Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

16
Licho spojrzała na Keira znad swojej porcji z mieszaniną niedowierzania oraz obawy, że jej mężczyzna był przepadł, skretyniał ze szczętem od wiejskiego powietrza. Wzruszyła ramionami. — Ta, pewno, Pan Bandaż bez ochyby będzie coś wiedział. Będzie wiedział, żeś jest durny jak mój but, jeśli wierzysz w te chłopskie bajdy. Sam masz wodę w głowie, baranie. — Dziewczyna wypuściła powietrze z głośnym, gniewnym sapnięciem. Ale po rzuceniu okiem w dół, na swój srebrny wisiorek w dekolcie sukni, bez słowa zerwała z szyi łańcuszek i ostentacyjnie złożyła go na blacie stołu, nie udzielając komentarza. I bardzo klarownie dając oficerowi do zrozumienia, by lepiej i on nie udzielał, jeśli sen mu był miły.

Marudząc nad mętną, parującą herbatą z ziół felczera, Licho rozmyślała o Norze i o Mamce, której niekobieco niski, ciepły głos rozbrzmiał w jej głowie wspomnieniami. O dzieciństwie na ulicach Ujścia również pomyślała, o szarzyźnie, głodzie. Kuksańcach, kopniakach, o wszystkich innych sierotach, z którymi mieszkała w kamienicy — Rybce, Kamyku, Dawaj-Dawaj, Dwa Oczka — oni rzadko mieli imiona... Myślała o swojej matce. A najbardziej: o pogardzie.

Licho wpatrywała się w twarz Keira bez zmrużenia oka dłuższą chwilę, kiedy w końcu podniósł wzrok znad miski i spojrzał jej w oczy. Opierała łokcie o blat, a podbródek o dłonie. — Nie pozwolę temu dziecko na to, żeby było bękartem bez nazwiska. Ani wyrzutkiem albo sierotą — oświadczyła ze stanowczością. — Oczekuję, że kiedy je urodzę i wydobrzeję, to mi się oświadczysz. Weźmiemy ślub, a dziecko będzie nasze, chciane. Ma być więcej, niż z naszej krwi. Tylko na to się zgodzę.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

17
Dopiero teraz dotarło do wiarusa, że pewnie niepotrzebnie otwierał te swoje zapchane kaszą usta. Siedząc na taborecie, ze wzrokiem psa potraktowanego butem rozzłoszczonego pana, przeżuwał po cichu ostatnie kawałeczki nagotowanego przez Licho pokarmu. Kuchareczka potraktowała słowa Keira ze sporą rezerwą oraz zareagowała na całe to gadanie żartem. Przezwiska kierowane przez nią w stronę zdezorientowanego gospodarza, te nienacechowane nienawiścią zdania, z mocą wiosennego wiatru — bo podobnież wichura zbiera strzechę z dachu — zerwały smutek z twarzy zmartwionego kochaneczka. Brzęczenie rzuconego na ławę srebrnego wisiora również zmieniło na dobre jego samopoczucie. Choć Liszce udało się przemówić wiarusowi do rozumu i odegnać odeń wiarę w nic niewarte bredzenie zawarte w zabobonach, to świecenie oczek metalowego łańcuszka równie znacznie napawało go niezrozumiałą otuchą. Keir przeczuwał, że nadchodzące dnie lub nawet miesiące nie będą wcale sielankowe, więc boska pomoc powinna się w sam raz nadać na te trudne czasy. A skoro strzeżonego bogowie strzegą — to trzeba przecież dmuchać na zimne.

— Ja wiem... — westchnięcie pana domu sprowokowało pauzę w jego nierozpoczętej jeszcze na dobre przemowie. — Przepraszam, kochana. Zrozum, dom, dziecko, gospodarstwo, trochę się nam tego nazbierało. Nie radzę sobie do końca, ale zawsze możesz na mnie polegać. Nie zostawię cię samej. Będę oćcem dla tego malucha, no i mężem dla ciebie — ramię Keira przesunęło się po stole w stronę ramienia szarowłosej. Poparzonego ramienia. — Tak się stanie. Masz mnie na własność i nie zamierzam odrzucać naszego dziecka. Może tego po mnie nie widać, ale wewnątrz jestem jak skowronek.

Za oknem odezwało się radosne świergotanie. Nie skowronków, co prawda, ale może sieweczek abo krasek.

— No dobra, skoro zrobiłem już z siebie durnia, to wracam do naprawiania ogrodzenia. Może zdążę nim wróci ta namolna dziewucha.

Rumiankowa woda zadziałała na gospochę nie tak jak zawsze. Licho poczuła się słabo, miała nudności.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

18
Och, to zabrzmiało, jakbyś nie zamierzał tego zrobić, prawda? — Licho złagodniała. Uśmiechnęła się półgębkiem do Keira, mimo, że wszystko, co zdołała zjeść właśnie podchodziło jej z powrotem pod gardło i najchętniej puściłaby pawia za okno albo napchała się prochów uśmierzających skurcze i nudności — które w komitywie z uprzykrzonym felczerem Keir skrupulatnie jej wydzielał — aż by jej wyszły uszami, a potem upiła się pieprzówką do nieprzytomności.

Ale nie zrobiła tego, nie tylko dlatego, że jej nie było wolno. Odstawiła na wpół wyskrobaną z kaszy miskę i podeszła do zydelka oficera, opierając się na jego ramionach czule i delikatnie je masując. Nadal pamiętała palcami każdą bliznę i szramę, wyczuwalną pod cienkim lnianym materiałem koszuli. — Mój biedny, dzielny mężczyzna — wymruczała mu do ucha bez śladu złośliwości. Cmoknęła w szorstki od zarostu policzek. — Przeprawimy się przez to, zobaczysz. Przez konie i kury, gospodarstwa i dzieci. Dziecko. Jedno to o sto nieszczęść za dużo. Nie będzie gorzej, niż w opętanej wieży albo kiedy zjedliście Bumbrowi ostatniego kotleta, obiecuję. — Poklepała go z otuchą po barku, po czym zebrała z blatu oba naczynia i odlała resztę wody nabranej przez Keira do dużej misy służącej za nieckę do zmywania. — Jesteśmy przecież niesamowici, tak czy nie? Poza tym, kocham cię. To załatwia wszystko.

Uśmiechnęła się szelmowsko, szorując miskę namoczoną szmatą. Od ziół uzdrowiciela kręciło ją w głowie, ale oparła się biodrem o ławę, czekając aż przejdzie. Keir miał i tak dość zmartwień na gębie, zaś im bliżej im było mistycznego terminu, tym żarliwiej traktował każdy najmniejszy objaw u swej kobiety jako sygnał do paniki. Nawet katar. — Idź. Przyjdę ci pomóc, jak tu skończę, a potem dobrze byłoby się brać za stajnię. Jeśli znowu przyjdzie ta wariatka, to pozwalam ci spuścić na nią Ogryzka.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

19
Świat powoli zasnuwała mu czerwona mgła. Dłonie silnie zaciśnięte na wodzach promieniowały bólem, podobnie jak uda, którymi ściskał boki swojego wierzchowca. Utrzymanie się w siodle było dlań tytanicznym wysiłkiem, ale zdawał sobie sprawę z konsekwencji poddania się lub utraty przytomności. Ciepła ciecz ciekła mu po ramieniu, klatce piersiowej, skroni i w okolicy stawu kolanowego. We wszystkich tych miejscach czuł też charakterystyczne odrętwienie, typowe dla poważniejszych zranień. Drobne stłuczenia, siniaki i skaleczenia były w tej sytuacji zupełnie bez znaczenia.

Dobrze, że skurwysyny nie miały kuszy. Byłoby po mnie, jak nic.

Nie słyszał za swoimi plecami pogoni, ale to jeszcze nie znaczyło, że był bezpieczny. Grzmot jechał niemalże sam, Gwathring wszystkie swoje siły skupiał na trzymaniu się w pionie, nie miał już rezerw, które mógłby oddelegować do uknucia jakiegoś sprytnego planu ucieczki. Nie, po prostu puścił ogiera naprzód, od czasu do czasu dając mu ostrogę w bok. Rumak jakiś czas temu zboczył ze ścieżki, przebiegł po grobli nad niedużym jeziorkiem, potem zanurzył się w rzadki las. Dokąd zmierzał, chyba tylko Sakir raczył wiedzieć.

Gdy wydawało mu się, że minęły lata od rozróby w karczmie, a świadomość coraz śmielej zapędzała się w bezpieczne objęcia braku przytomności, Grzmot najpierw zwolnił, a zaraz potem przystanął. Biedny zwierzak cały bok pokryty miał płatami piany. Młody rycerz spojrzał tymczasem przed siebie, zaś jego oczom ukazał się niewielki chutor z kilkoma zabudowaniami gospodarczymi. Trochę tu wszystko było zarośnięte, lekko zaniedbane, ale zupełnie nadające się do zamieszkania.

Ty stara chabeto, mieliśmy zwiać, nie sprowadzić śmierć na głowy niewinnym wieśniakom.

Spróbował zawrócić konia, ale nieoczekiwanie świat wokół zawirował niebezpiecznie, a ziemia, nie wiedzieć czemu, nagle przybliżyła się do jego twarzy. Wtedy właśnie na dobre stracił przytomność.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

20
Przed gospodarzem wzniosła się ostatnia w rzędzie sztacheta. Decha, choć na pewno równa rozmiarem reszcie desek, stała trochę krzywo. Trochę to Keira zdenerwowało. W końcu praca miała się ku końcowi, ogrodzenie prezentowało się nawet nieźle, ale ten bzdet, to małe niedopatrzenie rozbudzało w nim perfekcjonistycznego ducha. Niesforną sztachetę należało naprostować! Odrzucając na bok młot i podnosząc z kolan, wiarus mocno, z niestrudzonością prawdziwego mocarza oderwał zakopaną przed momentem dechę od ziemi – a ona nie stawiała mu oporu. Kawał drewna znalazł się poza dołem i czekał, aż Keir wsadzi go tam z powrotem. Ale przedtem pracuś postanowił zrobić wspomnianą norę nieco bardziej przepastną. Łopata leżała obok, ale pan domu nie zważał na to i za pomocą palców rozrzucał kamienie oraz szczerk. I podczas penetrowania zwałów piachu jego uwalona na czarno dłoń znalazła w coś niespodziewanego. Wiarus znów wstał, znów starł pot oraz kurz z czoła i uważnie zbadał dziwne znalezisko. Mała metalowa statuetka, uformowana na podobieństwo humanoidalnego stworzenia, zniszczona, pewnie bardzo stara, pewnie bardzo cenna, spodobała się wiarusowi od razu. Schował on to cudo do miecha, a potem zabrał się za dokończenie parkanu.

Licho szorowanie garów miała za sobą. Chciała udać się na zewnątrz i pomóc Keirowi w robocie, skoro obiecała, ale ponownie poczuła się niedobrze, musiała więc odczekać kwadrans z twarzą nad wiadrem. Na szczęście, przed, po i w trakcie czekania wiadro pozostało tak samo puste. Gospocha odetchnęła z otuchą wiedząc, że wbrew oczekiwaniom nie pozbędzie się wcale skonsumowanego nie tak dawno temu obiadu. Siedząc na posadzce – humorzaste dziecko nie pozwalało biedulce na wstanie i zorganizowanie się – Meiri kontemplowała obecną w chatce ciszę. A zaraz potem przestałą kontemplować. Cisza postradała bowiem brak dźwięków i rozbrzmiała ich mnóstwem. Rżenie rumaków, trzech, co ciekawe, oraz wolanie Keira docierało doń nawet przez zawarte okna. Przedzierało się przez ścianę. Jak się wkrótce okazało, to nie nieletnia wariatka postanowiła odwiedzić Barciowe Gumno z powrotem. Gość miał nieco inne usposobienie niż ona. Wcale niekoniecznie ciekawsze.

— Licho! Licho! — szumiało wrzeszczenie męża. — Pomóż mi z nim! Wodę! Dawaj wodę!

Kwarteronka nie wiedziała, z kim ma mu pomóc, ale poczuła, że powinna zebrać się w sobie i wstać. Abo chociaż rzucić okiem przez błonę.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

21
Po ustąpieniu mdłości, dziewczyna oparła się o ścianę wystygniętego kurnego pieca i otarła świeży pot z czoła, przegarniając kosmyki jaśniutkiej jak len grzywki za uszy, poprawiając niezgrabnie zawiązany kok na karku. Oddychała jak po przebiegnięciu mili w polu kartofli, krzyż ją napieprzał. Życie z wielkim, wydętym baloniskiem, które prawie przeważało ją samą przypominało wypychanie sobie dla zabawy tuniki skradzionymi melonami z targu zamorskiego, jeszcze jako smarkacz. Tylko, że w tym wypadku „melona” nie dało w się w każdej chwili wyjąć i zjeść — choć wdzięczna była, iże żadne przypadkowe potknięcie na brzuch nie oznaczało jego pęknięcia i rozbryźnięcia się pod suknią na mokrą miazgę. Tak, jak nie dało się wykonywać już większości czynności, których bezwzględne opanowanie brała niegdyś za pewnik. Zdążyła zatęsknić za samodzielnym sznurowaniem trzewików albo wyszorowaniem się w balii od stóp do głów bez konieczności angażowania Keira w przedsięwzięcie za każdym razem. Przynajmniej nie brakowało jej w swoim pierwszym własnym domu dużego lustra, nigdy nie lubiła własnego odbicia, bo było chude i zniszczone przez blizny. W dodatku, teraz wydawała się sobie niedorzecznie nadęta, jakby ktoś doczepił ten brzuch do jej niedojrzałego ciała.

Szszsz..., jak nie przestanę przez ciebie rzygać, to oboje się nie najemy — pouczyła niereformowanego lokatora, gładząc wybrzuszenie w odruchu.

Udało jej się przymknąć oczy po triumfie nad pustą misą i przez chwilę zrelaksować się na klepisku, nieco bezsilnie. Ale tylko przez chwilę. Skoczyłaby na równe nogi na ton wołania ukochanego głosu, gdyby nie przypominało to próby podskoczenia z worem ziemniaków w ramionach. Zamiast tego, Licho z trudem dźwignęła się na obie nogi, stękając, oparła się o wychłodzony przypiecek, który jeszcze przybruszał ręce świeżym wapnem. Chwyciła w dłonie miednicę ze wszystkim, co zostało z naniesionej przez Keira wody oraz szmatkę i poczłapała na zewnątrz żwawym chodem kaczki.

Koń pierwszy rzucił się jej w oczy przy opłotku, bo był rosły jak tur, żywo rudy i Licho miała oko do rumaków, zwłaszcza tych pełnokrwistych. Kasztan wyglądał na prawie zajechanego, w rozdętych szeroko chrapach płonęły czerwone błony śluzowe, na szyi tętniły napompowane powietrzem, grube żyły, a piana odpadała mu z niej i z boków płatami. Kiedy obrócił się nerwowo piersią do dwóch ogierów gospodarzy zaaferowanych na wybiegu, zobaczyła pod jego kopytami jeźdźca. Ten wyglądał jeszcze gorzej. Oficer przykucał nad poturbowanym człowiekiem — z daleka widziała, że mężczyzną, za rosły na kobietę — jeszcze ściskając młotek ciesielski w dłoni. I jakiś inny przedmiot, którego kształtu nie rozpoznała.

Zabawa nigdy się nie kończy, sarknęła w myślach.

Zafrasowana, przyklęknęła nad nieruchomym ciałem, tuż obok żołnierza, stawiając na ziemi miednicę z wodą i nie przejmując się zbytnio tytłaną w ziemi spódnicą. Pierwszy rzut oka na niedoszłego denata sugerował charakternika od miecza, tak jak oni — gorzej, jeśli takiego, jak kiedyś Licho, lecz tym jeszcze nie była pora się martwić — na pancerzu miał zaschniętą krew, świeżą też, pewnie nie w całości jego. Ale jeżeli omdlał, to nadal w większości. To chwilowo było ważniejsze od jego cechu.

Żeby dopatrzyć się cięć lub dziur po pchnięciach, zaczęła pośpiesznie przemywać największe skrzepy, z których nadal sączyły się strugi po odzieniu oraz fragmentach karaceny.

Trzeba go przenieść do środka, do domu — powiedziała przytomnym głosem Keirowi, zabierając się za rozpinanie klamerek oraz rzemieni pancerza na korpusie rannego mężczyzny. — Dasz radę? Psiakrew, tego nam brakowało jeszcze. Spróbujmy wnieść go na siennik, może przeżyje, skoro flaki mu się nie wylały w siodle. Zabierz potem kasztana do obórki, dobrze? Psiakrew...

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

22
Bezwładne i zakrwawione ciało nowego gościa rzucono ostrożnie na łoże, brudząc w ten sposób świeżo posłane powleczenie czerwienią. Dzwonienie oderwanego przez Licho pancerza odezwało się wśród poszumu wiatru oraz końskiego rżenia. Keir udał się na zewnątrz i próbował zapanować nad szaleństwem trzech wierzchowców. Obecność nieznanego, zmęczonego, niemalże martwego muca w zagrodzie musiało napawać dwa pozostałe stworzenia niepewnością. Podobnie uczucia sprowadzał na gospodarską parę sam posiadacz tego steranego rumaka. Krwawienie pod oknem niezawinionego bogom człowieka jest przecież dość nietaktowne. Ale cóż począć ma osoba stercząca twarzą w twarz z Usalem? Nie zważa ona na konwenanse i mimochodem zwala ci się na ziemię pod chatą. Tak to też stało się ze Starodębem, któremu podczas odwiedzin w karczmie nieco powinęła się noga. Ta sama noga, wisząca na krawędzi siennika, przeszkadzała gosposze w dotarciu do poranionego uda kawalera. Nabrzmiałe brzucho również nie pomagało w ukończeniu tego trudnego zadania. Na całe szczęście, Meiri miała obok siebie wiarusa, a ten po powrocie do domostwa ochoczo zabrał się za pomoc. Porozcinane i w paru częściach rozdarte ubranie ukazało wspomnianą ranę na udzie, na ramieniu oraz szerokie cięcie przez żebra, którego nie zahamowała nawet noszona przez pechowca kolczuga. Zaschnięta posoka przeszkadzała trochę w rozeznaniu się w kazusie, wobec czego kwarteronka musiała potraktować każde skaleczenie zamoczoną w wodzie szmatą. Samo to trwało sporo czasu i kosztowało niewprawioną akuszerkę sporo trudu oraz nerwów.

Zabarwiona na bordowo ściera osunęła się w czeluść metalowego wiadra. Drzemiąca na siedząco Licho poderwała się z krzesła i prawie poleciała na twarz - przeważona masą swego nabrzmiałego brzucha. Zamroczone wnętrze domu, rozświetlone ostatnim dziś pomarańczem zachodzącego słońca, zdawało się puste. Ale mieszkańców Barciowego Gumna nie brakowało. Bynajmniej – szarowłosa patrzała właśnie na dodatkowego domownika, rozłożonego na materacu, którego poharatana pierś rosła i zapadała się miarowo, poruszana powietrzem. Keir sterczał przed piecem i dokarmiał grzewczego potwora osuszoną zawczasu brzozą. Rozbrzmiało skwierczenie. Smaczna kora została od razu pożarta przez mordercze gorąco i płomienie. Meiri oderwała wzrok od nieznajomego i przetransportowała go na swego kochaneczka. Niedźwiedzia postać obserwowała ją uważnie, z czułością niewartą właśnie tego zwierzęcia. Jego wierność oraz dobroć miała się może bardziej do wierności oraz dobroci doświadczonego psa.

— Trzeba wezwać naszego dobrego konowała, wiesz, może sobie z nim poradzi - powiedział Keir z ciemności.

Pan Bandaż, choć miano miał przedziwne, dobrze znał się na robocie, którą z zamiłowaniem udoskonalał. Dawno temu w Keronie uznano go za mistrza maści oraz leków i ta marka nie opuszczała go od tamtego czasu, nie znaleziono bowiem, na razie, doskonalszego uzdrawiacza. Nawet w Wierzbinie takiego nie znano! A właśnie – w wiosce podniosło się szczekanie, ale zaraz potem zamarło, prawdopodobnie uciszone butem nawalonego wsiura. Echo zgaszonego szczeku dotarło, wraz z wiatrem, do domu po pszczelarzu, również do uszu osłabionego, choć przecież świadomego świata, pana ze Starodębu.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

23
Świat pojawiał się przed nim stopniowo, powoli wynurzając kolejne elementy otoczenia z wszechobecnego mroku. Wiedział już, że leży na czyimś posłaniu. Nad sobą widział drewniany sufit z belką stropową wiszącą u samej powały. Do jego uszu docierały dźwięki rozmów, ale nie potrafił rozróżnić osobnych słów. Chciał delikatnie obrócić głowę, żeby lepiej słyszeć, ale wtedy na jego ciało zwaliła się fala bólu, przypominając mu, w jakim jest stanie. Każda rana zapiekła żywym, pulsującym ogniem lub tępym odrętwieniem. Jęknął przez zęby, żeby nie przekląć na głos.

Cholera, jednak nie umarłem. I nie wiem, czy to powód do radości, czy wprost przeciwnie.

Mimo wszystko, spróbował się poruszyć. Palce wydawały się być sprawne, ale na podniesienie całej ręki zabrakło mu już energii. Poczuł się bezradny jak dziecko, ale nie ustawał w ostrożnych próbach badania własnego ciała. Z wysiłkiem podniósł głowę i spróbować przekręcić ją tak, aby zobaczyć potencjalnych rozmówców. Wtedy to gwałtownie zakręciło mu się w głowie, obraz rozmył się i wszystko dookoła stało się wielobarwną plamą. Zamknął oczy, żeby nie jęknąć po raz wtóry.

Usłyszał tuż przy łóżku skrzypienie desek w podłodze i raczej wyczuł, niż rzeczywiście zobaczył, że ktoś nad nim stoi. Język miał wysuszony na wiór, a wargi spierzchnięte, ale jeśli wpadł w ręce swoim byłym współbraciom, to nie zamierzał błagać o cokolwiek do picia.

To w ich stylu. Dopadli mnie, opatrzyli, żebym dojechał cały i zdrowy do Srebrnego Fortu. A tam mnie stracą. Pewnie publicznie.

Bezsilność targnęła nim niczym spazm bólu. Miał ochotę skoczyć naprzód, złapać najbliższego drania za gardło i dać im powód do dobicia go. Nie mogło być jednak o tym mowy.

A gówno. Tylko wyruszymy, a zedrę z siebie bandaże. Albo znajdę inny sposób. Stąd do Fortu jest jeszcze kawał drogi. Coś wymyślę.

Westchnął i uśmiechnął się lekko. Chciał powiedzieć im coś o ich matkach, babkach i innych członkach rodzin, ale gardło piekło go z pragnienia, odpuścił więc. Zamknął oczy, udając, że zapadł w sen. W gruncie rzeczy miał nadzieję, że tak właśnie będzie.


// Nie bijcie za ten godny pożałowania post, nie mogę się wkręcić w pisanie :/ \\

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

24
Licho może i spostrzegłaby niezborne ruchy oprzytomniałego pacjenta, przycupnąwszy na zydlu obok wezgłowia siennika, ale gwałtownie obróciła blond główkę w stronę Keria. — O nie, ani myślę! Znowu sobie wykoncypuje, że mi brakuje „witalnych ingrediencji” i „balansu płynów”, i zacznie wlewać świństwa do gardła, sadysta! — oburzała się, uzyskując oczekiwany brak jakiejkolwiek empatycznej reakcji. Dziewczyna przewróciła teatralnie oczami. — Dobrze, dobrze. Bo umrze, wiem. Zakopałoby się go za stodółką, padlina nawiezie roślinki... Ała, już, nie bij, bo zacznę rodzić! — Uchyliła się przed pedagogicznym trzepnięciem o jej przynajmniej na wpół pusty czerep. — Dobrze, idź po niego! Tylko szybko, bo zmierzcha, a jemu się chyba naprawdę zbiera na umieranie. Jak patrzę tak sobie, to bez szycia się nie obejdzie. Ja szyć nie umiem, nawet koszuli.

Nie trzeba było ekspertyzy ani dyplomu profesora, żeby rozpoznać rany po cięciu ostrzem miecza, a tak się składało, że Licho swego rodzaju ekspertką była. Zadała w życiu takich ran pokaźną ilość. Nie chwaląc się, zazwyczaj skuteczniejszych, niż te, które nie dokończyły żywota ich gościa. Ale to wydało się jej nieco mniej zabawne, bo podłużna, krwistoczerwona pręga odsłaniająca na brzegach zaróżowioną tkankę, która przebiegła w poprzek piersi mężczyzny bliźniaczo przypominała tę zabliźnioną na Keirze. Palce dziewczyny znały jej szlak na pamięć. A ona sama wiedziała, że wtedy jakiś rozbójnik, taki jak ona, też omal go nie zabił. Oraz że gdyby los wybrał inaczej i kiedyś spotkali się w zupełnie innych okolicznościach, niż na dziedzińcu Wodnego Fortu, przynajmniej jedno z nich nie wyszłoby z tego cało.

Była bandytka pochyliła się na powrót nad ich nieszczęsnym gościem, żeby zająć myśli czym innym. Ogarnęła grzywkę i znowu przetarła nasiąkniętą wodą szmatką brzegi cięć ze świeżo nabiegłej krwi. Nakryłaby ranę na jego piersi jakimś bandażem, ale dzięki tej garstce użytecznych informacji, jakie zdołał wbić jej do głowy Garth, wolała nie ryzykować zakażenia tak dużej powierzchni niesterylnym materiałem. Ograniczyła się do przemywania ostrożnie okolic, mając nadzieję, że oficer wróci z cyrulikiem na jednej nodze, a trzaskające w piecu polana wystarczą, by nie dobić petenta zapaleniem płuc.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

25
Zebranie się do marszu kosztowało Keira nieco cennego czasu. Dowiązanie do pasa miecza oraz miecha, założenie butów oraz płaszcza – to zawsze parę momentów i kwart krwi poranionego rekonwalescenta w piach. A znać nam trzeba, że czerwona ciecz uciekała ze Starodęba bezustannie, skoro Licho nie zatamowała krwotoku w obawie przed zakażeniem szram. Sam poharataniec koncentrował się na walce z bólem. Mentalne niwelowanie skutków urazów absorbowało go do końca. Nawet udawanie drzemiącego nie dostarczało mu problemów. Również bez starań niewiele brakowało mu do dokonania snu wiecznego. Zmęczona kwarteronka dociskała namoczoną w wodzie szmatę do skaleczeń. Na brzeżkach oraz ścianach blaszanego wiadra zebrała się bordowa warstewka. Liszce, natomiast, zebrało się na płacz. Nie dość, że z powodu brzucha czuła się wręcz koszmarnie, to teraz została sam na sam z nieznaną sobie, poważnie pokiereszowaną osobą. Na dodatek – znów dostała nudności. Szarowłosej otuchę dało miarowe dudnienie niosącego wiarusa wierzchowca, a także ciche rżenie zwierza, dowodzące, że wkrótce Pan Bandaż dotrze do Barciowego Gumna z pomocą. Ale na razie Meiri musiała samotnie ścierać się ze swoimi demonami. Siedziała zatem na taborecie i obserwowała sieć bruzd oraz krech na torsie czarnowłosego prawie-denata. Od niechcenia rozeznała w nich deseń szwów oraz zrostów na cerze kochaneczka i się rozrzewniła.

A skoro o Keirze mowa – nie hamował on rumaka i zmierzał ku osadzie na załamanie karku. Nocna wichura wiała mu w twarz. Po obu stronach prowadzącego go duktu rosła, zwartością podobna do zamkowego obmurowania, koherentna ściana brzóz. Każde z drzew wariowało szaleńczo na wietrze i rozrzucało po świecie oderwaną od konarów korę. W szarówie przed wiarusem pokazała się pierwsza chata. Zaraz potem dwie następne. Niebawem w pomroce znalazło się mnóstwo zabudowań. Oddalona we śnie Wierzbina. Kochaneczek Licha zasuwał cwałem z przekonaniem, że właśnie tam zastanie rzeczonego konowała. Niedawno powiedziano mu, że w Qerel zapanowała dziwna choroba. Zaraża zwłaszcza żebraków bez domu i oberwańców niezamożnego stanu. Pan Bandaż, w trosce o zdrowie we wsiach pod miastem, odwiedza bambrów oraz włościan. Każde zawitanie to dla nich ważna ceremonia. Nie ma co się dziwować zatem, że również parze z domu po pszczelarzu dano znać o powrocie znanego wszem wobec uzdrawiacza. Wiarus nakazał wierzchowcowi stanąć przed domostwem, które wraz z Panem Bandażem obsadzała pewna dobroduszna rodzina. Pod oknem zostawiono wózek. Na schodach siedziała para dzieciaków – może ozdrowieńców.


Dobra, możecie sobie porozmawiać przez parę postów. Jak będzie za nudno, to przerwę Wam konwersowanie i wrócę do domu Keira wraz z doktorem.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

26
Gardło miał wyschnięte na wiór. Spierzchnięte usta wydawały się być napuchnięte. Planował swoją śmierć, ale wolał raczej coś szybkiego i bezbolesnego, śmierć z odwodnienia nie pociągała go ani odrobinę. Przełamał więc dumę i kiedy poczuł, że ktoś nachyla się nad nim, z trudem podniósł powiekę. I doznał lekkiego zdziwienia.

Wisiała nad nim jasnowłosa młódka o ciekawskim spojrzeniu. W dłoni trzymała kawałek szmaty i również zamarła na chwilę, kiedy ich oczy spotykały się.

- Wody... - wycharczał tylko, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Kiedy spróbował objąć wzrokiem całą jej figurę, zauważył olbrzymie brzuszysko, które aż nadto wyraźnie sugerowało jej stan. To tylko spotęgowało jego zdziwienie. Nie pasowała bowiem do stereotypowego wizerunku oprawcy zakonnego. Z drugiej strony, opcji było wiele. Równie dobrze bracia zakonni mogli go dopaść, zająć ten dom i kazać dziewce opiekować się nim.

Chciał złapać ją za dłoń, ale był tak słaby, że ręka zsunęła mu się tylko za krawędź łóżka, promieniując przy okazji koleją falą bólu.

- Są tutaj? - Zmusił się do zadania pytania. - Są gdzieś w pobliżu?

Zdarzały się przypadki, że sakirowcy zajmowali chaty, przysiółki lub nawet mniejsze zamki w imieniu zakonu, zostawiając pokwitowanie, w poczet którego właściciel mógł później starać się o zwrot ewentualnych kosztów pobytu niezapowiedzianych gości. Bywało z tym jednak różnie.

W głowie zrodziła mu się jeszcze jednak myśl. Wiedział, aż nazbyt dobrze, kim są ci, którzy go ścigali. Rozumiał, że kiedy dziewczyna mu pomoże, doprowadzi do poprawienia jego stanu, mogą jej podziękować we właściwi dla siebie sposób - gwałtem i gorejącą strzechą. Przestraszył się, że swoją głupotą mógł ściągnąć na niewinnych ludzi zagładę. Przeklinał w duchu własną bezmyślność.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

27
Meiri zdążyła popaść w taką zadumę, że nagły ruch na sienniku oraz zachrypnięty głos jej mimowolnego pacjenta mało nie wywołał u niej wylewu. Podskoczyła na zydelku i odchyliła się jednocześnie, mało nie wywijając kozła na ziemię przeważona własnym brzuchem. Przytrzymała się wezgłowia pryczy, piorunując gościa wzrokiem. — Chcesz mnie zabić, psiakrew? — zapowietrzyła się. — Wody, wody... Brukwi do tego? Potrawki?

Mimo narzekań, pomrukując pod nosem, gospodyni przysiółka dźwignęła się na nogi z gracją pogonionej na pastwisku cielnej krowy i postukała chodakami do cebrzyka po resztki wody, której nabrał dla niej Keir. Obserwowała mężczyznę kątek oka, zza ramienia. Nie, czy nie postanawiał aby się podnieść i podkraść ze złowieszczym zamiarem, tylko czy pierś mu się jeszcze od dechu unosi. Odszukała wśród garnków, dzbanków i glinianych miednic na miód po poprzednim lokatorze niewielki czerpak, okupując proces tylko jedną ofiarą w postaci kubka, który i tak już był szczerbaty.

Są? Są trzy koniki w stajni. Jeśli masz szczęście i nie zajeździłeś swojego do padnięcia, teraz tego nie sprawdzę. Poza tym, jesteśmy ty i ja, i pewno jakieś licho w bukowinie — z lekkim przekąsem uspokoiła rannego wiarusa, zawyrokowawszy, że przynajmniej chwilowo nie był dość groźny, by nie mogła ujawnić, że zostali w chacie sami. — Chyba, że chcesz doprecyzować swoje pytanie.

Dziewczyna przysiadła obok pryczy z cebrzykiem i z czerpakiem, nabrała wody. W rzyci miała honor i dumę wojaka, jeżeli jakieś miał, i bez bawienia się ze śmiertelnie okaleczonym w próby samodzielności, napoiła go pierwszym łykiem. Drugą ręką podniosła mu poduszkę pod głową, żeby się nie zakrztusić, skrzywiona na twarzy. Z brzuchem jak kobyła miała tylko dwa wyjścia: albo się zginała w pasie, albo nie skręcało jej z bólu. W tamtej chwili dokonywała heroicznego poświęcenia.

Lepiej? Mam nadzieję, bo wody mam tyle, co na dnie wiadra, a prędzej ty dasz radę jej nabrać niż ja. — Licho po chwili ciszy nie mogła dłużej omijać wzrokiem powoli sączącej się rany na piersi wojaka. — Zasłużyłeś sobie? Czy tak zwyczajnie: złe miejsce, zły czas?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”