Wieś Złotnica i jej okolice

1
Złotnica znajduje się na północ od Qerel, kilka kilometrów od Lasu Beorskiego. Większość domostw usytuowana jest na pagórku, na którego szczycie można znaleźć karczmę "Złota Dziewica", rynek służący za bazar i miejsce festynów oraz dom wójta. Drewniane chaty ciągną się w każdą stronę, aż do rzeki Śnieżki, do której wioska ma zaledwie czterysta metrów, a także w drugą stronę, gdzie majaczy linia drzew lasu.

Sama nazwa wzięła się od złotych łanów zboża ciągnących się jak okiem sięgnąć. Tak też Złotnica jest przepięknym miejscem, szczególnie o wschodzie i zachodzie słońca, gdy czerwieniąca się tarcza oblewa swym blaskiem całą wieś. Stojąc na rynku, można wtedy zachwycić się połacią zbóż falujących jak fale na morzu, Śnieżkę leniwie płynącą i odbijającą promienie słoneczne, błyszcząc przy tym srebrzystym blaskiem, domostwami, które budzą się do życia lub wręcz przeciwnie, przygotowują się do snu. Można wtedy usłyszeć cykanie świerszczy, czasem pianie koguta, szelest zbóż i szum liści w okolicznych sadach. Złotnica jest jak raj, w którym można w spokoju umrzeć. Chyba, że jest piątek, w piątki na rynku jest bazar. Wtedy z okolicznych wsi zjeżdżają się rolnicy, przywożąc swoje plony na sprzedaż, niosąc kury w klatkach, zachwalając jajka, mleko, ser, dżemy i inne domowej roboty wyroby, ciągnąc konie, osły i krowy lub sprzedając inne wyroby.

~~~ Ostatnimi czasy wieś niepokoi grupa bandytów zwana Martwymi Ludźmi. Nieregularnie napadają na mieszkańców, gwałcąc kobiety, okradając ich z majątku i nierzadko coś podpalając. Wysłani z Qerel strażnicy mający zająć się problemem nie wrócili, choć było ich dwa razy więcej od szajki. Miejscowy wójt postanowił więc wynająć profesjonalistów, którzy przynajmniej potrafią trzymać broń w dłoniach...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

2
Dużo się działo przez te trzy lata w życiu Neliona, gdy w końcu postanowił wyruszyć w szeroki świat. Miał zapewne wiele przygód, niektóre miło będzie wspominał, niektóre nieco gorzej. Spotkał wiele osób i zobaczył wiele miejsc... a jednym z nich jest Złotnica, malownicza wieś na północ od Qerel, w której zatrzymał się na swej drodze do książęcego miasta. Wioska była dzień drogi od niego, ale że zapadał zmrok, Nelion potrzebował gdzieś się zatrzymać. Na swój nocleg wybrał karczmę „Złota Dziewica”, będącą w samym centrum wsi, na szczycie pagórka, z którego rozciągały się niesamowite widoki na żyzne pola – choć teraz, gdy dwuletnia zima ledwo co się skończyła, nie było zbytnio co zbierać. Mieszkańcy, do tej pory żyjący we względnym dostatku, musieli przycisnąć pasa. Większość plonów szło do książęcego spichlerza, a i ich było mało. Ziemia nie spłodziła normy, jaką przeważnie tutaj wyrabiano, więc na rolnikach trochę się to odbiło. Nie tylko to, lecz o drugiej przyczynie smutku, zmęczenia i strachu widniejącego na twarzach mijanych ludzi Nelion jeszcze nie wiedział. Dopiero co tutaj zawitał, dopiero co wchodził do karczmy. Minąwszy próg, zobaczył zgoła inną sytuację niż ta, co przedstawiała się na zewnątrz. Tutaj ludzie jakby zapominali o udrękach i bawili się do muzyki jakiegoś grajka brzdękającego na lutni i śpiewającego miłym dla ucha głosem. Ktoś gdzieś się śmiał, wszędzie toczyły się żywe rozmowy. Rolnicy niedawno zeszli z pól i potrzebowali odpocząć od ciężkiej pracy. Za kontuarem stał karczmarz, wysoki, barczysty i brodaty. Podawał karczemnej dziewce kufle piwa i do niego Nelion podszedł. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, spinając się lekko. Zerknął uważnie na jego miecz, potem przestudiował twarz i w końcu zapytał:

- Coś podać? - głos miał niski. Ktoś z tyłu zaśmiał się dźwięcznie, a na ten dźwięk białowłosy musiał się odwrócić. Do muzyki barda tańczyło dwoje ludzi. Jeden z nich był mocno opalonym blondynem mającym co najmniej dwa metry. Był jedną wielką górą mięśni, zaś na jego twarzy z trudem było szukać śladów inteligencji. Obracał właśnie przepiękną nimfę, która to zmusiła młodego mężczyznę do spojrzenia w jej kierunku. Długie, czarne włosy wirowały wraz z nią. Jej ciało było idealnie proporcjonalne – miała szerokie biodra, wąską talię i całkiem spory biust. Nosiła czarne, skórzane spodnie, wysokie buty na obcasie i obcisłą, białą bluzkę, a pod nią gorset. Przez ułamek sekundy Nelion mógł zajrzeć w jej oczy – złote, hipnotyzujące jakby była jaką czarodziejką. A potem znów zaczęła pląsać, kiwając swoim ciałem z wielką gracją. Wielkie łapska blondyna obłapiały ją co chwila, a ona śmiała się, a śmiech jej wciągał bardziej niźli oczy.

Ktoś zauważył Neliona. Siwy, barczysty jegomość przypominający drwala wstał od stołu, przy którym siedziało jeszcze troje istot – krasnolud i dwóch młodzieńców – jeden łysy, żywo gestykulujący i drugi, drobny, siedzący tyłem do białowłosego. Starzec przeciskał się między stołami i tańczącymi ludźmi, aż doszedł do baru. Odsapnął i podał dłoń Nelionowi.

- Sebastian jestem, wójt tutejszy. A pan to w jakiej tutaj sprawie zawitał? - z zainteresowaniem, tak jak uprzednio karczmarz, zerkał na miecz wiszący na plecach młodego mężczyzny. Ten jednak zdawał się być przyjaźniej do niego nastawiony, a przy okazji wyglądał, jakby coś od niego chciał lub oczekiwał czegoś.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

3
Piękne miejsce dla ludzi raj, radości pełne i szczęścia... Niebo prawdziwe, lecz nie dla podróżnika półkrwi elfiego, a także nie dla księcia... Hm. Mógłbym chociaż darować sobie to pieprzenie pseudo wierszem. Takie przyzwyczajenie z trasy, coby sobie czas umilać szukając rymów. Niby rozrywka marna, ale lepsze to od podziwiania drzew, których ma się już dość, albo towarzystwa jakiegoś niedorozwiniętego pajaca. Naprawdę. Nie ma nic gorszego od idioty chcącego sobie pogadać. Z małymi wyjątkami oczywiście. Wydawać by się mogło, że taka konwersacja będzie śmieszna. Owszem, ale przez maksymalnie pierwsze dziesięć dni drogi. Dziesięć dni, od wschodu do zachodu, nieustannego pieprzenia o niczym. Merytorycznych treści nie stwierdzono. Doktorze, straciliśmy pacjenta. Mam chociaż nauczkę na przyszłość - muszę dobrze dobierać towarzyszy do dłuższych podróży.

Teraz na szczęście byłem sam i zbliżałem się do jakieś wioseczki. Ludzie chodzili jak na skazanie. Wyglądali co najmniej tak, jakoby sam książę przyszedł tu wychędożyć ich dziatwy nie bacząc na płeć, a z racji wysokiej pozycji Ci nie mogli mu nic zrobić. Choć może się odrobinę myliłem? Jeszcze żeby było to moim zmartwieniem... Pewność uzyskałem sprawdzając swoje dupsko ukryte pod płaszczem i skórzaną zbroją. Nigdy nie wiadomo kiedy wyskoczy na Ciebie dwumetrowy dryblas, który nie dość, że nie załapał się do jakiejkolwiek kolejki u bogów, to jeszcze mieczem w łeb wycelować nie potrafi. Nie żebym takiej ochrony potrzebował, pochwalę się nieskromnie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Zresztą tu chyba nic mi nie groziło. Zmierzch zapadał powoli, a ja musiałem rozejrzeć się za jakimś postojem. Gdzieś gdzie mógłbym na spokojnie odsapnąć, zdrzemnąć się, może coś zjeść. Ach, te wymagania. Niektórym wystarczy flaszka wódki i rów przy drodze... A może...
Nie. Jestem jednak bardziej wymagający, a przybytek mogący spełnić te książęce oczekiwania pojawił się przed moimi oczyma. Karczma "Złota Dziewica" nie dość, że zachęcała nazwą, sprawiała też wrażenie przybytku porządnego, funkcjonującego tu już od dłuższego czasu. Znaczy, że są na tyle dobrzy, że utrzymują się na wolnym rynku, choć o konkurencji chyba na takim zadupiu mówić nie można. O czym ja plotę? Potrząsnąłem głową i ruszyłem w stronę wejścia do budynku.

Przekraczając próg, pierwsze co zwróciło moją uwagę to gwar wesołych rozmów, zmieszanych z muzyką graną przez jakiegoś grajka. Radość była wręcz tu namacalna. Ach, jakże niewiele trzeba prostym ludziom. Karczma, trochę muzyki, flaszka wysokoprocentowego trunku i każdy odnajduje się w świecie. Jak prosto to brzmi... Szkoda tylko, że takie nie jest.
Poszedłem więc zapewne z ponurym wyrazem twarzy w stronę szynkwasu, bo tam dostrzegłem wysokiego, barczystego, brodatego mężczyznę. Znaczy karczmarza, co szło rozpoznać od razu. Ile podróżuję, tyle nie widziałem jeszcze chucherka za ladą. Może to znak rozpoznawczy, taki swego rodzaju test: karczmarzem może zostać tylko osoba mająca minimum 4 stopy w barach, 2 stopy w bicepsie, koniecznie z brodą do przyrodzenia. Test praktyczny: zmasakruj tego tu pijaka, który nie chce wyjść z twojej przyszłej karczmy. Gotowy? Czas start, masz 5 sekund.
Nie mogłem się lekko nie uśmiechnąć na tą myśl, karczmarz jednak tego nie zarejestrował. Interesował się aktualnie moim mieczem na plecach. Wiem, że mu się to nie podobało, nic jednak nie miałem zamiaru z tym robić. Miecz zostaje przy mnie, koniec, kropka, dziękuję, dobranoc.
Na szczęście nie komentował.

- Interesuje mnie możliwość noclegu. - odpowiedziałem na jego pytanie. Byłem zmęczony, nawet na sarkazm nie chciało mi się silić. Bo czego może tu szukać jegomość wyglądający na strudzonego wędrowca? Tyle opcji do wyboru, że trudno wybrać...

W oczekiwaniu na odpowiedź oparłem się o szynkwas, zwracając się w stronę sali. Pijani mieszkańcy, chichoczące dziewki, w sumie nic nowego. Chcą się odstresować przed kolejnym ciężkim dniem w polu, dzierganiem sweterków, dojeniem krów, opieką nad dziećmi... No to ostatnie to faktycznie wyczyn, także tu mają pełne prawo doprowadzać się do odmóżdżania. Ciekawe tylko z kim siedzą dzieciaki? Bo chyba nie same? A może po prostu śpią? Albo się śmieją...
Na pewno nie tak pięknie jak tamta kobieta. Czarnulka, o pięknych smukłych nogach, idealnej figurze, kusząca każdym calem bogini. Nie mogłem się nie ślinić na jej widok. Taka moja słabość. Może odważyłbym się zagadać, ale była w towarzystwie jakiegoś bardzo inteligentnego jegomościa. Wymiary mięsa siedem na siedem stóp, zgrabność w ruchach można było przyrównać do tej z jaką porusza się mucha, która wpadła do gęstego miodu, zaś inteligencja bijąca z jego oczu była po prostu rażąca... Idę o rękę, że o wiele ciekawszym interlokutorem byłaby tamta spróchniała deska w ścianie. Słowo daję, gość emanował tępotą, co było wręcz niesamowitym zjawiskiem.

Mógłbym co prawda spróbować "odbić" z tańca czarnulkę, powiedzieć coś miłego, zauroczyć ją... czymś. Chociaż kogo oszukuję... Nigdy nie byłem dobry w te klocki, zawsze jakoś samo się układało. Tak czy inaczej miałem ochotę pogadać, może nieco poflirtować, ale on... Czy chciało mi się ryzykować obitą buźką? Cóż... Może później.
Jednak oczy, które zauważyłem nie chciały dać mi spokoju. Uśmiechnąłem się więc głupkowato, lekko, może nawet ktoś ślepy uznałby to za uśmiech czarusia, po czym zająłem się obserwacją parki, swoją uwagę skupiając głównie na wiadomej personie.

Wszystko co dobre jednak szybko się kończy. Chociaż... żeby to jeszcze było dobre. Już po chwili u mojego boku zjawił się jakiś staruszek. Dość żwawy, jeśli przecisnął się pomiędzy tymi wszystkimi osobami. Ledwo się dopchał, a już wyciągał w moją stronę swoją prawicę. Przyjaźnie... a przynajmniej tak mi się wydawało. Wypadało więc odwzajemnić gest. Szybko, acz nie niegrzecznie uścisnąłem rękę wójta, bo tak się przedstawił. Czemu szybko? Nigdy nie wiadomo kto jest w posiadaniu magicznych umiejętności, a tym bardziej jak bardzo niebezpiecznie one są. To, że sam takie posiadam wolałem zachować dla siebie. Gdy przeciwnik nie zna twojej prawdziwej mocy jest o wiele bezpieczniej, a nie wiedziałem jeszcze jak kwalifikować szarowłosego staruszka. Trąci to trochę paranoją...

- Schlać się, może wylądować w rowie, wcześniej chędożąc chętną dziewkę. Potem wyruszam dalej. - powiedziałem wolno, nie będąc do końca pewien, czy mój rozmówca zna definicję sarkazmu. No, bo po co do cholery tu się zjawiłem o tej porze? Co oni dzisiaj z tymi pytaniami?

- A w czymś podpadłem szanownemu wójtowi, czy to zainteresowanie moją skromną osobą jest innej natury? - zapytałem grzecznie, myśląc tak na prawdę o oczach czarnuli i wygodnym łóżku.
Ostatnio zmieniony 12 sie 2016, 16:30 przez Ravenill, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

4
Na całe szczęście żaden książę nie zawitał do wioski i nie używał sobie na dzieweczkach, a tym bardziej na tyłku Neliona. W rzeczywistości siedział sobie zapewne w Qerel, gdzie jeśli już kogoś posuwał, to swoją żonę, ewentualnie nałożnicę, oczywiście bez wiedzy swojej lubej. Przygnębienie mieszkańców tej malowniczej miejscowości było spowodowane czymś innym, a raczej kimś... i to było powodem, dla którego co poniektórzy spoglądali na uzbrojonego Neliona z niepokojem.

Ostatnie spojrzenie przed wejściem do karczmy i białowłosy mógł stwierdzić, że jest tutaj naprawdę pięknie. Drzwi zwrócone były na zachód, skąd rozpościerał się niesamowity widok na zachodzące słońce. Lazurowe niebo po przeciwnej stronie nieboskłonu było już granatowe, a im bliżej zachodzącej tarczy, tym bardziej się czerwieniło. Leniwie płynąca w dole Śnieżka błyskała srebrzyście, odbijając od swojej tafli pojedyncze, zabłąkane promienie słoneczne i rażąc przy tym delikatnie w oczy. Ludzie uwijali się jak mrówki, niektórzy wracając do swoich domów, a drudzy mijając Neliona i podążając do „Złotej Dziewicy”, by zapomnieć o zmartwieniach. Były też i dzieci, które wołały zmartwione matki, a które wcale do domów wracać nie chciały. Jeden chłopczyk w drodze do domu potknął się i upadł na ziemię. Po chwili rozległ się jego płacz, gdy tylko usiadł i zobaczył otarte ręce i kolana. Jego matka zaczęła krzyczeć na niego, na co ten jeszcze bardziej się rozryczał. Gdzie indziej ktoś zaganiał kury do kurnika, jakiś pijaczek zataczał się właśnie do swojej rudery. Stąd było widać wszystko. Pagórek, wzgórze, jak zwał tak zwał, dawał niesamowite widoki. Człowiek, nie człowiek widząc to wszystko, mógł poczuć spokój ducha. Tutaj wszystko toczyło się leniwie, jakby żadne nieszczęścia nie tknęły Złotnicy. A jednak dało się tutaj wyczuć strach, który bardzo nie pasował do tej okolicy.

„Złota Dziewica” rzeczywiście nie była pierwszą lepszą podrzędną karczmą. I z zewnątrz, duży, drewniany budynek pokryty wapnem, mający parter oraz piętro, z dachem pokrytym strzechą i szyldem nad drzwiami z namalowaną kobiecą buźką otuloną złotym włosem(całkiem dobrze namalowaną trzeba powiedzieć) i złotym napisem: „Złota Dziewica”. Szyld ten kiwał się wraz z podmuchami wiatru, skrzypiąc delikatnie. Za karczmą była chyba stajnia, gdyż z tyłu budynku słychać było rżenie koni. A wewnątrz było przytulnie. Wchodząc do dużej izby, w której było gorąco od tych wszystkich ciał pląsających na środku sali i ogrzewających lepiej niż niejeden kominek, można było zobaczyć porozstawiane wszędzie stoły oraz szynkwas po lewej od wejścia. To tam stał barczysty karczmarz, rzeczywiście typowy, jak Nelion zauważył. Ze środka pousuwano meble, aby dać miejsce tańczącym. Na jednym z ław za to siedział bard przygrywający na lutni i śpiewający jakąś wesołą melodię o dziewce i niedźwiedziu. Obok niego na fletni grał jakiś chłopaczek. Na suficie wisiał świecznik dający światło całej sali. Były też schody prowadzące na górę, zapewne do kwater mieszkalnych. Było tutaj czysto i zadbanie. Gospodarze dobrze sprawowali pieczę nad oberżą.

Usłyszawszy, że Nelion pragnie noclegu, mężczyzna za barem rozluźnił się zauważalnie. Powodu takiego zachowania białowłosy nie znał, ale że był zmęczony całodzienną wędrówką, to raczej nie zastanawiał się głębiej. Tym bardziej, że czarnowłosa piękność przykuła jego wzrok i nie chciała go odkuć. Karczmarz był na tyle spostrzegawczy, że dojrzał głupkowaty uśmieszek Neliona i parsknął.

- Nie pan pierwszy i nie ostatni ślini się do Arii, ledwo ją zauważy. Ale to chyba taka jej natura, tak coś wspominała, że od urodzenia to ma. Oczy, głos, te sprawy. Magia jakaś ponoć – skomentował tańczącą kobietę. - A co do noclegu, mamy wolne pokoje. Tylko burd tutaj nie chcemy, i tak mamy ich pod dostatkiem.

Wypowiadając ostatnie słowa, zasępił się trochę. Zaraz potem doszedł do nich Sebastian, lawirując zręcznie między stołami i rozgadanymi ludźmi. Ściskając rękę Neliona, nie spodziewał się tak krótkiego uścisku, co lekko go wytrąciło z równowagi. Nie wspominając już o słowach białowłosego, które wszakże mogły być różnie interpretowane. Mina i wójta, i karczmarza zrzedła, a ich oblicza pociemniały. Gospodarz oberży mimowolnie znowu się spiął, zerkając na dziewkę, której niedawno podawał kufle do rozdania gościom. Można było się spodziewać, że to jego córka. I tak też znowu Nelion mógł dojść do wniosku, że ona też jest typowa. Najchudsza nie była, za to z gorsetu wylewał się jej obfity biust. Nosiła długi, rudy warkocz, na pyzatej twarzy miała czerwone placki i co chwila musiała omijać łapy wpół pijanych gości, chichocząc przy tym, jakby dobrze się bawiła.

Wójt uśmiechnął się niemrawo, jakby nie będąc pewnym, czy to tylko głupi żart, czy Nelion rzeczywiście ma coś takiego w planach. Zaraz jednak odchrząknął i odpowiedział na pytanie mężczyzny.

- Skądże, niczym pan mi nie podpadł, panie...? - Sebastian wyglądał wręcz odwrotnie, jakby samo słowo chędożenie sprawiło, że ten już stracił w jego oczach. - W każdym razie, rzadko widzimy tutaj ostatnio tak dobrze wyposażonych wędrowców. Znaczy, eeee... chodzi o to, że wygląda pan na porządnego człowieka – tutaj urwał, widząc spiczaste uszy białowłosego, po czym zreflektował się i kontynuował. - Znaczy elfa! No i ten, jeśli nie pan nic przeciwko, chciałbym spytać o coś.

- Na bogów, Sebastian, wysłowić się nie potrafisz? - parsknął karczmarz. - Jemu chodzi o to, że potrzebujemy ludzi, którzy potrafią walczyć. A pan w sumie nie wygląda na jednego z nich, co nie Sebastianie?

- Ano. Może dosiądzie się pan do stołu? Wyjaśniłbym szczegóły. Wiem, że przyszedł pan odpocząć, ale niech pan chociaż wysłucha, co mam do powiedzenia. I postawię piwo i strawę. Co pan na to?

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

5
Tak więc obiekt moich chwilowych westchnień zwał się Aria. Czarnulka jednak brzmi znacznie lepiej. To, co przyciągnęło moją uwagę to wzmianka na temat magii. Istnieje wiele jej rodzajów: od klątw, przez rytuały, zaklęcia, na druidzkich splotach kończąc. Czy ona miała jakieś moce? Nie wiem... Próbowałem się skupić i coś wykryć, starając się jednocześnie nie ślinić jak ostatni idiota. Taka jej natura, powiedział... Ma to od urodzenia... Piękne określenie naturalnego uroku osobistego, czy...? A potem mówią - zaufaj kobiecie, wyjdziesz na dobre. Wolałbym chyba skoczyć na niedźwiedzia.

Wzmianka o burdach też nieco rozjaśniała sprawę. Wyglądało na to, że mieli tu wyjątkowo niewyżytych chłopów, mistrzów w boksie, albo zwyczajne problemy natury... rabunkowej. Osobiście obstawiałem to pierwsze, bo co takiego ciekawego może robić chłop w takiej wioseczce? Napić się, przespać z nieswoją żoną, no i oczywiście obić komuś mordę, gdy to ktoś prześpi się z jego. I tak cały świat kręci się od wieków.

Wyglądało też na to, że moi dwaj rozmówcy nie wyczuli sarkazmu. Jaka szkoda, prawie zrobiło mi się z tego powodu smutno. Nie podobały mi się tylko ich wyrazy twarzy. Zmartwione, udręczone, wyraźnie strapione. Jeszcze to spojrzenia karczmarza na dziewkę roznoszącą trunki. Być może ktoś z rodziny... A może sam próbuje ją poderwać? Cóż. Nie mój interes. Jednakże to o czym teraz dukał Sebastian powinno mnie zainteresować. No ruszże się człowieku. Lubiłem ludzi określających żądania od razu. On do takich najwyraźniej nie należał, albo po prostu strasznie nie chciał mnie utracić, co mogło oznaczać tyle, że sprawa jest dość istotna, a on sam jest zdesperowany. Warto to zapamiętać.

- Nie jestem elfem. - mruknąłem, w półprawdzie. Taki żarcik, hehe... Byłem w końcu półelfem, ale skąd wójt mógłby o tym wiedzieć. Niech się zastanawia, ale wcześniej mógłby się pośpieszyć z tymi losowymi słowami, które miały mnie chyba skomplementować. Cóż... Czekałem cierpliwie, nie chcąc popędzać siwowłosego. Jeszcze biedaczyna zaplącze się mocniej i w ogóle go nie zrozumiem. Skrzyżowałem więc ręce nie piersi, westchnąłem pod nosem i zająłem się wyciąganiem drobin informacji z tego spienionego morza jakże denerwującej paplaniny. Oczywiście nie dawałem po sobie poznać, że o wiele prościej byłoby oznajmić bez owijania w bawełnę czego się ode mnie oczekuje. Księciem nie jestem. Jak widać karczmarz pojął to w lot. Złoty człowiek. Chyba nawet go polubiłem.

- Dziękuję za streszczenie. - odpowiedziałem z uśmiechem, kierując se słowa do postawnego mężczyzny. Po czym odwróciłem się w stronę Sebastiana pozwalając mu dokończyć swoje jakże wzburzone myśli, co było iście genialnym pomysłem. Jego ostatnie słowa ujęły moje serce i szkoda byłoby nie wykorzystać takiego zaproszenia. Czasem najmowałem się do jakieś roboty, szczególnie jeśli była dobrze płatna. Mieszek ostatnio nie był najcięższy, chwila odpoczynku od podróży też by się przydała. No i pozostawała Aria, do której warto byłoby rozważyć chociaż jedną myśl o chwilowym postoju. Jeśli zlecenie mi się nie spodoba nie musiałem go przyjmować - byłem przecież wolnym pół-elfem.

- Dobrze... Wysłuchać... Nic co zobowiąże mnie do obcięcia ręki, sprzedania domu, czy poślubienia jakieś wiedźmy. - sprecyzowałem swoje żądania. Po tym nie pozostało mi nic innego jak udać się za Sebastianem. Zdążyłem jeszcze raz uchwycić spojrzenie Arii, spoglądając co aktualnie porabia. Poczekaj na mnie, jeszcze wrócę.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

6
Sebastian wyglądał na lekko skonfundowanego. Nie można było mu się dziwić, przecież teoretycznie Nelion przeczył sam sobie, mówiąc, że elfem nie jest. Uszy jednak miał, rysy też delikatniejsze, niczym u ostroucha, więc wnioski nasuwały się same. Po kilku sekundach chyba zrozumiał, kim jest białowłosy i zmieszał się jeszcze bardziej. Nie odezwał się potem, porzucając temat rodowodu szermierza.

Karczmarz kiwnął głową Nelionowi, natomiast wójt odetchnął, gdy już wszystko z siebie wyrzucił. Pewnym było, że nie bez powodu zaproponował darmową strawę – zapewne chciał tym samym zaskarbić sobie przyjaźń przejezdnego, a tym samym ani on, ani gospodarz oberży wiele nie stracą. Grzechem byłoby z tego nie skorzystać, a jeśli zadanie nie zainteresuje mężczyznę, to przynajmniej się naje i napije po ciężkiej wędrówce za darmo trzeba dodać.

- Nikt nikomu ręki odcinać nie będzie! Domu też nie chcemy. Jeśli nie będzie pan chciał się podjąć tego zadania, zrozumiemy. W takim więc razie zapraszam. Yorun, weźże podaj gościowi piwo i coś ciepłego do jedzenia, na mój koszt – karczmarz nazwany Yorunem kiwnął głową, tymczasem wójt wraz z Nelionem zaczęli lawirować między powoli weselejącymi ludźmi i stołami, uparcie dążąc do jednego punktu – ławy, od której Sebastian na chwilę się oddalił. Białowłosego, jak i większość mężczyzn oraz nieliczne kobiety interesowała Aria, do której jego wzrok co chwila podążał. Tańczyła wraz z umięśnionym facetem między innymi ludźmi, interesując się jak na razie tylko swoim partnerem. Nawet nie uraczyła Neliona spojrzeniem swoich miodowych ocząt, ku jego oczywistemu rozczarowaniu.

Sebastian usiadł przy ławie, dając mężczyźnie znak, aby i ten się dosiadł. Siedziało tam, jak wcześniej mógł pobieżnie zauważyć, trzy osoby. Sam Nelion znalazł się pomiędzy wójtem, a czarnowłosym krasnoludem z długą brodą i włosami spiętymi w koński kucyk. Wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, z bagażem doświadczeń w postaci wielu zmarszczek. Wyglądał na mędrca, mając zamyślony wyraz twarzy i niebieskie oczy patrzące w nicość, choć topór u jego pasa mówił wręcz przeciwnie. Naprzeciwko siebie miał dwie osoby. Jedną był łysy młodzieniec, wyglądający na młodszego od Neliona o rok, może dwa. Wyszczerzył się do białowłosego i podał mu drobną dłoń. Brakowało mu kilka przednich zębów, w dodatku miał lekko spuchnięte lewe oko, ślad jakiejś bitki. Nie mógł usiedzieć w miejscu, wyglądając na bardzo podekscytowanego.

- Jestem Widelec – powiedział radośnie. Nelionowi coś mignęło w jego rękawie, gdy ten wyciągał rękę do uściskania.

- Nie pytaj, bo znowu zacznie nas zanudzać tą historią – powiedziała trzecia osoba głosem niskim, lekko zachrypniętym, choć definitywnie damskim. Nieco wcześniej, gdy białowłosy zauważył Sebastiana zdążającego w jego stronę, zarejestrował pobieżnie trzy osoby, trzech mężczyzn siedzących razem z wójtem. Jednym z nich był młodzieniec delikatnej budowy... tyle, że z przodu to wcale nie był osobnik płci męskiej. Kobieta, jak się okazało, miała ścięte krótko, sterczące we wszystkie strony, czarne włosy. Od tyłu łatwo można ją było pomylić z jakimś fircykiem, gdyż miała typowo męskie, luźne ubrania, a i talia czy biust nie były tak wyraźnie zarysowane. Nosiła na plecach dwa krótkie ostrza. Nie to było aż tak absorbujące, jak jej oczy. Teraz Nelion mógł zauważyć, że ich tęczówki miały kolor złota, tak jak te Arii, choć widział je zaledwie przez sekundę. Nie hipnotyzowały one, jak oczy czarnulki, ale i tak przyciągały uwagę. - Jestem Lydia, a ten pan po prawej, co znowu gdzieś odleciał, to Durion. Widzę, że Sebastian najął kolejną osobę do roboty?

- Jeszcze nie, dopiero chciałbym mu objaśnić sprawę – odpowiedział wójt, po czym zwrócił się bezpośrednio do Neliona. - Widzi pan, potrzebujemy ludzi do rozgromienia pewnej grupy, która nęka nas od jakiegoś czasu. Każdy miecz się przyda, tym bardziej, że tamci są niezwykle cwani.

- Zobaczymy, jak bardzo cwani będą, jak się za nich z Arią zabierzemy – zachichotała Lydia, spoglądając przelotnie na tańczącą czarnulkę. Tymczasem przed Nelionem ktoś postawił spory kufel piwa i zaraz umknął, mówiąc tylko:

- Zaraz będzie pieczeń - karczmareczka umknęła z powrotem do Yoruna, z powrotem zostawiając grupę samą. Krasnolud w tym czasie ocknął się z zadumy na słowo pieczeń i rozglądnął, a zobaczywszy po swojej lewej pół-elfa, otworzył szeroko oczy.

- Dzień dobry... – powiedział lekko zdziwiony, podając dłoń mężczyźnie. - Gdzie ta pieczeń?

- Zaraz będzie. W każdym razie – odchrząknął Sebastian. - Im więcej rąk do pomocy, tym lepiej, a widząc pański miecz, nie mogłem nie podejść. Rzecz jasna zapłacimy za wykonaną robotę. Tylko... jeśli jest pan zainteresowany, chciałbym, żeby pokazał nam pan swoje umiejętności. Moglibyśmy zaaranżować jutro z rana jakąś potyczkę z którymś z grupy...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

7
Biedaczysko się skonfundowało... Chyba dotarło do niego, że jestem mieszańcem. Czy to takie dziwne? Ludzie od zawsze reagowali na to różnorako, prawie nigdy nie zachowując się normalnie. Traktują to tak jakbym był odszczepieńcem, co poniekąd może było prawdą. Różnica polegała na tym, że byłem nim z wyboru - własnego co więcej. Moje niezrozumienie dla całego tego rasizmu i buty w odniesieniu do własnej rasy to inna sprawa. Szkoda strzępić języka... no w tym przypadku myśli.

Uśmiechnąłem się więc nieco, widząc, że wójt milczy, a jeszcze bardziej radosny zrobiłem się, słysząc słowa nakazujące przynieść mi darmową strawę. Cudo! Czy mogło być lepiej? Zaraz się przekonam. Wystarczyło tylko dostać się na drugi koniec sali, co zrobiliśmy milcząc. Nie kłamiąc było mi to na rękę, jako że nie chciało mi się przekrzykiwać ludzi na nas otaczających, często się rechoczących ze względu na ilość spożytego alkoholu. A może po prostu byli szczęśliwi (w co wątpię). Nie chciało też mi się słuchać całej tej pijanej gawiedzi... Ani nawet więcej spoglądać na Czarnulkę. Nie zrozumcie mnie źle, ale chyba nie za dobrze wypadam wgapiając się w nią, niczym spragniony pijaczyna w butelkę wina. Cholera. Idę o rękę, że miała na sobie jakiś urok. Była zbyt... perfekcyjna. Musiałem więc walczyć z sobą z całych sił, jednocześnie poskramiając zazdrość. Co za dziwne uczucia kołaczą się w facecie w takich sytuacjach. I pomyśleć, że nawet jej nie znałem.

Teraz jednak moją uwagę przykuła reszta bandy, jaką zapewne wynajął wójt. Brodaty rębacz-karzełek... znaczy krasnolud-mędrzec z siekierką, obok którego usiadłem, wydawał się być normalny. Choć przyznam szczerze, że moim skromnym zdaniem brakowało mu jeszcze czapeczki, szyderczego uśmiechu i tabliczki z napisem: "Skrzat". Prezentowałby się o wiele lepiej. Zaraz po tym jak zasiadłem rękę wyciągnął do mnie Szczerbatek. Urocza istota nazwała się Widelcem. Co ciekawe chowała coś w rękawie. Ręki więc nie podałem, a skinąłem towarzystwu grzecznie głową. Nie powinni czuć się urażeni - przywitałem się z nimi, prawda?

- Tak, tak... Bo nosisz widelec w rękawie i dźgasz nim każdego, przerabiając go na durszlak. Ciekawe hobby, aczkolwiek myślę, że Szczerbatek lepiej by Ci pasował... Szczerbatku. A historia mnie nie interesuje za bardzo. Nie będziemy przecież reszty zanudzać, czyż nie? - zapytałem przymilnie, uśmiechając się kącikiem ust, kierując go głównie do ostatniej osoby. Tak - Szczerbatek był uroczy, ale...

Moją uwagę przyciągnęła głównie ta kobita, jako babochłop wyglądająca. Krótko ścięte włosy, sztylety i te miodowe oczy. Nie mogłem nie obejrzeć się na Czarnulkę. Kolor włosów się zgadzał, oczy też te same, ale ona nie była tak... idealna. Nie wiem skąd, ale byłem prawie pewien, że to siostry. Komentarz dotyczący Arii jeszcze mocniej mnie w tym utwierdził, a przy okazji zaskoczył. No bo jak!? Pięknotka (tak ochrzciłem babochłopa) jeszcze ujdzie, ale walczącej Arii nie mogłem sobie wyobrazić, bo z tego co wywnioskowałem ze słów przed chwila usłyszanych i Czarnulka wchodzi w skład grupy uderzeniowej. Kim ona była? Trudno było mi się nie zasępić, zaś gdy tylko się na tym przyłapałem, postarałem się wrócić do swojego zwyczajowego wyrazu twarzy.

- Nelion... - mruknąłem po tym jak Pięknotka zamilkła, a przede mną postawiono kufel pełen zimnego trunku. - Miło mi... Chyba... - dodałem po chwili, chwytając za naczynie i opróżniając je w jednej trzeciej. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak chciało mi się pić. Mam nadzieję, że nie odwodniłem się na trakcie. Na słowa o pieczeni samemu pociekła mi ślinka. Nie dziwiła więc reakcja krasnoluda, który został wyrwany ze swojej zadumy, najpewniej o ciężkim żywocie kaczki, która kończy szybko w piekarniku. Uch, na szczęście nie lubię pieczonej kaczki, inaczej zalałoby nas jezioro mojej śliny. Wyciągniętą prawicę tym razem przyjąłem, bo jak dobrze wszyscy wiedzą krasnoludy z magią nie obcują, a i ten nie wyglądał na takiego co by ostrze w rękawie chował.

- Najpierw szczegóły... Kto, co, jak, dlaczego, po co? - zażądałem, kierując słowa w kierunku wójta. - Potem możecie mnie sprawdzić, a na koniec podyskutujemy o wynagrodzeniu - ponownie rozciągnąłem usta w drapieżnym uśmiechu numer siedem. Karty na stół, jak to mówią. Czy chciałem tą robotę? Cóż... Nawet jeśli nie, to Aria nie pozostawiła mi zbyt wielkiego wyboru. Ciekawe w co wpycham się tym razem.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

8
Prawdę mówiąc, nie tylko Ty wpatrywałeś się jak zaczarowany w czarnulkę. Niektóry mężczyźni także spoglądali zazdrośnie na tańczącą parę i można było dać uciąć sobie rękę, że nie zachwycali się nad atletyczną budową półgłówka macającego bezwstydnie Arię. W tej sytuacji nie wyróżniałeś się zbytnio z tłumu. Byłeś po prostu kolejnym napalonym na niedostępną zwykłemu śmiertelnikowi nimfę mężczyzną.

Widelec wyglądał wręcz przeciwnie do Twojego założenia. Najpierw zaskoczony brakiem odzewu na Twoją wyciągniętą w przyjacielskim geście dłoń, potem to już całkiem się zmieszał. Cofnął rękę i przestał się uśmiechać, zerkając z niechęcią na nowego przybysza przy ich stole, czyli Ciebie.

- Nie waż się do mnie mówić szczerbatek, bo naprawdę przerobię cię na durszlak we śnie – wycedził przez zęby oraz dziurę w nich, świszcząc przy tym śmiesznie. Dla podkreślenia wagi swoich słów wysunął z rękawa sztylet – to on błyskał przez ułamek sekundy. - A to nie jest widelec, tylko normalne ostrze. Historią o moim przezwisku i tak bym się z tobą nie podzielił.

Lydia obserwowała scenę z lekceważącym uśmieszkiem. Sytuacja ją bawiła niezmiernie i wyraźnie było widać, że ma ochotę roześmiać się na głos i musi bardzo się powstrzymywać, aby tego nie zrobić. Poklepała przyjaźnie po plecach Widelca.

- Co się przejmujesz. Jak żeś sobie takie durne przezwisko nadał, to wiadomo, że zawsze znajdzie się ktoś, kto wymyśli durniejsze – zerknęła na Ciebie, a na jej ustach znowu zatańczył uśmiech. - Kolega po prostu zauważył twój ubytek, który musiałeś sobie zrobić, bo żeś się wystawił jak ostatni idiota. Musisz więc teraz cierpieć.

- I ty Lydio przeciwko mnie? Idę się przejść, nie będę siedział w towarzystwie wrednych ludzi – splunął na podłogę i już po chwili go nie było. Pięknotka cały czas chichrała się, ale po chwili lekko spochmurniała, widząc Twój wzrok ponownie pędzący ku Arii. Odchrząknęła, zwracając na siebie Twoją uwagę i powiedziała:

- Nelionie... nie warto. Ona nie ma serca, a cudzymi bawi się jak lalkami na sznurkach. Uwierz mi. Chodzę za nią całe życie i wiem, co potrafi. Nie potrzebuje ostrza, żeby zabijać – westchnęła, również spoglądając na Arię, wyzuta z dobrego humoru. Po sekundzie wtrącił się Sebastian, zaczynając odpowiadać na pytania zadane przez Ciebie.

- Od jakiegoś miesiąca w okolicy grasują Martwi Ludzie, zbóje jak się patrzy. Na początku zbagatelizowaliśmy problem, ale że zaczęli nam się zbytnio naprzykrzać, to zaczęliśmy szukać pomocy... Zbrojni wysłani z Qerel, mając przewagę liczebną, nie dali im rady. Tamci zastawili tak wymyślną pułapkę... Ciężki widok, wnętrzności na wierzchu, te sprawy... Po tym wszyscy siedli na dupach i stali się owieczkami wśród stada wilków, tak się przestraszyli. Niby żyjemy po staremu, ale nigdy nie wiadomo, kiedy gdzie wpadną i zagrabią i zgwałcą. No więc coś trzeba było zrobić, a akurat napatoczyły się Bliźniaczki, które mają zatarg z nimi. Durion sam się zgłosił, na ochotnika. Widelca znaleźliśmy na wozie, kiedy się ukrywał przez strażą, to postanowił, że też pomoże. A Ernest – wskazał głową na blondyna na parkiecie. - Poszedł za Arią.

- Kolejna pacynka w jej zimnych dłoniach... - mruknęła Lydia do siebie.

- W każdym razie musimy zobaczyć, jak pan włada mieczem. Nie chcemy tutaj kolejnych półgłówków jak ci ze straży, rozumie pan. Potrzebujemy profesjonalistów – w tym momencie nadeszła karczmareczka, niosąc na tacy doskonale przypieczonego ptaka. Krasnolud zobaczywszy go, ożywił się i uśmiechnął do siebie samego. Dziewczę postawiło na stole pieczeń i odeszło, kłaniając się nisko. - W końcu zrobili tę kaczkę, już myślałem, że zagłodzą nas na śmierć. - Aria wraz z Ernestem także zauważyli, że przyszło jedzenie i przecisnęli się między ludźmi, po czym usiedli przy stole. Czarnulka zerknęła pobieżnie na Ciebie z drugiej strony ławy, zdając się nie zwracać zbytniej uwagi. Obok niej usadowił się blondyn, z nieco większym zainteresowaniem oglądając Twoją osobę. Podał łapę i z szerokim, tępym uśmiechem przedstawił się.

- Ernest jestem.

- A ja Aria – mruknęła od niechcenia czarnulka, interesując się pieczoną kaczką.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

9
Nie to, że byłem napalony... Ot, czułem jej przyciąganie i nic nie mogłem na to poradzić. To tak jak prosić kota aby przestał mruczeć, gdy było mu dobrze. No, ja co prawda kotem nie byłem, ale kto tam wie co te wszystkie maginie mogą uczynić? Nigdy się w to nie wgłębiałem, czy to przez brak czasu, czy... innych obowiązków. Lepiej do tego nie wracać, bo jeszcze chmurki zajdą i słoneczko się schowa za szybko pozostawiając mrok. Sulonie! Nawet w moich myślach brzmiało to głupio, a moje "standardowe standardy" zostały w tym zdaniu stanowczo przekroczone. Musiałem otrzeźwieć.

Szczęściem Szczerbatek ma moc zwracania na siebie uwagi. Troszkę taka księżniczka, obrażona o... właściwie to nie wiem o co. Stwierdzenie oczywiście widniejącego faktu? Foch, tupnięcie pantofelkiem i koniec gadania. Uśmiechnąłem się więc do niego. Chyba chciał mi pogrozić, bo wspominał coś o przerabianiu na durszlak.

- Mógłbyś być bardziej oryginalny. - orzekłem po jego słowach, puszczając mu oczko.

Jego historia nieco mnie zaintrygowała, ale nie aż tak by błagać go na kolanach o jej opowiedzenie. Na kolana to padać mogą pewne "łatwe" dziewczęta, uwiedzione pięknem, czy portfelem jegomościa, a z pewnością stwierdziłem, że Szczerbatek nie wyglądał na przynależnego do którejkolwiek z dwóch grup. Choć może teraz w modzie jest brak przednich zębów? Jeśli tak, to wstrzelił się w lukę we wsi znakomicie. Powinien tylko teraz siedzieć z wianuszkiem kobiet zwisających mu z ramion, szczebioczących do niego słodko. Och, miał chłopak zadatki na playboya.

Kątem oka widziałem minę Pięknotki, która o mało co nie wybuchła śmiechem, a wtedy mój kącik ust powędrował ponownie w górę. Zabawne, jakby czytała mi w myślach. Jeszcze mocniej uśmiechnąłem się po jej komentarzu, zmuszającym chłopaka do wyjścia. Cóż... Chyba ja polubiłem. Aż szkoda, że nie jest bardziej... kobieca. Pozwoliłem sobie oczywiście na wybuch śmiechu razem z Lydią, gdy tylko Szczerbatek opuścił budynek.

- A ten to zawsze tak przyjaźnie wita ludzi ze sztyletem w rękawie? - mruknąłem, mrużąc lekko oczy. Nie żeby mnie to obchodziło, ale przyszłych towarzyszy wędrówki trzeba wysondować.

Wtedy Pięknotka spoważniała. Nie... Nie obraziła się na moje pytanie (chyba), a podchwyciła wzrok, który powędrował w stronę Czarnulki. Wywnioskowałem to po jej słowach, jakie chwilę później nastąpiły, a nie były one... pocieszające. Chyba nie była zazdrosna, co? To jak opisała Arię przedstawiało czarnowłosą piękność jako zimną sukę. Typ znienawidzony przez moją skromną osobę. Niewart nawet odrobiny starań. Byłoby przykro gdyby miała rację. Wzruszyłem więc ramionami. Przekonam się o tym sam... Ale dzięki za informacje.

Wtedy do rozmowy wtrącił się nasz jakże kochany wójt. Wytłumaczył całe zlecenie, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Brzmiało to jak kolejna grupka bandytów, tym samym moje przewidywania się nie sprawdziły. Strażnicy nie dali rady, więc musieli być albo niesamowicie tępi, albo tamta szajka nie była zwykłymi bandziorami. Nudzić się chyba nie będę... Mam tylko nadzieję, że będzie to dobrze płatna robota. Wiadomości jakie Sebastian dostarczył o reszcie też były interesujące. Bliźniaczki, znaczy jestem wspaniałym obserwatorem. Szczerbatek to jakiś podrzędny złodziej, w najgorszym wypadku aktualnie szczerbaty morderca z widelcem, który może go sobie włożyć do gęby nie otwierając szczęki. W sumie fajna umiejętność. Może też pić podnosząc jedynie wargę. Normalnie wszystkie panny jego! Zaś ten buc, pajac z za dużymi jajami i ciężkim przypadkiem niedomózgowius pospolitus przylazł za Arią, która stopniowo traciła w moich oczach.

- Nie chcecie półgłówków? - zapytałem, spoglądając wymownie w stronę Ernesta. Szkoda, że nie zauważył, bo pomachałbym mu radośnie. No może uśmiech gościłby do momentu, w którym na stół przyniesiono kaczkę. KACZKĘ! Jest tyle fruwaczo-, hopsaczo-, nicnierobiąco-stworzeń, tyle istnień, które sobie tylko gówni i żre, by potem wylądować na naszych talerzach, a oni... zamówili kaczkę. Poddaję się. Za grosz gustu. Niby nie powinienem marudzić - darmowy posiłek, ale... Widać tylko mi to nie pasowało. Nawet Czarnulka z Tępusiem przyleźli pożywić się cudnym daniem, ówcześnie się witając. Wedle przewidywań, Aria nawet nie zwróciła na mnie uwagi. Może to i lepiej. Za to Tępuś, cud natury, wspaniały towarzysz i dobra dusza wylewnie nadrabiała za nimfę. Chyba lekko przesadzam z tym podawaniem dłoni. Za dużo przebywania w dziczy. Ten noża w rękawie nie posiadał, a przynajmniej tak mi się wydawało, nic nie stało na przeszkodzie by tę rękę na powitanie mu podać.

- Vash'argahaal Dar'azdubanii'haalis - przedstawiłem się płynnie z szelmowskim uśmiechem. - Co we Wspólnym oznacza: Uczony w czerni, z ozdobnym mieczem na plecach - pośpieszyłem z wyjaśnieniem. - Miło Cię poznać Erneście. Mam nadzieję, że inwektywą nie będzie gdy powiem, że twa jakże nierachityczna budowa, połączona z błyskiem w oku, dobitnie wskazuje na infantylność mentalną i okaz prawdziwie silnego woja, który odnalazł swoje powołanie. - uśmiechnąłem się przymilnie, słowa wypowiadając tonem pełnym szacunku, z nutką czczego podziwu, ciekawy czy biedaczek cokolwiek zrozumiał, prócz "pochwały". W momentach takich jak ten cieszyłem się w ilości książek, jakie w życiu przestudiowałem. Skinąłem jeszcze z lekkim uśmiechem głową do Arii na znak powitania i... sięgnąłem po tą nieszczęsną kaczkę. Postanowiłem, że wezmę udziec. Znaczy tyle co nic, choć do radykalnej zmiany poglądów zmusił mnie żołądek i powoli znikające kawałki. Zmusiłem się więc do jedzenia, tylko tyle by zaspokoić głód. Nie śpieszyłem się. Nieobżarty, acz nasycony niezadowalającym posiłkiem, pozwoliłem reszcie dokończyć ich część.

- Niech będzie... - mruknąłem. - Przetestujcie moje umiejętności... Po tym ustalimy cenę. - zadecydowałem. Robota nie brzmiała źle. Mam nadzieję, że się nie myliłem.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

10
Lydia powędrowała wzrokiem w stronę drzwi, usłyszawszy pytanie o ukrytych sztyletach i zaraz odpowiedziała wesoło.

- Taki zawód, co nie? Ubezpieczenie w razie czego, niebezpieczeństwa na przykład. Ty też się ubezpieczasz. Zobaczyłeś, że coś ma w rękawie, to i ręki nie podałeś. Zwykła prewencja, czyż nie? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nelion mógł zauważyć, że uśmiech ją upiększa, szczególnie tak szeroki i szczery. Tylko ten jej sposób bycia, mało kobiecy, typowo chłopski, bez krzty gracji oraz nieuporządkowane, ścinane niewprawną ręką włosy nadawał jej przeciętnego wyglądu. Uśmiech i oczy, wesołe, z błąkającymi się w nich iskierkami, w których można było znaleźć inteligencję i arogancję, a także swego rodzaju smutek, to one przyciągały uwagę nawet na krótką chwilę. Potem zaś odwracała ją Aria, znowu znajdując się w jej centrum i odpychając Lydię z dala od siebie. To można było wyczuć, gdy wspominała, jak zimną osobą jest czarnulka. Żal, zazdrość. Ledwo słyszalną i widoczną, ale jednak tam była, tkwiła w jej sercu jak cierń.

Wrażenie, jakie przed sekundą doznał Nelion, spoglądając przelotnie na Lydię, zniknęło, gdy kobieta wspomniała o tym, jak zimna jest jej siostra. A potem to już jakoś leciało.

- Ernest całkiem dobrze walczy i służy mojej siostrze za osobistego strażnika. Śpię spokojniej, gdy wiem, że ktoś ją chroni. A ten półgłówek walczy lepiej od tamtych z Qerel – zabrała ponownie głos pięknotka, znowu wszystko objaśniając białowłosemu. Tymczasem kaczka znalazła się na stole, ku uciesze całej grupy, może nie wliczając Neliona, któremu kaczki nie smakowały. Zaraz zaczęto ją rozrywać i pożerać dłońmi. Tylko Aria nie jadła, najwyraźniej na coś czekając. I tak też zaraz przybiegła karczmareczka z zestawem sztućców. Ernest natychmiast oderwał udko i położył na jej talerzu. Czarnulka zaczęła kroić nożem mięso, po czym wkładała malutkie kawałki do ust, uprzednio nabijając je na widelec. Siedząc naprzeciwko nich, Nelion mógł zauważyć, jak diametralnie różniły się Bliźniaczki. Aria każdy ruch, jaki wykonywała, robiła to z gracją, pewną delikatnością. Siedziała prosto, zakładając kolano na kolano. Długie, gęste włosy założyła za uszy, aby nie przeszkadzały jej w spożywaniu posiłku. Twarz, podobnie jak Lydia, miała owalną, kości policzkowe były wydatne, rysy twarzy szlachetne, delikatne. Nos miała prosty, usta pełne, zabarwione czerwoną pomadką. Długie, czarne rzęsy rzucały cień na niesamowite oczy o kolorze płynnego złota czy miodu, co zdążył zauważyć już Nelion. Jej porcelanowa cera była nieskazitelna, bez najmniejszej nawet rysy, blizny po trądziku czy ostrym przedmiocie, który kiedyś zahaczył o jej oblicze. Uwagę przyciągał także jej biust. Skryty pod białą bluzką z dekoltem w kształcie litery V, uwydatniony był na dodatek gorsetem.

Lydia była bardzo podobna do Arii, choć jednocześnie bardzo inna... pełna drobnych niedociągnięć, niedoskonałości. Ścięte byle jak włosy opadały na czoło, zasłaniając czasami złote oczy. Twarz, podobna kształtami do tej czarnulkowej, różniła się jednakże. Rysy były ostrzejsze, brakowało w nich delikatności, na policzkach miała gdzieniegdzie bruzdy, ślad po trądziku, którego Aria zapewne nie przechodziła. W kąciku bladych ust miała małą bliznę. Nosiła luźną koszulę, która zakrywała jeszcze mały biust i nieznaczne wcięcie w talii. Troszkę się garbiła, siedziała rozwalona na ławie z szeroko rozstawionymi nogami, zajadając rękoma kaczkę, przez co tłuszcz ściekał jej po brodzie. Brakowało jej kobiecości, gracji, delikatności. Patrząc na nie, na myśl przychodziło to, że Aria zgarnęła wszystkie atuty, jakie im zaoferowano, zostawiając Lydii jedynie ten uroczy, szczery uśmiech łapiący za serce. Czarnulka zaś, jeśli się uśmiechała, robiła to delikatnie unosząc kąciki ust, z wyższością oraz chłodem. Tak jak teraz, gdy Nelion właśnie zaginał Ernesta swoją erudycją. Obydwie się uśmiechały, jedna szczerze, zawadiacko, szeroko, druga oszczędzając się w tym mocno. Choć obie wyglądały jak królowe lodu ze względu na swoją bladość( i tutaj Lydia się różniła, będąc opaloną delikatnie oraz rumianą, prawdopodobnie ze względu na alkohol), to czarnulka przypominała jeden bardzo piękny sopel lodu, a pieknotka płonącą pochodnię.

Ernest gapił się niczym sroka w gnat na Neliona, nie mogąc wykrztusić ani słowa, mając przy tym tępy wyraz twarzy oraz nieruchomiejąc z otworzonymi ustami. Chwilę potem zaczął jąkać się, bezskutecznie próbując wykrztusić jakieś słowo. Bezskutecznie. Zerknął spanikowany na swoją kochankę, ale ta prócz delikatnego uśmiechu nie interweniowała w obronie najemnika. Za to Lydia, jak zawsze pomocna, wycelowała w niego tłusty palec i powiedziała:

- Nelion chciał przez to powiedzieć, że po prostu jesteś debilem – Ernest aż sapnął, zrozumiawszy ten prosty przekaz i poczerwieniał na twarzy. Wstał gwałtownie i już miał coś powiedzieć, może sięgnąć po broń, aczkolwiek powstrzymał go rozkaz Arii, która powiedziała tylko jedno słowo – Usiądź. Głos miała lekko śpiewny, delikatny, aczkolwiek władczy. I przede wszystkim hipnotyzujący. Choć polecenie nie było przeznaczone Nelionowi, on sam zapragnął spełnić jej zachciankę. Pewien element w jej głosie sprawiał, że chciało zrobić się to, co ona zapragnęła. Tak po prostu. A efekt był natychmiastowy. Ernest, słaby umysł, klapnął z powrotem zaczął pożerać własną część kaczki, będąc zachmurzonym, ale nie buntując się więcej. I wszystko wróciło do normy, choć białowłosy zapewne będzie się nad tym zastanawiał jeszcze długi czas.
*** - Widelca gdzieś wcięło – mruknął Durion, spoglądając zaniepokojony na drzwi od karczmy. Wśród odgłosów przeżuwania minęło trochę czasu, a szczerbatka jak nie było, tak nie ma.

- Wróci. Pijany w sztok nie... – zaczęła mówić Aria, nim nie przerwały jej drzwi, gwałtownie rozwarte, jakby jaką wichurą straszną. Stał w nich, wśród nadchodzącego mroku, wysoki zakapturzony jegomość. Okrzyki przerażenia rozległy się wśród tych, którzy siedzieli najbliżej wyjścia. Ciżba poczęła się rozbiegać i ściskać między sobą, chcąc być jak najdalej od czegoś, co rzuciła między nich postać. Odwróciła się ona na pięcie i zaraz zniknęła z pola widzenia. W tym czasie towarzystwo stolikowe zobaczyło przez może dwie sekundy, co wywołało panikę wśród tłuszczy. Łysa głowa zamarła w grymasie przerażenia. Usta były otworzone jak do krzyku i doskonale było widać szpary między zębami i młodą twarz złodzieja z Qerel, którego kilka chwil temu Nelion obraził. Potem odcięta głowa zniknęła, zostawiając grupę zamarłą na krótką chwilę...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

11
Spojrzałem na Lydię nieco skonsternowany, nie ukazując oczywiście mojego odczucia na zewnątrz. Wesoły, szczery uśmiech widniał na jej twarzy, a nie chciałem tego psuć. Całkiem bystra też była, jako że domyśliła się w mig mojego wybiegu ze Szczerbatkiem. Nie można było przy tym się nie uśmiechnąć. Jedno zdanie, a tak potrafi pocieszyć. Sama myśl, że nie będę musiał pracował z idiotami... Aż chciało mi się ściskać pobliskie osoby ze szczęścia.

- Zwykła prewencja - mruknąłem w odpowiedzi, jakby smakując te słowa. - Któż by jednak o takie czyny podejrzewał moją skromną osobę? - dokończyłem, a kącik moich ust ciągle uniesiony był w szyderczym, jakże dla mnie naturalnym, uśmiechu, będącym odpowiedzią na niepohamowany banan Pięknotki. W sumie to cieszyłem się, że będzie mi towarzyszyć. Porządna kobita, o którą przynajmniej nie trzeba się martwić.

Niepokoił mnie tylko jej wzrok. To jak patrzyła na swoją siostrę... Ból? Cierpienie? Albo najzwyczajniej w świecie zazdrość. Ta jakże postawna dziewczyna wydawała się zwyczajnie zazdrosna o uwagę, jaką Aria przykuwała swoją osobą. Ot, zwyczajna ludzka słabostka, bowiem wszyscy tak po prawdzie jesteśmy jednakowi. O ironio! Mieć coś wspólnego z tym przerośniętym bucem... Nieco to stłamsiło moje ego, choć pewnie niejeden byłby dumny niczym paw z takiego porównania. Cóż jednak począć na stopniowe zidiocenie społeczeństwa... Z resztą nigdy nie wydawali się szczególnie wybitni. Pojedyncze jednostki zdolne do normalnych rozmów, bez przesady oczywiście. Sam nie lubię kwiecistego języka, a stało się to po przygodzie z tamtym uczonym. Jak on miał Gre.. Gry... Gra... Pierdolić go. Gryzipiórek. Może lepiej nie wracać do tego nadętego jak oszczany balon naukowca od siedmiu boleści. I uwierzcie - moje wymuszone przemówienie do Tępusia nie było w żadnym stopniu tak kwieciste, czy rozbudowane, co mowa tego barana. Ech, nie chcę do tego wracać. O czym to ja? No tak, zazdrość... Mogłem się jednak mylić. Może pomiędzy siostrami panuje niezgoda, albo jedna drugiej skradła kochanka, czy też... ukryta uraza wywołana kłótnią o... nie wiem o co kłócą się baby. Kosmetyki? Kremy? Chłopaków? Ubrania? No może w przypadku tych dwóch pań w grę wchodziły jeszcze sztylety. Ale kto tam je wie, sam wróżbita nie byłem.

Gapiłem się więc w oczekiwaniu, kątem oka obserwując obie siostry, nie kłamiąc większą uwagę przykładając do Czarnulki. Widzenie perspektywiczne... Wystarczy sobie zdać sprawę z takiej umiejętności, chwile ją poćwiczyć i widzisz praktycznie wszystko. Cuda niewidy!

Z jeszcze większą radością obserwowałem zapowietrzenie się Tępusia, tym razem jednak spoglądając mu prosto w oczy i uśmiechając się lekko. Nic nie zrozumiał. Normalnie żal mi się go zrobiło. Biedak nawet samogłoski nie potrafił wyartykułować. Proste "aaa" było dla niego za trudne, ale czego spodziewać się po górze mięsa. Pewno jakiś trybik mu nawalił i potrzebował pomocy. Walnięcia w potylicę, shota wódy, czy co tam robią mięśniacy by tylko poczuć się lepiej po spotkaniu z uczonymi. Aria uśmiechnięta wyniośle, lekko, na swój sposób nawet uroczo (ale to może dlatego, że przypominało mi to mój jakże paskudny wyraz twarzy) chyba zrozumiała o co mi chodziło. Ciekaw byłem czy moje "imię" zostało przez nią zaakceptowane, czy też była na tyle inteligentna, by spostrzec że i to był swego rodzaju wybieg, nazywany też niewinnym żarcikiem. Nie odzywała się, nic nie tłumaczyła, pani - bezlitosna królowa lodu, całkiem inna od swojej siostry.

Łup!

I cała iluzja poszła w... krzaki. Pięknotka. Zepsuła całą zabawę. Tępuś się zapowietrzył po raz drugi, tym razem cały czerwony, a ja już gotowałem się do uniku, będąc pewien, że zaatakuje twarz. Oj, biedny ja! Ładnie będzie to tak kaleczyć jednego z przyszłych współtowarzyszy? Mam nadzieję, że nie nadzieje mi się sam na miecz, bo bić się na gołe pięści z nim nie zamierzałem. Pięknotko... Dlaczego? A już myślałem, że Cie polubię.

Wtedy jednak Aria mruknęła, by Tępuś usiadł (bo ani wrzaskiem tego nazwać nie można było, ani intonacja nie była groźna...) a on po prostu to zrobił. Ze wstydem przyznaję - musiałem zbierać szczękę z podłogi. Coś mi jednak nie pasowało. Czułem moc i to taką, że sam zapragnąłem usiąść, mimo tego, że to właśnie robiłem. Urok... albo inne diabelstwo. Byłem teraz pewien. Pytanie tylko kim była moja Czarnulka. Muszę się przy niej pilnować. Zachmurzyłem się wyraźnie, nie odzywając się do końca posiłku. Pozwoliłem sobie tylko na lekkie westchnięcie skierowane do Lydii. A co! Niech wie, że się rozczarowałem jej zachowaniem. Psuja!

***

Po "udanym" posiłku wszyscy rozsiedli się wygodniej. Czekałem na jakieś ploteczki, inne cuda wianki, czy... coś podobnego. Nie rozczarowałem się. Efektowne wejście, nie ma co.

- O wilku mowa - zdążyłem mruknąć, a potem stał się chaos. A szkoda... Polubiłem tego cymbała.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

12
Głowa toczyła się między stołami, krzesłami i przestraszonymi ludźmi, zostawiając na deskach krwawy ślad. Zastygłe w przerażeniu oczy wpatrywały się w pustkę i w każdego z osobna. Postać, która przyniosła zaskakujący prezent, zniknęła zaraz, zostawiając otwarte drzwi do gospody. Zaraz wkradł się wiatr, pomykając po izbie, smagając chłodnymi dłońmi twarze zebranych, jedne zapłakane, drugie zaskoczone, jeszcze inne obojętne.

Grupa, przy której siedział Nelion, zamarła, obserwując turlającą się głowę Widelca. Na obliczu Duriona widać było smutek, Lydia miała otwarte usta, Ernest wyglądał na wściekłego, Aria zdawała się być nietknięta śmiercią swojego towarzysza, a Sebastian pobladł i ogólnie wyglądał niewyraźnie. Wszystko trwało sekundy, po czym cała banda wstała z hukiem, każdy wyciągając, co popadnie. W dłoniach pięknotki znalazły się krótkie miecze wiszące całkiem niedawno na jej plecach. Krasnolud wyciągnął topór jednosieczny, wójt poleciał w stronę szynkwasu, Ernest sięgnął po jednoręczny miecz oparty o ścianę, nawet Aria wstała, strzepując z siebie niewidzialny pył i bez niczego razem z innymi podążyła ku wyjściu.

- Dobra białowłosy, teraz masz szansę się wykazać. Jak go złapiemy, to będzie twój – rzuciła na odchodne Lydia, proponując Nelionowi pójście z nimi za tajemniczym gościem.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

13
Podnieśli się, szybko, wszyscy na raz, prawie jak krasnoludy unoszące łyżkę w równym tempie, podczas konkursu synchronicznego żarcia. Brawo! Dziesięć na dziesięć, możecie siadać... Oni jednak dalej stali. Widać Szczerbatek był istotniejszym członkiem załogi, niż mi się na początku zdawało. Nawet Krasnal się zasmucił, a Tępuś wściekł mocniej, niż za to, że nazwałem go debilem. To dało mi do myślenia.

Ekipa, której można zaufać, którzy wręcz o Ciebie się martwią... Czy miałem kiedyś kogoś takiego? Ciężko stwierdzić. Zwykle każdy prędzej czy później kończył obrażony na wieki, albo to sam od kogoś uciekałem. Takie życie. Po prostu... bywa taki moment, gdy trzeba powiedzieć dość... No i uciec, jak ten ostatni kretyn z taniego jarmarcznego przedstawienia, w stronę zachodzącego słońca. Czasem brakowało mi tylko ochów i achów wzruszonej publiki, czy młodych dam ocierających łzę w kąciku oczu, wzruszonych losem młodego pół-elfa. Pokłony, oklaski, dziękuje, dziękuje, było cudnie, do zobaczenia nigdy.

Wszyscy właśnie pochwycili swoje zabaweczki, a ja siedziałem i obserwowałem uważnie, nie chcąc im psuć ich groźnej zabawy. Chwalcie się, chwalcie... Do tego te nonszalanckie kroki przy wychodzeniu z karczmy. Zapomnieli o mnie, jak nic. To nie kłopot. Chociaż się wyśpię. Już miałem zbierać się do pokoju, gdy Pięknotka postanowiła się odezwać. Stała już w drzwiach, postawna, wysoka... męska? Propozycja. Nie do odrzucenia, nie muszę chyba dodawać, inaczej nie przyjmą mnie do kompanii. Westchnąłem więc tylko, rzucając Lydii nieszczęśliwe spojrzenie, po czym powłóczyłem się za resztą, nie wyciągając na razie broni. Tylko spowolniłaby moje ruchy.

- Zawsze się tak rzucacie za osobami dostarczającymi wam prezenty? - mruknąłem przechodząc obok kobiety.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

14
Yołel

Yoel przewędrowała pół kontynentu, bez celu krążąc po nim, pomagając tu i ówdzie, pojawiając się i znikając niczym piękna zjawa, nieosiągalna śmiertelnikom. Chadzała po wsiach, traktach, sprawiając, że mężczyźni wpatrywali się w nią jak w obrazek, śliniąc się przy tym jak małe dziecko, zaś kobiety odprawiały nad nią klątwy, jako, że sprowadzała wiernych do tej pory mężczyzn na manowce i zepsucie. Zostawiała za sobą zniszczenie, ale nie zawsze. Czasami odchodziła, uprzednio pomagając połowie wioski. Czasami na długo po tym jak zniknęła, w uszach ludzi wybrzmiewał jej głos, piękny, niemal anielski. W ten sposób dotarła aż na zachodnie wybrzeże.

Noc, zimna i bezlitosna, zastała Yoel akurat na trakcie około tydzień temu. Chcąc nie chcąc, zmęczona całodzienną wędrówką, zasnęła na malutkiej polance, drżąc z zimna. Spała twardo, dlatego nawet nie poczuła, że ktoś coś koło niej majstruje. Obudziła się… w kajdanach na jej nadgarstkach, co i rusz podskakując na wyboistej drodze, po której poruszał się wóz, w którym siedziała. Instynkt natychmiast próbował zadziałać, uwalniając magię. Szkoda tylko, że ona nie zadziałała. To było okropne uczucie. Yoel wiedziała, że ona tam jest, wzburzona, gotowa bronić swej pani, ale nijak mogła wydostać się na zewnątrz. Za każdą jej próbą łańcuchy parzyły nadgarstki diabelstwa, jakby to one były przyczyną zniewolenia natury dziewuszki. W tym samym czasie słyszała ona wesołe rozmowy na przodzie, z której wynikło, że jakaś banda zbójów schwytała ją przez sen, gdy przejeżdżała tędy. “Młoda i ładna, idealnie się nada”, przy czym zaraz po tym rozmówcy zarechotali w sposób obrzydliwy i wymowny. Kilka godzin później zatrzymali się na postój. Wtedy też dziewczyna miała okazję zobaczyć, kto ją tak urządził. Do środka zaglądnęła okropna postać. Wyglądała jak trup. Skóra biała, wysuszona, gdzieniegdzie odchodziła, zwisając z twarzy, na której występowały ropnie. W jednym miejscu na lewym policzku wszystko gniło, przyciągając muchy. Mężczyzna, uśmiechając się podle, podał Yoel suchy chleb i trochę wody. Gdy już postój się skończył, znowu ruszyli w drogę. Ta sama sytuacja występowała przez tydzień, tylko twarze się zmieniały, choć ich faktura była taka sama. Zawsze gnijące, ropiejące oblicza, jakby byli jedną nogą w grobie. A jednak się trzymali, nie umierali. Może coś ich trzymało przy życiu, a może to tylko iluzja… nie zdradzali jednak swojej tajemnicy ich nowemu nabytkowi, pięknej i niezbrukanej Yoel.

Tydzień później gdzieś dojechali. Siedząc na pace wozu, nie widząc praktycznie nic przez deski, diabelstwo nie wiedziało, gdzie dokładnie się znajduje, ale słyszało rozmowy, wiele rozmów. Jakby było wiele ludzi. Chwilę potem wywleczono ją za fraki z wozu i mogła zorientować sie w sytuacji. Gdzie była? Na wejściu do jakiejś dziury. Słyszała niedaleko szum wody, ale źródła tego dźwięku nie widziała. Wejście do kryjówki usytuowane było w szczerym polu, wśród gruzów, resztek… czegoś. Drewniana klapa ukazująca wejścia była otwarta, a do środka po drabinie schodzili ci sami ludzie, którzy pojmali Yoel. Zaraz i ją tam wrzucono - dosłownie. Bezceremonialnie zepchnięto ją w czeluść, aby mogła upaść kilka metrów poniżej. Zabrakło jej tchu i chyba cos sobie złamała, tak w każdym razie pomyślała dziewka. Po chwili ktoś ją szarpnął w górę i kazał iść naprzód. Brzęcząc więc magicznymi kajdankami, które blokowały wszystkie jej umiejętności, diabelstwo wykonało rozkaz okropnego człowieka i krok za krokiem ruszyło w ciemność, która zaraz się rozjaśniła, gdy ktoś za nią zapalił pochodnię. Klapa z hukiem opadła na swoje miejsce i Yoel znalazla się teraz w sytuacji bez wyjścia. Dosłownie.

Szybko przeszli przez “korytarz”. Diabelstwo mogło zauważyć, że zwały ziemi podtrzymywała drewniana konstrukcja. Także w kolejnych pomieszczeniach belki były tutaj głównym wyposażeniem. Minęli więc jadalnię pełną takich samych, martwych ludzi głośno rozmawiających głównie o zabijaniu i o tym, co się dzieje w pobliskiej wiosce, a potem poszli w korytarz, na którego bokach było mnóstwo drzwi. To pozwalało sądzić, że dziewczyna znalazla się w podziemnej bazie bandytów. Zaraz też weszli przez jedne takie i znaleźli się, o dziwo, w całkiem porządnie umeblowanym pokoju. Tam też zostawiono Yoel samą sobie, zamykając za nią jedyną drogę ucieczki na klucz. Stała właśnie na miękkim dywanie, w otoczeniu pięknych, rzeźbionych mebli, przed sobą mając duże, wyglądające na miękkie, łoże. Z lamp zawieszonych na ścianach sączyło się delikatne światło, oświetlając pokój. W rogu stała balia, w której parowała gorąca woda. Wszystko to wyglądało na stare, starsze od Yoel, od wielu siwiejacych ludzi, od najstarszych Wysokich Elfów.

Zamek w drzwiach za plecami dziewczyny właśnie się przekręcił, a przez wejście przeszedł mężczyzna. Był taki sam jak pozostali, z gnijącą twarzą i podłym obliczem. Zerknął pobieżnie na Yoel, po czym bezceremonialnie chwycił ją za nadgarstki i obejrzał je. Uśmiechnął się, nadając sobie jeszcze bardziej upiorny wygląd.

- Usiądź - warknął na dziewczynę, wskazując na łóżko i w tym momencie stracił nią zainteresowanie. Zaczął ściągać z siebie części garderoby. Najpierw miecz, kładąc go na komodę, potem płaszcz, skórzaną kamizelkę. Cały czas był odwrócony do niej tyłem. Gdy został w samej koszuli, Yoel widziała, jak coś ściąga z szyi. Potem się odwrócił i diabelstwo nie moglo nie zauważyć drastycznej różnicy, jaka zaszła w tym człowieku. Zniknęły gnijące partie twarzy, muchy, ropnie, zwisająca skóra i nienaturalna bladość. Bandyta nagle stał się… normalny. Na oko Yoel mogła dać mu około czterdzieści lat. Jego niezbyt przystojną, surową twarz zdobił ciemnobrązowy, gęsty zarost. Rozejrzał się czarnymi oczami po pokoju, przeczesując gęstą czuprynę, po czym podszedł do którejś z szuflad i wyciągnął z niej bransoletkę. Następnie szarpnął ręką dziewczyny i zapiął metalową ozdobę na jej prawym nadgarstku. Z pozoru za duża obręcz natychmiast ciasno opięła jej drobną rączkę. Zaraz po tym człowiek uwolnił ją z kajdan, ale to wcale nie sprawiło, że jej magia powróciła. Tylko ślady po poparzeniach zostały. Wyglądało na to, że o wiele poreczniejsza ozdoba ręki działa równie skutecznie, co łańcuchy. Po tym mężczyzna zaczął się rozbierać przy dziewuszce, aby następnie wejść do przygotowanej specjalnie dla niego wanny. Począł się dokładnie szorować, całkowicie ignorując bezbronną teraz Yoel.

Krunio

Lydia spojrzała na Neliona, kręcąc z dezaprobatą głową. Najwyraźniej nie spasował jej żart białowłosego, czemu poniekąd nie można się dziwić, bo nie trafił on w dobry czas. Poczucie więzi było u nich najwyraźniej na tyle silne, że nie podzielili wisielczego humoru mężczyzny.

- Ugryź się czasem w język - warknęła pięknotka, wyprzedzając półelfa i doganiając resztę, która przystanęła na chwilę przy czymś. To ciało Widelca tak ich zaabsorbowało. Leżało jak gdyby nigdy nic na środku drogi, w kałuży krwi, pozbawione głowy, która wciąż gdzieś się szlajała bo karczmie. Nigdzie nie było widać broni, jakby chłopak zdążył jedynie ujrzeć twarz swojego oprawcy, nim umarł w tak podły sposób. Pierwsza przerwała ciszę Aria.

- Biegnie w dół rzeki. Trzeba za nim iść, zanim całkiem nam zniknie i znowu będziemy pływać w zbożu szukając ich kryjówki.

- Chyba wszyscy za nim nie idziemy, co? Lepiej będzie wysłać jedną osobę - wtracil się krasnolud, zerkając w stronę postaci w kapturze. Biegła ona na południe, wraz z prądem Śnieżki, prawdopodobnie nie mogąc jej przekroczyć na razie. Zabójca Widelca już teraz rozpływał się w coraz głębszym mroku i zapewne za chwilę zniknie grupie z oczu, sądząc po ich słowach, ponownie. - Niech nowy idzie. To w końcu jego wina, nie? Gdyby nie wkurzył Widelca, nic by mu się nie stało. Wszyscy się zgadzają? - wśród dziwnej zgrai przeszedł pomruk wyrażający zgodę. Lydia podeszła do Neliona i wskazała mu niknącą postać palcem, kładąc dłoń na jego ramieniu.

- Pójdziesz teraz za nim i będziesz go śledził, dopóki nie dowiesz się, gdzie oni znikają. Tylko żeby cię nie złapał, bo wszyscy będziemy mieli przejebane, jasne? - zajrzała mu w oczy, wyraźnie oczekując odpowiedzi.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

15
Pokręciła głową z dezaprobatą, co równało się temu, że najzwyczajniej w świecie nie podzielała mojego radosnego spojrzenia na świat... albo po prostu była zakochana. Zdarza się i to wcale nie tak rzadko, jak się wszystkim wydaje. Czarujący, kochający, wcale nie zgryźliwy, nie raz musiałem uciekać od panienek, które chciały na ołtarz mnie zaciągnąć. Ja... Nie do końca byłem pewien. Mógłbym tu pieprzyć o odpowiedzialności, ustatkowaniu się, prawdziwym uczuciu... No właśnie... Jak to uczucie rozpoznać, nie wiem do dziś. Cóż jednak mogę począć? Mam szukać swojej księżniczki, jadąc na czarnym, pożyczonym rumaku? No dobra, ale potrzebuję jeszcze z czterech tuzinów zamków, czy opuszczonych wież, z niewiastami w środku i najlepiej dwadzieścia metrów magicznej liny, bo jestem za leniwy, by zarzucać ją tak wysoko. Tak na wszelki wypadek. Hmm... Chyba nieco odpłynąłem.

"Ugryź się czasem w język", wyrwało mnie z moich jakże ambitnych planów dotyczących porywania... znaczy ratowania uwięzionych panien. Oj, Piękntoka nie była w humorze. Pobiegła, niczym młoda, niesamowicie męska łania, do reszty, która aktualnie zatrzymała się przy... ciele Szczerbatka. Gdyby nie głowa, a raczej jej brak, nie rozpoznałbym. Robota ładna, odrąbać głowę... Zagwizdałem więc pod nosem. Widok był dość... interesujący. Zachwycający, rzekłbym, gdybym trudnił się robotą w prosektorium. Ciekawe, czy według ichnich standardów był ciachem? Na moje oko jakieś 2/10, ale kijem i tak bym nie ruszył. Jeszcze płaszcz pobrudziłbym sobie krwią, prosto z jego aorty. Odcięta głowa, członki porozrzucane dość kuriozalnie. Znaczy się został zaskoczony.

Podniosłem głowę w poszukiwaniu naszego zbiega. Widać na ten sam pomysł wpadła Czarnulka, bo po chwili przerwała ciszę. Bystra dziewczynka - lubię ją. Nie podobały mi się tylko słowa Krasnala. Chciał wkręcić mnie w czarną robotę i... miał jeszcze tupet, by zwalić całą winę na mnie. A wydawał się taki porządny.

- Moja wina... Podobnie jak kwaśniejące mleko w wiosce, bo każde wiadro z mlekiem traktuję jak prywatną latrynę. - mruknąłem z przekąsem, przewracając oczyma. Co za niski kretyn.

Wtedy to Pięknotka chwyciła mnie za ramię, po męsku, co przyznam nieszczególnie mi się podobało. Wskazała palcem za mordercą, prawie tak jakbym był pieskiem gończym... Cóż... Brakowało tylko rymowanki na zachętę, a już byłbym w drodze. Może coś o biedronce? Jednakże propozycja jednak chyba nie była do odrzucenia. Tak mi się wydawało... Ten cały "test". Do cholery... Nawet nie miałem jak odmówić. Nie byłem zły... Byłem tylko wściekły, konkretniej za zrzucenie całej winy na mnie, co zostało bezpardonowo przyjęte do wiadomości przez resztę. Na szczęście nie strzelałem ogniem z oczu, ani nie skazywałem nim na śmierć. Swoje jednak Pięknotka pewnie odczytała.

- Pójdę... - mruknąłem z niechęcią, powstrzymując się jednocześnie od kąśliwego komentarza. Czasem trzeba wiedzieć kiedy zawrzeć gębę. - Szkoda tylko, że nawet Ty obwiniasz mnie za jego śmierć. - dodałem ciszej, po czym nie czekając na odpowiedź ruszyłem za uciekającym jegomościem.

- A spróbujcie na następny raz zamówić znów kaczkę... - rzuciłem jeszcze ni stąd, ni zowąd przez ramię, zbiegając już ze wzgórza. Na pewno usłyszeli. Teraz jednak musiałem się skupić. Podbiec na tyle blisko, by uciekinier nie zniknął nagle z oczu, a potem utrzymywać bezpieczny dystans, udając jednocześnie podróżnego.

A żeby ich...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”