłby wydrapać czyjeś oczy. Na przykład te czarnulki, bo wyglądało na to, że naprawdę ma ochotę jej to zrobić. Rozpostarł skrzydła i zamachał nimi, kracząc donośnie, po czym usadowił się wygodnie i obserwował całą sytuację. Wyglądał majestatycznie, groźnie i pięknie. Był niesamowitym ptakiem.

Durion spiął się, obserwując uważnie Neliona. Aria wstała momentalnie, mrucząc coś pod nosem i spoglądając wściekle na kruka. Cofnęła się mimowolnie o dwa kroki, zerkając na półelfa z niepokojem. Choć ten przecież wiele zrobić nie mógł, wciąż kręciło mu się w głowie, broni nie miał, był zbyt słaby na jakąkolwiek czynność fizyczną... wciąż był zdany na ich łaskę, czyż nie?

- Przynajmniej się dowiedzieliśmy, że nie kłamał... – powiedział Durion, ale w jego głosie na próżno było szukać pewności siebie. Wciąż nie znali Neliona i nie wiedzieli, do czego jest zdolny...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

34
Czarnulka spojrzała się na mnie, co najmniej tak, jakbym odbijał jej Tępusia. Miałem to aktualnie głęboko w rzyci - całe te jej fochy, wymyślne, ostentacyjne zachowania mające na celu zwrócenie na siebie uwagi. Zagrania taniej karczmiennej dziewki do chędożenia za stodołą... Bo do kurtyzan przyrównywać nie będę, jako że te mają choć odrobinę klasy. Choć...

Nie! Koniec tematu. Durion właśnie tłumaczył cała tą historię, w którą prawdę mówiąc nie do końca wierzyłem. Choć przyznam szczerze, że motyw z nierozkradnięciem mojego dorobku jest bardzo prawdopodobny. Niech tylko dorwę tego złamanego kutasa, który zawędził mój miecz. Zniszczę, spalę, zmrożę...

Moje fantazje przerwała jednak ponownie Aria. Zarzuty... Czego innego się od niej spodziewać. Już otwierałem usta, lecz nie dała mi dojść do słowa. Zdążyła mnie chwycić za podbródek (znowu), a ja głupi spojrzałem jej w oczy. Nawet nie miałem jak walczyć... Była za potężna... I taka piękna... Cudowna. Te oczy. Zabiłbym, by móc tylko w nie patrzeć. Nieskromna, niepokorna, rozbudzająca silne emocje. Kucała przy mnie i zaszczycała mnie spojrzeniem. Tak bardzo chciałem jej się przypodobać, tak bardzo pragnąłem jej ust... Jej ciała, piersi. Chciałem jej sprawić przyjemność, być na każde wezwanie, zawołanie.

- Matka zwała mnie Nelionem, nazwiska nigdy nie poznałem - rzekłem rozpoczynając monolog i wcale nie kontrolując tego co robię. - Pochodzę z Fenistei, a jetem pół-elfem, owocem związku mężczyzny i wysokiej elfki. Ojciec zniknął, matka została zabita... - Gdybym w tamtym momencie był w pełni władz umysłowych... - Jeśli zaś pytasz się, o Złotooka, o to co porabiałem, to spełniałem wasze życzenie od początku do końca. Śledziłem mordercę, przekroczyłem rzekę, przeszedłem pole... Nie zorientował się, a przynajmniej tak mi się wydawało, bowiem po chwili rozbłysło jasne światło. Obudziłem się tutaj, pamiętając sen. Byłem z kilkoma osobami uwięziony w obozie żołnierskim. Nikt nie rozumiał obcych, a tylko nasza grupka potrafiła się ze sobą porozumieć. Chcieli przetransportować część z nas, ale... Obudziłem się... Najdroższa... Ob... - w tamtym momencie z nieba zleciał mój wybawiciel. Czarna mara, prawdziwe piękno - kruk, ratujący mój mętny umysł przed wpływem paskudnej manipulacji.

Znowu... Zrobiła to - teraz już wiedziałem.

Ptak zasiadł spokojnie na kupce kamieni i przyglądał się Czarnulce ze złowrogim błyskiem w oku. Brawo przyjacielu. Jeden-zero dla nas... Najśmieszniejsze było to, że polubiłem go z marszu tak, jakby był mi przeznaczony. Zabawne. I tak za chwilę odleci, choć moja wdzięczność w tamtym momencie nie miała granic. Tak gorące uczucie w stosunku do ptaka... Jeszcze się zacznę bać sam siebie.

Skończyłem jednak dywagować i skierowałem głowę w stronę Arii, a wtedy moje oczy... Cóż... Wydaje mi się, że mogą mieć ładniejszy kolor. Byłem w stanie prawie inwalidzkim, aczkolwiek w tamtym momencie chciałem roznieść wszystko wokół. Chciałem palić, gwałcić i rabować... No może bez tych dwóch ostatnich. Dźwignąłem się na rękach w przypływie sił, po czym usiadłem mimo zawrotów głowy.

- Mówiłem... Nigdy więcej wchodzenia do mojej głowy! - wywarczałem groźnie, o dwa tony niżej od mojej standardowej barwy. Nie wytrzymałem... Wyciągnąłem rękę i z rozmachem pstrykając palcami sypnąłem iskrami na Arię. Samoobrona? Próba zastraszenia? Chciałem ją zamordować, ale... Nie powinienem tego robić. Poprzestałem, więc na iskrach, które co najwyżej mogłyby podpalić jej ubranie - i tak byłem za słaby na użycie większej ilości magii. Zresztą ten ruch sprawił, że moje ciało przeszedł dreszcz, a głowa zaczęła z powrotem nieznośnie łupać.

- Czemu niby miałbym kłamać, Krasnalu...? - Mój ton wciąż nie należał do najprzyjemniejszych. - Lepiej bierz swoją paniusię pod pachę i spierdalać mi stąd w podskokach - zagroziłem, ostatkiem sił wyciągając rękę przed siebie. Tylko teraz nie zemdlej Nelionie, tylko teraz nie zemdlej.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

35
Trwała nieruchomo, z rękoma uniesionymi niezmiennie, tak jakby Lydia wciąż ją tuliła. Dlaczego kobieta jej nie chciała? Czy brzydziła się jej, bo nie była już tak czysta, nieskalana jak wcześniej? Yoel przyszła do głowy właśnie taka myśl i mimo iż była ona daleka od prawdy, właśnie jej postanowiła się trzymać. A przynajmniej przez jakiś czas, bo u diabelstwa nic nigdy nie trwało szczególnie długo.

- T-to przez niego? - złoty blask rozmył się w szarości łez, a i płomień włosów przygasł, zastąpiony stonowanym brązem. Dziewczyna wycofała się wgłąb łóżka, odsuwając się od czarnowłosej i obejmując własne ramiona w bezbronnym, bezsilnym gescie. - Nie chcesz mnie... Już nikt nie będzie mnie chciał...

Strużka popłynęła po białym policzku. Yoel w ogóle nie zwróciła uwagi na słowa kobiety, tylko opierając się plecami o ścianę pogrążyła się w rozpaczy. Nawet nie wiedziała o czym mówiła, w końcu zmiany ciała postępowały zupełnie niezależnie od jej woli i nie pozostawiały odczuwalnych śladów na niej, by mogła się chociażby orientować w tym, co się z nią dzieje. Nie wiedziała też, że jej smutek wymalował na deskach wokół niej subtelne, szroniaste promienie.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

36
Nelion śpiewał jak na kazaniu. Mówił nawet więcej, niźli kobieta chciała, ale przecież ona mu kazała o tym mówić. Dopiero gdy ptak, kruk gwoli ścisłości przerwał zaklęcie, on oprzytomniał. Zdecydowanie Aria nie traktowała go poważnie. Manipulowała nim, jakby był królem półgłówków, który zdaje się rozumieć pięć słów na krzyż. Tym samym niedocenienie przeciwnika wyszło białowłosemu na dobre. Tym razem. A być może to po prostu był zwykły fart? Wszakże gdyby nie interwencja zwierza, wciąż by mówił i mówił. Kto wie, co by tam wypaplał. Tak czy siak, urok został zdjęty, a młody mężczyzna odzyskał pełnię władz umysłowych.

Krasnolud, widząc reakcję Neliona, wyraźnie się skonsternował. Przestępował z nogi na nogę i wpatrywał się to w niego, to w czarownicę, która zaś nie wyglądała na zbyt zadowoloną, pomimo rozwiania wątpliwości dotyczących tego, co półelf robił, kiedy go nie było we wsi. I być może jakoś można by było rozwiązać ten problem, gdyby nie to, że białowłosego trochę za bardzo poniosło. Choć iskry, które wystrzeliły z jego palców nie wyrządziły żadnej szkody Arii, na jej twarzy pojawił się bardzo nieprzyjemny grymas złości, a raczej wściekłości. Pierwsze, co zrobiła, to odskoczyła jak poparzona, myśląc zapewne, iż ten chce wystrzelić w jej stronę kulę ognia. Dopiero gdy się zorientowała, że to tylko taka sztuczka, wybuchła jak wulkan.

- Ja ci zaraz dam kuglarskie sztuczki – warknęła, sięgając dłonią do buta. Krasnolud zareagował natychmiastowo. Podbiegł do niej i złapał jej nadgarstek, ściskając tak mocno, że kobieta aż sapnęła zaskoczona. Popatrzyła na niego ze złością i szarpnęła dłonią, bezskutecznie. Durion odwrócił się do Neliona i uśmiechnął się krzywo.

- Tak będzie lepiej. Chodź stąd, zostaw go – pociągnął rozwścieczoną panienkę za sobą i już po chwili zaczęli schodzić ze wzgórza, naprawdę zostawiając białowłosego samego. W głowie zaczęło mu się kręcić mocniej niż przed chwilą, po czym koło minutę później zemdlał. Całe zdarzenie obserwował kruk-wybawca.

Nelion czuł się, jakby to się już zdarzyło. Znowu najpierw doszły do niego odgłosy natury, a dopiero po chwili mógł otworzyć oczy. Znowu chmury leniwie płynęły po lazurowym sklepieniu, znowu słońce świeciło mu w twarz, choć bardziej pod ukos, co świadczyło, że obudził się po południu. Czuł się troszkę lepiej niż poprzednio, co dobrze mu wróżyło. Wciąż leżał na trawie między ruinami. Jeśli próbowałby wstać, udałoby mu się to, lecz za cenę dużych zawrotów głowy i ciemnych plamek przed oczami. Jednakże ustałby, aczkolwiek zalecany byłby chwilowy odpoczynek, przynajmniej w pozycji siedzącej. Powolny spacer w dół zbocza jest jednak możliwy. Półelf nie widział także kruka, czego w sumie się spodziewał. Co zrobi teraz?

~~~
Lydia wpatrywała się w dziewczynę z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Jednocześnie na jej obliczu malowała się konsternacja i zażenowanie. Nie wiedziała, co zrobić z dziewczyną. Jej zachowanie dalece wykraczało poza granice normy, dlatego tylko co chwila otwierała usta i zamykała, najwyraźniej się rozmyślając. W końcu niepewnie podeszła do łóżka i usiadła na nim, tuż przy nogach Yoel. Zerkała niespokojnie na nią, obserwując, jak wokół niej dzieje się magia – na deskach osiadał szron. Nie rozumiała zbytnio, o co chodzi, lecz wiedziała, że należy temu zapobiec. Ostrożnie i powoli położyła dłoń na kolanie dziewczyny, uśmiechając się do niej pocieszająco. Zdecydowanie nie wiedziała, co z nią począć.

- To nie o to chodzi... jesteś zmęczona i chora. Musisz odpocząć... wyzdrowieć... odzyskać siły. Wtedy... można pomyśleć – wydukała Lydia, rumieniąc się. Jednocześnie z zażenowaniem była zaniepokojona. Zmiany nastroju wywoływały u Yoel niekontrolowaną magię, która już teraz się objawiała w postaci szronu czy innego koloru włosów i oczu. A jak powszechnie wiadomo, każdy boi się w większym lub mniejszym stopniu tego, co niewiadome...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

37
- Kuglarskie sztuczki... Pff... - sapnąłem pod nosem, opadając na jakże wygodną ziemię. A może trawę? Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętam na czym leżałem. Twarde, czy miękkie... W tamtym momencie nie za bardzo mnie to obchodziło. Ważne było tylko to, by paniusia sobie stąd poszła: niesiona przez diabelstwa, rozszarpana przez bandę kruków... Mogła nawet zostać sturlana ze wzgórza, niczym gruba beczka, czy inna puchata piękność z karczmy - miała tylko stąd zniknąć... Nie obchodziło mnie jak. Ma mi się nigdy na oczy nie pokazywać.

Uch! Byłem zły. Więcej - byłem wściekły, jednocześnie nie mogąc powstrzymać rosnącego uczucia deja vu. Znowu rozkapryszona czarodziejka, chcąca zatłuc mnie gołymi rękoma... Ponownie odciągnięta przez posłusznego pieska. Ech. Co za życie.

Położyłem wygodniej głowę na podłożu i zamknąłem oczy, próbując ochłonąć. Leżałem tak dłuższą chwilę, usiłując się choć trochę zregenerować, zignorować ból i nie myśleć przez chwilę o istotnych sprawach. Taki stan jednak nie może trwać wiecznie... Szybki bilans sytuacji: Znów zostałem sam. Bez miecza, oszczędności, wody, prowiantu. Nawet mój wybawca odleciał, co akurat było do przewidzenia. Nie, żeby mnie to jakoś zdołowało, czy coś... Jednak... Uch! Wspominałem wcześniej, że chcę rozszarpać tego, kto ukradł mi miecz? Tak? Teraz chciałbym dodatkowo wepchnąć mu jakąś rurkę do gardła, by móc swobodne się do niego załatwiać. Przez tego jełopa nie mogę nawet wyruszyć dalej... W skrócie: utknąłem w tej dziurze, dopóki nie znajdę swojej pamiątki - bez niej nigdzie się nie ruszam.

Czyli postanowione. Plan miałem ułożony, determinacja znajdowała się na odpowiednim poziomie... No może brakowało kilku panienek zagrzewających mnie do boju, ale i bez tego jakoś dałem radę. Podniosłem się delikatnie, ostrożnie, zważając na swój stan zdrowia. Nie można się przecież forsować. Sapnąłem, podnosząc się z pozycji siedzącej i... stałem. Jakoś... Prosto chociaż było. No i ziemia nie kiwała się jak po piciu z Krasnoludem. Znaczy dobrze było.

Zlustrowałem uważnie otoczenie, szukając swoich rzeczy. Nadzieja matką głupich jak to powiadają. Sam nie wiem na co liczyłem... Że niby znajdę pochwę przewieszoną przez gałęzie drzew, czy co? Wolno ruszyłem przed siebie, próbując zataczać coraz większe kręgi... Na nic to się jednak nie zdało. Nie w tym stanie. Musiałem doturlać się do wioski, doprowadzić się do staniu używalności i jak najszybciej wrócić tutaj w poszukiwaniu miecza. Pies szczał na oszczędności.

- Grr... - warknąłem sobie pod nosem. Jakże chciałem stąd odejść.

Odwróciłem się więc w stronę, w którą zmierzali Czarnula z Krasnalem, by... dotarło do mnie, w jak czarnej dupie się znajduję. Byłem w obcym mi lesie, bez towarzyszy, nie widząc wcześniejszej dwójki (za długo leżałem - zdążyli zniknąć mi z oczu), a żadna rzecz w moim otoczeniu nie wyglądała znajomo. Można sobie mieć dobrą orientację w terenie, ale nie w momencie, w którym budzisz się na wypizdajewie, nie pamiętając jak się tutaj znalazłeś. Reasumując: nie miałem pojęcia jak dojść do wioski.

Płomienie niech to spopielą. Już nawet nie miałem siły warczeć. Ruszyłem po prostu w stronę, w którą wcześniej udali się moi eks towarzysze, licząc... Nawet nie wiem na co.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

38
Yoel zamknęła oczy i przez jakiś czas mogło się zdawać, że zasnęła. Jej głowa powoli opadła w dół i dziewczyna duchem odpłynęła w tajemniczy labirynt własnych emocji. Była jak malutki, ledwie tlący się płomyczek unoszący się w zimnej, wrogiej przestrzeni. Słyszała swój wewnętrzny szloch, taki dziecięcy, niewinny, migoczący ledwie widzialnym, lodowym światełkiem w mrocznej pustce. Nie precyzując myśli po prostu czuła ból, dawała się mu pochłonąć, odpychając od siebie wszelkie obrazy, bo nie było miejsca na nic więcej, prócz cierpienia.

Jej magia nie pozostawała jednak bezczynna. Szron pieczołowicie tworzył na ścianie sceny zdarzeń, których doświadczyła Yoel w ostatnich dniach. Trupie twarze, wóz, czarna dziura w ziemi... Cała opowieść klarownie malowała się przed oczyma Lydii, a gdy dobiegła końca, wokół diablicy zrobiło się koszmarnie zimno. Wtedy też dziewczyna zadrżała i do uszu wojowniczki dobiegł cichy szept, z początku niezrozumiały, z czasem jednak brzmiący coraz wyraźniej i głośniej.

- ...zabiję go... zabiję... - słowa uciekały z ust Yoel wraz z obłoczkami zmrożonej pary. Niespodziewanie zrobiło się bardzo gorąco, tak że lodowe malunki w mgnieniu oka się rozpłynęły i nie pozostał po nich najmniejszy ślad. - ...zabiję go.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

39
Yołel

Dokładność, z jaką magia dziewczyny malowała po ścianach chłodnym odcieniem, była przerażająca i zaskakująca. Lydia wyraźnie nie spodziewała się czegoś takiego po biednej, przerażonej dziewuszce będącej pod wpływem szoku, przez który ma również aż takie wahania nastroju. Kobieta wyraźnie była speszona tym, co na jej oczach wyrabiała Yoel, tak więc tylko stała i rozdziawionymi ustami spoglądała na sceny rozgrywające się na jej oczach, wymalowane szronem na ścianie w taki sposób, że nawet najwięksi z malarzy nie daliby rady tego odtworzyć. Arcydzieło było na tyle fascynujące, że nie zwróciła ona uwagi na chłód, który mimo ciepłego dnia zaczął dawać się we znaki. Dopiero, gdy diabelstwo wyszeptało słowa, które rozbuchały atmosferę w pokoju do wręcz czerwoności, Lydia opamiętała się.

- Uspokój się - powiedziała do dziewczyny, ostrożnie podchodząc do niej spięta i gotowa do akcji, jakby nagle zgwałcona panienka stała się zagrożeniem... a przecież nim nie była, prawda? - On... chyba nie żyje. Był wybuch. Musiało go tam zakopać żywcem. Jesteś już bezpieczna - mówiła powoli, akcentując słowa, jednocześnie w jej głosie dało się wyczuć nutkę ostrożności. Poruszyła ramionami, na których zawieszone miała ostrza. Jej subtelne przygotowanie się do ewentualnej akcji na szczęście uszło uwadze rozhisteryzowanej Yoel, która skupiała się w tym momencie bardziej na słowach niż mowie ciała Lydii.

Kruciek

Ziemia się kiwała. Nieznacznie, bo nieznacznie, ale Nelion miał zawroty głowy skutkujące chwilowymi zaburzeniami równowagi. To sprawiało, że schodząc ze wzgórza, co chwila się potykał na najmniejszych przeszkodach, takich jak drobne kamyki czy nierówne podłoże. A jednak parł do przodu, gnany chęcią zemsty czy innym czynnikiem, chociażby takim jak wola przetrwania. Przed sobą, dobre kilkaset metrów dalej, widział złoto połyskujące pola – a nieco po prawej, na wzgórzu, skupisko wielu chat. Wokół siebie zaś miał pojedynczo rosnące drzewa – brzozy, lipy, wiązy, olsze i parę innych gatunków pospolitych drzew. Do tego mnóstwo krzaków i kwiatków, które deptał swoimi butami pół-elf.

Schodził powoli, aby nie upaść... ale słabo mu to wychodziło. Był już prawie na dole górki, na której usytuowane były ruiny jakiegoś małego pałacyku, gdy nogi się pod nim zachwiały. Postąpił krok do przodu... i potknął się o niemalże niewidoczną przeszkodę, może jakiś kamyk, kto wie. Runął do przodu i wylądował twarzą w trawie. Znowu w głowie mu zawirowało i przez krótką chwilę leżał tak, z obdartymi dłońmi i kolanami, próbując się uspokoić. Gdy już pogodził się ze swoją żałosnością, uniósł oblicze i znów mógł jako tako powstać, zobaczywszy przed sobą dalszą drogę.

Była ona w miarę prosta. Ścieżka gwoli ścisłości, bo drogą to nazwać było trudno. Zarośnięty częściowo trawą, ubity skrawek gleby ciągnął się między drzewami i dalej, przez pustą przestrzeń w oddali. Potem zaczynały się pola, te, które pamiętał Nelion, że przechodził przez nie. Wróżyło to całkiem dobrze, więc pełen optymizmu ruszył do przodu, wciąż niemrawo, lecz pełen nowych sił. Dopiero po kilku minutach powolnego, wręcz ślamazarnego marszu zdał sobie sprawę, że ktoś go obserwuje. Instynktownie wręcz odwrócił się za siebie, ale żadnej osobistości nie ujrzał. Zaś ku jego wielkiemu zdziwieniu, na gałęzi pobliskiego drzewa siedział kruk. Tak, ten sam, który przedtem uwolnił Neliona spod uroku Arii. Łypał na białowłosego z zainteresowaniem. Przez krótką chwilę patrzyli się sobie w oczy, i jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, półelf poczuł nić porozumienia z tą istotą. Kontakt jako pierwszy zerwał właśnie on, nie mogąc wytrzymać palącego spojrzenia jego jasnego ślepia. Wtedy też kruk zerwał się do lotu i frunąc ponad głową Neliona, poleciał w stronę, gdzie zmierzał młody mężczyzna. Tam też dalej zaczął podążać.

Droga ciągnęła się niemiłosiernie. Nelion szedł i szedł, ale nim doszedł do umownej granicy między krótkim odcinkiem pustej przestrzeni między drzewami a polami uprawnymi, minęło trochę czasu. Słońce w tym czasie przesunęło się kawałek ku zachodowi, wydłużając cień mężczyzny. Lecz zaraz dostał olśnienia – znał to pole. Przecież to tutaj nie dalej niż dwa zemdlenia temu właśnie stracił świadomość. No, nie dokładnie w tym miejscu, aczkolwiek kojarzył je, a to było najważniejsze. Teraz wystarczy iść po swoich śladach i...

Na kamieniach poszło mu gładko – na tyle, na ile mogło mu pójść dobrze w jego obecnym stanie. W tym momencie najlepszym rozwiązaniem byłoby wino i łóżko. A potem sen, długi sen, którego nikt by mu nie przerwał. Z tą myślą przeprawił się przez Śnieżkę i pamiętając jako tako drogę powrócił do wioski. Chyba nigdy nie czuł takiej ulgi, słysząc ludzkie i nieludzkie odgłosy oraz zbliżające się budynki. W tym czasie słońce dalej sunęło ku widnokręgowi, zwiastując rychły wieczór, nadchodzący dużymi krokami. Nelion nie wiedział, ile mu zeszło na wędrówce – ale najwyraźniej sporo. Nogi miał jak z ołowiu, a chwiały się jak trzcina na wietrze. Podczas spaceru coraz częściej przystawał, będąc po prostu zbyt zmęczonym czymś tak prostym, jak marsz do wioski, do której było może z dwa kilometry. Tak też i na jej granicy, kilkadziesiąt metrów przed pierwszymi zabudowaniami, stanął. Kruk siedział na dachu jakiegoś domostwa, tak jak poprzednio krążąc mu nad głową czy przysiadając przed nim na gałęziach. Towarzyszył mu w podróży aż do samego jej końca. Widział również, jak w tym samym momencie Nelion wręcz się słania i ma ochotę się poddać. Zareagował natychmiast. Rozłożył skrzydła i wylądował po sekundzie na prawym ramieniu białowłosego, po czym udziobał go mocno w ucho i zaraz odleciał w sobie tylko znanym kierunku. Ból otrzeźwił mężczyznę. Postąpił krok i drugi, aż w końcu ktoś się nad nim zlitował. Chwyciła go pod ramię tutejsza dziewka, młoda panienka, której Nelion nie miał nawet ochoty się przyglądać. Pomogła mu gdzieś dojść, ale gdzie? Półelf już nie kontaktował ze światem rzeczywistym, pozwalając się ciągnąć do którejś z chałup. Ostatnie, co pamiętał, to czyjeś głosy i siennik. Potem wyczerpany międzywymiarową wędrówką i tą przez szczere pola, zasnął, bez wina, które sobie obiecał.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

40
Tak w zasadzie to Yoel była skupiona wyłącznie na własnym cierpieniu, o ile w jej przypadku można było mówić o jakiejkolwiek koncentracji. Ledwo do niej dotarło to, co mówiła Lydia. Nie żyje... Wybuch... Jaki wybuch? Nie pamiętała nic takiego. Jak się znalazła tutaj? To wszystko było takie pokręcone... I takie nieistotne...

- Najpierw był żyjącym trupem... Potem był człowiekiem... Nie widziałam go martwego. On może być wszędzie... Bez ciała nie ma pewności... - Yoel szeptała cicho, bardziej do siebie niż do kobiety. - Jestem tak strasznie zmęczona...

Powieki diablicy zaczęły opadać, a ona sama osunęła się na poduszkę. Tak strasznie chciała wrócić do matki, wtulić się w nią i powiedzieć o wszystkim, co ją męczy. Ona zawsze jej pomagała. Jedna jedyna ja rozumiała, jak nikt inny. A teraz jej nie było, świat stał się zły, wrogi i sprawiał ból. Całe to nieszczęście przytłoczyło dziewczynę, która zdawała się być teraz małym, skrzywdzonym dzieckiem. Niby nic się nie zmieniło, niby wyglądała jak chwilę temu, a jednak złotooka mogła odnieść wrażenie, że leży przed nią teraz dwunastolatka, a nie kobieta wizualnie zbliżona do niej wiekiem.

Yoel szlochała cichutko w poduszkę, opadając coraz bardziej z sił. Nie zwracała już uwagi na nic dookoła, tuliła się tylko w swoje okrycie i kuliła w pozycji embrionalnej. Nie wiedziała ile czasu tak leżała, ale z każda chwilą jej ciało robiło się coraz bardziej senne i rozluźnione, aż w końcu, wyczerpana, zasnęła.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

41
...Bo co innego miałem robić? Dalej leżeć i podziwiać niebo? Marzyć o kuflu zimnego piwa? Czy może liczyć na to, że jakaś pieprzona wróżka przyniesie mi moją zgubę? Szczerze? Miałem to głęboko w rzyci. Pieprzyć Czarnulkę i jej kompanię. Nawet Krasnala, bardziej niestabilnego emocjonalnie niż tamta paniusia... No... Może jego nie dosłownie. Nie zmieniało to jednak faktu, że zapragnąłem odejść z tego pochrzanionego zbiorowiska wiedźm i innych chędożonych nieludzi. Zwykle bywało odwrotnie. Zawsze rozchodziliśmy się po wykonanym zadaniu, we względnym pokoju, czasem były większe ekscesy... albo to mnie wyrzucano - prawdziwie, tak się odwdzięczali za szczerość i niezachwiane poczucie humoru. Ech... Gorzknieję na starość.

Nie mówiąc już podłamaniu się i stracie dawnej zręczności. Wiem, że wszystkie te potknięcia podczas schodzenia w dół wynikały z mojego obecnego stanu, ale poważnie: nie mogłem sobie przypomnieć ostatniej sytuacji, w której zmuszony byłem chwycić za miecz. Może wtedy, gdy byłem z tym tępakiem? Jak on miał? Darrius? Bęcwał nie odróżniał kozła od osła, nie mówiąc o liczeniu. Jeśli dobrze pamiętałem, rzucał się o podział sumy po zadaniu. Mimo tego, że mieliśmy po równo, on uparł się, że mam więcej, co oczywiście było wierutnym kłamstwem. Ale przekonaj takiego idiotę... Choć nie... Koniec końców chyba skorzystałem z pomocy karczmarza i wytłumaczyłem tępakowi, że kupimy taką samą ilość wódki. Cóż...

Wspominając stare czasy udało mi się jakimś cudem zejść ze wzgórza. Małe przerwy, oczywiście, obowiązkowe. Choć szczerze mówiąc nie czułem się najlepiej. Niech świadczy o tym ostatnia wymuszona przerwa, gdzie wylądowałem przymusowo na ziemi. Jakieś noty za styl?

Jedyna dobra wiadomość na tamtą chwilę była taka, że połapałem się w otoczeniu, a konkretniej chyba wiedziałem gdzie jestem. Znajome pole, złote kłosy. Wypadało powstać i podążyć dalej, motywując się myślą o wygodnym łóżku i ciepłej karczmie. O dziwo, po drodze, przypałętał się do mnie mój czarny wybawca. Krakał sobie w najlepsze, obserwował czujnym wzrokiem. Po tym co zrobił, mógłbym nazwać go przyjacielem. Zanim jednak zdążyłem przemówić, odleciał. Cóż więc miałem innego do roboty?

Droga ciągnęła się w nieskończoność. Słońce sunęło spokojnie po niebie, szepcąc mi do ucha, że mam jeszcze czas. Przejście przez pole uprawne, potem skoki po kamieniach. Do dziś zastanawiał się jakim cudem tak gładko mi poszło. Zataczałem się, prawie umierałem... Pewnie kilka razy straciłem przytomność, jako że gdy dotarłem do skraju zabudowań, był już późny wieczór. Już czułem jak pan Śmierci stoi za mną, już chciałem się żegnać i układać wygodnie na ziemi, ale znowu... Kruczoczarny kolega mi na to nie pozwolił. Przyleciał skubaniec, dziobnął w ucho i zniknął, jak za poprzednimi razami. Zdołałem więc wykonać jeszcze kilka kroków, a potem... Szczerze nie pamiętam co się działo później...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

42
Jak niesamowitym jest, że będąc tak blisko okolicy, w której śmierć chadza sobie po ulicach miasta nie zważając na nic i wybiera co krok kolejną ofiarę do zabrania w zaświaty, wieś ta potrafi być bardzo spokojna. Zaledwie tydzień po uporaniu się z bandytami, co nieświadomie zrobiła Yoel, życie tutaj już wracało do normy, a jedynymi problemami były słabe plony, czy inne całkiem przyziemne sprawy, takie jak skradzione zwierzątko hodowlane czy cnota zabrana młodej dziewuszce przez syna sąsiada. A dzień drogi stąd ludzie umierali i cierpieli...
*** Yoel zasnęła jak małe dziecko, uprzednie nieźle strasząc Lydię, która stała kawałek od niej i nic nie robiła. Problem rozwiązał się sam, więc gdy po niezłym przedstawieniu diablątko usnęło, kobieta rozluźniła wszystkie swoje mięśnie i po cichaczu wyszła z pokoju, zabierając ze sobą kubek. Yoel nic się nie śniło, co wyszło jej na dobre.

Nelion również spał jak zabity, a nie budziło go nic. Miał on jedynie przebłyski z tamtego świata, w których znajdował się w klatce z naprawdę dziwną kompanią... jakby na nowo to przeżywał. Wraz z nim była młoda, lecz siwowłosa kobieta, jeszcze dziwniejsza panienka wyglądająca, jakby wstała niedawno z grobu, profesor, którego bito co i rusz oraz elf. Rozmawiali, ale Nelion tego nie słyszał. Wydawało mu się, że wystarczy sięgnąć ręką poza klatkę, a wydostanie się z niej. Że jego ciało jest niematerialne. Niestety był związany, przez co czuł niesamowitą, przygnębiającą niemoc, która zalewała jego ciało istną powodzią. Zaczął miotać się po klatce, ale nic nie mógł zrobić. Zbudził się zlany potem, siadając gwałtownie na łóżku. Zaraz też w jego głowie zawirowało tak mocno, że z powrotem opadł na posłanie, jęcząc głośno i przeciągle. Gdy już doprowadził siebie do względnego porządku, zarejestrował kilka rzeczy. Pierwszą z nich było to, że czuł się o wiele lepiej, a nawet jakby był wyspany! Tylko ucho coś go piekło, nie wiedzieć czemu. Był w jakiejś chacie, w małej izdebce, z której po szybkim otrząśnięciu się wyszedł. W drugim pomieszczeniu, nieco większym od poprzedniego, nikogo nie było. Nie wdając się w szczegóły domu, Nelion z niego wyszedł.

Yoel obudziła się, czując się wyśmienicie. W pierwszym momencie myślała, że jest u siebie w domu, bezpieczna. Dopiero po chwili tragiczna rzeczywistość przygniotła ją swoim ciężarem. Przypomniała sobie wszystko po kolei, zaczynając drżeć na ciele. Otworzywszy oczy, znalazła się w identycznym miejscu, jak poprzednio. Nawet światło padało podobnie. Wygrzebawszy się z łóżka, zorientowała się, że nie ma na sobie swojej starej, rozdartej kiecki, lecz bardzo długą, lnianą koszulę zakrywającą wszystkie strategiczne części ciała. Sam dół pulsował w wyjątkowo nieprzyjemny sposób, ale jako tako Yoel mogła to znieść. Pozostało w końcu mieć nadzieję, że jej magia zaleczyła wszystko, co zostało tam uszkodzone...

Wyglądało na to, że młody mężczyzna przespał niecałą dobę. Słońce wisiało wyżej na nieboskłonie niż poprzednio, co doprowadzało do tej jakże oczywistej konkluzji. W dodatku wiele ludzi nie było – za to spojrzawszy w dół, w stronę pól, widać było ciemne zarysy postaci krzątających się wte i wewte. Nieliczni mieszkańcy mijali Neliona, jakby mało się nim interesując. On sam, rozczochrany, w swoich ubraniach tylko, postanowił ruszyć do karczmy, gdzie postanowił zacząć szukać swojego dobytku. Bo gdzie indziej zacząć, niż tam? To nic, że spotka też zapewne wiedźmę i jej kompanię. Na razie jest zmuszony do znoszenia ich towarzystwa, o ile ci będą tutaj dłużej przebywać.

Yoel, uznając, że nic tu po niej, wyszła z pokoju, nagle będąc w korytarzu pełnym drzwi. Wstąpiła na schody prowadzące na dół, znajdujące się niedaleko niej, po czym znalazła się w głównej karczemnej sali. Prócz ław, szynkwasu, żyrandolu i dwóch chłopów obijających się przy kuflach piwa, niczego specjalnego tutaj nie było. Bosa Yoel właśnie zaczęła zastanawiać się nad wątpliwym spojrzeniem mężczyzn siedzących i gapiących się na jej obnażone kolana, gdy z bocznych drzwi, za którymi była prawdopodobnie kuchnia, wypadła dzieweczka przy tuszy i z grubym, jasnym warkoczem. Dopadła do diabelstwa, zaczynając przepraszać, bo miała pilnować Yoel pod nieobecność Lydii, i że zaraz da jedzenie i pociągnęła ją do najbliższego stołu, sadowiąc ją tam. Tuż po tym pobiegła z powrotem na zaplecze, zostawiając ją znowu samą, powoli zaczynającą rozumieć, co tu się dzieje i kto siedzi, a raczej jaka płeć siedzi kawałek dalej od niej, gapiąc się na nią. Zaraz po zrozumieniu tego do budynku wpadł młody mężczyzna o przyjemnym dla oka obliczu, choć może nieco zmęczonym. Wzrok dziewczyny mógł się na nim skupić.

To Nelion wpadł do niemalże pustej karczmy. Nie zastał tam nikogo prócz dwóch chłopów gapiących się na rozczochraną, niewyraźną panienkę siedzącą przy stole w samej lnianej koszuli. Nic pod spodem, trzeba rzec. Wyglądała jak wyglądała, każdy widział. Niestety prócz niej nie było nikogo z niedoszłej grupy półelfa. Musiał coś zrobić. Za szynkwasem również było pusto, jedynie chłopów mógł wypytać o ekwipunek, lecz wątpliwym było, czy oni coś wiedzą. Pytanie tylko, czy ktokolwiek coś wie...

Pierwsza Yoel, ma opisać swój wygląd.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

43
Wchodząc do głównej sali niemal od razu chciała się cofnąć, jednak nie zdążyła. Została złapana za rękę i pociągnięta w bliżej nieokreślone miejsce. Czuła się strasznie zagubiona, onieśmielona, co też przejawiało się w jej kolorach, które przybrała jeszcze przed wyjściem z pokoju. Włosy jej rozjaśniały niemal do bieli, z lekką jedynie nutą platynowego blondu, a porcelanowa cera sprawiała wrażenie, jakby nigdy nie widziało jej słońce. Wyglądała jak anioł, brakowało wyłącznie skrzydeł. Speszona wzrokiem mężczyzn poprawiła jasne loki tak, żeby ją dodatkowo zasłoniły. Nie było to szczególnie trudne, w końcu włosy miała gęste i długie, sięgające aż za biodra. Starała się nie zwracać uwagi na otoczenie, skrywając swoje jasne, lekko tylko zabarwione błękitem oczy pod wachlarzem czarnych rzęs. I wtedy do pomieszczenia wszedł Nelion. Dziewczę spojrzało na niego spłoszone, gotowe zerwać się do ucieczki niczym łania. I tyle. Nic więcej nie mogła w tym momencie zrobić, a przez stan ducha, nawet o działaniu nie myślała.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

44
...Po prostu obudziłem się w jakimś domu, nie wiedząc za bardzo gdzie się znajduję. W mojej pamięci pobrzmiewały tylko odległe echa wspomnień. Tych sennych, a może i rzeczywistych? Cholera wie... Jeszcze żeby któraś z panienek, z tej klatki, była chętna do czegoś więcej niż smęcenia, a wtedy może sam sen nie byłby tak nieprzyjemny. Kto wie, kto wie...

Mogę sobie jednak prosić o rzeczy, które miejsca mieć nie będą, a mogę też podnieść zad i spróbować je po prostu zrealizować. I nie mówię to o kobiecie, kuflu piwa, czy innym jakże prozaicznym powodzie. Chcę bowiem odzyskać swój miecz, ten zagubiony przedmiot, którego brak odczuwałem już dotkliwie. Autentycznie, dostawałem już kręćka, paranoja postępowała, a ja sam chyba traciłem powoli zmysł równowagi, odchylając się za bardzo w przód, chcąc zrekompensować nieistniejący ciężar na plecach.

Znajdę, to zamorduję - obiecuję. Jednego złodzieja będzie mniej...

No, ale wypadałoby najpierw go znaleźć, czyli zacząć poszukiwania w ogóle. Wizyta w karczmie nie wydawała się takim złym pomysłem. Ruszyłem więc, wcześniej nieco rozglądając się po domu. Nikogo jednak nie było. Ani podziękować, ani pocałować w rzyć. Płakać nie będę... Zignorowałem piekące ucho (przypomniałem sobie o skurkowańcu, który dziobnął mnie niejako ratując życie) i udałem się tam, gdzie miałem zamiar dotrzeć już wczoraj.

Po wyjściu na dwór, okazało się, że przespałem kilka... naście godzin. Liczy się to jako zdrowy sen? Mam nadzieję, że tak, inaczej będę zły. Nie można się przecież zawsze przeforsowywać i zaniedbywać. Latanie po lesie w nocy, szorowanie po ziemi, spanie przez kilka dni na kamieniach... Potem tylko następują nagłe omdlenia, utraty pamięci i dziwne sny, które nawet nie mam pojęcia co oznaczają. Tak koniec końców do teraz nie wiem co tam się stało... Będzie trzeba to zbadać... kiedyś.

Teraz jednak o wiele bardziej interesowała mnie sytuacja w karczmie, która przedstawiała się przede mną po otworzeniu drzwi. Przestraszone, urocze dziewczę, o pięknych platynowych włosach i niebieskich oczach wpatrywało się w mnie, niczym łania. Aż tak strasznie wyglądałem? Zła fryzura? Cały czas się nad tym zastanawiam. Z niewielkim trudem odwróciłem od niej wzrok, starając się nie pochłaniać wzrokiem jej skąpo ubranego, delikatnego ciała. Ej, w końcu jestem tylko prostym pół-elfem, nic na to nie poradzę. Naprawdę się starałem, bo takie wgapianie się w Aniołka, jak tamta dwójka ochlejów, nie była niczym fajnym.

Właśnie... Dwójka wieśniaków... A reszta kompanii?

- Te... Krasnal, panienka ze sztyletami, przypakowany półgłówek i... czarnowłosa dziwka z wywalonymi na wierzch cyckami. - Tak... Nie szanowałem Czarnulki. Swoją szansę miała. - To, żeście widzieli jestem pewien, ale wiedzą gdzie są? - mruknąłem do jegomości, ignorując na razie dziewczynę. Potrzebowałem informacji. Już! Teraz!

- Albo chociaż czarny miecz znaleźli? - dodałem po chwili namysłu, z nadzieją. Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że te dwie sprawy są powiązane, a tamta grupka jest w jakiś sposób wplątana w znikniecie mojej broni. Po prostu... przeczucie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

45
Podczas gdy Yoel niespecjalnie wiedziała co robić, Nelion działał. Dwoje wieśniaków, zamiast ciężko pracować w polu, aby zapewnić godny byt państwu, dla którego winni byli zbierać plony, właśnie zaczynało prowadzić pogawędkę z półelfem, który nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Tak jak oni, zdaje się, gdyż przeszkodził im wgapianie się we wdzięki diabelstwa siedzącego przy osobnym stoliku. Popatrzyli się lekko poirytowani w stronę wymizerniałego mężczyzny zagadującego parkę leniuchów. Najpiękniejszymi osobnikami nie byli, a stosunkowo krzywe nosy oraz ubytki w uzębieniu jasno sugerowały ich prostą, chłopską naturę. Kto wie, może ich żółte zęby utknęły gdzieś między deskami, a krew w nie wsiąkała często... prawdopodobieństwo było duże, tak duże jak to, że Nelion nie zaskarbił sobie ich przyjaźni przerywając konstatowanie urody rozczochranej panienki. I rozpraszając ich myśli brudne jak ich ciała.

- A nawet jeśli, to co? - warknął jeden z nich, łysy pan. W tym czasie drugi, chudy jak patyk, zostawił swojego kompana, uznawszy najwyraźniej, iż ten poradzi sobie z jednym chudym półelfem i ruszył w stronę Yoel... z wyrazem twarzy, który jasno wskazywał na nieczyste myśli. Karczemna dziewka zaś była na zapleczu i nie mogła załagodzić sytuacji. Jasnym więc było, że zaraz coś się stanie... tylko pytanie, co i kto to rozpocznie...

Jeśli nadal chcecie się rozłaczyć, to wiecie gdzie mnie znaleźć. Coś wtedy wykombinuję, choć osobiście wolę to zrobić nieco później, gdy będzie lepsza okazja. Jeśli jednak nie chcecie tak... to wiecie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”