Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

16
Wiedźmą może nie była... ale dalej intrygowało go o czego "Ona" starego nie chciała. Pranie nie miało sensu, zupa także, choć zważywszy że wracała do domu a nie z niego wychodziła pewnie nie nadawała się już do spożycia. Nic nie wskazywało też na to by staruszka cokolwiek produkowała.Nie było dużych szafek, położył ją więc na prowizorycznym łóżku i...usłyszał krzyki. Odrazu przyklęknął pod oknem koło tylnej strony Kruka obwąchujacego zmarłą. Ledwo się tu razem mieścili. Gdy zlokalizował ich źródło przez dziurę w szybie, wziął jedną ze szmat i zasłonił dziurawe okno. Reszta była na tyle zamglona że i tak nikt go nie zobaczy. Następnie usiadł pod ścianą i czekał jak rozwinie się sytuacja. Zabił już jedną najprawdopodobniej niewinną osobę więc nie chciał się pakować w kolejne tego typu morderstwo. Czekać. Najlepiej to było zrobić. Aż krzyczenie się skończy lub jego źródło zbliży

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

17
Huknęło, podłoga zadrżała pod stopami, z drewnianej ściany łomotem spadła szafka. Po pokoju posunęły się żeliwne kubki i naczynia. Za oknem walnął piorun, bo błysk, który rozświetlił chatę przedarł się igłami jasności do środka. Wcisnął przez szpary desek. Laurent poczuł zapach spalenizny. Gdzieś z niedaleka dobiegał odgłos palonego drewna. Mokra kłoda strzelała od gorąca. Najwyraźniej piorun trafił w okoliczne drzewo w ogrodzie. Całe szczęście ominął chatę.

Rozszalały deszcz prześcigał się w odgłosach z palonym drzewem. Wielkie krople trzaskały o dach chaty, coraz bardziej obciążając go. Zdawało się, że lada chwila runie czarownikowi na łeb.

W tym całym pogodowym zamęcie wciąż słyszał odgłosy z jedynego miejsca w Śmieszkowie, gdzie niewątpliwie żyli jacyś ludzie. Przy bliższym rozeznaniu nie były to krzyki, a śmiechy dzieci. Głośne wołania podczas zabaw i rozchichotane głosiki pełne młodzieńczego wigoru.

Pozostanie w rozklekotanej chacie po staruszce nie było najmądrzejszym rozwiązaniem. Można było skończyć jak ona - zesztywniała na ziemi.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

18
No i rozpadało się zupełnie... cóż przynajmniej pioruny załatwią za niego sprawę z spaleniem ciała... By mieć jednak pewność potrącił jedną ze świeczek wychodząc z Krukiem i kurczowo trzymając torbę. Gdy tylko wyszedł wskoczył na siodło wierzchowca i skierował się w stronę domu z zapalonymi światłami skąd dobiegał odgłos bawiących się dzieci... Który przez pogodę i głośność bardziej przerażał niż uspokajał. Byle nie bliźniaki... Po pewnej "przygodzie" z dwoma wiedźmami które dzięki niemal identycznej krwi stanowiły dla drugiej filakterium nieznosił bliźniaków. Choć to zapewne nie najgorsze co mogło go spotkać. Nawet, zwłaszcza jeśli gospodarze budynku okażą się na tyle mili by zaoferować mu schronienie od burzy nie będzie tej nocy spał. Oj nie. Nie mówiąc już o zestawieniu Kruka poza pokojem w którym miałby to robić. Zbyt wiele razy próbowano zabić jego ogiera, stworzenie które traktował niemal jak brata

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

19
Zabrał rumaka i ruszył wgłąb Śmieszkowa.

Między kolejnymi po sobie błyskami i grzmotami, w ulewie, przechadzał się stępem po tej niebywale mrocznej oraz rozpadającej się mieścinie. Wiosce, której nazwa nijak imała się obrazu, jaki tu zastał. Wszakże jedyny śmiech na który można liczyć w Śmieszkowie to śmiech przez łzy.

Laurent czuł, że ta ziemia jest jałowa. Przeklęta mocą starego chaosu. Zrodziła wiele potworności, a jej lud uciekł zlękniony. Być może wcześniejsze doświadczenia szeptały mu do ucha. Być może była to sprawka mistycyzmu, który często bił na alarm w głowach magów. Nieważne, co dawało o sobie znać, w Śmieszkowie było upiornie. Liczyło się szybkie dotarcie do posesji, z której okiennic bije światło. Jakiś suchy kąt i coś do zjedzenia. Bo jeśli nie zakopie się w błocie, to z pewnością umrze na zapalenie płuc. Tak lało i wiało.
[img]https://i.imgur.com/Gt6K8w0.jpg[/img] Przekroczył wtem teren posesji. Stary zdezelowany mur bez większości metalowego płotu, pozwalał wstąpić tutaj każdemu. Ogród przed domem był zaniedbany. Niegdyś brukowaną alejkę porósł szarozielony mech. Pod kopytami Kruka trzaskały niezliczone pokłady karaluchów. Ogier zgniatał je z takim impetem, że można by domniemać, iż zwierzęciu się owe zajęcie spodobało. Po lewo stała prowizoryczna wiata. Do domu z koniem nie wejdzie, o nie. Światło we wszystkie oknach na parterze były zapalone. Zza dużych drzwi z czarnego drewna dobiegały odgłosy dzieci i rzucanych zabawek.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

20
Z wprowadzeniem konia do domu nici... Z spaniem w nim też. Będzie musiał zadowolić się wiatą. Zanim jednak ostatecznie się zdecydował wolał poznać domowników, aby uniknąć wszelkiego rodzaju nieprzyjemności. Podszedł więc do drzwi i zapukał dwukrotnie, trzymając athane w gotowości. Jedno Licho wie co skrywają takie domy. A przedewszystkim: kogo. Od zwykłej niewinnej rodziny do demona używającego zwykłych, acz "znieczulonych" i rozbawionych urokiem dzieci do rytuału mogącego wskrzesić wszystkie ciała martwych w obrębie mieściny. Spektrum było szerokie, a optymizm- naiwny. Choć może przez za dużo czasu spędzonego samemu stał się zbyt czujny? Tak czy inaczej, przygotować się na najgorsze nie zaszkodzi

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

21
Nie spuszczając Kruka z oczu, śledząc każdy jego ruch. Laurent zacisnął w pięści wodze i prowadził ogiera po śliskiej brukowanej dróżce. Ta prowadziła prosto do wielkich drzwi z dwoma okrągłymi klamkami, cięższymi od rosłego kurczaka. Porośnięty szarozielonym mchem grunt był nie lada wyzwaniem dla mężczyzny, o koniu nie wspominając. Z nieba padał deszcz, co jeszcze bardziej upłynniało grunt pod nogami. Wszechobecna ciemnica, ledwo rozświetlana światłem z okiennic na parterze. Jednym słowem wyprawa po złamanie karku.

Lecz mag krwi uparł się, ażeby ciągnąć za sobą ogiera pod same wrota. Jakby nie mógł zostawić go tam, gdzie wierzchowce zwykło się zostawiać - w stajni lub pod wiatą.

Deszcz był zimny i "aromatyczny", że aż śmierdziało zgnilizną. Swąd degradacji, próchnicy i fermentacji drażnił w nozdrza. Prawdziwe oberwanie chmury, pomyślał Laurent, gdy poczuł, jak końska wodza ściąga go na bok. Kruk z impetem uderzył o kamienną posadzkę, że aż mech bryznął drobnymi kawałkami we wszystkie strony. Ziemia pod nogami zatrzęsła się jak podczas wybuchu. Laurent nie wiedział, co się właściwie stało. Jego umiłowany ogier tłukł się, trzepotał i ryczał na kamiennym gruncie. Zwierze poślizgnęło się, prowadzone przez czarownika. Runął niczym zdegenerowana u podstawy wieża.

Niemądrze było prowadzić konia po tak niepewnej ścieżce. Ale... Co gorsza, Laurent dostrzegł, że przednia kończyna Kruka jest zdeformowana. Podczas upadku zwierze musiało wykonać nieostrożny ruch, co w konsekwencji doprowadziło do złamania. Ogier już nie wstanie, tego był pewien. Bowiem najgorsze z możliwych to utracić stałe połączenie kości. A to spotykane było często w Keronie. Wypadki chodzą po zwierzętach. I z tego względu tak popularna stała się właśnie konina. Bo tylko na to nadawał się kaleki wierzchowiec.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

22
-Żesz szlag...
Wyrzucił z siebie Laurent puszczając wodze. Cóż, teraz to już na pewno musiał zapukać do drzwi. Może mają coś czym można by usztywnić tą konczynę. Uważnie, aby się nie wywalić acz szybko jak to było możliwe doszedł do drzwi i trzykroć zapukał w drzwi. Nie ważne było teraz czy puka do sierocińca czy legowiska demona. Jego koń cierpiał. Nie mógł na to pozwolić, zwłaszcza po tym wszystkim co z nim przeżył...
-Trzymaj się kruku!
Próbował uspokoić ogiera. Trzeba go było przenieść pod dach, ale samemu nie da rady, zwłaszcza na takim gruncie... Kolejny powód by pukać i liczyć że domownicy będą liościwi

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

23
W końcu ktoś otworzył drzwi. Wielkie dębowe wrota zadrżały a z wnętrza dobiegł dźwięk przekręcanego klucza, który wprawiał w ruch cały skomplikowany mechanizm zębatego zamka. Fachowa robota jak na zwykłą wioskę, pomyślał Laurent, lecz nie było w tym niczego podejrzanego. Co bogatsi Kerończycy korzystali z drogiej technologi w celu zabezpieczenia swych dóbr. A te niewątpliwie były łasym kąskiem dla wszystkich tych, którzy willę w Śmieszkowie obserwowali z perspektywy przechodnia.

Wokół uniósł się słodki zapach przesycony nutą cynamonu. Ciepły powiew buchnął zza drzwi, jak zapach pieczonych ciasteczek po otwarciu klapy w piecyku. Było to bardzo przyjemne doznanie. Laurent mógł w końcu poczuć się jak dziecko, gdyby nie fakt, że jego druh potrzebował pomocy.

Koniec końców w drzwiach stanął wysoki mężczyzna. Przeciskający się przez szpary blask żółtych igieł rozświetlił kaganek. Miejsce podświetlone niewyraźną czerwoną łuną, jak gdyby odległym pożarem. Cień rzuciła czerwona marynarka właściciela, jak mniemał, posesji. Przyozdobiona licznymi zawieszkami ze złota, brązu czy stali. W kołnierz wsadzoną miał białą płachtę. Piękną i lśniącą, prawdopodobnie z jedwabiu. Blask płótna idealnie komponował się ze świecącymi ustami oraz policzkami mężczyzny. A te były rumiane i zdawałoby się takie słodkie, że chciałoby się ich skosztować. Malutkie aczkolwiek foremne usteczka przypominały płatki róż, kwitnące na wiosnę. Policzki o podobnej tonacji akwareli uwydatniały kości jarzmowe i tak smukłej twarzyczki. Miał jasnoniebieskie oczy, pełne zarysowane brwi i prosty kształtny nosek jakby na zamówienie lepiony w glinie. Cera chłodna, nieco oliwkowa, charakterystyczna dla szlachty unikającej słońca. Wyzbyta zmarszczek, bo żadnej takiej Laurent nie dostrzegł, chociaż mężczyzna okres młodości miał dawno za sobą. Ni to niteczki dookoła oczu, ni fala na czole, ni lwia zmarszczka czy nawet kreska w dole nosowo-wargowym. Twarz o idealnych proporcjach, bez skazy, do bólu nudna i równie martwa jak namalowany portret. Proste skórzane spodnie wsadzone w długą cholewkę buta. Kasztanowe i nadto solidnie wykonane sięgały prawie kolan dodając mężczyźnie iście generalskiej fasadowości. Odznaczał się silnym ciałem, a przynajmniej to szło wywnioskować po pierwszym kontakcie. Na ironie miał malutkie i szczupłe dłonie o drobnych, lecz zadbanych paliczkach. Proste blond włosy zaczesane i przylizane do tyłu podkreślały nienaznaczoną zmarszczkami twarz.

- Gość! Witaj! - przywitał Laurenta piskliwy, iście dziewczęcy tembr głosu.

Czarownik odwrócił się chybko, coby wskazać na wierzgającego ogiera. Z głębi serca pragnął żeby właściciel czym prędzej pomógł mu przenieść zwierzę lub je uratować. Kątem oka spojrzał na siebie, a potem z niedowierzaniem odwrócił całą głowę. Kruk zniknął. Nie było go na ziemi ani nigdzie w pobliżu. Nie znajdował się pod wiatą, bo tą Laurent widział z daleka w pełnej okazałości. Dróżka, po której szedł, ta, na której ogier wywrócił się, była nienaruszona. Wciąż pokryta grubą warstwą mchu, jak gdyby nikt tam nie stąpał. Z niedowierzaniem rozejrzał się jeszcze i jeszcze raz dookoła, ale Kruka nie było. Tak jakby nigdy nie istniał.

Właściciel chrząknął słabiutko, próbując zwrócić na siebie uwagę skonfundowanego czarownika.

- Wejdź do środka, zapraszam - oznajmił swym delikatnym głosikiem.

Coś niepokojącego działo się w Śmieszkowie. Kruk przepadł. Za oknem hulała burza, prawdziwe oberwanie chmury. Szaleństwem było wrócić na tę zawieję. Pioruny waliły dookoła.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

24
Niech to szlag. Czyli jednak zapukał do legowiska czarta... Wszedł posłusznie do środka za gospodarzem domostwa. Sam fakt że zaprosił do środka nieznajomego od tak, śmierdział na kilometr. Zwłaszcza że liczko miał szlachcica. Wstrzymał się jednak z natychmiastowym podduszeniem i przyparciem do muru aby powiedzieć na głos:

-Dziękuję wam za udzielenie schronienia... Czemu jednak ufacie nieznajomym? Nie macie wrogów, czy też widok innych żywych jest tu tak rzadki?

Gdy przeszedł przez próg rozejrzał się po pokoju poszukując podejrzanych przedmiotów, jak czaszki czy kadzidła. Wolał póki co nie wspominać ani o koniu ani o dzieciach, choć gdy się nadarzy obu stworzeń będzie szukał. Jeśli gospodarzem był bogom ducha winny człowiek mógł uznać go za obłąkańca.

-Mam na imię Cisław. Cisław Hajkomir.

Przedstawił się fałszywym imieniem po chwili. Ostrożności nigdy za wiele, a podać imienie udzielającemu schronienia wypadało

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

25
Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł po wejściu, była sala podzielona na dwie części. Do bólu równe po środku, których wisiał duży obraz. Zawieszony wysoko zaraz pod balustradą z białego kamienia, na którą prowadziły białe schody. Dwie łukowato zgięte ścieżki. Jedna po prawej i jedna po lewej. W iście królewskim stylu. Być może swego czasu z balkoniku pan domu przemawiał do służby.

Światło księżyca i kandelabrów oświetlało śnieżne ściany. Z wysokiego sufitu brylantowo lśnił podwieszony żyrandol o pięciu odnogach. Jednak jego światło nie docierało w głąb zaułków. Obok tych skąpanych w cieniu sfer stały drzwi. Duże, prostokątne wrota na lewej i prawej ścianie. Sala była węzłem komunikacyjnym między wschodnim i zachodnim skrzydłem posesji, ale także prowadziła na wyższe piętro.

- Za oknem ulewa. Jest mróz. Uliczki puste i mroczne - wyjaśnił spokojnie mężczyzna, przejeżdżając palcami po i tak już ulizanych włosach. - Wyście, panie, przybysz z szerokiego świata, to obowiązek was przyjąć.

- Mało tu spotkasz ludzi, prawda - odpowiedział na pytanie, zakrywając dłonią usta i chichocząc. - Śmieszkowo opustoszało. Jakaś zaraza ze wschodu wybiła ludność. Reszta uciekła na zachód.

Uśmiechnął się usłyszawszy imię swego gościa.

- Nazywam się Aleksander Schweitzer. Wraz z moją siostrą bliźniaczką, Aleksandrą Schweitzer, prowadzimy sierociniec dla porzuconych dzieci - mężczyzna znowu zachichotał. - Oto ona, moja piękna Aleksandra. Czyż nie jest cudowna? - wskazał dłonią na obraz, który wisiał pod kamiennym balkonem.
Obrazek

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

26
-Cudna, panie. Wybaczycie, czy moglibyśmy dalej mówić przy misce strawy, lub chlebie jeśli na niespodziewanego gościa wolicie szczędzić?

Próbował zachowywać się naturalnie. Jego ciało zdradzało iż raczej nie był chłopem, ale mógł podać się za wędrownego chandlarza lub zielarza. Tymczasem uważnie przyglądał się otoczeniu... Obraz siostry gospodarza przedstawiał kobietę o idealnym liczku i cerze, zresztą tak jak w przypadku brata. Dobrze wiedział że mężczyźni w rodzinach wiedźm zazwyczaj traktowani są jak marionetki, więc mogła mu kazać mówić co chciała, i podsłuchiwać... Podejrzewanie każdej kobiety o bycie wiedźmą może było nierozsądne ale w końcu po to przybył do tej mieściny by jedną z nich zabić... Póki co miał jedynie dwa powody by się obawiać, w dodatku powiązane - uroda i praca. Sierociniec na odludziu to raczej kiepski biznes, chyba że potrzebujesz stałego dostępu do dzieci, którego mogą zostać złożone w ofierze aby odzyskać młodość. Poza tym, zwrócił pobieżnie uwagę na naszyjnik kobiety. Wiedźmy uwirlbiały błyskotki, zwłaszcza magiczne a rubin kojarzony był z siłą. Jeśli okaże się wiedźmą jeden z noży będzie musiał lecieć w krtań, by przy odrobinie szczęścia odciąć jej naszyjnik.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

27
- Oczywiście - zaczął wolno Alexander. Zamilkł. Milczał, patrząc mu prosto w oczy. W tych oczach nie było nic.

- To za mną - niespodziewanie przerwał milczenie, które sam zapoczątkował. Szedł w milczeniu, nie spiesząc się i kontrolując kroki. Jeden po drugim, idealnie równe. Stawiane po sobie na schodach, po których prowadził Laurenta. Weszli na pierwsze piętro. Alexander skręcił w korytarz po prawej stronie, był lepiej oświetlony niż ten po lewej. Wyścielony boazerią od której cuchnęło starością i wilgocią. Pod stopami leżał czerwony dywan, gdzieniegdzie delikatnie zagięty. O zabrudzonych krawędziach. Ciągnął się przez długi korytarz.

Laurent pojęcia nie miał, czego elegant zachowywał się w tak irracjonalny sposób, ale przeczuć nie miał najlepszych.

Nagle zatrzymali się. Aleksander otworzył drzwi z jasnego drzewa. - Zapraszam - odparł wskazując Laurentowi jego tymczasową izbę. Stał w drzwiach czekając aż mężczyzna wejdzie do środka.

- Na kolację musisz chwileczkę zaczekać - zachichotał irytująco. - Jadalnię znajdziesz na końcu tego korytarza, w zachodnim skrzydle. Jeśli usłyszysz dzwonki, opuść swój pokoik i udaj się na konieć korytarza. Tam zejdź po schodach i czekaj w holu. Rozgość się. Cokolwiek tu znajdziesz należy do ciebie - skończył tłumaczyć, po czym raptownie zamknął drzwi i znikł.
[img]https://i.imgur.com/lKjleog.jpg[/img] Izba była niewielka aczkolwiek przytulna i - co ważne - sucha. Znajdowało się tu jedno okno z granatowym fotelem obok. Jednak było nie do otwarcia. Za fotelem drewniana półeczka z jakimiś portretami, dwoma książkami i pozłacanym pucharkiem, który prędzej przypominał wazon na kwiaty niżeli drogocenny wyrób złotnika. Idąc dalej wzrokiem, Laurent dostrzegł duże, dwuosobowe łoże. Pustą ścianę i komodę zamkniętą na klucz. Na niej leżał brązowy dziennik. Nad komodą wisiał obraz namalowany za pomocą samych ciemnych akwareli. Przedstawiał rodzinę. Mag krwi bystrym okiem dostrzegł tam dwójkę dzieci o słomianych blond włosach. Odziani byli w purpurowe uniformy. Chłopiec i dziewczynka. Za słodką dziewką stała również kobieta. Dama o falowanym złocistym blondzie i niebieskich oczach. Po przeciwnej stronie ramię chłopca trzymał mężczyzna w czarnym fraku - co za zaskoczenie - o blond włosach zaczesanych do tyłu. Starsi bardzo przypominali Aleksandra i Aleksandrę, lecz - tego był pewien - nimi nie byli. Po dopatrzeniu, na obrazie była jeszcze trzecia osoba. Prawie niezauważalna, skryta w cieniu narożnika, mała dziewczynka o brązowych włosach.
Spoiler:

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

28
Skłonił się delikatnie gdy gospodarz odchodził, po czym przymknął drzwi i zaczął powoli przeglądać szuflady... Z których jedna, pod obrazem była zamknięta na klucz. Przyszły mu do głowy trzy miejsca gdzie mógłby ten przedmiot znaleźć: framuga dzieła sztuki, wnętrze wazonu, i przestrzeń pod łożem. Wszystkie trzy były częstymi skrytkami. Być może szafka zamknięta kluczem była pusta, ale i tak nie miał co robić przed podaniem posiłku a mógł zarobić... Najpierw zajrzał do wazonu i pod łóżko, a potem zdjął obraz. Zresztą, nawet jeśli w pierwszej próbie go znajdzie warto sprawdzić pozostałe dwa miejsca. Lekturę dziennika a być może i książek zostawi sobie na noc. I tak nie zamierzał spać. Co do obrazu... zapewne był on malowany pokolenie wstecz, gdy gospodarze byli młodzi. Bogate rody często uwieczniały swe kolejne mioty by pokazać swą długotrwałość. Zwracała uwagę tylko brązowowłosa której nie było na portrecie bliźniąt w holu... Albo była przyjaciółką rodziny, albo potomką, która gdzieś zniknęła, lub jest ukrywana. Choć wiedząc gdzie się znajdował i kogo szukał, pewnie po prostu umarła.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

29
Już wsadzał dłoń do wazonu. Zwisała tuż-tuż obok szyjki naczynia, szyjki opatulonej szarą mgłą pajęczyn. Pchał palec do wnętrza, poszukując czegoś, co mogłoby zdać się przy otwarciu dolnej szafki. I wtem, znikąd poczuł jak coś drętwi palec i kuje. Otrząsnął się z osłupienia, od razu pojmując, kogoż to ma przed sobą. Czarny pająk wyszedł z wazonu. Zatopiwszy zęby jadowe w wystawionym paluchu, próbował ochronić dziuple, w której się ów czas skrywał. Lecz to nie zniechęciło Laurenta. Kruczowłosy mag krwi zinfiltrował czym prędzej zawartość naczynia. Początkowo nic z niego nie wypadło, lecz po głębszych oględzinach, kiedy zanurzył dłoń w środku, wyczuł kawałek kartki. Ot co, niewielki skrawek papieru przylepiony do wnętrza wazonu. Odruchowo wyciągnął go dwoma palcami. Na pożółkniętym skrawku, czerwoną kredą zapisane było jedno tylo słowo: Veronica.

Wazon jak wazon. W środku ciemność. Nie ujrzał niczego nawet jeśli tam było.

Potem utonął w mroku pod łóżkiem, wzbogaconym w tumany kurzu, który jak na złość osiadł na szatach Laurenta. Dawno nikt tam nie zaglądał. Rzucił się zatem ku obrazowi nad drewnianą komodą. Obrzękniętym po ukąszeniu pająka palcem wymacywał płótno od strony ściany. Koniec końców i tak ściągnął obraz na ziemię. Rama była nienaruszona, nieco pokryta zieloną pleśnią. Płótno szare, prawie czarne od kurzu i brudu. Ale... W lewym narożniku arcydzieła błyszczał drobny kluczyk. Żadne zaskoczenie, że idealnie pasował do zamka w pokoju. Bez trzeszczenia, gładko rozruszał mechanizm w drewnianej płycie. Ta odskoczyła co rychlej. A w środku - kurz. Jeszcze więcej kurzu. Trzy półeczki pokryte w całości mlecznym dywanem. Drapał w nos, aż Laurent złapał się za niego i kichnął. W konsekwencji część pyłów wzniosła się. Kichnął jeszcze raz, a potem kolejny. Za każdym razem wydawało mu się, że wznieca coraz więcej pyłu. I już miał zmykać szafeczkę, gdy na środkowej półeczce spostrzegł metalową ważkę - naturalnie sięgnął po nią. Mieściła się w dłoni, była łatwa do skrycia w kieszeni lub innym miejscu. Metal, z którego została wykonana nie błyszczał już wcale a wcale. Był matowy jak poranna mgła na skraju lasu.
Ding, ding! Laurent usłyszał dźwięk dzwoneczka na kolację.

Re: Wioska Śmieszkowo i Okolice Orlej Rzeki

30
...Zawiesił tedy obraz spokojnie ponownie na swe miejsce, przecierając przed tym nos i wkładając do kieszeni tajemniczą ważkę, aby udać się na ową małą biesiadę. Spóźnienie się w gościnie byłoby co najmniej podejrzane, a poza tym, nie grzeczne. Dalej martwiło go zniknięcie Kruka. Konie raczej tak nagle nie znikają... Cóż. Zostanie tu aż się dowie, i zabije kolejną wiedźmę której imię zapisał sobie od innej na stronie dzienniczka cioteczki. Innym utrapieniem był fakt że w pobliżu znajdowały się dzieci. Tak jak on, sieroty. Jeśli wiedźma ma jakiekolwiek powiązania z budynkiem, i postawi swe życie na szali z dziećmi, będzie miał trudną decyzję, której wyniku będzie żałował. Upewnił się jeszcze idąc w stronę dzwonka, że ma przy sobie sztylet. Kto wie kiedy się przyda. Co do ważki - przypominała jakiś rodzaj klucza, ale kto normalny chowa je w szafce zamkniętej na inny klucz? Póki co zostanie u niego, chyba że znajdzie coś co do jej zakończenia może pasować. Teraz jedzenie, być może czegoś się dowie od gospodarzy, a następnie studiowanie zostawionego w jego pokoju dziennika - kolejnego potencjalnego źródła wiedzy, zwłaszcza jeśli należał do właścicieli.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Książęca prowincja”