Wieś Wierzbina

1
Barciowy Przysiółek
Ludzie z Wierzbiny nazywają przysiółek barciowym — albo barciową zagrodą — bo jego ostatni mieszkaniec i ziemianin był starym pszczelarzem, który kipnął we własnej chałupie. Zagroda straciła wtedy ostatniego żywego ducha, a jakieś łobuzy wykradły z uli cały miód i wszystkie pszczoły wymarzły na zimę. Na lato trawa porosła obejście po pas, czerwona od maków, drewniana chata się zsychała i szopka dla zwierząt stała z zapadniętą strzechą, bo nie miał jej już kto naprawiać. Iście, gospodarstwo podupadło jeszcze za czasów bartnika, stareńkiego kuternogi, któremu przyszło tam mieszkać całkiem samemu aż do schyłku żywota. Kurnik wytrzebiły lisy, prędzej niźli chłopkowie obaczyli, że gospodarzowi się zmarło, a wysoka stodoła od tamtego roku straszyła i łopotała roztwartymi drzwiami w burzowe dni, bo nie było już nawet czego rozkradać ze środka, poza zardzewiałymi motykami.

Atoli, łacno poznać, że ktoś kiedyś zapowiadał sobie to miejsce pod wcale ładny folwark. Wyaprowidowane jest we własną studnię i żuraw przy samej chałupie, na skrzyżowaniu z podejściem do stodoły oraz przestronnej obórki naprzeciw. Oborę postawiono na kamieniu i choć ruszył ją czas, to wygląda, jakby nowa — pusta, niewykończona, bez dachu położonego na więźbie z drzewa, ale tak wysoka i jasna, jak gdyby ktoś zbudował ją pod zaciszną stajnię. Stare barcie z wyblakłym malowaniem stoją półkolem na słonecznej stronie łąki, tak że widać z chałupy je oraz rabatki, gdzie kiedyś musiały rosnąć kwiaty na łokieć w górę, a pachnieć na sto. Podle prowadzi przysłonięta kobiercem ścieżyna do zagrody. Resztki opłotków chyboczą się smętnie za plecami sioła, zatratowane przez dziką zwierzynę, która przestała się bać tego miejsca. Często da się wypatrzyć na skraju zagajnika spoglądające spod krzaków jeżyny sarny.

Chodzą słuchy, że syn bartnika, ten co dawno uciekł na czeladź do miasta, zbył się ledwie co tej zagrody, której nie odwiedził nawet na pochówek ojca. Ponoć okrutnie głupio się zbył, bo przegrał w kości przeciw dwóm mieczom i parze oficerskich butów jakimś przywłokom. Ziemia na samym podgrodziu miasta, za miedzą wsi, ale zagajona i z łanami wygonów pod dzierżawę w celownym momencie mogła nietanio się sprzedać. Mogła, ino się przegrała i to jakimś przywłokom.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

2
Ponad trzy tygodnie minęły im szybko, od kiedy w zasięgu ich wzroku pojawiły się mury miejskie Qerel. Ponad trzy, odkąd brat cyrulika Gartha z trudem powstrzymał ich potomka przed przedwczesnym wydostaniem się na świat, a samą Licho przed przedwczesnym go opuszczeniem — jeszcze zanim nawet Keir zdążył mu wręczyć list polecający z Oros lub wyjaśnić przyczynę ambarasu w lazarecie. Co najmniej dwa od dnia, kiedy pełni obaw oraz nadziei przekroczyli tamtej granice zabitej drewnem rudery, przezywanej Barciową Zagrodą. Pełne, straszliwie długie dwa tygodnie, podczas których Licho myślała, że oto jej los przypieczętuje nie śmierć w połogu, tylko szaleństwo.

Szaleństwo zwane wypoczynkiem dla zdrowia.


Zagrożenie podkradłoby się do rozbójniczki niespodziewanie, cicho, podstępnie — gdyby nie zaalarmowało jej rżenie jednego z ogierów pasących się za opłotkiem. Była szybka jak kot, jak na swój niecodzienny stan. Kopnęła zydelek pod ławę, a miotłę wrzuciła za winkiel pieca i skoczyła na zasłaną siennikiem pryczę niczym błyskawica, nakrywając się pierzyną po same uszy. Przypomniała sobie o chodakach i skopała je na klepisko tuż przed tym, jak zajęczały zawiasy w drzwiach do chałupy i budząca grozę, niedźwiedzia sylwetka mężczyzny przekroczyła próg, skąpana w półcieniu. Odrzwia znowu zaskrzypiały. Intruz miał ciężki oddech, jak po długim wysiłku, pachniał tartakiem i dymem z wypalanek.

Przestań udawać, że śpisz.
Kiedy śpię!… — odburknęła głosem przytłumionym przez narzutę. — Cały dzień śpię!
A Kapitan i Ogryzek zamiotły posadzkę. Powiesiły gacie na kosznicy, sprzątnęły izbę, wysypały sobie widłami siano pod brogiem, a potem — powęszył ostentacyjnie w powietrzu — przypaliły coś na piecu. I wypuściły się same na trawę, coby mnie przywitać. Psiakrew, dziewczyno…
Tedy sam leż tu tak jak kołek, jeśliś taki mądry! Licz chmury za oknem i gap się w pajęczyny pod krokwiami cały pioruński dzień, to zobaczymy, ile uleżysz! — fuknęła, siadając na skraju koi i poprawiając sukienkę na komicznie wydatnym brzuchu. — Jestem w ciąży, a nie obłożnie chora.
W bardzo wysokiej i bardzo niebezpiecznej ciąży, dla was obojga. Licho. Jeśli nie chcesz słuchać felczera, to przynajmniej posłuchaj mnie i przestań biegać po całym obejściu jak kocica po dachach ilekroć myślisz, że cię nie widzę. Jesteś blada jak wapno na ścianie. — Przyłożył dłoń do jej czoła. — I masz szczęście, że nie rozgorączkowana.
Prychnęła, odsuwając się na siennik, podkuliła nogi. — Keir, nic mi nie jest i dziecku też się nigdzie nie śpieszy. Leżę tu tylko dzień i noc, jak jakaś… jakaś krowa! Schylić się nie mogę, przekręcić się nie mogę, mam zgagę do kolan, a na wygódce ostatni raz siedziałam w środę! Rano!
I podziwiam twoją wytrwałość przez cały czas. No już, kładź się. I posuń trochę.

Ścisnął ją mocno, jakby miała mu uciec, albo się rozpłynąć. Pachniał mocno wiórem i tarcicą ze świeżo ściętych drzew w zegewerku oraz potem ze zmęczonych mięśni. Dłonie mimowolnie zsunął na jej wypukły i napięty niczym bęben brzuch, nienaturalnie okrągły na drobnej dziewczynie — był delikatny jak za pierwszym razem, jakby dotykał jakiegoś niebywale cennego dzieła z wielką czcią i ostrożnością. Dmuchnął jej w ucho.

Jak się dziś czuł mój wojownik? Dalej niecierpliwi się jak jego matka?
Uważaj, ośle! Nikt jeszcze nie powiedział, że to nie będę ja! Mini-ja.
Keir się uśmiechnął, dosyć bezczelnie. — Nikt jeszcze nie powiedział, że nie będzie każdego po jednym.
Pff! Sam sobie ródź każdego po jednym!
Licho, kochana. Jesteś kobietą mojego życia.
Osioł.

Umilkli oboje i zdawało się, że po chwili oficer zapadł w płytką drzemkę, zmęczony. Licho także tedy znieruchomiała, przez chwilę wpatrując się w zamiecione z pajęczyn krokwie pod strzechą, ogromnie przerażona tym, co miało ją czekać. Przerażona jak nigdy dotąd. Ale to było przynajmniej jeszcze trochę w przyszłości, może nawet jeszcze kilka tygodni, jeszcze nie teraz. Cmoknęła więc swojego mężczyznę życia w czoło i również przymknęła oczy, i leżeli tak przez trochę, dopóki nic nie zakłócało ciszy.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

3
Dużo szczęścia doświadczała ta nasza mała Licho ostatnio. Sama rzecz, że akurat na czas zastała brata Gartha w domu pozwalała szukać bożego wstawiennictwa w passie niespodziewanego dobra. Może sama Kariila - mająca pono basować matkom z brzemieniem - zechciała wesprzeć kwarteronkę swą pomocą. Nawet podczas marszu w stronę Qerel - trudnego i wcale nienudnego - awanturniczka nie musiała zmagać się z niebezpieczeństwami.No dobra. Po prawdzie, to musiała. Lecz pokonała drogę dość bezproblemowo. Przemieszczała się samotrzeć, wraz z Keirem oraz Athelstanem. Staruch odeskortował parę kochanków pod same wrota Jakubowego miasta. A potem rozstał się z nimi bez słowa, zabierając włochatego psa - uroczego Piołuna - ze sobą. Pierwsze dnie w sercu ziem Kerońskiego Księcia Licho musiała jakoś znieść. Brat Gartha - zwany na mieście Panem Bandażem oraz Cudotwórcą przez rekonwalescentów - torturował srebrnowłosą badaniami. A ponieważ każde kontrolne rozpoznanie przeszło bez ambarasów i zmartwień - teraz Meiri mogła radować się momentem zrównoważenia ducha oraz sielankowością. A choć mogła - to wcale nie chciała.

Po dwudziestu paru dobach od pierwszego sondowania pozostawała wciąż pod staranną kontrolą Keira. Wiarus z troską - ale też z brakiem zrozumienia - obserwował swą ukochaną. Dniem oraz nocą. Również nad ranem. Często o brzasku awanturniczka potrzebowała asekurowania. Potrzebowała kogoś do podania cebra z wodą abo do pomasowania - zmęczonego noszeniem sporawego już brzucha - ciała. Barciowa Zagroda dawała Liszce otuchę oraz stateczność. Keirowi dawała pracę oraz pewność następnego wschodu słońca. Żadne z awanturników nie zaznało zawczasu tak beztroskiego życia. A teraz żadne z nich nie umiało się w nim odszukać. Ale to kwestia czasu. Czas posiadał moc zmieniania i właśnie miał zamiar namieszać nieco w duszach obu narwańców.

Zapuszczone gospodarstwo z dnia na dzień prezentowało się doskonalej. Wewnątrz Barciowego Gumna gnuśność dopadała każdego - ale nie Keira. Jemu robota zdawała się tu zabawą. Również srebrnowłosa starała się przeciwdziałać bessie oraz bumelanctwu. Domowe omiatanie brudów i pieszczenie skromnego inwentarza nie sprawiało Lichu wcale problemów. Choć manewrowanie częścią sprzętów z brzuchem jak u uzależnionego od wermutu karczmarza stanowiło dlań trudne zadanie. Mimo to - dawała ona sobie radę. A Keir nie chciał patrzeć na kwarteronkę tańczącą ze szmatą w ręce - toć brzemienne panie nie mogą się tak zachrzaniać.

Po paru godzinach umownego harowania - co Licho uskuteczniała pod nieobecność swego partnera - barłożenie na materacu zawsze doprowadzało do drzemania. Wrzeszczenie ptaków za oknem oraz brzęczenie owadów zmieniało się w cudną berceuse. Wszędzie rozbrzmiewała grzeczna uszom cisza. Oczom nie chciało się otwierać. I taka bezwolna nieruchomość trwała czasem aż do posuniętego wieczora. Ale włodarzom Barciowego Rancza nie dano sposobności na tak rozkoszną senność. Bezdźwięczność w ich domu rozwiało bowiem dość donośne koncertowanie krowiego dzwonu. Nie posiadała ich chudoba krów - ale blaszane brzmienie zawieszonego nad drzwiami dzwonu obwieszczało sterczącego na progu przechodnia. Gość w dom - koniec nicnierobienia.

- Gospodarzu! - Odezwała się jakaś pannica. - Zastałam kogoś doma? Po dziarninę jestem!

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

4
Na początku Licho myślała, że to Ogryzek znowu bawi się starymi dzwonkami przy płocie. Wyciągnęła Keirowi poduszkę spod głowy i przycisnęła ją do ucha, grymasząc. — Ogryz, zaraza, jesteś ogierem, a nie cielną jałówką!

Ale to nie gniadosz hałasował, a jedyną „cielną jałówką” w okolicy była sama Licho. Podniosła się z wysiłkiem, manewrując niewprawnie dziesięciofuntowym balastem w postaci nadmuchanego brzucha. Keir również się zbudził i ziewnął całą paszczą. Konie na zewnątrz furczały z podekscytowania w zagrodzie i urządzały sobie sprężyste kłusy od rogu do rogu, alarmując całe obejście o kolejnym przybyszu. Nie mieli jeszcze sił ani drwa oraz wiązań na ogrodzenie porządnego pastwiska za gospodarstwem i rumaki tak podniecały się przy byle pliszce wylatującej z krzaków, pełne energii. Na wołanie z podwórza ciężarna dziewucha zbaraniała i spojrzała koso ku oficerowi. Wciągał na nogi pomarszczone skórzane buciska.

Co to jest „dziarnina”?
Miód, Licho. Ale nie ten do picia.
Aaa… To kto by chciał taki miód?
Mężczyzna podniósł głowę ze zmarszczonym czołem. — Wyjdę, ty usiądź.
Nie mów mi, co mam robić.

Dziewczyna pchnęła na oścież drzwi do chałupy i jedną ręką osłaniając oczy przed popołudniowym słońcem, wyszła do gościa. Poruszała się dziwnie, na poły jak rozkołysana kaczka — przez ten wielki brzuch, a na poły jak bandytka, która życie przetańczyła z mieczem. Oparła drugą dłoń o okrągłą wypukłość na swoim ciele, nawet odruchowo ją pogładziła, co zreplikowane zostało kopaniem się i przeciąganiem w środku, do czego nawykła. Psiakrew, już niedługo.

Gospodarz w chacie — odparła opowiadającej się dzwonkiem pannicy. — A miodu nie ma i nie będzie. Barcie puste, nie widzicie? Nie ma pszczół, nie ma miodu. — Rozłożyła ręce. — Ale mamy konie, stado się będzie zakładać tutaj. Jak chłopy chcą sobie kobyłkę zaźrebić, to jest dobra pora — powiedz we wsi, że można podchodzić z klaczami. Pomówim.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

5
Słoneczko przecisnęło się jakoś przez rozczapierzone palce Licho i swą jasnością zalało bladą twarz. Gospocha, mrużąc bezwiednie ciemne oczka, zawędrowała na ganek - ku sterczącemu tam gościowi. Zapowiedziana przez brzęczenie krowiego dzwona dziewucha stała z rękoma wspartymi na biodrach i bezpardonowo obserwowała brzuchatą panią domu. Uśmiechała się do tego szeroko. Panna miała siano na głowie oraz zdrowo różową cerę. Nic więc dziwnego, że Meiri z miejsca uznała ją za wioskową. Ona jednak za wsiową się nie uważała i nie omieszkała naprostować Licho w jej spostrzeżeniach. Zanim jeszcze wicher porwał słowa brzemiennej w szeleszczące przestworza, zanim ustało na dobre trzaskanie zawiasów we wrotach Barciowego Gumna - zanim nastała cisza, w uszach całego Keronu rozbrzmiało radosne wrzeszczenie złotowłosego stworzenia. Wrzeszczenie, na phonema którego gospodarz, w strachu o dobro swego kochanego Licha, wmaszerował na ganek z mieczem w gotowości.

- Ale duże brzucho! - wrzeszczała więc pannica. - Iza też ma takie duże! Ogromne! Pani też czeka dziecka?

To bezhołowie mogło trwać aż do zmierzchu. A jednak nie trwało. Dzierżone przez Keira żelazo spowodowało w dziewuszce dalszą niechęć to narażania swego oraz cudzego słuchu na pogorszenie. Rozpromieniona mocą szczerego ucieszenia dzieweczka wnet postradała całe swe rozweselenie. Przerzucając wzrok na pana domu i tracąc różowość na skórze - zaczęła cofać się w stronę podwórza. Już po dwu krokach, pewno za sprawą pecha, weszła w końskie gówno i równo poleciała na ziemię.

- Oszczędźcie mię! Panie, panie! Ja jeno po trochę miodu... ja ze dwora... od Barzanów... proszę!

Potem panna przeszła ze skomlenia do płaczu. Tak niespodziewanie. Bez konkretnego powodu. Nie podnosząc się wcale z piachu zaczęła rozpaczać pod niebiosa - robiąc przez to może nawet gorszą wrzawę niż zawczasu za pomocą skowronkowego wrzasku. Niedowierzanie malowało się na mordzie ostrzeżonego hałasem wiarusa. Potrzebował on paru sekund na rozpoznanie braku zagrożenia, opuszczenie nastroszonego ostrza i zawarcie otworzonego w znaku zdziwienia otworu gębowego. A co na to Licho? Gospocha sterczała na progu zaszokowana. Drżeniem na ręce odczuwała jak dziecko - a może dzieci para - przewraca abdomenem.

- Co to za jedna? - Ten zacietrzewieniec chciał wiedzieć, kogo udało mu się doprowadzić do szlochu.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

6
Dziewczyna odpowiedziała żołnierzowi emfatycznym wzruszeniem ramion, uniwersalnym gestem na „nie mam, u diabła, pojęcia!” i westchnęła bez przekonania, ruszając się z progu. Ostudziła Keira gestem przed ewentualną próbą podążania w jej ślady — pannica była wystarczająco spłoszona, tylko im brakowało, żeby smyrgnęła uciekać z powrotem przez całą wieś i wrzeszczeć o barciowych mordercach w zagrodzie starego pszczelarza. Życie za miód, ha! Tak ją uradowała ta myśl, że z trudem powstrzymała się od okrutnego żartu.

Jużże, nikt cię nie drze ze skóry, sza! — Licho pochyliła się z wysiłkiem nad tą pobladłą biedą, żeby pomóc jej stanąć na nogi. Odwróciła głowę do oficera. — Keir, psiakrew, schowaj to! Straszysz dziewuchę! Znaleźli się po jednych pieniądzach… Nie bój się, głupia, nikt cię przecież nie zabije. A ty przestań wybiegać z gołym żelazem na każdego bażanta w krzakach, ośle! Dziewczyna przyszła po miód.

Kiedy my nie mamy miodu…

No przecież mówię jej, że nie mamy. Słyszysz? — Wzięła się pod boki, udając, że nie dostaje po żołądku, pęcherzu i wszystkich witalnych narządach wewnętrznych kopniaków jak z czterech okutych kopyt. — Nie mamy miodu, sam gospodarz powiedział. Barzanty muszą pytać w Rozłodze, bo u nas nie ma i nie będzie.

Licho nie zdążyła się jeszcze nadziwić, jak szybko plotka potrafiła obiec calutkie wcale niemałe sioło oraz okoliczne zagrody i nawet dworki, okazywało się. Ile dni temu przenieśli się z Keirem z izby w miejskiej karczmie do obejścia? Dwa tygodnie? Dopiero zdążyli wykosić trawiszcze od frontu — na szczęście, niezbyt wysokie po długiej zimie — żeby dało się krzątać między budynkami oraz zabezpieczyć spichlerz niedużymi zapasami na nadchodzące tygodnie. Ludziska jednak już zaczynały schodzić, jakby ich sami nawoływali. Jakby tu mieli czego szukać, póki co — miodu, na przykład. Co to, to nie. W głowie Licho kiełkowały już bardzo śmiałe plany, co do nowych losów Barciowej Zagrody — miała bardzo dużo czasu na kiełkowanie sobie różnych planów, ilekroć Keir kapelmistrzował nad jej pre-macierzyńskim wypoczynkiem. Improwizowała, tak jak robiła to zawsze. Ale jeśli zadecydowała się urodzić i wychować to dziecko, to oznaczało, że musieli z oficerem przestać błąkać się po traktach, a to miejsce było ich pierwszą naprawdę dobrą na tą szansą. Zamierzała stawić jej czoła.

Posiadali dwa wspaniałej krwi rumaki, oba nadające się do stanowienia oraz poprowadzenia dalej własnej linii. Przy odrobinie szczęścia z czasem mogliby pomyśleć o zakupie — „stara” Licho uśmiałaby się srogo na myśl o zakupywaniu konia — pierwszej klaczki do zaźrebienia. Hodowanie koni zawsze świtało jej gdzieś w głowie, kiedy fantazjowała o innym życiu, niż to, jakie się jej przytrafiło wieść. Keir miał wspaniałe referencje do pracy w szeregach jakubowej armii lub w straży, gdy Meiri mogłaby już poradzić sobie sama przez dłuższy czas. Ona też nie nosiła klingi od parady. Może nie spodziewała się łoić skóry niecnotom Qerel z potomkiem na wolnym ramieniu, ale mogła z powodzeniem szkolić podrostków w podstawach miecza, by łatwiej szło im zaciągnąć się do żołnierki. A nuż nawet zblazowane latorośle okolicznych herbowych. Kiedy tylko zdołałaby przekonać ludziska, że baba babą, lecz do fechtunku też się zdaje, rzecz jasna. I do tego, że wcale nie zamierza zostawać już na zawsze jakąś kwoką z jajem. To było dobre dla wieśniaczek.
Spoiler:

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

7
Krew przestała wrzeć pod czerepem rozgorączkowanego wiarusa. Osnowa dokonała zwrotu. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Świat nie rozleciał się na dwoje. Powietrze uszło z jego ust ze świstem pocisku tnącego przestrzeń. Nierozruszane ostrze - ostrożnie opuszczone czubem w stronę brudnego szczerku - nie zagrażało od teraz żadnemu stworzeniu w Barciowej Zagrodzie. Zamiast wroga Keir miał przed sobą rozszlochaną dziewuszkę. Zaskoczenie zeszło mu już z dzioba i na jego miejscu pokazało się rozbawienie. Awanturnicza natura jeszcze nie zdołała się z niego usunąć. Nie zdołała nawet zardzewieć. Skłonność samozachowawcza i gotowość do miecza. Drań, zamiast zaaferować się stanem złotowłosego dziecka, zastanawiał się właśnie nad swą osobowością. Jednak Licho nie dała mu na to wiele czasu i słowem oderwała go od rozważań. Keir przestał więc patrzeć w siebie i obecnie dość zdawkowo spozierał na zaszlochaną pannę.

— Bażant tak nie wrzeszczy — powiedział pod nosem z głosem naburmuszonego dzieciaka.

Zaszlochana panna, natomiast, wzrokiem taksowała dobroduszną Licho. Męcząc się jak podczas maratonu gospocha podeszła do przestraszonego gościa i pomogła mu wstać. Dzieweczka jakoś stanęła na nogach. Nawet się nie zachwiała. Nie za bardzo. Dworka słuchała tego, co kwarteronka ma do powiedzenia, susząc oczęta rękawem umazanego piachem swetra. Przetworzenie wiadomości kosztowało ją parę sekund. Została dość dosadnie zawiadomiona o braku miodu i teraz stawiała czoła temu obwieszczeniu. Wreszcie zrozumiała. Nie spodziewała się jednak takiego obrotu spraw.

— Zawsze dostawałam tu dziarninę od takiego starszego pana — zaanonsowała w przerwach na smarkanie. — W Rozłodze też nie ma. Pono przez tę straszną zimę w barciach całe chowanie pomarło. Na pewno nie ostało wam się chociaż trochę? Potrzeba mi choć naparsteczka. Muszę zanieść ciotuchnie! Bo ona też ma takiego dużego brzucha i sobie miodem go smaruje. Pono od tego dziecko będzie miało buzię jak z obrazka. W sensie, że od tego smarowania. Jak je bocian w końcu doniesie do dworu.

Poddańcze westchnięcie gospodarza zostało zagłuszone przez rżenie gotowych do stanowienia rumaków.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

8
Licho oparła pięści o biodra, podniosła wzrok ku niebieściutkim przestworzom i odliczyła do dziesięciu, z trudem powstrzymując swoją dłoń przed ostentacyjnym klaśnięciem o twarz. Zanotowała w myślach, że jeśli dotrwa do końca tej jałowej konwersacji, to wypchnięcie z siebie i wychowanie nawet diabelstwa będzie iście betką. Zawtórowała westchnięciu Keira, które utonęło w rozentuzjazmowanych falsetach Ogryzka i Kapitana.

Starała się mówić bardzo wyraźnie i znacznie spokojniej, niżby chciała. — Nie mamy. Miodu. Nie ma tu niż nikaj żadnego dziada i to ładny czas, jeśli mnie plotki nie mylą. Zima tu była taka, jak i w Rozłodze, to i tutaj, niespodzianka, pszczoły wyzdychały. Smarujcie się choćby i psim smalcem, a jak przyjdzie do prawdziwego połogu, to jeszcze pomarzycie, żeby to dziecko to choćby i sęp chciał przynieść.Sama bym wolała sępa. Zrezygnowana pokazała pannicy gestem barcie, rozstawione półkoliście na łączce przed obejściem, pośród jabłonek. Licho planowała zostawić je w sadzie jako dekorację, bo były ładnie pomalowane, ale teraz poważnie rekoncypowała sobie ten pomysł.

Szukaj miodu, jeśli wola . A jak znajdziesz plasterek, to na zdrowie i bierz ile ci trzeba, ale ja tam łap nie wkładam. Poproś gospodarza o pomoc, jeśliś nielękliwa. Ja muszę zrobić… Cokolwiek innego.

Licho zawinęła spódnicę, dając sobie do wiwatu pod nosem, tak żeby smarkula nie słyszała. Pokołysała się z powrotem do chałupy, burknęła do Ogryzka, że go wywałaszy, jak nie ucichnie i skończą się mrzonki o kobyłkach. Kiedy zbliżyła się do Keira, jej wzrok wyrażał coś pomiędzy „ratuj, miłości moja” a „ty się tym zajmij, bo ja nie wytrzymię i się krew poleje!”.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

9
Srebrnowłosa potrzebowała paru sekund na ponowne nastawienie rozstrojonych zachowaniem uroczego dziewczęcia nerwów. Potrzebowała czasu oraz warunków ku temu. Wiarus od razu nabrał chęci do działania, dostrzegając zrozumiałe proszenie namalowane na zmęczonej buźce. Bez oporów oddał swe zasiedziałe ostrze w Lisze ręce. Przędza porozumienia, rozpostarta od jednego kochaneczka do drugiego kochaneczka, pozwalała parze awanturników porozumiewać się bez otwierania ust. Bez niepotrzebnego wrzucania słów do aktu komunikowania się. Otóż takie właśnie czarowanie podziało się przed momentem. Będąca gościem w Barciowej Zagrodzie dziewuszka nie posiadała jednak równie niesamowitego talentu i musiała swoje zdanie ogłaszać normalną metodą - a ogłaszała je bardzo donośnie i bardzo ochoczo.

— Smalcem to się oparzenia smaruje! Wiem, bo babcia kazała mi się nacierać jak sobie wodą z garnca ręce zalałam. Trochę śmierdziało, ale naprawdę pomogło! Wnet przestało mnie boleć. A miodu poszukam. Podziękować! A nuż coś się uda znaleźć. Zatem pan... — pannica podniosła wzrok na rozbrojonego teraz Keira — pan mi z barciami pomoże?

— Ano. Pewnie. Pomogę — powiedział gospodarz z rozbawioną miną oraz nutą zniechęcenia.

Kwarteronka uznała dalsze stanie na zewnątrz za bezpotrzebne, więc schowała się w domu. Wraz z trzaskaniem zawiasów przebrzmiewało słabnące harcowanie zbesztanego Ogryzka oraz szeptane pod nosem Lisze sobaczenie. Za wrotami Meiri poczuła rozkoszną ciszę i nieobecność rozwrzeszczanego, jasnowłosego stworzenia. Za wrotami mogła wreszcie ostudzić swe rozgorączkowanie, ochłonąć trochę i zabrać się znów za porządkowanie— czego mężuś nie zauważa, tego mężuś nie będzie stosował za ostrogę w sprzeczkach.

A mężuś właśnie brudzi sobie ręce miodem.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

10
Gdyby pięć, sześć lat temu ktoś jej wmawiał, że będzie rozkoszować się ciszą w wiejskiej chałupie, to by go rzuciła butem w łeb albo gorzej. A teraz Licho bezwstydnie się rozkoszowała i do tego nosiła kiecę — wcale nie kusą ani podartą — i dźwigała w brzuchu dziecko, zamiast resztek jakiejś sutej zbójeckiej uczty i litrów kiepskiego wina. Świat stanął na głowie po tamtej zaklętej zimie. Rozbójniczka nie zdziwiłaby się już nawet wtedy, gdyby krowy zaczęły latać nad dworem księcia albo doić gospodarzy, a psy szczekać spod chwostów. Na myśl o psach nagle zatęskniła za swoim wiernym Piołunem — jego zębata wilcza paszcza byłaby im świetnym strachem w obejściu na rozwrzeszczane dziewuchy. Przy okazji także kresem żywota wszelkiego drobiu w promieniu dwudziestu staj, co najmniej. A Licho nie wyobrażała sobie zagrody bez gromadki jarzębiatych kwok oraz malowanego koguta. Jej bliżsi i dalsi sąsiedzi niechybnie też sobie nie wyobrażali.

Schodziło im się przy tych barciach. Rozbójniczka otworzyła skrzypiącą okiennicę i wyjrzała ukradkiem w stronę łączki. — Keir!... KEIR! Weź no nam też, co tam znajdziesz!Spróbować wszak nie zaszkodzi, może ulży na naciągniętą skórę. Potruć się nie potruję. Spostrzegła, że tamta dziewucha obraca z wyszczerzoną gębą głowę, więc czym prędzej schowała swoją z powrotem do środka i zatrzasnęła ramę.

Posłała po nich siennik, zdjęła z wystygniętego pieca kaszę z omastą, którą wcześniej szykowała oficerowi — jeśli nie ruszać przypalonego spodu, to wcale smaczną. Piec był piękny, na całą krótką ścianę, ktoś musiał zatrudnić doprawdy utalentowanego zduna i Licho zastanawiała się, czy dziedzic zagrody w ogóle wiedział, co za miejsce przepuścił w głupim zakładzie nad partią kości. Mieli tam z Keirem dużo roboty do wykonania — niewykończoną stajnię, kurnik, pastwiska, paszarnię, ziemię do obsiania i inwentarz do zgromadzenia. A ich największe „jutrzejsze” wyzwanie właśnie wymierzyło swojej matce celnego kopniaka w pęcherz. Jednak to, co mogli osiągnąć z tym miejscem napawało ją nadzieją, ilekroć spoglądała tęsknie na brzeszczot w pochwie lub wiszące smętnie na poręczy siodło Ogryzka.

Znając twoje szczęście, dziewucho, kłopoty zaraz cię dogonią. Jeszcze zatęsknisz za kiecą i brzuchem... — pocieszała się.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

11
Awanturniczka z każdą dobą spędzoną na gospodarowaniu coraz bardziej oswajała się z nową sobą — brzemienną oraz zawsze steraną. Choć bezustannie wracała wspomnieniem do czasu spod znaku miecza oraz beztroskiego szaleństwa, to z wolna nastawiała się na poznanie tego, co wciąż pozostawało nieznane. Zarządzanie domem, rodem, dzieckiem. Przed srebrnowłosą panną rozpościerało się całe mnóstwo sprawdzianów i znaczna ich część miała małą Meiri jeszcze nie raz przerosnąć. Otuchę zszarganemu samopoczuciu Licho dawała pono cisza. Ta rozkoszna bezdźwięczność tak bardzo spodobała się znużonej sprawowaniem gumna dziewusze, że w końcu uznała ona za słuszne choć na moment ją przerwać. Tak to też gospocha wrzasnęła i posłała Keirowi swe słowa wraz z wiatrem — a zanim zatrzasnęła za sobą okno, ten sam wiatr wnet zawiał w odmienną stronę i rozbrzmiał donośnie echem wrzasku wiarusa.

— Dobra! Zaraz będę z powrotem!

Garnek z gorącą kaszą i omastą zastukał o blat drewnianego kredensu. Unosząca się znad niego para zawierała w sobie woń pieszczącą trzewia oraz swąd osmolonego czernią denka. Kuchareczką Licho zdała się ponadprzeciętną. No — z pewnością zdaniem Liszego męża, bo to właśnie powiedział doń od samego proga. Równe uderzanie butów wiarusa na podwórzu oraz trzeszczenie drzwi zawczasu zapowiedziało jego wkroczenie w obmurowania domostwa. Potem to już on sam dawał znać swej obecności. Wchodząc do wnętrza rzucał wzrokiem po ścianach w celu namierzenia zawieszonego na nich brzeszczotu orz siedziska — jemu też brakowało trochę rozpustnego i zwariowanego prowadzenia się — ale wtem oko jego znalazło sterczące obok pieca stworzenie z brzuchem o rozmiarze dorodnego melona i cała reszta przestała na ten moment mieć dlań znaczenie.

— Znalazłem dwa — Keir z uśmiechem na mordce pokazał dzierżone w ręce coś. Nie od razu Meiri zorientowała się, że chodzi o plaster pszczelego miodu. — Dałem jeden pannie przestraszonej. Wiesz, że nawet się uradowała? Poszła teraz do swoich we dworze. Powiedziałem też, że więcej nie dostanie, no bo nie ma, ale ona na to, że i tak do nas jeszcze zawita. Psia krew z tą dziewuchą. Co powiesz na przeprowadzkę?

Wiarus raczej nie proponował tego poważnie. Jego uśmiech nabrał teraz bardziej szczerego blasku.

— Po co miałem go nam też nabrać? No nie mów... Naprawdę chcesz się nim smarować?

Może Licho miała taki zamiar. Ale odpowiedzieć nie zdołała. Dziecku spodobało się kopanie rodzica po bebechach i właśnie oddało mateczce porządnego szturchańca. Pod naporem ciosu zmęczona panna postradała równowagę i odruchowo posłała swą rączkę w bok, chcąc się o coś podeprzeć, chcąc się ustrzec przed kontaktem z posadzką. Pechowo — znalazła tam jeno powierzchnię rozgrzanego pieca. Zdarzenie to zaowocowało sparzeniem i czerwoną szramą na wewnętrznej stronie zarumienionego przedramienia, a także rwetesem, rzuconą w przestrzeń kurwą oraz śmiechem rozbawionego i trochę zdezorientowanego Keira.
Spoiler:

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

12
Licho prychnęła jak rozzłoszczona kocica i odruchowo sięgnęła zdrową ręką po naczynie z kaszą, żeby nim rzucić w trzęsącego się ze śmiechu chłopaka, ale jej dłoń zacisnęła się na pustym powietrzu. Wymamrotała jeszcze kilka słów, jakich się nie powinno mamrotać przy dziecku, ostrożnie chuchając na lewe przedramię, pięknie oparzone niczym po tęgim smagnięciu rozżarzoną na ogniu klingą. Podłużny ślad nie mitrężył i wczas jął nabierać opuchlizny oraz królewsko karmazynowej barwy. Żgał też jak sto diabli.

Psiakrew — wycedziła. — A juści, poczekaj, aż cię stamtąd wyciągnę, wesołku... No co? — Dziewczyna ofuknęła skołowanego Keira. — Oparzyłam się! Puścisz wiadro po wodę ze studni czy mam sama dyndać na tym żurawiu? I chyba smalec mamy w spichlerzu, tam w piwniczce... Psiajucha, piecze. Keir, nie patrz za tą kaszą jak burek ze skrętem kiszek, nie wystygnie ci nawet. Już, już.

Rozbójniczka przeklinała dla osłody ducha, odmuchując poparzenie i przeciągając się z drugim ramieniem na obolałym od dźwigania brzucha krzyżu — nie była pewna, co w tamtej chwili dokuczało jej bardziej. Jedyną ulgą, jakiej zaznała od wielu miesięcy był dzień, w którym przestała cięgiem rzygać. Poza tym, była nieswoja, obrzękła, stopy miała napuchnięte, grzbiet strzykający, a wysypiała się wtedy, kiedy po całej nocy bezowocnego szukania komfortowej pozycji zasypiała półwsparta na miotle albo ośliniając blat stolika. A do tego miała wrażenie, że skóra na jej brzuchu w każdej chwili mogła rozstąpić się w drobny mak. Keir mógł myśleć sobie o jej fanaberiach, co chciał, a krzykliwej dziewuchy już nie było w zagrodzie i Licho nie musiała się obawiać, że da jej jakąkolwiek satysfakcję. Złapała za nóż oraz glinianą miseczkę, zabierając się za oczyszczanie plastra z nagromadzonego przez pszczoły miodu.

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

13
Siedząc nad miseczką i skrobiąc nożem w owocach pszczelego trudu, Licho z szewską wprawą szepcząc pod nosem bezceremonialne słowa, czekała na powrót swego ukochanego Keira. On zaś, po skończeniu mocowania ze sznurem, którego oba końce, za sprawą nieszczęścia, pożarła ciemna studnia, nabrał wreszcie wodę do wiadra i niezwłocznie udał się na pomoc poparzonej. Brudząc posadzkę ziemią z butów, wzburzając zbawienną ciecz, gospodarz dostał się do wnętrza swego domostwa. Zastał tam szarowłosą nad stołem, pochłoniętą na dobre oddzieraniem miodowego nektaru od powierzchni kanciastego plastra. Czerwonawa szrama na niezdrowo jasnej cerze przedramienia kwartenonki koncentrowała na sobie jego uwagę. Skwaszona mina wiarusa dość dobrze odzwierciedlała to, co ów na temat nieszczęsnego poparzenia uważał oraz to, co wobec Meiri obecnie odczuwał. Zatroskane słowa, trochę przewrzeszczane echem niedawnego rechotu, poprzedzało ciche cmokanie.

— Niech to... Na pewno zostanie jakaś nieładna bruzda... Może ja skoczę po ten smalec?

Pełna stwardniałego miodu miseczka stała na ławie. Zanim Licho zdołała podnieść się z taboretu, powiedzieć cokolwiek abo rzucić w Keira wspomnianą miednicą — on znalazł się już na schodach do podziemia. Do Meiri docierało stukanie jego kroków oraz trzeszczenie każdego drewnianego stopnia. Po momencie ta mieszanina brzmień odezwała się znów. To pan domu przedzierał się na parter z wekiem pod pachą. Maszerowanie po podestach po ciemku okazało się dość trudne, ale bohater sprostał temu zadaniu i w podskokach udał się do dziennego pomieszczenia. Zostawiając smalec obok skawalonego miodu, przetransportował się w stronę garnca z kaszą. Strawa przestała odstraszać gorącem i nadawała się do zeżarcia. Przeto obżartuch za pomocą chochelek poprzerzucał jedzenie na talerze — trochę sobie oraz znaczną miarę gosposze. Stawiając oba dania, bochen chleba oraz dzban rumiankowego naparu na stole, wiarus obrał sobie taboret naprzeciw Licho. Choć kasza pachniała smacznie, to herbata z kwiatów już nie. Brzemienna miała jednak polecenie od Pana Bandaża i nie mogła wlewać w siebie nic ponad to i przegotowaną wodę. Keir wiedział to doskonale, dlatego sam również nie zalewał się ani winem, ani piwem, ani nawet kompotem. A na pewno nie w obecności ciężarnego stworzenia.

— Wiesz... — czaruś próbował nawiązać rozmowę. — Skakałaś ostatnio przez strumień abo coś?

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

14
Dziewczyna zanurzyła palce zdrowej dłoni w smalcu i przyjrzała mu się z krzynką wstrętu oraz podejrzliwości. Wzruszyła ramionami i wtarła pierwszą warstwę. Nie zaszczypało gorzej, niż przy przelewaniu oparzenia zimną wodą ze studni, a wrzeszcząca pannica od barci zdawała się przynajmniej raz powiedzieć coś do rzeczy, bo Licho poczuła chwilową ulgę. Posłała oficerowi wilcze spojrzenie, przyciągając swoją porcję wieczerzy do siebie i na jakiś czas porzucając próby rozgniecenia żółtawych brył miodu w miednicy. Wszystko wskazywało na to, że pszczelarze wcale nie napełniali garneczków gotowym słodkim, bursztynowym płynem, sączącym się prosto z ula niczym wino z beczułki. Tak jej się przynajmniej wydawało, że pozyskiwano miód za dziecka. I trochę dłużej, niż miała dumę przyznać.

Keir, ostatnim, przez co próbowałam przeskoczyć była kałuża wody pod balią i upadłam wtedy na rzyć, a ty myślałeś, że odeszły mi wody i obudziłeś całą karczmę. Miesiąc temu.

Jeżeli takie były jego postępy na pieszczotliwe zagajenie rozmowy, to Licho westchnęła w wyrazie udręki. Ale na samo przypomnienie sobie paniki, jaką podniósł w zasnutej nocą gospodzie miała ochotę się roześmiać, więc tylko wydęła komicznie usta w próbie zachowania powagi oraz nadąsania na twarzy. Przejrzał ją jak łysy koń i oboje parsknęli rechotem.

Rozbójniczka zwalczyła krztuszenie się łyżką kaszy i ścisnęła brzuch, bo aż rozbolał ją ze śmiechu, a lokatora bulwersowały nieoczekiwane wybuchy wesołości. Pokręciła głową. — Uh... Psiajucha. — Dziewczyna popatrzyła na wojownika z błyskiem w oku oraz dobrze mu znanym grymaśnym uśmiechem, który zaraz zastąpiła nieco łagodniejsza i bardziej czuła mina. — Podła wydra jestem, wiem. Dlatego dziękuję, kochany. — On sam już najlepiej wiedział, za co.

Tymczasem, czekał ją parujący kubek śmierdzącej herbaty z kwiecia, nad którym pochyliła się z obrzydzeniem. Wszystkie te rzeczy, które robiła z miłości...

Re: [Wieś Wierzbina] Barciowy Przysiółek

15
Licho dość niemrawo cmoktała swą rumiankową herbatę. Raz po raz odstawiała kubeczek na ławę z poważną ansą oraz przekonaniem, że nie będzie wlewać w siebie tego świństwa — ale zaraz potem znów z niesmakiem maczała usta w zaróżowionej wodzie. Może działała nieco wbrew sobie, a może wcale nie. Choć szarowłosa nie chciała kosztować naparu zgotowanego przez konowała, to przecież wiedziała doskonale, że nie ma się czemu przeciwstawiać. W końcu chlała go dla dobra swego dziecka. Oraz dla własnego dobra, rzecz jasna. Siedząc we własnej chacie, z wonną parą owiewającą zaczerwienioną twarz, kwarteronka zaczęła mimochodem snuć wspomnienia o zapuszczonej Norze. Stara rudera, sierociniec i umieralnia zarazem, dom. Wrzeszcząca bachorom prosto do ucha Mamka powstała z okruchów dawnego czasu. Ta stara kobiecina zawsze powtarzała, że każde lekarstwo musi smakować jak gówno, bo właśnie po tem wiadomo, że na pewno działa. Gadała to zawsze, każdemu, bez powodu, a często nawet sama do siebie. Licho znów oderwała kubeczek od stołu, gotowa na nieciekawe doznania, ale musiała ukontentować się jeno zapachem naparu — bowiem na dnie nic nie zostało...

— Ta dziewucha powiedziała coś dziwnego — wiarus miał kaszę na wargach. — Chciała mi pewno narobić stracha, ale sam nie wiem. Po co mi to powiedziała? Pono jak panna z brzemieniem nad wodą skacze, to dziecko rodzi się chore. Ta mała gadała coś o wodzie w głowie. Jest chociaż tak choroba? Może brat Gartha będzie coś wiedział...

Buzia Keira zmieniała się równie często, co kerońska pogoda. Obecnie miała kamienną powierzchnię i taką też szarość.

— Powiedziała też — dodał zaraz potem, przerzucając bezwiednie omastę w misce — że nie powinnaś nosić wisiorów. Wiem, że nie nosisz! Ale masz gdzieś schowane tamte czerwone korale. Możesz ich nie ubierać? Chociaż na razie. To może, tak powiedziała, zaszkodzić małemu...

Gospodarz zdawał się naprawdę dawać wiarę w to czcze gadanie dworskiego panniska. A może słuszne te zmartwienia?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”