Re: Wieś Złotnica i jej okolice

61
Baron dojechał do obozu w dość podłym nastroju. Nieprzespana noc i niańczenie krasnoluda jak i dwóch dworskich panieneczek które "ot tak" przyjechały do Złotnicy bez zawezwania dodatkowej służby czy chociaż wozu. Dlaczego musiały przyjechać z nim? Jeszcze tylko brakuje, by obóz obiegły plotki o cholera wie czym co mogło się dziać w trakcie jazdy. A jak jakiś krewny stwierdzi, że je porwał? Znaczy... oczywiście uciąłby mu język... ale i tak sytuacja była nieciekawa. No i ten krasnal... stary dziad pieprzący o szczurach i krukach a trzymający w kieszeni list mogący zmienić losy królestwa... wariat, debil albo zdolny aktor podstawiony przez kogoś... czas pokaże. A raczej rada Jakuba. Być może sam Książę swoją prezencją zmusi karła do składania zeznań... w tak tłocznym obozie torturowania go byłoby... problematyczne. Miał zamiar chwycić Jedeusa za ramię i pociągnąć go ku książęcym namiotą... jednak ktoś ośmielił się stanąć mu na drodze.

Wojskowy. Wysokiego szczebla... setnik? Może nawet wyżej.... cholera wie. Gdyby próbował zapamiętać każdą wiejską owcę czy wójta, któremu wciśnięto w łapę papier werbunkowy i kazano zgromadzić oddział... najpewniej dawno by zwariował. A aczkolwiek ten konkretny osobnik zdawał się mieć jakieś kompetencje. I rozwagę. Odprowadził go wzrokiem próbując zapamiętać jego mundur i warz. Ten chociaż nie darł mordy i nie groził jak tamten plebejski śmieć sprzed tygodnia. Doprawdy... daj takiemu kilku ludzi bo mocniej grzmoci i umie zliczyć do dziesięciu a każdy chłop uważa się za generała. Linus rozprostował i zacisnął palce dłoni przypominając sobie przyjemne uczucie "policzkowania" nachalnego żołdaka. Tak... ale nie zmieniało to faktu, że stanął w obliczu poważnego dylematu. Jego ludzie znowu szarpali swoją i tak nędzną reputację i stawiali jego w złym świetle. Jak długo miał ich na smyczy był w pewnie sposób podziwiany i szanowany... jak posiadacz groźnego acz wspaniałego zwierza... za to jeśli zwierz zrywał się z łańcucha i kąsał...

Szlachcic położył dłoń na sakwie w której spoczywały listy. Co robić? Co było pilniejsze? Książę będzie niezwykle rad jeśli dowie się, iż przybył do neigo niezwłocznie nie bacząc na przeciwności. A jego sympatia mogła być niezwykle korzystna dla Linusa w najbliższym czasie. Duuuużo sympatii zdolnej wybaczyć to i owo. A może nawet nagroda... Baron nie był zbyt chciwy lecz zdecydowanie nie miał ochoty popsuć swego spektakularnego wejścia do namiotu Jakuba szczegółem pokroju "jechałem tu bez wytchnienia... tylko jeszcze sowich ludzi musiałem opieprzyć". Z drugiej strony jeśli uda się do swych ludzi to może ich uspokoi... a może nie. Może będzie potrzebował silniejszego bodźca niż zwykłe obietnice. Oczywiście książę nie ogłosi wojny od tak... ale autora listu trzeba będzie postawić do pionu... tak. To byłoby doprawdy wyborne zajęcie dla niego i jego ludzi.

Linus chwycił krasnoluda z bark i wskazując mu głową kierunek książęcych namiotów mruknął.

— Ruchy. Nie mamy czasu by sterczeć tu cały dzień.

Kiedy ciągnął karła do namiotu na jego zmęczonej twarzy malował się uśmiech pełny satysfakcji. Miał zamiar odegrać dzisiaj dwukrotnie rolę zbawcy. Raz przed swoim przełożonym i raz przed swymi podwładnymi. Brakowało w tym zestawieniu tylko jednej osoby której pragnął spełnić najskrytsze pragnienia... ale nie można mieć wszystkiego.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

62
- Łzy Feniksa? - Astrid parsknęła śmiechem. Słyszała już kilka niezłych nazw dla bandziorów i najemników, ale Łzy Feniksa właśnie znalazły się najwyżej w hierarchii idiotycznych, a zarazem pompatycznych określeń dla bandy takich świrusów. - Nic dziwnego, że we łbach im się przewraca... Wstyd gdzie wyjść i przedstawić swoją kompanię. Zamiast się nazwać Kurwimiotami albo innymi szkaradami, to określają się mianem Łez Feniksa. Ani to strachu i szacunku nie wzbudza, to widział kto żeby feniks płakał?
Sama wzmianka o zawodach zainteresowała jednak Astrid. Co taka banda kurwich synów mogła sobie wymyślić do zabawy? Obijanie mord? Picie na umór? A może jeszcze coś innego? Nie miało to żadnego znaczenia, Astrid momentalnie zaczęły świecić się oczy. Czuła wyzwanie, chęć sprawdzenia się i wykazania się przed bandą największych oprychów w obozie. Żyła dla takich chwil. Mruknęła jakieś niewyraźne podziękowanie za informacje i zwróciła konia we wskazanym kierunku i już miała jechać kiedy podszedł do ich małego zgromadzenia krasnal.
- Karczma krasnalu? - Astrid przeszyła go wzrokiem. Widać było, że to swój chłop, przynajmniej nie pierdolił od rzeczy i od razu przechodził do konkretów. - Karczmy tu nie uświadczysz, jakieś panisko lub inne licho zajęło jedyny zajazd w tutejszej wsi i nie wpuszczają tam takich kurduplów jak ty i kurewek jak ja. - Wyszczerzyła się w uśmiechu do Moradina. - Ale podobno tamte skurwiele - Machnęła ręką w kierunku w którym odeszli dwaj najemnicy. - Organizują jakieś zabawy. A przynajmniej ci tu tak twierdzą. Może załapiemy się na jakieś piwsko i solidne mordobicie. Jak chcesz się ruszyć tam ze mną, to lepiej przebieraj swoimi krótkimi kikutami, nie mam zamiaru specjalnie na ciebie czekać.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

63
-A to kurwa jakie elfie syny, żeby karczmę dla siebie zajmować, chuje. Tfu - potężna dawka plwociny wylądowała na ziemi a sam Moradin ruszył raźno w kierunku wyznaczonym przez kobietę. Na wzmiankę o "krótkich kikutach" nadął się jednak i potrząsnął plecakiem.
- Ja ci dam kikuty, raszplo jedna - w głosie krasnala czuć było raczej rozbawienie niż autentyczną urazę - ciekawe ile mil marszu wytrzymałabyś bez tej kupy mięcha pod dupskiem. A to i biorąc pod uwagę że między nogami masz rów a nie kłodę, jak niektórzy.
Tutaj Stalowobrody dość oczywistym gestem złapał się za krocze i poprawił ułożenie swojego niepospolitej wielkości przyrodzenia. Czasami błogosławieństwo bywa przekleństwem.
- Ale chuj z tym i o tym, mam tylko nadzieję że mają tu gorzałę i jakieś nie najdroższe dziwki, nic tak nie działa na zakwasy jak dobra pochędóżka. A, no i w ogóle to Moradin jestem. Lekkoduch i bawidamek czy tam jak to mawiają ludzie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

64
- Elfie syny? - Astrid parsknęła śmiechem. - Zdaje mi się, że znacznie gorzej. Rycerze albo jeszcze inna hołota. Zajęli se karczmę i korzystają z uroków życia, a reszta niech odmraża se dupska w chłodzie nocy. Chuj jak noc sucha, a jak zacznie padać? Nie tylko choróbsko jakieś złapać można, a i kurwicy od mokrego ubrania, wszechobecnego błota i wyłupiania oczy na karczmę do której wejść nie można. Nic tylko chuj strzela! - Kobieta, idąc trochę za przykładem krasnoluda, splunęła w bok i z krzywym uśmiechem wysłuchała komentarza Moradina o rowach i drągach. - Ooo tak, mężczyźni i ich kutasiki... Jak to się mówi u nas w Saran Dun, jak babsko widziało jednego chuja, to widziała już wszystkie. Przynajmniej jajec mi nie gniecie jak w siodle siedzę, a i tak dupsko z bólu chce mi odpaść. Nawet se kurwa nie wyobrażasz jak to siodło i ten koński garb jest niewygodny, a ten demon na którym siedzę, niewdzięczny za moją opiekę. - Astrid machnęła ręką. - A o dziwki i gorzałę to raczej nie ma się co martwić. To obóz wojskowy, a nie jakiś monastyr. A jak nie dziwka, to jakaś markietanka zawsze chętnie rozłoży nogi. - Popatrzyła się z góry na krasnoluda. - Chociaż nie wiem czy stać cię na takie usługi... Zwłaszcza, że niektóre lachociągi są wybredne. Lubią pieprzyć coś o rycerzach i pucowaniu ich lanc... Myślą, że zabiorą je na zamek jak wydupczą w każdą dziurę. - Zaśmiała się. - Jestem Astrid... Z Saran Dun, jak się mogłeś dowiedzieć wcześniej. Mam nadzieję zaznać tu odrobinę rozrywki... Poobijać parę mord, schlać się w trzy dupy, zarobić nieco grosza i zapełnić brzuch żarciem i piwem. Chyba zresztą jak ty... Jak tu w ogóle trafiłeś, co? - Astrid zmarszczyła brwi na czas dużego wysiłku intelektualnego. - Zdaje mi się, że krasnoludy mieszkają w jakiejś dziurze na północy, nie? Jakaś jaskinia czy chuj wie jaka grota. Trochę to daleko... Mnie by giry w rzyć już dawno weszły jakbym miała popierdalać taki szmat drogi.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

65
Moradin słuchał wywodu Astrid tylko jednym uchem, większość swojej uwagi skupiając na omijaniu gówna zalegającego w błocie i obserwowaniu obozowego życia. U południowców wojaczka była wręcz przyjemnym doświadczeniem - większość czasu spędzało się na jedzeniu, sraniu, piciu i ruchaniu. No i maszerowaniu, ale to akurat dostaje się w pakiecie. Na północnych rejonach nie było tak kolorowo.
Krasnolud ożywił się dopiero na wzmiankę o kutasach.
- O wy kurwa, patrzcie jakie te baby mędre, co? Może i wasze ludzkie chłopy mają jeden uniwersalny rozmiarek, ale chyba nie widziałaś krasnala nago. Czymś musimy nadrabiać wzrost, kurrrwa. - najemnik charknął i splunął na bok, od jakiegoś czasu męczyła go chrypa - A o moją sakiewkę to ty się nie nerwuj. Może mnie być stać na łaźnie i strzyżenie ale złoto na dziwki znajdzie się zawsze.
Jakby dla podkreślenia wywodu, z namiotu który mijali poczęły wydawać się coraz głośniejsze, niewątpliwie udawane, kobiece jęki. Widocznie pracują z dostawą do domu, dobrze wiedzieć. Mina Moradina skwaśniała jednak, gdy kobieta wspomniała o Turonie i w duchu ucieszył się, że z siodła nie mogła go ciągle obserwować. Sama myśl o domu była jak cios w nerkę, a na ból najlepsza jest gorzałka.
- Ta, taka wielka jaskinia na północy. Nic tylko śnieg i demony. Ale maszerować warto, bo nogi wytrzymalsze i można więcej nimi pracować jeśli rozumiesz co mam na myśli, he he.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

66
Moradin&Pergamin

Dwójka nowych przyjaciół, dzielnych kompanów w bitce i wypitce ruszyła dziarskim krokiem ku wydzielonej części należącej do bandy wariatów, o których opowiadano im tyle ciekawych rzeczy. Raz czy dwa zaczęli błądzić pomiędzy morzem namiotów, aczkolwiek szybko ktoś im wskazywał drogę. Niedługo sami mogli już widzieć (właściwie to bardziej Astrid na swym koniu, Moradin stał zbyt nisko i wszystko mu zasłaniało widoki) ową strefę. Natomiast z całą pewnością mogli słyszeć dźwięki dochodzące stamtąd. Śmiechy, kurwienie, szczęk żelastwa, czyjeś głośne rozmowy, gwizdanie. Co było interesujące, namioty kompanii rozłożone były bardziej w centralnej części obozu, ale zewsząd oddzielała ich od reszty obozu pusta połać. Najwyraźniej nikt nie chciał mieć z nimi do czynienia. Prócz Astrid i Moradina, którzy pchali się prosto w gardziel smoka. Czy tam feniksa.[/akapit]
Nie śmierdziało tutaj tak mocno, jak w pozostałej części obozu. Było także, o dziwo, czyściej, namioty były większe, a nie przypominały szałasów czy skrawków szmat, które ktoś sobie nabił na patyki, by śnieg czy deszcz nań nie padał. Nad każdym namiotem powiewał sztandar przedstawiający trzy czerwone łzy. Łzy Feniksa, jak można było sądzić. Mijali oni także odzianych różnie ludzi i nieludzi, którzy spoglądali na nich - jedni z ciekawością, zaintrygowani tym, że mieli czelność się tutaj pojawić, inni z wrogością, z tego samego powodu. Nikt natomiast ich nie zaczepiał, bowiem kierowali się oni w stronę największego hałasu, gdzie wedle pogłosek miał odbywać się turniej.
Na pustym polu rozstawione oddzielające prowizorycznie wbite w ziemię pale. Na jednym takim polu walczyła na miecze dwójka, na innym uprawiali starożytną sztukę walki na pięści, na trzecim strzelali bez pośpiechu do różnych celów z łuku. Było też kilka innych mniejszych poletek. Poza tym raczej nie było tam nikogo spoza ich bandy. Wszyscy rywalizowali ze sobą. Ci na miecze dziko nimi wymachiwali, nie oszczędzając siebie, nie wspominając o pięściarzach. Ci od strzelania wyklinali siebie nawzajem. Co najmniej kilkadziesiąt ubranych podobnie, acz z innym, mimo wszystko dobrym wyposażeniem, osobników stało wokół i kibicowało walczącym.
Akurat walczyć kończyli pięściarze. Jeden już ledwo trzymał się na nogach, poobijany był paskudnie. Nim Astrid i Moradin zdążyli się rozejrzeć porządnie po owym "turnieju", ktoś ich zauważył. Elfka. Drobna, bo leśna, czarnowłosa, bladolica, piękna, acz o mało przyjaznym licu. Widząc ich jej twarz rozjaśnił satysfakcjonujący uśmiech, mało przyjemny. Klasnęła w dłonie, po czym przytknęła palce do ust i zagwizdała tak przeraźliwie, że część zaklęła szpetnie. Wyglądała na uradowaną widokiem dwójki kompanów.
No proszę! Jednak znalazł się ktoś, kto się nie boi stawić nam czoła! Przyszliście na turniej, tak? Zapraszam, na pewno znajdzie się ktoś, kogo wystawimy przeciw wam, wystarczy, że wybierzecie sobie, jak chcecie walczyć. Więc jak? — zapytała, po czym spojrzała wyczekująco na Astrid, potem na Moradina.

Melawen

Jedeus z lekkim oporem dał się poprowadzić do namiotów książęcych. Leżały nieco na uboczu, z dala od śmierdzących obozów zwyczajnych żołdaków, chronione przez uzbrojoną po zęby straż. Wraz z nimi stały także namioty tej szlachty, która udała się za miasto wraz z księciem. Było tutaj o wiele bardziej spokojnie niźli tam, w dole, gdzie był ulokowany również obóz Łez Feniksa. Między hołotą, gdzie jego podwładni mogliby w spokoju baraszkować na sto różnych sposobów.
Najokazalsze, najbogatsze namioty stały praktycznie w samym centrum, a mnożyło się tam gwardii jak mrówek. Oczywiście wszyscy znali Linusa i nie oponowali, gdy ten wędrował wraz z obdartym druidem prosto do tymczasowych komnat księcia. Spojrzenia jednak były mało przychylne, lecz słowem nikt nie pisnął. Dotarłszy do owych namiotów, jak zwykle trzech gwardzistów pilnujących wejścia zatrzymało hrabię, po czym jeden z nich zaanonsował jego oraz Jedeusa u Jakuba. Po chwili wrócił i oznajmił, iż Linus może wejść sam, zaś krasnolud poczeka przed namiotem w ich towarzystwie, dopóki Jego Książęca Mość nie raczy go zawezwać. Rozkazom księcia nie należało się zaś sprzeciwiać.
Jak zwykle, mężczyzna wkroczył do bogato zdobionych namiotów wyłożonych skórami, umeblowanych jak w normalnych komnatach. Było tutaj przyjemnie ciepło, chociaż światła nieco brakowało. W tym momencie Virren mógł poczuć się nieco... brudny, po męczącej podróży i przeżyciach w mieście.
Książę właśnie przysiadał do dębowego stołu, wyrwany wyraźnie od innych czynności. Prawdopodobnie niedawno wstał, bowiem w jego oczach błyskały resztki snu. Najwyraźniej Linus nie obudził go, co mógł sobie poczytać jako osobisty sukces. Wyrwany ze snu książę to zły książę. Szczególnie gdy kruki niosły na swych skrzydłach złe wieści.
Jakub mało przypominał swego starszego brata. Byli różni i to nie tylko pod względem przekonań oraz tytułów. Miał on jasne, przenikliwe spojrzenie, nieco zamyślone. Brwi ściągnięte w tymże samym geście, na czole występowały już cienkie bruzdy. Włosy miał sporo jaśniejsze od Aidana, kasztanowate, w odpowiednim świetle prędzej rude, przycięte do podstawy karku. Broda pielęgnowana, okalająca kształtną szczękę. Augustyńscy bracia zdecydowanie należeli do kanonów kobiecego piękna, chociaż to ten starszy, a wyglądający młodziej, wykorzystywał prędzej ten fakt. Jakub skupiony był na obmyślaniu strategii przejęcia władzy, osłabiania wpływów brata, poddany ciągłemu stresowi. Miał prawo wyglądać starzej.
Usiądź — powiedział dźwięcznym głosem, z delikatną nutą serdeczności, ale i pewnej władzy. Linus był mu bliski z młodego pokolenia jakobinów, ale władca to władca. Wskazał mężczyźnie krzesło, sam siadając naprzeciwko z karafką pełną krwawego płynu oraz dwoma kielichami. Wokół było jeszcze wolnych kilka innych miejsc - znajdowali się w swego rodzaju sali narad. Przesunął niedbałym gestem mapę zalegającą na stole i postawił naczynia, zaraz nalewając sobie i Linusowi. Znajdowali się sami, jedynie w innych pomieszczeniach słychać było jakieś głosy, a także dziecięce śmiechy. Jakub zabrał z niebezpiecznego Qerel także rodzinę. Dwoje swoich dzieci oraz żonę, Annę Stedinger. Starą znajomą Linusa.
Wyglądasz, jakbyś nie spał od kilku dni. I przy okazji wpadł w drodze powrotnej do rowu — skwitował zmęczone oblicze hrabi, pozwalając sobie na nieco swobody. Spojrzał do kielicha, gdzie nalane było wino, po czym upił nieco i zapytał rzeczowo: — Powiedz więc, cóż tak naglącego sprowadza cię do mnie tak wcześnie, bez uprzedniego zaglądnięcia do balii i do łóżka, na dodatek ciągnąc za sobą nieznajomego bezdomnego krasnoluda, zawierzając słowom moich ludzi?
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

67
Moradin jakoś nie był chętny do rozmowy. Mordę miał wbitą w ziemię, a Astrid domyśliła się, że nie chce wdepnąć w paskudną niespodziankę - Walające się łajno i gówno. Z tego powodu zamknęła się i skupiła na jeździe w wyznaczonym kierunku i poszukiwaniu Łez Feniksa. Co prawda parę razy zgubili drogę, ale zawsze mogli zasięgnąć języka u żołnierzy, którzy szybko wskazywali im odpowiedni kierunek. Z czasem nie trzeba było już o nic pytać, zwyczajnie wszystko było słychać i widać.
Prawdę powiedziawszy Astrid nie spodziewała się takiego ładu i porządku wśród największych skurwieli tego obozu. Widać było, że ktoś musiał ich tu mocno za mordę trzymać, co nawet powiedziała Moradinowi. Choć ten sam wkrótce mógł to dostrzec skoro gały miał na swoim miejscu. No i te namioty i uzbrojenie! Nie... To nie byli byle pachołkowie, to byli zawodowi żołnierze, a nie chłopi oderwani od pługa, którzy na kilka miesięcy bawią się w wojsko. Astrid z zazdrością w oczach pożerała uzbrojenie tutejszych najemników i nie zwracała nawet na spojrzenia, którymi byli obdarowywani.
- Niezłe skurwiele, co? - Mruknęła Astrid do Moradina. - Ile ja bym kurwa dała za porządny pancerz, mówię ci. To co mam na sobie, to pozdzierane z trupów... Tyle dobrego, że chociaż nimi nie capi... - Dotarłszy do centrum obozu, a więc i zabawy, mieli okazję przyjrzeć się odrobinę atrakcjom turnieju. Astrid momentalnie zwróciła uwagę na tęgie mordobicie. Oczy jej się świeciły, a w palcach świerzbiło żeby pokazać na co ją stać i naprostować kilka wrednych facjat... I wtedy zwrócono na nich uwagę. Kobieta momentalnie odwróciła się do elfki.
- Się kurwa pytasz dzika czy sra w lesie! - Astrid przyjrzała się kruczowłosej od stóp do głów. - W sumie się pytasz... Te krasnal, Leśnego z Fenistei wypierdoliło. - Kobieta zeskoczyła z konia, rozprostowała ręce, skręciła tułów z niezdrowym trzaskiem kości w kręgosłupie i rzekła do kobiety. - Przecież nie przyszłam tu po próżnicy. Mam zamiar opierdolić kilka mord! - Chwyciła konia za uzdę, odprowadziła kawałek na ubocze i zawiązała lejce wokół niedużego drzewa. Dzierzba nie powinna się zerwać... Chyba, że coś ją będzie bardzo drażnić. Sama zaś Astrid wróciła do tłuszczy przez którą rozepchała się łokciami i wkroczyła na plac pięściarski. Coś czuła, że wkrótce oprócz bolącego dupska od przydługiej jazdy będzie ją bolało znacznie więcej. Ale chwilowo się nie przejmowała. Czuła wyzwanie i miała parcie na to by mu sprostać. Teraz tylko czekać na przeciwnika...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

68
Irytacja narastała w Baronie z każdym krokiem. Czym była powodowana? Długą jazdą na koniu? Stresem? Ciężarem brzemienia jakie niósł ze sobą? A może tym, że musiał niańczyć brodatego karła? A może był najzwyczajniej w świecie zirytowany spojrzeniami jakie rzucali mu przechodnie? Czy on się prosił o przyjście tu w postaci upiora przytarganego przez las? No niby tak... ale czy to było tak kurwa niewiarygodne dla owych zasranych, wypucowanych i rozpieszczonych paniczy!? Szczerze powiedziawszy, nie ufał im. Całej Gwardii. Mógł się założyć o głowę, że on i dziesięciu jego ludzi przerżnęłoby się przez nią bez większego problemu. Nie mówiąc już o próbach skrytobójczych. To, że w ogóle zauważali obszarpanego krasnala, TO już był cud. Patrzył z pewnym politowaniem jak trójka owych "elitarnych" osobników wpuściła go bez zbędnych pytań. Przynajmniej znali swoje miejsce. Obok żebraczego karła. Na pewno się dogadają. Tedy też wszedł do namiotu rzucając jeno na odchodnym gdy przekazywał krasnala strażnikowi.

— Tylko go nie zgubcie.

Byłoby niezmiernie irytujące gdyby teraz zbiegł. Jednak te myśli dość szybko zniknęły. Czy raczej elegancja i przepych jaki panował w namiocie księcia zrobił swoje. Linus spojrzał na swoje przybrudzone podróżnym pyłem odzieniem i westchnął ciężko spoglądając w kierunku stołu.

Jakub nic się nie zmienił od jego ostatniej wizyty. No może wyglądał na bardziej zmęczonego niż dotychczas. Biła od niego ta nieokreślona powaga... majestat. Coś czego Linus nie był nigdy w stanie pojąć. On kontrolował ludzi dając im to czego pragnęli. Mężczyzna po drugiej stronie blatu sprawiał natomiast, że ludzie pragnęli tego co on. Często zastanawiał się czy stanięcie po ostatnim konflikcie po tej stronie było... dobrym wyborem. Właściwym. Ale ilekroć widział tą twarz... mimo swoich uprzedzeń do obu braci czuł, że ten konkretny zasłużył bardziej na tron. Oczywiście fakt, że druga opcja zakładała bratanie się z mordercami jego ojca i łupieżcami Mglnicy moooogła delikatnie wpłynąć na ową decyzję, jednak na razie czuł, że przynajmniej na czas trwania tego sporu... nie pomylili się. Dlatego też wiedziony owym dziwnym majestatem skłonił się lekko i mówiąc powtarzane przez niego aż nazbyt wiele razy zdanie "przywitał" swego Pana.

— Wasza Książęca Mość raczy wybaczyć najście....

Jednak przerwał i na słowa, czy też rozkaz księcia zasiadł przy stole. Przez chwilę zbierał myśli. Zmiana nastroju, atmosfery to wszystko wybiło go z rytmu, z pędu. Dziecięce śmiechy i wspomnienia nie pomagały mu w koncentracji. Za to słowa książęce już tak. Wyglądał jak wyglądał... ale kilka dni? Czyżby papiery które niósł ze sobą dosłownie wysysały życie z jego twarzy? Cóż zapewne niejeden pobladłby na wieść o nich. Nerwowo począł obracać kielich próbując znaleźć sposób jak zacząć. Jak wprowadzić Księcia w kilka chwil w to co pożerało go przez całą noc. Po chwili poderwał oczy, które dotąd wpatrzone były nieco błędnym wzrokiem w zawartość kielicha i rzekł lekko ochrypłym głosem.

— Jaśnie Książę raczy przebaczyć ów brak manier... ale w czasie mego pobytu w Qerel wydarzyły się rzeczy... wagi najwyższej. Przynajmniej o dwóch takowych mi wiadomo.

Tutaj sięgnął po listy. A raczej najpierw po list, który wręczono mu od owych uczonych, którzy to mięli wynaleźć lekarstwo na chorobę. Lepiej było odrobinę udobruchać Jakuba przed, no właśnie... czym? Czy Książe wybuchnie? Czy zacznie wygrażać bratu? Skrzyknie od razu naradę? Trudno było powiedzieć ale właśnie z obawy przed reakcją swojego Pana Baron postanowił... ograniczyć możliwości jego szału. Dla dobra własnego, książęcego i dla całego królestwa. Wystarczyło, że jeden z braci daje się ponieść emocjom. Dlatego też kładąc pierwszy list na stole z lekko wymuszonym uśmiechem rzekł.

— Jest to jak rozumiem informacja o odkryciu jakaż to konkretnie zaraza trawi serce twej prowincji Panie... pono są o krok od przygotowania antidotum. Co prawda nazwiska nie znam owego człeka, który jest odpowiedzialny za tworzenie tegoż specyfiku... ale ów bezdomny krasnolud... już tak. Współpracował z nim nad badaniem sprawy zarazy... i to wiedzie nas do drugiej... informacji...

Dłoń mimowolnie zadrżała szlachcicowi gdy sięgał po drugi kawałek papieru. Ten już otwarty. Ociekający zdradą, nienawiścią i zepsuciem. Był to jedyny przedmiot, którego Linus bał się w całym obozie. Nie tandetnych magicznych mieczy smarkatej arystokracji, które wybuchały na deszczu, nie "trudnych dni" Anny czy pijanych krasnoludzkich najemników. Ten list... był wyrokiem. Wyrokiem na świat. Mógłby bo skryć i zapewne uratować wiele istnień... jednak czuł, że byłoby to błędem. Wiedział już, że Korona zaczęła wojne i to w sposób nad wyraz haniebny. Jedyne co teraz robił to informował drugą stronę, że konflikt już trwa i zbiera pierwsze ofiary. Tak... nie mógł powstrzymać przeznaczenia, więzc musiał pokierować je tak by wyjść ze strumienia czasu najmniej poobijanym. Dlatego też po włożeniu ręki do sakwy uspokoił się i wyciągnął z niej wyrok na Cartera Stradforda. Bo czymże innym była owa kartka? Położył ją bez żadnego komentarza tuż przed sobą na stole i przez chwilę milczał. Po chwili chwycił kielich i po wychyleniu go do połowy podją urwaną wypowiedź.

— Ów... bezdomny krasnolud kiedy go spotkałem twierdził, iż szczury powiedziały mu kto stoi za... sprowadzeniem zarazy. Oczywiście brzmiało to jak bujda... ale nie mogłem pozwolić by ktoś chodził po mieście i rozpowiadał bzdury. Prawdziwy problem polega na tym że... znalazłem przy nim to. I jeśli nie jest to falsyfikat... to chyba mamy nad karkami problem większy niż zaraza.

Przesunął drugi list w stronę Księcia. Patrzył przez chwilę jak po niego sięga. Dosłownie czuł jakby serca przestało mu bić. Każda chwila była dlań nieskończonością. Chciał by jak najszybciej inni nieśli z nim to brzemi, tą świadomość. Patrzył na dłonie, na twarz, próbował odgadnąć reakcje. W tej chwili nie wiedział, czy za dostarczenie tej wieści czeka go nagrodabczy kara. I co najdziwniejszebpo raz pierwszy od dawna, właśnie tu, w najbezpieczniejszym miejscu w obozie... poczuł jak krew zaczyna szumieć mu w uszach. Coś co normalnie poczułby tylko w trakcie jatki. Zacisnął lewą pięść i wpatrując się w oba listy... czekał.

Czekał aż zadecydują się losy królestwa
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

69
Dobry humor całkiem opuścił Moradina. Z normalnej, swojskiej części taboru ładowali się coraz głębiej w tą "złą". Krasnoluda dopadły złe wspomnienia, a na dodatek jego "towarzyszka" wydawała się zachwycona.
-"Niezłe skurwiele?" - najemnik aż prychnął - większość z tych lepiej wyposażonych to lordziątka. Enci synowie i czasem bardziej pojebane córki szlachty. Rozwydrzone bachory, które od dziecka uczono jazdy konnej i walki, więc po ubiciu paru pachołków uzbrojonych we włócznie nadają sobie przydomki "Rzeźnik" albo "Zabójca z Psiej Dupy" psia ich pierdolona mać. Żadni z nich najemnicy bo biją się dla rozrywki a nie zarobku, okrutni są jak kurwy bez nadzoru i tak wyrabiają nam złą opinię. Chuj.
Brodacz sapnął i zachłysnął się zanim wypluł z siebie kolejne zdanie. Zdał sobie sprawę, że i tak powiedział już zbyt wiele.
- W każdym razie... Reszta to pewnie skurwiele których ciągnie do krwi bardziej niż do złota. No i czeladź. Nie podniecałbym się tak na twoim miejscu. Najpierw będą z tobą pić a potem wyruchają cię do krwi i zostawią w błocie.
Po tym zamilkł, resztę drogi do "areny" pokonując już bez słowa.

Na miejscu nie zaskoczyło go nic. Na ubitej ziemi napierdalali się bardziej zdesperowani żołdacy i łase na sławę młokosy. I gnidy. Gnid nie brakowało nigdy. No i na dodatek ta elfka, źle jej z oczu patrzyło. Moradin odprowadził podniecą Astrid wzrokiem i odwrócił się do organizatorki rozrywek.
- Zależy. Mogę prać się po ryjach ramię w ramię z tym babochłopem, ale płacicie oddzielnie a nie na pół. No i tyle samo, parytety i te sprawy kurwa ich mać.
Najemnik splunął na bok, prosto w czyjeś szczyny. Ciekawe czy elfy srają i szczają w innym kolorze.
- Jeśli w ogóle płacicie, dla zabawy to się biją szczeniaki. Ja napierdalam za pieniądze.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

70
Elfka spojrzała właściwie obojętnie na wulgarną, prostą Astrid, zmierzając ja od stóp do głów, jakby oceniając jej posturę oraz możliwości. Rzecz jasna równie dobrze robiła to powierzchownie i nie interesowała się, kto obije mordę pierwszej lepszej szalonej babie, która miała tak mało oleju w głowie, by pchać się w gniazdo os. Samo towarzystwo poza paroma przekleństwami rozsuwało się przed nią, ustępując w drodze na niewielki spłachetek ziemi otoczony palikami przewiązanymi sznurem. Panowie, którzy nieco wcześniej przelewali tutaj własną krew zeszli, zostawiając Astrid samą na arenie. Czuła ona sporo par oczu na sobie, gdy zaciekawieni widowiskiem żołdacy zaczęli tłumniej się zbierać wokół niej, aby popatrzeć na masakrę kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto był na tyle szalony, by w ogóle się tutaj pojawić.
Sam turniej mógł być prawdopodobnie próbą ocieplenia wizerunku tutejszej gawiedzi, aczkolwiek jak zauważył zarówno Moradin, jak i Astrid, mało było tutaj ludzi z zewnątrz. Trochę maruderów przylazło za nimi, widząc, że ktoś był takim idiotą, aby tu przyjść. W gruncie rzeczy stworzył się całkiem niezły tłumek, który już powoli napierał na krasnoluda oraz pokazywał palcami na pannicę na arenie.
— No! I to jest dobre podejście, towarzyszu krasnoludzie. Ale ale! Pierwej nasza dama ma się zgodzić na taki układ bo kto wie, może ma chrapkę na calusieńką chwałę? — zapytała wesołym, acz dziwnym, jakby nieco sztucznym głosem. Podparła się pod boki i spojrzała z góry na krasnoluda, po czym z zadumą przyjrzała się czekającej Astrid. Mniej więcej w tym samym momencie wrócił rudy krasnolud, ten sam, którego można było zobaczyć przy awanturującym się żołnierzu. Wyglądał na nieco bardziej uspokojonego. Elfka uśmiechnęła się do niego krwiożerczo, najpierw wymownie pokazując na Astrid, potem na Moradina. Tamten chyba ją zrozumiał, bo skinął głową przyzwalająco. Następnie leśna zawołała donośnie: — Pięćdziesiąt srebrników na łeb! Z tym że kto wie, może damy wam więcej zarobić? Jeśli zawalczycie, towarzysze, przeciw sobie, to zwycięzca zgarnie ich sto! Jak się z takim zakładem znajdujecie?
* Jakub Augustyński miał nieprzenikniony wyraz twarzy zarówno podczas rozmowy, jak i czytania listów, obydwu. Ciężko było określić co, poza rzecz jasna przemęczeniem, miał w głowie książę. Był enigmą, którą Linus na próżno mógł próbować rozwiązać. Dopóki więc nie padły pierwsze słowa z jego ust, nijak można było stwierdzić, jak zareaguje na daną sytuację. Dopiero zaś po przeczytaniu pierwszego, bardziej optymistycznego rękopisu, dane było baronowi cokolwiek wywnioskować. Jakub sam w sobie wyglądał na lekko zaaferowanego, a także jego czoło się wygładziło. Oparł się całkiem o oparcie, w dłoni trzymając list, a palcami drugiej dłoni uciskając nasadę nosa z półprzymkniętymi oczami. Odezwał się po chwili. Głos miał łagodniejszy.
— Sylvius Aurinuget jest jednym z moich najlepszych popleczników. Nie jest dobry w wojaczkę ani nie zna się zbytnio na zawiłościach politycznych, acz jest doskonałym alchemikiem. Jestem rad, iż to on w końcu zabrał się za problem szalejący w Qerel. Tyle miesięcy... dwie zimy przeminęły, zabierając tyle istnień, tyle niewinnych dusz, świeć nad nimi Osurelo. Los nas złożył w dobre dłonie, nie masz się czego obawiać, Linusie — rzekł, ostrożnie, wręcz nabożnie odkładając list na blat, a następnie dotknął styranej już kartki, powoli ją podnosząc do oczu i zaczytując się w notce krótkiej, acz pełnej tylu informacji. Przeczytał raz, potem drugi i trzeci. Twarz była nieprzenikniona, bez wyrazu, wręcz obojętna. Ciężko było Linusowi wywnioskować, co czeka go za dostarczenie tych wiadomości.
Pieczołowicie złożywszy skrawek pergaminu i położywszy go na poprzednim liście, Jakub powoli przechylił się w stronę stołu, do tej pory siedząc całkiem wygodnie na swym siedzisku. Sięgnął po kielich, po czym upił porządny łyk wina, którego nie powstydziłby się nawet karczemny opijus. Dopiero potem powiedział:
— Szczury i niepełni rozumu druidzi nie są tutaj istotni Linusie. Ba! Nawet i to, czy sam list jest falsyfikatem, w co nawiasem mówiąc wątpię, gdyż znam pismo Stradforda, jest błahym problemem. Spójrz hrabio na to, gdzie jesteśmy i kim się otaczamy. Jesteśmy w prowizorycznym obozie pod miastem otoczeni bandą kmiotów, których trzyma tutaj jeszcze jedynie darmowy posiłek i wizja żołdu wypłaconego po wojnie. Jesteśmy tutaj i obmyślamy, jak ruszyć dalej, jak odpowiednio pociągnąć za sznurki, by Keron nie uznał nas za agresorów i stanął po naszej stronie. Czekaliśmy, wpatrując się w mapy bez pomysłów w głowie. Potem zaś nagle pojawiasz się ty, z miną wisielca i tym listem — książę zaśmiał się gorzko, kręcąc przy tym głową. W jego oczach pojawiły się iskierki pasji i, o dziwo... zadowolenia. Głos stał się mniej monotonny. — Nawet jeśli to falsyfikat, to jest to falsyfikat zesłany nam przez samych bogów. Nie potrzebujemy niczego więcej! Spójrz. Mając ten dokument w dłoni, możemy śmiało wkroczyć między progi Stradforda, oskarżyć go o zbrodnicze działania, a następnie ruszyć na Saran Dun. Ten list jest bodźcem, którego potrzebowaliśmy. Jak myślisz, co zrobią ludzie, gdy dowiedzą się, że jaśnie panujący Aidan Augustyński zesłał celowo zarazę na jedno z ich miast? Ludzie wokół nas będą mieli motywy. Będą nienawidzili swego króla za śmierć setek niewinnych. I będą wdzięczni mnie, gdy już ogłoszę, że lek na zarazę został wynaleziony. Jednym, gładkim ruchem zaskarbimy sobie dozgonną miłość poddanych oraz wskrzeszamy iskrę nienawiści do mego brata. Wygraliśmy tę wojnę, Linusie, chociaż jej nawet nie zaczęliśmy — rzekł, będąc całkiem poruszonym. W jego głosie mógł Linus wyczuć jednak coś więcej. Może już nie tyle pasję, co rzeczywiste zadowolenie z zaistniałej sytuacji. Możliwe, że lekko niepokojące, acz książę miał spore powody do radości, nawet kosztem innych.

Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

71
Atmosfera wokół krasnala gęstniała; widocznie lokalni poczuli krew. Brodacz nie przepadał za tłumami, czasy kiedy mógł ufać towarzyszom broni skończyły się jeszcze zanim opuścił Turon, a najemnicy i inne żołdactwo wpierw martwiło się o własną skórę a dopiero potem o sakiewkę. Bo na pewno nie o kumpla obok. To dlatego wolał pracować w mniejszych grupach i to dlatego unikał większych zbiorowisk żądnej krwi gawiedzi.

Krasnolud zerknął z ukosa na stojącą już na arenie Astrid i zaklął pod nosem. Niby dama z niej żadna, ale kobietom za bicie się płaci, bo to i nie każda takie usługi oferuje. Moradin był dżentelmenem z krwi i kości, więc nie wypadało.
- Bab dla sportu nie biję, bo to nieuczciwe. Cios w cyce to podobno bolesna rzecz, a w drugą stronę nie mają jajec coby je zakłuło. Chcecie żebym się z kimś prał to dajcie mi chłopa.
Matka zawsze powiadała - w papę kobiecie dać to nie grzech, jeśli żeś się z nią wpierw ożenił. A z dziwaczną, ciągnącą do gorzałki i mordobicia kreaturą najemnik hajtać się nie miarkował.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

72
Astrid czekała na udeptanej ziemi. Nie zwracała szczególnej uwagi na tłum, choć wyczuwała gęstniejącą atmosferę. Widocznie tłum jak i kobieta pragnęli zobaczyć krew. Kilka razy zaciskała i otwierała dłonie w oczekiwaniu na decyzję krasnoluda, którą przyjęła dość entuzjastycznie.
- Co prawda wątpię, że byś mi do cyców dostał, których i tak nie mam, ale jak nie chcesz bić babska to i namawiać nie będę. Dajcie nam tu kogoś bo mnie pięści świerzbią! Chodź krasnalu, nie daj się dłużej namawiać! Srebrniki piechotą nie chodzą!

Gdy krasnal szedł w jej kierunku Astrid oceniła go krytycznym wzrokiem. Trudno jej było powiedzieć czy zadowolona była z takiego kompana do walki. Z jednej strony można byłoby mu spokojnie rozkwasić nochal kopniakiem, a z drugiej jego wzrost utrudniał na jakieś bardziej finezyjne okładanie niż walenie piąchami po głowie. Może to i lepiej dla niego... Astrid splunęła w bok w oczekiwaniu na ich przeciwników.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

73
Panowie Moradin i Pergamin

Prowadząca turniej wzruszyła tylko ramionami, nie przejmując się zbytnio tym, że nowi kompani postanowili walczyć razem, zamiast przeciw. Tylko parę osób wokół pomamrotało, będąc raczej niezadowolonym z akurat takiej, a nie innej decyzji. Natomiast sama elfka dostawszy odpowiedź, rozglądnęła się po zgromadzeniu, a po chwili zniknęła gdzieś w tłumie, po drodze rzucając, aby Moradin wszedł na pole i poczekał.
Po około minucie wróciła, przepychając się do niewielkiej areny z raczej... interesującym jegomościem. Jeśli miałoby się go w jakiś sposób określić, byłoby to zapewne powiedzenie: góra mięsa, gdyż tak on właśnie wyglądał. Ubrany w fatałaszki kompanii, wszedł na arenę z parszywym uśmieszkiem, odpinając właśnie pas z bronią, wyciągając wszelkie sztylety z pochew, ale zostawiając ćwiekowane rękawice. Elfka odbierała to od niego metodycznie, a gdy skończyła, podeszła do Astrid i Moradina.
— No, towarzystwo, wyskakiwać z broni, nie chcemy tutaj, aby ktoś kogoś w oko dziabnął jakimś nożem czy kim gównem. I bez dyskusji proszę, broń będzie na widoku, takie zasady, bez nich wypierdalać z areny, a najlepiej to z obozu — zakładając, iż chcąc nie chcąc obydwoje oddali swoje bronie, buzdygany, kusze, topory i resztę niebezpiecznych przedmiotów, które zostały złożone rzeczywiście na widoku, tuż obok stosu jegomościa, czarnowłosa stanęła między nimi, nachylając się jeszcze w stronę bohaterów i pytając: — Jak was zwą, jeśli łaska?
Obydwoje widzieli na oko metr osiemdziesiąt samych muskułów. Zarówno Astrid, jak i Moradin nie mieli zielonego pojęcia, skąd elfia panna wytrzasnęła takiego wielkoluda. Jego biceps opinała sama koszula, bowiem kurtę oraz kolczugę dla wygody ściągnął i tylko ćwiekowane rękawice pozostawił, gdyż najwyraźniej mógł. Z twarzy przyjemny zdecydowanie nie był, chociaż mogło to się wiązać z faktem, iż na najbardziej mądrego nie wyglądał, a przynajmniej z pozoru. Chłop jak dąb, jeśli można to tak określić, zapewne złamałby samą siłą ramion jakiś konar. Ciężko było ocenić, jak szybki oraz wytrzymały był i tylko można było wnioskować, iż jeden cios jego pięści wystarczyłby, by powalił konia na glebę. Bądź kto wie, kobietę i krasnoluda? Wyszczerzył się on do stojącej ramię w ramię dwójki, luźno opuszczając ręce wzdłuż tułowia, czasem jedynie zaciskając oraz otwierając dłonie. On był gotowy i czekał tylko na sygnał do rozpoczęcia walki. Natomiast elfka po tym, gdy dowiedziała się imion bohaterów, wykrzyczała coś o tym, że walka trwa do chwili, gdy któraś ze stron się nie podda bądź w całości nie zemdleje. Wychodzenie poza arenę liczy się jako automatyczna przegrana, a poza tym to wszystko prócz broni białej i dystansowej jest dozwolone. Następnie szybko zniknęła z pola bitwy, ogłaszając rozpoczęcie walki. Zgromadzenie wokół zaszumiało, zaś mężczyzna, nazwany przez elfkę Ogdarem, naprężył się i spokojnym krokiem ruszył na tę dwójkę, unosząc pięści jak do gardy.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

74
Po raz pierwszy od dawien dawna Linus miał wątpliwości czego właściwie chciał. Ze wszystkich ludzi w Keronie on jeden powinien bez skrupułów stać z listem w dłoni i śmieć się nad płonącą ziemią, jednak z nastaniem przekazania tej informacji czuł... strach? Bał się o swoje życie? To nie było do niego podobne. To uczucie sięgało głębiej, dalej - do czegoś co cenił znaczeni bardziej. Stawiał teraz na szali dorobek całej rodziny z ostatnich lat. To siłą rzeczy budziło w nim niepokój. Czy gra była warta świeczki? Pal licho śmierć własną i utratę ziemi. Najbardziej w tym wszystkim obawiał się wymarcia rodu jako całości na gruncie fizycznym jak i kulturowym. Zapomnienia, poniżenia i przepadnięcia. Można było to określić jednym słowem. Porażki. Grali jak dotąd w wiele niebezpiecznych gier. Stawiali na szali swoje życie, honor i mienie. Tym razem stawka wejściowa była znacznie wyższa. Stawką było wszystko a planszą cały kraj.

Myśli gryzły Barona niczym kolce. Pogrążony w nich mimo uszu puścił opowieść o jakowymś Sylvanie czy jak mu tam było. Jednak z czasem jego lico złagodniało zaś zaciśnięte dłonie rozluźniły się. Zrozumiał, że i tak było za późno na zmianę planów. Za późno było już w mieście, za późno gdy przybył na dwór Jakuba i za późno gdy składał po raz wtóry obietnice nad grobem swego opiekuna. Gdyby teraz odrzucił to czym był przez ostatnie lata nie potrafiłby spojrzeć sobie w twarz. Stawka była warta ryzyka. Życie za życie. Honor za honor. Krew za krew. A ponad wszystko słodki moment ukojenia gdy senne mary przestaną nawiedzać go w koszmarach żądając zemsty. Śmierć i zapomnienie powoli przestawały być ważne. Liczył się cel. Zawsze liczył się tylko i wyłącznie on.

Dlatego też następne słowa Księcia zastały już lico mężczyzny przyobleczone w spokój i skupienie. Nawet gdzieś w zakamarkach oczu iskrzyły się ogniki podekscytowania. Wszak właśnie podejmowali się jednego z najbardziej zuchwałych czynów jakie mogły przypaść szlachetnie urodzonym. Obalali Koronę. Jednak entuzjazm Księcia zdawał się być mocno przesadzony. Lud to nie elita. Nikt nie może rządzić tylko miłością plebsu. Nie w Keronie. Połowa stolicy jest w jakiś sposób zależna od samego króla lub jego zauszników, setki i tysiące ludzi ma pracę dzięki najbogatszym rodom. Śmierć miasta gdzieś na drugim krańcu królestwa niektórych nic nie obejdzie. A w takim np. Grenefod spiją się do nieprzytomności do szczęścia i obwołają rojalistami. Nawet w najjaśniejszym scenariuszu dojdzie do przelewu krwi. Jednak Jakubowi należała się ta chwila satysfakcji. Zwłaszcza po użeraniu się z zarządzaniem obozem. Problemy tego typu lepiej poruszyć na naradzie a tym czasem... trzeba chwytać inne okazje.

— Rozumiem, wasz Książęca Mość. Zaprawdę fortuna sprzyja naszej sprawie. Pragnę jednak zapytać czy będziemy czekać do wynalezienia lekarstwa na zarazę z pojmaniem Stradforda czy też twą wolą jest by jak najszybciej posmakował konsekwencji twych działań? W obu przypadkach jestem do twej dyspozycji wraz z moimi ludźmi. Pozostaje też kwestia owego krasnoluda. Wierze, że coś jeszcze ukrywa i przy odpowiednim... podejściu można to coś z niego wyciągnąć — tu twarz Barona drgnęła nerwowo na myśl o tajemniczym dziadzie

— No i co zrobimy z pozostałymi osobami znającymi treść listu? Nie chce niczego insynuować jednak jeśli chcesz Panie zatrzymać to w tajemnicy do czasu następnej narady... to musimy się spieszyć nim połowa niewiast w obozie zacznie o tym plotkować. — tu ton Barona zmienił się na nieco żartobliwy aczkolwiek była w tym żarcie pewna obawa. Służki miały długie języki a obóz był podatnym gruntem.

Wsadzenie za kraty Cartera nie była być może szczytem marzeń ale przetrzepanie tyłka jemu i jego straży brzmiało jak coś co uspokoiłoby jego ludzi. A chciał by w nadchodzącej kampania można było ich kontrolować. W końcu to Aidan miał wyglądać na sprawcę konfliktu. Nie jakaś grupa krwiożerczych potworów, która w trakcie pokojowego marszu do stolicy powaliła kilka wsi. Był też pewien, że pewna część jego oddział ubędzie mogła zabezpieczyć tyły posiadłości bez rzucania się w oczy tak jak powiedzmy - Książęca Gwardia na koniach.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

75
Astrid widząc chodzącą górę nieco zbladła. Chłop robił wrażenie i wyglądało na to, że matka długo trzymała go przy cycu skoro wyrosło z niego takie bydle. A może zamiast mleka ciągnął pokarm od byka? Chuj go wiedział, ale kobieta nie była szczególnie zadowolona z przeciwnika jakiego dostała. Zresztą, kto by był? Ciężko się było jednak wycofać, a już szczególnie stracić twarz przed krasnoludzkim wypierdkiem, który stał obok niej. Kobieta zasznurowała mocniej swoją koszulinę co by nic nie wypadło podczas walki i jej nie przeszkadzało, a następnie podwinęła rękawy.
- I jak krasnolud, pękasz? - Mruknęła do niego i czekając na jego opinię co do przeciwnika. - Wygląda tak jakby swoją ręką mógłby zgnieść mi czaszkę, a nogą wgnieść ciebie w ziemię... Chociaż wy, krasnale, gustujecie w takich miejscach więc może nie byłaby to dla ciebie taka tragedia. - Chcąc odzyskać nieco swoją butę i pewność siebie kobieta dodała - Przynajmniej jak w końcu pierdolnie o ziemię, to będzie solidny huk.

Gdy elfia wiedźma podeszła do ich dwójki, Astrid oddała swoją broń i powiedziała jak się nazywa. Wątpiła jednak, że w przypadku gdyby jej głowa przypominała miskę z zupą, to postawią jej nagrobek z imieniem. Cholernie w to wątpiła. Więc po jaką cholerę chciała ich imiona? Z czystej kurwutazji?
- Pokwitowania za broń nie dajecie, co? - Wyszczerzyła się w uśmiechu do kruczowłosej. Gdy elfa odeszła rzekła do Moradina. - No dobra krasnal, razem. Idę z prawej. - Astrid zlustrowała swojego przeciwnika od góry do dołu. - Proponuję ci nie wchodzić w zasięg jego rąk... - Zerknęła z ukosa na Moradina. - Chociaż jeżeli tak zrobisz, to raczej mi nieszczególnie pomożesz. Chłop jak dąb, kupa mięśni, ale tacy się często szybko męczą. I z reguły są dość wolni, nawet jak zadają ciosy. Problem taki, że jak nas już trafi, a przynajmniej mnie, to wątpię, że ustanę na nogach... Postaram się go zajść nieco z boku i od tyłu. Szybko doskoczę, zadam jeden lub dwa ciosy i odskoczę. Najlepiej będzie obić mu solidnie mordę. Albo walnąć go w splot... Wiesz gdzie jest splot krasnalu? Jak w niego wlecisz i pierdolniesz go tam główką, to zabraknie mu tchu. - Astrid zmrużyła oczy spoglądając na kupę mięsa. - Hmm. Jak się uderzy go w szyję, to też mu zabraknie tchu i będzie bezbronny jak baranek.

Astrid poczekała na opinię Moradina by być może zmodyfikować nieco swój plan działania i skoordynować go z krasnoludem, ale zasadniczo najważniejsze w nim było nie zostać trafionym. Wliczały się w to także bloki. Kobieta stwierdziła, że najlepszym wyjściem będzie unikanie ciosów, uskakiwanie w tył, a przede wszystkim, na boki i w tym momencie zadawania szybkich ciosów. Spodziewała się, że ataki przeciwnika będą raczej nieco ociężałe i miała nadzieję, że przeciwnik szybko straci oddech, ale wolała się mieć na baczności. Widziała sytuację, w której kurwi syn większy od tego tutaj, poruszał się niezwykle szybko jak na swój wzrost. A cała walka skończyła się tym, że zmiażdżył w swoich rękach czaszkę przeciwnika, uprzednio wydłubując mu kciukami oczy... Paskudna śmierć. Astrid jednak największą szansę na zwycięstwo upatrywała w jednym, celnym strzale w krtań przeciwnika. Gdyby tak się stało, to miałaby kilka chwil, które dla mięśniaka trwałyby w nieskończoność, by spokojnie zamienić jego mordę w coś co konsystencją przypominałoby błoto. Tylko czerwone.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”