Re: Wieś Złotnica i jej okolice

76
Astrid jest zawieszona, a graczki nie ma, więc jej post na razie niech wisi w eterze

— Poczekajmy, aż Aurinuget zacznie rozpowszechniać odtrutkę. Wtedy wyślę kogoś, aby zaaresztował Stradforda. Resztę omówimy w południe, na oficjalnym zebraniu. Na razie idź odpocznij, należy ci się to. I zaglądnij do medyka, czy aby nie złapałeś jakiejś paskudy w mieście. Lekarstwo czy nie, nie zamierzam mieć i w obozie rozpowszechnionej kolejnej zarazy. Krasnoludem zajmą się już moi ludzie — Jakub dopił wino i wstał od stołu, obwieszczając zarazem, że rozmowa została zakończona.
*** W późniejszych tygodniach działo się wiele. Stacjonujące wojska Jakuba Augustyńskiego zostały wprowadzone w stan gotowości i w każdej chwili mogły wyruszyć na pełnoprawną wojnę. Zaraza w Qerel zaczęła się cofać dzięki staraniom Sylviusa Aurinugeta oraz jego współpracowników. Ludzie tłumnie dobijali się do drzwi lazaretów, gdy tylko lekarstwo zostało wprowadzone do obiegu i każdy, nawet zdrowy człowiek, elf, krasnolud czy inny mieszkaniec Qerel dostał swoją dawkę. Bramy miasta po kilku tygodniach zostały otworzone, podobnie do portu, chociaż nadal było ciężko podźwignąć się gospodarczo z tak długiego letargu. Ciała zostały spalone, ulice uprzątnięte i wszystko powoli wracało do normy.
Do publicznej wiadomości w całej Książęcej Prowincji oraz pozostałych częściach Keronu zostało podane, że za siejącą spustoszenie zarazą stoi jeden z wiernych koronie popleczników, Carter Stradford. Został on pojmany przez gwardię jakobinów oraz Zakon Sakira pod zarzutem zdrady przeciw Jakubowi Augustyńskiemu, ludności Qerel. Na listę zarzutów zostało także dopisane paranie się zakazaną sztuką magiczną oraz bezprawne wykorzystywanie nielegalnych, czarnoksięskich artefaktów do sabotowania działalności jakobinów. Aktualnie czeka w książęcym więzieniu na rozprawę.
Działania SStradforda pociągnęły do odpowiedzialności także pozostałych rojalistów oraz samego brata księcia, Aidana Augustyńskiego. Wystosowano oficjalne ogłoszenie, w którym heroldzi wszem i wobec obwieszczali, że to korona stoi za próbami sabotażu oraz że wszystkie działania były wykonywane na bezpośredni rozkaz króla. Tym samym zapowiedziano, iż książę nie spocznie, póki tak jak jawna zniewaga ze strony jego brata nie zostanie odpłacona. Wojska zmobilizowano do stanu najwyższej gotowości i tylko czekano na rozkaz wymarszu...

*** Linus siedział w swoim namiocie. Był już wieczór. Jutro miała się odbyć kolejna narada, podczas której miano dokonać kolejnych poprawek w planie nadchodzącej wojny. Jakub odesłał swoją rodzinę oraz świtę do bezpiecznego już miasta, każąc zrobić to samo pozostałym swoim podwładnym. W obozie nie sposób było już znaleźć żadnych cywili. Pozostali żołnierze, niespokojni ostatnio, gotowi do wyruszenia w drogę. Coraz częściej dało się słyszeć modły do przeróżnych bogów, praktycznie każdy był trzeźwy i nikt już nie wszczynał burd, nawet kompania Barona. Skoro o niej mowa, siedziała jak na gwoździach, nie mogąc doczekać się krwawych bitew. Za długo siedziała w miejscu i teraz podekscytowanie wdawało się w każdego z osobna.
Siedział razem z Rethornem, rudym krasnoludem oraz Veliarą. Na zewnątrz słychać było czyjeś przytłumione rozmowy, ale w środku trwała aktualnie cisza. Weszli niedawno, kilka minut temu i właśnie popijali alkohol w dosyć małych ilościach. Czasem coś przebąknęli. W końcu odezwał się Argatharn.
— Więc... to już niedługo. Walka pod sztandarem jakiegoś ludzkiego paniczyka, psia kurwa ich pochłonęła. Słuchaj no Linus. Nasi będą chcieli czegoś więcej niż rycerskich potyczek na polu bitwy. Rozumiesz. Więcej krwi, więcej łupienia, grabienia. Mam nadzieję, że ten twój księciulek dał nam dobrą robotę, a nie kurwa rzucił na pierwszą linię z tymi kocmołuchami ze wsi.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

77
Baron siedział i popijał rozcieńczone wino z metalowego kubka, który ściskał tak mocno, że końcówki jego palców siniały. To było to... wojna. Czuł napięcie całego narodu kłębiące się nad królestwem. Marzenie jego i jego rodziny mogło się ziścić lub paść w perzynę. Musiał wyważyć tę bramę zbudowaną przez zdrajców oraz wrogów i otworzyć drogę dla bardziej cywilizowanych metod głowy rodu... a wtedy odzyskają należne im miejsce. To była zapewne jedyna szansa jaką dostaną. Jedyna... Mógł wiele rzeczy zrobić lepiej, wiele mógł zrobić gorzej. Ale w ostatecznym rozrachunku i tak czuł ciężar na swych ramionach. Ciężar większy niż kiedykolwiek. Zaś przyjacielskie sączenie wina pod namiotem nijak nie zdejmowało z niego owego napięcia. Dlatego też spojrzał na Rethorma nieco spode łba i chrapliwym głosem rzekł.

— Jutro się dowiemy.

Następnie dopił kielich i nerwowo odłożył go na bok. Następnie splótł dłonie pod brodą i głosem pełnym napięcie począł mówić.

— Poświęciłem szmat czasu na tę służbę. Zaryzykowałem dla niego życie. Latałem jak pies. Qerel, obóz, Qerel, obóz... i tak wkoło i wkoło aż mi się chciało rzygać. Nie powiem... na początku było przyjemnie. Wyrwać się z tej dziury. Ale im dłużej byłem w tym zatrutym mieście tym bardziej uświadamiałem sobie, że jest ono większą norą. Wiesz dlaczego ciągle tam jeździłem? Mimo, że mogłem złapać to świństwo i cholera wie czy by mnie ten lek zdążył odratować? Mimo, że jazda i słuchanie zrzędzeń starców pozostawionych w mieście na pewną śmierć sprawiało, że chciałem sobie przebić uszy? Był tylko jeden powód. Wbić to tego jaśnie pańskiego łba, żem jest człowiek czynu. Motłoch można zebrać zewsząd, najemników takoż, doradców łatwo utrzymać przy życiu gdy siedzą na tyłach a umalowanych rycerzyków to ma on na pęczki. Ale człowiek, który dobrowolnie pojedzie dla ciebie w ognisko choroby, wróci i pojedzie znowu... to rzadki skarb. Zwłaszcza jeśli nie jest wioskowym głupkiem.

Tu Linus wstał i podszedł na chwilę to uchylonej płachty wejściowej przez którą wpadało delikatne światło księżyca i gwiazd. Chłodne powietrze owiało mu nieco rozpaloną od alkoholu twarz i poniosło kolejne słowa w kierunku dwójki jego towarzyszy, które rzekł odwracając się w ich stronę.

— Ryzykant z mózgiem. Ktoś do karkołomnej acz wykonalnej roboty. Kompetentny na polu, ale niezdatny do siedzenia na miejscu. Uznaje autorytet lecz nie twardą kontrolę. Wysłałem mu chyba więcej sugestii, niż on Aidanowi co o nim myśli. Jeżeli do tej pory nie zrozumiał, że najlepiej będzie nam dać zadanie równie ryzykowne jak grabież dostaw dla wojsk przeciwnych czy prowadzenie wojny zaczepnej w czasie to których możemy się nieco zabawić... to jesteśmy w przysłowiowej dupie. Bo wtedy albo połowa oddziału stanie przed sądem wojennym pod zarzutem mordu... albo wszyscy za dezercje.

Szlachcic zacisnął lewą dłoń na materiale namiotu i odwrócił się w stronę nocy. Zapatrzony w nowe gwiazdy, które rozbłyskały na jeszcze nie skrwawionym żadną łuną niebie zastanawiał się czy jedna z nich należy do niego lub jego rodziny. Zamyślił się na dłuższą chwilę i dopiero głos, któregoś z jego kompanów mógł go wyciągnąć z tego letargu...
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

78
Wojna była idealnym momentem, aby się wykazać, lecz przede wszystkim - pokazać, że rodzina Virrien nadal egzystuje w świecie i ma coś do powiedzenia. Wojna oznaczała powrót chwały dla tych, którzy do tej pory jedynie trwali gdzieś w cieniu... jak Linus, który robił za chłopca na posyłki, tak bowiem należało to stanowisko określić i prawdopodobnie tak on sam to stanowisko postrzegał. Najmłodszy z doradców Jakuba, niewiele odeń młodszy, miał szansę wspomóc sprawę, jaką chcąc nie chcąc reprezentował, a w takim reprezentowaniu jego oddział był najlepszy. Banda ogarów spuszczanych ze smyczy mogła stać się krwawym symbolem nadchodzących potyczek. Lecz przede wszystkim to jutrzejsze obrady były ważniejsze. Wśród możnych, starszych stażem jakobinów, którzy uważali, że to Jakubowi należy się tron, Linus mógł zabłysnąć. I odbudować imię rodziny, na popiołach królestwa, które razem z siostrą oraz kuzynką pragnęli zniszczyć w imię zemsty za krzywdy wyrządzone rodzinie.
Rethorn i Veliara siedzieli cicho, co jakiś czas sącząc wino i słuchając monologu Linusa na temat jego doli w tym obozie. Nie śmieli przerwać swojemu dowódcy, ale widać było, że chcą wtrącić swoje trzy grosze - jeśli nie teraz, to zaraz. Właściwie to widać po nich było, jak bardzo nużyła ich stagnacja. Byli przyzwyczajeni do ciągłego ruchu, krwawych wypraw łupieżczych, a w ryzach trzymała ich tylko lojalność wobec Linusa. Ale nawet oni zdawali się być zmęczeni stagnacją i nie było wątpliwości, że w myślach pojawiła się iskra zwątpienia. A jeśli oni już nie wytrzymywali, to co dopiero zwyczajni żołnierze. Tylko oni pod nieobecność Linusa egzekwowali jego prawo, a gdyby to oni je złamali... ciężka byłaby dola oddziału Virriena.
Dzisiaj jednak wyglądali nieco inaczej. Jakby nieco żywsi, pełni nadziei. Na pewno nie byli zwykłymi żołnierzami, którym na rękę stacjonowanie i oczekiwanie na ruchy możnych. Wieść o nadchodzącej wojnie, o wymarszu wojsk tchnęła w nich nadzieję, że w końcu ruszą dupy i poczują w ustach smak bryzgającej z tętnic ich wrogów krwi. I teraz właśnie liczyli, że Linusowi uda się załatwić im dogodną pozycję.
— Lepiej niech to zrobi — Veliara odezwała się znad kielicha wytrawnego wina. Cicho, ale z pewną groźbą w głosie. Niby była przeciwieństwem głośnego Rethorna, ale nie potrzebowała wrzasków, by wywierać presję. — Nasi żołnierze są nieznośni. Coraz częściej napływają skargi z innych części obozu, że któryś urwał się i robi burdel...
— Burdel to za mało powiedziane! — wtrącił się krasnolud. — Chleją, dupcą i łażą, szukając, komu by przypierdolić. Za długo siedzieliśmy na dupie, żeby teraz... no.
— Linusie. Z całym szacunkiem, ale wiesz, że nie służymy pod żadnym księciem i służyć nie będziemy — na twarzy jakże wiernej elfki przez chwilę błysnęło wahanie. Na twarzy krasnoluda również. — Jeśli nie dostaniemy zadania godnego naszych umiejętności, nie będziemy chcieli nękać byle jakich wiosek. To byle ludzki żołdak potrafi. Czyli tak jak mówiłeś. Będziemy ścigani za dezercję.
— Właśnie — dodał dobitnie Rethorn, z zaciętą miną wpatrując się w Linusa. Interesującym było, że potwierdzili słowa wicehrabi, ale z małą zmianą. Założyli, że nikt ich nawet pod sąd wojenny nie ściągnie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

79
Wino było zdecydowanie dobrym przyjacielem wicehrabiego. Pomagało mu na chwilę zapomnieć o etykiecie i narzekać. Potem zaś nie czuł się przez to ani źle, ani nieswojo. Monolog godny teatralnego bohatera zapewne wyśmiałby kilka kielichów temu ale teraz? Teraz czuł jakby była to najbardziej naturalna rzecz. Jednak czy to było wino czy też krew, która zdawała się chcieć uciec z jego ciała i ponieść go hen daleko na nastawione kopie gwardii królewskiej? Cholera wie, ale i jego towarzysze też wyglądali jakoś bardziej żwawo. A z odgłosów obozu i ich notorycznego przypominania o problemie wiedział, że u niektórych problem nadmiaru energii był... cóż. Problematyczny. Musieli wyruszyć. Przed resztą. Marsz w kolumnie wojska będzie porażką. Obóz będzie się zbierał kilka dni. Nie mogli tyle czekać. Sytuacja była nieciekawa... a jednak mimo to bawiła odrobinę Linusa. Co stawiało pytanie... czy znowu było to wino czy jego sadystyczne oblicze poczynało przedzierać się przez rycerski pancerz praworządności.

— Przynajmniej nie wyjdą z wprawy gdy trza będzie chlać, dupczyć i szukać, komu by przypierdolić na wschodzie Rethornie. Ale spróbuj znaleźć im cokolwiek do roboty chociaż na czas narady... ostatnia rzecz jaką chce to bycie z niej wyproszonym by użerać się ze zwłokami jakiegoś niedojdy, który krzywo spojrzał na któregoś z naszych.

Rzekł wracając na swoje siedzisko i spojrzał zamyślony na Veliar. Wyrażanie swych obaw i obserwacja jego ludzi były jednym z jej obowiązków jednak ostatnio zaczynała być... nachalna. Nic drastycznie odmiennego ale jednak... Nie podobały mu się te chwile wahania i kulturalne kwestionowanie jego autorytetu. Cenił sobie jej cięty język ale czasami był jak na jego gust zdecydowanie zbyt niewyparzony. Zmarszczył nieco brwi zaś kąciki jego ust uniosły się w delikatnie. Jego podwładna niemal prosiła się o ponowną "reedukacje". Będzie musiał dodać do do długiej listy planów na nadchodzące dni. Cóż przynajmniej znalazł sobie już jakieś zajęcie na długie zimowe wieczory. Przejechał dłonią po ustach ścierając z nich resztki wina oraz uśmiech.

— Od jednego dnia zależy czy będziemy rozbójnikami w oczach połowy królestwa czy całego... dlaczego taki rozwój wypadków mnie nie dziwi?

Mruknął ironicznie w kierunku poważnych oblicz elfki i krasnoluda. Ostateczną decyzją nie było co będą robić ale dla kogo i ile będzie ich to kosztować. W krwi i przekonaniach. A że krew byłą mile widziana a przekonaniami połowa oddziału podcierała sobie tyłek... cóż nie było tragicznie. W najgorszym wypadku straci jedno z narzędzi. W najlepszym zachowa wszystko. Mówiąc o zyskach i stratach...

— Byle jakie wioski... Ehhh... i jak tu teraz będziemy handlować "towarem" gdy większość starej klienteli jest po drugiej stronie barykady, Archipelag jest dla nas odcięty a zieloni stojący na drodze pewno i funta kłaków nie wezmą przez to durne zabójstwo. Czy to tylko moje wrażenie czy pół kontynentu uparło się by zmarnować jak najwięcej Kerońskich zasobów w tej wojnie. Będzie tyle niepotrzebnej śmierci.

Pokręcił głową niczym martwiący się o swych ludzi władca... i coś w tym było. Martwił się. O ludzi. A konkretniej o to, że nie będzie gdzie i jak ich sprzedać. Nie żeby robili to kiedykolwiek na dużą skalę... ale raz na stu chłopów trafiała się perełka w postaci karła czy nadzwyczaj urodziwej dziewki i cholernie trudno było rozstać się z taką premią po rozbojach w Fenistei i szlajaniu się po żyjącej w połowie bezprawiem Północy. Gdyby tylko Jakub... Linus pokręcił głową. Nie było na to teraz czasu. Były pilniejsze sprawy.

— W obecnym stanie ile zajmie nam przygotowanie się do wymarszu Rethornie?

Było to coś co powinien wiedzieć idąc na naradę. Jak szybko zmobilizuje swój własny oddział. A ponieważ latał jak ogar od miasta do obozu mógł tylko zakładać jak bardzo się Łzy "zadomowiły". Wolał wiedzieć. Dokładnie.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”