Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

16
Hamon wyjrzał przez okno. Wiał porywisty wiatr. Na głównym placu we wsi jakiś człek z któregoś z większych miast usilnie próbował sprzedawać używane ubrania, ale nikt się nim nie interesował. Uzdrowiciel obserwował, jakże to w pośpiechu zbiera do niewielkiego wozu pudełka z bielizną. Wyglądała na nową. Koronka i jedwabie, pewnikiem skradzione z któregoś z tych wielkich sklepów - bo jaki handlarzyna sprzedawałby coś takiego we wsi. Sprzedawca zebrał cały towar, przywiązał worki sznurem do drucianego kosza rozpaczliwie uczepionego drewnianych desek wozu, i ruszył przed siebie. Możliwe, że do następnej osady, albo i z powrotem do miasta. Diabli go wiedzą.
Stary pszczelarz, co to umarł ze trzy wiosny temu mówił kiedyś Hamonowi, że te kramy ubrań przywodzą mu na myśl stosy rzeczy, co to je widział kiedyś w Oros, w jakim dziwnym sklepie. "Za wielką szybą leżały całe góry powykrzywianych butów, swetrów i płaszczy. Dla dziwaków z miasta, wiesz pan". Felczer obawiał się, że współpraca z czarodziejską kawką wepchnie go w łapska owych miastowych dziwadeł. Wieś to wieś, tutaj zazwyczaj wszystko jest boleśnie oczywiste.

— Wybacz, nie znam się na tym całym zmiennictwie — burknął Hamon. — Jeno najpierwiej myślę, że i tak trza cię odczarować.
Hamon w skupieniu wysłuchał propozycji Ishtalli. Wiedział już, że czarodziejka nie rzuca słów na wiatr - jest kimś, kto pewnie bez skrupułów wykorzystuje magię do własnych celów. Hamon nielubiący magii, używa jej na co dzień, a teraz zawiera pakt z czarodziejką. Oh, gdyby ironia mogła klaskać!
— Wolałbym żebyśmy kogoś znaleźli, no, do tej przeklętej pieczęci — wskazał palcem na skrzydło. — Sam jeden raczej tego nie usunę. Myślę, że trza się wybrać do miasta. Jednakowoż to ryzykowane. Pewnie nie mniej niż toto mroczne przywoływanie.
Było mu zimno, choć nie z powodu temperatury a wewnętrznego niepokoju. Zazwyczaj nie był zbyt wrażliwy na takie dziwy. Mimo to jak zaczarowany nie ruszał się z miejsca. Spojrzał na kawkę.
— Kiedy możemy odprawić rytuał i czego potrzeba? — zapytał, nienaturalnie szybko wypowiadając słowa.
Hamon poczuł nagły smutek. Kiedyś pewna kobieta powiedziała mu, że płakać chodzi tylko nad rzekę. Nigdy w domu, nie przy ludziach, no chyba że z bezsilnej złości, ale wtedy to tylko z głową pod kocem! Prawdziwy smutek lepiej było zostawić przepływającej wodzie. Opowiadała jak to rzucała na powierzchnię patyki i liście, patrząc, jak znikają gdzieś hen daleko. I że to niby razem z nimi odpływały jej problemy. Magia podobieństw - tak to nazywała. Może to była matka? Albo Iva. Nie pamiętał - a to jedynie spotęgowało jego niewytłumaczalny smutek. Odpływy i przypływy, taka już natura wody.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

17
Najpierw usłyszeli zza okna pobrzękiwanie małych dzwoneczków i paciorków na wietrze, później dopiero wypatrzyli jej czarną suknię, co powiewała jak skrzydła.

Chuda, wysoka, w kir odziana, byłaby chyba rodzoną córką Usala, gdyby tylko ów postanowił zostać ojcem. Szła poprzez wiejski placyk, a kogo zaczepiła, do kogo przemówiła, kogo złapała za ramię i komu popatrzyła w oczy, ten kulił się lękliwie. Handlarzyna sprzedający koronki i jedwabie przystanął, by zamienić z nią kilka słów - a zaraz potem uciekł, aż się za nim i jego wózkiem podniósł obłok kurzu. Psy zawyły i pouciekały z podkulonymi ogonami, baby też zawyły i pochowały się w chatach. Plac opustoszał.

Ciemne chmury gnały po niebie jakby oszalałe, jakby przelęknione - i mimo dziennej pory nagle zrobiło się tak, jakby miał lada chwila zapaść zmrok. Cień jakowyś padł na zagrody, strzęp chłodnej mgły wysączył się z ziemi, a z drzew posypało się kilka suchych liści.

Wicher plątał jej włosy, długie po kolana, czarniejsze od sadzy, ozdobione niebieskimi piórkami z sójczego skrzydła.

Zmierzała prosto ku hamonowej chacie, a guślarzowi z każdą chwilą robiło się zimniej i zimniej. Każdemu ruchowi kobiety towarzyszyło ciche pobrzękiwanie - miała obszyty dzwoneczkami szal, kilka sznurów koralików na szyi i drewniane, malowane bransolety na nadgarstkach. Wreszcie stanęła u okienka i zastukała we framugę. Zajaśniały dwie zielone błyskawice oczu i z czarnego huraganu włosów wyłoniło się śniade lico o dziwnie niepokojących rysach - ni to dziecięcych, ni to starczych, ni to szlachetnych, ni to szalonych. Małą kawką aż zatrzęsła pewność, że gdzieś już widziała tę twarz i postać.

- Otwórzcie! - zażądała nerwowym tonem kobieta, znów stukając w okienko. - Wicher zerwał się taki straszny... Wpuśćcie pod dach biedną tułaczkę.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

18
Potrzebujemy księżyca w pełni, przynajmniej jednego — nakreśliła odpowiednią porę czarownica. — Startego na proch rogu jednorożca, świeżo poronionego płodu, wiaderka napełnionego krwią menstrualną dziewicy oraz samej dziewicy, poćwiartowana wcześniej nada się najlepiej i oszczędzi nam roboty przy składaniu ofiary. — Wiedźma pozwoliła sobie co nieco, wyczuwając uprzedzenia Hamona w stosunku do „jej” konfraterii oraz wyższej magii. Zaskoczyła ją jego spontaniczna propozycja odczarowania zmiennokształtnej w pierwszej kolejności oraz nagła melancholia, którą potem dostrzegła w jego oczach. Niefrasobliwie schowała czarny łebek pod skrzydłem dla niepoznaki, porządkując piórka. — Nie martw się. Jeśliś swojski guślarz, a nie dziad jarmarczny z prosem w butach, to nie będzie trzeba nawet chodzić po straganach za składnikami...

Przerwało jej pojawienie się kobiety za oknem, które czarodziejka-kawka niewyjaśnienie przeczuła tuż, tuż, nim rozległo się stukanie w okiennicę. Zerknęła oczami niczym koraliki na niewyraźną, lecz tajemniczo znajomą figurę na zewnątrz i niezdarnie podfrunęła na ramię uzdrowiciela.

Kraknęła nerwowo. — Ukryj fetysz, póki co. Jeśli wygadasz mnie bez potrzeby, zadziobię cię.

Zgodnie z powszechnym prawem gościnności, Isthalla nigdy nie ufała nikomu, kto się zjawiał niespodziewanie i prosił u azyl u progu domu. Bez znaczenia, czyjego.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

19
Hamon znalazł się przy Ishtalli niczym szeleszczący cień. Jedną ręką zgarnął leżący nieopodal fetysz, natychmiast chowając go w połach ubrania. Uzdrowiciel doceniał uszczypliwość czarodziejki - sam nigdy nie stronił od ironii. Ponoć dobrze robiła na wątrobę! Z okna domu wyraźnie dostrzegał dziwną kobietę. Postać stojąca w ogrodzie felczera obserwowała go teraz z wymalowanym na twarzy błaganiem.
Dawno temu Hamon lubił leżeć i patrzyć przed zaśnięciem na drzewa we wsi. Latem czuł się niczym królewicz pilnowany przez osobistą gwardię. W przypadku Rozłogi strażnikami były wysokie kasztanowce nachylające się nad oknami. Jednakowoż tym razem Hamon odczuwał, że kolejna nieznajoma, tym razem bez widocznego upierzenia, potrafiłaby obejść każdą straż. Sam nie był pewnym, skąd owe myśli przyszły do jego głowy.
Tak naprawdę zazwyczaj nie miał ochoty z nikim się spotykać. Nawet chęć pozyskania książek albo kupna koniecznych składników rzadko mogła go zmotywować. Częstokroć wracał do domu i zaparzał sobie nielichy kubek ziół. Suszona mięta oraz szałwia z dodatkiem miodu przypominały smakiem lato. Siadywał przy palenisku i wyczekiwał kiedy do jego drzwi zapuka ktoś-w-niesłychanej-potrzebie.

Druga już dzisiaj nieoczekiwania wizyta uświadamiała Hamonowi, że kimkolwiek była podzwaniająca szalem niewiasta nie chciał mieć z nią wiele wspólnego. Może to jaka oszustka, magiczka, czy jaki sprytny demon. A jednak im bardziej starał się odpędzić od siebie myśli, kusząco szepczące o wygnaniu jej precz, tym chętniej dopuszczał możliwość zaproszenia kobiety do izby.
— Kim ty jesteś, co, droga nieznajoma? — powiedział Hamon otwierając niepewnie drzwi.
Mężczyzna naumyślnie zignorował Ishtallę, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. W końcu nie na co dzień rozmawiał z kawkami! Prędzej ze zwykłą, wiejską kokoszką!

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

20
Czarne szaty wędrowniczki pachniały dymem ognisk, kadzidłami, goździkami i szałwią. Znów dmuchnął wicher, zadźwięczały paciorki i dzwonki, a z kasztanowca spadło kilka zielonych kolczastych kulek, donośnie stukając o dach. Zielenią niedojrzałych kasztanowych łupin jarzyły się też oczy stojącej w progu niewiasty. Oczy, których wyrazu Hamon jakoś nie mógł do końca jednoznacznie rozszyfrować.

- Jestem tą, która przybywa przeprowadzić cię na drugą stronę, staruszku. Jestem Ostatnią Przewodniczką i Ostatnią Nadzieją. Jestem tą, na którą wszyscy czekacie latami, a na imię mi Śmierć! - oznajmiła złowieszczo kobieta. A po dramatycznej pauzie parsknęła śmiechem. Widocznie ona również słyszała o zdrowotnych zaletach ironii. - No, żartuję przecież. Do zachodniego wybrzeża wędruję. Droga długa, a pogoda nie sprzyja, przewiało mnie już chyba na wylot, a jeszcze w gardle zaschło... - Kobieta pomachała pustym bukłakiem, uwieszonym na rzemieniu u paska. - Pozwolicie wody zaczerpnąć i usiąść na chwilę pod dachem, w cieple, dać nogom odpocząć? Uchodzonam straszliwie, a wszyscy mnie gonią i drzwi zatrzaskują, chociaż wy miejcież litość. Słyszałam od tutejszych, żeście uzdrowiciel, prawda to?

Kiedy guślarz zmierzył ją wzrokiem, musiał uznać, iż faktycznie wyglądała na taką, co przewędrowała wiele ścieżek i bezdroży. Dobitnie świadczył o tym stan jej bosych stóp, czarnych jak ziemia, poranionych i gęsto pokrytych odciskami.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

21
Zanim jeszcze Hamon otworzył drzwi, poczuł intensywny zapach. Woń długiej wędrówki, przemierzania niezliczonych krajobrazów, spotkań z wieloma ludźmi. Wyczuwał go natenczas, gdy we wsi spotykał wędrownych grajków, sprzedawców albo nieszczęsnych podróżnych. Takowi napotkani stanowili żywe mapy, dowody na pokonanie setek kilometrów w nieubłaganym świecie Herbii. I właśnie tenże zapach zaczął łapczywie ogarniać jego dom - przepełniony w pełni zwykłymi, codziennymi wonnościami znanymi mu od lat smarkacza. Uzdrowiciel z niepokojem spoglądał na nieznajomą. Wbijał w nią zmrużone oczy niczym u drapieżnika.
Na wzmiankę o śmierci, ostatniej drodze i tym podobnych pierdołach Hamon nie zareagował. Wystarczyło, że nie opuszczało go przeczucie zbliżającego się nieszczęścia. Strach i chłodne powiewy wiatru pozamykały ludzi w domach. Odpowiedź na czyhające zagrożenie. Przypomniał sobie tamte dwa truposze - Iwluka wiszącego nad ziemią przy starym dębie, i tego cholernego starucha Bartłomieja, utopionego w kałuży. Tak się ostatnio działo w Rozłodze.
— Ano, uzdrowiciel — odpowiedział rzucając w niepamięć ironiczne zachowanie kobiety. — Wejdzie, nie najlepsza to pora na takie podróże, co?
Hamon zapraszającym gestem wpuścił do izby ponurą nieznajomą, nie spuszczając z niej oka.
Uzdrowiciel, tak... — pomyślał. Mężczyzna lubił swoją pracę. Co dzień obierał sobie za cel udzielania pomocy. Zapamiętał szczególnie małego Janka, niedorozwiniętego chłopczyka, którego znaleziono nieopodal. Rodzice go porzucili. Joen, młoda kobieta mieszkająca niedaleko od Rozłogi przygarnęła go. To były inne czasy, albo inni ludzie.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

22
- Pora może zła, ale konieczna - odparła nieznajoma, od chwili przekroczenia progu nerwowo strzelając oczami po pokoju, jakby w każdym kącie wypatrywała ukrytego demona czy innego licha. - I zatrzymywać się na długo nie wolno. Nie martwcie się, uzdrowicielu, ja tylko na chwilę. Mus iść, żeby zdążyć. Ci, którzy wiedzą, winni ostrzegać, póki czas. Tylko mus mi krzynkę odpocząć.

Nagle kobieta wypatrzyła kawkę i najwyraźniej wzbudziła ona w niej żywe zainteresowanie, bo doskoczyła do niej, pochyliła się nad nią, aż trzasnęło jej coś w krzyżu, i prześwidrowała ją na wskroś oczami strasznymi jak zielone błyskawice. Isthalla nie była pewna, czy przybyszka w czerni nie widzi aby więcej niż powinna. A poczucie, jakoby ta twarz była jej znajoma, urosło w siłę. Gdyby ktoś zapytał o to małą kawkę, powiedziałaby - zadziwiając tym przedziwnym pomysłem samą siebie - że to musi być nie kto inny, a sama bogini Kariila, opiekunka głodnych i ubogich, matka wszystkich dzieci Herbii, pani plonów. Choć większość sakralnych malowideł przedstawiała ją jako stanowczo pogodniejszą.

- Ukrzywdzone zwierzątka też uzdrawiacie, widzę. Znaczy dobry z was człek, nie dla zysku niesiecie pomoc, lecz z potrzeby serca. Dzika ptaszyna za pomoc nie zapłaci, a wyście się jednak nad nią pochylili... - Czarnowłosa obróciła się do Hamona. Jej dziwny wzrok wwiercił się teraz w jego duszę. - Dlaczego? Prawdziwie z potrzeby serca?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

23
Oczy kobiety przeszywały czarownicę na wskroś, nigdzie Isthalla nie widziała oczu tak żarliwie zielonych i wnikliwych. Mierzyły się wzrokiem. Wcale w tym szmaragdowym odbiciu wiedźma nie widziała ptaka, lecz samą siebie, cierpką i dumną. Jakby ona wiedziała. Nachylając się nad nią, przybyszka ujawniła rysy oraz najdrobniejsze detale swojej tajemniczej twarzy, dla perłowo czarnych ptasich oczu z odległości zlewających się w jedno, oblicze z obliczem, prawie nie od różnienia od uzdrowiciela, gdyby nie jego broda. Ta twarz wzbudziła w Isthalli wspomnienia, żywe jak sen na jawie. Ta sama twarz wisiała w Meriandos, na płótnie w świątyni poświęconej Kariili.

Odwiedzała sanktuarium w towarzystwie Reingrima, tamtym razem chyba bez szczególnych zamiarów ani interesów na miejscu. Byli w okolicy i czarnoksiężnik, zadeklarowany heretyk oraz bluźnierca, sam zaproponował, by ujrzeli na własne oczy najsłynniejszą próbą ujęcia przez ludzką rękę oblicza bogini. Stojąc pod ikoną, zażartował z rzekomego podobieństwa jej i Isthalli, zaskarbiając sobie kilka brzydkich epitetów, przez które wielebne siostry omal nie wyprosiły ich ze świątyni. Isthalla zapamiętała, że Kariila była ludzka, zwykła. Rozczarowująca. Tak jak wszystkie sfery otaczające bogów, w których boskość oraz moc chyba sama chciałaby móc zawierzać, choćby dla ukłucia ekscytacji na myśl o potędze tego wymiaru. Ale bogowie byli mistyfikacją. A Kariila, zdawało się, właśnie we własnej osobie mierzyła spojrzenia ze śmiertelniczką zaklętą w kawkę.

Isthalla postanowiła nie zdradzać zainteresowania od razu. Pozwoliła Hamonowi podtrzymywać osobliwą konwersację, dając mu w międzyczasie do zrozumienia subtelnym dziobnięciem, że zdecydowała się w końcu do niej dołączyć.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

24
— Pomaga jak może, ta moja osoba — odpowiedział Hamon, patrząc przy tym na zainteresowaną kawkę.
Hamon miałże wrażenie, jakoby świat skurczył się niczym ta pomarszczona skórka jabłka. Taki jakiś mniejszy i zniekształcony. Świadomość tego, że naprawdę poza wsią świat ciągnie się jeszcze dalej - i to we wszystkich kierunkach - była prawie nierealna. Ciężkie, niczym odlane z ołowiu chmury wisiały nisko, podkreślając ciasnotę atmosfery. Ostatnimi czasy czuł się nieswojo w wiosce, ale teraz ogarnęło go niezmierne poczucie obcości. Czyż to spowodowane było obecnością tajemniczej kobiety?
— Ktoś mi kiedyś rzekł, że serce to prawdziwie zdradliwa część człeka — podjął wątek. — Czasami nawet, kiedy na chwilę przestanie drgać, to wcale nie oznacza, żeśmy z tego świata zeszli. Ciekawe, nieprawdaż? Także mym zdaniem lepiej działać z własnych chęci, niż potrzeb serca, droga nieznajoma.
Wciągnął głęboko powietrze do płuc niczym zwierzę, które węszy za tropem. Poczuł na dłoni ukłucie ptasiego dzioba, skutecznie wyrywające go z chwilowej zadumy. Odruchowo pogłaskał lśniący łebek, jednakowoż natychmiast zdając sobie sprawę, że gdy Isthalla odzyska ludzką formę niechybnie będzie chciała pozbawić go ręki. Albo i dwóch.
— To przed czym trzeba ostrzegać, hę?

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

25
Kawka przerwała im oraz nieprzytomnemu zadumaniu uzdrowiciela obrażonym kraknięciem, trzepnąwszy go zdrowym skrzydłem po uchu, sfrunęła zwinnie na blat stołu, bliżej zasięgu promieniującego energią fetyszu. Zadzieranie łebka do góry, żeby spojrzeć w oczu obojgu ze swoich niecodziennych towarzyszy niczym przycupniętym nad nią tytanom, na których łaskę lub niełaskę coś tak małego mogło jedynie liczyć, było niewytrzymanie upokarzające. Marzyła o tym, by wrócić wreszcie do swojej naturalnej postaci, rozprostować plecy, rozczesać potargane włosy i wziąć długą, gorącą kąpiel, przestać pachnieć jak zmoknięte pierze oraz śmierdząca ostro i przywodząca na myśl wyrywanie zębów suszona szałwia z zapasów guślarza. Wtedy mogłaby nareszcie rozmawiać jak człowiek.

Przed nieuchronnymi kataklizmami i końcami doczesnego świata — przetłumaczył ją kurzy łeb, wcale niezgorzej oddając nutę ironii i zniecierpliwienia w cierpkim z natury głosie wiedźmy. Utknięcie w postaci czyjegoś tresowanego ptaka bardzo źle robiło na maniery oraz dyscyplinę do zachowania konwenansów. — Taka już dola tych, którzy wiedzą.

Czarne, lśniące perełki jej oczu okalane srebrną tęczówką skoncentrowały się z powrotem na twarzy gościa Hamona. Tak jak ani razu dotąd, Isthalli brakowało możliwości zmierzenia się z rozmówcą z tego samego poziomu. Interesowała ją reakcja zamiejscowej wędrowniczki o charakterystycznym sposobie wypowiadania się, jeszcze bardziej charakterystycznym obliczu i przesłankach ku „wiedzy”, które wzbudzały w czarownicy bardzo konkretne podejrzenia, co do tożsamości przybyszki, niesamowicie zastanawiające. Nieprzypadkowe. Nic nie było przypadkowe.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

26
Kurzy łeb przemówił - tego nerwowa Wiedząca się nie spodziewała. Odskoczyła z krzykiem najprawdziwszego przerażenia, zaplątała się we własną szatę, po czym - robiąc przy tym rumoru co niemiara - wpadła na stojące za nią krzesło. Ze skutkiem bolesnym i dla samej siebie, i dla mebla, który poszedł w drzazgi.

Dzwoneczki i paciorki zabrzęczały rozpaczliwie. Przydeptana w popłochu spódnica nieznajomej trzasnęła w szwach i rozdarła się od góry do dołu, wystawiając na światło dzienne chude jak u truposza udo, upstrzone mozaiką starych siniaków w różnych odcieniach fioletu, błękitu i żółcieni. Kobieta wygrzebała się niezgrabnie z resztek strzaskanego krzesła, obejrzała się raz jeszcze na Hamona i gadającą ptasią czaszkę, po czym bez słowa, jak jakaś dzikuska, krzycząc tylko ze strachu, dopadła do drzwi i wybiegła z chaty, nie bacząc już na wichurę ani na nic innego.
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

27
Gdyby ptasia mimika była w stanie ekspresyjnie wyrażać emocje, czarna kawka na ramieniu uzdrowiciela spoglądałaby właśnie na łopoczącą za sobą połami szaty wariatkę z wyrazem najbardziej zniesmaczonego politowania, jakie ptak mógł odczuć. Albo czarownica, bowiem te, co było powszechnie wiadome, również nie dysponowały zbyt szeroką paletą uczuć.

Pościg byłby daremny, Isthalla skonstatowała z nadzwyczajnym spokojem — chyba już nic tamtego dnia nie było w stanie wytrącić jej z równowagi — przynajmniej z jej strony. Nawet gdyby poderwała się do heroicznego lotu śladami spłoszonej wróżbitki, nie namówiłaby jej do zatrzymania się serią bezrozumnych krakań ani biciem skrzydłami po twarzy. Miała większe szanse na trafienie kamieniem przez jakiegoś smarkatego hultaja albo wpadnięcie w pazury krwiożerczego wiejskiego mruczka.

No, teraz to narobiłeś — podsumowała sytuację rzeczowym tonem, niecierpliwie obracając lśniącą główkę i drepcząc na barku guślarza. — Czekasz na coś?

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

28
— Czekajże, babo! — zreflektował się niespodzianie guślarz. Chociaż lata młodości miał już za sobą, to ciało, podobnie jak umysł, wciąż miał prędkie i sprawne.

Nie zdążyła mu uciec ta czarnowłosa wariatka. Chwycił ją za koszulę, za ramię, za dłoń, nim zdążyła wyplątać się ze swoich podartych szat i wybiec na drogę. Popatrzył na nią jakoś tak dziwnie, intensywnie, że kobieta za chwilę okrzepła i zarzuciła swój plan natychmiastowej ucieczki. Isthalla mogła łatwo sobie wyobrazić, jak ten człek, samorodny talent magiczny, w podobny sposób uspokaja spłoszone konie albo przestraszone grzmotem burzy dzieci.

Stojąca w progu wędrowniczka skierowała oczy w niebo, w szare niebo pełne skołtunionych chmur. I przemówiła nieswoim głosem:

Kiedy On zgasł, ze smutku zgasła i Ona. Wiem, bo byłam nią wczorajszej nocy. Zapomnieliście.

Wtedy ogień, wiatr i lód zamknęły oczy ze wstydu i nie przemówiły już nigdy do nikogo, jak zwykły mawiać dawniej.

Płakałam tak długo, że wreszcie zanurzyłam się w morzu swoich łez aż po szyję. Zatonęła także duża część kontynentu. Złote słońce ze smutku poszło na dno, gdzie śpi i strzegą go dziś ryby o kobiecych twarzach. To one były naszymi matkami w wodach bezkresnych.

Ponad wodami zaś krąży Orzeł! Tam, gdzie spogląda Orzeł, stanie się to, o czym mówię.

Kiedy dwaj bracia splotą się w czułym uścisku, kiedy wezmą się w ramiona, kiedy wymienią pocałunki występne, nie będzie to oznaczać zgody, więc nie dajcie się zwieść i uciekajcie, póki czas. Bo dotknie was los miasta bez imienia, które wymieciono z tego świata i z pamięci.


Niewidzące spojrzenie zielonych otchłani przeniosło się nagle z nieokreślonej pustki prosto na Isthallę.

— Twój dręczyciel też spogląda tam, gdzie swoje oko kieruje Orzeł. Ale ty jesteś mała ptaszyna. Nie leć, gdzie polują drapieżcy.

— Dobrze, a teraz daj mi obejrzeć te siniaki — wtrącił ze spokojem Hamon. — Coś na nie zaradzimy.

Zaradzili, a później wróżbitka zapadła w długi, bardzo głęboki sen. Wreszcie guślarzowi i małej kawce znudziło się nad nią czuwać i sami udali się na spoczynek. O świcie nie było po niej śladu.
* Kilka dni później stało się jasne, że nie tylko Hamon i Isthalla poznali treść proroctwa. Jego ponura głosicielka wprawdzie odeszła wkrótce z Rozłogi, lecz znalazła wielu, którzy przedtem zechcieli jej z uwagą wysłuchać. Możliwe, że znalazła ich już przedtem, że owa chwila na progu hamonowego domostwa nie była wcale, wbrew temu co się zdawało, chwilą iluminacji. Możliwe, że wieszczka już od długich dni albo tygodni przemierzała kerońskie ziemie, opowiadając, co widziały jej nieszczęśliwe oczy. A jej słowa skwapliwie przekazywano sobie dalej. Zawsze przekazywano. W końcu to była Maria Elena.

Różnie, przeróżnie interpretowano słowa nowej wizji.

Wersja najpopularniejsza w wiosce zwanej Rozłogą łączyła słowa o czułym uścisku i pocałunku braci z niesławnymi już i tak osobami Arkaila i Alfrika, których teraz na domiar złego zaczęto podejrzewać o występne ciągoty w kierunku kazirodczego mężołóstwa. Nie wiadomo już, kto pierwszy zakrzyknął, jakoby bogowie obrażeni owymi domniemanymi stosunkami braterskimi mieli niebawem pokarać ich rodzinną wioskę, zamiarując zetrzeć ją z powierzchni ziemi, ale ludność chyżo podchwyciła myśl i w mig zapanowało ogromne wzburzenie. Skończyło się na dotkliwym pobiciu Alfrika i wrzuceniu go w stertę gnoju. Świniopas i tak miał szczęście, że Hamon, ostatni rozsądny w Rozłodze człek, zdążył przemówić motłochowi do rozumu i zapobiec utopieniu go w pobliskim bajorze, co miało stanowić ukoronowanie samosądu.

Wracając do kwestii proroctwa, inni interpretatorzy źródła lęku wróżbitki upatrywali wyżej. Ponoć król Aidan zamiarował przybyć niedługo w te okolice, by pojednać się wreszcie z księciem Jakubem. Prywatnie – swoim bratem. Wielu osobom nie w smak były te – niepotwierdzone swoją drogą – plany monarchy i wielu snuło intrygi, by zapobiec spotkaniu. Przepowiednia zaś zdawała się tylko potwierdzać ich obawy.

Kolejni zerkali jeszcze wyżej, na boskich braci. Nie było jednak zgody, którzy dwaj mieliby się uściskać i dlaczego, niemniej możliwość taką zgodnie uznano za złowieszczą.

Mało kto jednak patrzył wystarczająco wysoko, by zobaczyć prawdę.
* Wysoko spoglądała między innymi kawka zwana Isthallą, siedząc na zewnętrznym parapecie hamonowej chaty. Wysoko w niebo, nocne niebo, na którym stały jasno i bardzo blisko siebie dwa księżyce. Zarul w lodowatej pełni, Mimbra jako ledwo widoczny, lecz mający urosnąć przez najbliższe noce sierp, który zdawał się obejmować swymi ramionami niebieskiego brata.

Gdyby zaklęta czarownica spoglądała trochę niżej, prędzej dostrzegłaby skradającego się ku niej kocura.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

29
Isthalla westchnęłaby z poirytowaniem, gdyby ptaki mogły wzdychać. Zamiast tego łypnęła tylko na podkrążonego sierpiem Mimbry Zarula, przeglądającego się w jej perlistych ślepiach i poskubała stosiny piór pod skrzydłem. Przeklęty, i to dosłownie, zaczarowany sigil nadal tkwił na nim uparcie, równie skutecznie powstrzymując czarownicę przed opuszczeniem tej iście siermiężnie zapomnianej przez cywilizację dziury, co przed odzyskaniem bardziej ludzkiego kształtu. Hamon nie był jej na nic użyteczny, lecz był też jednym, który widział w niej więcej, niż bezbronną ptaszynę. A do tego z nim jednym była w stanie się porozumieć i nie doprowadzić go do wylewu; chyba, że swoją koncepcją uprzejmości. Odlecieć przed siebie, tak po prostu, to byłoby rzucenie swojego losu na szalę, czy znalazłaby podobnie sprzyjające okoliczności, czy też nie. Optymistycznie zakładając, że nie natknęłaby się po drodze na drapieżnika ani na porządną zawieruchę. Niechętnie skonstatowała, że dopóki pozostawała kawką, musiała ocieniać swoje siły jako kawka. Nie jako czarownica.

Ale każdego dnia trop, którym podążała stygł coraz bardziej. Zapewne już wystygł. Spędzało jej to sen z powiek prawie równie dobrze, co stara, naprzykrzająca towarzyszka-bezsenność. A przynajmniej służyło za dobre wytłumaczenie i szczyptę zdrowego wyparcia oraz oszukiwania samej siebie dla urozmaicenia miałkiej, szarej codzienności. Zamiast spać, Isthalla rozmyślała tedy — jeśli nie nad tamtym nieznośnie tajemniczym symbolem, to nad równie nierozszyfrowanymi słowami wieszczki. O ile pierwszemu nie dawała spokoju na długo, to drugie znajdowało się znacznie dalej na jej liście priorytetów. Przewrotny los już co najmniej dwa razy udowodnił, że tamta chuda wariatka miała wyjątkowe szczęście do trafnych wróżb. Jak to już z przepowiedniami bywało, rozstrzygał je jednak dopiero dzień, w którym się spełniały. Czarownica przypuszczała, że tym razem nie miało być inaczej, bez względu na ilość przypuszczeń oraz tłumaczeń, jakie miały zostać wyciągnięte z tego bełkotu.

Wyglądając spod antracytowego skrzydła, Isthalla spojrzała prosto w kaprawe ślepia skradającego się do niej kocura, rozszerzone jak spodki i błyskające żółcią w mroku. Prychnęła w duchu, choć to, co w niej było ptasiego, w pierwszej chwili miało chęć bezzwłocznie poderwać się do lotu i zatrzymać na dopiero na czubku jakiejś lipy. W oczach każdej kawki taki wyliniały, posklejany brudem, cuchnący wycior do podłogi wyglądał jak wcielenie mocy piekielnych. Te moce piekielne wybrało sobie jednak najmniej fortunne żerowisko. Isthalla ukradkiem podejrzała jeszcze kilka ostrożnych, miękkich kocich kroków, a gdy ją i pazurzastą bestię dzieliła odległość jednego susa, przefrunęła szybko z parapetu z powrotem do wnętrza chaty. Przelotny widok niemal ludzkiego rozczarowania na pysku śmierdziela nieco powetował jej ostatnio bardzo kiepskiej passie.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

30
Minęła jesień, przyszła zima. Zimą nie opłacało się opuszczać ciepłej chaty guślarza. Minęła zima, przyszła wiosna. Wiosna była długa, mokra i chłodna, a po miesiącach śniegu wciąż trudno było na nowo rozprostować skrzydła. Minęła wiosna i nadeszło lato. Lato byłoby może najodpowiedniejszym czasem, by wreszcie odlecieć, ale jakoś nadal ciężko było się na to zdobyć. Jakby mała kawka przyzwyczaiła się do Hamona z Rozłogi, może nawet w jakiś sposób zadomowiła się u niego. Minęło lato i wróciły jesienne słoty. Zaklęta czarownica z przerażeniem zdała sobie sprawę, że w Rozłodze spędziła już okrągły rok.

Ale tak naprawdę to nie lenistwo i nie przywiązanie powstrzymywały Isthallę przed odlotem. Było coś innego, coś co przez długi czas dawało nadzieję na odmianę. Listy. Listy, które guślarz pisał regularnie do swojej znajomej Czarodziejki, Emeline z Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar, która obiecała pomóc w zdjęciu klątwy. Rozważania nad naturą zaaplikowanego biednej ptaszynie sigilu i nad możliwościami jego zdjęcia wydawały się rozwijać w obiecującym kierunku, dopóki nagle w początkach jesieni 86 r. korespondencja niespodziewanie się nie urwała. Hamon pod wpływem nacisków zniecierpliwionej czarownicy posłał jeszcze dwa ponaglające liściki do Emeline. Bez skutku.

W ostatnim liście Czarodziejki pojawiała się wzmianka o konieczności skonsultowania pewnych aspektów przypadku Isthalli z niejakim profesorem Felivrinem Nargothrondem z Uniwersytetu w Oros. Emeline wyrażała się o tej postaci z wielkim szacunkiem, zdając się uznawać profesora za wielki autorytet w dziedzinie transmutacji. Być może wielki profesor, zajęty swoimi wielkimi profesorskimi sprawami, nie miał czasu udzielić odpowiedzi? Być może nie uznał tej sprawy za wystarczająco ciekawą i ważną? Być może na spokojne rozważenie tego problemu nie pozwoliły mu burze, jakie przetaczały się w ostatnim czasie przez Uniwersytet, a o których to burzach słyszano nawet tutaj, w tej zapomnianej przez bogów wiosce? Można było tylko zgadywać.

A sigil pod skrzydłem kawki rósł. Powoli, nawet bardzo powoli, ale nieubłaganie.
* Wyliniały kocur był bardziej pamiętliwy, niż się spodziewała. Mając za złe kawce upokorzenie sprzed roku, kiedy to nie dała się pochwycić i kazała mu obejść się smakiem, wyczekiwał wciąż odpowiedniej chwili, by przystąpić do swojej kociej zemsty. I doczekał się.

Zmierzchało. Isthalla siedziała w otwartym oknie, bezmyślnie patrząc w różowiejące niebo i szarą koronkę drzew. Guślarza wezwano dziś do porodu w chacie młynarzowej i nie było go od południa. Nie zapowiadało się, żeby miał prędko wrócić. Młynarzowa ponoć zawsze – a było to już jej ósme dziecko – rodziła dłużej niż wypadało. Ptaszyna gospodarowała sobie więc dzisiaj w chałupie samotnie.

Kiedy wśród wyschniętych łodyg wrotyczu pod oknem zabłysnęły znajome kawce ślepia kocura, ta zaśmiała się tylko w duchu. Ale przedwcześnie. Nie spodziewała się, że przez niedomknięte drzwi wemkną się po cichu do chałupy jeszcze dwa inne koty-rozbójniki i że otoczą ją podstępną kocią zgrają. Nie spodziewała się też tego czwartego, który czekał na nią na dachu, uczepiony zarośniętej mchem strzechy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”