Wieś Rozłoga

1
Wzgórza Rahion.
Dom uzdrowiciela Hamona
Tylko dom Hamona i okolicznego włodarza były zrobione z kamieni. Budynek należący do uzdrowiciela znajdował się na skraju wioski, osłonięty zboczem łagodnego wzgórza. Niewielki, posiadający przed frontowymi drzwiami ogrodzony drewnianym płotem ogród z ziołami i niewielkimi drzewami owocowymi. Do wnętrza prowadziły zarośnięte mchem schodki. W altanie znajdowała się nieduża szafka i małe okno oraz zasłona oddzielająca kolejną izbę. Był to przestronny pokój, połączony z prowizoryczną kuchnią, na którą składał się kominek, miejsce na miskę z wodą oraz kilka drewnianych szafek, zawieszonych na ścianie obok okna. Przy kominku stał stary fotel, z którego wysypywała się słoma, niski stolik oraz dwa drewniane taborety. Na przeciwległej ścianie wisiał prosty gobelin przedstawiający okoliczne wzgórza, zawieszony nad skrzynią z ubraniami, stojącą obok prostego, starannie zaścielonego łóżka. Ostatnim elementem w pokoju były niepozorne, wciśnięte w kąt drzwi, przypominające nie tylko swoją „postawą” ale i buraczanym kolorem zawstydzonego chłopca. Za nimi znajdowała się przychodnia i zarazem sala operacyjna, do której prowadziło również oddzielne wejście, znajdujące się z tyłu domostwa. Żadne tam tajemne, ale Hamon rzadko z niego korzystał, gdyż zazwyczaj po deszczu można było utopić swoje obuwie w tłustym błocie. Na środku izby stał wysoki, mocny stół, na którym medyk przeprowadzał bardziej skomplikowane zabiegi. Obok stała prosta szafka, na której znajdowały się metaliczne pojemniki z instrumentami niezbędnymi dla felczera. W kącie pomieszczenia umieszczono proste biurko z jedną szufladą, na blacie stały świece, oświetlające staranne notatki Hamona. Najbardziej okazały mebel ulokowany był przy bocznej ścianie. Była to bardzo ładnie wykończona, wysoka i oszklona szafka, w której medyk przechowywał umyte szkła, czyste tkaniny oraz wyrobione przez siebie przedmioty. Ozdobny oraz praktyczny mebel dostał w darze od przejezdnego kupca, którego wyleczył z nieustępującej biegunki, która skutecznie odstraszała ukochaną handlarza.




Hamon spoglądał na młodzieńca z wielką dezaprobatą. Już trzeci raz w tym tygodniu musiał pomagać synowi młynarza. Z politowaniem i irytacją spoglądał na duże, brązowe oczy, przypominające mu zmokniętego szczeniaka. Za pierwszym razem sprawa dotyczyła zwykłej niezdarności chłopaka, który spadł z drabiny. Krzywe nogi to pewnie po matce, znanej ze swojej wątpliwej urody. Zdarł łokcie, obił rękę i dorobił się niewielkiego guza na czole. Nic specjalnego. Na szczęście - bo ostatnimi czasy Hamon umiłował sobie spokój, więc nie miał zamiaru babrać się w uciekających po stole wnętrznościach.
Nazajutrz Alenn - bo tak nazwali rodzice chłopaka chociaż on wolał, gdy wołano na niego Biały - stanął przed drzwiami medyka wystawiając pobrudzoną dłoń. Po pospiesznych oględzinach i odrzuceniu kilku kamyczków oraz kawałków gałązek felczer odnalazł dwa wybite zęby. We wsi chłopięce okładanie mord stało na porządku dziennym. Na równi z dojeniem krów albo babskim ględzeniem o zaszczanych, pijanych mężach w towarzystwie karczemnych dziewek. W takim towarzystwie bójki młodych wydawały się całkiem zabawne.
- Kto wygrał? - zapytał oschle Hamon.
- Ja, psze pana - wymamlał chłopiec, wypluwając przy tym resztkę żółtoczerwonego zęba.
Po skrupulatnym usunięciu skruszonego uzębienia i wsadzeniu do wyszczekanych ust kawałka materiału uzdrowiciel odesłał upierdliwego chłopaka do domu. Nic więcej nie mógł zrobić, a rozmowa z wiejskim chłopcem na temat dobrego wychowania mijała się z celem. Jakimkolwiek. To tak, jakby powiedzieć kupce gnoju, że ma nie śmierdzieć. Już tak jest, że czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci.
Natomiast dzisiaj sprawa była zgoła poważniejsza. Jeszcze godzinę temu prawą część twarzy chłopca zdobiła paskudna oparzelina. Przy czyszczeniu rany Alenn na przemian płakał, mdlał i skamlał jak wygłodzony kundel. Z tymi melancholijnymi ślepiami z powodzeniem mógł udawać pospolitego burka. Nie odpowiedział jednak na pytanie, które chyba każdemu cisnęłoby się na usta: co się stało? Hamon dokładnie zasmarował ranę zielną maścią, wiedział jednak, że od teraz chłopak będzie uważany za wiejskie dziwadło. Bywały gorsze rzeczy.
- Nie on pierwszy. A ostatni tym bardziej - pomyślał. - Nie chcesz gadać? To znikaj. Masz tu trochę maści, niech matka smaruje raz na dzień. Tylko niech wcześniej umyje ręce i zmyje Ci z twarzy starą warstwę mazidła. Nie dotykaj. Nie drap.
- A pies lizać może? - zapytał chłopiec.
- Nie. Pies lizać nie może - odpowiedział zirytowany Hamon zgarniając poplamione juchą skrawki materiału.
Młodzieniec wyszedł, zerkając niepewnie w niewielkie lustro stojące na biurku medyka. Chyba się wzdrygnął. W tym czasie medyk wrzucił pokryte krwią narzędzia do małej misy z wodą, udał się do izby mieszkalnej i cisnął brudnym materiałem w ogień. Płomienie strawiły lichy posiłek, tak samo szybko jak szlak trafił spokój panujący w domu uzdrowiciela.
- Parszywy świat - mruknął do siebie, dorzucając cienkiego drewna.
Ostatnio zmieniony 22 sty 2017, 20:53 przez Hamon, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

2
Ledwo zdążyła minąć Hamonowi irytacja po wizycie Alenna, ledwo zdążył usiąść i drwa do ognia dołożyć, ledwo zaczął nieśmiało rozmyślać o obiedzie - a tu znów ktoś zaczął łomotać w jego drzwi. Cóż było radzić - może to jakiś ranny w potrzebie?

- Panie! To ja!

"Ja" nie powiedziało uzdrowicielowi zbyt wiele, ale oględziny sterczącego na omszałych schodach chłopa nasunęły mu parę dość prawdopodobnych kandydatur. Mógł to być świniopas Alfrik, któremu wyleczył kilka miesięcy temu liszaje. Mógł być to też jego brat, Arkail, któremu Hamon wyrwał ostatnio trzy zepsute aż po dziąsło zęby - ale póki gęby za szeroko nie otwierał, trudno był orzec. Wreszcie mógł to być również zupełnie niespokrewniony z nimi wioskowy głupek z Rozłogi, którego wołali Loganem.

Chłopek cały był szary i obdarty. Nawet jego twarz sprawiała wrażenie szarej i obdartej. Wyglądał jak niezgrabny pagórek burych łachów, z którego wystawały jedynie wielkie czerwone dłonie. Wyciągał je w kierunku gospodarza w geście, który przywodził na myśl prośbę o jałmużnę - ale ręce mężczyzny wcale nie były puste. Spoczywało w nich czarno opierzone stworzonko. I to tak poturbowane, że kolor tego opierzenia niemalże trzeba było zgadywać.

- Panie! Znalazł żech to-to niedaleczko, tego oto gawrona... czy co to tam...

Chłop zadumał się na chwilę, unosząc stworzonko bliżej swoich oczu i dokonując tyleż dokładnych, co i bezcelowych oględzin. Hamon za to od razu doskonale wiedział, że to nie żaden gawron, nie kruk ani sroka, lecz kawka. Kawka zwyczajna. Zwyczajna kawka. Najwyraźniej ledwo wydarte z paszczy czegoś, co gustuje w smaku wróblowatych.

- No, gawron, czy inne tam licho. Bidne takie, leżało, o, w trawie, tedy pomyślałem, że wam tu zaniosę. Wykurujecie sobie bidulka. A jak nie, to może się wam on na co przyda. Do czarostwa waszego i guślarstwa czarne pióra pono potrzebne, tak powiadają... Klątwy się pono z ich pomocą rzuca. Prawda li to?

Kawka miała bladoniebieskie oczka. Oczka jak koraliki? Nie, raczej jak świeżo wykopany grób. Bardzo głęboki i straszny.
* Ptaszyna nie mogła w tej chwili nic innego, jak tylko być ptaszyną i cierpieć. Czuć ból i mieć nadzieję na pomoc. Już kilka razy tego dnia próbowała wrócić do swojego przyrodzonego kształtu, ale... nic z tego nie wyszło. Pomału ogarniała ją panika.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

3
Hamon w zamyśleniu spoglądał na spokojne płomienie trawiące drewno. Ostatnimi czasy umiłował sobie właśnie taką formę marnowania wolnego czasu. Czyli chwile pomiędzy leczeniem wieśniaków ze sraczki a opatrywaniem ran, będących bękartami pijackich wyczynów mieszkańców Rozłogi.
W ogóle ostatnio w Rozłodze źle się działo. Plony liche - bo zima sroga. W choroby obrodziło - bo rzeka brudna. Dzieciaków ubyło - bo jakoby porwali. Pewniakiem jakie czorty, a przecież każdy wie, że stara szwaczka to własną wnuczkę za pół sakiewki sprzedała, a szczerbaty ochlejmorda Tobias to swojego młodego w lesie zgubił. Po pijaku oczywiście.

- Tak jakby to była błyskotka co to ją można zgubić - mruknął sam do siebie Hamon.
Uzdrowiciel Rozłogę lubił. Przynajmniej kiedyś, jak toto spokojna wieś była. Ludzie żyli w zgodzie, czasami tylko jakie chłopisko w pysk dostało. Za długi, za kogoś albo na przyszłość. A teraz na wiosce dziwne poruszenie, ściśle mówiąc: ferment z ogólnego napięcia. Wszyscy jakoby nagle podejrzliwi, kto jeno krzywo spojrzy to już plotka nabiera wiatru w skrzydła. Jeśli o skrzydłach mowa...
Gdyby nagły łomot trwałby choćby chwilę dłużej to niechybnie z drzwi uzdrowiciela pozostałoby jeno drzazgi. Hamon podszedł do wejścia, przewrócił wymownie oczyma i otworzył przejście. Wcześniej wspomnianym oczom ukazał się widok iście godny politowania. Mężczyzna przypominający chodzącą stertę szmat trzymał w brudnych dłoniach coś, co o pierwszeństwo w politowaniu prosić absolutnie nie musiało. Uzdrowiciel nawet nie zdążył ponarzekać, gdyż chłop pospieszył z wyjaśnieniami dotyczącymi poobijanego ptaszyska. Nie omieszkując wspomnieć o guślarskich wyczynach Hamona.

- Ta, klątwy - odparł ponuro. - Ino patrz jak Ci kuper zamiast tyłka doprawię, łajzo!
Obdartus wzdrygnął się, mało co nie upuszczając rannego ptaka. Hamon zerknął na stworzonko właściwie nie wiedząc co z tym ewenementem zrobić. Fakt, kiedyś odbył epizod z krową sąsiadki. Nie erotyczny a uzdrowicielski - oczywiście! A w ostatnim tygodniu wyleczył rudego kocura znajomego handlarza. Jegomość tak uwielbia swojego czworonożnego kłaka, że postanowił oddać Hamonowi ostatnią skórę z dzika, byleby tylko miaucząca bestia stanęła na nogi.
- I to jest kawka, nieuku paździerzowy - warknął felczer. - Dajże mnie to i idź. Byle szybko przebieraj tymi krzywymi nogami, żebym Ci tego kupra nie zdążył przyprawić!
Chłop z wielką delikatnością ułożył na dłoniach uzdrowiciela nietypowego pacjenta a sam z ogromną trwogą w oczach odwrócił się i pognał przez błoto, zatapiając dziurawe trzewiki po same kostki.
Tymczasem Hamon spojrzał w niebieskie oczy ptaka. Natychmiast po karku przebiegł mu dreszcz a dłonie, dotychczas przyjemnie ciepłe, oblało przeszywające zimno. Mężczyzna pospiesznie przeszedł do swojej słabo oświetlonej pracowni. Wziął metalową tackę, na której ułożył kawałek lnianego materiału. Następnie spoczęła na nim opierzona znajda. W przeciwieństwie do opanowanych dłoni umysłem Hamona targały sprzeczne odczucia. Kiedy już miał wyjść z izby i pozostawić ptaka samego sobie ten zakwilił.
- Ni to błaganie ni to umieranie, moja droga - odpowiedział nowemu kuracjuszowi, zabierając się do pracy.
Odsłonił zasłonę, wpuszczając przez okno więcej światła. Nalał do kamiennej misy gorącej wody, którą wcześniej przygotował na kąpiel - jakkolwiek niedawno zapowiadał się spokojny wieczór. Dokładnie obmył ręce, podchodząc do dużego stołu sięgnął po metalowe narzędzia. Najsampierw usunął brud oraz połamane pióra oblepiające niewielkie ciałko. Dopiero wtedy ujrzał, że jedno ze skrzydeł jest złamane, a kości poprzebijały skórę.
- Chyba nie potrafię Cię poskładać, moja ptasia układanko - powiedział cicho. - Ale czuję, że jeśli nie spróbuję to w ten, czy inny sposób zapędzisz mnie do grobu.
Hamon kilkoma krokami pokonał odległość dzielącą go od biurka, z którego pochwycił niewielkie lusterko. Porzucił metalowe przyrządy, gdyż i tak nie miał pojęcia, jak należy składać ptasie kości w jedną całość. Do tego pozwalającą latać!
Rozprostował zdrowe skrzydło a przy jego czubku ustawił lusterko - w ten sposób uzyskał obraz zdrowego skrzydła. Przyłożył delikatnie palce do połamanych kostek.

- Masz ochotę na trochę koślawej magii? - zaśmiał się Hamon, przelewając magiczną energię w ranne skrzydło. Swoją formą przypominała wodę...
Jednakże w myślach Hamona skrzydło nie istniało. Zamiast niego była ciekła, gęsta substancja gotowa do uformowania czegoś nowego - mana zmieszana z wodą, tak to sobie wyobrażał. Uzdrowiciel widział w odbiciu lustra schemat zdrowej kończyny. Zwarta tkanka, nieprzerwana skóra, kości na swoich miejscach, silne mięśnie. Z niezachwianą pewnością spoglądał w coś czego nie było - a jednak odpowiadało rzeczy, która istniała w namacalnym świecie. Poprzez magiczne spektrum tworzył owe skrzydło od nowa, chcąc naprawić rzeczywiste rany oraz uśmierzyć ból. Pobudzał organizm ptaka, by ten sam powrócił do zdrowia, gdyż tylko on wiedział, jak powinno działać to przeklęte skrzydło!

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

4
Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Kra! Niebezpieczeństwo, uciekaj!

Ptasi rozum był prosty. Ludzki też był prosty, kiedy się bał i dlatego Isthalla miała coraz większy problem z odróżnieniem jednego od drugiego. Trzepotała zdrowym skrzydłem, krzycząc przenikliwym, wibrującym głosem kawki, chcąc doprawdy uciec jak najszybciej na wysoką gałąź i skryć się cichutko pod płaszczem zielonych liści. Tak by zrobiła kawka. Małe serce łomotało pod pierzynką z piór, pompując krew. Drugie skrzydło bardzo bolało.

Magia podziałała na nią jak ostroga na konia. Isthalla się ocknęła. Tak! — najpierw poczuła ulgę w złamanej kończynie. Jakby zanurzała ją w stężonej, kojącej wodzie. Nie przestawaj. Skup się, człowieku! Znieruchomiała i patrzyła prosto w skupione oblicze nieznajomego mężczyzny, prawie zapominając, że nadal znajduje się w ptasiej postaci. Ale ptaki zupełnie inaczej widziały twarze ludzi. Zmarszczki, blizny oraz skazy zlewały się w jedno, usta też jakby wchłaniała upiornie łysa, nieopierzone skóra, opatrzona szczeciną na czubie czaszki. Wszyscy byli tak samo brzydcy. Najwyraźniejsze były ich nosy i oczy, po nich kruki czasem zapamiętywały ludzi na całe życie. Czarownica z determinacją patrzyła w zielone, jastrzębie oczy człowieka. Takich oczu każda kawka bardzo by się bała.

Wydała z siebie pojedyncze najbardziej inteligentne i ludzkie kraknięcie, jakie zdołała. Ten obdarzony magicznie wiejski guślarz mógł być punktem zwrotnym w paśmie pecha, który ją ostatnio spotkał.

Podjęła bezmyślną i nieracjonalną decyzję, kiedy zdecydowała się przelecieć nad Rozłogą oraz okolicznymi wsiami w ptasiej formie. Od długiego czasu prześladowała ją acedia i prawie czarna melancholia, chciała poczuć w końcu trochę słońca na rozpostartych skrzydłach. Zobaczyć pola oraz drenujące je wstążki srebrnych strumieni, szmaragdowe starodrzewia i białe sady z góry niczym nieruchomą mozaikę, zasnutą mgiełką chmur. Zapłaciła za swoje głupie kaprysy. Kiedy lądowała w zagaju, złożyła skrzydła, żeby opaść na wilcze łapy… i nic. Osiadła w trawie na ptasich nóżkach. Po raz pierwszy od tak wielu lat nie zmieniła kształtu w tej samej chwili, kiedy tego zapragnęła. Zdziwiona i nieco zażenowana — jak znany we wsi bałamutnik, któremu nagle kuśka odmówi baczności w złą porę. Spróbowała wrócić do swojej ludzkiej postaci — nic. Spróbowała jeszcze kolejny raz, niejeden raz — nic. Jej zdziwienie oraz zażenowanie coraz bardziej zaczynały przypominać strach. A nawet panikę. Bez kontroli nad swoimi zdolnościami była tylko małą kawką i niczym więcej.

Czarownica kołowała po okolicy, usiłując ciągle zrobić to samo i ciągle ponosząc porażkę. Godzinami. Ale utknęła na dobre. W przejmującym napięciu nie spostrzegła zagrożenia, które spadło z góry. Nagle, bezlitośnie, krwiożerczo. Wrzasnęła z przerażenia w szponach krogulca. Bólu wtedy jeszcze nie poczuła. Drapieżnik spłoszył się i poderwał z powrotem w powietrze, może wyczuł w niej wzburzającą się z emocji magię, która go odstraszyła. Isthalla, wtedy już bardziej, wystraszona kawka, stoczyła się pod chruśniak. Bała się. Bała się też, kiedy w darni znalazł ją jakiś cham z żałobą za paznokciami. Tępe, płaskie oblicze, mętne oczy. W wyobraźni widziała, jak rozdeptuje jej kruchą pierś na śmierć, taka jak chłopi zamęczali dla rozrywki kulawe psy i ranną zwierzynę.

Ejże, powoli! — wiedźma kraknęła z oburzeniem, kiedy zabolało. Guślarze! Gdybym tylko mogła sama czarować…

Nieznajomy uzdrowiciel z Rozłogi uczonym ornitologiem nie był, to pewne. Ale coś, co miało być zaklęciem opatrującym chyba działało, bo czuła intensywne mrowienie w rannej kończynie. Świetnie. Będę mogła cała i zdrowa wrócić do rabowania prosa, paskudzenia babom na głowy i zapowiadania deszczu z kukułkami.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

5
Isthalla miała wrażenie, jakby pomiędzy jej połamanymi kosteczkami i piórami przelewała się nieprzerwanym strumieniem rzadka i kojąco chłodna ciecz, nasycona rozpuszczonymi w niej iskrami magii. Czuła, jak zdrowieje. Czar opatrujący ranne skrzydło podziałał nad wyraz dobrze. Parę chwil później mała kawka mogła już machnąć działającą na powrót kończyną. O lataniu wprawdzie nie należało jeszcze przez dwa czy trzy dni marzyć, ból jeszcze do końca nie ustąpił, słabość też nie, ale wyraźnie szło ku lepszemu.

Guślarz Hamon pewnie nawet do końca nie wiedział, jak mądrze postąpił, nie porywając się na składanie skrzydła wedle sposobu, jakiego użyłby do składania ludzkiej ręki. Na budowie ptasiego ciała znał się w końcu dalece słabiej. Uciekł się do sprytnej sztuczki, obszedł problem boczną ścieżyną - i dotarł do celu, tak jak zamierzał. Mógłby się tym naprędce wykoncypowanym sposobem pochwalić - gdyby tylko miał komu.

Dokonując dalszych oględzin poturbowanej niebogi, wiejski medyk odkrył coś dalece dziwniejszego, niźli połamane kości. Na odsłoniętej skórze po wewnętrznej stronie tego względnie zdrowego skrzydełka kawki wypatrzył lekko wypukły, ledwo widoczny, bardzo jasny rysunek. Pozioma kreska, od niej dwa schodzące się pod skosem ku górze odcinki, przecinające łuk zwrócony brzuszkiem do dołu, przedzielony z kolei na pół w pionie kolejną linią. Każda z kresek zakończona okręgiem-pętelką z trzema kropkami w środku. Wszystko to zamknięte w trójkącie.

Ani chybi jakiś magiczny sigil. Bywało, że podobne znaki - choć dużo prostsze - Haon widywał w matczynych księgach i zapiskach.

A mała kawka wcale nie miała pojęcia o tym, że jest posiadaczką takiego osobliwego tatuażu. Ani tym bardziej o tym, w jakich okolicznościach udało jej się nabyć tę wątpliwej jakości ozdobę i komu powinna za nią dziękować.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

6
Guślarskie poczynania Hamona przyniosły odpowiedni skutek. Kości strzyknęły, równocześnie przesuwając się na odpowiednie miejsca. Skóra z dziwnym odgłosem dokonała szybkiego zasklepienia a mięśniom powolnie powracało odpowiednie napięcie. Potrzeba było ździebko czasu aby skrzydło dokonało pełnej samoregeneracji, jednakowoż mężczyzna uznał swą pracę za zadowalającą.
Uzdrowiciel spojrzał na swoją opierzoną pacjentkę i z powątpiewaniem kiwał posrebrzoną siwizną głową. Nie chcąc skrzywdzić skrzydlatej istoty dokonał niezbyt pospiesznych oraz iście delikatnych oględzin, którym towarzyszyła precyzja godna zegarmistrza. Zielonookie oblicze Hamona nieznacznie skrzywiło się, co było wynikiem niecodziennego odkrycia. Magiczna pieczęć, będąca wątpliwą ozdobą ptasiego ciała.

- A idźcie mi z tym wszystkim precz - warknął nie wiadomo do kogo. - Ino kłopoty.
Felczer z zatroskaną miną ruszył w stronę odsłoniętego okna. W jego czaszce toczyła się batalia zdroworozsądkowych argumentów z tymi, które reprezentowała szczątkowa pamięć o matce-wiedźmie. Hamon był pod każdym względem pewny, iż zapiski dokonane przez swoją rodzicielkę nie przyniosłyby wielce oczekiwanych odpowiedzi. Pozostał z czarodziejskim problemem sam. Samiuteńki z ptakiem, jakkolwiek to brzmiało. Podejrzewał, że zwierzę może być magicznym posłańcem jakiego tam maga. Jednakże był przeświadczony, iż ptak wcale a wcale nie był zwyczajny. Doszedł do jedynego słusznego dla siebie wniosku: trza natychmiast z ptaszyskiem pogadać.
Hamon był niezaprzeczalnie przekonany, że nie obdarzy stworzenia umiejętnością płynnej mowy - nie ta bliskość gatunków, niestety. W gruncie rzeczy idea, która mu przyświecała była iście wątpliwa. Porzucając z każdym kolejnym krokiem coraz to więcej bagażu zwanego wątpliwościami, Hamon doszedł do schowka z ingrediencjami potrzebnymi do wytworzenia fetyszy. I bez oględzin wiedział, że nie posiada czerepu należącego do kawki, jednak posiadał kurzy - całkiem świeży, gdyż z zeszłotygodniowego obiadu. Ledwie dotknięty upływem czasu, o tak! Do odciętego łba przywiązał wcześniej usunięte pióra rannej kawki, dodatkowo splamione krwią - najlepsze powiązanie fetyszu z konkretną istotą. We wnętrzu kurzego dzioba umieścił nasączony alkoholem skrawek materiału. Na rozwiązanie języka - sposób zaczerpnięty od podejrzliwych żon, które poprzez wino zawsze wyciągną prawdę ze swoich mężów. Tak przygotowany fetysz ulokował na środku delikatnie zagłębionej tacy. Nalał odrobinę wody, aby martwe ciało mogło chłonąć energię. A jej źródłem została krew Hamona, rytmicznie kapiąca z delikatnie rozciętego nadgarstka - przecinanie palców było skrajnym kretynizmem dla kogokolwiek potrzebującego sprawnych dłoni.
- Musisz teraz trochę krakać - szepnął. - A mam nadzieję, że ten kurzy łeb przetłumaczy mi Twoje słowa.
Uzdrowiciel zasiadł na drewnianym krześle na zamianę wpatrując się w oblicze kawki i pozbawioną życia kurzą głowę. Nalał sobie szklanicę wina i zaczął, jak gdyby we wsi było to całkiem normalne, mówić do odciętego czerepu. Zwykła pogawędka dwojga znajomych nad dzbanem dobrego trunku.
Oj tak, podstawowym założeniem czarostwa Hamona było sprowadzenie magii na poziom szarej, zwykłej codzienności. Skoro on może pogadać z ptakiem to i ptaszysko może pogawędzić z nim!

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

7
Isthalla lustrowała poczynania uzdrowiciela na poły z politowaniem, na poły zaintrygowaniem, którego na szczęście, nie musiała skrywać. Srebrzyste koraliki ptasich oczu pobłyskiwały nienaturalną kawce inteligencją. Kiedy sylwetka mężczyzny zniknęła w schowku, stanęła na cienkich nóżkach, otrząsnęła się i podniosła zdrowe skrzydło, to samo, które przed chwilą ku jej zaskoczeniu guślarz studiował niczym krasnoludzki paser kawałek cennego kruszcu. Ostrożnie rozgarnęła piórka czubkiem dzioba, wytężając wzrok. Psiakrew!

Pieczęć. Ku jej jeszcze większej konsternacji oraz nutce zdeprymowania — pieczęć, której nie rozpoznawała, a czarownica widziała ich w swoim życiu wcale pokaźną liczbę, całkiem pospolitych oraz nosicielek potężnych czarów lub klątw. Kiedy?… Skąd się to, u diabła, wzięło? Dziabnęła skrzydło z poirytowaniem, doskonale wiedząc, że nic się nie wydarzy. Taki nadzwyczajny sygil nie aktywizowałby się w reakcji na nieledwie prymitywny kontakt z jego strukturą. Bo to był nadzwyczajny sygil. Zwyczajny czarodziejka wyczułaby przynajmniej na parę stóp, a co dopiero pojawiający się znikąd na jej własnym ciele, i zapewne w ogóle nie znajdowałaby tam, gdzie znajdowała się w owej chwili. Drepcząca indolentnie po blacie pulpitu.

Podskoczyła z oburzeniem, umykając przed tacką pełną wody, w której spoczywał jakiś zagadkowy przedmiot. Przyjrzała mu się bliżej, gdy guślarz zasiadł na zydelku, jakby czegoś się spodziewał. Czaszka kury, alkohol i krew, na czarnych opierzeniu nawet jej własna. No tak, fetysz… Czego innego mogłam oczekiwać? Sestia wyplułaby ostatniego zęba ze śmiechu. Kawka łypnęła ślepkami na uzdrowiciela i zaskrzeczała pogardliwie.

Chyba sobie żarty stroisz. Ptaki nie mówią.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

8
Zgodnie z przewidywaniami, wyblakły sigil nie zareagował nijak na dziobanie, przekonując tylko czarownicę o swej niezwykłości.

Zabiegi Hamona natomiast znów swoją skutecznością przerosły wszelkie jego oczekiwania. Ból rozciętego do krwi nadgarstka został wynagrodzony z nawiązką. Fetysz zadygotał i gwałtownie osuszył tackę z wody i krwi, które w gwałtownym przepływie energii zmieniły się w słup pary. I kura przemówiła spomiędzy białych kłębów owej pary, niby jakaś wyrocznia w sulonowej świątyni - przemówiła w dodatku nie jakimś ledwo zrozumiałym, z natury ptasim skrzeczeniem, jakiego się należało spodziewać, lecz zupełnie przyjemnym dla ucha - aczkolwiek nieco ironicznym i zniecierpliwionym - głosem młodej kobiety. Kobiety - pewnie przez tę kropelkę gorzałki w kurzym dziobie - jakby odrobinę wstawionej.

Odległość gatunkowa pomiędzy guślarzem a kawką - o czym ten pierwszy jeszcze nie wiedział - była znacznie mniejsza, niż mu się zdawało.

Isthalla na krótką i wyraźnie przykrą chwilę weszła w piórka owej kokoszki z hamonowego obiadu - najpierw zamglonymi oczkami widziała zbliżającą się siekierkę, potem czuła ból i jasna czerwień zalała jej oczy. Umarła. Uczucie to jednak minęło prędzej niż rozbłysk pioruna na niebie, nie pozostawiając po sobie nawet wspomnienia.

Dziwnie było słyszeć własny głos, dobywający się dzięki guślarskim obrzędom z dzioba zarżniętej kury.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

9
Kawka zamrugała i pokręciła oczepkowanym czarno łebkiem na dźwięk głosu, który kurzy łeb przefiltrował wcale wiernie i wyraźnie, nieomal ad verbum. Zanotowała w pamięci, by gwoli elegancji nie raczyć się wiejskim bimbrem. Przez chwilę jeszcze odczuwała przykre wrażenie z momentu, kiedy fetysz bez zawahania zareagował na jej aktywność, jak gdyby przebudziła się z niezapamiętanego koszmaru, ale doznanie szybko po niej spłynęło. Otrząsnęła piórka niczym z kropel wody. Jak na starania prowincjonalnego znachora, była pod wrażeniem.

Niezgorzej. — Isthalla z godnością przycupnęła na brzegu tacy, spoglądając na swojego rozmówcę. — Większość guślarzy to pospolite dziady jarmarczne, wróżące z kocich kostek.

Gdyby któryś z grona miejscowych chłopów zakradł się wtedy pod kamienny domek na skraju sioła i zajrzał przez szpary okiennicy do środka, uczynny guślarz spędziłby jako zdziadziały, kołowaty eremita resztę swoich dni. Na szczęście, siedzieli tam zupełnie sami, zielonooki uzdrowiciel pochylony na zydelku i niezwyczajna kawka naprzeciw. Rozmawiali.

Czarownica przeszła do rzeczy, bardzo zdeterminowana, by skorzystać w swoim pechowym położeniu z okazji do pomocy kogoś o co najmniej przyzwoitym zrozumieniu dla magii. Kogoś, kto przy odrobinie szczęścia mógł się dać przekonać do udzielenia jej wsparcia, zamiast sprzedać lokalnemu monarsze jako egzotyczną ozdobę albo potraktować ją jak każdą potencjalną manifestację sił demonicznych. Uprzedziła pytania. — Isthalla. Nie, nie jestem zwykłym ptakiem — słusznie spostrzegłeś. Nie jestem też niczym chowańcem i powiedziałabym, że nie jestem też ofiarą klątwy, ale tego nie mogę być pewna. Potrzebuję pomocy. — „Prośba” nie przeszła jej, czy też kurze, łatwo przez dziób. Natychmiast rozłożyła zdrowe skrzydło. — Nie widzę wyraźnie ani nie rozpoznaję tego symbolu. Ty też nie rozpoznajesz, śmiem przypuszczać. Muszę jak najszybciej odnaleźć w okolicy kogoś, kto będzie rozpoznawał oraz miał pojęcie, skąd mógł się on wziąć. Tuszę, że możesz mieć o takich sprawach choćby mgliste pojęcie, jeśli postanowiłeś i umiałeś skonstruować dla mnie fetysz. Jestem czarodziejką, co oznacza, że będę w stanie się odwdzięczyć za pomoc. Choć o trzech życzeniach możesz zapomnieć, to nie ta baśń.

Ach, i dziękuję za opatrunek.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

10
Fetysz ochoczo pochłonął energię magiczną Hamona, pożerając manę niczym wygłodniały wilk. Magia z cicha szumiała w uszach uzdrowiciela - typowy efekt towarzyszący wiązaniu fetyszu własną krwią. Oddaną dobrowolnie. Tenże splot, rodzący się pomiędzy magiem a wytworzonym przedmiotem, daje jakże mocne połączenie w sferze czarostwa. Wielce trudno go przerwać alboż wyzbyć z mocy.
Gdy niewielką, pogrążoną w ciszy izbę wypełnił kobiecy głos na twarzy Hamona zjawił się nieoczekiwany uśmiech. Skromny, jednakże zauważalny. Z kłębowiska myśli, przypominających zebrane w kupie węgorze, został, nie bez trudów, wyłowiony jakże oczywisty wniosek: ptak wcale ptakiem nie był/ No, może krztynę. I to bardzo magiczną krztynę. Głos niby-zwierzęcia przyniósł ze sobą jakże odległe wspomnienia matki. Stara wiedźma również słynęła z ironicznego tonu doprawionego naglącym zniecierpliwieniem. Tym swoim skrzeczeniem przymuszała rany do szybkiego zabliźniania!

— Dziękuję wielce. — Hamon z komicznym ceremoniałem pochylił głowę w geście podzięki. — Kocie kości znajdują godny użytek w spędzaniu płodów.
Nie sposób było jasno określić, czy uzdrowiciel mówił poważnie, jednakowoż na jego twarzy próżno było szukać jakiekolwiek oznaki sarkazmu. Zanim nastąpiła ptasia opowieść mężczyzna przeszedł do sąsiedniej izby, aby dorzucić drwa, nieprzypadkowo zabierając ze sobą cieplejsze okrycie. Ogień, dobry napitek a także przyjemnie szorstki koc powinny przynieść lube ukojenie zszarganym nerwom guślarza.
— A mnie zwą Hamonem — odparł wyzbytym z emocji głosem. — Na takich jakże ty i jesteś mówię prosto. Zmienni. Dziwaczne oraz przemożnie karkołomne toto przekształcanie ciała swojego. Ale co ja tam wiem, wiejski kuglarz, ot co!
Odstawił alkohol, żeby po chwili wstać i zająć miejsce obok Ishtalli. Jeszcze raz spojrzał na opieczętowane tajemniczym sigilem skrzydło. Bez zmian. Hamon wiedział, że w pojedynkę sprawa jest odgórnie przegrana. Nic jeno przyklepać świeżym gnojem. Jednakże niespodziewana mnogość konszachtów nieoczekiwanej pacjentki była bodaj podejrzana. Co za tym szło, godna głębszego zbadania. Idealne zadanie dla medyka!
— Czarodziejka mówisz. — Kiwnął z przejęciem głową. — Nie lubię akademickich magów. Przeklęci niech będą, buce jedne. Pieczęci nie znam, prawdą to jest. A w tejże pięknej okolicy, to niech zdechnę na grypę, czarodzieja nie uświadczysz - prędzej jednorożca, o! — Zerwał się z nieprzypisywaną do niego energią i ruszył w stronę odsłoniętego okna.
— Nie trza mi wdzięczności, ma Ishtallo. Jeno powiedz mi skądżech przyfrunęłaś, a? - Odwrócił się ku swej rozmówczyni. — Bodajże nie z, tfu, Uniwersytetu?

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

11
Nie jestem czarodziejką z Uniwersytetu — parsknęła wiedźma tonem, który wskazywał na to, że uzdrowiciel oskarżył ją o towarzyskie faux paux co najmniej pokroju hodowania we włosach kolonii wszy i pluskiew. — Ale nadleciałam ze strony Oros, to prawda. Dużo podróżuję, guś-... Hamonie, i kierunek nie zawsze ma znaczenie. Ważniejsze jest to, że tym razem mi śpieszno, bardzo. Nie przewidywałam długiego postoju, a już zwłaszcza z takiej przyczyny.

Temat zdawał się tymczasowo wyczerpany, skoro wiejski uzdrowiciel ze wzruszeniem ramion zaprzeczył, jakoby znał kogokolwiek bardziej kompetentnego w ich zasięgu, kto mógłby udzielić doraźnej pomocy. Isthalla ugładziła nastroszone z oburzenia piórka, a przez dziób kurzej czaszki ulotniło się zawiedzione westchnienie. Nadal myślała bardzo intensywnie i wytężała pamięć, nie dając spokoju sigilowi wypalonemu na cienkiej, błoniastej skórze jej skrzydła — usiłowała przywołać sobie przed oczami wszystkie niezliczone symbole, pieczęcie oraz klątwy i czarnoksięskie palenia, jakie w życiu widziała, na rycinach grimuarów Sestii albo w najeżonych magią ruinach. Dziurawa jak sito pamięć nie omieszkała jej zawieść i tym razem. Przestań wzdychać jak bezradna podlotka, zrugała się myślami. Radziłaś sobie w gorszych i bardziej niebezpiecznych sytuacjach. Całkiem sama.

Hamonie. — Czarownica starała się brzmieć nieco mniej uszczypliwie i cynicznie, niż zazwyczaj. — Skoro już rozmawiamy, czy poczęstujesz mnie odrobiną wody oraz pokruszonym chlebem? Jeśli nie znajdę tu rozwiązania swojego problemu, to znaczy, że niezwłocznie muszę wyruszać dalej. Wolałabym zrobić to o siłach.

Być może przyjdzie jej stamtąd odlecieć z pustymi „rękami”, ale przynajmniej nie o pustym żołądku. A polana, na których uzdrowiciel rozniecił ogień zaczęły rozprowadzać z sąsiedniej izby przyjemne ciepło po całej chacie.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

12
— Już dobrze, dobrze — zamachał rękoma. — Niech się ptaszyna nie piekli, bo mi pierzem izbę zapaskudzi. Przyczyna iście niespodziewana, prawdą to jest, nie przeczę.
Hamon poprawił pozaginaną szatę, spoglądając w znany tylko sobie punkt na przeciwległej ścianie. Jego zadumane oblicze zdradzało oznaki wielkich przemyśleń. Gdyby Ishtalla mogła rzucić okiem na rozszalałe myśli uzdrowiciela ujrzałaby dla siebie niewielką iskierkę nadziei, wyraźnie widoczną na tle szaroburych przemyśleń.
— Jest pewna sprawa, w którejże mogłabyś mi pomóc — powiedział ledwie słyszalnie guślarz. — W zamian ja pomogę Ci odnaleźć kogoś, kto usunie to diabelstwo, odczarowując Cię niczym bajkową księżniczkę. Wybacz sarkazm, wieś uczy tego oraz dojenia krów. A teraz pozwól.
Hamon wystawił swoje ramię, oferując je jako niecodzienny dla czarodziejki środek transportu. Z ociąganiem oraz niepewnością ptak wskoczył na rękę mężczyzny, który zabrał ze sobą fetysz i udał się do izby mieszkalnej. Usadził delikatnie pasażerkę na niewielkim stoliku, stawiając obok magiczny przedmiot. Uklęknął przed szerokim kamiennym paleniskiem, wziął jedno z solidnych polan i wrzucił je w płomienie. Ogień zaczął lizać czarne od sadzy kamienie. Radosne ciepło buchnęło mu w twarz, na powrót ogrzało dłonie, jednakowoż po chwili odsunął się od bijącego żaru. Na moment przed jego oczyma stanęło jakieś przykre wspomnienie, coś mocno związanego z jego przyjaciółką Ivą. Z premedytacją nie pozwolił na zagnieżdżenie intruza we własnej głowie. Westchnął i wstał z klęczek. Zabrał z szafki niewielkie naczynie oraz kromkę chleba. Nalał czystej wody, ustawiając miseczkę przy ptaku. Na koniec pokruszył pieczywo. Ucztę podano.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

13
Isthalla nie omieszkała zabrać się za posiłek, chwytając kawałki pieczywa w dziób raptownymi ruchami, kiedy tylko uzdrowiciel przestawał uporczywie ją lustrować. Jedzenie czyjejś obecności nigdy nie przestało w niej wzbudzać dziwnego uczucia niepokoju oraz niezręczności, w zmagania z którymi musiała włożyć dotychczas wiele wysiłku, by zatuszować socjalizacyjną porażkę swej opiekunki z dziecięcych lat. Ostrożnie zaczerpnęła wody ze spodeczka. Mogła poprosić o wino i czuła taką pokusę, lecz po pierwsze, bełkot tłumaczącej ją kury byłby wtedy już kompletnie nie do zrozumienia, a po drugie, i tak nie poczułaby jego smaku. Ptaki nie potrzebowały go ni krztyny bardziej, niż aby ustrzec się przed potencjalną trucizną. Nawet to lubiła, prostotę. Pozwalała ona rozkoszować się jedynie chwilą sycenia głodu w czysty, „prawdziwy” sposób. No i doskonale robiła na linię.

Mało który mag z uniwersyteckich gmachów pojmował dobrze takie aspekty arkanum zmiennokształtności, którą uważano za barbarzyńską i dosyć odrażającą sztukę, wręcz grzeszną, cokolwiek przez to rozumowali. Brak wstrętu przed posileniem się na miejscu świeżo zabitą łanią lub zającem albo noc spędzona w listowiu we własnym ciepłym futrze były dla nich chyba równoważne z parzeniem się z cuchnącymi basiorami i kompulsywnym wyciem do księżyca. Te uczone głowy... Ignorancja podsycona strachem potrafiła rodzić najgorszy rodzaj nienawiści. Wcale nie zaskoczyła tedy czarownicy niechęć innego magicznego pariasa do uniwersyteckich figur. Może tylko zaciekawiła.

Ale i tak Isthalla nabrała podejrzenia po padnięciu propozycji ze strony Hamona. Kontynuowała skrupulatne rozdziobywanie kromki na drobiny tylko po to, by dać sobie czas do zastanowienia i zachowania karty w rękawie na każdą ewentualność.

Słucham — rzekła w końcu z nutą zniecierpliwienia. — Nie mogę się zgodzić ani odmówić, dopóki się nie przekonam, czy prośba jest godna księżniczki. — Czarownica zreplikowała ironię ironią.

Kryło się za to ironią zaintrygowanie oraz doza nieufności, bez względu na to, że jeszcze chwilę temu sama oferowała się mieć możliwość ziszczenia wszelkich życzeń guślarza, byleby jak najszybciej przejść do jej uwalniania z tego niefortunnego kształtu. Nic na tym świecie nie było za darmo. Isthalla wiedziała o tym chyba najlepiej i nabierała czujności, ilekroć nadchodził moment, w którym ktoś czegoś od niej chciał. Choć Hamon sprawiał wrażenie może i uszczypliwego — co lepiej dla niej, bo nie znosiła zlitowania — ale poczciwego człowieka, to nie umknął jej nieobecny wyraz znikający z jego twarzy, gdy odwracał się od rozdrażnionego w kominku ognia. To utrapienie mogło wkrótce stać się jej własnym. Jej wiedza obrócona w praktykę potrafiła rozwiązywać wiele utrapień — ale nie w tej postaci. Czegóż mógł potrzebować od nieledwie gadającej kawki?

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

14
Hamon pozostawił gościa samego sobie. Wrócił do swojej pracowni posprzątać niewielki rozgardiasz oraz poszukać odpowiedzi do własnych, pełnych wątpliwości pytań. Jako uzdrowiciel, wiedział przecie, że rozdrapywanie starych ran to jeno gangrenę przynosi. Jednakowoż chciał ją odnaleźć, nie gangrenę, a swoją dawną przyjaciółkę. Mężczyzna umył tacę, oprzątnął stół, schował wszelakie narzędzia - miał nadzieję, że porządek w lecznicy przyniesie ład w jego głowie.
Kiedy Hamon, dawno temu zresztą, wybierał dom, w którym miał zamieszkać, nie zwracał uwagi ani na jego położenie, ani na stan dachu. Wybrał ten z większymi oknami, z którego widać było podwórze oraz wiejskie dróżki. Dopiero po długich wiosnach, po wiecznym odejściu matki, zrozumiał czemu nie chciała mieszkać między ludźmi. We wsi każdy miał kilka żyć, niestety tylko jedno na własność.
W lecie uzdrowiciel otwierał okna na oścież, a krople deszczu dudniły, gdy ten oddawał się lekturze. Ale nie lubił, kiedyż to pszczoły niczym maleńkie, złote strzały wlatywały do domu, kiedy do jego uszu dobiegały głosy rozbawionych dzieciaków oraz nieustanne szczekanie kundli. Czuł wtedy, że jest obecny po trochu w całej osadzie - nie można od tego uciec, trzeba być za to wszystko odpowiedzialnym, psiakrew. Jednakże teraz widok za oknem zaczynał go wielce przygnębiać. Od pewnego czasu coś się w wiejskim ludzie zmieniło. Może tylko zaczęli chodzić odrobinę wolnej, może rzadziej patrzyli sobie w oczy, ale przede wszystkim zapanował jakiś dziwny sutek i letarg. Mniej ze sobą rozmawiano. A to na wsi jestem niczym rebelia w mieście.

Hamon wrócił do ptaka wdzięcznie pałaszującego chleb. Ni z tego przypomniał sobie oderwane od wszystkiego obrazy. Bransoletki z kolorowych nici, niektóre proste, inne powykręcane i z poprzyczepianymi piórami. Setki supełków na sznurkach, a przy każdym można było wypowiedzieć życzenie, dobrą ochronną wróżbę. Matka zawsze powtarzała Hamonowi, że nie warto ludziom dobrze życzyć. "Im gorzej dla nich, tym lepiej dla ciebie" - mówiła. Tak, jakby to szczęście było pieczonym prosięciem - gdy inni go zeżrą, to nie zostanie nic dla ciebie.
— Chciałbym kogoś odnaleźć — odparł zniecierpliwionej towarzyszce. — Kobietę. Przyjaciółkę. Wyjechała stąd dawien dawno. A tylko ona jedna może pamięta. — Westchnął, spoglądając w grobowe, ptasie oczy.
— Bo, nie wiem czy to wyczuwasz, ciąży na mnie coś złego. A może i dobrego — zaśmiał się szczerze. — Coś, co odebrało mi wspomnienia.

Re: [Wieś Rozłoga] Dom uzdrowiciela Hamona

15
Och. Szukanie zaginionych niczym kamień w wodę osób, jak widać, jednoczy ludzi wszystkich cechów i stanów, sarknęła czarownica w myślach. Nie mniej jednak sposób, w jaki uzdrowiciel wyrażał się o wspomnianej kobiecie precyzyjnie wskazywał na jakąś emocjonalną matrycę. Bliskość, troskę. Ktoś bliski dla niego, tak to wyglądało. W przypadku Isthalli — zgoła inaczej. Ale i tak była być może jeszcze bardziej zdesperowana, żeby powrócić do swoich poszukiwań, większe ważkości spoczywały na szali niźli miłość lub troska. Nie mogła pozwolić, żeby trop z Północy wystygnął na dobre.

Nie rozważała potrzeby, by wspomnieć Inuictusa Czarnego. Guślarz nie wiedziałby, nikt nie wiedział. A pewnych nazwisk lza było lepiej nie wypowiadać na głos w towarzystwie, dla dobra towarzystwa oraz własnego.

Wyczułabym, gdybym była kotem albo krukiem — pouczyła swojego interlokutora. — Kawki nie mają dobrego zmysłu do magii. Tym bardziej musisz wyobrażać sobie moją frustrację, to jak chodzenie z głową w wiadrze... Mniejsza o zmysły i ptaki. Spokojnie. O ile nie są to akurat ci ludzie, który sama usiłuję odnaleźć — odparła gorzko — potrafię całkiem skutecznie lokalizować zaginionych lub uciekinierów. Zapewne będę w stanie ci pomóc.

Dwa wyjście przychodziły czarownicy na myśl w tamtej chwili. Pierwsze zakładało, że Hamon jej ufał, czego nie była pochopna zakładać i że gotów był spełnić swoją część umowy jako pierwszy. Pod ludzką postacią wróciłaby do pełni swoich mocy, będąc w stanie zbadać to, co ciążyło na uzdrowicielu oraz zniszczenia, jakie wyrządziło to w jego pamięci — nie zawsze takie zmiany były nieodwracalne. Ale sama by sobie nie zaufała na jego miejscu ani uczciwie nie wykluczała w krótkiej introspekcji, że po prostu ruszyłaby wtedy bezzwłocznie przed siebie, nie zamierzając nigdy więcej napotkać na swej drodze Hamona z Rozłogi. Drugie wyjście oznaczałoby, że desperacja poszukiwań uzdrowiciela dorównywała jej desperacji. Na pewne pytania nie należało szukać odpowiedzi wśród śmiertelnych, mogli więc zwrócić się do bardziej kompetentnej jednostki, przy pierwszej sprzyjającej fazie księżyców odprawiając rytuał przywołujący wedle instrukcji Isthalli. To mogło oznaczać upieczenie dwóch porcji na jednym ogniu — mieli szansę na spotkanie z czymś, co będzie w stanie udzielić informacji guślarzowi oraz pomóc czarownicy odzyskać ludzką postać. Lub czymś, co podłubie sobie nią w zębach po rozerwaniu Hamona na strzępy.

Nie widząc chwilowo ciekawszych alternatyw, Isthalla przycupnęła wygodnie na blacie i streściła swoje plany oraz propozycje uzdrowicielowi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”