Re: Wieś Złotnica i jej okolice

16
Ostatnimi czasy Yoel naprawdę lubiła podobać się mężczyznom. Nie chodziło wcale o przyjemność fizyczną, gdyż jako wychowanka kapłanek Osureli stroniła od niej, przynajmniej na razie. W istocie nie chodziło nawet o płeć przeciwną, tylko o... kobiety. Tak. Dziewczyna (na ogół) nie skreślała ludzi przy pierwszym spotkaniu. Często dawała nieznajomym czystą kartę i to od nich zależało, jak ją zapełnią, a co za tym szło - czy półdiablę obdarzy ich sympatią. Na nieszczęście istot zaliczanych do tej piękniejszej połowy humanoidów Yoel uważała zawiść za coś bardzo utrudniającego start w znajomości, tak więc gdy od jakiejś niewiasty dostała wyraźnie wrogie oznaki, zwyczajnie nie mogła się powstrzymać od utarcia takowej nosa. Wystarczyło podejść do jej wybranka, spojrzeć na niego bezradnie i wykorzystując jakiś wiarygodny pretekst poprosić go o pomoc. Mając przed sobą taką osamotnioną piękność w potrzebie w większości mężczyzn budziła się rycerska dusza i ku bezsilnej furii swych ukochanych biegli Yoel na ratunek. Oczywiście zdarzały się wyjątki, tak samo jak zdarzały się kobiety, które nie miały problemu z olśniewającą urodą dziewczyny. Statystyki były jednak nieubłagane, a choć Yoel miała o matematyce pojęcie zerowe, wiedziała, że w większości przypadków wyjdzie z takich sytuacji obronną ręką.

Bywało jednak tak, że na jej drodze nie było ani zawistnych dziewcząt, ani śliniących się chłopców, nie było nawet karczmy w której mogłaby zwyczajnie na siebie zarobić i zaszyć się w cichym kącie. Był natomiast marsz. Długi, jednostajny marsz, urozmaicany jedynie śpiewną litanią do ukochanej bogini. Każda modlitwa dobiega jednak końca, tak samo jak dzień i zapasy żywności, zaczyna się natomiast chłodna i smutna noc.

- Ogień. No proszę, ogień! Ogień, ty głupia mocy...

Pełne frustracji półdiablę siłowało się z własną magią, ostatecznie uzyskując silne ochłodzenie otoczenia. Oczywiście, zero współpracy. Zawsze po swojemu, najlepiej na opak, prawda? Dalsza walka z niewidzialną siłą mogła przynieść wyłącznie większe straty, dlatego zrezygnowane i wymęczone dziewczę położyło się na ziemi i usnęło kamiennym snem.

Obudziła się niewyspana, odrętwiała i zupełnie nieświadoma własnego położenia. Nie leżała na miękkiej trawie, a na deskach, w dodatku potwornie niewygodnych. Podniosła się zdezorientowana, starając się nieco rozeznać w sytuacji. Była we wnętrzu czegoś drewnianego i wyraźnie przemieszczającego się naprzód po wyboistej drodze, ale skutecznie uniemożliwiającego dostrzeżenie czegokolwiek na zewnątrz. Poczuła, jak jej zaintrygowana magia stara się zaradzić problemom, ale zamiast jakiegoś pożądanego efektu poczuła gwałtowny, piekący ból w nadgarstkach. Syknąwszy z bólu Yoel spojrzała na swoje dłonie i dopiero wtedy zorientowała się, że została zakuta w kajdany. Jakiś czas nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia, później jednak wzburzona magia podjęła kolejną próbę działania. Parząca siła znów dała się we znaki, a oczy dziewczęcia niebezpiecznie się zaszkliły. Nie była przyzwyczajona do bólu i znosiła go dość ciężko, więc po chwili szarpaniny z krępującym ją metalem dała za wygraną i spróbowała podśpiewywać w myślach uspokajające wersety świętych pism. Dzięki ciszy i skupieniu była w stanie dosłyszeć dochodzące z zewnątrz głosy, które nieco rozjaśniły jej sytuację. Pierwszy raz tego dnia poczuła strach, orientując się w jakim celu ją tu zamknięto. "Idealnie się nada". Nada się. Chyba wiedziała, o co może im chodzić. Serce jej się ścisnęło i podeszło do gardła, ale siedziała cicho. Lepiej nie dawać o sobie znać, prawda? Lepiej nie zwracać na siebie uwagi, może o niej zapomną?

Przez długi, naprawdę długi czas, który zdawał się dla niej wiecznością, nie działo się nic. Siedziała pod ścianą powozu, uciszając magię śpiewając w myślach jedną z najdłuższych litanii, które pamiętała, starając się w ten sposób oszczędzić sobie bólu. Metoda sprawdzała się zaledwie częściowo, bo urywane, piekące impulsy dawały się mocno we znaki, aż w końcu sfrustrowana i dość wyczerpana psychicznie dziewczyna zaczęła odczuwać wściekłość. Nie mieli prawa jej tu trzymać. Nikt nie miał prawa jej więzić, zakładać kajdanów i wiązać jej magii! Była wolną istotą, nie jakąś potulną niewolnicą, z którą będą mogli robić co im się spodoba! Dość tego, nie zniesie ani chwili dłużej w zamknięciu!

- ZDEJMIJCIE MI TE WSTRĘTNE KAJDANY! - wydarła się, wiedziona jakimś nagłym impulsem. Zerwała się na nogi i zaczęła tłuc w deski, zza których słyszała rozmowy. - SŁYSZYCIE? NATYCHMIAST MNIE WYPUŚĆCIE Z TEGO PUDŁA! NIE MACIE PRAWA MNIE WIĘZIĆ, JESTEM...!

Otoczenie nie usłyszało, kim takim jest Yoel, ponieważ powóz się zatrzymał, powóz się otworzył, a słowa dziewczyny zmieniły się w krótki, ale pełen przerażenia krzyk. Gwałtownie cofnęła się, wpadając na jakąś ścianę i szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w istotę która zaglądała do środka. To było najstraszniejsze, najbardziej obrzydliwe i przerażające monstrum, jakie kiedykolwiek spotkała. Serce tłukło się w jej piersi jak oszalałe, a kiedy stworzenie wyciągnęło w jej kierunku skąpy posiłek, po prostu osunęła się na podłogę, mdlejąc.

Czas, który spędziła nieprzytomnie, był prawdopodobnie najprzyjemniejszą częścią tygodniowego horroru, który ją czekał. Oczywiście nie wiedziała jak wiele czasu minęło, a że nie umiała liczyć i niezbyt dobrze skojarzyła fakty, to nie była w stanie domyślić się tego po dostarczanych racjach żywnościowych. Za pierwszym razem, gdy maszkaron wrócił, dziewczyna skuliła się w najdalszym kącie powozu, marząc o śmierci, a drżenie serca i nierówny oddech uspokoiła na długo po tym, jak drzwi za poczwarą się zamknęły. Każda następna "wizyta" sprawiała, że dziewczę zamierało niczym kamień, z niemym przerażeniem wyczekując, co się stanie, jednak zawsze chodziło wyłącznie o postój i posiłek. W czasie kiedy nie spała, albo nie kuliła się ze strachu w kącie powozu, leżała na podłodze, starając się wyciszyć burzącą się moc i cierpiąc katusze natrętnych myśli, które nie chciały jej dać spokoju. Kim oni byli? CZYM oni byli, co z nią zrobią i... i ilu ich będzie musiała znieść... Mrok i zaduch panujące w powozie były dobijające, a noce chłodne i męczące. Wodę racjonowała sobie bardzo oszczędnie, przynajmniej połowę z niej poświęcając na chłodzenie kajdanów, które wbrew jej woli ciągle nagrzewały się do niebotycznych temperatur. Tak mijał dzień za dniem, a tragiczna rutyna zdawała się nie mieć końca.

W końcu jednak nadeszła zmiana. Dźwięki za ścianą brzmiały inaczej i Yoel czuła, że tym razem nie będzie to zwykły postój. Nie myliła się. Gdy ją wywlekano z powozu usiłowała szarpać się, kopać, po prostu walczyć, ale była zbyt słabą istotą by osiągnąć cokolwiek.

- PUSZCZAJCIE! ZOSTAWNIE MNIE! TRZYMAJCIE PRZY SOBIE TE WSTRĘTNE ŁAPSKA, WY...

Znów nie dokończyła, bo po prostu wepchnięto ją... gdzieś. Krzyk nie trwał długo, bo upadła kilka metrów niżej, uderzając mocno w podłoże, aż z jej płuc uleciało niemal całe powietrze. Coś ją bolało, właściwie to była pewna, że pękł jej kręgosłup i że były to jej ostatnie chwile. Okazało się, że prawda była zgoła inna, bo już po chwili ją podniesiono i rozkazano iść naprzód. Była przerażona, obolała i otępiona upadkiem, więc bez słowa sprzeciwu ruszyła przed siebie, drgnąwszy tylko z przestrachem, gdy zatrzaskiwała się klapa. Gdyby się rozglądała, mogłaby dostrzec i usłyszeć wiele, ale nie zwracała na otoczenie najmniejszej uwagi, myśląc wyłącznie o tym, co może ją czekać. Czy zostanie rzucona na pastwę tych wszystkich stworów kłębiących się wokół niej?

Nic takiego się nie stało, została bowiem wepchnięta i zamknięta w jakimś pomieszczeniu, którego stan odbiegał standardem tego, co widziała dotychczas. Mogłaby podziwiać wiele cudnych antyków, gdyby jej uwagi nie przyciągnął jeden, dominujący w tym wszystkim mebel - łóżko. Usta jej poszarzały, gdy pomyślała o tym co za jakiś czas prawdopodobnie mogło się w nim wydarzyć. A szkoda. Gdyby poświęciła tę samą energię na znalezienie ucieczki, mogłaby wpaść na bolesny acz sensowny pomysł wystawienia sobie kciuka. Wtedy bez problemy przełożyłaby dłoń przez kajdany, a pozbawiona ich strasznej siły mogłaby swobodnie wyleczyć się i liczyć na to, że magia zechciałaby wysadzić w powietrze całe to upiorne miejsce.

Nagle coś szczęknęło za jej plecami, a gdy się gwałtownie odwróciła, zobaczyła kolejnego żyjącego trupa. Zanim zdążyła zareagować, chwycił ją za nadgarstki. Bolało. W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie popłynęły po policzkach. Jeszcze. Opadła na łóżko, nie śmiąc się sprzeciwić, a także zapominając o tym, by oddychać. Dopiero gdy zabrakło jej tchu zaczerpnęła bezgłośnie powietrze i zmusiła się do powolnych, ciężkich ruchów klatki piersiowej w celu wymiany powietrza w płucach. Rozbierał się. Na szczęście zatrzymał się przy koszuli, a gdy się odwrócił, nie był już tak odrażający, jak wcześniej. Człowiek...? Więc to była iluzja? Ani przez chwilę nie zakładała takiej możliwości...

Gwałtownie się wyprostowała, gdy szarpnął jej ręką i poczuła, jak bransoleta zaciska się na jej nadgarstku. Westchnęła bezgłośnie z bólu, a gdy zdjął kajdany, świeżo odsłonięte poparzenia zabolały jeszcze bardziej. W jej sercu cierpienie mieszało się z nienawiścią, gdy przez łzy obserwowała, jak mężczyzna się rozbiera. Ku jej zaskoczeniu, odłożył miecz i skierował się do wanny. Gdy już w niej był, Yoel rzuciła mu szybkie spojrzenie, po czym gwałtownie doskoczyła do miecza, który obcy pozostawił na komodzie. Nawet nie myślała o konsekwencja, bo jeśli nie teraz... to nigdy się nie uwolni.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

17
Yołel

Na nic zdawały się dzikie wrzaski uwięzionego dziewczęcia. Żywe trupy nie odzywały się do niej, dbając jedynie o jej jeden posiłek dziennie i okazjonalne załatwianie swoich potrzeb, oczywiście na widoku. Na nic zdawały się jej magiczne zdolności, diabelska niematerialność, nawet zmiana wyglądu. Wszystko zostało zamknięte w jej wnętrzu, skute kajdanami, tym niezwykłym artefaktem, który jako jedyny potrafił ujarzmić dziką część Yoel. A choć magia próbowała za wszelką cenę dać sobie upust, skutkowało to tylko coraz gorszymi oparzeniami. Nic nie mogło wyzwolić dziewczyny. Aż strach się bać, co skumulowane pokłady zrobią, gdy tylko dojrzą najmniejszą lukę w tej barierze…
*** Mężczyzna nie czuł wstydu przed panienką, paradując ze wszystkim na wierzchu. Najwyraźniej już uznał ją za swoją własność, za przedmiot, który będzie niedługo używał. A czy wstydził się, że jego nagie ciało obserwują komody i łóżko? Nie, więc dlaczego miał się wstydzić jednej drobniutkiej dziewczynki, którą lekceważył? Nie spodziewał się też lub nie przejmował jej zachowaniem. Ledwo usiadł w balii pełnej gorącej wody, gdy z westchnieniem, w którym dało się wyczuć nutę irytacji, powstał, rozchlapując wszystko wokół. W tym samym czasie Yoel miała w rękach miecz schowany w pochwie, przyczepiony do pasa, który ściągnął razem z ostrzem. Siłując się z ciężkim cholerstwem i próbując go wyciągnąć, byle tylko coś zaradzić swojemu marnemu losowi, nie zauważyła, że mężczyzna zdążył do niej podejść. W kolejnej sekundzie została gwałtownie odwrócona twarzą do niego, po czym okręciła się o sto osiemdziesiąt stopni i wylądowała na komodzie, wypuszczając z dłoni oręż, który z brzękiem upadł na podłogę, wysunięty z futerału jedynie w połowie. Prawy policzek pulsował nieprzyjemnym bólem, który wyciskał na jej twarz niechciane łzy. Yoel była kruszynką i siarczysty, mocny plaskacz wymierzony w jej stronę bolał ją o wiele mocniej aniżeli kogoś z większą tolerancją na ból. W dodatku lądując na komodzie i niechcący tłukąc kieliszki na wino z delikqtnego, kruchego szkła, nadziała się brzuchem na jej kant, co również wywołało trochę cierpienia, choć było to nic w porównaniu z tym, co się działo na jej twarzy. I tym, co zaraz może się stać.

Długo tak dziewuszka nie poleżała na komodzie. Zaraz nieznajomy szarpnął jej włosami u samej nasady, unosząc tym samym Yoel do pionu i wywołując kolejną falę bólu i zbliżył ją do swojej twarzy. Pachniał tytoniem i potem, a był to zapach doprawdy nieprzyjemny. W jego oczach zatańczyły niebezpieczne ogniki, wywołujące ciarki na plecach dziewczyny. Gorszy był uśmiech, podły i dwuznaczny, gdy przejechał po pięknej Yoel wzrokiem. A najgorsze było to, że nagi, ociekający wodą, mężczyzna miał na dole coś, co przeraziło ją całkiem. A to coś było już w gotowości.

- Chciałem poczekać do końca kąpieli - wychrypiał cicho, a z ust zionęło mu śmiercią, tak przynajmniej odczuwała ten okropny zapach Yoel. - ale że tak się wyrywasz… - pociągnął diabelstwo za włosy dalej, do łóżka, gdzie rzucił ją na miękki materac. Dziewczę wylądowało na brzuchu na skraju łoża, a po chwili usłyszała charakterystyczne darcie materiału. Bandyta rozdarł dół jej znoszonej kiecki i położył zimną dłoń na jej lewej nodze, chcąc ją nieco rozsunąć, by mieć pełne dojście tam, gdzie dotąd nikt nie docierał…


Krunio

Odejściu Neliona towarzyszyły lekko zdziwione miny. Cóż, zdarza się, gdy na odchodne bohater rzuca coś o kaczkach, tym samym całkiem zmieniając temat. Lydia natomiast miala otwarte usta, jakby chciała coś dodać, odpowiedzieć na pełne wyrzutów słowa białowłosego. Jego już jednak nie było, gdyż był prawie na dole wzgórza, spełniając zadanie mu powierzone.

Ostatnie zabudowania zostały za nim, gdy skręcił na południe, za mordercą, który zaskoczył Widelca. Zgodnie ze swoim planem zwolnił kroku, idąc udeptaną ścieżką ciągnącą się wzdłuż rzeki. Przed nim znajdował się śledzony, teoretycznie zdążający w stronę pól. Szli tak i szli cały czas, każdy swoim tempem. Zakapturzona postać oglądała się co jakiś czas za siebie niespokojnie, ale Nelion na szczęście na razie nie wzbudzał aż takich podejrzeń, by ten rzucił się przed siebie lub wręcz przeciwnie, w stronę półelfa. Na razie. W pewnym momencie mężczyzna skręcił w prawo, kierując się w stronę rzeki. Białowłosy widział, jak typek skacze po kamieniach wystających ponad wodę, będących w pewnym sensie naturalnym przejściem przez rzekę, przez którą normalnie trzeba byłoby brodzić co najmniej po klatkę piersiową. W pewnym momencie o mało nie wpadł do wody, ale zdołał utrzymać równowagę i przeszedł na drugi brzeg mocząc sobie zaledwie podeszwy butów. Popatrzył jeszcze z dwie sekundy na Neliona, obserwując, co ten w tej chwili robi, a gdy już się upewnił tego, co upewnić się chciał, ruszył przed siebie prosto między wysokie złote łany zboża.
Ostatnio zmieniony 15 sie 2016, 18:19 przez Ren, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

18
Wyruszyłem więc w chwale... czy jak tam reszta grupki odebrała mój komentarz o kaczce. Cóż... Ich wyrazy twarzy musiały być zapewne całkiem urocze. Walczyłem nawet przez chwile z pokusą odwrócenia głowy, jednak wyglądałoby to na tyle nieprofesjonalnie, że nie mogłem sobie na to pozwolić. Trzeba dbać o swój wizerunek jakikolwiek on by nie był.

Jegomość chyba mnie ignorował, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Nie uciekał, utrzymywał tempo... Znaczy zachowywał się jak na porządnego agenta-mordercę przystało. Ciekaw byłem, czy to z pozoru uważne zachowanie nie jest tylko przykrywką. No i w ogóle skąd ta pewność, że śledzony na pewno należy do tej wspaniałej grupy, którą mamy załatwić. Znaczy się zinwigilować... No teraz to chyba po prostu wymordować, skoro tak Szczerbatkiem się przejęli. Fakt - szkoda chłopaka, ale... To nie była moja wina. Przyznaję się: to oskarżenie bolało mnie o wiele bardziej, niż powinno. Przypomniało też dlaczego nie przywiązywałem się do żadnej z grup, które towarzyszyły mi w wędrówce. Po prostu... nie było warto. Po co cierpieć?

Przywdziałem maskę: lekki, kpiący uśmiech, starając się już nie myśleć o całej sprawie. Rychło w czas, bowiem przede mną coś właśnie zaczęło się dziać. Kapturek wskoczył na kamień znajdujący się w rzece i niczym zgrabna, ponętna łania przedostał się na drugi brzeg rzeki. Spojrzał jeszcze na mnie upewniając się czy nie robię tego co on...

Przystanąłem oczywiście, nie jakoś podejrzanie, bo spoglądałem otwarcie w jego stronę klepiąc się po kieszeniach. Udałem, że wyciągam zwitek papieru i wczytuję się w niego z uwagą. Z tej odległości nie rozpozna, że niczego w ręce nie miałem. Przeniosłem po chwili wzrok na niebo, obserwując położenie słońca, tak jak podróżni określają kierunek wędrówki. Znaczy się czas zmierzać na zachód, a że innej drogi nie było... Chyba nie zacznie uciekać, co?

Spokojnym krokiem, nie goniąc mordercy, skierowałem swe kroki tuz za nim, na kamienie. Przeskoczyłem na drugi brzeg rzeki, po czym tym razem przykucnąłem przy łanach zboża, poprawiając coś niby przy bucie. Po tym ruszyłem w złotą dzicz, udając się w delikatnie innym kierunku niż morderca, tak jakbym miał swój własny cel. Raźnym krokiem, lekko go nadganiając. Kapturka oczywiście obserwowałem kątem oka, za co należy podziękować widzeniu perspektywicznemu. A gdyby maluszek zaczął się pluć... coś wymyślę. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał mu wciskać miecza pod żebra.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

19
Mężczyzna, mimo że wciąż był tak samo niebezpieczny jak chwilę temu, nie przerażał już tak Yoel. Był człowiekiem, nie żywym trupem, a to zupełnie zmieniało postać rzeczy, prawda? Był śmiertelnikiem, mogła go zabić i zrobi to. Już się nie przejmowała jego nagością. Miewała męskich pacjentów, ciało ludzkie nie było dla niej widokiem obcym. Skupiła się na tym, żeby zdobyć broń, podnieść ją, zamachnąć się i... Cóż. Przeliczyła się już na początku planu, bo żelastwo było dużo cięższe, niż zakładała. A w cudzych rękach sprawiało wrażenie lekkiego jak piórko! Ale da radę, przecież wszystko będzie dobrze, ma przewagę bo bandzior jest w balii bezbronny a ona...

Nagle nią szarpnięto i dziewczyna zobaczyła tuż przed sobą mężczyznę, zanim jednak zdołała cokolwiek powiedzieć, czy zareagować, wymierzono jej cios w twarz tak, że upadła na kant komody. Z bólu zobaczyła wszystkie gwiazdy, ale pod dłonią poczuła coś małego i ostrego. Nie zastanawiała się, co to właściwie jest, ale chwyciła szkło w nadziei, że uda jej się je wykorzystać w dogodniejszej do ucieczki chwili. Za moment znów znalazła się w rękach bandziora, który ciągnąc za jej brązowe włosy wycisnął z jej błękitnych, przerażonych oczu kolejne łzy. Szkoda, że płacz nie odbierał Yoel ani trochę uroku. Nawet siarczysty strzał w policzek przywołał na jej bladą twarz dodatkowy róż... Czy warto było mieć taki urok? W tamtej chwili dziewczę oddałoby swój wdzięk i wszystkie te utarte, zawistne nosy rywalek, byle tylko wydostać się z tego miejsca.

To, jak na nią spojrzał sprawiło, że jej serce niemal stanęło, a gdy spojrzała w dół, ugięły się pod nią nogi. Nie, wcale nie z zachwytu. Męska gotowość była dla niej czymś zupełnie nowym i zupełnie nie pojmowała, jak coś tych rozmiarów miało się zmieścić gdziekolwiek. Przeczuwała ból, dużo nadchodzącego bólu i wcale nie chodziło o parzącą coraz silniej bransoletę. Chwilę później leżała już na łóżku, w dodatku na brzuchu, czyli w pozycji, z której nie miała najmniejszych szans się bronić, a potem...

- NIE...! - jej rozpaczliwy krzyk był krótki, urwany oraz naładowany całym tym śmiertelnym szokiem i przerażeniem, które właśnie czuła. Spróbowała się wyrwać i wyprostować, żeby jej ciało nie było tak wystawione na niełaskę mężczyzny. - P-proszę, jestem kapłanką Osureli, ściągniesz na siebie jej gniew!

Siłą nie mogła zdziałać nic, słowa były jej jedyną, acz również mizerną bronią. Była skrajnie zdesperowana, pragnęła przekonać mężczyznę, żeby jej nie krzywdził, szukając wszelkich argumentów, którymi mogłaby go zasypać. Nie wiedziała, czy cokolwiek osiągnie, ale więcej zrobić nie mogła, a przynajmniej zyska na czasie.

- J-jestem przydatna, nie musisz t-tego robić! Potrafię wiele rzeczy, znam się na zielarstwie, uleczę każdą ranę! Poza tym od dawna nie mogłam się umyć, mam s-straszny zapach, lepię się z brudu i... i na pewno jesteś zmęczony! I nie będę więcej przeszkadzać, p-przecież chciałeś wziąć kąpiel...! I-i b-będziesz m-mieć mokre ł-łóżko i...

Jej rozpaczliwe próby zostały w końcu stłumione przez szloch i łzy, które wartkim strumieniem popłynęły po jej twarzy. Była przerażona, w dodatku czuła się skrajnie żałosna i upokorzona. Nigdy wcześniej nie była zmuszona do przełknięcia swej dumy, stawiając na szali przetrwanie. To poniżenie było niemal nie do zniesienia, ale tak naprawdę była teraz gotowa na wszystko, byle oszczędzić sobie więcej cierpień fizycznych.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

20
Krunio

Uparcie powtarzane kłamstwo wkrótce może stać się prawdą.
Czy Nelion przyczynił się do śmierci Widelca? Na pewno nie bezpośrednio, ale jeśli spojrzeć na to z innej strony, szczególnie z tej, od której patrzyli jego towarzysze, pośrednio to przez niego głowa młodzieńca potoczyła się po deskach karczmy. A choć Nelion naprawdę nie czuł wyrzutów sumienia czy odpowiedzialności za jego śmierć, to inni tak to postrzegali. Nabijał się z niego, co ten przyjął niezbyt dobrze, to przez niego wyszedł... a potem, cóż, stał się martwym, bezgłowym ciałem.


Słońce stało się jedynie krwawą poświatą na zachodnim horyzoncie, która już teraz powoli zanikała, ustępując miejsca granatowi nocnego nieba. Pierwsze gwiazdy już migotały na nim, ustawiając się w konstelacje, z których co poniektórzy podobno potrafią wyczytywać przyszłość lub bardziej przyziemne rzeczy, jak chociażby pogodę. Lśniły już tam także oczy Hyurina, Mimbra – większy, czerwieniejący się oraz Zarul, zimny, błękitny, spoglądając na poczynania półelfa udającego podróżnego, spoglądającego właśnie na zachód, w stronę pól, gdzie zagłębiał się Kapturek. Nelion mógł wciąż go widzieć – łany zboża sięgały tamtemu do klatki piersiowej. Przedzierał się sprawnie i szybko, chcąc być już zapewne w swojej bezpiecznej kryjówce, razem z resztą bandy.

Skok przez kamienie wyszedł białowłosemu idealnie. Żadnego pośliźnięcia, zachwiania równowagi. Gdy Nelion poprawiał coś przy bucie, morderca zaczął się obracać, najwyraźniej zaczynając coś podejrzewać, czemu nie można było się przecież dziwić. Nie reagował jednak gwałtowniej, jedynie zwolnił nieco, co i rusz zerkając na wędrowca kątem oka. Gdy ten wkroczył w złote morze i zaczął przedzierać się przez nie, zbój jeszcze częściej zerkał w stronę Neliona, zmuszając go do zmiany kierunku. Podążał teraz na północny zachód, kątem oka obserwując zakapturzonego ktosia, z wzajemnością zresztą. I tak podążali, oddalając się od siebie coraz bardziej – białowłosy na bardziej na północ, bandyta na południe. W pewnym momencie skręcił gwałtownie w lewo, wychodząc z pól, podczas gdy Nelion również się zbliżał do ich końca, tylko w całkiem inną stronę. Może i uspokoił tym czujność mężczyzny, ale znacznie się od niego oddalił, powoli tracąc go z oczu...


Yołel

Mały, szklany odłamek z kielicha, który Yoel chwyciła, mając nadzieję na obronę ostrym przedmiotem, wbił się jej w dłoń, kalecząc ją. Już po króciutkiej chwili coś ciepłego poczęło spływać spomiędzy zaciśniętych palców, lecz czy młódka przejmowała się małym skaleczeniem w obliczu tragedii, która zaraz miała się wydarzyć? Wszakże ona zajmowała wszystkie jej myśli – diabelstwo w tej chwili było przerażone tym, co się z nią stanie, co ten podły człowiek o dwóch twarzach z nią zrobi. I to, jak będzie to bolało. A będzie bolało.

- To możesz przekazać tej swojej bogini moje najszczersze pozdrowienia – zaśmiał się okrutnie bandzior, przytrzymując mocniej wyrywającą się Yoel. Przysunął się bliżej dziewczyny, łapiąc ją oburącz i już chciał w nią wejść, już czuła to na sobie, gdy paplając od czapy, zaskoczyła gwałciciela. Ten zamarł, słysząc tekst o moczeniu łóżka. Na sekundę, dając jej iskierkę nadziei. Płonną, jak się okazało. Mruknął coś do siebie i gwałtownie, z dużym oporem wszedł w nią, wywołując u diabelstwa ogromny ból. Na początku było mu trudno – ciało dziewczyny za wszelką cenę nie chciało przyjąć jego męskości, zaciskając wszystkie dolne mięśnie, a co za tym idzie – utrudniając całe zadanie zarówno gwałconej, jak i gwałcącemu. Gwałconej, bo sprawiało jej to o wiele więcej cierpienia, a gwałcącemu, bo trudniej mu wszystko przychodziło. I w ten oto sposób Yoel straciła dziewictwo.

Mężczyzna zdołał przebić jej błonę dziewiczą po czym wbił się dalej, aby zaraz wycofać się, i znów wejść. Raz, drugi, trzeci... z czasem stało się to łatwiejsze, a jego ruchy nabrały swego rodzaju rytmu. Sapał co chwila, zaciskając swoje łapska na bladych pośladkach Yoel; w pewnym momencie chwycił ją za włosy, okręcając je wokół swojej ręki i ciągnąc za nie. Jego ruchy zaraz stały się szybsze, bardziej gwałtowne, wchodził głębiej w dziewuszkę. Potwór kipiał żądzą, rozkoszował się bólem i cierpieniem młodej, niewinnej dziewczyny. Pragnął, żeby krzyczała z bólu, żeby cierpiała, podniecało go to.

Magia pragnęła bronić swej pani. Nadgarstek palił niemiłosiernie, jakby ktoś przypalał jej skórę ogniem. Magiczny artefakt jednak spełniał swoją powinność i trzymał ten chaos w ryzach. Na razie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

21
To było głupie, wręcz idiotyczne, ale konieczne. Zwody, spojrzenia, czy inne pierdy. Kapturek właśnie opuszczał pole, z całkowicie innej strony niż ja. Na szczęście już zmierzchało, co znaczy że i on mnie nie będzie widział. Ryzykując trochę, a jak, bo co to za życie bez ryzyka (to tak, jakby gwałcić w zabezpieczeniu), sam wyszedłem z pola na płaski grunt ze swojej strony, po czym ruszyłem biegiem - na ugiętych kolanach - wzdłuż łanów, amortyzując każdy nawet najmniejszy dźwięk, w kierunku, którym morderca opuścił pole. Potem miałem zamiar pobawić się w chowanego - spokojne, za drzewkami.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

22
Bardzo prawdopodobnym było iż w swoim ponad dwudziestoletnim życiu Yoel wyobraziła sobie coś tego pokroju. Porwanie, przywódca bandytów, który koniecznie chciał ją posiąść. Ona z dumą mówiła, że nigdy mu nie ulegnie, a on (bardzo przystojny on) oczarowany niezłomnością jej ducha zakochiwał sie i darował wolność. Potem żyli sobie długo i szczęśliwie - on wzdychając do niej, a ona - nie zwracając na niego uwagi, w końcu była służką bogini, piękną i niedostępną, prawda?

Jej marzenia nijak miały się do rzeczywistości. Pomijając już wątpliwą urodę bandyty i jego jeszcze mniej prawdopodobne skłonności romantyczne, Yoel nie była taka silna, jak jej się wcześniej zdawało. Ot, mimo wcześniejszych silnych przekonań dała się złamać jeszcze zanim do czegokolwiek doszło. Bo jak inaczej nazwać tę gotowość zrobienia wszystkiego w zamian za litość? Czy to nie było żałosne? Jeśli oprych chciał ją zniszczyć, szło mu doskonale na wszystkich frontach.

Nawet nie poczuła, że jej skóra została przecięta. Tylko delikatne ciepło przepływające przez palce dało jej jakieś pojęcia, że z jej dłonią coś jest nie tak, ale nie zwróciła na to uwagi. Było to tak nikłe odczucie, że przy intensywności innych doznań zdawało się wręcz nie istnieć. Bransoleta paliła jej skórę żywym ogniem, czyniąc z magii narzędzie tortur, zamiast ochrony. Tak bardzo chciała w tamtej chwili stracić moc... Tak bardzo chciała się jej wyrzec, zepchnąć w najgłębsze czeluści swojego istnienia i nie dać jej więcej dojść do głosu. Tyle bólu. Tyle cierpienia przez jej własną moc. Oby przepadła raz na zawsze...

- Nie... Proszę nie... Nie chcę... - szeptała bezsilnie, gdy poczuła jak się do niej przysunął. Taka odsłonięta. Taka bezradna. Nie mogła zrobić nic, prawda? Nawet łzy już nie płynęły po jej policzkach, tylko zasychały na nich, tworząc delikatne, swędzące skorupki. Spierzchnięte, drżące usta i błędne, przymknięte oczy z nieobecnym spojrzeniem sprawiały wrażenie, jakby świadomość dziewczyny rozmyła się, zostawiając tylko pustą powłokę, którą było ciało.

Mimo wszystko dziewczynie nie było dane błogosławieństwo nieświadomości, bo chwila wahania mężczyzny szybko dobiegła końca. Oprawca przeszedł do tego, na co miał ochotę od samego początku, a Yoel... Cóż. Yoel własnie poznawała nowe wymiary cierpienia. Gdyby była chętna, albo chociaż odpowiednio przygotowana, wszystko byłoby dużo prostsze i mniej bolesne. Rozluźnione i wilgotne ciało przyjęło by mężczyznę bez problemów, a wszystko mogłoby nawet stać się przyjemne. Oczywiście ta teoria była daleka od rzeczywistości. Oprawca rozrywał zarówno ją, jak jej duszę, raz na zawsze zostawiając po sobie otwarta ranę, która nigdy nie miała się zabliźnić. Krzyczała. Krzyczała jak małe, krzywdzone dziecko, a jej własny głos nieznośnie wibrował w jej uszach.

Tak strasznie chciała przestać istnieć. Tak chciała opuścić swoje ciało, odwrócić się od niego i nie myśleć o katuszach, które własnie musiało znosić. Ale nie. Tkwiła w nim, a z każdym pchnięciem stawała się coraz bardziej zbrukana, nieczysta i mniej warta . Straciła to, co w rozumieniu wszystkich kapłanek i mieszkanek wioski miało niewyobrażalną wartość, już nigdy nie będzie cenna ani dla swojej bogini, ani dla mężczyzny, którego kiedyś mogłaby spotkać i pokochać. Została sprowadzona do roli przedmiotu, stała się zabawką w rekach ohydnego bandyty, który nie szanował żadnej świętości ani nie darzył jej choćby odrobiną szacunku. Mogłaby teraz zniknąć, rozpłynąć się w nicość, a dla świata nie miałoby to najmniejszego znaczenia...

I wtedy nastąpiła zmiana. Mężczyzna pociągnął ją za włosy przyciągając do siebie dziewczę, które w tym właśnie momencie pod wpływem impulsu zagotowało się z nienawiści. Chciała go zniszczyć, zabić, sprawić, by cierpiał tak jak ona. Trzymał ją, więc wiedziała, gdzie jest jego ręka. Była tak blisko, tak pięknie wystawiona, żeby ciąć. I to właśnie zrobiła. Drżąc z furii błyskawicznie uniosła uzbrojona w szkło, zakrwawioną dłoń i skierowała ją tam, gdzie spodziewała się zastać swój cel. Wyginając się w tył nabiła się mocniej na oprawcę, ale nie dbała o to. Chciała osiągnąć jedno - wbić odłamek w przedramię potwora i ciąć nim od nadgarstka, po samo zagłębienie łokcia. Nawet u takiego byka wewnętrzna część reki musiała być miękka i podatna na zranienia. Yoel chciała go zniszczyć, rozpruć mu żyły i skąpać go w jego własnej krwi. I zrobi to. Zabije go, choćby miała to być ostatnia czynność w jej życiu.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

23
Krunio

Obydwoje wyszli z pól – ścigany i ścigający, jednakże z dwóch innych stron. To uśpiło czujność mordercy, co nie znaczyło, że przestał się starać. Zaczął biec truchtem po wolnej, zielonej przestrzeni, na której drzewa niestety... nie występowały. Nelion nie widział tego, gdy pomykał wzdłuż złotych, szumiących uspokajająco w rytm delikatnego wiatru łanów. Musiał się zatrzymać przy granicy na kilka sekund, chcąc zapewne wymyślić coś innego, co pozwoliłoby mu dalej podążać za Kapturkiem. Niestety on cały czas się odwracał, wciąż będąc czujnym, aż w końcu jego wzrok padł na ciemny, bezkształtny zaraz prawdopodobnie coś teraz robiący, być może próbujący się ukryć. Zobaczył tylko cień, coś, co mu mignęło, nawet nie wiedział, co. Mogło to być zwierzę lub przywidzenie. Lecz to wystarczyło, by mężczyzna pierw przystanął i intensywnym wzrokiem począł się wpatrywać w granicę łanów, po czym odwrócił się i przyspieszył gwałtownie kroku, zaczynając biec, ni to sprintem, ni to truchtem, znowu jak na złość oddalając się od Neliona. Biegł teoretycznie w stronę majaczącego w oddali niewielkiego wzniesienia, na którym coś chyba było... budowla? Drzewa? Ruiny? Półelf widział to i mógł teraz zadecydować – idzie dalej, po szczerym polu, hasając po łączkach, czy zawraca i opowiada grupie, co też interesującego odkrył? Bo coś tam odkrył, jakby nie było... i jakby ktokolwiek go nie przyłapał, co w sumie się nie zdarzyło. Bo Kapturek przecież nie widział, kto czai się w polu... chyba.


Yołel


Mężczyzna owszem, z twarzy przystojny nie był, jej rysy były ostre, odpychające, tak jak tłuste, nieuczesane włosy, nieuporządkowana broda, brak jednego zęba w szczęce, podczas gdy reszta była żółta jak słoneczko świecące w środku dnia lub słoneczniki rosnące na łące. Łapy obłapiające jej tyłek były twarde i zdecydowanie za mocno ściskały w amoku, w jakim aktualnie był bandyta. Nieprzyzwyczajone do delikatności, tylko do rękojeści miecza, którym pewno władał lepiej niż kobiecym ciałem, brutalnie dotykały Yoel. Zaś jego męskość penetrująca jej wnętrze, zarezerwowane do tej pory przyszłemu kochankowi, pierwszemu, który tam powinien dotrzeć, z brutalnością godną podziwu zabierała jej niewinność. Cnotę. Czystość. Zostawiała ją zbrukaną, zniszczoną psychicznie i fizycznie.

Krzyk Yoel sprawiał, że brutal z większą ochotą wchodził w dziewczynę. Robił to szybciej, sapiąc co i rusz oraz pociągając ją za włosy. Jej ból sprawiał mu przyjemność, jej wrzask go napędzał, tak jak jej piękne, już nie tak czyste ciało, które go podniecało. On był przyzwyczajony do tego, że dostaje to, co chce. Był bandytą. Mógł to robić siłą i nikt go o to nie posądzał. Biedne dziewki, przypadkowe dziewczyny z traktu. Jego ofiary. Tym razem któraś z nich zdecydowała się na odważny krok i postanowiła przeciwstawić się swemu oprawcy.

Szkło się wbiło w dłoń Yoel, która kurczowo ją zaciskała, próbując uciec przed bólem. Krew płynęła czerwoną strużką po jej bladym przedramieniu. Diabelstwo, mając w dłoni ostry przedmiot, spróbowało swych sił w obronie własnej – poczuło, jak nabija się głębiej, ale czy to teraz miało jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się uczucie, jakim pałała dzieweczka w tej chwili. Nienawiść. To ona ją napędziła. Dlatego też młódka wykręciła się i wbiła szkło w przedramię osobnika, jadąc wyżej, aż do samego łokcia. Trafiła w miejsce usytuowane mniej więcej pośrodku, omijając ważniejsze żyły. Mężczyzna ryknął, ni to rozwścieczony, ni to z bólu, zabierając rękę i wyszarpując końcówkę szkła z dłoni Yoel. Nie wyszedł z niej, tylko w nagłym impulsie złapał za głowę i przyszpilił kapłankę do pościeli, uniemożliwiając jej tym samym oddychanie i poczynając ją dusić...

Takie króciutkie, ale akcja interakcja, zobaczycie niedługo xD

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

24
/po powrocie z emigracji

Yołel

Brutal nie przerywał stosunku, wciąż na siłę wdzierając się do wnętrza Yoel. Wchodził i wychodził, coraz mocniej raniąc dziewczynę, przy tym wciąż przyciskając jej twarz do łóżka i odcinając tym samym dopływ tlenu do płuc. Uczucie paniki zaczęło brać górę nad innymi emocjami kotłującymi się w niezwykłej panience i wkrótce zapanowało całkowicie nad jej ciałem. Jedynym, co w tym momencie chciała, było odrobinę powietrza, które mogłoby wpaść do jej płuc i nieco ją dotlenić. Niestety tak się nie stało, bo nacisk dłoni mężczyzny był zbyt silny i Yoel poczuła, jak jej świadomość odpływa. Wkrótce zapanowała całkowita ciemność, a dziewczyna zapadła w błogi stan, bez bólu i cierpienia.
*** Wraz z chwilą odzyskania świadomości Yoel miała wrażenie, że głowa zaraz jej wybuchnie. Wrażenie to było na tyle silne, że trudno było pomyśleć, iż dziewczyna umarła i znalazła się w zaświatach. Chyba, że za jej występek trafiła jakiegoś piekła, które właśnie zaczęło proces znęcania się nad dziewczyną. Brakowało tylko tutaj dusz z jej rodzinnej wioski jęczących i błagających o litość. Ktoś jednak tutaj był.

Czyjaś dłoń odgarniała długie włosy dziewczyny zalegające na jej twarzy, pieszcząc ją delikatnie. Yoel nie musiała się niczego obawiać, ponieważ dłoń ta definitywnie była kobieca, choć nieco zbyt szorstka. Gdy diabelstwo uchyliło oczy, mogło ujrzeć kogoś kucającego przy niej. Przez sekundę mogła pomyśleć, że to mężczyzna – wszystko przez czarne, ścięte krótko włosy opadające na jej twarz. Dopiero, gdy zwróciła uwagę na twarz, zrozumiała, że ma do czynienia z kobietą. Widząc przytomną dziewczynę, uśmiechnęła się pokrzepiająco. Yoel mogła ujrzeć jej piękne, złote oczy wpatrujące się w nią z troską. Chłopczyca wstała zaraz z kucek i diabelstwo mogło zobaczyć zaschniętą krew na jej czarnej koszuli oraz rękojeści wystające zza ramion tajemniczej osoby.

- Poczekaj chwilę, przyniosę ci coś do picia – powiedziała niskim, lekko zachrypniętym głosem i zniknęła za drewnianymi drzwiami. W tym czasie Yoel odzyskała resztki świadomości i mogła rozejrzeć się po otoczeniu. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, był fakt, że nie znajdowała się już pod ziemią. Wręcz przeciwnie, przez okno tuż przy jej łóżku, otwartym na oścież, widziała koronę jakiegoś drzewa. Słyszała też ćwierkanie ptaków i rozmowy jakichś ludzi, na zewnątrz oraz zdaje się piętro niżej. Sam pokój był skromnie umeblowany – prócz łóżka z niewygodnym siennikiem i kufra obok nie było tutaj nic innego. Pomieszczenie było małe i nieodparcie kojarzyło się z izbą karczemną, wykupywaną przez podróżnych.

Yoel czuła ból w dolnych partiach swojego ciała. Także na nadgarstkach miała ślady – nie tylko poparzony kawałek skóry, resztki po blokadzie magicznej, ale też coś, co wyglądało na odbicie powrozu. Dłoń, w której trzymała szkło, była owinięta bandażami. Sama dziewczyna przykryta była skórą, a pod głową miała miękką poduszkę. Najważniejszym było jednak to, że jej magia była... wolna. Nic jej nie przytrzymywało, nic nie blokowało jej przepływu. Yoel mogła zrobić, co tylko chciała, jeśli oczywiście starczy jej siły.

Po dłuższej chwili powróciła kobieta, która przywitała w świecie żywych diabelstwo. W dłoni niosła kubek, z którego coś parowało. Gdy zbliżyła się do kapłanki, ta mogła wyczuć intensywny zapach ziół bijący od płynu. Krótkowłosa postawiła naczynie na kufrze i z uśmiechem pomogła czarodziejce unieść się nieco na posłaniu. Potem podała jej do ręki kubek i powiedziała:

- Wypij, zwróci ci część sił – a po chwili namysłu dodała: - Jestem Lydia. A tobie jak na imię? - napar był bardzo gorący i parzył Yoel w język. W smaku był gorzki i wykrzywiał usta.


Kurczaczek

Wszechobecne światło zmuszało Neliona do mrużenia oczu. Niestety nic to nie pomagało, bo było ono tak silne, że przebijało się przez powieki i wręcz wypalało gałki białowłosego. Wkrótce stało się tak nieznośne, że mężczyzna zrobiłby wszystko, byle to się skończyło. I rzeczywiście, dosyć szybko jego życzenie zostało spełnione. Nelion stracił przytomność.
*** Obudził się... gdzieś. Głowa pulsowała mu niemiłosiernie i czuł się zmęczony. Wszystkie jego mięśnie były teraz bezużyteczne, a jedyne, na co ochotę miał młodzieniec, to zapadnięcie w dalszy sen. Niestety twarda ziemia, na której prawdopodobnie leżał skutecznie mu to uniemożliwiała, wbijając w jego ciało kamienie, które znajdowały się pod nim oraz będąc sama w sobie niewygodną i bardzo nieprzystosowaną do spania. Nie czuł natomiast swojego ekwipunku, w tym miecza, który teoretycznie powinien tkwić na jego plecach i w tym momencie uwierać, a także swojej sakiewki z oszczędnościami przeważnie wiszącej na jego szyi. Dlatego też trzeba było powziąć jakieś działania. Pierwsze zadziałały ciężkie niczym z ołowiu powieki, które uniósł półelf, by zobaczyć czyste, przetykane pojedynczymi cirrusami południowe niebo. Wysoko na nim widniała ciemna, poruszająca się plamka będąca zapewne jakimś drapieżnym ptakiem. Jak łatwo można było się domyślić, Nelion leżał tutaj co najmniej pół doby, jeśli nie więcej, uwzględniając suchość w ustach, pusty żołądek oraz rzadki, stosunkowo wolno rosnący elfi zarost. W tym momencie nic nie zrozumiał prócz tego, że to była wina dziwnego światła.

Leżąc tak na plecach i zbierając siły do wstania, białowłosy mógł przysiąc, że słyszy jakieś głosy, jakby dochodzące... spod ziemi? Być może jednak było to tylko przelotne wrażenie, bo wytężywszy słuch, niczego więcej nie usłyszał. W każdym razie trzeba było zacząć coś działać i słaby wciąż Nelion mógł się podnieść delikatnie i zebrać informacje o otoczeniu. Z tego, co pamiętał ostatnio, był na skraju pola, ale teraz... to nie było to samo miejsce, co sprzed utraty przytomności. Przede wszystkim, znajdował się w jakichś ruinach. Wokół niego były resztki ścian, głazy porozrzucane wszędzie oraz coś, co od razu przyciągnęło jego uwagę – mniej więcej na środku tego wszystkiego coś, co musiało być pod ziemią zawaliło się, tworząc mały lej, z którego wystawały drewniane elementy. I znowu czyjś głos usłyszał Nelion, tym razem gdzieś w pobliżu. Głos... znajomy. Ten sam, hipnotyzujący, władczy i pociągający. Należący do pewnej bardzo charyzmatycznej kobiety, którą było dane mu było spotkać całkiem niedawno z jego perspektywy czasowej. Do niej dołączył drugi głos, męski. Ten ton też mężczyzna kojarzył, choć nieco mniej. Domyślał się jednak, że to był krasnolud, obok którego siedział w karczmie. Obydwoje zdawali się być jeszcze kawałek stąd, poza zasięgiem wzroku Neliona, ale wystarczająco blisko, by ten mógł ich usłyszeć.

Wkrótce ich zobaczył. Aria szła przodem, taka, jaką ją zapamiętał. Tylko ubrania się zmieniły, na wygodniejsze spodnie, kozaki i koszulę, która oczywiście nie była dopięta na kilka guzików, czego w sumie można się było po niej spodziewać. Tuż za nią dreptał Durion, jak zwykle w pełnym rynsztunku. O czymś rozmawiali, ale przerwali, gdy zobaczyli uniesionego na łokciach Neliona, bladego jak sama śmierć, z podkrążonymi oczami oraz wyrazem zmęczenia na obliczu. Spokój na twarzy Arii został zastąpiony przez zdumienie, o reakcji brodacza już nie wspominając. Naraz podeszli do półelfa i kucnęli przy nim.

- Ale jak kurwa? Jeszcze wczoraj cię nie było! - powiedział wciąż zaskoczony Durion, wpatrując się w Neliona. Aria zachowała więcej zimnej krwi, choć i ona wydawała się być lekko wytrącona z równowagi. Dotknęła twarzy młodzieńca i zwróciła ją ku sobie, przyglądając się uważnie i świdrując go złotymi, hipnotyzującymi oczami.

- Co ty tutaj robisz? - spytała, wciąż oglądając białowłosego z różnych profili. - Myśleliśmy, że nie żyjesz...

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

25
Ból głowy, jakikolwiek by nie był, z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych rzeczy. Sytuacji nie zmieniłaby też naga panienka, siedząca na Tobie okrakiem, ani wizja jutrzejszego dnia bez bólu. Co gorsza żadnej z tych rzeczy (wybaczcie panienki) nie miałem, także jakiekolwiek otworzenie oczu, czy inne podniesienie się na łokciach, graniczyło z masochizmem. Takowym jednak nie byłem, więc moja decyzja dotycząca spokojnego leżenia na kamieniach nie powinna nikogo dziwić...

W momencie, gdy tak sobie odpoczywasz, przychodzą do głowy różne rzeczy. Zaczynając nawet od głupiego pytania skąd się tu wziąłem, po zastanawianie się nad dziwnymi snami z pobytu na wozie... Tylko, że ja nie byłem nigdzie na wozie, ani na barce, ani... Ech! Byłem taki zagubiony. Na domiar złego nie czułem też przyjemnego ciężaru na klatce piersiowej, ani nawet miecza na plecach. Wiecie... Jeśli leżycie na czymś długim, a nawet nieco szerokim, powinno wam się to wbijać tu i ówdzie, prawda? W moim przypadku chodziło o plecy, a tego jakże charakterystycznego kłucia, dobrze znanych mi kształtów klingi nie wyczuwałem. W takich właśnie chwilach, w umyśle każdego osobnika, zjawiają się czarne myśli i "rozganiacze" oscylujące od panien lekkich obyczajów, po męskie prącia z imionami bogów po drodze.

No nic... Wypadło chyba zorientować w jakiej sytuacji się znajduję. Otworzyłem więc oczy, o mało nie doprowadzając się do ślepoty. Serio! Jak można lubić Słońce dające po gałkach ocznych? Prosto w źrenicę, jakby złośliwie rechotało się, mówiąc: "Ha, ha! Dobrze Ci tak. Nie trzeba było się na mnie patrzeć. Chcesz jeszcze? A masz, promień Ci w oko, hehehe". Autentycznie - nienawidzę tego.

Zaraz jednak, gdy moja zdolność adaptacji zadziałała, mogłem ujrzeć piękne chmurki na błękitnym niebie. Co ciekawe, ostatnie co pamiętam, to strasznie jasne światło po zmierzchu (głupie słońce). Czyżbym został porwany i ograbiony? No, bo jak wyjaśnić inaczej te ruiny dookoła mnie (wcześniej w nich nie byłem), brak mojego ekwipunku, lej w ziemi i cholera wie co jeszcze...

- Sukinsyny - wycharczałem, myśląc do mieczu, za którym już tęskniłem. Jedyna pamiątka po ojcu stracona... Wierzcie, że nikt w tamtym momencie nie chciałby być w skórze tego, kto to ostrze podwędził. Chciałem takiego delikwenta powiesić za jaja, rozpalić pod nim ognisko, a następnie rozbujać patrząc jak przez to ogromne ognisko musi przelatywać głową. Nie to, bym miał jakieś szczególne skłonności do tortur, czy zemsty, ale... o tym może nieco innym razem. Wtedy po prostu chciałem mordować, choć o wiele bardziej zależało mi na pamiątce rodzinnej, jako że tej drugiej raczej zabrać mi nie mogli.

Jakie więc było moje zdziwienie, gdy usłyszałem znajomy głos. Głos jakże wspaniały i słodki. Głos, który rozpoznałbym wszędzie. Czarnulka. Zaraz potem dołączył Krasnal. Podbiegli do mnie i przykucnęli przy mnie, jakby nie dowierzali, że ja to ja... Albo jakbym potrzebował pierwszej pomocy, bo zemdlałem na konkursie na największego wiejskiego sukinkota.

- ...Ale już jestem. Ślepy chyba nie jesteś?- burknąłem zły do Duriona, podczas gdy Aria dotknęła mojej twarzy zwracając ją ku sobie. Jej oczy, tak hipnotyzujące, tak czarujące... To tego ta rozpięta koszula... Skubana wiedziała jak przyciągać uwagę i wykorzystywać najmniejszy nawet atut swojego ciała.

- Aktualnie wylęguję się na kamieniach, w jakiś ruinach - wypaliłem bez zastanowienia, a złość wyparowała natychmiastowo. - Jak widać sprawiasz, że nawet trupy wracają do życia. - Uśmiechnąłem się lekko, podziwiając jej wspaniałe oczy. Cóż... chyba mam na tym punkcie jakiś fetysz. Tytanicznym wysiłkiem odwróciłem wzrok, skupiając się na swoich myślach. Wiejscy chłopi pracujący na polu. Spoceni, brudni, śmierdzący, nieseksowni... Odraza... Nie myśl, o Arii... Burek zdechł, Burek zde... A nie. Nie zdechł.

- Co tu się stało? - zapytałem, przywdziewając maskę pewności siebie i nieco zmieniając temat na coś, co mogłem od nich wyciągnąć. - I czy nie widzieliście może mojego miecza... I takiego śmiesznego mieszka? - No, chyba mi go nie podwędzili, co?

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

26
Nie umarła - to była jedyna prawda, której w tym momencie Yoel mogła być pewna. Cały świat sprowadzał się teraz do rozsadzającego czaszkę bólu, na który dziewczyna zareagowała cichutkim jękiem. Co za koszmar... Ale... Co to? Ktoś dotykał jej twarzy! Czy to był ON? Skuliła się cała ze strachu i zadrżała leciutko. Dotyk tak jednoznacznie kojarzył jej się teraz z cierpieniem... Zapiekł ją policzek na wspomnienie pierwszego i jedynego ciosu, który pamiętała w całym swoim życiu, a którym uraczył ją pewien zarośnięty, śmierdzący bandzior. Ale... nie, to nie była męska dłoń. Co się stało? Otworzyła przestraszone, niebieskie oczy i spojrzała na wpatrującego się w nią osobnika.

To była kobieta. Yoel zrozumiała to dopiero po chwili, ale tak naprawdę w tym momencie nie liczyła się płeć istoty, tylko jej uśmiech. Taki miły, śliczny, ciepły... dziewczyna od razu poczuła się lepiej. A te oczy... półdemonica nigdy takich nie widziała. Miały kolor słońca i stanowiły definicję piękna o wiele pełniejszą, niż doskonałe kształty lub urokliwa twarz. To był wdzięk pochodzący z wnętrza, szczerość i prostota serca, dodatkowo podkreślane przez troskę, z która się przyglądała leżącej szatynce.

Odezwała się. Jej nagła wypowiedź była jedynym czynnikiem, który powstrzymał tęczówki diabelstwa przed bezwiedną zmianą koloru. Złoto objęło niebieskie spojrzenie zaledwie na moment, na ulotną chwilkę, którą można było zinterpretować jako przebłysk słońca, a nie faktyczną przemianę. Czarnowłosa opuściła pomieszczenie i cała magiczna otoczka zgasła. Świat znów był zwyczajny, a Yoel mogła spokojnie przeanalizować warunki, w których się znalazła. Okno. Po tygodniu tkwienia w zamknięciu nagle znów mogła oddychać świeżym powietrzem. Tu jakieś rozmowy, tam śpiew ptaków... no i leżała na łóżku z miękka poduszką!

Zachwycona podniosła się gwałtownie... a raczej spróbowała. Ból w podbrzuszu dał o sobie znać ze zwielokrotnioną siłą. Wtedy też zareagowała magia, która troskliwie zajęła się tym, co zrujnował bandzior. Magia? Naprawdę? Naprawdę już mogła nieskrępowanie działać? Świat był piękny. Dziewczyna położyła się z powrotem na sienniku i dała działać siłom wyższym, które odzyskały wolność i zabrały się do pracy pełną parą. Ból znikał, a delikatne mrowienie było jedynym odczuwalnym znakiem leczenia. Ależ była zmęczona... Przez ogólne wyczerpanie czary stały się przytłaczającym wysiłkiem, ale mimo tego udało jej się zaleczyć wszystkie większe wewnętrzne obrażenia i ten nieznośny ból głowy.

Wróciła czarnowłosa i pomogła jej usiąść. Wypić to? Cóż. Yoel poczuła, że wypiłaby wszystko, co by jej podała ta dziewczyna, nawet jeśli wyglądałoby to jak rozgotowane owcze bobki. A nie było tak źle. Pachniał ziołami, wygląd tez nie był tragiczny... Ugh... Ale ohydny... I gorący. No ale to, co ona sama dawała pacjentom w Wioseczce tez takie bywało...

- Edel - powiedziała Yo. To nie było jej prawdziwe imię, ale już kiedyś się takim przedstawiała. Właściwie to było jej wszystko jedno, jak ją ktoś nazywał, w końcu nikogo nie poznawała na stałe. Chwilkę milczała, a potem spytała niepewnie. - Co się stało?
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

27
Yołel

Oczy kobiety rzeczywiście były piękne. Koloru ciemnego miodu lub piwa, emanowały ciepłem i życzliwością, prawdziwą troską o młodą dziewczynę. W dodatku miała taki ujmujący uśmiech, lekko zawadiacki, podkreślający sposób bycia Lydii, a jednak mający coś takiego w sobie, co sprawiało, że był naprawdę śliczny i zajmujący nawet bardziej od oczu. Yoel mogła także zauważyć, że choć kobieta nosiła się jak mężczyzna – ubrania, włosy luźno opadające na czoło i lekko rozczochrane, ścięte do karku niechlujnie, w dodatku jej profesja, którą można było wnioskować po krwi na koszuli oraz ostrzach na plecach, to jednocześnie miała w sobie coś niesamowicie przyciągającego. Być może to niedbałe ruchy, podczas których nie starała się nawet udawać, że ma w sobie typowo kobiecą grację, a może to bijąca od niej prostolinijność... w każdym razie Yoel miała dziwne wrażenie, że może jej zaufać, że Lydia jest dobrą osobą, szczerą, a na dodatek na swój sposób piękną.

Magia rzeczywiście zaczęła robić swoje. Nieśmiało wydobywała się z głębi magicznej części jestestwa dziewczyny, tej demoniej rzecz jasna, i zaczęła proces leczenia wszystkiego, co zostało nadszarpnięte. Niestety z powodu braku sił nie mogła pozwolić sobie na wiele. Jednakże ból dolnych partii ciała oraz ten głowy lekko zelżał. Jeszcze trochę diabelstwo się pokuruje, a raz dwa dojdzie do siebie. Na razie musiało się zadowolić powierzchownym opatrzeniem ran oraz opuszczeniem kolejnych pokładów sił, przez co Yoel poczuła się śpiąca, a przecież przed chwilą się obudziła.

Napar oparzył język kapłanki, nie pozwalając jej wypić tego specyfiku. Smak miał jednak na tyle mocny, że od razu mogła stwierdzić, że nie będzie to za dobre. Przypomniała sobie wtedy, że to, co podawała swoim pacjentom także nie należało do najsmaczniejszych, a przecież miało lecznicze działanie. Do powolnego siorbania z kubka zachęcił Yoel fakt, że podała to... Lydia. Charyzma tej kobiety najwyraźniej mocno oddziaływała na delikatną panienkę leżącą w łóżku, kompletnie wyczerpaną nie wiadomo w sumie czym. Mimo tego długo nie musiała czekać na rozwiązanie tej tajemnicy. Złotooka postanowiła odpowiedzieć na jej pytanie, uprzednio ciężko westchnąwszy.

- My również chcielibyśmy wiedzieć, Edel. Sądziliśmy, że jeśli się obudzisz, to nam to opowiesz. Jakim cudem na przykład pojawiłaś się znikąd na ścieżce, nieprzytomna i cała w swojej krwi? - tutaj zerknęła mimowolnie na podbrzusze Yoel, z wyraźnym współczuciem na twarzy. - Właśnie... jak się czujesz? - jej pytanie było bardzo sugestywne. Wyraźnie chodziło jej o niedawny gwałt na ciele diabelstwa, choć wprost tego nie powiedziała. Tylko mimika jej twarzy, zmartwienie, wspomniane wyżej współczucie oraz swego rodzaju złość, może na tego, kto to jej zrobił, zdradzała, że pyta o to właśnie zdarzenie.


Kurczaczek

Nic się Nelionowi prócz kamieni nie wbijało w plecy, co było naprawdę złą oznaką. Ciężaru na piersi, gdzie powinny siedzieć sobie grzecznie pieniążki również nie czuł. To pozwalało mu wydedukować niczym najlepszemu z herbiańskich detektywów, że ktoś go okradł. Tylko kto? Nikt w tym momencie nie chciałby być w skórze bezimiennego złodzieja, jeśli oczywiście znałby myśli Neliona. Mord to za mało. Ktoś śmiał dotknąć jego miecza, ojcowskiego miecza, rzeczy, której nikt prócz białowłosego nie powinien dotykać. A co dopiero używać! Karygodny występek, dla którego można posunąć się do tortur. Wizje w głowie Neliona były naprawdę piękne, lecz powinien się cieszyć, że nikt prócz niego ich nie zna.
Słońce rzeczywiście kolokwialnie to ujmując – jebało go w oczy. Po jakimś czasie chłopak przyzwyczaił się do tego i mógł zobaczyć, że znalazł się w przysłowiowej dupie. Na świeżym powietrzu, kilka dni później po utracie świadomości. Nie dość, że był bardzo głodny, to suszyło go. Czuł się wręcz odwodniony, co wraz z innymi czynnikami świadczyło, że sobie tutaj długo leżał. Znaczy, nie tutaj, sądząc po słowach krasnoluda, któremu jak zwykle odpowiedział wrednie, na co ten się skrzywił. Nelion zdecydowanie powinien bardziej zważać na swoje słowa, co bardzo ładnie ujął Durion w odpowiedzi na kąśliwą wypowiedź białowłosego.

- Powinieneś bardziej zważać na swoje słowa. W końcu ich pożałujesz – burknął, jakby lekko zniesmaczony wypowiedzią młodego mężczyzny. Możliwe, że chodziło mu o to, że obwiniał go o śmierć tego chłopaczka, Widelca. W tym czasie Aria zwróciła twarz mężczyzny ku sobie, aby ten na dobry początek dnia mógł podziwiać widoki, jakie mu zaserwowała. Koszula ukazywała skrawek jej biustu, który kusił bez względu na to, jak mało zostało go udostępnionego – zresztą, kobieta nie musiała wiele odsłaniać, by zwrócić na siebie uwagę. Doskonale wiedziała, że tutaj zwiąże, tam zostawi nieco luzu, a wszyscy będą jej. W tym momencie Nelion zwrócił także uwagę na jej zapach. Wdychał go, czując, jak wręcz kręci mu się w głowie od niego. Był on kwintesencją tego, co białowłosy kochał wdychać, co wręcz go podniecało. Aria pachniała jego ulubioną mieszanką, co zapewne nie mogło być czystym przypadkiem. Na razie jednak jego uwaga była zaprzątnięta tą istotą na tyle, że trudno było mu myśleć o czymś innym, szczególnie, gdy spoglądał w jej oczy. One tak bardzo wciągały, tak trudno było mu oderwać od nich wzrok...

Delikatny uśmiech zabłądził na jej anielskiej twarzy, gdy białowłosy rzucił swoim tekstem. Krasnolud widząc, jaką uwagę Aria skupia na Nelionie, skrzywił się. Podał mu bukłak, w którym jak się okazało, było wino. Spojrzał przy tym na niego ze współczuciem, zmieniając jakby swoje nastawienie względem pólelfa. Jakby rozumiał, co się z nim dzieje w bliskim otoczeniu czarnulki. Jakby i jego dosięgła jej klątwa. Odchrząknął zaraz i odpowiedział na zadane pytanie.

- Słuchaj białowłosy. Byliśmy tu wczoraj i przedwczoraj i przed przedwczoraj, jak wszystko jebło, ale ciebie tutaj nie widzieliśmy. Tym bardziej twojego miecza i jakiegoś śmiesznego mieszka. Dopiero co tutaj przyszliśmy – w środku było wino, co do tego Nelion nie miał najmniejszych wątpliwości. Nie pachniało pierwszymi lepszymi szczynami i tym bardziej tak nie smakowało.

- Gdzie byłeś te kilka dni, odkąd cię wysłaliśmy na zwiady? - spytała czarnulka, tonem nieco podejrzliwym, choć na jego dźwięk szermierz jakby mimowolnie odwrócił głowę i zapragnął odpowiedzieć wyczerpująco. Podkreślając, zapragnął, ale coś mu mówiło, że to nie jest jego pragnienie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

28
W głowie wciąż mi łupało, tak jakby sto małych, krasnoludzkich górników w środku próbowało przebić się przez moją czaszkę. Potrzebowałbym chyba kilku beczek gorzały, by ich uciszyć, jeśli oczywiście gdzieś w ćwiartce pierwszej, nie zaliczyłbym permanentnego zgonu.
Bo że wódę można przedawkować, chyba nie trzeba wspominać?

Leżałem więc podparty na przedramionach, a Krasnal jak zwykle musiał się pobulwersować. Wydawało mi się, że za mną nie przepada, choć sprawa mogła być związana ze śmiercią Szczerbatka. Cóż... Jedyne pocieszenie, że jesteśmy ze sobą związani tylko na jedno zlecenie. Co potem? Zobaczymy.

Ciężko stwierdzić co chciałem robić w przyszłości. Podróżować - prawda, ale to nie to samo co doskonale sprecyzowane plany podbicia serca wiejskiej piękności, czy też obalenie wielkiego tyrana, zyskując tym samym poklask u szarego tłumu (darmowa wyżerka gwarantowana).
Zignorowałem więc Duriona i swoje myśli, a całą swoją uwagę skupiłem na Czarnulce.

Zapachniało od niej świeżymi pędami sosny. Lekki, przyjemny, leśny zapach, z którym mam pewne przyjemne skojarzenia. Może kiedyś o tym wspomnę, teraz jednak mogą być tu dzieci... Wracając jednak do sedna sprawy, zaczęło mnie wtedy zastanawiać, jakim to cudem trafiła w ten zapach. Choć przyznaję, że ciężko było się skupić, gdy tak zmysłowo ułożyła swoje czerwone usta, nachylając się przy mnie i nawet lekko uśmiechając, całkowicie inaczej niż karczmie. To była bardziej... naturalne? No i oczywiście niesamowicie rozbrajające. Och, czego bym dla niej nie zrobił! Pożar, las płonie, woda, dyzo wody. Tłuste wiejskie chłopy z mokrymi podkoszulkami, gaszą las. Odwróciłem głowę.

- I tak tutaj chodzicie codziennie? Tak w ogóle, co to za ruiny? - zapytałem ponownie po słowach Krasnala, z wdzięcznością przyjmując manierkę z winem. Jak się potem okazało - bardzo dobrym winem. Ukłony się należą i jakieś gratulacje. Wtedy właśnie odezwała się Aria. Głowa sama powróciła do jej oczu, jakby nie z mojej woli. Coś dziwnego... Chciałem odpowiedzieć na jej pytanie, ale... wiem, że wcale tego robić nie chciałem. Przyjemniej nie wyczerpująco, bo sam za wiele nie wiedziałem.

- Przestań - warknąłem do niej, rozpoznając co się stało. Już raz miałem z taką do czynienia. Rzuciła urok, ledwo rozpoznawalny. Manipulowała mną... Zdzierżę wiele, bo od marudzącego człowieka, po problemy gastryczne starszych ludzi, ale nie manipulację... Nawet, gdy manipulatorką jest zniewalająca piękność. W tamtym momencie już wiedziałem skąd to spojrzenie pełne współczucia u Krasnoluda, czy też dlaczego Tępuś tak się zachowywał. Baran! Dlaczego szybciej się nie zorientowałem?

- Nic nie wiem. Śledziłem tego gościa, a potem zemdlałem. Pamiętam tylko światło... - wycedziłem przez zęby, zły na nią i w sumie tez na siebie, że tak łatwo się ugiąłem. Chociaż urok przestał działać. Kwestię snu zbagatelizowałem. Byłem pewien, że nie będzie tym zainteresowana. Pociągnąłem jeszcze łyk z manierki, odwracając głowę i rozglądając się wokół. Wszystko byle nie patrzeć na tą podstępną... Uch... Zaminusowała... Często mi się to nie zdarza, ale chciałem by była jak najdalej ode mnie.

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

29
Poczuła przypływ zmęczenia. Uleczyła tyle ile się dało i w zasadzie miała już na dzisiaj dość. Zabawne to i tragiczne, w końcu dopiero się obudziła... Cofnęła odruchowo głowę, gdy napar poparzył jej język. Ależ to gorące... Ale trzeba. Lydia na pewno nie dałaby jej nic złego. To musi pomóc. Chyba nawet rozpoznawała zastosowane zioła... A może jej się wydawało. Ah jak jej było słabo...

- Na ścieżce...? - dziewczyna przerwała na moment siorbanie. Nie miała pojęcia co się wydarzyło, że znalazła się w tym pokoju, jednak ostatnie jej wspomnienie z całą pewnością było dalekie od ścieżki. - Wieźli mnie w wozie... nie wiem jak długo... chyba setki lat. I wrzucili do dziury... Wszędzie byli martwi ludzie. Żywe trupy... I... i był on... ale zdjął ten naszyjnik i już nie byl trupem... to człowiek... to był człowiek! a p-potem...

Kubek zatrząsł się wraz z jej dłońmi, niemal rozlewając gorącą ciecz. Od wspomnień zacisnęło się jej gardło i ciężko było stwierdzić, czy to gra światła, czy rzeczywiście jej włosy lekko poszarzały. Yoel zamknęła powieki, tłumiąc łzy rozpaczy i złości, które cisnęły się jej do oczu. Taka bezsilna. Taka poniżona. Jak bardzo chciała, żeby za to zapłacił, jak bardzo chciała go zniszczyć, rozszarpać na strzępy, spopielić i rozrzucić na wszystkie strony świata...

- To było pod ziemią. Nie miałam powietrza, przydusił mnie do łóżka. Był wszędzie, nie mogłam się go pozbyć... nie mogłam złapać powietrza, nie mogłam oddychać, nie mogłam...! - zaczęła szybko wyrzucać z siebie słowa, aż w końcu urwała, łapiąc gwałtownie powietrze i otwierając oczy. Po policzkach spływały jej łzy, ale zdawało się, że dziewczyna nawet o tym nie wie. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, zupełnie nieruchoma, pogrążona w koszmarze wspomnień.
Spoiler:

Re: Wieś Złotnica i jej okolice

30
Yołel

Z każdym słowem, jakie Yoel wypowiadała, oczy Lydii się rozszerzały, a wyraz zrozumienia zaczął gościć na jej twarzy, jakby wiedziała, o czym dziewczyna mówi. Równo z nim pojawiał się szok i litość dla kapłanki. Kobieta nawet nie zauważyła, jak zmienia się kolor jej włosów, zbyt zaaferowana stanem dziewczyny. Zaraz też jedną dłoń położyła na zaciśniętych na kubku rękach Yoel, a drugą dotknęła jej twarzy, ścierając łzy pieszczotliwym gestem.

- Już już. Jesteś już bezpieczna – delikatnie zabrała jej naczynie i odstawiła, po czym przytuliła diabelstwo i zaczęła głaskać je po włosach w uspokajającej intencji. Lydia zdawała się rozumieć dziewczynę doskonale, a przynajmniej ona odnosiła takie wrażenie. Tuląc się do niej, Yoel wyczuła swój ulubiony zapach, mieszankę, która napawała ją spokojem, a wręcz... podniecała, bardzo delikatnie, zważając na stan, w jakim się znajdowała. Było to bardzo miłe uczucie i kapłanka chciała tak trwać w nieskończoność. Było jej dobrze w ramionach wojowniczki.


Kurczaczek

- Ruiny jakiegoś starego zamczyska, nikt z tutejszych nie zna nawet jego nazwy – odpowiedział krasnolud, rozglądając się wokół, aż jego wzrok spoczął na dziurze w ziemi. Wyglądała ona, jakby jakaś duża, podziemna konstrukcja zapadła się, w dodatku całkiem niedawno. - W wielkim skrócie coś tu mocno jebnęło, zabijając prawdopodobnie wszystkich, którzy tutaj siedzieli. Znaczy bandytów. Problem rozwiązał się sam.

A skoro problem się rozwiązał, tak też Neliona nic tutaj nie trzymało. Może prócz braku jego ekwipunku. I Arii, która była tak piękna i tak pociągająca, że aż żal było odjeżdżać, nie napatrzywszy się pierw na nią. A patrzeć można było nieskończoność. Wtem... stała się rzecz doprawdy niesłychana. Wola Neliona oparła się mocy kobiety. Z niemałym trudem, lecz młodzieniec zdołał wyczuć manipulację jego umysłem oraz ciałem. Jego reakcja była natychmiastowa. Nagła oschłość, łatwo wyczuwalna złość w głosie... Czarnulka spojrzała z nieukrywanym zaskoczeniem na półelfa. Dłoń do tej pory dotykająca jego twarzy cofnęła się, jakby jej właścicielka została czymś urażona. Jasnozłote oczy spoczęły na Nelionie, uważnie go świdrując, próbując przejrzeć na wylot, zobaczyć, co jest w nim specjalnego, co pozwoliło mu się oprzeć urokowi Arii. Widać było, że nie jest ona przyzwyczajona do takich sytuacji. Brała, co chciała i nigdy nie słyszała odmowy. Aż do dzisiaj.

- Pamiętasz... zniknąłeś coś koło tydzień temu – sapnął zdumiony Durion. Zerknął na czarnowłosą, lecz ta jakby nagle straciła zainteresowanie całą tą sytuacją. Wstała z kucek i z jeszcze większym chłodem niż dotychczas popatrzyła na Neliona. Jej zachowanie było... ostentacyjne. W tym momencie zachowała się jak obrażona o byle co smarkula – ta tutaj postanowiła natomiast zgrywać całkowicie obojętną oraz udawać, że nie dotknął jej brak reakcji ze strony białowłosego. Krasnolud zaś popatrywał na niego z większą niż dotychczas ciekawością, zapewne wywołaną faktem, iż ten dokonał... niemożliwego? Tak to wszystko wyglądało. - Ej Aria, a może to się wiąże ze sobą? Wiesz, najpierw ta zgwałcona panienka kilka godzin temu, teraz białowłosy. Nie sądzisz, że czymś tu śmierdzi?

- Nie wiem – rzuciła przez ramię rozmówczyni, podchodząc na skraj leju. - W wiosce o tym pomyślimy.

- Dasz radę wstać i iść? - spytał mężczyzna. Aktualnie Nelion niespecjalnie czuł się na siłach, aby w ogóle usiąść na tyłku, a co dopiero przemierzenie sporej odległości. Wygląda na to, że coś będzie trzeba wymyślić...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”