Re: Wieś Złotnica i jej okolice

46
Miałem spore pokłady cierpliwości, naprawdę ogromne. Korzystałem z nich nie raz i nie dwa. Praktycznie zawsze przy wieśniakach, ludziach bardziej denerwujących niż ja i całej reszcie istot poruszających się na dwóch, czy czterech kończynach (pijanym do domu też trzeba jakoś wrócić). Ci tutaj panowie natomiast, łapali się jak nic do grona osób, dla których trzeba było rezerwy otwierać. Jeden długi, wychudzony, drugi łysy i nieco bardziej zaokrąglony. Obie mordy szkaradne jak cholera, tak że mógłbym teściową straszyć... Gdybym taką miał oczywiście. Idę o rękę, że twarzyczki obojga były modelowane nie raz. Prawdziwe płótno malarza, glina dla artysty-rzeźbiarza. Oj, świerzbiło mnie by się w takiego pobawić. Dodać jeden, czy dwa garby, naprostować szczękę, wyprofilować ząbki... Pomarzyć sobie można, bo mimo wszytsko - jeden przeciw dwóm to niekoniecznie pozytywny rachunek. Ile ja bym dał w tamtej chwili za miecz.

Na moje szczęście moi rozmówcy głusi chociaż nie byli. Co więcej, byli na tyle inteligentni, by sklecić proste zdania, nawet w szyku pytającym. Cóż... Przynajmniej jeden z nich, choć na poważniejsze harce matematyczne, czy też lingwistyczne bym nie liczył. Ot, prosty lud, lubiący wypić, posuwać żony, matki, potem swoje córki, córki sąsiada... Może jednak zostawię im te sprawy.

- A jeśli nawet, to gówno... - odpowiedziałem jakże elokwentnie, zerkając na tego drugiego, który wyraźnie kroki swe kierował w stronę młódki. Lekko ruszyłem w jego kierunku, zastępując mu drogę.

- Ciebie też pytam, Kutasie... - mruknąłem stojąc przy długim, gotowy odskoczyć i zaatakować czarem. - Wy to zawsze macie problemy ze zrozumieniem, co? Na grzecznie, człek się pyta gdzie coś znajdzie, a Ci zawsze muszą zmierzać albo do mordobicia, albo do dupy - wysyczałem.

- Zapytam więc ostatni raz, Wy grzecznie odpowiecie i każdy będzie mógł sobie pójść we własną stronę, czy to macać dupy, czy szukać dziwek... - określiłem czego oczekuję od tych bęcwałów. Miałem nadzieję, że zrozumieją, ale doskonale już wtedy wiedziałem, że mogę się przeliczyć. W końcu dotrzeć do tak wyniszczonego przez alkohol mózgu, jest niewiarygodnie trudno.

No... Wspominałem coś o cierpliwości, czy jakoś tak. Po prostu byłem nie w humorze, szczególnie gdy przypominałem sobie o braku mojego misiaczka, albo o tym co robiła mi tamta suka. Nie potrafię jej wybaczyć...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

47
Chudy jegomość zerknął zaskoczony i jednocześnie rozeźlony na Neliona, który przerwał mu chód w stronę Yoel. Już otwierał usta, aby rzucić wielce wyszukanym komentarzem, gdy niespodziewanie piękna młódka, najwyraźniej przerażona obecnością TYLU mężczyzn w karczmie, z płaczem i okrzykiem przerażenia z niej wybiegła. I nie wróciła. Dwoje obiboków podążyło za nią zdziwionym wzrokiem, ale szybko straciło zainteresowanie, na celownik obierając sobie Neliona, jedynego pozostałego w karczmie.

Chudzielec może i by się dał namówić na kulturalną rozmowę, może by i nawet po prostu odpowiedział, gdzie, co, jak i kiedy, ale jego umysł wychwycił jedno bardzo brzydkie słowo, które wypadło z ust półelfa, a które przyćmiło resztę wypowiedzi i rozjuszyło zarówno jego, jak i drugiego z nich. Nikt bowiem nie da sobie pluć w twarz i pozwalać na wyzywanie od męskich członków!
W tym związku to pierwszy z nich, który siedział na czterech literach, robił za tego groźniejszego. Miał o wiele więcej mięśni, był łysy i wyższy od chudego i niepozornego towarzysza. Po dłuższej kontemplacji Nelion mógł uznać, iż jest to prawdopodobnie rodzeństwo, dwoje braci, gdzie szczupły powinien robić za mózg, a łysy za siłę. No ale chyba coś nie za bardzo wyszło przy majstrowaniu, bo żaden z nich nie wyglądał i nie brzmiał na inteligentnego. Siłą zaś drugi nie grzeszył.

Dam ci ja zaraz kutasa, elfi kutasie — warknął chudy, po czym wykonał zaskakująco szybki ruch, a jego chuda jak reszta ciała pięść wylądowała na twarzy Neliona. Tak, białowłosy właśnie dostał od patyczaka w nos, może nie tak mocno, aby go złamać lecz wystarczająco, by go to trochę zabolało. I prawdopodobnie rozwścieczyło. Łysy natomiast już szedł w jego stronę, chcąc wspomóc swojego nieporadnego brata w walce. Żaden z nich nie docenił jednego spiczastouchego, wymoczkowatego elfa.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

48
Mistrz Gry

~rok później

Choć można by rzecz jasna rzec, iż Złotnica nie zmieniła się zbytnio od feralnego problemu z okolicznymi bandytami, byłoby to wierutnym kłamstwem. Oczywiście, pod wieloma względami została taka sama - układ domostw rozlokowanych na całym wzgórzu i jego okolicach pozostał taki sam, ludzie także zostali tacy, jacy są, a złote pola ciągle się złociły - chociaż rzecz jasna żniwa zostały dawno temu dokonane i jesień nadeszła już trochę czasu temu. I życie mogłoby tutaj lecieć powoli, z dala od qerelskiej zarazy, która zbierała okrutne żniwo w dolnej dzielnicy, jak i od małego głodu, który przyciskał mieszkańców Złotnicy od feralnej zimy, a który dzięki ich zaradności był dużo mniejszy niż w innych częściach Keronu. Było jednak coś, co drastycznie zmieniało obraz sielankowej, wyrwanej z rzeczywistości wsi.
Najpierw przybył goniec z wieścią. Odziany bogato, wyraźnie było widać, że niesie rozkazy z wyższych sfer. Po dłuższej rozmowie z wójtem zniknął, zaś sam gospodarz zwołał wszystkich na główny plac i ogłosił, co następuje: oto książę Jakub wraz z najbliższą rodziną, świtą i niewielkim oddziałem zbrojnych zamierza ulokować się tutaj, w Złotnicy na czas nieokreślony - póki zaraza nie przeminie. I tak oto się stało, bowiem zaledwie kilka dni później mieszkańcy wsi, podekscytowani i podenerwowani, stojąc przy trakcie wiodącym do Qerel, obserwowali wjazd obładowanych wozów oraz wojska, które natychmiast przetrząsnęło każdy dom i każdą stodołę. Na obrzeżach, u stóp pagórka rozbito zaraz obóz i morze namiotów wielkości samej wsi wyrosło tam, by móc gościć tyle osobistości. Następnego dnia przybył sam książę oraz żona i dzieci, a także część dworu, która nie chciała się rozstawać ze swoim władcą. Po krótkim dziękczynnym przemówieniu, w którym Jakub chwalił niezwykłą gościnność mieszkańców Złotnicy, a nawet uścisnął dłoń wójtowi, zniknął między namiotami, rzadko kiedy pokazując się gospodarzom.

Linus pełnił na dworze księcia Jakuba nie byle jaką rolę, bowiem prócz bycia jednym z jego zaufanych doradców musiał także doglądać spraw na dworze w samym mieście, przekazywać wieści, które zwykłym posłańcom nie dane było przekazywać, a także samemu zdawać sprawozdania z aktualnej sytuacji w Qerel - nie tylko z tej niezarażonej, odgrodzonej murami i wojskiem od dolnej części, dzielnicy, lecz właśnie z tej drugiej ogarniętej pożogą choroby. Ku temu musiał rzecz jasna powziąć odpowiednie środki w postaci informatorów, którzy donosili mu o tym, co się działo w tym czasie. Takie jednodniowe wypady robił średnio co dwa, trzy tygodnie, aby książę miał świeżą relację z tego, co się dzieje pod jego nieobecność w mieście.
Wczesnym, chłodnym świtem Linus wybierał się właśnie w jedną z takich podróży. Klasycznie miał zaglądnąć na dwór, a potem przejść się po mieście i odwiedzić paru "znajomych", którzy mieli zdać mu sprawozdanie z postępów zarazy oraz lekarstwa na nią. Było chłodno, nawet w jego namiocie, a sądząc po bladym, sączącym się przez szczeliny świetle, nie zapowiadało się na piękną, jesienną pogodę. Pierwsze krople jeszcze nie spadły, lecz było kwestią czasu, że to się stanie, podczas gdy Linus będzie na trakcie.
Na łożu leżała przykryta po samą brodę Veliara, bacznie obserwując poczynania swego dowódcy i kochanka. Mężczyzna czuł na plecach jej wzrok wodzący za nim krok w krok, gdy szukał elementów odzienia i gdy przebierał się, stojąc do niej tyłem. Zarówno tutaj, jak i na zewnątrz było nazbyt cicho, lecz właśnie w jego namiocie dawało się to wyczuć. Ciszę tę przerwała dopiero po chwili elfka, całkowicie rozbudzonym głosem pytając:
Jak długo będziesz jeszcze to ciągnął? Nie lubię być tak długo w stagnacji, reszta oddziału zresztą też. Rethorn coraz częściej musi ich uspokajać. Pragniemy krwi, a nie siedzenia na dupach i pilnowania tej jakubowej. Chcemy jechać na wyprawę.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

49
Baron zbudził się jak zwykle wcześniej niż większość obozu. W chłodnej i intymnej ciszy swojego namiotu rozmyślał o najbliższych nadchodzących godzinach swojego żywota, ubierając się przy tym niemal machinalnie. Wszystko było... powtarzalne. Nie zauważył nawet gdy on - człowiek, który dla zabicia nudy był w stanie poszukiwać wrażeń w najdalszych ostępach świata... dał się spętać rutynie. Każdego dnia chodził po obozie, rozmawiał o tymi samymi osobami, pił to samo wino, oglądał te same twarze wykrzywione w tym samym wymuszonym uśmiechu i zapewniającym, iż życie w obozie nie jest wcale uciążliwe gdy ma się Księcia u boku. Nawet narzekania jego oddziału poczęły z wolna być rutyną. Nawet jego odwiedziny w Qerel - mieście trawionym przecież zarazą, a więc zgoła nie nudnym były... niezwykle wręcz szablonowe. Zmarło tylu a tylu, ta a ta firma zbankrutowała, ten a ten lord zaczął wierzyć, iż za wszystko odpowiada Korona, a tamten z kolei zwariował po śmierci córki. Nawet te bezsensowne cierpienie stawało się dla neigo obojętne... chociaż akurat to go nie zaskakiwało.

Zaskoczyła go natomiast uwaga ze strony Veliary. Elfka od dłuższego czasu zdawała się być zirytowana i oczywiście Linus dość łatwo mógł się domyślić o co chodziło... ale nie nawykła ona strzępić niepotrzebnie języka. Jeśli więc nawet ona poczynała narzekać, to łatwo można było wywnioskować, iż dłuższe ignorowanie narzekań drużyny nie wchodziło w grę. Łowy, dworskie zabawy i picie było co prawda przednią uciechą dla zniewieściałej szlachty, ale trudno było wymagać by ktoś kto spróbował Ognistej Wytrawnej z Turonu nagle zasmakował w sikaczu z Grenefod. Jego ludzie potrzebowali... silniejszych bodźców. On zresztą też. Świadomy tego odparł nie przerywając wkładać na siebie kolejnych warstw przyodziewku.

— Pojadę ten ostatni raz do Qerel a potem coś ustalimy. Myślałem, że właśnie pozostając u boku Jakuba wcześniej czy później skąpiemy się w szkarłacie... Ale jedyna czerwień jaką dostajemy jest barwą błazeńskich strojów i winem lejącym się do pucharów zirytowanej szlachty... i tak z dnia na dzień...

Podszedł do niewielkiej kadzi w wodą stojącą na drewnianym trójnogu w rogu namiotu. Nachylił się nad nią w zamyśleniu. Patrzył sobie w oczy przez dłuższą chwilę jak gdyby prosił samego siebie o pomoc i rade. Porzucenie tak ważnej funkcji mogło znacząco uszczuplić jego użyteczność w oczach Księcia. Jednak ciągnięcie tego dalej sprawiłoby, iż straciłby najpewniej połowę swoich i tak nielicznych sił... i to tą lepszą połowę. Co prawda dezercja rozwiązała by problem braku zajęcia i krwi. Wszak polowanie na zdrajców było niezwykle wręcz pasjonujące, a i złapanie takiego żywcem niosło ze sobą o wiele intrygujących opcji... ale problemem nie była tutaj teraz lojalność. To była natura... instynkt. Jak zwał tak zwał. Przez chwilę patrzył w drżącą na tafli wody twarz, by stwierdzić iż powoli rozszerza ją delikatny i zdecydowanie nie budzący dobrych skojarzeń uśmiech. Wypuścił powietrze nosem wydając ten nietypowy dźwięk zawieszony między chichotem a zwykłym sapnięciem. Wyprostował się i zwrócił swój wzrok w kierunku elfki. Delikatne światło poranka igrało w jego oczach, które zdawały skrzyć się delikatnie w półmroku namiotu.

— Wypytam Qreleskich kupców czy nie potrzebują eskorty, czy w pobliżu nie pojawiły się jakieś niebezpieczne istoty... znajdę nam coś do roboty. Tyle i tylko tyle powiedz Rethornowi.

Uśmiech na jego twarzy zadrżał delikatnie. Czuł ekscytacje płynącą z samego układania zdań innych o tych należących do owej przeklętej rutyny. Podszedł powoli do łoża na którym jeszcze niedawno dochodziło do walki miłosnych uniesień i resztek cnoty, usiadł na nim i wyciągając dłoń pogładził Veliarę po policzku, szepcząc jej prosto w twarz wzbudzając w obu ich umysłach wspomnienia wczorajszej nocy.

— Potem poinformujemy Księcia, że jestem "chory" i chce "odpocząć" na rodzinnej ziemi. Pojedziemy tam razem i wtedy...

Tu jego dłoń zjechała niżej odkrywając odrobinę zakrytego ciała i dotykając delikatnie koniuszkami palców szyi elfki. Jego ręka zdawała się chcieć zjechać jeszcze niżej... by następnie chwycić delikatną elfią twarz za brodę i przyciągając ją bliżej jego własnej. Kołdra przykrywające jej ciało zsunęła się z niej nieco gdy z pozycji leżącej znalazła się nagle w pół-leżącej. Baron patrzył dalej w jej twarz, teraz z dużo mniejszej odległości. Jego uśmiech się nie zmienił, jego postawa się nie zmieniła. Mówił tym samym delikatnym głosem, a jednak nastrój panujący wkoło niego zdawał się zmieniać. Był bardziej... dziki, nieprzewidywalny, a ów delikatny blask w jego oczach zdawał się przeradzać w dwa skrzące się węgle.

— Wtedy podejmę decyzję co zrobimy. I mnie posłuchacie.

Proste słowa, które rzucone z każdych innych ust byłby stwierdzenie prostego faktu lub rozkazem. Jednak za plecami Barona słał długa lista osób, które "nie posłuchały" i to właśnie Veliara wiedziała o tym najlepiej. Nie była to też groźba. Jeśli ktoś usłyszał choć raz groźbę z ust Linusa to najpewniej już nie żył, bądź po dziś dzień budził się w środku nocy. Było to przypomnienie elfce gdzie jest jej miejsce. A było ono u jego boku i pół kroku z tyłu, o czym lepiej było jej napomknąć nim zaczęłaby rzucać kolejne uwagi i narzekać. Wpatrzony w piękne oczy elfiej panny szlachcic puścił jej brodę, ponownie pogładził delikatnie jej delikatną skórę i odgarnął ostrożnie pukiel spoconych włosów, które opadły na jej twarz. Na końcu zaś złożył na jej ustach lekki pocałunek. Z chwilowego poczucia terroru nie zostało niemal nic. Jego wzrok na powrót złagodniał. Wstając objął wzrokiem odkrytą do połowy ponętną i nagą sylwetkę niewiasty. Uśmiech na jego twarzy poszerzył się nieznacznie nabierając pewnego szelmowskiego wydźwięku.

— Chociaż... siedzenie na dupie w tym namiocie kolejnych parę miesięcy nie byłoby dostatecznie długim czasem bym choć odrobinę znudził się tym widokiem. Z drugiej strony... poza dworem nie będę musiał się martwić gdzie i kiedy chce podziwiać krajobrazy.

Tu skończyła się doza młodzieńczej przekory i Linus począł wkładać na siebie pospiesznie elementy pancerza.

— No dobrze... skończmy to rutynowe poselstwo w te i wewte jak najszybciej i... nosz cholerny wiejski kowal! Mówił, że robił podobne klamry od lat. Ptaszyno mogłabyś...?

Rzekł zirytowanym tonem Baron szarpiąc się z zapięciem naramiennika.
Ostatnio zmieniony 17 paź 2017, 12:45 przez Melawen, łącznie zmieniany 1 raz.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

50
Mistrz Gry

Och, Veliana rzeczywiście nie nawykła strzępić niepotrzebnie języka, więc Linus tym bardziej, co rzecz jasna zrobił, winien słuchać zarówno jej, jak i pozostałych członków drużyny. Spragnione krwi demony nie lubiły stagnacji, lecz bezpośredni rozkaz księcia był świętością i aby osiągnąć wyższe cele, należało ten rozkaz spełniać, nawet jeśli na dłuższą metę okazywał się być wyjątkowo drażniący i nudny. Wojownicy nie powinni więc w teorii nawet w myślach wyrażać powątpiewania w cel tej misji, lecz nie przyświecała im idea tak ważna i doniosła – dało im się więc to wybaczyć. Coś jednak z tym fantem należało zrobić.
Veliara nie mówiła już więcej, wyraziwszy już swą opinię, wydając z siebie jedynie dźwięk będący czymś pomiędzy przytakującym mruknięciem a rozczarowującym westchnięciem. Uniosła się zaraz delikatnie, wpatrując się w plecy barona nachylone nad wodą, a potem na jego postać podążającą w stronę łoża. Gładząc ją po policzku, Linus mógł wyczuć, jak głowa elfki nieznacznie garnie do jego dłoni. Zjeżdżając niżej, zsuwając z jej nagiego ciała pierzynę, widział, jak mruży oczy, jak źrenice się rozszerzają i błyszczy w nich to, co mógł widzieć nie dalej niż kilka godzin temu, zaczynając modły do Krinn. Rozchyliła nawet usta, drżąc i wykonała delikatny ruch w jego stronę. Potem zaś jego dłoń powędrowała ku górze, do jej podbródka, unosząc ją gwałtownie z posłania, w mig zmieniając napięcie z erotycznego w groźny, niszcząc tę chwilę. Zniknęło z jej pięknych oczu pożądanie, a ona sama przybrała poważną minę, zaciskając usta i kiwając głową na znak, że rozumie. I dopiero, gdy ten złożył na jej ustach delikatny pocałunek, rozluźniła się, a Linus mógł poczuć, iż chce ona przedłużyć tę chwilę. Na to jednak czasu nie było. Tylko figlarny uśmiech wykwitł na jej obliczu, gdy prężyła się wdzięcznie na jego słowa i wzrok prześlizgujący się po każdym centymetrze jej ciała.
I ona sama wyślizgnęła się z łoża, taka, jak ją bogowie stworzyli, delikatnie stąpając po wyścielonej grubymi dywanami podłodze namiotu. Podeszła do Linusa i bez żadnego zażenowania swoim obecnym stanem odzienia zaczęła mocować się z klamrami. Skończywszy etap przyodziewania się, elfka sama podeszła do własnej odzieży, niespiesznie przyoblekając się w swój standardowy strój. Pożegnawszy się na swój sposób, para rozdzieliła się, bowiem barona gonił czas. Wyszedłszy z namiotu, uderzył go chłód poranka. Nikogo w labiryncie materiałów nie było. Gdzieniegdzie zdawało się, iż ktoś w środku któregoś z namiotów się tam krząta, ale cały dwór spał nadal, nie musząc przejmować się aktualnie niczym, nawet zarazą.
Dotarłszy do stajni, czekała go jedna niespodzianka. Przy jego karym ogierze, Nawlerze, czekał jeden z dworzan księcia Jakuba - Craster. Starszy o ponad piętnaście lat od Linusa, o dobrze zachowanej figurze i twarzy. Widać było, że nie w smaku jest dlań wstawanie tak wcześnie, ale najwyraźniej inna pora nie wchodziła w grę. Skinął głową na powitanie i odchrząkając, przeszedł do rzeczy, wyciągając zza pazuchy list.
Baronie — bawiąc się rulonem, zaczął nieco nieśmiało, niepewnie. — Mam małą prośbę. Czy mógłbyś panie przekazać to pewnej... kobiecie?

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

51
I tak szlachcic pozostawił za sobą namiot pełen wspomnień nocnych uniesień i wyszeptanych słów. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Jedna z prawd, których zdecydowanie nie potrafił i nie chciał zaakceptować. Wiedział jednak, że do pełni doznań potrzebna zawsze jest odrobina przerwy. Przerwy od miłości, wina, zabaw, łowów, wojny, tortur... zemst. Na wszystko przyjdzie kiedyś jeszcze czas. Przynajmniej jak długo masz głowę na karku a twoje serce bije. Pocieszając swoje jeszcze nieco rozpalone od wspomnień pocałunków i miłosnych igraszek ciało szedł więc po wydeptanej w trawie ścieżce wiodącej miedzy namiotami.

W niemal całkowitej ciszy panującej zazwyczaj w obozie zawsze czuł się on nadzwyczaj nieswojo. Obóz winien żyć i nawet jeśli cichy, to nigdy nie powinien cały zapadać w sen. Jednak czego można było wymagać po ludziach tu zgromadzonych? Kompetentni ludzie zajmowali się tym, by prowincja nie rozpadła się przez zarazę, zaś ci, którzy tak tłumnie zjechali za Księciem i jego doradcami byli nikim innym jak bandą leniwych błaznów. I jedni i drudzy mieli pełne prawo być zmęczeni. Jedni przez zasłużoną pracę... drudzy przez fakt, iż i tak na nic by się nie przydali obudzeni. Mogliby co najwyżej czytać bajki jakubowym dzieciom do snu.

Trawiąc tak zbierający się w nim jad dotarł wreszcie do stajni. Widok dworzanina o tak wczesnej porze i w takim miejscu zgoła go zaskoczył... jednak było to miłe zaskoczenie. Był to bowiem znak zmiany - nieznacznej bo nieznacznej - owej przeklętej rutyny. Być może dotarł wreszcie do punktu zwrotnego? Co prawda wątpił by Craster mógł odmienić jego żywot w jakikolwiek sposób. Ale gościna w domu adresatki i odrobina ciepłej strawy przy nadciągającej nieprzyjemnej aurze była zawsze w cenie. Przywołał na swoją twarz delikatny uśmiech sugerujący, iż cieszy się z owego spotkania jak z obowiązku, który obecnie wykonuje. Przywitał się ze starszym mężczyzna dobrodusznie i poufale, gdyż w stajni i do tego tak wcześnie o świcie nie było potrzeby ni powodu na zbędne formalności. Próbował tym samym pomóc pozbyć się dworzaninowi widocznego jak na dłoni onieśmielenia, które mogło utrudnić mu pozyskanie informacja niezbędnych do odnalezienia adresatki.

— List do damy? Jeśli będzie mi to po drodze... jestem do twojej i jej dyspozycji. Mam nadzieję tylko, że nie mieszka na Archipelagu bo Nawler nie pokona oceanów.

Tu zaśmiał się ze swojego dość żałosnego żartu. Jego rozmówca był zażenowany, więc powiedzenie czegoś żenującego miało na celu w pewien sposób pomóc zrównać się obu stroną dialogu. Baronowi zależało by jego rozmówca nie zmienił się w buraka i uciekł krzycząc, że się wstydzi. Jak mógłby przegapić okazję na chwilowe czmychnięcie z traktu i doznanie delikatnego dreszczyku emocji towarzyszącej przewozowi listu zapieczętowanego pocałunkiem? Czy też takowemu, który ma jedno udawać miłosny w rzeczywistości zaś skrywa inne wieści? Jakimkolwiek listem by on nie był dostarczenie niespodziewanej i tajemniczej przesyłki było obecnie dla Barona tysiąckroć ciekawsze niż setne słuchanie raportu o zgonach i stratach w qerelskim urzędzie miejskim. Nawet wyzwiska i narzekania jakie zazwyczaj popłynęłyby w jego umyśle w kierunku leniwych dworzan, którzy nie umieją załatwić własnych spraw i skąpią na posłów niemal nie pojawiły się w jego umyśle. Niemal. Powstrzymał jednak przemożną chęć przywiązania Crastera do konia i posłania w cztery diabły do jego wybranki serca, matki czy innej bliżej nieokreślonej istoty, która czekała na list od niego. Pozostawało mu pozostać uprzejmym i mieć nadzieje, iż nie zostanie chłopcem na posyłki dworu. Choć czasami zdawało mu się, że jest już i tak za późno. Wyciągnął rękę po rulon i poczekał, aż widocznie onieśmielony dworzanin mu go wreszcie przekaże. Nim jednak to nastało zapytał jeszcze o rzecz najważniejszą.

— Kim dokładnie jest adresatka?
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

52
Mistrz Gry

Craster uśmiechnął się delikatnie na ten żart niskich lotów, jednakże widać było, że nieco się rozluźnił. Na pytanie o adresatkę odpowiedział krótko, lecz z wyraźną wdzięcznością w głosie:
Nazywa się Alina Berd. Mieszka w Bursztynowej Dzielnicy, tuż przy plaży, całkiem niedaleko Czterech Wiatrów. Ma taki niewielki, piętrowy dom wciśnięty między dwóch jubilerów. Na balkonie zawsze wiszą jakieś sadzonki. Proszę cię panie tylko o przekazanie jej tego listu, nic więcej. Dziękuję ze szczerego serca — kłaniając się, Craster oddalił się od stajni, zostawiając Linusa samego. A mężczyznę nic więcej tutaj nie zatrzymywało, pozostawało więc ruszyć do Qerel.


Miasto niewiele zmieniło się przez ostatnie dwa tygodnie. W najgorszej z możliwych dzielnic zaraza panoszyła się jak na swoim, nieco lepiej było w przylegających dystryktach, zaś w tym obleganym przez magnaterię na próżno było doszukiwać się chorego. To, co jednak wszędzie rzucało się w oczy, to pustki na ulicach i nieważne czy w bogatszych zakątkach czy biedniejszych. Wszyscy woleli kryć się w swych czterech ścianach, w obawie przed morowym powietrzem. Wszyscy obawiali się dnia następnego, chociaż jedni kryli to pod uprzejmą czy radosną maską, inni - nie mieli nawet czego kryć, wiedzieli bowiem, co ich czeka. Śmierć.
Do obowiązków krwawego barona należało zajrzenie na dwór Jakuba, gdzie nadal rezydowało sporo osób, których książę nie zabrał ze sobą. Większość służby i dworu nadal pozostawała w mieście, zamknięci w złotych klatkach i odseparowani od swego wasala. Przeważnie nic się nie działo specjalnego i Linus musiał po prostu odbębnić raporty znudzonych bezsensownym pałętaniem się dworzan. Potem robił obchód po pozostałych dzielnicach, wypytując się co bardziej ogarniętych mieszkańców o aktualną sytuację w dolnym mieście. Miał już swoich informatorów, którzy na bieżąco zdawali mu relacje - byli to kupcy, medycy i nawet grabarze. Za każdym razem liczba ciał wzrastała, a ostatnio przestano ich nawet liczyć. Wszystko to i inne czynności w mieście były już rutyną, a że statystyki pozostawały niezmienne lub jak lepiej to określić - niepokojąco wzrastały, nic nie zaskakiwało już Linusa.
Dnia dzisiejszego, późnym popołudniem chylącym się ku wieczorowi, baron zawitał do bram miasta. Konia naraz pokierował do Bursztynowej Dzielnicy, aby poszukać Aliny. I tak dzisiaj nie dowiedziałby się niczego nowego, za to może umilić sobie dzień jakąś odmianą tej męczącej rutyny. Tak więc kierując się instrukcjami Crastera, Linus po jakimś czasie odnalazł ów domek. Niewielki, z zewnątrz wyglądał całkiem przytulnie. Po zapukaniu otworzyła mu po chwili młodziutka dziewczyna, wystawiając brązową głowę przez szparę, zerkając podejrzliwie na barona.
Tak? — spytała cicho, niezbyt przychylnie spoglądając na mężczyznę.


c.d.n.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

53
Pergamin

Już z daleka było widać, że we wsi panuje nienaturalne poruszenie. Astrid jadąc traktem mogła zobaczyć, że normalnie położona na wzgórzu wioska i skupione obok siebie zabudowania otoczona była gęstwiną namiotów z powiewającymi na dującym srogo wietrze flagami, z mrowiem ludzi pałętającymi się wte i wewte. Układ ówże płacht, a także niezwykle dużo ludzi zebranych w obozie przypomniał kobiecie czas spędzony na wojnie, między żołnierzami. I ten charakterystyczny smród dochodzący jej nosa. Smród wojny, smród żołnierzy, smród nadchodzących krwawych wydarzeń.
Owszem, dużo wcześniej słyszała o tym, że konflikt między Aidanem a Jakubem znów narasta, a także to, że w Qerel hula zaraza i książę mógł się wynieść z samego miasta, ale i tak widok wojskowego obozu i tego nieco odosobnionego, przeznaczonego dla Jakuba i jego świty był zgoła zaskakujący. Może jeszcze dałoby się to inaczej wytłumaczyć, gdyby nie to, że Astrid wręcz widziała, że większa część hołoty grasującej w pobliżu namiotów to pospólstwo, nawet nie regularna piechota, tylko ruszenie. Coś się tutaj więc szykowało i bogowie raczyli wiedzieć, co w planach ma książę.
Okolicę patrolowano dosyć konkretnie, więc i obecność najemniczki nie umknęła uwadze żołnierzy, którzy zaraz jej dopadli całą trójką. Byli poubierani w nieco za duże lub za małe elementy zbroi, z gęby źle im patrzyło a i widać było, że niezbyt rozgarnięci byli, ale starali się być skupieni. Najwyraźniej służba pod czyimś sztandarem była dla nich zaszczytem i chcieli wykonywać ją jak najlepiej. Do ich obowiązków zaś było zatrzymywanie nieproszonych gości i udawanie, że skoro są żołnierzami z pospolitego ruszenia, to mogą wobec nich wszystko.
Won stond! Tereny ksiunżence, babsztylom i włóczengom wstemp wzbronion — powiedział ten po lewej, dla dodania powagi wbijając swoją włócznię w ziemię i prostując się dumnie. Odezwał się zaraz po nim drugi, nieco bardziej przyjaźniej, chociaż nadal za mało.
Morda, chuju. Nie ty tutaj dowodzisz, hehe. Gadaj babo po coś przylazła albo won, nie chcemy pono tutaj darmozjadów — poziom elokwencji był znikomy, ale na pewno byli dobrzy w służeniu w pierwszej linii. Potem wyszłyby z tego same profity, na przykład mniej analfabetyzmu i hołoty na świecie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

54
Astrid siedziała na Dzierzbie lekko zgarbiona, z ognikami złości w oczach i twarzą wykrzywioną w grymasie. Znowu zaczynało brakować jej grosza, ostatni kontrakt na którym mogła zarobić zgarnął jakiś spiczastouchy, kurwi syn z Meriandos, a co najgorsze, cholernie bolało ją dupsko od zbyt długiego siedzenia w siodle. W końcu jednak znalazła się u celu swojej podróży. Kobieta słyszała plotki o tym, że królewscy braciszkowie znowu garną się do bitki, że poleje się krew... Do tej pory była sceptycznie nastawiona do tych rewelacji, ale nie mając innych perspektyw jak przehulanie ostatnich pieniędzy w karczmie i późniejsze przymieranie głodem, postanowiła sama sprawdzić co w trawie piszczy. Już wczorajszego dnia czuła, że w plotkach może być coś więcej, niż tylko ziarnko prawdy. Charakterystyczny smród masy ludzkiej ciągnął się na wiele mil od Złotnicy, a dzisiaj ujrzała czym było to spowodowane.
Widok, który się przed nią roztaczał, przypominał jej tylko jedno – Obóz wojenny. Wszechobecne namioty, chorągwie możnych panów, pieprzona piechota i smród gówna. Wszystko to przebywało w jednym miejscu zbyt długo i wkrótce musiało się coś zmienić. Przynajmniej miejsce stacjonowania bo wkrótce nie będzie można tu oddychać, a sama wieś zostanie całkowicie ogołocona z żywności.
- Kurwa... - Astrid warknęła i ze złością wstrzymała swego konia. Nadciągała "piechota", która pilnowała obozowiska. Astrid miała już doświadczenie z takimi ludźmi. Dało się ich lubić, ale najpierw trzeba było pokazać, że nie pozwolisz sobie napluć do żarcia. Nie tylko Astrid była niezadowolona, ale też Dzierzba, który zarżał na nagłe szarpnięcie wodzy. - Morda! - Kobieta zdecydowanie ukróciła wszelką dyskusję ze swoim koniem. Wiedziała, że niektórzy ludzie są delikatni wobec swoich zwierzaków, ale spróbowałaby tylko okazać odrobinę słabości przy tym demonie, a skończyłaby z roztrzaskaną głową.
—Won stond! Tereny ksiunżence, babsztylom i włóczengom wstemp wzbronion.— powiedział ten po lewej, dla dodania powagi wbijając swoją włócznię w ziemię i prostując się dumnie. Odezwał się zaraz po nim drugi, nieco bardziej przyjaźniej, chociaż nadal za mało.
—Morda, chuju. Nie ty tutaj dowodzisz, hehe. Gadaj babo po coś przylazła albo won, nie chcemy pono tutaj darmozjadów. - Dla zadziornej Astrid było to wystarczające by opierdolić ich od góry do dołu i pokazać im, że trzeba traktować ją odrobinę poważniej.
- Ooo... Widzę, że pachołki z pola bawią się w wojsko! Morda w kubeł i słuchać. Ani ze mnie włóczęga ani pierdolona białogłowa, która daje dupsko na stogu siana. A niech któryś zechce się sam przekonać, to naprostuję mu facjatę. Jasne!? - Astrid potoczyła wzrokiem po mężczyznach i ponownie szarpnęła wodzami swego konia, który ze złości kłapnął zębami. - A skoro przyjemności mamy za sobą, to szukam piwska, porządnego kawałka mięsa i zarobku, a coś mi mówi, że pałęta się tu cała zgraja ludzi, którzy znają się na obijaniu mord za pieniądze. Wiecie gdzie można znaleźć takich kurwich synów?

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

55
Towarzystwo było raczej nieukontentowane dobitnym językiem oraz władczym tonem, którym Astrid się posługiwała. Ranga pachołka w wojsku była dla nich jakąś nowością i najwyraźniej jeszcze się nie przyzwyczaili, że tak naprawdę nie znaczą więcej niż przed poborem. Dlatego wyrazy ich twarzy wahały się pomiędzy zaskoczeniem a złością, że jakieś babsko w taki sposób się do nich odzywa.
To ci mała kurwa, tak japę otwierać do żołnierzy ksiunżęcych?! A szacunek to gdzie, w piździe zostawiła?! — wrzasnął pierwszy, wyraźnie będący tym jurnym w stadzie. Nie widziało mu się, aby gość z zewnątrz z takim brakiem respektu traktował jego, książęce mięso armatnie. Coś zaczął chyba się szykować, aczkolwiek środkowy kolega, mający nieco oleju w głowie walnął go porządnie dłonią po potylicy, aż mu głowa do przodu poleciała.
Z szacunkiem, głupia krowo. Do karczmy nawet nie wleziesz, bo cię nie wpuszczą, a jak chcesz darmowe żarło to do obozu i w wojsko się zaciągnąć, o ile przyjmują baby. A ty głupi chuju zawrzyj mordę czasem, bo znowu cię batem pochlastają i będziesz jęczał, jakiś ty to bidula — Astrid mogła jeszcze pogawędzić z miłymi żołnierzami lub pójść dalej, do obozu, by... no właśnie, to zależało, co chciała zrobić. Skoro karczma w samej wsi zamknięta na przejezdnych, to jakoś trzeba było jeść. Wybór jednak miała, mogła robić, co chce, oczywiście w granicach prawa, a przecież tutaj ono obowiązywało, jak wszędzie indziej.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

56
- W piździe?! A co, chciałbyś tam zajrzeć co by go poszukać!? - Astrid warknęła i momentalnie chwyciła za swój buzdygan. Jeszcze go nie wyciągnęła, ale jej cierpliwość dość szybko zmierzała do krytycznej granicy rękoczynów, a to nie skończyłoby się dobrze dla nikogo. Kobieta miała ochotę dalej brnąć w słowne przepychanki, ale jeden z żołnierzy wykazał się większym rozsądkiem i ugodowością od reszty towarzystwa i zdołał załagodzić nieco sytuację. Przynajmniej na tyle, że jego towarzysz się przymknął a Astrid, dostawszy odrobinę informacji i pozwolenie na dalszą podróż, mogła sobie odpuścić darcie kotów z jakimś pachołkiem, którego przy odrobinie szczęścia trafi szlag przy lepszej okazji.
- No! Dzięki chłopcy. - Wyszczerzyła się w uśmiechu do "najmilszego" z żołnierzy, ukazując przy tym drobne braki w swym uzębieniu. - Było milutko, ale rzyć mnie boli i nie mam zamiaru trawić czasu na dalsze pogawędki z wami. - Szturchnęła konia piętami w bok zmuszając go do ruszenia z miejsca i udała się w stronę obozowiska. Gdy już ich ominęła i oddaliła się na bezpieczną odległość splunęła na bok i warknęła coś o kutasiarzach. W gruncie rzeczy nie powiedzieli jej nic czego by się nie mogła spodziewać. Znając życie, to karczma została zajęta przez księcia lub innego możnego, który wynajął ją sobie na własność i nie życzył sobie wizyt kogoś takiego jak ona. Jedynym rozsądnym celem było rozejrzenie się po obozowisku, ale trzeba było uważać. Z pewnością pełno tam będzie pachołków z przerostem ambicji, którzy będą się na nią krzywo gapić, zapraszać do dupczenia się na wozach lub pierdolić inne cuda na kijku.
Astrid w jeździe przez obozów zdecydowała się kierować doświadczeniem i intuicją, a one podpowiadały jej, że nie ma co się pchać do jego centrum. Z pewnością pełno było tam rycerstwa, możnych i ludzi, którzy srają wyżej niż dupę mają. Lepiej było rozejrzeć się po jego bardziej peryferyjnych częściach, popytać się ludzi o jakieś najemne grupy lub kierować się głosami tęgiej bijatyki. Z pewnością dzięki temu znajdzie coś ciekawego.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

57
Po jakże emocjonującej pogawędce z żołdakami Astrid skierowała się dalej, ku obozowisku. Nikt jej potem nie zatrzymywał, tak więc bez problemu przejechała dzielący ją od namiotów dystans. Im bliżej, tym bardziej czuła znajomy jej przecież zapach potu ludzkiego i końskiego, gówna ludzkiego i końskiego, a także hałas drażniący nienawykłe jeszcze ucho. Hałas przekleństw, wrzasków przełożonych, hałas śmiechów mających wolne żołnierzy i oddalone szczęki kling ćwiczących. Ruch był tutaj spory, każdy biegał wte i wewte, czy to za potrzebą, czy w jakiejś sprawie, czy po prostu miał przymus rozprostowania nóg.
Astrid nie kierowała się w stronę wyższych, porządniej wyglądających namiotów rozstawionych w centrum, tylko postanowiła poszwendać się po obrzeżach. Już po chwili zorientowała się, że na koniu wiele nie zdziała, tym bardziej, że co chwila ktoś kurwował, gdy tarasowała Dzierzbą mu przejście. Pasowało ją więc gdzieś uwiązać na czas nieokreślony, póki nie znajdzie czegoś do jedzenia lub kogoś do pobicia, tyle że w tym samym momencie jedne krzyki zaczęły się nieco wybijać ponad ogólny, zlany ze sobą hałas.
Całkiem niedaleko, jak zdołała wymiarkować, podążywszy za źródłem owych wrzasków, trwała kłótnia. Kłóciło się, jak widziała kobieta, dwoje mężczyzn. Jeden ubrany był w barwach Jakuba, z ubogim wyposażeniem. Wyglądał trzeźwo, chociaż mordę miał czerwoną ze złości. Wrzeszczał do drugiego jegomościa, który drwiąco się uśmiechał, chybotliwie stojąc. Ten również miał na sobie te barwy, z małą różnicą, że jego osprzęt był więcej niż porządny. Pełna łuskowa zbroja okrywała korpus i nogi górującego o głowę nad żołdakiem mężczyzny, u boku miał jednoręczny topór i sztylet. Gęba do najładniejszych nie należała, podziurawiona była bliznami po ospie. Nos garbaty, krzywy, z oczu mu bardzo źle patrzyło, poza tym, że nie wyglądały one na zbyt trzeźwe. Słuchał on krzyków żołnierza mówiącego coś o samowolce kompanii, że niech im się nie wydaje, że im wszystko wolno, bo on pójdzie do swojego setnika i skończą się harce. Oczywiście wszystko okraszone było wulgarnym językiem.
Pijany wojak zarechotał jak szalony, krzyknął do zgromadzonej tłuszczy coś o tym, że on posuwa wszystkich setników w dupy i że taki wypierdek może mu naskoczyć, ku ogólnej uciesze gapiów oczywiście, po czym przełożył trzymaną w prawej dłoni butelkę do lewej, zwinął uwolnioną w ten sposób w pięść i przygrzmocił w twarz biedakowi, aż ten upadł na glebę. Niestety na tym się nie skończyło i przepłukawszy gardło trunkiem bandyta odrzucił butelkę i usiadł okrakiem na swoim przeciwniku. Opancerzonymi rękawicami począł okładać raz po razie jego twarz, aż ten nie zaczął wręcz skowyczeć z bólu i niewyraźnie wołać o litość i pomoc. Nikt się nie ruszył. Część nagle zmarkotniała i odwróciła głowy, część przyklaskiwała brutalowi, część odeszła.
Mężczyzna okładał żołnierza gdzie popadnie, wpadłszy w pijacką furię, dopóki nie zainterweniował jakiś rudy krasnolud, przepychając się między innymi koło Astrid. Kurwując ile popadnie, chwycił tamtego za fraki i sam mu przywalił w twarz, wrzeszcząc coś o niesubordynacji i że raz jeszcze będzie się tak znęcał, to osobiście urżnie mu jaja, oczywiście w co drugie słowo wplatając przekleństwo. Następnie splunął na ledwo poruszającego się chłopaka i odszedł, mamrocząc. Pijany barbarzyńca mruknął coś pod nosem, pokazując plecom krasnoluda mało przystojny gest, a potem widząc, że jego ofiara jeszcze dycha, a nawet próbuje nieporadnie wstać, nogą przygwoździł go z powrotem do gleby, rozpiął rozporek i z dziką satysfakcją oblał ciepłym moczem jego twarz i tors, rechocząc jak szalony. Następnie zostawił młodzika i odszedł za krasnoludem.
Zbiorowisko zaczęło się powoli rozchodzić, zostawiając zmaltretowanego chłopaka samego ze sobą. Paru gapiów zostało, coś tam między sobą mamrocząc i zastanawiając się chyba, czy warto mu pomóc, czy po prostu nie lepiej go tak zostawić.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

58
Astrid miała odrobinę spokoju, przynajmniej na razie. W drodze do obozowiska, a tym bardziej w nim samym, nikt się już jej szczególnie nie naprzykrzał, oprócz paru krzywych mord, które darły się na nią, że tarasuje im drogę i co chwilę kogoś potrącając. Nie przejmowała się tym szczególnie, jeżeli czegoś nauczyła się do tej pory w swoim życiu to tego, że ci na koniach zwykle mają rację. Zwłaszcza, że zwykle były to paniczyki w lśniących zbrojach, które swoje racje mogli poprzeć nadzianiem cię na kopie, ale był to tylko drobny szczegół. Kobieta, przynajmniej przez najbliższą chwilę, nie miała zamiaru złazić z konia. Nie tylko dlatego, że była wredną suką, która niewiele robiła sobie z innych ludzi, ale przede wszystkim z własnej wygody. Nie miała najmniejszej ochoty schodzić z wierzchowca, przepychać się między siłą ludzi i babrać się w rozdeptanej ziemi, w której błocko miało zwyczaj mieszać się ze szczynami i gównem, tworząc przemiłe zapachy. O nie, chwilowo pozostanie konno. Dodatkowym atutem jej pozycji był fakt, że z daleka mogła dostrzec wiele, wiele ciekawych rzeczy.
Być może dzięki temu nie umknęła jej scena kłótni między dwoma żołdami, a następnie klasycznego mordobicia, wykonana przez zwykłego, zapijaczonego cwela, który okazał się znacznie bardziej niebezpieczny, niż wskazywałby na to jego stan. Było chwilą nim, jak Astrid nazwała go w myślach, dobry chłopek od pługa miał mordę podobną do swojego oprawcy - Nieciekawą. Oczywiście kobieta, z racji swojej natury, nie mogła pozostać bierną na takie brutalne, nacechowane agresją i pierwotnym zezwierzęceniem działanie, toteż dołączyła do grupy ludzi, którzy głośno dopingowali "Ospiarza". Wszystko jednak skończyło się równie szybko co się zaczęło i jednostronna bójka została zakończona przed jakiegoś krasnoluda.
Astrid odprowadziła odchodzącą dwójkę wzrokiem, zerkając na leżące faceta, który dostał mordobicie swego życia. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie warto byłoby przetrząsnąć mu kieszeni, ale bardzo szybko uznało, że mógłby to być bardzo głupi pomysł. Zerknąwszy jeszcze raz w kierunku, w którym odchodzi krasnolud i Ospiarz, podjechała do gapiów, którzy zostali na "placu boju".
- Hej wy! Tak, do was mówię. Powiecie mi co tu się odkurwiło? - Machnęła ręką w kierunku uchodzącego zwycięscy potyczki. - Dokładnie mi chodzi o tamtego skurwiela, tego co przerobił mordę tego faceta tutaj. Co to za jeden, hę? No i ten krasnal... Kimże on, że taki posłuch ma u tego sukinkota?
Astrid nie miała zamiaru się pchać prosto w gniazdo szerszeni i uznała, że dobrze byłoby się dowiedzieć choć szczątkowych informacji o tym dość nieprzewidywalnym jegomościu. Później, o ile uznałaby to za interesujące, udałaby się jego śladem. O ile by go nie zgubiła, rzecz jasna. Choć nie wątpiła, że ekscesy takiej osoby z pewnością nie uchodzą oku i uszom tutejszym obozowiczom.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

59
Pergamin

Gapie przerwali obgadywanie wydarzenia, które przed momentem właśnie się zakończyło i zerknęli podejrzliwie na Astrid. Po chwili odezwał się jeden z nich, krzywo gapiąc się na kobietę, która także również miłym wyrazem twarzy oraz obejściem nie grzeszyła.
Nowa, co? Dobra rada, trzymaj się od nich z daleka, jak ci gęba i dupa miłe. Tamci dwaj, co odeszli to Łzy Feniksa. Osobista gwardia jakiegoś paniczyka od jaśnie Księcia. W teorii normalny oddział, który powinien podlegać wyższym rangom, ale... widzisz co się stało z młodym. Wkurwisz któregoś, to ci tego nie zapomni. Tak więc w praktyce to banda nietykalnych świrów, nad którymi panuje tylko własnie ten szlachcic, a pod jego nieobecność ten krasnolud, Rathor, Rethur, coś w tym stylu. Pilnuje, żeby porządek był tam, ale im dłużej nie czują krwi, tym gorzej się zachowują, jak zwierzęta jakieś. A trochę już tutaj stacjonują... — powiedział, krzywo się uśmiechając. Zaraz po nim wtrącił się inny jegomość.
Jak chcesz, ponoć urządzają tam jakieś zawody niedługo. Wstęp wolny dla wszystkich, o ile znajdą się tacy odważni. Ich obóz jest tam, powinnaś trafić jak chcesz — wskazał bardziej na centrum, po czym oddalił sie z kompanami, zostawiając żołdaka samego... cóż, niezupełnie, bo na miejscu została Astrid oraz jeszcze jeden krasnolud.

Moradin

Los chciał, że Moradin trafił w swojej tułaczce właśnie tutaj. I on, podobnie do czarującej jasnowłosej niewiasty na koniu o niewyszukanym zasobie słownictwa, znalazł się w książęcym obozie dopiero dzisiaj. Tak jak ona był świadkiem jednostronnej raczej bójki pomiędzy pijanym wariatem i młodym, niedoświadczonym żołnierzem, z czego zwycięsko wyszedł ten pierwszy. Aktualnie młodzik leżał zmasakrowany na ziemi, cuchnąc w dodatku cudzym moczem, podczas gdy barbarzyńca wyruszył ze swoim rudym, krasnoludzkim kamratem do swojej części obozu. Ponadto Stalowobrody mógł także usłyszeć rozmowę pozostałych gapiów, którzy własnie tłumaczyli, jak dojść do miejsca, w którym swoje leże mieli tamte osobniki, a także, coś sie u nich będzie działo. Potem tamci odeszli i został sam na sam z wątpliwego charakteru niewiastą oraz chłopakiem, któremu nadal nikt nie chciał pomóc. Mógł nadal rozglądać się za jakąś robotą w obozie lub ruszyć do wspomnianych Łez Feniksa, aby popatrzeć czy wziąć udział w turnieju.

Melawen

Droga zajęła im całą noc i część ranka, aczkolwiek nieustannie pędząc na swoich koniach, udało im się dotrzeć do Złotnicy. Wszyscy byli zmęczeni i gdy tylko znaleźli się na terenie wsi, Alina ze swą krewną po otrzymaniu instrukcji poszły do Crastera. Linus został sam na sam z Jedeusem i już miał prosić o natychmiastową audiencję, gdy zauważył go nieznany mu, aczkolwiek wyraźnie wysokiej rangi człowiek. Po szybkiej konwersacji okazało się, że we Łzach pojawił się mały problem w postaci niesubordynacji paru ich członków, którzy bez powodu zaczęli wszczynać burdy i siać chaos wśród żołnierzy w czasie jego jakże krótkiej nieobecności. Najwidoczniej stagnacja była dla nich coraz bardziej nieznośna, a nieobecność dowódcy źle działała na ich morale i rzeczywiście należało coś z tym zrobić. Linus więc musiał jakoś rozdzielić obowiązki wobec Jakuba, dla którego miał niesamowicie ważną wiadomość, a wobec oddziału, który zaczynał się łamać z powodu braku rzeczy do roboty. Mógł równie dobrze odesłać list przez kogoś, ale zawsze bezpieczniej było go dostarczyć osobiście. Z drugiej strony kilkanaście minut zwłoki nie zaważy raczej na losie Keronu, a w tym czasie któryś z jego ludzi mógł znowu coś nabroić...
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

60
Stalowobrody miał całkiem sporo życiowego doświadczenia. Nie był on bynajmniej najmędrszym z najemników tułających się po świecie. Nie był pewnie nawet przeciętnie mądry.
Ale swoje widział, swoje przeżył i swoje, kurwa, przepił. A z wszystkich tych doświadczeń wyłaniał się jeden, uniwersalny i niepodważalnie prawdziwy aforyzm. Życie to gówno.

To właśnie pomyślał krasnolud, obserwując całe zajście i jednostronną walkę. Życie to gówno, mości panie krasnoludzie a ty w takim razie jesteś krwią na srace. Albo coś. Najemnik nie miał jednak zamiaru stać i deliberować jak niektórzy postronni, nadął się więc potężnie, zatkał potężnym kciukiem prawą dziurkę w nosie i zadął niczym herold czy insza cholera, wyrzucając z siebie smarki pod ogromnym ciśnieniem. Następnie przystawił się do wyjątkowo niekobieco wyglądającego babska i zagaił z właściwą sobie gracją.

-No, wszystko ładnie, kurwa, pięknie, ale po chuj to tak stać i mielić ozorem po próżnicy waćpanna, jak można pić. Młodziakowi zawezwać felczera jako żywo, a nic tu po nas, psia jucha. Wiecie gdzie tu aby jakaś, taka jej mać, karczma, szynk albo insze gówno? Bo suszy w pysku po długim marszu jak, za przeproszeniem, chuj jasny.

Domykając swój pokaz retoryki, Moradin wydmuchał drugą dziurkę. Dla balansu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”